Ebook dostępny w abonamencie bez dopłat od 29.12.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Barrhus Allport jest Duchem – funkcjonariuszem Dywizji Utylizacji Chorych, służby zapewniającej bezpieczeństwo mieszkańcom inteligentnych miast. W roku 2029, po serii wojen domowych, epidemii i katastrof naturalnych, zasiedlono pierwsze z nich – Nova City. Każdy mieszkaniec porusza się na zewnątrz w skafandrze, który zapewnia bezpieczeństwo przed wirusami, a także przyjmuje wspomagający układ odpornościowy Lek. Przy wsparciu Singletonu, czyli rządów Sztucznej Inteligencji, oraz Organizacji Zjednoczenia Ziemi powstały jeszcze setki inteligentnych miast.
Allport ma odnaleźć i zutylizować ważne figury w Sojuszu Wolnych Ludzi, organizacji terrorystycznej zrzeszającej tych, którzy żyją poza bezpiecznymi granicami Novy. Przy okazji wpada na ciekawy trop: Sztuczna Inteligencja, która rządzi światem, nie potrafi złamać szyfru stosowanego przez SWL.
Jednym z podejrzanych w sprawie jest niejaki Tomasz Zieliński, kierownik zmiany w laboratorium przepotężnej Korporacji Mozzerra. Zostaje oskarżony o udział w terrorystycznym spisku.
Chcesz wiedzieć, jakie jeszcze intrygujące i niepokojące rzeczy odkryje Allport i jak potoczą się losy bohaterów? Jeśli tak, koniecznie sięgnij po tę książkę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 474
Rok wydania: 2025
Copyright © by Grzegorz Zasuwik
All rights reserved
Copyright © by Drageus Publishing House Sp. z o.o.
Warszawa 2025
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Karolina Kaiser
Opracowanie wersji elektronicznej:
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail: [email protected]
www.drageus.com
ISBN EPUB: 978-83-68102-94-9
ISBN MOBI: 978-83-68102-95-6
Nova City
50 pwm (po Wielkiej Migracji)
2079 rok starej daty
– Dla twojego bezpieczeństwa – uspokajający głos sztucznej inteligencji potwierdził, że Mileva szczelnie zamknęła swój kombinezon środowiskowy. Przed każdym wyjściem ze swojej przydziałowej przestrzeni mieszkalnej powtarzała ten sam rytuał.
Najpierw ubierała się w hermetyczny kombinezon WZ70, później sprawdzała działanie systemów filtrujących powietrze, przetwarzających nieczystości i monitorujących stan organizmu, a na koniec zakładała najnowocześniejszy hełm rozszerzający rzeczywistość i umożliwiający komunikację ze światem zewnętrznym. Cały zestaw zapewniał jej wszystko, co niezbędne do codziennego funkcjonowania oraz przeżycia w świecie, który zbuntował się przeciwko ludziom.
Dzisiaj, 14 cohesitiusa 50 roku po Wielkiej Migracji, po raz pierwszy udawała się do swojej przyszłej pracy. Jako laborantka w zakładzie produkującym odczyny medyczne miała zajmować szeregowe stanowisko młodszego technika laboratoryjnego. Sprawna praca i dobre wyniki mogły otworzyć drzwi do kariery, na jaką niewielu mogło liczyć, więc chciała być pewna, że nic jej dziś nie przeszkodzi. Uruchomiła funkcję lustra w wizjerze hełmu i przyjrzała się swojej bladej twarzy. Wewnętrzne elementy hełmu szczelnie przylegały do skóry, na której nie zauważyła żadnych niepokojących objawów, żadnych rumieńców i wypieków, a szare oczy nie były zaszklone. Oczywiście Sersi, czyli głos sztucznej inteligencji, powiedziałaby o wykryciu każdego stanu zagrażającego zdrowiu, jednak Mileva zawsze wolała sprawdzić sama. To ją uspokajało. Przynajmniej na chwilę.
Dźwięk Elektronicznego Systemu Identyfikacji poinformował o przychodzącym połączeniu. W rogu wizjera i na naręcznym wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie jej matki. Nawet na fotografii miała to samo oceniające spojrzenie. Ruchem dłoni Mileva odebrała połączenie i wizerunek zamienił się w ruchomy obraz.
– Połączenie monitorowane. Dla twojego bezpieczeństwa – głos Sersi zabrzmiał w hełmie.
– Dzień dobry, mamo.
– Mileva! Twój wielki dzień! Jesteś gotowa? – Ton matki sprawił, że zacisnęła zęby. Zawsze była gotowa. Przełknęła z wysiłkiem ślinę. Nie chciała kolejny raz jej tego tłumaczyć.
– Nie wierzę, że jeszcze tydzień temu mieszkałam z wami. – Mówienie wydawało się trudne. – Co u Alberty?
– Widzę, że jesteś gotowa, skoro masz czas myśleć o siostrze. – Na twarzy matki pojawił się substytut uśmiechu. – Ciągle myśli o twojej wyprowadzce, już nawet zaczyna mówić o swojej. Od kilku dni jej ESI wariuje, wykrywając kolejne objawy chorobowe, ale doktor Mishune mówi, że to pożądane. Ty pewnie też…
– Nie. – Mileva wiedziała, do czego to zmierza, dlatego przerwała. – Poradzę sobie.
– Racja. Sama nie wiem, kiedy ten czas zleciał. Może masz już szesnaście lat i jesteś samodzielna, ale nadal uważam, że czasami powinnaś posłuchać innych.
Innych. Oczywiście miała na myśli siebie. Nikt tak dobrze jak ona nie potrafił w jednym zdaniu przyznać Milevie racji i jednocześnie się z nią nie zgodzić.
– Dobrze, mamo. W pracy, pierwszego dnia, planuję tylko słuchać innych. – Zegar w prawym górnym rogu wizjera wyświetlił siódmą dwadzieścia dziewięć. – Muszę iść. Do zobaczenia.
– Daj z siebie wszystko.
Ruchem ręki wyłączyła rozmowę i pomyślała, że od kiedy tylko pamięta, daje z siebie wszystko. Kiedyś zasłuży na odpoczynek, ale to jeszcze nie ten dzień. Podeszła do śluzy wejściowej i włączyła cykl dekontaminacji. Drzwi otworzyły się z metalicznym dźwiękiem, a potem zamknęły z cichym piskiem uciekającego powietrza. Śluzy były niezbędne, aby zabezpieczyć przestrzeń mieszkalną przed wirusami i bakteriami, jakie mogły się do niej dostać na powierzchni kombinezonu. Po piętnastu sekundach drzwi z drugiej strony otworzyły się w blasku zielonego światła.
Wyszła na wąski korytarz, w którym co kilka metrów znajdowały się takie same drzwi, oznaczone kolejnymi cyframi i literami alfabetu. Budynek, w którym otrzymała przydział, był standardowym korytarzowcem dla singli. Każde drzwi kryły za sobą taką samą przestrzeń – duży pokój z częścią kuchenną i łóżkiem, prysznic oraz toaletę. Dwadzieścia metrów kwadratowych, które każdemu w zupełności wystarczą do życia. Miejsce, gdzie można bezpiecznie spędzić czas bez kombinezonu.
Na końcu korytarza znajdowała się winda. Mileva wybrała parter i patrzyła, jak liczby na ekranie windy spadają od dziesięciu do zera. Na dole zauważyła kilka osób, które przechodziły przez bramki wyjściowe, i sama ruszyła w tamtą stronę. Podeszła do przejścia, przyłożyła ESI do czytnika bramki. Elektroniczny System Identyfikacji był powszechnie stosowany do bezproblemowego poruszania się po mieście. Wystarczyło przyłożyć naręczny terminal do czytnika, aby drzwi się otworzyły. Mileva była zafascynowana technologią, która tak bardzo ułatwia życie. Punkt wydawania przydziałowych towarów, kolejka Hyper Loop, dom i praca. To wszystko było na wyciągnięcie ręki. Dodatkowo system ESI dawał dostęp do Biuletynu Informacyjnego Organizacji Zjednoczenia Ziemi oraz umożliwiał komunikację z innymi obywatelami za pomocą platformy Fizis. Nagle Mileva pomyślała o kredytach społecznych, które zarobi w pracy. Już za kilka lat zbierze ich wystarczająco dużo, by ESI otworzył bramkę do domu towarowego, gdzie można nabyć produkty niedostępne w przydziale. Jeśli dostanie zgodę, kupi sobie jakieś zwierzę.
Na zewnątrz padał delikatny deszcz. Nova City spowijała mgła rozproszonych kropel, które unosiły się w powietrzu. Strugi wody ściekały po grafenowych ścianach budynków i znikały w chodnikowych kratkach. To miasto było dla Milevy jedynym światem, jaki znała. Nigdy nie widziała innych inteligentnych miast, ale marzyła o podróżowaniu. Chciała korzystać z dogodności dorosłego życia. Jedną z nich była możliwość podróżowania do innych miast w celach służbowych lub, po uzyskaniu wystarczającej liczby kredytów, w celach turystycznych. Czytała i widziała na holozdjęciach, że Neo Opus ma punkt widokowy, z którego można zobaczyć lodowiec. Prism Port z kolei stanowi jeden wielki kosmodrom, wokół którego zbudowano miasto dla jego pracowników. Myśląc o swoich przyszłych podróżach, Mileva koncentrowała się na tych dwóch miejscach, ale zawsze mogła wybrać się do pobliskiego Ekostadt, gdzie pierwszy raz zastosowano technologię przepuszczających światło materiałów budowlanych. Dodatkowo miasto miało bogate i ogólnodostępne ogrody. Jednak dziewczynę zawsze bardziej interesowały nowoczesne technologie.
