Diament - Jan Paweł Krasnodębski - ebook

Diament ebook

Jan Paweł Krasnodębski

3,0

Opis

Szesnastoletni Damian Diament, licealista o skomplikowanej osobowości, niezwykłej wrażliwości i wyobraźni, wpada w rozstrój nerwowy. Nie umie się odnaleźć w otaczającej go rzeczywistości, przeżywa rozmaite lęki, osaczają go fobie, dręczą obsesyjne myśli i wyobrażenia o czymś strasznym, nieodwracalnym. Cierpienia psychiczne chłopca stara się uleczyć psycholog-psychiatra, jednak jego zabiegi okazują się bezskuteczne. Po nagłej śmierci ojca chłopak zamyka się w wirtualnej krainie i świat realny przestaje go obchodzić. Pochłaniają go gry komputerowe, zatapia się w cyberprzestrzeni, rozmawia z wirtualnymi stworami, buduje cmentarz, który nazywa Schroniskiem Park. Świat wirtualny jest jednak niebezpieczny: jeden z kolegów Damiana po wielu godzinach gier komputerowych dostaje padaczki i jest sparaliżowany. Damian również mdleje z wyczerpania, trafia do szpitala, ale dzięki pomocy dziewczyny usiłuje wrócić do świata rzeczywistego. Nie jest to łatwe, bo cyberprzestrzeń wciąż go nęci. Kiedy jednak stwierdza, że komputer nie przyjmuje jego hasła, ucieka przed siebie i dokonuje radykalnych zmian w swoim życiu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 169

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (85 ocen)
18
13
22
14
18
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja

JADWIGA ‌KWIECIEŃ

Projekt okładki

MAREK ‌J. PIWKO

Zdjęcie ‌na okładce

© ‌PASCAL GENEST

Redakcja techniczna

DAMIAN WALASEK

Korekta

WIOLETTA ‌BAGNICKA

Skład ‌i łamanie

GRZEGORZ BOCIEK

W książce ‌wykorzystano fragmenty piosenek z repertuaru ‌następujących zespołów ‌i wykonawców: ‌Ankh, ‌Edyta Bartosiewicz, ‌Budka ‌Suflera, ‌Grzegorz Ciechowski ‌i Republika, Leonard Cohen, ‌De Su, ‌Dżem, Marek Grechuta, Anita ‌Lipnicka i Varius Manx, ‌Lombard, Maanam, Tadeusz Nalepa ‌i Blackout, Perfect, ‌Pod Budą, ‌Ryszard Rynkowski, Stanisław Sojka, ‌Justyna ‌Steczkowska, Kazik ‌Staszewski, Sztywny Pal ‌Azji, Grzegorz Turnau

Wydanie I, ‌Chorzów ‌2012

Dystrybucja ‌wersji ‌drukowanej: DICTUM ‌Sp. z o.o.

ul. Kabaretowa ‌21, 01-942 Warszawa

www.dictum.pl

e-mail: ‌[email protected]

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

Wydawca: ‌Wydawnictwa Videograf SA

41-500 ‌Chorzów, Aleja Harcerska ‌3 C

tel.: 32-348-31-33, 348-31-35, ‌fax: 32-348-31-25

e-mail: [email protected]

© ‌Copyright by Wydawnictwa Videograf ‌SA, Chorzów 2012

© Copyright ‌by Jan Paweł ‌Krasnodębski 1997

ISBN 978-83-7835-074-3

Skład wersji ‌elektronicznej:

Virtualo Sp. ‌z o.o.

„Moja najdroższa, ‌najukochańsza, piękna ‌Magdo!

Kocham Cię!!

Nie ‌pisałam tak ‌długo. Dziękuję Ci ‌za listy, za zdjęcia, ‌za wszystko. ‌Ze zdjęć najbardziej ‌podobałaś mi ‌się ‌przy ‌ruletce ‌w kasynie, ‌dobrze ‌wyglądasz tak ‌króciutko obcięta. Podobał mi ‌się też pies przytulony ‌do kota. Ja ‌swojego zabiłam. ‌Mieliśmy ‌umrzeć razem, ale żyję, ‌chyba ‌żyję. Sierść Nobla zatkała ‌igłę.

