Destiny znaczy przeznaczenie - Rachael Thomas - ebook

Destiny znaczy przeznaczenie ebook

Rachael Thomas

3,7

Opis

Angielka Destiny Richards słynie z tego, że leczy zwierzęta po ciężkich wypadkach. Dlatego szejk Zafir Al Asmari zwraca się właśnie do niej. Destiny jedzie z nim do jego pałacu na dwa miesiące. Dostanie za swoją pracę hojne wynagrodzenie, które umożliwi jej start w nowe życie. Nie przewidziała tylko, że bliższa znajomość z Zafirem wywróci jej życie do góry nogami…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 137

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (37 ocen)
13
6
12
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rachael Thomas

Destiny znaczy przeznaczenie

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zafir Al Asmari z niedowierzaniem patrzył na ceglany dom, ku któremu zmierzał. Stara fasada kontrastowała z nienagannym londyńskim apartamentem, który właśnie opuścił. Czy możliwe, żeby osoba, której szukał, mieszkała w tak nędznych warunkach?

Stadnina na wsi pod Londynem wyglądała, jakby pamiętała lepsze czasy. Nie tak wyobrażał sobie miejsce zamieszkania Destiny Richards. Ściągnęła go tu jej sława doskonałej trenerki narowistych koni. Dla niej osobiście odbył daleką podróż z Kezobanu.

Zatrzymał czarny sportowy samochód i wysiadł, nadal niepewny, czy wejść do środka. Ktoś musiał go źle poinformować. Niemożliwe, żeby pracowała w tak zapuszczonym gospodarstwie. Stare szopy nie przypominały profesjonalnych stajni. Zamierzał wsiąść z powrotem, gdy jakiś ruch wewnątrz przykuł jego spojrzenie.

Ciekawość zwyciężyła. Ruszył żwirowanym podjazdem i zajrzał do budynku służącego za maneż. Przez otwarte drzwi zobaczył wysoką, szczupłą młodą kobietę, wodzącą dookoła kasztanowatego konia. Zaciekawiony, ruszył wzdłuż ściany, by poznać jej tożsamość. Jeżeli to rzeczywiście Destiny Richards, to nie popełnił błędu, zatrudniając ją, zanim przybył, żeby poznać ją osobiście.

‒ Och, przyjechał pan – odwrócił jego uwagę wysoki, damski głos zza pleców.

Zafir przystanął i zwrócił twarz ku nieco starszej od tamtej, jak na jego gust zbyt rozentuzjazmowanej kobiecie.

‒ Czy przybył pan na rozkaz szejka, żeby zobaczyć, jakich cudów Destiny dokonuje?

Zafir zmrużył oczy. Drażnił go jej szczebiot, ale uznał, że to dobrze, że wzięła go za jego własnego podwładnego. Oceni, czy Destiny Richards naprawdę tak doskonale radzi sobie z końmi, jak głosiła plotka. Miał nadzieję, że tak, lecz w tych okolicznościach nie za bardzo w to wierzył.

‒ Tak i nie mam czasu do stracenia – odpowiedział krótko. – Gdzie Destiny?

‒ Moja córka jest w stadninie. Tędy proszę. – Wskazała mu drogę z uśmiechem, obejmującym tylko usta, ale nie oczy.

Pokrewieństwo Destiny z tą kobietą nie wróżyło dobrze. Nie wzbudziła sympatii Zafira. W jego kraju przywiązywano wielką wagę do pierwszego wrażenia, ale nie mógł zrezygnować z ostatniej szansy ratunku dla Majeeda.

Bez słowa ruszył w kierunku maneżu, świadomy, że gospodyni podąża w ślad za nim. Wszedł po cichu, przystanął przy drewnianej ścianie i obserwował. Dopóki Destiny go nie spostrzegła, z przyjemnością mierzył wzrokiem wysoką, zgrabną sylwetkę w opinających biodra spodniach do konnej jazdy i obcisłym podkoszulku. Wysoko związany koński ogon kołysał się wdzięcznie przy każdym ruchu. Wyglądała uroczo, zupełnie inaczej, niż sobie wyobraził po spotkaniu z jej matką.

Koń zwolnił kroku, wreszcie stanął na jej polecenie. Destiny poczekała, aż do niej podejdzie. Pogłaskała go po pysku i powiedziała do niego parę słow. Zafir zauważył, że łączy ją z nim bliska więź, że zwierzę jej ufa. Destiny odwróciła się i napotkała jego spojrzenie.

