Dom Beaty - Anna Kucharska - ebook

Dom Beaty ebook

Anna Kucharska

4,1

Opis

TOM I SERII BIESZCZADZKIEJ

Czym jest dom? Czy to tylko miejsce zamieszkania lub tymczasowego pobytu? Czy może „dom” to coś więcej? Może to miejsce wypełnione miłością i uśmiechami? A może „dom” nie jest nawet drewnianą lub murowaną konstrukcją?

Beata Polska, trzydziestopięciolatka z bagażem doświadczeń, będzie musiała odpowiedzieć sobie na to pytanie. Kiedy los niespodziewanie, nie pytając jej o zdanie, zmusza kobietę, aby powróciła do ojczyzny, ta jeszcze nie wie, że w rodzinnej Wetlinie dostanie szansę na odnalezienie samej siebie. Szansę na nowe, pełniejsze i szczęśliwsze życie. Tylko czy Beata odważy się z niej skorzystać? Czy okrutne wspomnienia z przeszłości w końcu uwolnią ją od siebie?

Beata kieruje się w swoim życiu przede wszystkim strachem. To ten lęk kazał jej szesnaście lat temu opuścić familijne strony i podążyć tam, gdzie nikt jej już nie znajdzie – do Stanów Zjednoczonych. Naiwna wiara, że zostawiając za sobą ojczyznę, zostawi też demony przeszłości, okazuje się krucha i kobieta bardzo szybko przekonuje się, że ucieczka z danego miejsca nie oznacza ucieczki przed samą sobą. Jednak kiedy strach przed nieznanym ściska ją za gardło, nie potrafi postąpić inaczej, jak po raz kolejny uciec.

Ostatecznie pewne uczucia okażą się silniejsze niż dławiący kobietę lęk. Wszystko przez Michała Jaworskiego, jej pierwszą nastoletnią miłość. Odkąd spotyka go w Wetlinie, jej życie zaczyna się zmieniać jak w kalejdoskopie.

Czy istnieje miłość, która jest lekiem na całe zło? I czy istnieje dom, który nie ma konkretnego namacalnego adresu, ale jest czymś, co wzywa do siebie z wielką, niewyobrażalną siłą? „Dom Beaty” to książka, która odpowiada na te pytania. To opowieść o tym, że warto pokonać swoje lęki, aby nareszcie móc doświadczyć prawdziwego szczęścia.

 

"Ta historia stanowi dowód na to, że w życiu wszystko jest możliwe i nawet najtrudniejsze doświadczenia nie determinują przyszłości człowieka. Powieść pokazuje, że olbrzymie lęki i zadawniony ból można przekuć w siłę. Jeśli znajdziemy w sobie odwagę, by zmierzyć się z własnymi demonami, przychylny los na pewno nam w tym pomoże. Gorąco polecam." - Dorota Gąsiorowska

 

"Autorka stworzyła niezwykłą, wzruszającą historię o paraliżującym strachu, przebaczeniu, miłości, która nie zna pojęcia czasu i próbie dowiedzenia się, czym jest prawdziwy dom. Czy to jedynie wnętrze pięknego apartamentu czy miejsce, na którego widok nasze serce z radości zaczyna szybciej bić? Wspaniale było wyruszyć z bohaterami w wędrówkę po Bieszczadach i razem z nimi przeżywać ich rozterki – a ich było niemało.

Ja pokochałam Beatę i Michała, teraz czas na Ciebie!"- Patrycja Giesecke – autorka „Kiedy nadejdzie czas”

 

Dom Beaty” to piękna historia o poszukiwaniu siebie i swojego miejsca na Ziemi. Autorka zabiera nas w nostalgiczną i wzruszającą podróż w przeszłość, a także w głąb siebie. Niezwykła książka Anny Kucharskiej pokazuje, jak jedno wydarzenie może przekreślić nasze szanse na szczęście, ale również, że ludzie i miejsca, które kochamy potrafią zapuścić w nas korzenie tak głęboko, że ciężko je wyrwać z serca. Urokowi opowieści dodają niezwykle opisane krajobrazy polskich Bieszczad oraz nocne wycie wilków. Gorąco polecamy!" - Piórem Czarownic

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 374

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (51 ocen)
23
15
8
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Chilim26

Nie polecam

Nie polecam. Spodziewałam się, że spędzę kilka miłych wieczorów w moim ulubionym miejscu, ale to chyba nie ta Wetlina. Zaczęłam, nie skończyłam. Szkoda czasu.
10
Monika937

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia o walce z lękiem i sile prawdziwej miłości. Wzruszyła mnie. Bardzo polecam!
00
robertfff

Całkiem niezła

👍
00

Popularność




Copyright © by Anna Kucharska, 2019Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Marta Lisowska

Zdjęcie na okładce: unsplash.com i pixabay.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-67024-53-2

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

CZĘŚĆ I – POWRÓT DO WETLINY

ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ 2

ROZDZIAŁ 3

ROZDZIAŁ 4

ROZDZIAŁ 5

ROZDZIAŁ 6

ROZDZIAŁ 7

ROZDZIAŁ 8

ROZDZIAŁ 9

CZĘŚĆ II – „KWIATY JÓZEFA”

ROZDZIAŁ 10

ROZDZIAŁ 11

ROZDZIAŁ 12

ROZDZIAŁ 13

ROZDZIAŁ 14

ROZDZIAŁ 15

ROZDZIAŁ 16

ROZDZIAŁ 17

ROZDZIAŁ 18

ROZDZIAŁ 19

CZĘŚĆ III – DOM BEATY

ROZDZIAŁ 20

ROZDZIAŁ 21

ROZDZIAŁ 22

ROZDZIAŁ 23

ROZDZIAŁ 24

PODZIĘKOWANIA

Dla moichrodziców,którym zawdzięczamwięcej,niż jestem w stanie wyrazićsłowami.

CZĘŚĆ I – POWRÓT DO WETLINY

ROZDZIAŁ 1

Góry aż do nieba i zielenikrzyk.Polna droga pośród kwiatów i złamanykrzyż.Strumień skryty w mroku i zdziczałysad.Stara cerkiew pod modrzewiem i pękniętydzwon.Zarośnięty cmentarz, na nim dzikiebzy.Ile łez i ile krzywdy, ile ludzkiejkrwi.Księżyc nad Otrytem, niebo pełnegwiazd.Tańczą szare popielice, San usypianas.To właśnie są. To właśnie mojeBieszczady.

KSU, „MojeBieszczady”

Niebo nad Połoniną Wetlińską rozciągało się błękitem. Gdy kładło się miękko na przyprószonych śniegiem szczytach, czyniło wraz z nimi czarodziejską granicę. Taki obraz nosiła w sercu Beata Polska, gdy wsiadała do samolotu, który miał ją transportować do ojczyzny. Jej szarozielone oczy zmrużyły się od słońca, które odbijało się w stalowym okuciu podniebnej machiny. Jeszcze nie tak dawno nie wyobrażała sobie takiej sytuacji – siebie wracającej w rodzinne strony. Jednak telefon, który niedawno odebrała, odmieniłwszystko.

Kiedy szesnaście lat temu opuszczała Bieszczady, przysięgła sobie, że nigdy tam nie powróci. Zdała świetnie maturę, a w dłoni dzierżyła stypendium naukowe, jakie otrzymała na Yale. Nie zdradziła ojcu swoich planów. Kiedy więc jesienią 1999 roku oznajmiła mu, że na zawsze opuszcza jego i rodzinny dom, aby studiować w USA, ojciec z szoku nie potrafił wycedzić ani słowa. Ten dzień był właśnie taki – skalany milczeniem i na wskroś smutny. Gdy jej walizka przeturlała się przez próg rodzinnego domu, obróciła się po raz ostatni w kierunku starego życia i oczami, które przed chwilą opłakiwały przedwczesną śmierć matki, pożegnała w ciszy ojca. W jego zaś oczach zaszkliły łzy. To było jej pożegnanie z Bieszczadami. Tymi samymi, które kochała jako dziecko i które równie mocno znienawidziła po odejściumatki.

Minęło dokładnie szesnaście lat od tamtych wydarzeń, kiedy trzymała w drobnych kobiecych dłoniach swoją komórkę i bez tchu słuchała tego, co mówił do niej jakiś mężczyzna przedstawiający się jako mecenas Piotr Białostocki. Jej ojciec nie żył. Pogrzeb miał mieć miejsce za cztery dni. Prawnik wspomniał też coś o testamencie. Zaproponował, że spotka się z Beatą już w Jasieniu, blisko Ustrzyk Dolnych, jeśli oczywiście ta wybierała się na uroczystość. Kobieta ścisnęła w dłoni swójiPhone.

– Dobrze – rzekła łamiącym się głosem. – Spotkam się z panem po… wszystkim. – Chciała powiedzieć „po pogrzebie”, ale głos uwiązł jej wgardle.

Kiedy się rozłączyła, długo wpatrywała się w wyświetlacz telefonu. Jakby nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Nie widziała ojca przez te wszystkie lata, a teraz spotka się z nim na cmentarzu. Tylko że on już z nią nie porozmawia ani na nią nie spojrzy. A przecież jeszcze łudziła się, że przyleci w odwiedziny, wszystko sobie wyjaśnią i przebaczą. Bo ona, chociaż zarzekała się na wszystko co święte, im była starsza, tym bardziej pragnęła odwiedzić Wetlinę, ale jakoś nie potrafiła zebrać w sobie odwagi. Teraz już było za późno. Już nigdy go nie przeprosi. Kogo miała teraz przepraszać? Lub raczej co? Płytęnagrobną?

Po policzkach kobiety pociekły łzy. I jeszcze będzie musiała sprzedać rodzinny dom. Bo niby co innego mógł jej przepisać? Dotarło do niej, że przez to będzie musiała pozostać dłużej w kraju. Wszystkie te formalności, to potrwa co najmniej tydzień. Na tyle też zaplanowała urlop. Tak, tydzień powinien wystarczyć. Potem wróci do swojego ustatkowanego życia, godnego Amerykanki plasującej się w klasie średniej. Musi tylko przetrwać to wszystko, cały ten pogrzeb, a następnie sprzedać dom. Kiedy uda jej się to przeżyć, wróci do swojego mieszkania w Nowym Jorku i może kupi sobie w końcu psa, bo ostatnio czuje się bardzo samotna. Bo kiedy opuszczała Bieszczady, przysięgła sobie także to, że nigdy nie założy rodziny. Chciała być wolnym duchem. I była nim. Ale czasem ta wolność była nie dozniesienia…

Na pokładzie samolotu powitały ją piękne uśmiechy młodych stewardess. Ten widok sprawił Beacie przykrość. Była wprawdzie atrakcyjną kobietą. Nie mogła narzekać na brak zainteresowania mężczyzn. Komplementowali jej grube włosy w kolorze słomy, które latem jaśniały od słońca, czyniąc z niej blondynkę. Jej pełne usta o barwie dojrzałej wiśni również robiły duże wrażenie na płci przeciwnej. Na pewno jej atutem była także kobiecafigura.