– Pociąg do stacji Pomnika Odpowiedzialnych odjeżdża za trzydzieści sekund – głos Sersi, wydobywający się z pobliskiej stacji kolejki, wybrzmiał w głośnikach hełmu Milevy.
Zerwała się do biegu, wyciągając nogi daleko przed siebie. Jak zwykle zamyśliła się, a spóźnienie do pracy pierwszego dnia nie wchodziło w grę. Przebiegła wokół swojego bloku, mijając po drodze kolejkę ludzi odbierających paczki z punktu przydziału towarów. Dobiegła do ulicy i zatrzymała się przed przejściem. Czerwone światło zatrzymało ją razem z tłumem innych ludzi. Na ulicy jednostajnie poruszały się autonomiczne pojazdy należące do Korporacji i urzędników. Mileva poczuła ból w palcach i w pierwszej nieprzemyślanej decyzji zaczęła się przeciskać przez tłum.
– Hej! Uważaj, jak chodzisz! – wrzasnął ktoś, jednak Mileva nie potrafiła zlokalizować źródła dźwięku.
Zbliżyła się do krawędzi chodnika, a wtedy w jej głowie rozległ się przenikliwy pisk. Dźwięk dochodził z każdej strony. Zatrzymała się. Wizjer hełmu wypełnił się obrazem przedstawiającym twarz Sersi. Kątem oka zobaczyła, że twarz pojawiła się na ekranach świateł i w szybach sąsiedniego budynku.
– Zatrzymaj się dla twojego bezpieczeństwa – głos SI brzmiał pouczająco.
Zamarła i od razu uświadomiła sobie własną nieodpowiedzialność. Panowanie nad takim destrukcyjnym zachowaniem było podstawą edukacji, którą pobierała przez ostatnie lata. Hełmy ludzi wokół zwróciły się w jej stronę. Poczuła ciepło napływające do policzków. Chciała się schować, ale mogła tylko opuścić oczy. Nawet nie zauważyła, kiedy tłum ruszył dalej. Wielokolorowe kombinezony mijały ją, poruszając się to w jedną, to w drugą stronę, a z ich wymienników powietrza wydobywało się parujące powietrze. Dostrzegła kilka osób w kombinezonach WZ70. Byli to pracownicy Korporacji Mozzerra, którzy mieli dostęp do najlepszych technologii. Większość obywateli nosiła starsze modele, które nie przylegały tak dobrze do ciała i miały słabsze akumulatory.
Do pobliskiej stacji przy punkcie towarowym Miejskiego Zakładu Produkcji Żywności dotarła spóźniona, ale bezpieczna. Przeszła przez bramki metra i dostała się na peron. Kilka równych linii złożonych z ludzi prowadziło do wyznaczonych punktów wejścia do pociągu. Szare niebo miasta ustąpiło miejsca zimnemu światłu, odbijającemu się od szarozielonych ścian. Wszystkie stacje Hyper Loop znajdujące się w Novie wyglądały podobnie, jednak czas i niedokładna konserwacja dawały dla Milevie szansę na analizowanie drobnych smaczków w ich wyglądzie. Od kilku dni przychodziła na tę stację i zauważyła, że na górze jednej ze ścian formuje się zaciek, który kształtem przypominał rozłożyste drzewo. Strużki wody musiały ściekać z kilku miejsc, by niżej złączyć się w gruby jak pień drzewa strumień, spływający na listwę maskującą. Nie wiedziała dlaczego, ale ten imitujący drzewo obraz ciągle przyciągał jej wzrok. Była to jedna z niewielu rzeczy, które nie pasowały do idealnie zaplanowanego otoczenia.
Skład zajechał na stację z ostrzeżeniem o zachowaniu bezpieczeństwa, po czym drzwi rozsunęły się i pasażerowie, idąc spokojnym, jednostajnym krokiem, zapełnili poszczególne wagony. Aby zaoszczędzić niewygody ludziom, wagony posiadały jedynie miejsca siedzące, a po trzydziestu zeskanowanych ESI dźwięk informował o zamknięciu drzwi. Udało jej się dostać do środka i usiadła naprzeciwko pary dzieciaków, którzy za nic mieli zasady bezpieczeństwa – wykorzystując porty wymienników powietrza, połączyli swoje skafandry tak, że dzielili wspólne środowisko wewnętrzne. Praktyka ta była zakazana, ale funkcjonariusze bezpieczeństwa społecznego przymykali na nią oko. Nie znała się na tym, ale z rozmów rodziców wnioskowała, że są ważniejsze sprawy, którymi zajmują się służby.
Poza rodziną Mileva jeszcze nigdy nie dzieliła z nikim wspólnego środowiska. Nastolatkowie patrzyli na siebie przez szkła wizjerów i śmiali się. Mileva pomyślała, że to interesujące, poczuć innego, nowego człowieka. Takie myśli pojawiały się w jej głowie od jakiegoś czasu, na szczęście zawsze miała ważniejsze sprawy, na których mogła się skupić. Tym razem widok tej dwójki budził w niej coś, czego nie potrafiła nazwać. Miała to na końcu języka, ale kiedy już była blisko, pojawiała się pustka. Nie znała odpowiedniego słowa.
Zamiast tego porównała wygląd dzieciaków i swój. Szary kombinezon Milevy, w kolorze dress code Korporacji Mozzerra, zlewał się z szarością składu. Kombinezony dwójki dzieciaków przed nią były kolorowe i miały oznaczenia klubów e-sportowych. Kanciaste figury, które stanowiły odpowiedniki dawnych tatuaży, zakazanych ze względów zdrowotnych, zdobiły kończyny chłopaka. Za to dziewczyna miała na sobie nieregulaminowe obuwie na wysokim obcasie. Jej rodzice musieli wydać fortunę na taką modyfikację skafandra, a mimo to dziewczyna odwdzięczała się im takim zachowaniem.
Mimo to Mileva doceniała swobody, jakich doświadczali obywatele inteligentnych miast. Tak długo jak nie musiałeś iść do pracy lub nie uczestniczyłeś w szkoleniach obywatelskich OZZ, twój kombinezon mógł wyglądać dowolnie. Dla Milevy nie miało to teraz znaczenia, jednak lubiła myśleć o innych ludziach i ich prostym życiu. Ponieważ uzyskała w teście predyspozycji zawodowych wynik premiujący pracą w Korporacji Mozzerra, nierozważne pomysły w rodzaju modyfikacji kombinezonu nawet nie przychodziły jej do głowy. Dzieciaki zauważyły, że patrzy na nie. Zaczęły szczerzyć do niej zęby, jakby zobaczyły kogoś bez skafandra. Mileva spuściła głowę. Nagle jej ciało stało się niewygodne. Spojrzała na podłogę, licząc na to, że i oni przestaną patrzeć. Szare podłoże wagonu nosiło na sobie odciski butów. Były różnych rozmiarów, jednak wszystkie miały taki sam kształt.
Siedzenie ze wzrokiem wpatrzonym w podłogę sprawiło, że nawet nie zauważyła, kiedy wagon opustoszał. Niewielu obywateli zapuszczało się w kierunku Laboratorium Mozzerra i została w wagonie sama. Minęli stację Plac Johnsona, nazwaną na cześć polityka, który wspierał budowę inteligentnych miast. Kolejne były Skwer Tildy Goldstein, aktywistki klimatycznej, Plac Centralny w sercu Novy, stacja imienia Ottona Shulza, głównego wizjonera Organizacji Zjednoczenia Ziemi, stacja Faradaya, uznanego fizyka, stacja Pionier, stacja Spinellego i wreszcie Pomnik Odpowiedzialnych, przy którym znajdowała się jej praca i przyszłość. Cała podróż zajęła równo piętnaście minut, jednak Mileva wiedziała, że spóźnienie jest nieuniknione.
Wyszła z wagonu i ze ściskiem w gardle odnotowała, że nikt inny nie wysiada ze składu, co oznaczało, że pracownicy laboratorium dotarli na miejsce wcześniej. Już wczoraj była na tej stacji, aby upewnić się, jak wygląda droga do właściwego budynku. Szybkim krokiem skierowała się ku wyjściu. Jasno oświetlone metalowe schody czekały, aby zawieźć ją do wyjścia, i uruchomiły się, gdy była w pobliżu. Mileva spojrzała za siebie, na odjeżdżający pociąg, i uniosła nogę, aby wejść na schody. Nie trafiła na stopień i zachwiała się. Stacja zadrgała pod jej stopami, a z tunelu dotarł głośny huk.
Zewnętrzny mikrofon nie był w stanie przetworzyć tego hałasu i dźwięk zamienił się w nieznośny trzask słuchawek. Nie była pewna, co się stało, ale straciła równowagę i chwyciła się poręczy będącej częścią ruchomych schodów, po czym spojrzała w kierunku tunelu, z którego nadszedł dźwięk. W ciemności zauważyła błyski świateł, które chaotycznie rozświetlały ściany, zupełnie jakby ktoś bezwiednie wymachiwał lampami to w jedną, to w drugą stronę. Wbrew sobie ruszyła w tamtym kierunku. Ciekawość była silniejsza od chęci jak najszybszego opuszczenia tego miejsca.