Znów jestem w domu. ‌Przeszłam piekło na ‌ziemi. Miałam padaczkę i byłam ‌zarazem Matką Boską ‌i Jezusem. ‌Nie wiem, od czego ‌zacząć i co Ci ‌napisać. Trzęsę się cała i widzisz to chyba patrząc na to pismo. Biorę leki, w głowie bezustanny szum. I cała jestem jakby jednym dreszczem, czuję wstrząsy w głowie idące aż do nóg, coś jak prądy elektryczne, to straszne. Ale muszę wszystko wytrzymać. Tak mi trudno… Na dodatek ojciec został ministrem, miałam chęć napisać ministrantem, przez moment widziałam go takiego małego w komży z dzwoneczkami. Każdy sobie jakoś dzwoni. Aż jemu zadzwonią.

Stary już kupuje garnitury, matka klaszcze i chcą przeprowadzać się do Warszawy. Tomek nie chce, a ja Warszawy po tym wszystkim nienawidzę. Ale oni nas tutaj nie zostawią, bo sprzedadzą mieszkanie.

Zmieniłam długopis, ten mi się nie podobał. Może będziesz miała mój list we wszystkich kolorach. Kolorem śmierci się nie przejmuj. Najchętniej przecięłabym sobie żyły i miałabyś go we krwi. Żółć już jest, to pęknięta wątroba i rzygam bez przerwy. Zakręciło się wszystko, kochana Magdo!

Chciałabym bardzo, tak jak Ty w USA, mieć wielki dom, dużo psów i kotów, a może hodować kury i króliki, i żeby nikt z ludzi mnie nie widział.

I znowu te ręce płatają mi figle i głowa mi się zatrzęsła, będę teraz pisała na zielono, to podobno kolor nadziei. Muszę mieć jakąś nadzieję, bo znowu wezmę i zginę.

Dobrze, że jesteś szczęśliwa, i Twoi starzy też, i że dobrze Wam się powodzi.

Myślę, że tutaj jest taki sam kraj i jest piękny, na pewno bardzo piękny, i myślę, że to wszystko na pewno nie polega na tym, czy Stany czy Polska – to prawda, że trzeba mieć pieniądze i wtedy można być wolnym, ojciec teraz będzie miał furę pieniędzy, ale on nie będzie nigdy wolny w tych sztywnych garniturach. A ja? Wiem, że mam do przekopania ogródek, ale to wielki ogród, to całe pole pełne chwastów, ale łopata jest tu, obok mnie.

Już nie jestem Stokrotką, Magda. Stokrotnie nie jestem Stokrotką. Muszę Ci o tym napisać. Oberwano ze mnie wszystkie płatki. Jestem po prostu smutną, głupią Dorotą. I cierpiącą Dorotą. Jutro obetnę sobie włosy, tak jak Ty, a nawet krócej.

Nie wiem nawet, który jest dzień, nawet nie wiem, który jest rok. Może kiedyś będę wiedziała…

Byłam narkomanką, odtruli mnie, powiedzieli, że wyleczyli, i że miałam wielkie szczęście, bo nie mam hifa. Coś mi się jeszcze musi wyrównać w mózgu i biorę jakieś przeklęte neuroleptyki. Wiesz, chyba powoli zbieram się do kupy. Chociaż smutek, smutek, smutek. I tyle śmierci. I przestrzelony przez samego siebie chłopak, ten mój pierwszy, przeklęty… Ale już miesiąc od szpitala i jestem na czysto.

Padać boleśnie i znów się podnosić,

Krzyczeć tęsknocie „precz” i błagać: prowadź!

[…]

Ażeby po nas zostały jedynie

Ślady na piasku i kręgi na wodzie.

To Staff. A ja napisałam dzisiaj taki wiersz:

Mam okaleczoną białą skórę

Przemijania.

Ktoś mógłby mnie wylizać,

Ktoś mógłby mnie opalić, bym mogła pocałować się ze słońcem.

Lecz nie mnie pisany żarliwy kochanek.

Trzeba dużo przecierpieć, jeszcze więcej zrozumieć, by być polnym kwiatem

– chabrem przytulonym do stokrotki.

Dużo wierszy napisałam. Nie wiem po co. Tak sobie gryzmolę jak dzieci kółeczka i krzyżyki.

Nie wyślę Ci żadnego zdjęcia, wszystkie powyrzucałam. Nie wyglądam najciekawiej – dziurawe oczy i 38 kilogramów.