Pomimo odległości to spojrzenie w jakiś sposób ich połączyło. Była piękna. Po raz pierwszy, odkąd został szejkiem Kezobanu, ktoś obudził w nim zainteresowanie.

Odpędził niewygodne myśli. Jej uroda nie powinna go rozpraszać, zwłaszcza teraz, gdy protokół wymagał od niego znalezienia narzeczonej. Jako ostatni z rodu musiał zapewnić krajowi następcę tronu.

‒ Destiny, przyjechał człowiek od szejka, ten, o którym ci mówiłam.

Mimo uśmiechu Zafir wychwycił w głosie matki dziewczyny ostrzegawczą nutę. Wyczuł też pomiędzy nimi napięcie. Ruszył przez piasek w stronę Destiny. Jego uwadze nie umknęło buntownicze spojrzenie, zanim ponownie zwróciła na niego wzrok, tym razem z wyraźną dezaprobatą. Przemknęło mu przez głowę pytanie, czy pocałunek by jej nie ułagodził. Pociągała go nieodparcie.

‒ Pamiętam – odrzekła z pozornym spokojem. ‒ Destiny Richards. Czym mogę służyć?

Koń podążył w ślad za nią i z zaciekawieniem obserwował, jak podaje rękę gościowi.

Zafir ledwie powstrzymał uśmiech rozbawienia, gdy pozorowaną uprzejmością usiłowała zamaskować swą nieokiełznaną naturę. Przypominała mu młodą klacz, która wolałaby galopować po pustyni niż chodzić w cuglach. Najchętniej porwałby ją w ramiona i namiętnymi pocałunkami przełamał jej opór. Z przyjemnością ujął jej dłoń. Brązowe oczy o barwie polerowanego mahoniu patrzyły tak, jakby odwzajemniała jego zainteresowanie.

Odpędził niestosowne myśli. Śmierć ojca przed sześciu laty zmusiła go do rezygnacji z nieskrępowanej swobody. Po raz pierwszy jej pożałował.

‒ Proszę mi wybaczyć wtargnięcie – zagadnął. – Słynie pani z umiejętności uspokajania koni po traumatycznych przeżyciach. Pani sława dotarła do szejka Kezobanu. Dlatego zawarł umowę z właścicielami stajni, na mocy której pojedzie pani do Kezobanu, żeby pracować z jego wspaniałym arabskim ogierem. Dlatego przybyłem, żeby poznać panią osobiście przed powrotem do kraju.

Kłamstwo lekko przeszło mu przez usta. Zataił swoją prawdziwą tożsamość, ponieważ gdyby ją znały, matka Destiny albo ona sama z pewnością utrudniłyby mu zadanie.

‒ Rozumiem. A jeżeli nie zechcę przyjąć zaproszenia? – zapytała, wyraźnie zdenerwowana.

‒ Za późno na wahanie. Umowa została zawarta. Przyjechałem tylko po to, żeby sprawdzić, czy pani talent nie został przereklamowany.

‒ Muszę zobaczyć konia, zanim wyrażę zgodę na cokolwiek – odrzekła stanowczo.

‒ Destiny! Co ty wyprawiasz? – upomniała ją matka nerwowo.

Wyglądało na to, że przeżyła szok. On też. Zupełnie zapomniał o jej istnieniu. Prawdę mówiąc, o reszcie świata też. Widział tylko Destiny. Nigdy nie czuł takiej więzi z kobietą.

‒ Proszę zostawić nas samych – rozkazał.

Osiągnął zamierzony skutek. Starsza z pań leciutko skłoniła głowę i wyszła. Najwyraźniej córka nie odziedziczyła po niej charakteru.

‒ Proszę wybaczyć, ale muszę zadbać o konia – oznajmiła Destiny. Nie czekając na odpowiedź, opuściła maneż.

Zafir został jeszcze chwilę i odprowadził ją wzrokiem, nieco zirytowany, że po raz pierwszy w życiu musi walczyć o odzyskanie kontroli nad sobą. Zdecydowany sfinalizować kontrakt, po chwili ruszył w ślad za nią w pewnej odległości.