Powolnym krokiem zbliżyła się do krawędzi peronu i zobaczyła coś, czego nigdy nie widziała poza filmami instruktażowymi. Z tunelu wybiegło dwóch ludzi bez skafandrów. Ogarnęło ją nagłe uczucie zimna, a jej nogi zrobiły się jak z waty. Nosili staromodne ubrania i długie płaszcze do samej ziemi. Jeden miał pod spodem karmazynową kamizelkę, a drugi brudną koszulę, niegdyś zapewne białą. Mileva nie była tego pewna, ale trzymali narzędzia podobne do utylizatorów, których używali funkcjonariusze bezpieczeństwa społecznego. I nie był to przyjemny widok. Mężczyźni dostrzegli Milevę i zatrzymali się. Ich błyszczące oczy ją świdrowały, a twarze kojarzyły się Milevie z dzikimi zwierzętami, które widziała na nagraniach ze szkoleń obywatelskich. Jeden z mężczyzn miał krótki zarost pod nosem i brodę. Drugi był gładko ogolony, tak że wyraźnie było widać blizny na jego twarzy. Nie zauważyli w niej zagrożenia, bo szybko ruszyli do przodu, wymijając ją z obu stron.
– Uważaj, panienko – mruknął ten z zarostem, po czym obaj wbiegli na schody do wyjścia z metra.
Pamiętała, że w sytuacji zagrożenia powinna od razu skontaktować się funkcjonariuszami bezpieczeństwa, ale nie mogła oderwać wzroku od tego widoku. Kolejny huk wyrwał ją z tego stanu zawieszenia. Ziemia zadrgała ponownie i tym razem Mileva nie była już ciekawa. Zaczęła biec w kierunku schodów, kiedy nagle zatrzymał ją głos Sersi.
– Uwaga! Dywizja Utylizacji Chorych. Zatrzymaj się i przyjmij pozycję bezpieczną. Dla twojego bezpieczeństwa. – Głos niby brzmiał tak samo jak zwykle, ale było w nim coś niepokojącego.
Mileva uklęknęła i złożyła dłonie z tyłu głowy w oczekiwaniu na przybycie funkcjonariuszy. To była jedna z rzeczy, których chciałby uniknąć każdy mieszkaniec Nova City. Funkcjonariusze bezpieczeństwa społecznego byli członkami Dywizji Utylizacji Chorych i żaden rozsądnie myślący człowiek nie chciał zostać uznany za chorego. Mileva usłyszała kolejne kroki, lekko odwróciła głowę.
Z tunelu metra wybiegło kilka postaci w skafandrach z rozświetlonymi lampami na hełmach. Funkcjonariusze, nieoficjalnie nazywani Duchami, biegli w stronę schodów z utylizatorami w dłoniach. Milevie zrobiło się gorąco, a jej serce zaczęło bić szybciej. Tylko ona stała na ich drodze. Ich skafandry były czarne, a wizjery nie ukazywały twarzy. Zamiast tego szkło zostało przysłonięte rozmyciem, zza którego można było dostrzec jedynie proste kształty i umiejscowienie oczu.
– Z drogi, obywatelko! – krzyknął pierwszy i przebiegł obok, potrącając ją.
Mileva poczuła, jak traci równowagę. Kolejne postacie przebiegały, kiedy uderzyła głową w słupek barierki znajdującej przy schodach. Uderzenie wywołało rezonujący dźwięk w głowie. Wizjer przedzieliła poplątana sieć pęknięć, po czym dziewczyna upadła. Drugie uderzenie strzaskało wizjer i powietrze uciekło ze świstem. Przestała myśleć. Jej głowę wypełniła jedna myśl: „Umrę!”. Postanowiła nie oddychać. Duch, który biegł na końcu, spojrzał na nią, leżącą na wznak na podłodze stacji. Rysy jego twarzy były ledwo widoczne i Mileva nie wiedziała, czy to wina rozmycia wizjera, czy traci już kontakt z rzeczywistością.
– Pomóż mi – wyszeptała przez zaciśnięte usta. Duch popatrzył na nią i Milevie wydawało się, że zaraz wyciągnie do niej rękę. Nagle spojrzał w górę schodów, jakby coś innego zwróciło jego uwagę, i pobiegł za towarzyszami. Nie było ratunku.
Inteligentne miasta dbały o czystość atmosfery, jednak nie dało się zapewnić stuprocentowego bezpieczeństwa. Przez głowę Milevy zaczął przewijać się film, ukazujący wirusy i bakterie wypełniające jej płuca, niezdolny do obrony organizm poddający się bez walki, jej ciało pozbawione życia. Nie mogła już wstrzymywać oddechu. Spróbowała wciągnąć powietrze, ale nie mogła. Jakby coś zatrzymało się w jej gardle.
Przypomniała sobie dzisiejszy dzień. Widziała siebie przebiegającą na czerwonym świetle w drodze do metra, wsiadającą do właściwego pociągu i przyjeżdżającą w porę do pracy. To wszystko nie miało prawa się stać. Była taka ostrożna!
Wizja zniknęła, kiedy zobaczyła przed sobą okropną twarz. Nie wierzyła w bajki, lecz jeśli śmierć mogła mieć twarz, to właśnie taką. Mężczyzna był w wieku jej ojca. Jego skóra była jakby przypalona słońcem. Nie dało się tego nazwać twarzą. Twarze mieli ludzie. Byli gładcy i zadbani, a tę gębę pokrywały pęknięcia, zmarszczki i plamy. Brązowe oczy mężczyzny utkwiły w jej twarzy, a mocno ściśnięte usta rozciągnęły się teraz w uśmiechu.
– Nie panikuj, dziewczyno – wypowiedział z dziwacznym akcentem. – Patrz na mnie. – Wskazał w okolicę pomiędzy ustami a nosem. – Wciągaj powietrze. Zatrzymaj. I ustami wydech. – Usta utworzyły okrąg. – Teraz ty i ja. Nosem wdech. Ustami wydech.
Mileva instynktownie zaczęła go naśladować. Uczucie oddychania i panowania nad własnym ciałem sprawiło, że przestała myśleć o czekającej śmierci. Po kilku powtórzeniach spróbowała się unieść. Mężczyzna pomógł, podnosząc ją za bark.
– Wy, hermetycy, żyjecie w puszkach. Nie ma puszki. – Mężczyzna rozłożył ręce. – Jest strach.
Dopiero teraz dotarło do Milevy, że mężczyzna nie ma skafandra. Odskoczyła i zaczęła się rozglądać w rozbitym wizjerze. Obraz, który powinna zobaczyć, był zniekształcony, nie potrafiła wybrać połączenia z Dywizją Utylizacji Chorych. Od kiedy tylko pamiętała, uczono ją o zagrożeniu, jakie stanowili ludzie żyjący poza społeczeństwem. Ludzie, których nie powinno tu być. W najlepszym scenariuszu przypominali chodzące trupy, które roznoszą zarazki. W najgorszym mieli się okazać terrorystami chcącymi zniszczyć cywilizację. Świadomość, że miała do czynienia z jednym z nich, twarzą w twarz, bez żadnej osłony, sprawiła, że wróciły problemy z oddychaniem.
– Boisz się? – zapytał, podchodząc bliżej. – To jest właśnie wasza hermetycka wdzięczność. Ratuję ci życie, a ty patrzysz na mnie jak na mordercę. Lepiej stąd idź. Schodami w górę, hop, hop, hop, do bezpiecznego świata. – Uśmiechnął się.
– Nie mogę wyjść na zewnątrz bez hełmu.
– Tu i tam jest tak samo. Szybko dadzą ci nowy sprzęt.
– Nie ruszę się bez hełmu. Powietrze na stacji musi być filtrowane na wszelki wypadek. – Mileva czuła, jak jej mózg pracuje. – Tylko dlatego jeszcze żyję. Na zewnątrz na pewno coś mi się stanie.
Nieznajomy zaśmiał się, odsłaniając przebarwione zęby.
– Nic nie rozumiecie. Przecież oprócz skafandra szprycujecie się chemią od Mozzerra. – Przyjrzał się jej ubiorowi. – A może wiesz, że to wcale nie jest potrzebne?
– Nie wiem, o czym mówisz.
Nieznajomy cmoknął, odwrócił się i kilkoma szybkimi krokami zszedł w tunel metra, znikając w ciemności. Na stacji zapanowała cisza, a Mileva zauważyła miganie kontrolki awaryjnej ESI. Wcisnęła pole, które pojawiło się na wyświetlaczu, i urządzenie wydało serię elektronicznych dźwięków.
– Uwaga. Uszkodzenie systemu środowiskowego. Udaj się do najbliższego punktu kontrolnego. Wykonuj polecenia służb bezpieczeństwa.
Głos SI zawsze wzbudzał w niej zaufanie. Mileva przyjrzała się popękanemu wizjerowi znajdującemu się przed jej twarzą. Sięgnęła do tyłu. Kliknięcie świadczyło o odbezpieczeniu hełmu. Zdjęła go, uważając, aby nie dotknąć potłuczonego szkła. Jej czarne, kręcone włosy opadły na wszystkie strony, więc odgarnęła je sprzed oczu i z czoła.
Pomyślała o konsekwencjach tego, co się stało. Słyszała o ludziach, którzy wychodzili bez skafandrów. Każdy mówił, że to przez choroby psychiczne, spowodowane ciężkim dzieciństwem lub wadami genetycznymi. Zamykano ich w zakładach psychiatrycznych. Nie słyszała nigdy o ludziach, którym przydarzyło się to przypadkiem. Nie wiedziała nawet, jak nazwać to, co się stało. Nie miało to najmniejszego sensu i nie wiedziała, co robić. Popatrzyła na ESI i uświadomiła sobie, że może wezwać pomoc w ten sposób. Już miała nawiązać połączenie, kiedy kolejne kliknięcie hełmu odłączanego od kombinezonu zwróciło jej uwagę. Po chwili z ciemności wyszedł ten sam nieznajomy. Niósł hełm funkcjonariusza bezpieczeństwa społecznego.
– Jemu nie będzie potrzebny. – Podał jej przedmiot.
– Jak to?