Jednak nie miała złudzeń, nie była idealna. A w kraju, w którym uroda była obsesją większości kobiet, jej zmarszczki zarysowane delikatnie w okolicach oczu i ust były czymś niepożądanym. Mimo to ona polubiła tę swoją niedoskonałość. Poza tym była wysoka, mierzyła ponad metr siedemdziesiąt. Nie była bynajmniej chuda. Mogła się poszczycić pełnymi piersiami i biodrami, posiadała kobiecekrągłości.

Nie miała złudzeń, wiedziała, że jej młodość przemija. Miała trzydzieści pięć lat. To taki dziwny wiek dla kobiety – nie czuje się ani młodo, ani staro. To taki okres „pomiędzy”. Ale nie mogła się oszukiwać. Widząc stojące przed nią dziewczyny, które ledwo ukończyły dwadzieścia lat, zrozumiała, że nigdy już nie powróci do lat swojej młodości. I nie chodziło tylko o kwestię urody. Czuła, że utraciła tamte lata na dobre. W jej wnętrzu byłapustka.

Nie osiągnęła tego, co zaplanowała. Nie zrobiła oszałamiającej kariery prawniczej, godnej słynnych absolwentów Uniwersytetu Yale. Zamiast tego pracowała w zwykłej kancelarii prawnej, jakich pełno w milionowym mieście. Nie miała u swojego boku osoby, z którą mogłaby dzielić wzloty i upadki. Kiedy był na to odpowiedni moment, odrzucała wszystkie próby stworzenia związku. Dzisiaj sama nie wiedziała, czy robiła to ze strachu przed zaufaniem drugiej osobie, czy może z lenistwa, bo przywykła do wygodnego życia w pojedynkę. I wreszcie, nie pogodziła się z ojcem… I ten ostatni powód bolał jąnajbardziej.

Zamyślona, zajęła swoje miejsce. Gdy samolot wzbił się w powietrze, pozostawiając za sobą miasta, domy i samochody wielkości klocków Lego, czuła się rozdarta. Nie chciała powracać w Bieszczady, ale z drugiej strony wiedziała, że musi pożegnać ojca z godnością. To jej wina, że nigdy nie przyleciała choćby na święta. To ona nie szukała z nim kontaktu. On zaś dzwonił i pisał, ale pewnego dnia przestał. Nic dziwnego, skoro nie odbierała prawie żadnego telefonu, a na życzenia świąteczne w formie przesyłanych kartek odpowiadałamilczeniem.

Żołądek ścisnął jej się okropnie. Poczuła, że zaraz zwymiotuje. Denerwowała się tym przymusowym powrotem. To straszne, ale wiedziała, że gdyby nie śmierć ojca, zapewne już nigdy nie odwiedziłaby Wetliny. Chociaż czasem, w chwilach samotności, gdy nawet telewizor nie potrafił uciszyć jej myśli, pragnęła powrócić w góry. Te same, które stały się dla niej jednocześnie błogosławieństwem, jak iprzekleństwem.

***

Gdy kilkanaście godzin później wylądowała na lotnisku w Krakowie-Balicach, czuła się jeszcze gorzej. Już była w ojczyźnie. Już postawiła pierwsze kroki na polskiej ziemi. I chociaż nie były to jeszcze Bieszczady, wiedziała, że niebawem wysiądzie z pociągu, który zawiezie ją w familijne strony i potem… No właśnie. Tego „potem” bała się najbardziej. A ono zbliżało się coraz większymi krokami. Już teraz czuła się sparaliżowana. Co będzie, gdy dotrze na miejsce? A przecież w tej chwili wsiadała do taksówki… Może jeszcze był czas? Wystarczy, że przeprosi kierowcę i wróci na płytę terminala, by poczekać na kolejny samolot, którym uda się z powrotem do Stanów. Lecz wiedziała, że to nie tylko byłoby tchórzliwe, ale też głupie. Przecież nie po to przeleciała cały ocean, żeby terazuciec.

– Na dworzec PKP poproszę – powiedziała do kierowcy, gdy usiadła na siedzeniu ztyłu.

– Pani z Ameryki, prawda? – zapytał mężczyzna, zerkając w środkowelusterko.

– Skąd pan wie? – zadała mu swoje pytanie, ale zanim ten odrzekł, znała już odpowiedź. Jak mogła zapomnieć oakcencie?

– Akcent – odparł zgodnie z jej intuicją. – Ale i tak pięknie pani mówi po polsku – pochwalił ją kierowca. – Chyba nie mieszkała pani tam zadługo?

– Dziękuję. Czy ja wiem? Szesnaście lat to według pana długo czykrótko?

W odpowiedzi mężczyzna gwizdnął przeciągle i machnął energicznie ręką, jakby próbował pozbyć się natrętnejmuchy.

Beata uśmiechnęła się, widząc jego reakcję, i bezgłośnie oparła się o wezgłowie siedzenia. Następnie zapatrzyła się w widok za oknem. Tym samym dała taksówkarzowi do zrozumienia, że nie miała ochoty na dalszą rozmowę. Widocznie to zrozumiał, bo pogłośnił radio i nie odezwał się już ani słowem do końcapodróży.

Dziesięć kilometrów później wysiadła z taksówki, odebrała od kierowcy walizkę, którą ten wyciągnął wcześniej z bagażnika, i już była przy tablicy rozkładu jazdy pociągów. Pociąg do Ustrzyk Górnych odjeżdżał za pół godziny. Sprawdziła, czy zatrzymuje się w Wetlinie. Kiedy potwierdziła informację przy okienku, kupiła bilet i poszła na peron, z którego miał odjechać pociąg. Przez te trzydzieści minut, które wydawały się jej wiecznością, zdążyła lekko pogiąć zielony kartonik, bez którego pojedzie donikąd. Gdy zorientowała się, co robi, schowała bilet do portfela. Jednak gdy tylko to uczyniła, z głośnym świstem przyjechał pociąg, zatrzymując się zaraz przed jejnosem.

Weszła do pojazdu z coraz mocniej bijącym sercem. Miała wrażenie, że ono zaraz wyskoczy jej z piersi i była przekonana, że reszta pasażerów, zwłaszcza tych znajdujących się w pobliżu, może usłyszeć głuchy pogłos uderzania jej serca o żebra. Zajmując miejsce w wolnym przedziale, pragnęła, żeby te trzy godziny, które miała spędzić w podróży, rozciągnęły się w czasie. Była chyba jedynym podróżującym, którego marzeniem było, aby pociąg najlepiej nigdy nie dotarł docelu.

Jednak ten ruszył, obojętny na jej ciche błagania. Było piękne majowe popołudnie. Świat za oknem sukcesywnie budził się do życia, jakby każdą zazielenioną częścią siebie chciał powiedzieć: „No dobrze. Pora obudzić się z zimowego snu. Od teraz zaczyna się prawdziwe, pełniejsze życie”. Opuściła głowę, pozwalając, by włosy opadły jej na czoło. Nie mogła patrzeć na tę radość rozkwitającą na zewnątrz. Jutro ma pochowaćojca.

***

Kółka fioletowej walizki uderzały o kostkę brukową dworca kolejowego w Wetlinie. Ciągnąca ją kobieta była zatroskana. Gdy tylko poczuła podmuch wiosennego wiatru na skórze, zrozumiała, że wróciła do domu. Ciekawe, ale dotarło to do niej dopiero wtedy, gdy powiew musnął delikatnie jej twarz. Poczuła również jego zapach i nie miała najmniejszej wątpliwości, że jest w Bieszczadach. Nawet tutaj, na dworcu kolejowym, powietrze miało tę inną, jakby szlachetniejszą woń. Chciała zapomnieć o górach, chociaż nie było to możliwe, mimo że przez te wszystkie lata bardzo się starała. W pamięci mógł jej się również zatrzeć portret ojca i matki oraz ich rodzinnego domu, rozmazując się w jej sercu i łącząc w dziwną spójną całość, niczym najbardziej abstrakcyjna mozaika. Ale nigdy nie zapomniała aromatu bieszczadzkiego powietrza. I w tamtej chwili zrozumiała, że będzie trudniej, niż przypuszczała. Wiedziała, że nie będzie jej łatwo przetrwać tę emocjonalną podróż, której pierwszym i głównym przystankiem miał być pogrzeb ojca. Jednak nie spodziewała się, że miłość do tej ziemi zachowała się w jej duszy przez te wszystkie lata. A ona nie chciała już kochać Bieszczadów. Zbyt mocno ją skrzywdziły. Ale mimo wszystko, kochała je. I teraz poczuła, jak ta prawie zapomniana przez nią miłość budzi się w jej sercu do życia, tak samo jak przyroda o tej porze roku. Bolało już teraz. Jak przeżyje całytydzień?

Wiedziała, dokąd powinna się udać. Jednak nie wyobrażała sobie, że już dziś, tak od razu po przyjeździe, rozgości się w rodzinnym domu. Nie mogła być tego pewna, ale nie sądziła, aby ojciec przez te wszystkie lata wymienił zamek w drzwiach. Klucze od rodzinnej chałupy przyjaźnie brzęczały w jej torebce, zachęcając, by zatrzymała się w swoim dawnym miejscu zamieszkania. Zdawała sobie sprawę, że oszukuje samą siebie, bo przecież już jutro będzie musiała tam pojechać. A może jednak jeszcze nie jutro? Według prawnika ojciec zostawił jej spadek. To musiał być ich dom. Beata będzie musiała go sprzedać i chciała to zrobić jak najszybciej. Więc chcąc nie chcąc jutro zaraz po uroczystościach pogrzebowych pojedzie namiejsce.

Ale jeszcze nie dzisiaj. Teraz zmierzała podmiejskim autobusem w stronę pierwszego lepszego pensjonatu. Marzyła tylko o tym, aby wziąć prysznic, położyć się do łóżka i zasnąć po wielogodzinnej podróży. Coraz bardziej odczuwała zmęczenie. Tak właśnie zrobi. Odświeży się, porządnie wyśpi, a na drugi dzień stawi czołarzeczywistości.

Rzeczywistość nie czekała jednak, aż kobieta zdecyduje się z nią zmierzyć. Czy to fatum czy może zwyczajna złośliwość losu? Cokolwiek to było, przywitało ją w rodzinnym miasteczku bardzo brutalnie. Poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją czymś ciężkim wgłowę.

