Czy to sen? - Natalia Klewicz - ebook + książka

Czy to sen? ebook

Klewicz Natalia

0,0
35,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Ya!
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2022
Opis

Historia, w której granica między snem, a rzeczywistością przestaje istnieć. Opowieść o miłości, przyjaźni i niedopasowaniu. O tym, że głęboko skrywany sekret może okazać się śmiertelnie niebezpieczny.

Łucja jest z pozoru normalną nastolatką. Chodzi na randki z chłopakiem, spędza czas z przyjaciółką, gra w siatkówkę i maluje. Czasem kłóci się z rodzicami. Od rówieśników różni ją jedna drobnostka. Łucja nie śpi po to, by odpoczywać, a po to, by żyć drugim, niesamowitym życiem. Może korzystać z bycia nastolatką podwójnie.
To, co robi w jednym życiu, nie powoduje żadnych konsekwencji w drugim. Do czasu. Kiedy Łucja poznaje tajemniczego Nikodema, wszystko zaczyna się zmieniać. Delikatna równowaga, jaką utrzymywała między dwoma życiami, zostaje zachwiana, a skutki tego, co wyśnione, zaczynają zaburzać rzeczywistość, która ją otacza.
Czy to, co przeżywamy po zamknięciu oczu, jest tylko ułudą? Czy można żyć dwoma życiami? I czy…
Czy to na pewno tylko sen?
Natalia Klewicz - polska wokalistka, autorka tekstów i muzyki. Jako szesnastolatka rozpoczęła przygodę z mediami w muzyczno - telewizyjnym projekcie My3, obecnie współtworzy muzyczny duet Twenty i studiuje dziennikarstwo. Czy to sen?? jest jej debiutancką powieścią.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 301

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Natalia Klewicz

CZY TO SEN?

Copyright © by Natalia Klewicz

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXXII

Wydanie I

Warszawa MMXXII

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Dla ukochanej Babci Helusi

Dziękuję za wsparcie i miłość. Za wiarę, że nie ma marzeń, których nie byłabym w stanie spełnić.

Żałuję, że nie wręczę Ci tej książki osobiście, jednak mam nadzieję, że tam, gdzie jesteś, na pewno ją przeczytasz.

Kocham i tęsknię.

Twoja Natalka

Dzień pierwszy

Zawsze miałam bardzo realistyczne sny. Często budziłam się rano, nie wiedząc, czy to, co mi się śniło, było wytworem wyobraźni, czy może wydarzyło się naprawdę. Chyba każdy zna to uczucie, kiedy w nocy nawiedzają nas koszmary, zrywamy się ze strachu z łóżka, by dopiero po chwili zrozumieć, że to, co właśnie przeżyliśmy, było zaledwie snem. Moje sny są tak realistyczne, że czasami „dojście do siebie” zajmuje mi kilka godzin. Za każdym razem, gdy zamykam oczy, przeżywam coś nie dość, że dużo ciekawszego od normalnego życia, to jeszcze dziwnie… prawdziwego. Jakbym śniąc, przenosiła się do innej rzeczywistości.

Milczałam. Wiedziałam, co powie Szetkow: „Zgadza się, Łucjo, masz niezwykle bujną wyobraźnię, ale może powinniśmy się skupić na twoich problemach z atakami paniki?”. Milczałam więc. Kiedy otworzyłam się przed tą miłą doktorką, właśnie to przekazała mamie – że mam bujną wyobraźnię, a moje kłopoty ze snami znikną, gdy poświęcimy się temu, co jest moim najpoważniejszym problemem. Byłam wtedy w pierwszej gimnazjum, ale nawet ja zrozumiałam, że pani Rogożowska nie potrafi mi pomóc. Milczałam i później, milczałam i teraz.

– Hmm… – Szetkow zdjął okulary, delikatnie zmienił pozycję i zmarszczył brwi. – Hmmm… – Ponownie westchnął, tym razem głośniej. – Łucjo, czy jest coś jeszcze, o czym chciałabyś porozmawiać? – wyrzucił z siebie w końcu. Podczas całego spotkania wymieniliśmy niewiele zdań. Nie chciałam rozmawiać.