– Nie musi się martwić, jakim powietrzem oddycha, bo nie oddycha. – Oczy mężczyzny wyglądały, jakby płonął w nich ogień. Podszedł do niej i Mileva poczuła przykry swąd, mieszaninę nieznanych zapachów. – Co zamierzasz powiedzieć Duchom, kiedy zaczną pytać?
Poczuła ucisk w gardle. Nie wiedziała, jak postępować z chorymi, poza informowaniem Duchów o ich obecności. Mógł być równie szalony, co chory.
– Nic nie powiem. Powiem, że… że straciłam przytomność – skłamała.
– Pytań będą zadawać dużo. Ale nie musisz kłamać. Powiesz prawdę. Powiesz, że wszystko to zrobił Alfredo Potenza. – Pokazał na swoją twarz. – Dla waszego bezpieczeństwa! – Roześmiał się głośno, po czym pobiegł w ciemność i zniknął w tunelu.
*
Mileva przestała liczyć dni, które spędzała na przymusowej kwarantannie nałożonej decyzją Singletonu i dozorowanej przez Dywizję Utylizacji Chorych. Społeczeństwo inteligentnych miast wyzbyło się ludzkich błędów, przekazując decyzyjność w ręce bezstronnej sztucznej inteligencji. Jednak nadal nie udało się pozbyć pomyłek w decyzjach indywidualnych osób, takich jak Mileva. Okazało się, że samo uszkodzenie hełmu nie byłoby problemem, gdyby nie to, że zgłaszając się do punktu kontrolnego, Mileva miała na sobie hełm Ducha. Nadal czuła mdłości na samą myśl o tym, jak została przez nich potraktowana. Trzy dni przesłuchań, które ciągnęły się godzinami. Trzy dni pytań, na które nie znała odpowiedzi. Jedyną odpowiedzią, jaką znała, było nazwisko tego przerażającego człowieka. Kiedy funkcjonariusze je usłyszeli, stali się jeszcze bardziej zawzięci. Kimkolwiek był Alfredo Potenza, wymawianie jego nazwiska nie było dobrym pomysłem. Mileva postanowiła, że już nigdy nie popełni tego błędu.
Po trzech dniach przesłuchań została przetransportowana do swojej przestrzeni mieszkalnej, jednak kwarantanna miała nieokreślony czas. Obejrzała wszystko, co mogła obejrzeć w systemach OZZ. Przejrzała wszystkie wiadomości i ku swojemu zdziwieniu nie znalazła żadnej wzmianki o tym, co się stało na stacji kolejki przy Pomniku Odpowiedzialnych. Przez chwilę myślała, że wszystko było tylko złym snem, a po kolejnej nocy przyjdzie zwykły dzień. Niestety dni były nudne, a noce jeszcze gorsze. Wtedy pojawiały się wspomnienia, które sprawiały, że Mileva znowu traciła oddech. To wtedy myślała, że to wszystko nie ma sensu. Że nie zrobiła nic złego, a traktuje się ją jak chorą. Że chciałaby zniszczyć ludzi, którzy jej to robią. Próbowała pozbyć się tych myśli. Gdyby ktokolwiek się dowiedział, byłoby jeszcze gorzej.
Nadeszła kolejna noc i Mileva wierciła się na łóżku. Myśli przebiegały przez jej głowę jak sznur kleinkarów, latających pojazdów, które poruszały się wyznaczonymi szlakami powietrznymi pomiędzy wieżami budynków Novy. Dźwięk włączającego się mechanizmu śluzy poderwał ją z łóżka. Wstała i cicho podeszła do drzwi. Migające na żółto światło oświetlało jej twarz. Przecież nikt nie może jej odwiedzać. Miała również zakaz komunikacji z kimkolwiek oprócz funkcjonariuszy bezpieczeństwa społecznego. Żółte światło zmieniło się na zielone. Drzwi się uchyliły. Mileva zobaczyła matkę i siostrę. Uśmiechnęła się, chociaż wcale tego nie chciała. Podeszła do nich, jednak zatrzymała się, kiedy zobaczyła nieznajomego mężczyznę, trzymającego dużą kwadratową walizkę, w jakiej przechowuje się nowe skafandry.
– Mileva – matka uśmiechnęła się tak, jak nigdy wcześniej – Mileva, musisz pójść z nami.
Barrhus Allport rozejrzał się dookoła. Przydziałowa przestrzeń mieszkalna pierwszej kategorii nie wyglądała już tak dobrze, kiedy na meblach, podłodze i ścianach znajdowały się plamy krwi i wymiocin. Przeszedł przez pokój i zbliżył się do panoramicznego okna z widokiem na miasto. Między dachami najwyższych wieżowców dostrzegł nieliczne latające auta z migającymi światłami pozycyjnymi. W jego własnym lokum znajdowało się jedno małe okno z widokiem na sąsiedni budynek. Oraz światła innych małych okienek.
Dostał to zlecenie zaraz po rozpoczęciu służby i na lokalizacji był już inny funkcjonariusz, który badał miejsce zbrodni. Lew Kabajev był służbistą, więc robił dokładnie tyle, ile trzeba, nic więcej. Przeskanował całe pomieszczenie, pobrał próbki, po czym przydzielił młodszym funkcjonariuszom zadanie przesłuchania innych lokatorów. Jedyne, czego nie potrafił zrobić, to znaleźć ciała.
– O dwudziestej pierwszej trzydzieści siedem systemy bezpieczeństwa wykryły pojawienie się cząsteczek krwi w filtrach tego lokalu – powiedział Kabajev, stając na wprost Allporta. Ostatnio przybyło mu kilogramów, co maskował noszeniem odrobinę większego skafandra, kosztem efektywności egzoszkieletu wspomagającego wydolność ciała. Nie żeby Kabejev potrzebował skafandra do walki w zwarciu.
W jego wizjerze widać było bladą twarz z cienkimi ustami. Kosmyki czarnych włosów opadały na pomarszczone czoło.
– Dyspozytornia Dywizji próbowała nawiązać połączenie z lokalem, ale nikt nie pojawił się na ekranie. Dopiero później sprawdziłem, że kamera została zhakowana, dlatego wyświetla cały czas ten sam obraz.
– Mhm. – Allport pokiwał głową. – Kto tu mieszka?
Kabajev wykonał ruch dłonią, a światło wewnętrznych systemów jego hełmu odbiło się w szkle wizjera.
– Nicolas Rickli. – Allport zobaczył w odbiciu zdjęcie młodego, łysego mężczyzny. – Jest podkierownikiem w dziale do spraw eksperymentalnych technik rozwiązywania konfliktów.
– Kurde – wyszeptał Allport i pokiwał głową z uznaniem. – Jak długo tu mieszka?
– Od systemariusa pięćdziesiąt siedem pwm. Trzy lata.
Dział eksperymentalnych technik rozwiązywania konfliktów był jedynie wymyślną nazwą dla ekspertów od nowych rodzajów środków utylizacji, a każdy jego pracownik stanowił potencjalne zagrożenie.
– I jak myślisz, gdzie się podział nasz podkierownik? Trzy lata i znika bez śladu?
Kabajev pokręcił głową, wygasił ekran swojego ESI. Jego wizjer przygasł w tym samym momencie. Głównym źródłem światła pozostała taśma świetlna znajdująca się pod szafkami części kuchennej lokalu. Allport oparł się ręką o szybę i przybliżył do niej głowę. Z perspektywy dwudziestego piątego piętra Nova City wyglądało jak symetryczna góra. Piramida. Z jej wierzchołka wyrastała pojedyncza wieża największego biurowca w mieście.
– Sprawdziłem tutaj wszystko. Myślę, że jeśli zhakował kamerę systemu bezpieczeństwa, to równie dobrze mógł tak załatwić kamery na korytarzu, przed budynkiem i na stacji kolejki. Pewnie już jest w dolnym mieście. – Głos Kabajeva brzmiał pewnie. Allport pomyślał o tym, że Lew jak zwykle robi dobrą minę do złej gry. Zawsze tak robił, kiedy praca na minimum nie przynosiła efektów.
– Być może. – Odszedł od okna. – Sprawdziłeś system odprowadzania nieczystości?
Kabajev przekręcił głowę na bok. Ruch był ledwo widoczny i ograniczony przez skafander oraz hełm pracujące w trybie czuwania. W trybie bojowym nawet Kabajev byłby bardziej ruchliwy.
– Za kogo ty mnie masz? – zapytał.
Allport kiwnął głową. Miał go za krętacza. Wykonał ruch dłonią nad swoim ESI, wyświetlając hologram lokalu.
– Co wiemy o tym mieszkaniu oprócz tego, że jest to wyższy standard niż ten, który nam przydzielają?
Hologram przed nim wyświetlił informacje o tej konkretnej przestrzeni przydziałowej.
– Jest to standardowa przestrzeń mieszkalna pierwszej kategorii – rozbrzmiał głos Sersi – przydzielana między innymi urzędnikom wyższego szczebla. Trzydzieści metrów kwadratowych zapewnia odpowiednie warunki do wypoczynku dla najważniejszych obywateli obszaru Organizacji Zjednoczenia Ziemi. W odróżnieniu od mniejszych przydziałowych przestrzeni ta posiada panoramiczne okno umożliwiające stałe podziwianie ładu zaprowadzonego przez OZZ i Korporację Moz… – Allport ruchem dłoni zakończył monolog SI.
– Wyświetl dokładne dane – rozkazał, a na schemacie pojawiły się dokładne wymiary ścian i każdego urządzenia. Allport przyjrzał się liczbom i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu.
– Nic tu nie ma. – Ton Kabajeva wskazywał, że chce już zakończyć tę część śledztwa.
– Wiesz, że zawsze wolę wszystko sprawdzić dwa razy.