Gdy tylko wysiadła na przystanku w centrum Wetliny, zobaczyła mężczyznę, którego znała tak dobrze jak samą siebie. Przynajmniej tak było, zanim wyjechała do Stanów. Szedł w stronę sklepu, po drugiej stronie ulicy. Miała wrażenie, że czas się dla niego zatrzymał. Przysięgłaby, że nie zmienił się ani trochę. Być może tylko wyostrzyły się jego rysy. Na twarzy, którą okalała taka sama broda jak ta kilkanaście lat temu, pojawił się jakiś poważny wyraz. Kroczył lekko przygarbiony, na ramionach miał skórzaną kurtkę, dokładnie taką samą albo bardzo podobną do tej, którą zapamiętała Beata. W półdługich czarnych włosach jaśniało kilka nitek w srebrnym odcieniu. To wszystko dodawało mu jedynieatrakcyjności.

Beata poczuła, że brakuje jej tchu. Zanim mężczyzna zdążył ją dostrzec, obróciła się w przeciwnym kierunku i szybkim krokiem, jakby jego widok odebrał jej całe senność i zmęczenie, podążyła do najbliższegohotelu.

Gdy wreszcie położyła się na wygodnym łóżku, pragnęła zasnąć, ale nie mogła. Emocje i myśli krążyły w jej głowie z takim natężeniem, że sądziła, iż za momentwybuchnie.

– Witaj wdomu…

Przez parę godzin leżała bez ruchu, wlepiając wzrok w ciemny sufit hotelowego pokoju. Jeżeli parę godzin temu zwykły podmuch wiatru sprawił, że jej duszę przebił ciernisty kolec, tak po tym, gdy ujrzała Michała Jaworskiego w samym środku miasteczka, wspomnienia w jej wnętrzu utworzyły ciernistąkoronę.

Cisza tego miejsca stopniowo łagodziła jej nerwy, ale i tak sen przyszedł do niej bardzo późno. Kiedy zasnęła, przyśniły jej się góry. Wśród bieszczadzkich grzbietów stał ojciec. W prawej ręce trzymał laskę, jak Mojżesz. Nie widziała jego twarzy, miał ją zwróconą ku niebu. Ono zaś nagle pojaśniało i otworzyło swoje podwoje. Z nieba zniżyła się ku ojcu chmura, na której środku stała jakaś postać, ubrana na biało. Wyciągnęła do ojca ręce, a on ufnie je pochwycił. Kiedy to uczynił, odrzucił laskę, która z lekkim pogłosem uderzyła o twardą ziemię. Wówczas Beata dostrzegła twarz persony, która niespodziewanie zstąpiła z nieba. To była matka. Jej postać była taka, jak zapamiętała. Z jedną różnicą – była jeszcze piękniejsza. Chmura uniosła się wysoko i zniknęła w otchłani nieba wraz z jej rodzicami. Beata podbiegła do miejsca, w którym przed momentem rozegrała się cała scena. Przyklęknęła na trawie i drżącymi rękami podniosła z ziemi laskę ojca. Przyjrzała się jej dokładnie. Na rękojeści jaśniał napis: „Kochamy Cię, mama itata”.

ROZDZIAŁ 2

Czy znałbyś moje imię, gdybym zobaczył cię wNiebie?Czy byłoby tak samo, gdybym zobaczył cię wNiebie?Muszę być silny i iść dalej, bowiem,że tu w Niebie nie jest mojemiejsce.Czy wziąłbyś mnie za rękę, gdybym zobaczył cię wNiebie?Czy pomógłbyś mi wstać, gdybym zobaczył cię wNiebie?Odnajdę moją drogę przez noc i dzień, bowiem,że po prostu nie mogę zostać tu wNiebie.

Eric Clapton, „Tears inHeaven”

Beatapłakała.

Nie uroniła ani jednej łzy podczas całej ceremonii pogrzebowej. Nie płakała nawet wtedy, gdy kapłan wygłosił bardzo wzruszające kazanie o tym, że ojciec przebywa teraz w swoim prawdziwym domu, gdzie gospodarzem jest sam Pan Bóg. Gdy usłyszały to kobiety zebrane w kaplicy, świątynię ogarnął pogłos tłumionego szlochu. Ale ona wtedy jeszcze się trzymała. Prawdę mówiąc, przez cały czas spędzony w kaplicy czuła się jakoś nierealnie. Jak gdyby to nie jej ojciec leżał tam w trumnie przy ołtarzu, ale ktoś zupełnie obcy, a ona znalazła się tu przypadkowo. Dobrze znała to uczucie. Takie samo towarzyszyło jej dwadzieścia lat temu na pogrzebiematki.

Ale teraz gdy drewniana trumna dotknęła dna ziemi, wyściełanego zielonym suknem, z jej oczu lał się prawdziwy potok łez. Chyba dopiero w tamtym momencie zrozumiała, co się właściwie stało. Płakała, bo utraciła zarówno matkę, jak i ojca. Płakała, bo zaprzepaściła swoją szansę na pogodzenie się z ojcem, gdy ten jeszcze żył. Jak mogła być tak okrutna, takegoistyczna?

Kiedy parę dni temu dzwonił do niej prawnik Białostocki, powiedział, że ojciec miał zawał. Jego serce nie wytrzymało. Pragnęła, żeby jej rozpacz doprowadziła do tego, aby i jej własne pękło na pół. Chciała odejść razem z nim. Stanąć przed nim w niebie i przeprosić za wszystko. Za milczenie i za cierpienie, jakie muzadała.

Jednak nic takiego się nie przydarzyło i kiedy podchodzili do niej obcy ludzie, aby złożyć kondolencje, chciała jak najszybciej stamtąd uciec. Na pogrzebie pojawiły się również znane jej twarze, bliższych i dalszych krewnych. Jednak tylko jedna osoba przyczyniła się do tego, że Beata, której wydawało się, że już zabrakło łez, po raz kolejny zaczęłałkać.

– Beata…

Tego dnia miał na sobie garnitur. Gdzieś zniknęły skórzana kurtka i trampki, a twarz była gładko ogolona. Nie musiał mówić nicwięcej.

Kiedy delikatnie dotknął jej ramienia, ona niezręcznie nimwzruszyła.

Przez chwilę stali w milczeniu, wpatrując się w siebie tak, jakby nie mogli uwierzyć w to spotkanie po latach. W końcu mężczyzna otworzył niepewnie ramiona i przygarnął ją do siebie. Przez moment stała napięta jak struna, trwając w jego uścisku. Jednak po chwili poddała się jego dłoniom i odwzajemniłaobjęcie.

– Dziękuję, że przyszedłeś – powiedziała, gdy przestali sięobejmować.

Michał jedynie uśmiechnął się łagodnie, dokładnie tak jak przed wieloma laty, gdy naiwnie myśleli, że nic ich nie rozdzieli. Kobieta oderwała wzrok od jego twarzy i spojrzała przed siebie. Przy świeżo wykopanym grobie ojca nie było już prawie nikogo. Oprócz ich dwójki, nieopodal stał mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziała. Nagle przypomniała sobie o mecenasie Białostockim. To musiał być on, przecież obiecała, że spotka się z nim po pogrzebie. Tamten widocznie zauważył jej spojrzenie, bo w następnej chwili już szedł ku niej sprężystymkrokiem.

– Pani Beato, Piotr Białostocki – przedstawił się i podał jej rękę. – To ja do pani telefonowałem. Proszę przyjąć szczere wyrazy współczucia z powodu śmierci pani ojca. Pan Polski był dobrym człowiekiem, to wielkastrata.

Gdy skończył mówić, Beata zauważyła, że Michał oddalił się w tym czasie. Stał teraz pod rozłożystym dębem i gdy ich oczy się spotkały, pomachał jej na pożegnanie. Następnie odwrócił się iodszedł.

– Dziękuję – odparła Beata, gdy przestała wpatrywać się w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem stał Jaworski. – Czy załatwimy to tutaj, czy…

Zmieszała się. Sama była prawnikiem i wiedziała, że takich spraw jak wręczenie testamentu nigdy nie załatwia się, gdy klient jest rozedrgany emocjonalnie, tak jak ona teraz. A już na pewno nie czyni się tego na cmentarzu, zaraz obok grobu, w którym dopiero co spoczął bliski zmarły tego klienta. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że jej sytuacja wymaga pośpiechu. Przecież niebawem ma wrócić do Stanów. Tu nie było miejsca ani czasu na zachowanieceremoniału.

– Jeśli pani sobie życzy, możemy pojechać moim autem w neutralne miejsce, na przykład dorestauracji.

Gdyby ktoś całkiem obcy przysłuchiwał się ich wymianie zdań, doszedłby do wniosku, że umawiają się narandkę.

– Wie pan, wolałabym od razu pojechać do domu. Przecież podejrzewam, co zapisał mi w spadku ojciec. Swój majątek, a więc rodzinnydom.

Prawnik wyraźnie sięzmieszał.

Popatrzył na nią jakoś dziwnie, a na jego twarzy pojawił się wyrazskrępowania.

– To pani o niczym nie wie? – wydusiłwreszcie.

– O czym? – spytała zaniepokojonymgłosem.

– Pani Beato… – rzekł Białostocki, po czym niepewnie przejechał dłonią po swoich lśniących włosach w kolorze, który przywodził na myśl skorupę orzecha. – Jakby to panipowiedzieć…

– Najlepiej wprost. – Była coraz bardziejpoirytowana.

– Może lepiej będzie, jeśli pojedziemy namiejsce.

– Na miejsce? To znaczydokąd?

– Zatem jedziemy? – odpowiedziałpytaniem.

Beata przez kilka sekund stała nieruchomo, zastanawiając się, co to wszystko ma znaczyć i dlaczego ten prawnik mówi szyframi. Zgodziła się jednak wreszcie skinieniemgłowy.

***

– W co pan ze mną pogrywa? – spytała zdenerwowana, gdy samochód Białostockiego jechał po dobrze znanej jejdrodze.

Prawnik wzruszył nieznacznie ramionami, jakby próbował zrzucić z siebie jakiś niewygodny balast. Widząc ten gest, kobieta zirytowała się jeszczemocniej.

– Proszę pana. Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale nie podoba mi się to. Być może nie było mnie w Wetlinie od bardzo dawna, ale potrafię rozpoznać jeszcze ścieżkę do rodzinnego domu! – Jej głos byłpodniesiony.

– Pani Beato, ja… – W głosie mężczyzny dało się słyszećzakłopotanie.

– Proszę zatrzymać samochód – rzekła oschle, odpinając pas. – Do domu dotrę na piechotę. Spotkamy się namiejscu.