Zapadła niezręczna cisza. Przemknęło mi przez głowę, że wszystkie wtorki do końca świata będą wyglądać właśnie tak. Niezręczna cisza na kolejnej głupiej terapii.

– Kończy nam się czas, Łucjo, pozwolę sobie zaprosić twoją mamę do gabinetu. – Szetkow wstał i nie czekając na moją odpowiedź, uchylił drzwi.

Mama weszła trochę niepewna i jak zwykle pełna nadziei. Jedno spojrzenie i wiedziała. Wyprostowała się i zrozumiałam, że – jeśli będzie trzeba – jest zdecydowana sama przejść tę terapię.

– Łucja od małego przychodziła do mnie i opowiadała niestworzone historie – powiedziała, siadając na sofie obok mnie. Nie objęła mnie jednak, nie będzie wspólnego frontu przeciw terapeucie. – Kiedyś powiedziała, że cieszy się, że poszłam z nią dzień wcześniej do kina, a przecież cały wieczór siedziałyśmy w domu. Panie doktorze… – Lekka pauza w jej wypowiedzi, nadała nieco dramaturgii. – Takich sytuacji jest mnóstwo. Łucja leczyła się również psychiatrycznie.

– Tak było, Łucjo? – Szetkow spojrzał w moją stronę, chciał z powrotem włączyć mnie do rozmowy, tak jakby prowadzenie terapii z moją mamą również nie było dla niego komfortowe. Przynajmniej nie zapominał, że to głównie ze mną powinien rozmawiać.

– Tak – odpowiedziała mama dziwnie cicho, nie zważając na to, że pytanie nie było do niej. – Kiedy była młodsza i zaczęły się ataki paniki, stany lękowe, a potem ta depresja, musieliśmy coś zrobić. – Mama westchnęła głośno i wyciągnęła do mnie rękę, jakby to ona potrzebowała wsparcia. – Rozmawialiście o atakach, tak? – zwróciła się do mnie.

– Wspomniałam. – To była prawda, tyle że po kilku pytaniach ucięłam temat. Nie chciałam znów tego rozgrzebywać. W ogóle nie chciałam tu być.

– Doktor Walczak zdiagnozowała to wszystko i przepisała leki. Pomogły Łucji wyjść z depresji, ale i tak problem ataków paniki nie zniknął. Mam wrażenie, że Łucja radzi sobie coraz lepiej, ale widzę po niej, że nie potrafi się skoncentrować, buja w obłokach, jest stale zamyślona, zmęczona. Zresztą, co nam z tego, że nauczyła się z tym funkcjonować? Dalej nie wiemy, skąd się wzięły i dlaczego nie da się ich pozbyć!

– Jak często występują te ataki? – zapytał Szetkow, a mama zmroziła mnie wzrokiem. Domyśliła się, że tylko przyznałam się do ataków i nie powiedziałam o nich nic więcej.

– Zależy – odpowiedziałam.

– Zazwyczaj kilka razy w tygodniu – dodała.

No i się zaczęło. Mama puściła moją dłoń, a każde słowo, które wypływało z jej ust, było głośniejsze od poprzedniego. Strasznie tego nie lubiłam. Uparła się, że pojedzie ze mną na terapię, choć – szczerze mówiąc – dużo lepiej czułabym się, gdyby jej tu nie było.

W drodze powrotnej rozmyślałam o spotkaniu. Wcale nie chciałam na nie przychodzić. Nie miałam ochoty znowu opowiadać ani o sobie, ani o moich snach, ani o atakach, jeśli w zamian dostawać miałam tylko kolejną listę ćwiczeń, które nic nie zmienią. Uległam presji rodziców i zmarnowałam kolejną godzinę życia. „Zobaczysz, ten terapeuta będzie świetny, daj mu szansę”. Aha, jasne. Na moje oko Szetkow niczym nie różnił się od poprzednich.