– Tak, wiem, że zawsze chcesz wszystko zrobić po swojemu. – Kabajev wodził wzrokiem za Allportem. – Nadal bierzesz tylko nocne zmiany?
– Nadal. – Allport stanął przy ścianie, na której znajdowała się śluza wejściowa, i wykonał nienaturalny krok do przodu.
– Wiesz, że to nie zmieni tego, kim jesteśmy?
– Wiem. – Zrobił kolejny krok. – Ale przynajmniej nie muszę patrzeć na to, jak inni patrzą.
Kiedyś nazywano by go policjantem lub detektywem. Teraz jego oficjalne stanowisko to funkcjonariusz bezpieczeństwa społecznego. Nikt nie używał takiej długiej nazwy. W biurze określali się mianem funkcjonariuszy, jednak na ulicach nazywano ich Duchami od nazwy Dywizji Utylizacji Chorych, dla której pracowali. Byli dla zwykłych obywateli niechcianym widokiem. Unikano ich jak zarazków, przed którymi chroniono się w skafandrach. Allport przypomniał sobie, że kiedyś nie miało to dla niego żadnego znaczenia, ale teraz, po przepracowaniu dwudziestu lat w jednostce, z przyjemnością brał nocne zmiany. Po godzinie policyjnej na ulicach mógł spotkać innego Ducha, zbuntowane dzieciaki lub własne odbicie. Szczególnie to ostatnie nie robiło już na nim wrażenia, a brak oceniających spojrzeń innych ludzi stanowił dla Allporta dodatkowe wynagrodzenie za nocną pracę. Nie były to jedyne zalety tej służby.
Minął Kabajeva i dotarł do przeciwległej ściany. Wszystko się zgadzało. Przeszedł pod ścianę na lewo od wejścia, stanął w przestrzeni kuchennej.
– Sersi to sprawdziła. Nie ma tu nic specjalnego – powiedział Kabajev. – Mam wszystkie dane u siebie w ESI. – Uniósł prawą dłoń, pokazując urządzenie.
Allport uśmiechnął się. Od kiedy tylko pamiętał, chodził w skafandrze środowiskowym, który kontrolował wszystkie funkcje organizmu oraz informował o potencjalnych zagrożeniach. Model policyjny, używany przez Duchy, był wspomagany egzoszkieletem i pozwalał na sczytywanie w czasie rzeczywistym informacji z innych urządzeń. Razem ze specjalistycznym treningiem fizycznym i mentalnym dawał możliwość zaawansowanej kontroli psychofizycznej zwykłych obywateli. Od momentu Wielkiej Migracji i przeniesienia się ludzi do inteligentnych miast społeczeństwo miało jeden cel – bezpieczeństwo za wszelką cenę.
Inteligentne miasto nie potrzebowało policjantów, stróży i ochroniarzy w tradycyjnym tych słów znaczeniu. Wszystkie przestrzenie miejskie były monitorowane przez całą dobę, a prywatne pozwalały na zachowanie anonimowości tylko w uzasadnionych przypadkach. Jedynie myśli i popędów nie dało się masowo kontrolować. To było zadanie Allporta i innych Duchów.
Przeszedł znowu wzdłuż pomieszczenia i stanął pod przeciwległą ścianą. Poczuł, jak jeżą się włosy na jego prawym przedramieniu.
– Skąd w ogóle wziąłeś to całe łażenie? Szkolili cię w Ukojeniu? – Kabajev zaśmiał się, a Allport aż zesztywniał. Ukojenie było pobliskim zakładem dla umysłowo chorych. – Przepraszam, nie chciałem…
– Lew, zmierzyłeś wymiary lokalu czy tylko pobrałeś schemat z ESI? – Zignorował ostatnie słowa towarzysza.
– A co za różnica? Wszędzie jest tak samo.
– Jest różnica. Pół metra.
Allport dotknął ściany rękawicą. Przesunął dłoń, a moduł sensoryczny przesłał wrażenie dotykania tynku bezpośrednio na skórę. Barrhus nagle klepnął w mur, a Kabajev aż drgnął.
– Co ty, do choler…
– Cicho! – Ponownie uderzył w ścianę. Dźwięk był taki sam jak wcześniej.
Ścisnął pięść i uderzał raz za razem. Przeszedł cztery kroki, a po kolejnym udarze stanął. Znajdował się przy kanapie. Mebel stał przy ścianie, która wydała pusty dźwięk. Stuknął w ścianę jeszcze kilka razy.
– Tu coś jest – powiedział sam do siebie i przesunął dłonią po górnej krawędzi kanapy. Przez moduł rękawicy wyczuł fakturę sztucznej skóry. Schylił się, żeby dotknąć nóg mebla. Każda z nich była wygięta na zewnątrz. Oprócz jednej. Allport chwycił nogę i przekręcił w bok. Nad głową usłyszał kliknięcie.
– Co to jest? – spytał Kabajev.
Allport podniósł się i zobaczył, jak fragment ściany się uchyla. Chwycił za róg i otworzył szerzej ukryte w ścianie drzwiczki. Otwór miał niecałe pół metra głębokości i po otwarciu ze środka wysunęła się matowa płachta, pod którą było coś dużego. Opadający materiał odsłonił skafander, hełm i niewielki, zamknięty pojemnik.
– Czy to… – wycedził Kabejev.
– Folia maskująca – przerwał mu Allport.
– Ja pierdolę. – Kabajev aż usiadł na kanapie. – Teraz muszę zawiadomić Dywizję.
– Musisz. – Allport uniósł folię. – Przy okazji możesz im powiedzieć, że znalazłem ciało.
Płachta skrywała wygięte zwłoki. Allport przyjrzał się twarzy. Mężczyzna koło trzydziestki, o białofioletowej skórze, wyłupiastych oczach. Miał krew i wymiociny zaschnięte wokół ust. Nicolas Rickli. Skórę czaszki denata zdobiły dziwne plamy. Allport spojrzał na skafander i hełm. Standardowy model dla obywatela, bez udziwnień. Natomiast pojemnik był nietypowy. Szklany i trudny do wykrycia. Allport ujął go i odkręcił zakrętkę. Wewnętrzny ekran jego wizjera od razu wyrzucił ostrzeżenie.
– Co jest? – Kabajev aż podskoczył. Allport zobaczył zniekształcone światło w jego wizjerze, które oznaczało, że też dostał ostrzeżenie.
– Neurotoksyna – powiedział i zamknął pojemnik.
– Co tu się dzieje? – zapytał Kabajev.
– Myślę, że mamy do czynienia z aktem terroryzmu. Głupiego terroryzmu. Przesłałeś dane do Dywizji?
– Tak.
– Ten człowiek musiał być terrorystą z… wiesz, z czego. – Allport powstrzymał się, a Kabajev kiwnął głową.
– Na tak wysokim stanowisku?
– Śpioch. Mógł się tutaj dostać wiele lat temu i dopiero teraz chciał wykonać zadanie.
– Jakie zadanie?
– Miał chyba kogoś otruć. – Uniósł szklany pojemnik na wysokość oczu. – Nie wiedział, że to neurotoksyna, i otworzył ją bez skafandra. Zresztą model dla cywili i tak nie wykryje neurotoksyny o zastosowaniu bojowym.
– Ale jak znalazł się w tej dziurze?
– Sam wszedł. – Allport odłożył pojemnik do środka i wskazał blokadę ukrytych drzwi. – Wiedział, że umiera, i nie chciał, żebyśmy go znaleźli. Otworzył schowek, dlatego noga od kanapy, która jest częścią mechanizmu, była przekręcona. Wszedł do środka i zamknął się od wewnątrz. Przykrył się folią maskującą, żeby nie wykryły go systemy naszych skafandrów.
– Pierdoleni chorzy. – Kabajev wypowiedział to z zaciśniętymi zębami.
– Ta…
Uwagę mężczyzn przyciągnęły komunikaty na ich ESI.
– Mam udać się do Laboratorium Mozzerra – powiedział Kabajev i popatrzył na Allporta wielkimi oczami. – Jakiś pracownik otruł testerów leku. Pięć trupów.
– Ja mam wrócić do siedziby Dywizji. Sprzątacze zaraz tu będą.
– Myślisz, że to ma związek z tą sprawą? Może to przypadek?
– Nie ma czegoś takiego jak przypadek – odparł Allport, a Kabajev kiwnął głową.
– I ten… Dzięki, że go znalazłeś. Miałbym przesrane, gdyby tu zgnił. Odwdzięczę ci się kiedyś, Allport.
– Tak między nami Duchami, nie możesz polegać tylko na sztucznej inteligencji. Czasem musisz użyć tego. – Allport stuknął palcem w bok hełmu.
*
Nova, jako pierwsze z inteligentnych miast, miała w sobie cechy wizualne dawnych metropolii. Strzeliste szklane budynki i szerokie ulice z nieużywanymi już latarniami stanowiły relikt dawnej architektury. Kolejne inteligentne miasta, a była ich już prawie setka, miały zabudowę dostosowaną do potrzeb nowej cywilizacji. Allport nigdy ich nie widział na żywo, ale zdjęcia i nagrania dostępne w Biuletynie Informacyjnym ukazywały widok inny niż ten, do którego przywykł.
Wypatrywał pojazdu służbowego, który miał go odebrać i przetransportować do biura Dywizji. Otaczające go powietrze musiało być mokre, bo rozpraszało punkty światła, szczególnie jeden, który się zbliżał.