Poznałam starszego, ale bardzo fajnego pisarza, wyobraź sobie – odwiedził mnie w szpitalu, dotknął moich włosów i powiedział: Stokrotka. Stokrotne dzięki! Obudził mnie z mroku. Ale skąd mógł wiedzieć, że byłam Stokrotką? Rozmawialiśmy bardzo długo, powiedział, że czterolistna koniczynka przytuli się do mnie i wmawiał mi, że nadal jestem Stokrotką. Spodobał mi się, sam pił kiedyś dużo, ale nie pije już dziesięć lat. Dobrze mi, gdy jest blisko mnie. Ma piękne oczy i niesłychanie długie palce. Chyba kocham jego lekko siwiejącą brodę. Powiedział, że jest Narcyzem, ale już zapomniał o przeglądaniu się w wodzie.

Nie, Magda, ja nie mogę opisać Ci tego, co przeżyłam. Gdy tylko o tym pomyślę, znowu mam wiry w mózgu. Kochanie, nie próbuj nigdy niczego! Błagam Cię!

Będę pisać granatowym piórem. Granatowe to niebo. Albo chmury zakrywające słońce, któremu po różnokolorowej wędrówce zachciało się zachodzić.

Granatowa jest burza. Brzozy są białe. Granatowo ubranych pakują do trumien, takich dostojniejszych. Dziewice powinny być chowane na biało. Już dawno nie jestem dziewicą. Jestem bardzo rozjebana. Może pochowają mnie nago. Chciałabym wniknąć w wielką brzozę i w niej dalej żyć już umarła. I chciałabym być blisko Nobla.

Bursztyny są piękne. I szafir. I spadająca gwiazda, jeśli nie jest meteorem. Chyba już tylko spadają meteory. Chyba już nawet nie ma prawdziwego Nieba.

Może się zdarzyć, że gdy wyzdrowieję zupełnie i stanę się silna, przylecę do Twojego Niu Jorku, by wycałować Ciebie i Twoje zwierzaki.

Tomek dostał się bez egzaminu na ASP, jest przejmująco zdolny.

A teraz biorę biały długopis. Poślij mi chociaż trochę słońca, Magda! Tutaj, we mnie, jest bardzo ciemno.

Wiesz, będę miała urodziny, szesnaste chyba, może jutro, ojciec coś mówił o prezentach. Niech on się ode mnie…

Przygotowałam tyle kartek, tyle piór i długopisów, ale coś pulsuje we mnie coraz bardziej, tego już nie można znieść, i coś wybucha w mojej głowie… Trzęsienie ziemi… Kocham Cię, Mag… Po… sto… kroć…!!!!!!!!!!!!!!! Idę, uciekam… Do… ro… ta… Ta kurwa! Żegnaj, piękna! Sto…”

Pierwszy. Panna

Czułam się niewyraźnie i miałam wrażenie, że drgają mi wargi i cała twarz mi drga. Tomek stał wyprostowany jak strzała albo wielka tyczka, patrzył przez okno, makabrycznie rozczochrany i drapał się po tych swoich długich włosach. Fajnie wyglądał, taki szczupły, d ługi, wyprostowany. Podoba mi się mój brat. Chciałabym mieć takiego chłopaka. Odwrócił się, nasze oczy się spotkały i poczułam, jak się rumienię. Za oknem były drzewa, nieruchome drzewa, było gorąco jak w piekle.

– Ale nas wrobili. Mamusia chce odpocząć, tatuś wyjeżdża, a my niepotrzebni. Więc na wieś. No, jak, Dorotko?

– Jezu, przestraszyłeś mnie…

– Ależ ty jesteś śliczna, siostrzyczko cudzołożna… Leżysz sobie na tej kanapie, włosy na dywanie, blada, dumna, cicha… Zaraz, zaraz, no tak, zastrzelić się można. Jasne.

– Tomek…

– Z miłości zastrzelić. Z miłości.

– Daj mi spokój! Przecież szlag mnie trafia.

– Właśnie! Okej, spoko. Wiesz, ja nawet się cieszę, tak, cieszę się, bo mam to w nosie, tam sobie odpocznę, już wiem, co będę robił. Bo to jest po prostu tak, Dorota, że włosy mi rosną i niech rosną, ja biorę pędzel i maluję, chwytam drzewo i rzeźbię. Tak. I tam jest rzeczywiście lepsze powietrze, jak starzy twierdzą. Chyba mięsa nie będę jadł, o! No, nie pękaj!