Zwykle doceniał dobre konie, ale obecnie jego uwagę skutecznie odwróciła ponętna dziewczyna. Dlaczego właśnie ona? Bez wątpienia była piękna, lecz w niczym nie przypominała zadbanych, wyrafinowanych piękności, z którymi romansował, zanim został władcą Kezobanu. Robiła wrażenie niewinnej i niepokornej. Chyba właśnie jej naturalność zafascynowała go od pierwszego wejrzenia. Jej silna wola i opór obudziły w nim długo tłumione pożądanie.

Odprowadziła konia do stajni i zamknęła za sobą drzwi, dając do zrozumienia, żeby jej nie przeszkadzał. Stanął więc, wsparty o futrynę, i obserwował, jak zdejmuje uprząż z konia i szczotkuje go płynnymi, rytmicznymi pociągnięciami szczotki. Zwierzę, najwyraźniej zadowolone z zabiegu, chwyciło trochę siana ze żłobu i głośno żuło.

‒ Zdałam egzamin? – zagadnęła, jakby rzucała mu wyzwanie, patrząc przy tym prosto w oczy.

‒ Tak. Wystarczająco dużo zobaczyłem – potwierdził.

‒ Ale ja jeszcze nie wiem, na czym stoję. Proszę wyjaśnić, czego ode mnie oczekujecie.

Zafir podziwiał jej odwagę. Nikt nie przemawiał do niego tak śmiało. Ciekawiło go, jak by się zachowała, gdyby poznała jego tożsamość. Przez chwilę kusiło go, żeby wyznać prawdę, ale słowna potyczka sprawiała mu zbyt wielką przyjemność, by wyprowadzać ją z błędu.

‒ Poleci pani do Kezobanu pracować z Majeedem, najwspanialszym ogierem szejka.

Popatrzyła na niego nieufnie, nie przerywając czesania. Nie pozostało mu nic innego jak cierpliwie oczekiwać odpowiedzi, chociaż nie przywykł do czekania.

‒ Na czym polega problem? – spytała wreszcie, ruszając ku wyjściu.

‒ Spowodował wypadek, w którym zginęła siostra szejka – odpowiedział po dłuższej chwili.

Choć mówił o własnej siostrze jak o obcej osobie, pytanie Destiny obudziło w nim na nowo wyrzuty sumienia. To od niego Tabinah uciekała na jego ogierze, ponieważ ją unieszczęśliwił.

Destiny patrzyła na przystojnego mężczyznę w dżinsach i jasnoniebieskiej koszuli, niepasującej do oliwkowej cery człowieka pustyni. Wyobraziła go sobie w białych powiewnych szatach. Ale i w tym nieodpowiednim stroju robił na niej wielkie wrażenie. Wysoko uniesiona głowa i dumna postawa świadczyły o tym, że przywykł do wydawania rozkazów i posłuszeństwa podwładnych. Niewątpliwie zajmował wysoką pozycję, ale nie zamierzała wykonywać jego poleceń. Miała dość ulegania cudzej woli.

Macocha postąpiła podle, zawierając umowę w jej imieniu, nie pytając jej o zdanie. Chodziło jej wyłącznie o pieniądze. Jej los nic jej nie obchodził.

Była równie zimna i apodyktyczna jak jej ojciec, co tylko wzmagało w Destiny chęć ucieczki. Choć stajnie przypominały szczęśliwe chwile dzieciństwa przed śmiercią matki, chciała stąd odejść za przykładem młodszej siostry Milly, zanim postępowanie macochy do reszty zatrze dobre wspomnienia.

‒ Przykro mi z powodu kłopotów szejka, ale nie mogę wam pomóc – odrzekła stanowczo.

Przybysz zmrużył oczy ciemne jak onyks i zacisnął zęby pod krótko przystrzyżoną ciemną brodą.

‒ Ustaliliśmy z pani matką, że będzie pani w stanie natychmiast polecieć do Kezobanu – oświadczył głosem nie znoszącym sprzeciwu.

‒ Po pierwsze, jest moją macochą, nie matką, a po drugie nie miała prawa działać w moim imieniu za moimi plecami, nawet dla bogatego szejka. Proponuję więc poszukać pomocy gdzie indziej. – Chciała go wyminąć, ale gdy podeszła bliżej, nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a serce przyspieszyło rytm jak u zakochanej nastolatki.