Allport pomyślał o sprawie, która rozpoczęła jego dzisiejszą służbę. Nie znalazł się tutaj przypadkiem. Od kiedy został przydzielony do sekcji zwalczania zorganizowanej przestępczości, dzielił czas pomiędzy morderstwa oraz sprawy z pogranicza tego, co nielegalne, i tego, co było całkowicie nie do pomyślenia. Nabył też uprawnienia do opuszczania miasta, z czego chętnie korzystał. Jego oficjalnym zadaniem było rozbicie grupek przestępczych założonych przez tych, którzy żyli poza cywilizowanym społeczeństwem. Chorzy, jak ich potocznie nazywano, mieli organizować się w celu kradzieży energii, wody, nawozów i żywności z systemów miasta. Nieoficjalnie chodziło o rozbicie SWL – Sojuszu Wolnych Ludzi, zorganizowanej grupy terrorystycznej przeciwnej Organizacji Zjednoczenia Ziemi. Ludziom zajmującym się tą sprawą zdarzało się znikać w niewyjaśnionych okolicznościach. Allport uśmiechnął się do siebie. Nie był pewien, czy za zniknięcia odpowiadają terroryści, czy może jakaś utajniona organizacja rządowa.
Podmuchy powietrza wzmogły się w miarę, jak kleinkar zbliżał się do lądowiska. Migające światło cyklicznie oświetlało smukłą sylwetkę pojazdu z dwoma krótkimi, składanymi skrzydłami i wyprofilowanym ogonem wyposażonym w masywne śmigło. Drugie zostało ukryte pod spodem pojazdu. Pojazdy Dywizji były czarne, podobnie jak ich peleryny taktyczne, które odróżniały typowy skafander środowiskowy od skafandra Ducha. Allport włączył rozmycie wizjera. Była to kolejna rzecz, do której dostęp posiadali jedynie funkcjonariusze. Pozwalała ukryć twarz przed zwykłymi ludźmi. Wnętrze jego hełmu było niewidoczne dla kierowcy. Skierował się do pojazdu, który zatrzymał się kilka metrów od niego. Śmigło zwolniło obroty. Kleinkar był następcą dawnych samochodów w świecie, w którym drogi dla pojazdów stały się jedynie smutną koniecznością, bo nie wszędzie dało się wlecieć. Świat poza miastami wcale nie posiadał dróg, więc był to preferowany sposób poruszania się dla tych, którzy mogli opuścić bezpieczne mury.
Kleinkar w wersji Deluxe 2 był czteroosobowy, a dwa tylne miejsca umieszczono nieznacznie wyżej niż przednie. Drzwi uniosły się, Allport zajął miejsce za kierowcą. Kariera w Dywizji zaczynała się od prostych przydziałów, takich jak kierowca. Ekran na środku kokpitu wskazywał, że prowadzący pojazd nazywa się Stasiak. Pilot nie mógł mieć więcej niż siedemnaście lat. Piegi i ciemnozielone oczy odcinały się na tle prawie czerwonej twarzy. Na tym etapie kariery Stasiak nie miał możliwości rozmycia wizjera. Jeśli wytrzyma w służbie połowę tego, co Allport, będzie mógł zasłonić twarz przed światem.
– Zgłoszenie mówi o transporcie do siedziby Dywizji – zakomunikował młody głos.
– Zgadza się. – Ostatnio coraz częściej się zdarzało, że głos Allporta brzmiał chropowato, i nie mógł się już dłużej oszukiwać, że nie widzi związku z nielegalnymi piciem alkoholu oraz paleniem.
Stasiak skinął głową i delikatne przeciążenie przesunęło brzuch Allporta w dół, a następnie w górę, kiedy kierowca zwiększył ciąg śmigła. Zabudowania Novy zaczęły się przesuwać za szybami kleinkara. Kierowca wszedł w korytarz, którym poruszały się taksówki z ludźmi na tyle zasłużonymi, aby nie musieli korzystać z transportu publicznego. Czujnik odległości wskazywał na trzy pojazdy w bezpośredniej bliskości oraz ciąg autonomicznych wozów transportowych i dronów około dwudziestu metrów wyżej, na szlaku dostawczym. Apartamentowiec, w którym Allport znalazł trupa, leżał w zachodniej części miasta, więc podróż do siedziby Dywizji, która zlokalizowana była po drugiej stronie, powinna zająć mniej niż pięć minut. Tam gdzie zmierzali, rozpościerały się kłęby pary wodnej wydobywające się z kompleksu elektrowni fuzyjnych. Odcinały się na tle dalekiego różowo-pomarańczowego horyzontu, widocznego jeszcze z tej wysokości. Kierowca odwrócił się do Allporta.
– Lecieć bezpośrednio nad elektrownią czy ominąć chmurę z południa?
– Bezpośrednio.
Stasiak przyjrzał się Allportowi, ale nie mógł nic zobaczyć. Allport używał rozmycia wizjera standardowo. Wśród jego kolegów panowało przekonanie, że lepiej zachować incognito, szczególnie że ich formacja siała popłoch zarówno wśród przestępców, jak i zwykłych obywateli. Większość ludzi schodziła im z drogi.
Przelecieli nad ostatnimi zabudowaniami. Znajdowali się nad taflą sztucznego zbiornika, który należał do elektrowni. Kłębiąca się przed nimi para wodna wypełniła całą przednią szybę, gładko przedostali się do jej wnętrza. Pęd powietrza wokół pojazdu tworzył zawirowania w chmurach. Nie mógł powiedzieć tego Stasiakowi, w ogóle nie mógł tego powiedzieć nikomu, ale ten widok sprawiał, że czuł się lepiej. Tutaj na górze, pośród chmur, codzienne życie Allporta wydawało się czymś odległym i nieprawdziwym. Chwila, w której kłębiące się w jego głowie myśli znikały i po której jak zawsze wracał na ziemię.
Kleinkar obniżył pułap. Wysoko wciąż widać było ostatnie smugi czerwieni zachodzącego słońca, ale niżej rozciągała się już ciemna, gęsta noc, pochłaniająca miasto. Gdy przebili się przez chmury, Allport dostrzegł zarys budynku Dywizji Utylizacji Chorych, wysokiej wieży z dwoma bocznymi lądowiskami na szczycie i jednym większym pośrodku.
– Dowództwo Dywizji. Jeden-dwa-cztery-siedem-zero-jeden Stasiak, proszę o pozwolenie na lądowanie. – Piknięcie komunikatora zakończyło połączenie.
– Zgoda na podejście do lądowiska numer trzy, podążaj za ścieżką – zakomunikowała SI, a na przedniej szybie pojawiła się wirtualna ścieżka podejścia. Allport zauważył większy pojazd transportowy, który zniżał się do głównego lądowiska.
– Co to?
– Transportowiec Mozzerra. Lądowisko jeden, więc pewnie leci ktoś ważny.
Allport przyjrzał się większej, dłuższej wersji latającego auta i dopiero teraz zauważył oznaczenie M02. M na początku oznaczało pojazdy Korporacji Mozzerra. Owalny kształt zapewniał przestrzeń dla kilkunastu osób kosztem zwrotności i prędkości maksymalnej. Pojazd utrzymywany był w powietrzu przez dwa śmigła umieszczone w bocznych skrzydłach oraz jedno znajdujące się w ogonie. M01 oznaczało samego Williama Mozzerra, obecnego CEO Korporacji i dziedzica fortuny. Allport nigdy nie widział tego oznaczenia i nie znał nikogo, kto by je widział. M02 musiało oznaczać kogoś wysoko postawionego. Dla odmiany lądowisko numer trzy mogło zmieścić dwa zwykłe auta, lecz aktualnie było puste. Kierowca przybliżył się nad wyznaczoną strefę i zaczął powoli zmniejszać wysokość. Allport poczuł delikatną pracę amortyzatorów, zanim wylądowali.
– Gładkie lądowanie – powiedział Allport, wysiadając.
– Dziękuję.
Zaczęło padać. Allport pobiegł do windy. Przyjechała z góry i drzwi się otworzyły. Człowiek w środku miał jakieś dwa metry wzrostu, wojskowy kombinezon i rozmyty wizjer, jednak nie był funkcjonariuszem. Uwagę Allporta przykuła jego mechaniczna dłoń. Syntyk. Ludzi, którzy mieli zmodyfikowane ciało, nazywano różnie, ale ten termin przyszedł mu do głowy jako pierwszy. Mężczyzna musiał zauważyć, że Allport przygląda się jego dłoni. Przybliżył wizjer, który stopniowo ukazał jego twarz. Gałki oczne miały nienaturalnie jaskrawy odcień i metaliczne zakończenia wokół oczodołów. Allport widział już wiele modyfikacji, ale ta musiała być cholernie droga. Teraz już wiedział, kto przyleciał transportem oznaczonym symbolem M02.
– Chcesz coś powiedzieć, psie? – zapytał olbrzym metalicznym głosem, wydobywającym się z głośnika w dolnej części maski.
– Pierwszy dzień w pracy, co? – rzucił ironicznie Barrhus, jednak wielki mężczyzna nie odpowiedział, nadal świdrując go wzrokiem.
Allport wypuścił ciężko powietrze, odwrócił głowę. Chciał wybrać piętro na panelu dotykowym, jednak winda już zmierzała do sekcji zwalczania zorganizowanej przestępczości.
Olbrzym nadal na niego patrzył, kiedy zjechali na właściwe piętro. Jego maska w jednej chwili znowu rozmyła wizjer, zanim opuścili windę. Syntyk szybkim i pewnym krokiem udał się prosto do biura kapitana Barnesa, z kolei Allport przeszedł do swojego boksu. Przy jego biurku stała szefowa sztabu Nea Nielsen i nieznany mu funkcjonariusz.
– Allport, jak zwykle szukasz kłopotów? – zapytała Nielsen.
– Myślałem, że kłopoty szukają mnie. To jakiś nowy rekrut? – Próbował rozluźnić spięty kark, a Nielsen pokręciła głową. – Przyleciał transportowcem Mozzerra. Ludzie z Korporacji muszą zawsze brać wszystko tak poważnie.