– I co? Wydaje się, że wie, co robi, prawda? – Mama spojrzała na mnie kątem oka. Gdy nie odpowiedziałam i nadal wpatrywałam się w krajobraz za oknem, krzyknęła: – Łucja! Przecież wiesz, że jeżeli ty się nie przyłożysz, nic z tego nie będzie… Ja i tata widzimy, że się poddałaś. Rozumiem, że to trudne, ale proszę cię, kochanie, daj mu szansę. Przecież nie możemy tak dłużej żyć.

Patrzyłam przez okno, udawałam, że nie słucham, i miałam nadzieję, że w końcu odpuści. Nic z tego.

– Łucja? Słuchasz mnie? Halo?!

– Ty nie możesz tak żyć? – Parsknęłam. – Proszę cię.

Może miała rację. Nie byłam pewna, czy to ja mam najgorzej w tej całej sytuacji. Mimo wszystko… przyzwyczaiłam się już i nawet zaczynałam lubić świat ze snów. Trudno byłoby mi się z nim pożegnać.

– Mieliśmy umowę – powiedziała stanowczo. – Dopóki masz ataki paniki, to jesteś na terapii.

Nie skomentowałam. Nie mogłam z tym dyskutować.

– Kochanie… wiemy, że ta sytuacja najbardziej męczy ciebie, ale musisz pamiętać, że dotyka też całą naszą rodzinę. Chcemy tylko, żebyś była szczęśliwa, okej? – ciągnęła jeszcze dłuższą chwilę mama, a ja potakiwałam w odpowiednich momentach.

Kilka tygodni temu rodzice postanowili ponownie zmienić terapeutę i poszukać pomocy w większym mieście. Twierdzili, że w Warszawie znajdą lepszych specjalistów. Czułam jednak, że chodzi o coś innego: plotki, które przecież w końcu musiały zacząć krążyć po naszym małym miasteczku. A kto chciałby mieć córkę wariatkę?

Najbardziej bolało mnie to, że znów muszę przez to przechodzić. Opowiadać historię na nowo, otwierać się przed kolejną osobą. Wcześniejsi terapeuci nie potrafili mi pomóc, dlaczego ten niby miałby potrafić? Przecież i tak było już lepiej. W miarę kontrolowałam sytuację, przyzwyczaiłam się do ataków i nauczyłam z nimi żyć. Podobnie ze snami.

Nie potrzebowałam nikogo więcej. A jednak teraz czekała mnie powtórka z rozrywki. Pierwsze spotkanie z Szetkowem, a ja już miałam dość.

Dojechałyśmy do domu dość późno, a ja po terapii czułam tak wielkie zmęczenie, że najchętniej zamknęłabym się w pokoju i już do końca życia nie wychodziła z łóżka.

– I jak? – Brakowało mi jeszcze tylko tłumaczenia się przed tatą.

– Było okej – odparłam.

– Bardzo profesjonalny – wtrąciła się mama, zdejmując buty. – Myślę, że jeżeli Łucja trochę bardziej się otworzy, to może się udać. Rozmawiałam z nim i…

– Wypytała go o wykształcenie, osiągnięcia, kursy i kwalifikacje. Standardowy casting na opiekuna dla córki psycholki – przerwałam jej.

– Skarbie, nie mów tak – odparł tata.

– Widzisz, Piotr? – wtrąciła znowu mama. – Z nią się nie da normalnie rozmawiać. Łucja, zrozum, my chcemy pomóc. – Marzyłam, żeby po prostu przestała mówić. Słyszałam to setki razy, słyszałam to po każdym ataku paniki, po każdym koszmarze, z którego budziłam się z krzykiem. – Ja rozumiem, że nie masz siły pomagać, ale mogłabyś przynajmniej nie przeszkadzać. Robimy coś złego? To zbrodnia, że staramy się pomóc?

– Masz rację, jestem zmęczona. Mogę już iść? – Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam do swojego pokoju.

Usiadłam na łóżku. Zza niedomkniętych drzwi dobiegały mnie głosy rodziców; znów kłócili się o to, jak mi pomóc, jak się ze mną obchodzić. Naprawdę nie chciałam robić scen i tworzyć kolejnych problemów, zwyczajnie nie potrafiłam znaleźć z nimi wspólnego języka. Ich głównym tematem była moja terapia, a ja marzyłam tylko o tym, by całkowicie o niej zapomnieć.