Praktycznie nic nie wiedziała o miłości. Nigdy żadnej nie przeżyła. Unikała jej jak ognia. Całe uczucie przelała na konie. Wmawiała sobie, że serce wali jej jak młotem ze złości na macochę, a nie z powodu bliskości egzotycznego gościa, ale nie mogła oderwać od niego wzroku.

‒ Umowa zobowiązuje, panno Richards. Za dwa dni wylatuje pani do Kezobanu.

Szorstki, rozkazujący ton głosu podziałał jak sygnał alarmowy. Ciemne oczy błyszczały gniewem niczym gwiazdy na nocnym niebie, kuszące i groźne.

Przez ostatnie szesnaście lat, odkąd macocha na stałe wkroczyła w ich życie, posłusznie wypełniała jej i ojca wolę, rezygnując z własnych marzeń i aspiracji. Została, żeby wspierać młodszą siostrę w okresie dorastania. Ostatnio pomogła jej umknąć władzy ojca i osiedlić się w Londynie. Teraz, kiedy Milly szczęśliwie stanęła na własnych nogach, przyszedł czas na nią. Nie musiała się już troszczyć o nikogo prócz siebie.

Tymczasem ten obcy uznał, że ma prawo wtargnąć w jej życie i wywieźć ją na pustynię na życzenie szejka, którego z pewnością stać było na zatrudnienie najwyższej klasy światowych specjalistów. Może jednak nieoczekiwana propozycja stanowiła szansę wyzwolenia?

We wczesnych latach młodości miłość do koni pochłonęła ją całkowicie, nie zostawiając miejsca na inne uczucia. Albo też stanowiła wymówkę dla ucieczki od rzeczywistości. Czy mogła wykorzystać swoje umiejętności, żeby zyskać upragnioną wolność?

‒ Nie obchodzą mnie wasze ustalenia. Nigdzie nie jadę – oświadczyła, gdy uświadomiła sobie, że wpadłaby z deszczu pod rynnę, spod władzy jednego tyrana w ręce drugiego. Doszła do wniosku, że lepiej odrzucić kuszącą ofertę i znaleźć inny sposób zyskania finansowej i osobistej niezależności.

‒ Majeed to wspaniały rumak. Zachowuje się, jakby wiedział, kto spadł z jego grzbietu, i jakby obwiniał się o śmierć siostry szejka – wyrwał ją z zadumy głos przybysza. – Zginęła na miejscu.

Jego słowa poruszyły w sercu Destiny czułą strunę. Współczuła władcy dalekiego kraju, ale nie zamierzała rozwiązywać jego problemów. Miała własne.

‒ Bardzo mi przykro z powodu tej tragedii, ale naprawdę nie mogę wam pomóc.

‒ Ogier cierpi męki. Nie dopuszcza do siebie nikogo. Stanowi zagrożenie dla siebie i otoczenia. Wielu na próżno próbowało go utemperować. W pani ostatnia nadzieja. Inaczej marny jego los.

Destiny gwałtownie zaczerpnęła powietrza, gdy dotarł do niej sens jego słów. Nawet gdyby tak stał do wieczora i przypominał warunki kontraktu z macochą, nic by nie zyskał. Ale przekonało ją jego szczere współczucie dla zwierzęcia. Postanowiła jednak nie wyrażać zgody od razu, lecz ubić interes, który uwolni ją od zależności od rodziny.

‒ Jakie warunki ustaliliście? – spytała szorstkim tonem, na jaki nie pozwoliła sobie od lat. Oburzenie knowaniami za jej plecami dodało jej odwagi, na którą dotychczas nie mogła sobie pozwolić.

‒ Uzgodniliśmy, że będzie pani pracować w Kezobanie co najmniej dwa miesiące za wysoką stawkę.

‒ Którą niewątpliwie moja macocha kazała wypłacić sobie – stwierdziła lodowatym tonem.

Wiedziała już, że ojciec nie kochał jej matki, jak sobie wyobrażała w dzieciństwie, i nie był z nią szczęśliwy. Po jej śmierci przestał udawać. Pokazał zimne, wyrachowane oblicze. Znalazł w drugiej żonie godną siebie partnerkę. Dlatego pozwolił jej wykorzystać talent córki, by wyciągnąć pieniądze od władcy dalekiego, pustynnego kraju.

‒ Tak, jako rekompensatę za pani nieobecność – potwierdził. – Wysoko panią ceni.