– Wiem. Zgłosili się do nas piętnaście minut temu. To ich szef ochrony. Nazywa się Sagar. – Nielsen patrzyła prosto w oczy Allporta.
– To był Sagar? August Sagar? Skąd znam to nazwisko?
– Skończ, Allport. Może słyszałeś, jak mówili o nim Diabeł Mozzerra? Albo Czarcie Oczy?
– To on? Szef ochrony Korporacji? Myślałem, że będzie większy. – Opadł na fotel przy biurku i uśmiechnął się do Nielsen.
– Znałam raz członka służb bezpieczeństwa Mozzerra i mówił, że kto zobaczył Czarcie Oczy, znikał bez śladu.
– Tego nie wiedziałem. – Uśmiech spełzł z twarzy Allporta, za to teraz Nielsen się uśmiechała.
– Widziałeś je, prawda?
– Może.
Nielsen zaśmiała się w głos i usiadła na krawędzi jego biurka.
– Masz przesrane. Jak zwykle.
– Dobra, dobra. Co masz dla mnie?
– Gomes, chodź tu. – Nielsen użyła wewnętrznego komunikatora. – Kabajev dostał tę sprawę, bo akurat był wolny…
– Nic dziwnego – wtrącił Allport.
– …ale od momentu, kiedy znalazłeś ciało, zaczęliśmy przetwarzać dane. Gomes z działu technologicznego przeanalizował informacje z ESI trupa i trafił na coś ciekawego. Gomes, do cholery, gdzie jesteś?
– Kapitan go wezwał. Siedzą razem w jego biurze – odparł funkcjonariusz, którego imienia Allport nie pamiętał.
Nielsen popatrzyła na drzwi prowadzące do gabinetu kapitana, Allport podążył za jej wzrokiem.
– Może znalazł coś zbyt ciekawego – skomentował.
– Poczekaj. – Nielsen wstała i skierowała się w stronę drzwi z napisem „Kpt. Emmet Barnes”.
– Nigdzie się nie wybieram.
Nea Nielsen przez wiele lat pracowała na tym samym szczeblu, co Allport. Jednak w odróżnieniu od niego łatwo odnajdywała się w zbiurokratyzowanym świecie Dywizji, dlatego awansowała na stanowisko porucznika. Była nadal tą samą kobietą co dawniej. Pewna siebie, zdecydowana i energiczna. Jednak zawsze wiedziała, kiedy się odezwać, a kiedy milczeć. Allport nigdy się tego nie nauczył.
Ledwo porucznik przeszła parę metrów, kiedy drzwi biura kapitana otworzyły się i wyszedł z nich syntyk. Ruszył w stronę Nielsen, która w ostatniej chwili ustąpiła mu z drogi. Szef ochrony Mozzerra niósł w dłoni próżniową torbę, w której znajdował się ESI. Skierował się do windy, nie patrząc na nikogo. Za nim z biura wyszedł człowiek ubrany w skafander technika i podszedł do Nielsen. Allport obserwował, jak chwilę rozmawiają, po czym kobieta skierowała się w jego stronę.
– No to po ciekawostce. Mozzerr specjalnie go tu wysłał po ESI Rickliego – powiedziała Nielsen.
– Czekaj, a o co chodziło? Co chciałaś mi powiedzieć?
– Teraz to już nieważne.
– Ale może być ważne dla sprawy. – Allport nie lubił, kiedy pozostawiano go bez odpowiedzi.
– Znam swoje miejsce w szeregu i ty też powinieneś się tego nauczyć. Nie mam zamiaru zadzierać z Mozzerrem.
Pstryknięcie w hełmie Allporta wytrąciło go z myśli o tym, jak skłonić Nielsen do mówienia. Usłyszał zmęczony, chropowaty głos kapitana Barnesa:
– Do mnie.
Biuro Barnesa było przestronne. Ściany po stronie biurka pokrywały ekrany, które aktualnie wyświetlały panoramę rozciągającą się z budynku dowództwa. Kapitan siedział pochylony. Jego kombinezon miał rozkręcony filtr zewnętrznego wymiennika powietrza. Wychodziła z niego aluminiowa rurka, kierująca się ku podłodze. Barnes pochylał się nad nielegalnym urządzeniem służącym do odurzania tytoniem. Rurka z jego kombinezonu kończyła się w maszynce.
– To korporacyjne ścierwo doprowadzi mnie do kompostownika szybciej niż dym – powiedział, nie patrząc na Allporta. – Przychodzą jak do siebie i mówią mi, co i jak mam robić. – Wizjer w hełmie Barnesa był wypełniony dymem. Jego terminal ESI restartował się, nie informując o zagrożeniu wynikającym z rozszczelnienia skafandra i niewłaściwej mieszanki tlenu w środku.
Kapitan był reliktem, tak jak Allport. Zaczynali służbę mniej więcej w tym samym czasie, ale to kapitan, podobnie jak Nielsen, znał reguły tej gry. W walce z chorymi był bezwzględny, lecz wobec możnych potrafił się płaszczyć. Z dymu wyłoniła się jego nieogolona twarz. Po długości zarostu Allport domyślił się, że kapitan spędził w biurze co najmniej trzy dni. Patrzył na niego i widział człowieka zmęczonego, choć wciąż uparcie funkcjonującego w strukturze, której sam nie potrafił zaakceptować.
– Ten cały Sagar nie wyglądał na zbyt rozmownego – zauważył Allport.
– Diabeł tylko przekazuje rozkazy, sam ich nie wymyśla. – Barnes wyłączył urządzenie do tytoniu, wyprostował się i wyciągnął rurkę z wymiennika powietrza. – Powiedz mi, do cholery, czemu mój najlepszy funkcjonariusz nie chce pracować w dzień? Będziesz do końca życia patrolował puste ulice? – Barnes włożył filtr do wymiennika powietrza, po czym zabezpieczył wlot okrągłym zaciskiem.
– Mam swoje powody.
– Masz jeden powód. Jesteś Duchem, ale przez tę całą sytuację z Erną żyjesz jak duch. I z upływem lat jest coraz gorzej. – Terminal Barnesa uruchomił się po restarcie i zaczął wyświetlać kolejne ostrzeżenia. Wymiennik powietrza zaczął pracować szybciej. Allport spojrzał na status swojego skafandra. Jego wymienniki powietrza też zaczęły pracować bardziej intensywnie. Wystarczyło tylko, że kapitan wspomniał jej imię.
– To moja sprawa. Czego potrzebujesz?
– Tak, to twoja sprawa, ale tym razem musi zejść na dalszy plan. William Mozzerr życzy sobie, aby najlepszy śledczy zajął się sprawą, która spadła na mnie jak deszcz gówna.
– Od kiedy spełniamy życzenia dzieci bogatych rodziców?
– Jeśli nie znasz odpowiedzi na to pytanie, może nie jesteś najlepszym śledczym. – Barnes wystukał coś na ręcznym terminalu. W biurku pojawił się otwór, z którego wystrzeliło światło hologramu. – Ale jesteś najlepszym, jakiego mam.
Hologram zmienił się i zaczął wyświetlać twarz młodego mężczyzny, która się obracała. Podpis informował, że obywatel nazywa się Tomasz Zieliński. Facet wyglądał zupełnie przeciętnie. Nie była to twarz, którą się zapamiętuje.
– Kilka godzin temu w Laboratorium Mozzerra doszło do grupowego zatrucia testerów. Aktualnie trzynaście trupów znajduje się w piecach do kremacji. – Barnes zaciągnął się ostatnim haustem powietrza wypełnionego dymem tytoniowym, zanim wymiennik oczyścił cały skafander. – Może być więcej, jeśli nie odratują dwóch pozostałych.
– Kremacja? Skąd takie marnotrawstwo zasobów?
– Otruto ich neurotoksyną, która została dodana do jednego ze składników leku, produkowanego w laboratorium.
Allport przypomniał sobie twarz trupa, którego znalazł niecałą godzinę temu.
– Tak. – Barnes kiwnął głową. – Tą samą neurotoksyną, od której zginął Rickli. Gdyby nie ty, nikt by się o tym nie dowiedział. Przynajmniej do czasu, kiedy napuchnięte zwłoki tego wariata nie rozsadziłyby schowka od środka.
Allport westchnął. Sprawa była bardziej skomplikowana. niż mu się wydawało.
– Zmianą w laboratorium kierował właśnie Zieliński. Zniknął cały ładunek oktogenu, który został zastąpiony fałszywką z dodatkiem neurotoksyny. To Zieliński odpowiadał za dostęp do substancji, czyli jest głównym podejrzanym w sprawie.
– Skoro mamy sprawcę, nie widzę tu zadania dla mnie.
– Zieliński został zatrzymany w laboratorium. Lew Kabajev jest na miejscu, przesłucha go i podda utylizacji, jeśli przestanie być potrzebny.
Hologram zmienił się, wyświetlił twarz młodej kobiety. Miała nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, jasną karnację i krótkie włosy. Jej oczy od razu przykuły uwagę Allporta. Wyglądały, jakby kobieta próbowała spojrzeniem zdominować tego, kto robił jej holozdjęcie. Napis pod jej twarzą informował, że nazywa się Ella Stones.
– Twoim celem jest ona. W systemie figuruje jako Ella Stones, ale według speców Mozzerra prawie na pewno pojawiła się w nim w wyniku hakingu przeprowadzonego przez wiesz kogo. Pracowała w tym samym laboratorium co Zieliński i zniknęła razem z oktogenem.
– A jednak… – Allport pomyślał o SWL, ale nawet samo myślenie o tym było niebezpieczne. Sojusz Wolnych Ludzi. Poczuł w żołądku ucisk, który był nieprzyjemny i przyjemny jednocześnie.