– To nie jest konieczne, proszę mi zaufać – powiedział prawnik. – Bardzo proszę… – dodał i spojrzał na nią błagalnie. – Już za chwilę wszystko sięwyjaśni.

Beata miała ochotę powiedzieć, że guzik ją to interesuje, ma się zatrzymać natychmiast, bo inaczej ona zrobi mu krzywdę. Jednak nie zdążyła tego powiedzieć, bo już po chwili wjechali na teren działki rodzinyPolskich.

– Co to ma znaczyć? – zapytałazdezorientowana.

Nie dała jednak mężczyźnie czasu na odpowiedź, bo już wysiadała z samochodu. Oto przed nią roztaczał się widok, którego nie wyśniłaby nawet w najdziwniejszym śnie. Gdyby ktoś w tym momencie powiedział jej, że to żart z okazji prima aprilis, uwierzyłaby odrazu.

Stała przed ogrodzeniem z pięknego drewna, pośrodku którego lśniła kuta, mosiężna brama. Na następnym planie dostrzegła jeden dosyć duży budynek o dwóch kondygnacjach. Dookoła niego były rozsiane, niczym kwiaty, małe trójkątne domki z drewnianych bali, dokładnie takie, jakie można spotkać na terenachletniskowych.

Podniosła głowę i przeczytała napis widniejący u szczytubramy:

– „KwiatyJózefa”.

Spojrzała w kierunku samochodu prawnika i dostrzegła, że ten stoi zaraz obokpojazdu.

Z jego miny wywnioskowała, że również nie spodziewał się takiego obrotusprawy.

– Pani Beato, ja sądziłem, że pani wie – rzekł, zgodnie z jejintuicją.

– Rozumiem. – Jej głos złagodniał. – A teraz proszę mi powiedzieć, co to za „kwiatki”?

Piotr Białostocki otworzył drzwi auta. Na moment zniknął w jego wnętrzu. Gdy po chwili stanął obok kobiety, trzymał w dłoniteczkę.

– W roku dwa tysiące pierwszym pani ojciec zainwestował oszczędności swojego życia w obiekt, który znajduje się za tą bramą – mówiąc to, podał jej aktówkę. – „Kwiaty Józefa” to zespół siedmiu budynków. Ten największy, dwukondygnacyjny, to restauracja, wraz z recepcją, biblioteką i kilkoma pokojami znajdującymi się na piętrze. Ten budynek powstał jako pierwszy w dwa tysiące drugim roku. Resztę stanowią domki letniskowe, w sumie sześć, które są przeznaczone wyłącznie dla klientów. Ich budowa zakończyła się w dwa tysiące czwartym roku. Każdy z domków letniskowych ma swoje miano zaczerpnięte od nazw poszczególnych kwiatów. Stąd nazwa ośrodka, „Kwiaty Józefa”. Domki nazywają się kolejno: „Bławatek”, „Hiacynt”, „Rumianek”, „Stokrotka”, „Szarotka” i „Zawilec”.

Gdy skończył mówić, Beata była w jeszcze większym szoku. Potrafiła jednak zachować na tyle trzeźwość umysłu, że bez problemu domyśliła się, co znajduje się w teczce, którą dostała od prawnika, a do której jeszcze nie miała śmiałości zajrzeć. Potrzebowała jednak, aby mężczyzna potwierdził jej przypuszczenia, dlategorzekła:

– Domyślam się, że w środku znajdę aktwłasności…

– Tak. Z chwilą śmierci pana Józefa, to pani stała się właścicielem posesji i wszystkiego, co znajduje się na jejterenie.

– Czy coś jeszcze znajdę wśrodku?

Mecenas uśmiechnąłsię.

– Od razu widać, że jest pani prawnikiem. Tak, wewnątrz znajduje się również testament pana Polskiego, spisany w mojej kancelarii w tym samym dniu, w którym sporządziliśmy akt własności, oraz list od paniojca.

Poczuła, że brakuje jej tchu. Nogi się pod nią ugięły. Tego się niespodziewała.

– List od ojca? – zadała mu pytanie, jakby nie zrozumiała jego poprzedniejwypowiedzi.

– Tak. Zaadresowany do pani, zalakowany, z zastrzeżeniem, że nikt inny, oprócz pani, nigdy go nie przeczyta. Oczywiście, jeśli pani sama nie zdecydujeinaczej.

– Czyli pan go nieczytał?

Było widać, że mężczyzna poczuł się dotknięty tympytaniem.

– Nie mógłbym, pani Beato. – Zrobił krótką pauzę i po chwili dodał: – Ja naprawdę szanowałem pani ojca. Był moim klientem od dwa tysiące pierwszego roku, czyli odkąd zaczął inwestować pieniądze wośrodek.

– Rozumiem i przepraszam za to pytanie – powiedziała, bo rzeczywiście poczuła, że zachowała się nietaktownie. – Mam jednakinne…

– Proszępytać.

– Czy ojciec… Czy on kiedykolwiek panu o mnie wspominał? – wydusiła zsiebie.

– Bez przerwy – odparłprawnik.

– A czy mówił cokolwiek o naszychrelacjach?

– Nie, pani Beato. Ja nigdy o to nie pytałem, a on nigdy nie zwierzał się z kwestii prywatnych. Lecz często mówił, że jest pani mądrą kobietą, zdobyła pani stypendium naukowe na Uniwersytecie Yale i że jest z panidumny.

– Ach tak… – rzekła Beata, a w tonie jej głosu byłsmutek.

– Czy zechce pani obejrzeć ośrodek? – spytałBiałostocki.

Mimo że nadal była w szoku, ciekawość wzięła górę nad tą emocją i to ona kazała Beacie natychmiast przekroczyć mosiężną bramę. Jednak najpierw musiała przeczytać słowa ojca, które były przeznaczone tylko dlaniej.

– Może za chwilę… Najpierw chciałabym… – Nie potrafiła dokończyć, więc jedynie wskazała dłonią na skórzanąteczkę.

– Oczywiście. – Prawnik zrozumiał ten gest. – Będę w samochodzie, jeśli będzie pani czegoś potrzebowała, proszęmówić.

– Dziękuję.

Kiedy się oddalił, otworzyła pakunek. Najpierw spojrzała na akt własności. Nie mogło być najmniejszej wątpliwości, że od teraz pełnoprawną właścicielką „Kwiatów Józefa” była Beata Polska. Następnie wzięła do ręki testament ojca, który jedynie potwierdził powyższe. I wreszcie wyjęła z teczki małą prostokątną kopertę. W miejscu, gdzie zwykle wpisuje się adres odbiorcy, widniały słowa zapisane ręką ojca: „Beacie Polskiej, mojej córce, do rąk własnych”. Gdy zobaczyła pismo, które tak dobrze znała, w jej oczach zaszkliły łzy. Przez długie sekundy, a może były to minuty, stała bez ruchu, wpatrując się w niebieski tusz długopisu, który zdołał nieznacznie odcisnąć się na papierze. Pogładziła lekko skośne litery i po chwili obróciła kopertę. Delikatnie odkleiła biały rożek i wyciągnęła list. Gdy rozłożyła kartkę i zobaczyła po raz kolejny pismo ojca, ścisnęło jej się serce. Jednak pomału zaczęłaczytać:

KochanaAciu!

Gdy zobaczyła te dwa pierwsze słowa, ponownie się rozpłakała. Tylko ojciec ją tak nazywał. Dla pozostałych była Beatą. Zdarzały się Beatki, ale Acią była tylko dlaniego.

Wytarła wierzchem rękawa łzy i wróciła dolektury.

Wiem, że nie możesz uwierzyć w to, że od dzisiaj jesteś właścicielką pensjonatu. Ja również nie mogłem dać wiary, że zdecydowałem się na to, aby zainwestować w ośrodek. Widzisz, kiedy wyemigrowałaś do Stanów, odeszłaś tak szybko, że zapomniałem Ci powiedzieć, że nie musiałaś starać się o stypendium, bo mam dla Ciebie pieniądze na studia. Jednak gdy wyjechałaś i zrozumiałem, że nie wrócisz, poczułem, że nie potrzebujesz już tych funduszy. Stwierdziłem, że muszę coś zrobić ze swoim życiem. Jeśli nie mogłem pomóc Tobie, to uznałem, że zrealizuję marzenie sprzed lat, które dzieliłem z mamą. Przy okazji dam miejscowym pracę, tym samym niosąc im pomoc, którą chciałem podarowaćTobie.

Na pewno zachodzisz w głowę, skąd miałem tyle pieniędzy. Wiesz, że byłem leśniczym, a mama kucharką. Pamiętasz nasz dom, wiesz, że nie przelewało się u nas. Jednak to dlatego, że wspólnie z mamą odkładaliśmy co jakiś czas (a staraliśmy się to robić co miesiąc) oszczędności. Kiedy odszedłem na emeryturę, a mamy już od dawna z nami nie było, okazało się, że uskładało się tego całkiem sporo! Sam do tej pory się dziwię, że ażtyle.

Wtedy gdy tak wspaniale zdałaś maturę, chciałem Ci podarować te pieniądze, ale Ty już odeszłaś. Nie chcę, abyś czuła, że mam Ci to za złe. No zgoda. Przez chwilę byłem smutny i zły, zwłaszcza gdy zrozumiałem, że nie chcesz mieć ze mną kontaktu. Jednak potem pomyślałem, że nie potrafię się na Ciebie gniewać. Szybko Ci przebaczyłem i codziennie prosiłem Boga, aby Cię chronił. Wierzę, że mniewysłuchał.

Aciu, przepraszam, że nigdy nie przyleciałem do Ciebie w odwiedziny. Wiem, że Ty również chciałaś przyjechać do Wetliny. Naprawdę, chciałem to zrobić, uwierz. Ale zawsze brakowało mi odwagi. Wybacz mi to, kochanie.

Mam nadzieję, że pokochasz to miejsce równie mocno jak ja. Prawda, że tu pięknie? Przyznaj, że tęskniłaś za domem. Cieszę się, że teraz do niegopowróciłaś.

Moją ostatnią wolą jest, abyś tu pozostała już na zawsze. Wiem jednak, że nie mogę Cię do niczego zmusić. Nigdy nie potrafiłem tego zrobić. Mogę Cię jedynie prosić, abyś mnie posłuchała. Wiem, że będziesz tu szczęśliwa. Zaufaj mi, córeczko.

Jeśli to czytasz, to znaczy, że mnie już nie ma. Ale nie smuć się, kochanie. Wróciłem do mamy. Teraz obydwoje będziemy Cię strzegli znieba.

Kocham Cię, tata.