Chwyciłam ręcznik i poszłam wziąć prysznic. Chociaż do swojego „problemu” podchodziłam z coraz większym dystansem, wizyty u terapeuty nadal wytrącały mnie z równowagi.

Kiedy wyszłam spod prysznica, było już dobrze po dwudziestej pierwszej. Moim niezawodnym sposobem na poradzenie sobie z emocjami było spędzanie czasu z samą sobą, malując lub słuchając muzyki w miejscu, w którym czułam się bezpiecznie. W moim pokoju. Lubiłam go, przede wszystkim dlatego, że był mój. Nikt mnie tu nie obserwował, nikt nie oceniał mojego zachowania, wreszcie nikt nie wchodził bez wyraźnego zaproszenia. Poza mamą… a ona była zupełnie inna niż ja – pełną radości ekstrawertyczką. Bardzo chciała być mamą z seriali, taką, która dzieli z córką całe swoje życie i garderobę. No i można powiedzieć, że fatalnie trafiła. Ja potrzebowałam własnej przestrzeni. Ona z chęcią dzieliłaby każdą sekundę swojego życia z innymi. Ja stroniłam od bycia w centrum uwagi, ona błyszczała, nawet robiąc zakupy w warzywniaku. Byłyśmy jak ogień i woda. Dlatego nie rozumiała, kiedy tłumaczyłam jej, że mój pokój to mój azyl, miejsce, w którym ja wyznaczam zasady. Zamykając drzwi, wchodziłam do swojego świata. Do moich małych piętnastu metrów kwadratowych. Tu czułam się dobrze, mogłam wyrażać to, kim jestem. Już na pierwszy rzut oka widoczny był nieskazitelny porządek. Uwielbiałam poczucie kontroli nad życiem. W moim pokoju wszystko musiało mieć odpowiednie miejsce. A jednak, gdy tylko ktoś mnie odwiedzał, od razu przepraszałam za bałagan. Już jako mała dziewczynka zauważyłam, że ludzie tak po prostu robią, niezależnie od tego, jak jest czysto.

Wstałam z łóżka i podeszłam do kredensu, w którym miałam wszystkie przybory do malowania. Poukładane w organizerach idealnie wyczyszczone i posortowane pędzle, różnej wielkości płótna, kilka szkicowników i zestaw dokładnie zaostrzonych ołówków. Malowanie było moim sposobem na radzenie sobie ze stresem. Miałam mnóstwo obrazów.

Usłyszałam dźwięk SMS-a. Podeszłam do biurka i podniosłam telefon, czekało mnie jeszcze odczytanie miliona wiadomości od Alex.

Śpisz?

Uśmiechnęłam się. Kuba pisał do mnie co wieczór, choćby po to, by życzyć mi dobrej nocy.

Jeszcze nie… – odpisałam.

Chcesz pogadać?

Chciałabym. Jednak dzisiejsza terapia i trwająca dalej dyskusja rodziców naprawdę mnie wymęczyły.

Pogadamy w szkole, okej? Jestem strasznie padnięta.

Luz, ale wszystko dobrze?

Tak! Nie martw się – zapewniłam.

Okej, to dobrej nocy.

Moje powieki były ciężkie.

Kocham Cię. Dobranoc – dodał w kolejnym SMS-ie.

Uśmiechnęłam się. To miłe mieć wsparcie, mieć kogoś, komu na mnie zależy. A na Kubę, tego byłam pewna, zawsze mogłam liczyć.

Może kiedyś zdecyduję się powiedzieć mu o mojej terapii…

Odłożyłam telefon, zgasiłam lampkę i od razu zasnęłam.

***

Klub. No pięknie… Nie mogłam trafić gorzej. Spędzenie tu czasu nie kojarzyło mi się z dobrą zabawą; pijani ludzie nieznający umiaru, faceci, którzy myślą jedynie o tym, by nie wrócić do domu samotnie, zbyt głośna muzyka, zdesperowane dziewczyny, które choć szukają dobrego mężczyzny, to wciąż w niewłaściwych miejscach. Wszystko, dosłownie wszystko, tylko nie klub. Kluby zwyczajnie nie były dla mnie. Nie potrafiłam się wyluzować.