– Tak. Grupa terrorystyczna zrzeszająca chorych, wariatów i wszystkich tych, którzy chcą zniszczyć naszą cywilizację.
– Dlaczego nie przekażecie tego do OZZ? Niech wojsko się tym zajmie. – Allport nie mógł się nadziwić, że kobieta z hologramu może być krwiożerczą terrorystką. Te oczy. Te usta. To groźne spojrzenie.
– Nie rozumiesz? Nicolas Rickli jest pewnie tak samo fałszywym nazwiskiem jak Ella Stones. Mozzerr nie będzie korzystał z pomocy OZZ, dopóki nie upewnią się, że ich struktury nie zostały zinfiltrowane na innych szczeblach.
– Czego w takim razie oczekują?
– Zazwyczaj skończyłoby się na przetrząśnięciu dolnego miasta, ale teraz Mozzerr żąda zmiany podejścia. Rozprawienie się z komórkami terrorystów w mieście i krwawa jatka, która miała miejsce na odludziu, nie zatrzymały rozrostu tej grupy. Wręcz przeciwnie. Nowe szacunki Singletonu wskazują, że mogą mieć ponad sto tysięcy gotowych do walki bojowników w całym regionie Europy. Coraz częściej dochodzi do porwań, ataków na systemy miast, a nawet na chronione konwoje.
Hologram zmienił się kolejny raz. Tym razem przed Allportem pojawił się mężczyzna w jego wieku. Żołnierz.
– To Walezjusz Verto. Wywiad cybernetyczny wskazuje, że to on stał za misją kradzieży oktogenu. Jest jednym z ich głównych liderów wojskowych i ma bezpośredni dostęp do niego. – Hologram zadrgał, po czym wyświetlił twarz starszego mężczyzny. Miał pomarszczoną skórę, zapadnięte oczy i resztki rudych włosów. Cienkie jak kreska usta były mocno zaciśnięte.
– Alfredo Potenza?
– Tak. Szef grup terrorystycznych, którego do tej pory nikomu nie udało się zlikwidować. – Hologram przekształcił się i wyświetlał wszystkie cztery twarze obok siebie. – Mozzerr chce dokonać precyzyjnego ataku. Masz wykorzystać informacje od Zielińskiego, aby odnaleźć Stones. A ją wykorzystać do znalezienia Verta. Verto doprowadzi cię do Potenzy.
– Takie to proste? – Allport uniósł brwi.
– Dlatego chciał najlepszego. Kiedy znajdziesz Potenzę, przekażemy namiary do Mozzerra, a oni przeprowadzą atak jednostką dowodzoną przez Sagara.
– Czyli to takie proste. – Allport pokiwał głową i rozciągnął usta w udawanym uśmiechu uznania.
– Jest jeszcze jedna kwestia. – Barnes utrzymywał poważny wyraz twarzy. – Oktogen wykorzystywano w lekach Mozzerra w śladowych ilościach, ale to materiał wybuchowy. Ilość, jaką wykradli z laboratorium, pozwoli przygotować ładunek, który zamieni cały fragment zewnętrznego pierścienia miasta w pył i gruz. Jeśli znajdziesz oktogen, masz go zniszczyć.
Allport poczuł gorąco. Wszystkie osoby, które widział na hologramie, miały zostać w najlepszym wypadku zutylizowane. W najgorszym rozszarpane przez syntyka-olbrzyma, który wyglądał jak ktoś, kogo bawi widok cierpienia. Wpatrywał się w twarz młodej kobiety. Już dawno nikogo nie utylizował.
– Wiem, że mamy ograniczoną liczbę kleinkarów, ale dostaniesz przydział na stałe. – Barnes zakończył, wyłączył hologram i schylił się pod biurko.
Allport wstał. Usłyszał włączające się urządzenie do palenia tytoniu.
– Nie zawiedź mnie – powiedział Barnes na odchodnym.
– Czego się dowiedziałeś? – Nielsen czekała na niego pod biurem kapitana.
– Że jestem najlepszy.
– I jakie jest zadanie dla najlepszego Ducha?
– Zniszczyć tych, których nazwy się nie wymawia.
– To chyba cel nas wszystkich tutaj.
– Może chcesz się zamienić?
– Ani myślę. To zadanie dla najlepszego Ducha. – Nielsen mrugnęła i pomaszerowała do swojego boksu.
*
W windzie nacisnął przycisk z oznaczeniem lądowiska. Drzwi zaszumiały i zaczęły się zamykać, by po chwili otworzyć się z szarpnięciem. Do środka wszedł technik, o którym wcześniej mówiła Nielsen.
– Gomes, prawda? – spytał Allport.
– Robert Gomes. – Technik zgiął prawą rękę nad klatką piersiową i zacisnął dłoń w geście pozdrowienia.
– Nielsen mówiła, że znalazłeś coś ciekawego. Coś w danych, które znajdowały się na ESI trupa.
– Porucznik Nielsen zabroniła mi o tym mówić. Z wielkim naciskiem zaznaczyła, że nie może być żadnych plotek z Barrhusem Allportem.
– Tak powiedziała?
Gomes pokiwał głową.
– O jakich plotkach masz mi nie mówić? – Allport chwycił Gomesa za ramię i spojrzał mu prosto w twarz.
– Naprawdę nie chcę podpaść szefowej. – Gomes zaczął się odwracać, lecz Allport przyciągnął go mocniej.
– A co, chcesz podpaść mnie?
Przez głośniki dobiegło ciężkie westchnienie. Gomes był zrezygnowany. Allport uznał, że musi go zmotywować.
– Kiedy pojawia się u nas ktoś od Mozzerra, to nie może to być nic dobrego. Tym bardziej kiedy jest to ktoś, kogo nazywają Diabłem Mozzerra. Ostatnim razem, kiedy tu był, Duch w twoim wieku skończył w Urzędzie do spraw Reatrybucji. Teraz całymi dniami siedzi w swojej norze i wyłapuje błędy w kodzie dronów sprzątających.
– Naprawdę nie mogę…
– Czego masz mi nie mówić? Chcę to usłyszeć, a później zapomnimy, że próbowałeś coś ukryć przed starszym funkcjonariuszem.
Gomes wahał się jeszcze przez chwilę, po czym wysunął swój terminal i zaczął pisać. Na jego ekranie pojawiła się wiadomość:
„Używał do komunikacji szyfru, którego SI nie może złamać”.
Allport pokręcił głową w geście zaprzeczenia, a Gomes wykasował tekst, który wpisał. Według Allporta musiała to być jakaś pomyłka. Nie istniał szyfr nie do złamania przez SI.
– To w ogóle możliwe? – zapytał.
– Oficjalnie nie – odparł Gomes.
– Oficjalnie? A nieoficjalnie?
– Podobno tak już zdarzyło się wcześniej. Wiele razy.
– I?
– Pojawiał się ktoś od Mozzerra, żeby zakończyć sprawę.
– Więc nie wiadomo nic więcej?
– Przynajmniej ja nic nie wiem.
Allport puścił ramię Gomesa, a chłopak ruszył do wyjścia. Winda zatrzymała się na poziomie lądowiska.
– Robert. – Allport zatrzymał chłopaka. – Czy przypadkiem, jako doświadczony technik, nie masz kopii tych wiadomości?
Gomes zmierzył Allporta wzrokiem, a następnie spojrzał na lądowisko. Oczy obu mężczyzn spotkały się, a po chwili Robert wykonał ruch dłonią nad swoim ESI. Powiadomienie w systemie Allporta potwierdziło odebranie pliku.
– Dzięki, młody. – Allport odwrócił się w przeciwną stronę.
– Czekaj. Ten Duch, którego wysłali na reatrybucję. Dlaczego? Co się stało?
– Podobno rozpowiadał rzeczy, które powinien zachować dla siebie. – Allport uśmiechnął się lekko. Technik ruchem dłoni rozmył wizjer swojego hełmu, a Barrhus roześmiał się w głos, kiedy odchodził.
Wchodząc na lądowisko, poprawił skafander w ramionach i rozmył wizjer. Na górze czekał kleinkar z kierowcą. Allport ruszył w jego kierunku, wspominając czasy, kiedy próbował zdobyć licencję na kierowanie autami. Latanie okazało się dla niego zbyt wymagające. Otworzył drzwi i zobaczył znajomą twarz.
– Stasiak, dobrze pamiętam? – Kierowca kiwnął głową, Allport rozsiadł się wygodnie w fotelu.
– Dokąd tym razem?
Allport zastanowił się chwilę. Mógł udać się do dolnego miasta, wyciągnąć informacje od kurierów krążących po tunelach i spróbować zlokalizować dziewczynę. Spojrzał na zegar w rogu swojego wizjera. Od kradzieży minęła dopiero godzina, więc mogła być jeszcze w mieście. Komunikat pod zegarem informował o pliku przesłanym przez Gomesa. Szyfr, którego nie potrafiła złamać sztuczna inteligencja.
– Zabierz mnie do ruin starej Pragi.
– Praga? – Stasiak nie ukrywał zdziwienia.
– Gdzie szukać buntowników, jeśli nie w ruinach – odparł lakonicznie Allport.
Delikatny wstrząs przeszedł przez pojazd, kiedy uruchomiło się śmigło. Powolny ruch do góry stawał się coraz szybszy, a za szybami była już pełna noc, rozświetlona tysiącami świateł. Allport aktywował swój terminal ESI i zaczął przeglądać dziwne, zaszyfrowane wiadomości, ukryte pod postacią ciągów cyfr. Wrzucił je do systemu i obserwował, jak ekran wyświetla komunikat: „Dekrypcja – zadanie nie może zostać wykonane”.