Po przeczytaniu listu poczuła się okropnie. Jej cudowni rodzice przez całe swoje życie odkładali ciężko zarobione pieniądze po to, żeby ona miała lżej. Tylko dlaczego nigdy nic jej o tym nie powiedzieli? Tego nie wiedziała, lecz rozumiała, że zachowała się wobec nich, a szczególnie wobec ojca, który musiał wychowywać samotnie trudną nastolatkę, jak łajdaczka, nie jakcórka…

Pewnym pocieszeniem był fakt, że ojciec dobrze zainwestował te pieniądze. Lecz cóż z tego, skoro ona i tak musi sprzedać ten ośrodek? Wprawdzie poprosił ją w liście, aby tu została, ale jak sam zaznaczył, nigdy nie mógł jej do niczego przymusić. Przecież był realistą, musiał wiedzieć, że ona nie będzie chciała wrócić do Wetliny. Bo przecież jej życie toczyło się teraz w Nowym Jorku i jeżeli przez szesnaście lat nie zdecydowała się na powrót, ba, nawet krótkie odwiedziny, to skąd pomysł, że zrobi toteraz?

Schowała list do koperty, a tę włożyła do czarnej teczki. Następnie podążyła w stronę samochodu Białostockiego. Mimo wszystko nadal chciała przyjrzeć sięośrodkowi.

– Czy oprowadzi mnie pan po pensjonacie? – spytała, gdy mężczyzna wyszedł zpojazdu.

– Oczywiście, proszę zamną.

Mężczyzna wyciągnął z kieszeni marynarki pęk kluczy i największy z nich włożył do kłódki w bramie. Kiedy rozległ się cichy zgrzyt otwieranego zamka i prawnik zaprosił ją gestem, aby weszła jako pierwsza, kobieta uznała, że coś jej w tym wszystkim niepasuje.

– Nie mógł pan po prostu użyć dzwonka? – Wskazała dłonią na mały biały kwadracik widniejący u szczytubramy.

– Pani Beato, dzisiaj nie ma nikogo wpracy.

– Jak to, nikogo niema?

Mecenas zmieszał się lekko. To już kolejny raz tego dnia, gdy nie wiedział, jakich ma użyć słów, aby wyjaśnić coś, co dla niego byłooczywiste.

– Wszyscy wyrazili chęć uczestniczenia w pogrzebie pani ojca… – wyjaśnił wreszcie. – Kierownik ośrodka, pan Dłużewski, postanowił, że tego dnia nikt już nie wróci dopracy.

Policzki Beaty zaróżowiły się ze wstydu. Im dłużej była w rodzinnym miasteczku, tym bardziej uświadamiała sobie, jak okropną jest osobą… Ci wszyscy ludzie wybrali się na pogrzeb jej ojca, aby godnie go pożegnać. A ona? Nie dość, że nie wzięła takiej możliwości pod uwagę, to jeszcze nie miała pojęcia, kim były i jak wyglądały osoby obecne nauroczystości.

– Rozumiem… – powiedziała cicho, zażenowana. – To znaczy, że nie ma również żadnych gości? – Domyśliłasię.

– Tak. Dwa dni temu pan Dłużewski anulował wszystkie rezerwacje na najbliższe pięć dni. Oczywiście, ośrodek musiał zapewnić klientom inne kwatery – wyjaśniłprawnik.

Wówczas Białostocki po raz kolejny zaprosił ją na teren posesji, a ona wkroczyła nań z mieszanymi uczuciami. Fakt, ośrodek robił oszałamiające wrażenie. Teraz gdy była już za bramą, dostrzegła, że największy budynek znajduje się pośrodku działki, a domki kempingowe stoją dookoła niego. Ten układ przypominał strukturę kwiatu – środek, a dookoła niego płatki, co jedynie podkreślało nazwę siedliska. Beata usłyszała też melodyjne ćwierkanie ptaków, ukrytych wśród gałęzi licznych drzew rosnących na tym terenie. Ciekawe, ale dopiero teraz jej słuch wychwycił ich śpiew, mimo że była tu już przecież całkiemdługo.

Jednak nigdzie nie mogła dostrzec ich starego domu. Domyśliła się, że ojciec musiał go zburzyć. Nie miała mu tego za złe. To nie wyglądałoby za dobrze – piękne nowe budynki i stara chałupa obok. Poczuła jednak ucisk w sercu na myśl o tym, że już nigdy nie przekroczy progu rodzinnego domu. Nieważne, że zamierzała go sprzedać… Teraz zrozumiała, że trudno byłoby jej doprowadzić do sfinalizowania tej transakcji. Być może to lepiej, że nie będzie musiała tego robić. Bądź co bądź, budynków, których się nie zna, łatwiej jest się pozbyć, niż tych, które zdążyło się jużpokochać.

Teraz czekała, aż mężczyzna uchyli przed nią drzwi największego obiektu. Gdy to zrobił, a ona przekroczyła jego próg, jej oczom ukazała się duża przestrzeń. Pośrodku jasnej drewnianej podłogi leżał piękny czerwony dywan. Pod ścianami, które również były wykonane z tego samego materiału, rozciągały się półki z książkami. Pod jedną z nich, tą, która znajdowała się na wprost drzwi, widniał pokaźny kamienny kominek. Dookoła niego stały dwie kanapy, kilka foteli i stolików, obleczonych haftowanymi serwetkami. W rogu wschodniej ściany zauważyła kontuar z ciemnego drewna, ponad którym widniały białe laminowane kartki. Beata domyśliła się, że ich treść, której ona nie mogła dojrzeć z takiej odległości, stanowi informacje niezbędne dla nowo przybyłychklientów.

– Czy życzy sobie pani, abym rozpalił ogień? – spytał Białostocki, wskazując dłoniąkominek.

Spojrzała na niego oszołomiona. Wnętrze wywarło na niej ogromne wrażenie. Było widać, że ktoś urządził je z wielkimzaangażowaniem.

– Proszę? – spytała, ponieważ nie dosłyszała jegopytania.

– Czy chce pani, abym rozpalił ogień w kominku? – powtórzył.

– Ach tak. Tak, poproszę.

Gdy w kominku buchnął złoto-czerwony płomień, prawnik zwrócił się dokobiety:

– Podoba się tupani?

– Bardzo – odparłaszczerze.

Białostocki uśmiechnął się, słysząc jejodpowiedź.

– Czy możemy przejśćdalej?

Beata skinęła głową. Gdy podążała w ślad za mężczyzną, jej wzrok ciągle był utkwiony w ogniu jarzącym się wkominku.

Weszli do następnego pomieszczenia, oddzielonego od salonu wahadłowymi drzwiami. Za ich progiem znajdowała się duża jasna restauracja. Na parkiecie z sosny stały kilkuosobowe stoliki, a wokół nich krzesła, oraz długie ławy okalające równie długie stoły. Wszystko wykonane z przeważającego w tym budynku drewna. Również na tych stołach zauważyła serwety, niewątpliwie wykonane własnoręcznie. Na ścianie, przeciwległej drzwiom, którymi weszli, widniał rząd okien, sięgających od sufitu, aż do podłogi. Przez ich szyby do pomieszczenia wpadały promienie popołudniowegosłońca.

– To jest… No naprawdę… – wyjąkała kobieta, nie potrafiąc znaleźć odpowiednichsłów.

– Zgadzasię.

Beata mogła przysiąc, że w jego głosie słyszysatysfakcję.

– I teraz to wszystko należy dopani.

Uśmiechnęła się niezręcznie. Nie umiała jeszcze tego do siebie przyjąć. Tego dnia została potraktowana zbyt wielką dawką różnorodnych emocji… W tym momencie czuła się tak, jakby one przejęły nad nią kontrolę i już nie wiedziała, gdzie podziała się jejlogika.

Kolejną niespodzianką okazała się kuchnia. Nie była zbyt duża. Jednak lśniła czystością, a ogrom sprzętów, których nie potrafiła nawet nazwać, byłprzytłaczający.

Widząc jej zmieszanie, Białostockizaproponował:

– Proszę, oto pani klucze. – Wręczył jej brzęczący pęk. – Jeśli ma pani ochotę, proszę obejrzeć pokoje napiętrze.

– Nie pójdzie pan zemną?

– Myślę, że świetnie poradzi sobie pani sama. – Uśmiechnął sięserdecznie.

Tak naprawdę była mu za to wdzięczna. Nie znała go w końcu, jego obecność zaczynała być dla niej krępująca. Nie wiedziała, jak ma reagować na kolejne pomieszczenia. A była dopiero na etapie zwiedzania głównego ośrodka. Bała się, jak zachowa się podczas eksploracji domków. Ponieważ coś jej mówiło, że one zachwycą ją jeszcze bardziej. Nie było mowy, że będzie je zwiedzać w towarzystwie prawnika. W zasadzie nie chciała ich zwiedzać w niczyim towarzystwie. To było takie… osobiste.

– Dziękuję – powiedziała i wzięła od niegoklucze.

Gdy odchodził, przeraziłasię.

– Czy pan jużwyjeżdża?

– Tak. Mieszkam w Ustrzykach Dolnych. Nie jest to wprawdzie aż tak daleko, ale obiecałem żonie, że dziś wrócę o normalnej porze – wyjaśnił.

Kobieta była coraz bardziejzaniepokojona.

– Mam do pana prośbę… – rzekłaniepewnie.

– Słucham.

– Czy byłby pan tak uprzejmy i podrzucił mnie do centrum, do pensjonatu, w którym sięzatrzymałam?

– Oczywiście – odpowiedział. – Czy chce pani, żebym następnie przywiózł panią z powrotem doośrodka?

Zastanowiła się przez moment. Właściwie, dlaczego nie? Już niebawem wróci do Stanów i zapewne nigdy więcej tu nie przyjedzie. Dodatkowo w niedługim czasie sprzeda ten ośrodek i nie będzie już jego właścicielką. Biorąc to pod uwagę, powinna wykorzystać czas, kiedy to wszystko należy jeszcze do niej. Tu było tak pięknie, a ona potrzebowała pobyć sama pośrodku czegoś, co było dziełem rąk jejojca.

– Mógłbypan?

– Nie widzę powodu, dla którego nie mógłbym tego zrobić – odparł przyjaźnie i w tej właśnie chwili Beata zrozumiała, że szczerze polubiła prawnika PiotraBiałostockiego.

ROZDZIAŁ 3

Czemu się budzę o czwartej nad ranemi włosy twoje próbujęugłaskać?Lecz nigdzie nie ma twoichwłosów.Jest tylko blada nocna lampka, łysaśpiewaczka.Śpiewamy bluesa, bo czwarta nadranem.Tak cicho, żeby nie zbudzićsąsiadów.Czajnik z gwizdkiem świruje nagazie.Myślałby kto, że rodem zManhattanu.Czwarta nadranem…Może senprzyjdzie.Może mnieodwiedzisz.