– Tomek, uderzyłeś mnie za mocno!

– To dobrze.

– Ja sobie tego nie wyobrażam. Będę zupełnie sama…

– Nieprawda, poznasz mnóstwo ciekawych ludzi, zresztą przecież to jest jakiś nowy etap, liceum, bum, bum, bum, siostrzyczko, więc ci wszyscy twoi znajomi rozjadą się po różnych szkołach i te kontakty się urwą…

– Z Magdą nigdy!

– No, z Magdą… Ale przecież będzie Nobel. A Nobel to przyjaciel, a nie zwykły znajomy. Wiesz, tam można biegać, ćwiczyć, rąbać drzewo, wspinać się na drzewa, zupełnie inny świat, wiesz, ja tam się określę, czy nie zostanę na wsi na stałe. O!

– Zostaw te moje głupie włosy!

– Tylko że mnie się nie podoba cały ten mechanizm, te pozory rodzicielskie, ta władza, to lawirowanie, takie ukryte, kurczę blade, oszukiwanie nas, to czekanie na dzisiejszy dzień, gdy tatuś ma imieniny i przyjeżdżają ci dygnitarze, fuj, totolotek, o Jezu, dygnitarze w karawanach. Tatuś dygnitarz! Wapno z niego opada, och jak się sypie, ile kurzu…

Zamiast to powiedzieć tak w przelocie, gdy idziesz do klopa, to czekają, bęcwały, na dzień, uroczystości, awans. Ależ to śliczne, ojej!

– A ja jednak się boję, Tomek. Coraz bardziej się boję. Całą noc śniło mi się coś okropnego…

– Nie bój żaby. Będzie dobrze, mała!

– Dzieci! Tomeczku, Dorotko! Kochani! Szybko, tatuś czeka, wszyscy czekają… Ubierzcie się ładnie. Nie róbcie tatusiowi przykrości… Do salonu, kochani, Dorota!

– Już, mamo.

– Tomek!

– Do salonu? Ha! A może jednak do pokoju, mamusiu?

– Tomeczku…

– A ja to pierniczę! Nie mnie na salony.

– Tomek!

– No, dobra, dobra, dobra.

– Pośpieszcie się, kochani. Powiem wam. Tatuś… Ten wyjazd tatusia może bardzo dużo zmienić. Bardzo dużo. To awans.

– Z kaprala na porucznika. Tego jeszcze brakowało! Stary – oficer! Żeby się tatusiowi w głowie nie zmieniło, mamo.

– Tomek! Zabraniam… Tam są panowie z ministerstwa…

– Dorotka się martwi, mamusiu. Co wy z nas robicie?

– Tomeczku, jesteś dorosły, taki mądry, przypilnujesz Dorotki, będzie babcia, przecież to tylko z korzyścią dla was, taka odmiana, wieś, powietrze, przyroda, nowi ludzie, znajomości, poszerzanie horyzontów. Dzieci… A ty, Tomeczku, będziesz miał…

– Nie mów mi, mamo, co ja będę miał, bo ja wiem, co będę miał, więc nie truj.

– Dobrze, tak, dobrze, chodźcie, dzieci…

– Prikaz! Dzieci pójdą grzecznie.

– I jeszcze jedno, Tomeczku, jeden pan powiedział, że mógłby ci pomóc, tak, mógłby, jeśli zabrakło ci tylko jednego, jedynego punktu.

– O, Chryste! Co za piękny walczyk! Niech się ten pan wypcha! Niech on się wypcha tatusiem. A ja podobno jestem dorosły, więc nie mieszaj się, mamusiu, w moje sprawy. W porządku?

– Ale jednak to są takie studia, synku…

– Już dobrze! Tere-fere! Idź już, mamo, na salony i powiedz tym wszystkim bałwankom, że zaraz ujrzą dzieci pana dygnitarza.

– Tomek, jak ty możesz! Tatuś taki zapracowany…

– Tak, tak. Już idziemy, mamusiu.

– Kochani, prędziutko! I ubierzcie się ładnie…

– No, wreszcie… Chyba mamusia zasłużyła sobie na to sanatorium. Dorota! Masz założyć złotą suknię, słyszałaś? Rozumiesz to wszystko, mała? Więc my wyjeżdżamy i ja się cieszę, bo tego syfu tutaj mam dość. Tatuś taki zapracowany… Tatuś, taki za… Pal diabli! A ty, mała, też musisz uwolnić się od siebie, bo całego życia nie przeleżysz na kanapie, zamiatając pięknymi włosami dywan. Poczytaj Biblię albo coś… Coś rób, zmieniaj, bo na tym polega ten szajs, czyli życie, przekop jakiś ogródek! Zresztą, pierdolę to! Wkurzyłem się tylko.