Destiny o mało nie parsknęła śmiechem. Macocha wciąż jej powtarzała, że jest nikim, zaledwie dziewczyną stajenną. Ceniła tylko pieniądze, które za nią dostała. Destiny nie zamierzała jednak wyprowadzać go z błędu, gdy dawał jej szansę na nowe życie i wymarzoną przeprowadzkę. Jeśli przy okazji pomoże ogierowi szejka, tym lepiej. Umiała sobie radzić z trudnymi końmi. Oczywiście nie liczyła na zapłatę od macochy.

‒ Moje usługi też będą kosztowały, dwa razy więcej, płatne na moje ręce – oświadczyła stanowczo.

‒ Oczywiście.

Czyżby usłyszała nutę ironii w głosie egzotycznego przybysza? Zwężone źrenice nasunęły jej podejrzenie, że posunęła się za daleko.

‒ Ale najpierw muszę zobaczyć konia – zastrzegła rzeczowym tonem, choć wciąż nie dowierzała, że zaakceptował jej warunki.

‒ Mój prywatny odrzutowiec będzie do pani dyspozycji w każdej chwili – odrzekł ze zniewalającym uśmiechem, który przyspieszył jej puls.

‒ Pański? – spytała z niedowierzaniem, ale nie drążyła tematu, zadowolona z pomyślnego przebiegu negocjacji.

Zafir omal nie wyznał jej prawdy, ale wolał nie ryzykować, że odrzuci ofertę na wieść, że ją okłamał. Jego ulubiony rumak nadal przeżywał koszmar sprzed roku. On też.

‒ Przepraszam, oczywiście chodziło o samolot szejka – sprostował, ale wątpił, czy go usłyszała, zatopiona w rozmyślaniach.

Liczył na to, że gdy uleczy Majeeda, łatwiej będzie mu zamknąć tragiczny rozdział przeszłości.

Tabinah uciekała, żeby nie wyjść za kandydata, którego wyznaczył jej na męża. Wiele by dał, by móc cofnąć czas. Rozkazując jej poślubić człowieka, którego dla niej wybrał, nie postąpił jak brat, lecz jak władca, nieświadomy, jak bardzo ją unieszczęśliwia. Po śmierci młodszej siostry jedynie na nim spoczywał obowiązek zapewnienia ciągłości dynastii poprzez zawarcie aranżowanego małżeństwa. Nie pociągała go ta perspektywa, ale nie zawiedzie swojego narodu.

Pokładał wielką nadzieję w umiejętnościach Destiny. Choć pewnie nigdy nie uciszy wyrzutów sumienia, liczył na to, że pomoże przynajmniej nieszczęsnemu zwierzęciu dojść do siebie po przebytej tragedii. Jej pełne współczucia spojrzenie utwierdziło go w tym przekonaniu. Zyskał pewność, że posiada nie tylko talent, ale i dobre serce, niezbędne w pracy z wrażliwym zwierzęciem.

‒ Czy przyjmuje pani zlecenie? – zapytał.

‒ Tak. Będę gotowa do wylotu za dwa dni.

Zafir podał jej rękę na pożegnanie. Gdy ją pochwyciła, ciepło jej dłoni rozeszło się po całym ciele, jakby połączyła ich jakaś niewidzialna, niewytłumaczalna więź. Gdy podniosła na niego wzrok, zobaczył w jej oczach zakłopotanie. Czy czuła to samo co on? Czy też odnosiła wrażenie, że los w jakiś sposób związał ich ze sobą?

Intrygowała go jak żadna inna kobieta, nieokiełznana jak pustynny rumak i nerwowa jak źrebię. Podczas pierwszego kontaktu wykazała niezwykłą śmiałość i odwagę, ale czy zachowa ją w Kezobanie, gdy odkryje, że ma do czynienia z szejkiem?

‒ Doskonale. W takim razie wracam do kraju i przygotuję wszystko na pani przybycie.

‒ A jeżeli stwierdzę, że nie potrafię pomóc ogierowi, czy pozwolicie mi wyjechać? – spytała z niepewną miną.

‒ Oczywiście. Nie będzie pani więźniem, lecz honorowym gościem. Może pani opuścić nasz kraj w każdej chwili.

Tytuł oryginału: The Sheikh’s Last Mistress

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2016

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2016 by Rachael Thomas

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-3167-1

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.