Stare Dobre Małżeństwo, „Czarny blues o czwartej nadranem”

Kiedy czerwony mercedes Białostockiego dwadzieścia minut później przywiózł ją z powrotem do „Kwiatów Józefa”, pomyślała, że chyba zwariowała, chcąc pozostać tutaj samej na noc. Nie było jednak odwrotu. Sama poprosiła mężczyznę o tę przysługę, a teraz miała go prosić, żeby ponownie odwiózł ją do centrum? Nie chciała się ośmieszyć, poza tym przecież powiedział, że żona oczekuje na niego w domu. Był dla niej obcą osobą, nie mogła tak bezkarnie wykorzystywać jegouprzejmości.

Dlatego gdy jej walizka znalazła się w jednym z pokojów na piętrze, a ona usiadła na miękkim łóżku, postanowiła, że przeżyje tę jedną noc. Już jutro, z samego rana wróci do tamtegopensjonatu.

– No dobra… – wyszeptała, gdy spojrzała przez okno pokoju i dostrzegła światła samochodu niknące w wieczornympółmroku.

Wróciła do łóżka, na które wcześniej rzuciła swoją torebkę i pęk kluczy, otrzymanych od prawnika. Podniosła go niepewnie dłonią. Przyjrzała się uważniej kluczom i dostrzegła, że u szczytu sześciu z nich są wtopione jakieś małe koloroweobrazki.

– To kwiatki – powiedziała, gdy zrozumiała, co przedstawiająrysunki.

Rzeczywiście, każdy z nich ukazywał inny rodzaj kwiatu. Beata słusznie odgadła, że są to klucze do domkówletniskowych.

Ściągnęła z siebie czarne ciuchy i sięgnęła do walizki, z której wyjęła dres i adidasy. Przebrała się, a następnie pokonała po kilka schodów naraz, aby jak najszybciej znaleźć się nazewnątrz.

Gdy zamknęła za sobą drzwi głównego budynku, jej postać spowił zimniejszy wiatr. Zasunęła suwak bluzy i mając za przewodników małe ogrodowe latarenki, które gdzieniegdzie spoczywały na terenie działki, ruszyła w kierunku pierwszego domku. Kiedy stanęła przed trójkątnym obiektem, zauważyła, że na jego drzwiach widnieje rysunek przedstawiający mały niebieski kwiatek. Jego płatki były postrzępione i wyglądem przypominały trochę gwiazdki. Co ciekawe, nie było tutaj ani numeru domu, ani nazwy wypisanej literami. Gdyby nie ten rysunek na drzwiach, nie byłoby wiadomo, którego klucza użyć, aby jeotworzyć.

– Bławatek – powiedziała do siebie w ciszy i wyszukała odpowiedniklucz.

Weszła do środka i poczuła w nozdrzach słodki zapach drewna. Wyszukała dłonią kontakt i gdy pomieszczenie zajaśniało w świetle górnego żyrandola, Beata zastygła bez ruchu. Tak jak przeczuwała, domek zrobił na niej jeszcze większe wrażenie niż głównybudynek.

W centrum pokoju stały kanapa i dwa fotele, umiejscowione wokół małego kominka. W drewnianych ścianach były usytuowane okna, przysłonięte białymi firankami. Natomiast na jednej ze ścian wisiał niewielki obrazek, przedstawiający bukiet bławatków. Oprócz niego w pokoju nie było więcejozdób.

Przeszła dalej, zaciekawiona, co skrywają za sobą brązowe drzwi, mieszczące się niedaleko schodów, prowadzących na piętro. Gdy je otworzyła i zapaliła światło, jej oczom ukazała się kuchnia. Drewniane kuchenne meble były ozdobione kwiatowymi motywami, wyglądającymi, jakby ktoś wyrył je ręcznie dłutem. Pod jedną ze ścian stały turystyczna lodówka oraz kuchenka gazowa. Pośrodku drewniany stolik, na którym leżał mały obrusik, a wokół niego widniały czterykrzesła.

Gdy następnie przeszła na piętro, zobaczyła nieduży korytarzyk. Zauważyła troje drzwi, dwoje po lewej i jedne po prawej stronie. Najpierw otworzyła drzwi po lewej, znajdujące się najbliżej schodów. W środku ujrzała pięknie urządzoną sypialnię. Nie była duża, a jednak w centrum bez problemu zmieściło się podwójne łóżko, nakryte barwną kapą w niebieski motyw bławatka. Obok łóżka stała szafka nocna, a na niej lampka i telefon stacjonarny. Przez skośne okno na poddaszu zaglądał teraz nieśmiało księżyc, ale Beata bez trudu potrafiła wyobrazić sobie ciepłe promienie słońca, wpadające rankiem do środkasypialni.

Opuściła pokój, a następnie uchyliła drzwi prowadzące do sąsiadującego pomieszczenia. Tutaj również znajdowało się łóżko, lecz już pojedyncze, przykryte taką samą ręcznie wyszywaną kapą. W tym pokoju obok łóżka także stała nocna szafka, a przez niewielkie okienko zaglądały leniwie pierwsze gwiazdy tejnocy.

Ostatnim wnętrzem, jakie znajdowało się na piętrze, okazała się łazienka. Niezbyt duża, ale jasna i lśniąca, pachnąca środkiem do czyszczenia i odświeżaczem powietrza. Wyposażona standardowo – prysznic, toaleta oraz umywalka. Lecz uwagę przyciągały zawieszone na uchwytach dwa ręczniki, mniejszy i większy. Na frotowych materiałach wyraźnie odznaczał się wzór niebieskiego kwiatu, dominującego w całymdomku.

Kiedy dziesięć minut później gasiła światło na dole, z bólem serca pomyślała o tym, że będzie musiała sprzedać te piękne domki. Tak, oczywiście, że mogła tego nie robić. Nawet gdyby nie zdecydowała się tu pozostać, mogłaby nadal być właścicielką obiektu, powierzając zarządzanie tutejszym pracownikom. Jednak ona nie wyobrażała sobie, że mogłaby tak postąpić. Nie zasługiwała na to wszystko. Ojciec nie powinien był jej tegopozostawiać.

Gdy zamknęła za sobą drzwi „Bławatka”, przysiadła na progu domku. Planowała obejrzeć wszystkie „kwiatki”. Domyślała się, że są równie wspaniale urządzone, co ten, którego eksplorację właśnie zakończyła. Lecz nagle zrobiło jej się tak smutno, że musiała się zatrzymać. W jej sercu zalęgło zbyt wiele uczuć. Tak naprawdę sama już nie wiedziała, co powinna czuć i myśleć. Tego dnia była już smutna i podłamana pogrzebem. Następnie poczuła silne wzruszenie i jakąś dziwną ulgę na widok Michała. Później była zrezygnowana – chciała jak najszybciej usłyszeć od prawnika, że dostała od ojca w spadku rodzinny dom. Zaraz potem była zdenerwowana, zmieszana, znów wzruszona, zakłopotana, szczęśliwa jak dziecko w sklepie z zabawkami, tylko po to, by ponowniespochmurnieć.

Kiedy ze spuszczoną głową i twarzą ukrytą w dłoniach po cichu łkała wśród leśnej głuszy, w pewnym momencie usłyszała odgłos zbliżającego się samochodu. Czyżby to Białostocki? – pomyślała, ale zaraz potem odrzuciła tę myśl. Po co miałby tu wracać? W takim raziekto?

Przerażona, bo otulona jedynie bieszczadzką nocą, bez możliwości obronienia się czymkolwiek przed ewentualnym napastnikiem, wstała z progu i oczekiwała. Nie miała pojęcia na kogo i bała się corazbardziej.

Właśnie wtedy, gdy już miała uciekać do centralnego budynku, usłyszała, że samochód zatrzymuje się na podjeździe przed bramą. W nikłym świetle latarenek dostrzegła niewyraźny zarys postaci, wysiadającej z pojazdu. Już miała dzwonić na policję, wystraszona tą niezapowiedzianą wizytą, kiedy usłyszała znajomygłos:

– Tak myślałem, że cię tuzastanę.

– Michał? To ty? – spytała, gdy podeszła dobramy.

– To ja – odpowiedziałmężczyzna.

Jego głos był serdeczny i Beata słysząc ten ton, pomyślała, że tęskniła za nim przez wszystkie te lata na obczyźnie. To ją zdziwiło. Nigdy do tej pory nie dopuszczała do siebie myśli o nim, bo kiedy to robiła, jego wspomnienie bolało tak bardzo, że czuła, jak brakuje jej powietrza. Ale dopiero teraz gdy dzieliła ją od niego zaledwie mosiężna brama, a nie tysiące kilometrów, poczuła, że nie ma pojęcia, jak przez taki szmat czasu dawała sobie radę bez niego. I choć spotkała go już dwa razy, odkąd przyjechała do Wetliny, to w tym momencie zrozumiała, że od dawna pragnęła tylko jednego – jegoobecności.

– Przyjechałem sprawdzić, jak sobieradzisz.

– Skąd wiedziałeś, że tubędę?

– Coś mi mówiło, że jak tylko zobaczysz pensjonat pana Józefa, nie będziesz chciała już wracać do żadnego innego. Pozwolisz mi wejść? – dodał to pytanie, bo brama nadal pozostawałazamknięta.

W odpowiedzi odryglowała ciężką zasuwę. Gdy zaraz potem ujrzała jego uśmiech, jej serce znów przeszyła niewidzialnastrzała.

– Wejdź – powiedziała, starając się na niego niepatrzeć.

– Ładnie tu, prawda? – zapytał tak zwyczajnie, jakby nie dostrzegał jejskrępowania.

– Tak, to prawda… Może napijesz się herbaty? – zaproponowała.

– Mam lepszy pomysł – rzekł i przekręcił lekko głowę na bok. Robił tak zawsze, gdy miał dla niej jakąś niespodziankę i oczekiwał jejreakcji.

– Jaki? – spytała chłodno, starając się, żeby nie zauważył, że widok tego znajomego gestu sprawił jejból.

– Chodźmy naspacer.

– Na spacer? O takiej porze? – zdziwiła sięBeata.

– Jest dopiero dwudziesta. Czyżbyś chadzała tak wcześnie spać? – zadał jej pytanie, a przy tym zrobił taką minę, jakby bardzo go torozbawiło.

– Ale jest ciemno… – próbowała jeszczekobieta.

– Nic nie szkodzi, zabrałem latarki! – Na dowód swoich słów wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki rzeczoneprzedmioty.