– Śniło mi się, Tomek, że się topiłam.

– Jak śni się woda, to podobno śmierć. Musisz bardzo uważać, Dorota!

– To było straszne… Chciano mnie wyciągnąć, ale jakieś sieci rybackie i jakieś igły, wielkie igły… Zaplątywało się to wszystko we mnie…, a potem chyba mi się udało odbić czy wyrwać, ale te szpilki, szpikulce, igły… Jak zęby rekina… i musiałam się poddać, żadnych sił we mnie nie było… i wpadałam coraz głębiej i już nie mogłam złapać tchu… Krzyczałam, prawda?

– Nie słyszałem. Jak śpię, to śpię, rozumiesz, pracuję, to pracuję, leżę, to leżę. Słuchaj, pomyśl tylko. Ja w tej pieprzonej szkole zajmowałem się samymi bredniami. Ty teraz zaczynasz budę. Zadbaj o to, by nie zajmować się bredniami. W tym jakimś krowim miasteczku zrób porządny burdel, pokaż im, jak ci zależy na własnej wolności, panią od historii naucz historii, a pana od wuefu kopnij w jaja. Tak. Ja sobie zasłużyłem na odpoczynek i ja mam gdzieś ASP. Ale ty musisz walczyć. ASP… Ja tam będę miał sztalugi, pędzle, babci prześcieradło, drzewo, kamień… Wszystko. I własne ręce. Tak! Tak, tak, tak! Będzie dobrze, Dorota, będzie dobrze, dobrze!

– Tomek, nie duś mnie!

– Dzieci! Czekamy!

– Już! Widzisz? Mamuśka wylała na siebie jeszcze jeden flakonik perfum. Wiesz, mała, ja się nie dziwię, ja to rozumiem, dom, tatuś, mamusia, ale na plenerze poznałem takich ludzi, że łeb pęka, odlot, to byli ludzie w ich wieku, tatusia, mamusi… I moją najczulszą kochanką została pani chyba nawet starsza od matki. To była dziewczyna, a nie pani, rozumiesz? A nasza mamusia zawsze będzie panią, z niemieckiego frau, z francuskiego madame, wielkie madame, nigdy mademoiselle, szajse, merde! Je suis un cochon… Chodźmy! Żeby temu naszemu tatusiowi, który awansuje, i naszej mamusi kochanej, która też awansuje, tej zadbanej, śmierdzącej, pachnącej, żeby im nie zrobić… no, krzywdy, mała. A ty pamiętaj, żebyś kiedyś nie była taka śmierdząca i pachnąca frau… Wiesz, wywiniemy mały numer. Wejdziesz nagle na stół i pokażesz im tyłek. Okej?

– Może jednak innym razem. Tatusia by szlag trafił.

– Właśnie. I nie dostałby awansu. A mamusia wyższej renty pogrzebowej. Jezu! Aż mi wątroba pulsuje! Zagranica! Tatuś, Madryt, Lizbona, Amsterdam. I Paryż. I dziwki w Paryżu, Brukseli, Amsterdamie. Tak! Kiedyś namaluję takie grono polskich błaznów jako parodię Ostatniej Wieczerzy… A może właśnie dzisiaj?! O, poszukaj tego wielkiego kartonu, ja sobie tam będę szkicował.

– Leży pod łóżkiem.

– Dzięki! Daj łapkę i chodźmy, piękna siostrzyczko. Niech tym otynkowanym pajacom zadrga coś w środku, gdy cię ujrzą. Jeśli jeszcze coś tam mają… O, chwila, daj mi nożyk. Wytnę ci taki kwadracik na pupie. To będzie ekstra. Nie bój się. O, już! Zobaczysz, poczujesz się luźniej.

***

– O, witamy, witamy, jakie wspaniałe dzieci ma pan dyrektor! Witamy nasze młode pokolenie…

– Dzień dobry, tatusiu.

– Dzień dobry, kochanie moje, to jest Dorotka, nasze słodkie…

– Dobra, dobra, a ja jestem Tomek. I ja jestem gorzki. Cześć stary! Podobno awansujesz na kaprala.