***

Wędrowali w ciszy, co jakiś czas przerywanej przez odgłos łamanych przez ich stopy gałęzi oraz pohukiwaniem sów. Promienie światła ich latarek krzyżowały się od czasu do czasu, tańcząc w rytm ich kroków. Beata, krocząc obok Michała, czuła się dziwnie. Minęło tyle lat, a oni szli teraz ramię w ramię, otoczeni bieszczadzką głuszą, tak jakby znów mieli po szesnaście lat i nic nie mogło stanąć na drodze ich wspólnegoszczęścia.

W pewnym momencie to milczenie stało się na tyle krępujące, że postanowiła jeprzerwać.

– Dokąd idziemy? – spytała, siląc się naobojętność.

– Jeszcze nie wiem – odrzekł Michałbeztrosko.

– Aha… – wydukała, a potem przystanęła w miejscu. – W takim razie, równie dobrze możemy zatrzymać siętutaj.

Michał odwrócił się w jej kierunku. Przez chwilę nic nie mówił, tylko krążył swoją latarką naokoło, sprawiając, że jej sztuczny promień osiadał na pobliskichkrzewach.

– Okej. Ale mam propozycję. Wdrapmy się na ten pagórek – powiedział wreszcie i posłał strumień światła tak, aby oświetlił niewielkie wzniesienie za plecamiBeaty.

Szczerze mówiąc, powoli zaczynało dopadać ją zmęczenie. To dlatego postanowiła się zatrzymać. Jednak uznała, że jeśli on tego chce, ona może wdrapać się na tę górkę. A później wróci do pensjonatu i położy się do łóżka i… pewnie i tej nocy nie będzie potrafiła zasnąć przez dłuższy czas. W jej głowie huczało od emocji, głośniej, niż czyniły to w tamtej chwili sowy. Dlatego uznała, mimo znużenia, że nocna wspinaczka dobrze jej zrobi. Obawiała się jednak, że nie będzie wiedziała, o czym rozmawiać z Michałem po tak długiejrozłące.

Wspięli się na pagórek i kiedy podniosła oczy ku niebu, poczuła sięoczarowana.

Już zapomniała, ile tutaj jest nocą gwiazd! Właściwie mogli zgasić latarki, bo teraz gdy nad głowami nie mieli już mnóstwa gałęzi, jedynie czysty firmament, rozjaśniony maleńkimi diamencikami, one nie były jużpotrzebne.

– Zapomniałaś o gwiazdach? – zapytał, jakby czytał w jejmyślach.

Odwróciła ku niemu twarz iodparła:

– Tak. Skądwiesz?

– No przecież widzę twoją reakcję – odparł i uśmiechnął się. – Może usiądziemy? – To mówiąc, zdjął z siebie kurtkę i rozłożył ją na trawie, niczymkoc.

– A tobie nie będzie zimno? – zaniepokoiłasię.

– Spokojnie, mam przecież sweter. – Wskazał palcem naubranie.

Beata przysiadła obok niego. Uczyniła to trochę niezręcznie, jakby nie wiedząc do końca, jak się zachować. Trochę bała się go dotknąć, a przestrzeń kurtki była ograniczona. Bo chociaż dzisiaj po pogrzebie pozwoliła mu się przytulić, wiedziała, że zrobił to ze względu na moment. Teraz kiedy tamta chwila przeminęła, kompletnie nie wiedziała, jak się przy nim zachowywać. Napięła plecy, wyginając je w nienaturalny łuk i splotła dłonie nakolanach.

Dlaczego po prostu nie powiedziałam mu, żeby sobie poszedł? Że nie mam siły i chcę odpocząć… – wyrzucała sobie w myślach, a wtedy onrzekł:

– Jesteśskrępowana.

No, strzał w dziesiątkę, kolego! – pomyślała z ironią, lecz zamiast tegoskłamała:

– Nie… Dlaczego taksądzisz?

Wtedy on zaśmiał się tak jak kiedyś. W ogóle wszystko robił tak jak dawniej i trochę zaczęło to Beatę niepokoić, bo tylko wzmagało w niej to dziwne uczucie, że przenieśli się w czasie, a między nimi nic się nie zmieniło. Choć przecież zmieniło sięwszystko.

– Dlaczego się śmiejesz? – zapytała, a w jej głosie zabrzmiałairytacja.

– Bo kłamiesz – odrzekł, wciążrozbawiony.

To ją zdenerwowało. Wkurzyło ją, że zachowuje się tak, jakby czytał z niej jak z otwartej księgi, choć ona nie zdradziła mu nawetprologu.

– No dobrze. Masz rację. Jestem skrępowana. Troszeczkę… – Zacisnęła mocniej dłonie, kurczowo splecione na kolanach. – A ty niejesteś?

– Odrobinę – przyznał.

I znów ta cisza… Jeżeli to ma tak wyglądać, to Beata zdała sobie sprawę, że dłużej tego nie wytrzyma iucieknie.

– Jak się czują twoi rodzice? – Spróbowała przełamać telody.

– Dziękuję, w porządku. Wiesz, już nie są młodzi, ale wciąż trzymają się nieźle. Tata się śmieje, że tutejsze powietrze ich takzahartowało.

Przywołała w pamięci sylwetki Franciszka i Doroty Jaworskich. Uśmiechnęła się do tego wspomnienia. Zawsze byli dla niej tacy mili. Pamiętała, jak ojciec Michała mówił, że takiej synowej jak ona, to ze świecą szukać. Natomiast jego mama, tuż po śmierci jej własnej mamy, pomagała jej oraz tacie, dowożąc na rowerze domowe obiady. I chociaż Beata, łagodnie powiedziawszy, była trudna w tamtym okresie, oni okazali jej tyle serca, że nigdy o tym nie zapomniała i doceniała całą sobą ichwsparcie.

– A Witek? W porządku? – Tym razem zadała pytanie o starszego brataMichała.

– Tak. Jest szczęśliwym małżonkiem i ojcem. Miło patrzeć na tę jego gromadkę… – odparł nieco łamiącym sięgłosem.

– To wspaniale – powiedziała, udając, że nie usłyszała tego żalu, przebijającego przez jego wypowiedź. – Aty…

– Jeśli pytasz o to, czy założyłem rodzinę, odpowiedź jestnegatywna.

Wówczas znowu zapadła cisza, w której Beata dosłyszała odległe wyciewilka.

Musiała zadać mu to kolejne pytanie. Przecież wiedział, że ono musi nastąpić. Dlaczego więc, jeśli było to tak oczywiste, wypowiadając je, poczuła się jak wścibskaidiotka?

– Dlaczego?

Spojrzała mu w oczy. W świetle gwiazd dostrzegła tę odpowiedź – „Przecież dobrze wiesz dlaczego”. Lecz on zamiast tego, odparł:

– Jestem typemsamotnika.

To nieprawda! – chciała zawołać, ale wiedziała, jak okrutnie by to brzmiało. Przecież to ona zostawiła go, wyjeżdżając na drugi koniecświata.

– A czy ty… – W tonie głosu Michała słychać było napięcie. – Przyleciałaś sama, więc… – dodałnieśmiało.

– Również nie założyłamrodziny.

Nie pytał dlaczego, choć wiedziała, że bardzo chce zadać to pytanie. Po prostu czekał na to, aż ona sama na nie odpowie. To zaskakujące, że wiedział, iż ona tozrobi.

– A ja jestem wilkiem – powiedziała, a wtedy po raz kolejny dosłyszeli odległewycie.

– Wilkiem?

– Tak. Samotnymwilkiem.

– Rozumiem. Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że większość wilków żyje wstadzie?

– Widocznie jestemodmieńcem.

– Tak, to by sięzgadzało.

I wtedy oboje zaczęli sięśmiać.

Gdzieś odpłynęło to uczucie zażenowania, które towarzyszyło im jeszcze nie tak dawno. Znów było tak jak kiedyś. Znów byłodobrze.

– Dlaczego tu zostałeś? – spytała, gdy przestali sięśmiać.

Spojrzał na nią tak, jak się patrzy na kogoś, kto postradałrozum.

– Na serio, niewiesz?

– Nie wiem – odpowiedziałaszczerze.

– No to się rozejrzyj. Nigdzie nie byłoby mi lepiej. Tu jest mójdom.

Słysząc to, Beata poczuła wyrzut sumienia, że ona nie została w Wetlinie. Ona wybrała życie z dala oddomu.

– Poza tym dlaczego o topytasz?

– Tak po prostu… – odparłasmutno.

– A ty? Dlaczegowyjechałaś?

– Wiesz dlaczego. Dostałamstypendium.

Pokręcił głową. Kilka jego srebrnych włosów zalśniło w jasnej poświacieksiężyca.

– Nie o to mi chodzi. Wiesz, o co pytam. – Michał postanowił najwidoczniej wydobyć z niej towyznanie.

– Chyba… – zaczęła niepewnie. – Myślę, że już nie potrafiłam tumieszkać.

– Czy to z powodumamy?

– Tak… I nietylko.

– To znaczy? – Mężczyzna byłnieugięty.

– Nie wiem, zadajesz bardzo trudne pytania – zirytowała się i wstała z ziemi. – Wiesz, muszę już wracać. Jestemzmęczona.

Kiedy miała już schodzić z pagórka, pomyślała, jak, u licha, to zrobić, gdy wszędzie panuje ciemność, a ona jest bezlatarki?

– Poczekaj, odprowadzę cię. – Jego głos był terazsmutny.

Usłyszała ten smutek i on sprawił, że poczuła sięźle.

Nie odpowiedziałanic.

Gdyby to był dzień i byłoby widno, ona już dawno kroczyłaby samotnie ścieżką prowadzącą do pensjonatu. Niewykluczone, że zgubiłaby drogę. W końcu nie była tutaj szesnaście lat. Lecz w świetle dnia dotarłaby do celu. Ale to nie był dzień, a ona bała się, że zabłądzi w tym wszechogarniającym cichym lesie. Albo pożrą ją wilki, których wycie wciąż słyszała w oddali, albo zamarznie na śmierć, bo temperatura na pewno jeszcze sięobniży.

Więc gdy podał jej latarkę, a następnie swoje ramię, nie protestowała. Jednak ta cisza, która zaległa pomiędzy nimi, a która teraz była jeszcze bardziej okropna, niż wtedy gdy przekroczyli wspólnie bramę, zmierzając nie wiadomo dokąd, sprawiła, że Beata czuła się tak, jakby droga miała nigdy się nieskończyć.

Ale dobiegła wreszcie końca i powiedziała napożegnanie:

– Dobranoc.

On niespodziewanie wyciągnął swoją dłoń i położył na jej ramieniu. Poczuła, jak kamienieje i topnieje zarazem pod jego dotykiem. Bała się poruszyć, bo nie wiedziała, czy chce, aby przestał ją dotykać, i jednocześnie nie wyobrażała sobie, że mógłby tozrobić.

– Naprawdę cieszę się, że przyleciałaś… – powiedział cicho. Chciała odpowiedzieć, że ją również to cieszy. Nie wiedziała jednak, co czuła, będąc z powrotem w rodzinnych stronach. Skinęła jedynie głową i uśmiechnęła się niezręcznie. Miała nadzieję, że nie wyglądało to jak grymas osoby poddawanej torturom. Jednak coś mówiło jej, że tak właśnie było. Delikatnie odsunęła się od niego irzekła:

– Dziękuję. Miło, że takmówisz.

To zabrzmiało oschle, choć wcale nie chciała, żeby takwyszło.

Wtedy Michał obrócił się i podążył w kierunku bramy. Kiedy już miała zaryglować ciężkie wrota, a on wsiadał do swojego samochodu, coś dziwnego stało się z jej sercem. Poczuła się tak, jakby jakaś niewidzialna pętla ścisnęła je z taką siłą, że przestało pompowaćkrew.

– Michał! – zawołała, nim zdążyłapomyśleć.

Usłyszała, jak otwiera drzwi auta, które dopiero coprzymknął.

– Cieszę się, że cię zobaczyłam… I w ogóle. No, dziękuję zaodwiedziny!

I nagle, nie widziała tego dokładnie poprzez noc, ale usłyszała, on wysiadł z auta. O, Boże! Co teraz? – pomyślała, zaniepokojona. Zastanawiała się, czy nie zamknąć bramy, ale to byłoby zwyczajnie niekulturalne, więc trwała tak w tych mosiężnych drzwiach jak wierna Penelopa w oczekiwaniu na jego powrót. I kiedy on wreszcie stanął przed nią, przysunął swoją twarz do jej twarzy niebezpiecznie blisko. Chwilę wpatrywał się w jej oczy i w tej ciemności jego źrenice wydawały się jedynymi widocznymi punktami we wszechświecie. A potem ona wiedziała już, co onzrobi.

Kiedy ich usta się złączyły, pomyślała, że śni. To była magiczna chwila i dała się jej porwać, tym bardziej że ten pocałunek wydawał się najlepszym, jaki do tej pory zdarzył się w jej życiu. Pełen bólu, tęsknoty, ale też tego jedynego uczucia na ziemi, którego nie można pomylić z żadnym innym – pożądania…

W końcu oderwała się od jego ust. Cofnęła się odruchowo, a onpowiedział:

– Czekałem na to szesnaście lat i nie zamierzamprzepraszać.

A potem tak po prostu wsiadł do swojego samochodu i zostawił ją samą. Gdy odjechał, a ona zamknęła bramę, idąc ścieżką do piętrowca, znów usłyszała odległe wycie wilka, od zachodniej strony lasu. Tym razem jednak odpowiedział mu krewniak, którego skowyt dobiegał ze wschodniej części tej bezkresnejzieleni.

ROZDZIAŁ 4

Powiedziałeś: Nie musiszmówić.Mogę cięusłyszeć.

Nie mogę poczuć tych wszystkichrzeczy,które ty czułaś kiedykolwiekwcześniej.Powiedziałam: To było tak dawno, odkąd ktośspojrzał na mnie w tensposób.Tak, jakbyś mnie znał i wszystkierzeczy,których nie mogępowiedzieć.

The XX, „Together”

Beatę obudziły piękny śpiew skowronka i poranne promienie słońca, nieśmiało zaglądające przez szybę okna w jej pokoju. Dopiero w tym momencie zorientowała się, że poprzedniego wieczoru zapomniała przysłonić zasłonę. Rozejrzała się nieufnie po nieznanym pomieszczeniu, delikatnie ścierając z powiek resztki snu. Nie minęła jednak chwila, a przypomniała sobie, co robi w tym nowym miejscu. Przed oczami stanął jej również obraz Michała i jego wczorajszejwizyty…

Czy to możliwe, że wczoraj ją pocałował… Teraz wydawało się jej to tak nierealne jak śnieg w Miami. Jednak dobrze pamiętała tamtą chwilę. Gdy pogładziła wargi koniuszkiem palca, wspomnienie jego ust na jej własnych sprawiło, żezesztywniała.

Matko kochana! Co ona wyprawia? Przyjechała tu tylko na moment… Tylko po to, żeby pożegnać ojca i sprzedać jego własność. A ona, co? Zachciało jej się nagle powrotu do przeszłości, przelotnego romansu z kimś, kto kiedyś miał być „na zawsze”? I najważniejsze: jak ona teraz na niego spojrzy? A może wcale nie będzie musiała? Może on również czuje się zmieszany tym obrotem sprawy i już tu więcej nie przyjedzie? A poza tym, nawet jeśliby przyjechał, to ona niedługo stąd odjedzie i wreszcie zapomni o tej całej Wetlinie, przed którą nie po to uciekła, żeby teraz do niej wracać. Zapomni o pensjonacie ojca, bo sprzeda go bez problemu. A przede wszystkim zapomni o Michale Jaworskim, który w całej tej układance pojawił się zupełnie niespodziewanie iniepotrzebnie…

Wstała z miękkiego łóżka, które szybko zaścieliła. Następnie poszła do łazienki, przebrała się oraz umyła. Kiedy dziesięć minut później schodziła po drewnianych schodach, gotowa do eksploracji okolicy, na dole w salonie ujrzała młodą dziewczynę, krzątającą się niczym pszczoła w ulu. Biodra miała przepasane kolorowym fartuszkiem, w folkowym stylu. Blond włosy upięte we francuski warkocz, a na nogach zwykłe szare baletki na płaskiej podeszwie. Kiedy usłyszała szmer dobiegający z góry, spojrzała w tamtym kierunku i obdarzyła Beatę promiennymuśmiechem.

– Wstała już pani? – spytała, a z jej twarzy nadal nie schodziłuśmiech.

Beata była skonfundowana. Kim jest ta kobieta i skąd wiedziała, że ona zatrzymała się tu nanoc?

– Przepraszam, kim pani jest? – zapytała nieufnie, gdy zeszła na dół dosalonu.

Stanęła przed dziewczyną, która, jak się okazało, była od niej niższa ogłowę.

Blondynka cofnęła się, a z jej twarzy zniknął uśmiech, natomiast pojawiło się zakłopotanie, takie samo, jakie zagościło na obliczuBeaty.

– Ach, to pan Białostocki pani niepowiedział?

– Oczym?

– No dzisiaj już normalnie wróciliśmy do pracy, po pogrzebie pani taty… Jutro mają przybyć pierwsi goście – wyjaśniła dziewczyna. Teraz Beata dostrzegła, że nie mogła mieć więcej niż dwadzieścialat.

Faktycznie! Pracownicy, zupełnie o nich zapomniała… Przecież wiedziała, że dzisiaj mają się pojawić. Nawet cieszyła się, że ichpozna.

– Rzeczywiście, bardzo panią przepraszam… – speszyła się. – A więc pani tupracuje?

Na twarzy blondynki znów pojawił sięuśmiech.

– Tak, mam na imię Klaudia – przedstawiła się. – Jestem tutaj kelnerką i pokojówką, takie dwa w jednym! – uściśliła dziewczyna i zaśmiała sięserdecznie.

– Bardzo mi miło, paniKlaudio…

– Jaka tam ze mnie pani… Proszę mi mówić po imieniu, paniBeato.

– Zgoda, jeśli ty również uczynisz tosamo.

– No ale jak to… Tak się nie godzi. Pani jest córką pana Józika, można powiedzieć dziedziczką, a teraz również właścicielką „Kwiatów”, a ja to zwykła dziewucha… – Na policzkach dziewczyny pojawił się wstydliwyrumieniec.

– Ja też jestem zwykłą dziewuchą. Więc jak najbardziej możesz do mnie mówić poimieniu.

Klaudia ponownie się uśmiechnęła, a potemrzekła:

– Wiedziałam, że musi być z ciebie fajna babka, w końcu jesteś córką panaJózika.

Beata zmieszała się na te słowa, bo nie czuła się ich godna. Skinęła jedynie lekko głową ipowiedziała:

– Dziękuję. Chyba pójdę sobie zrobićśniadanie.

– Zrobić? – spytała Klaudia, jakby nie dowierzała temu, co słyszy. – Ale po co masz sobie sama robić śniadanie, skoro dla nas pracuje najlepszy kucharz wWetlinie?

– Naprawdę?

– Chodź ze mną do kuchni. Przedstawięcię.

Beata podążyła w ślad za swoją nową znajomą. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi od salonu, a znalazły się w restauracji, poczuła smakowity aromat smażonej jajecznicy, dobiegający z przylegającej do pomieszczeniakuchni.

Kiedy weszły do środka, Beatę dosłownie zamurowało. Czy tożart?

– Beato, to nasz kucharz… – zaczęła dziewczyna, ale Beata przerwała jej w półsłowa.

– My się znamy… – wycedziła.

– To fantastycznie. Zostawię was zatem samych. Michale, zrobisz śniadanie naszej nowejszefowej?

Michał jedynie skinąłgłową.

Wpatrywał się w Beatę przez dłuższą chwilę, a kiedy za drzwiami kuchni zniknęła Klaudia, poprawił swój biały fartuch irzekł:

– Nie gniewajsię…

– Nie gniewam się – powiedziała, chociaż ton jej głosu zdradzał zupełnie co innego. – Nie rozumiem tylko, dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Przecież widzieliśmy się wczoraj, spędziliśmy ze sobą trochę czasu… Nie mogłeś o tymwspomnieć?

– Mogłem – rzekł jedynie, a jego głos byłspokojny.

– To dlaczego tego niezrobiłeś?

– Bo nie pytałaś. Teraz już wiesz. Czy to coś zmienia, że tu pracuję? Że pracowałem dla twojego ojca, a teraz pracuję dla ciebie? – Michał rozłożył ręce w geście poddania się, nie chciał się z niąkłócić.

– Nie, to niczego nie zmienia – odparła, chociaż to nie była prawda. To dużo zmieniało. Jeszcze nie tak dawno temu wierzyła, że już więcej go nie spotka, a teraz okazuje się, że będzie go musiała widywać jeszcze przez pięć dni… – A poza tym niedługo będziesz pracował już dla kogoś innego. Sprzedaję tenpensjonat.

– Jesteś tegopewna?

Co to za pytanie? Czy on sobie wyobraża, że jeden głupi pocałunek wpłynie na zmianę jejdecyzji?

– Oczywiście, że tak – odrzekła