– Uhm… No, tak, hm…

– Czekaliśmy na was, kochani, by właśnie przy was, wspólnie, tak, oznajmić, prawda, panie dyrektorze?…

– No, tak…

– Pan dyrektor, wasz tatuś, wyjeżdża poza kraj i myślę, że bardzo się cieszycie, gdyż osiągnięcia pana dyrektora, prawda…

– Tak, właśnie. Pan minister.

– Minister? Ministrant? W imię Ojca i Syna…

– Tomek!

– Tak… Pan minister. Muszę wam powiedzieć, że to dla mnie wielki zaszczyt, który właśnie zawdzięczam tym panom, oni są moimi przyjaciółmi. Wznoszę toast za ich zdrowie. Zdrowie panów!

– Przyjaciele mówią do siebie po imieniu, tato.

– Tak, tak, pana syn ma rację, taki bystry chłopak, myślę, że to właściwy moment na brudzia, panie dyrektorze! No, więc!

– Zbyszek!

– Miecio!

– Tadek!

– Andrzej!

– Sylwek!

– No, widzicie, zaraz inaczej! Prawda, Zbysio?

– A ja Basia!

– Słyszysz, mała, mamusia się w łączyła. A ja Tomek. A to jest Dorotka, która ma kotka. Trzymajcie się dzielnie, towarzysze broni.

– Tomeczku…

– To niesłychane, Zbysiu, macie takiego wspaniałego syna, ten dowcip, cięty język, widać młodość… A co ty rysujesz, chłopcze?

– Zebranie stręczycieli, chłopcze. Atomowa bomba.

– Mój Boże, ależ świetny młodzian.

– Ja jestem Tomek Atomek, proszę pana.

– Słyszałem, że masz jakieś problemy ze studiami?

– Nie mam problemów.

– A co robisz?

– Obijam się. I biję konie.

– Tomeczek ma wyjątkowe zdolności, ale…

– Mamusiu, proszę o ciszę!

– Pokażesz nam potem swoją pracę?

– Pokażę. A teraz zajmijcie się swoimi sprawami i nie przeszkadzajcie artyście. Dorota, wejdź pod stół i zaszczekaj.

– A gdzie Nobel, mamo?

– Dorotko, zamknęliśmy go, wiesz, żeby nie przeszkadzał.

– Smutno mu, mamo.

– Córeczko, jeden pan ma alergię, a wiesz, jak Nobel linieje…

– Który pan? Ten?

– Tomek!

– Proszę przyprowadzić Nobla. Jak wszyscy, to wszyscy. I brudzia z Noblem.

– Zbysiu! Basiu! To specyficzne, takie fine, tak, finezyjne, prawda, poczucie humoru, ta nasza młodzież jest tak bogata wewnętrznie, no, popatrzcie, ta złotowłosa dziewczyna…

– Proszę nie dotykać mojej siostry!

– …i ten świetny chłopak… Bije z nich taka…

– Dobra, dobra. Koniec frazesów.

– Tomku!

– Uhm, mamo.

– A więc, Zbysiu, na razie to jest rok, jeśli to będzie dobry rok, a wszystko na to wskazuje, to będziesz bardzo, no, zadowolony.

– Dziękuję panu bardzo, panie…

– Zbysio, jesteśmy na ty!

– Tytoń do spalania.

– Tomek!!!

– Dziękuję, Mieciu!

– Głowa do góry, Zbyszek! Nie będzie łatwo, ale… rozumiesz. Zdrowie solenizanta! Sto lat! Sto lat!

– Skończyłem. Chcecie zobaczyć?

– Ach tak, tak!

– Pokaż swoje dzieło.

– Oto on. Czyli dzieł.

– O! Jakiś wielki wół, chyba!

– Nie. Tutaj jest wiele wołów. I jałówki są. Tyle bydła, ile nas. Ja pryskam! Pracować trzeba.

– Syn taki… trochę nerwowy ostatnio… Przez te egzaminy…

– Ależ młodzi mają swoje prawa. Zdrówko! A ty napijesz się z nami, Dorotko? Jak wyhodowałaś takie piękne pszeniczne włosy?

– Córeczka ma dopiero piętnaście lat.

– Jeden kieliszek!

– Dziękuje panom. Idę popracować z bratem. Wszystkiego dobrego, tatusiu.

– Baw się dobrze, drogie dziecko…