– Hej, dziś do dwudziestej trzeciej mamy darmowe drinki. Co ci zrobić? – Usłyszałam za plecami głos barmana.

– Dzięki, dziś nie piję.

– To co tu robisz? – Rozbawiony, wskazał na tłum imprezowiczów.

– Słuszna uwaga.

– Ale dowód jest, tak? – spytał z zawodową ciekawością.

Skinęłam. Byłam już pełnoletnia i mogłam pić, po prostu rzadko kiedy korzystałam z tej możliwości.

Barman odszedł przygotowywać drinki tej bardziej wyluzowanej części klubowiczów.

Ale ze mnie sztywniara.

– Dobra, niech będzie mojito! – zawołałam za nim. Skoro to tylko sen, to czemu nie miałabym chociaż spróbować dobrze się bawić?

Mrugnął ze zrozumieniem i już po chwili sączyłam drinka.

– Będziesz tak stała całą noc? Czy ruszysz w końcu na parkiet? – rzucił do mnie nagle barman.

– Nie, dzisiaj pas, nie jestem w nastroju.

– Jesteś w klubie! Wyluzuj, co innego będziesz tu robić? – zaśmiał się.

Miał rację, więc ruszyłam na parkiet.

Klub był niewielki, przez co – choć nie było w nim tłumów – sprawiał wrażenie bardzo zatłoczonego. Nie miałam za dużo miejsca na parkiecie, ale we śnie nawet to mi nie przeszkadzało. Tańczyłam i czułam się, jakby ta chwila miała trwać wiecznie. Basy wprawiały ściany i parkiet w ruch. Czułam, jak powietrze wokół mnie wibruje, jak ziemia drży pod stopami. Światła reflektorów odbijały się od mojej cekinowej sukienki wszystkimi kolorami tęczy. Zamknęłam oczy i dałam się porwać atmosferze. Wpadłam w pewnego rodzaju trans. Głośne dźwięki zagłuszały wszystkie myśli. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Obejrzałam się. Na sofie niedaleko wejścia siedział chłopak. Miał w sobie coś niezwykłego i lekko mrocznego. I chociaż dziewczyny obok walczyły o jego uwagę, on patrzył na mnie. Przeszywał mnie spojrzeniem tak, że odniosłam wrażenie, jakby czytał mi w myślach. Wydawało mi się, że czas się zatrzymał, a klub i tańczący w nim ludzie znajdują się gdzieś w puszczonym obok nas filmie. Zalało mnie ciepło. Speszona odwróciłam wzrok, by za moment ponownie sprawdzić, czy chłopak wciąż mi się przygląda, ale jego już nie było. Zniknął.

Może przesadzałam? Może od nadmiaru emocji przeżywałam wszystko silniej, mocniej?

– O rany, przepraszam! – Usłyszałam, gdy drink jakiejś dziewczyny wylądował na mojej sukience. – Zaraz ogarnę chusteczkę – dodała zmieszana.

– Co ty! Pójdę do łazienki.

Kiedy weszłam do toalety, moim oczom ukazał się przerażający widok: na podłodze leżała nieprzytomna dziewczyna. Była na wpół rozebrana, z jej ust ciekła ślina, oczy miała wywrócone białkami do góry. Najstraszniejsze jednak były jej ręce – blade, z wyraźnie widocznymi żyłami i jakby wciąż niezabliźnionymi ranami po zastrzykach.

– Halo! Słyszysz mnie?! Obudź się! – Zaczęłam nią potrząsać. – Niech ktoś mi pomoże! – krzyknęłam. Chyba nie raz, bo czułam, że mam zachrypnięte gardło.

W panice sprawdziłam jej tętno. Nie potrafiłam stwierdzić, czy dziewczyna oddycha. Nie wiedziałam, czy oddycha! Zdesperowana, wstałam, nabrałam wody w złączone dłonie i oblałam leżącą. To ją trochę otrzeźwiło, z jej ust wydobył się dziwny dźwięk, coś pomiędzy jękiem a krzykiem. Zaczęła intensywnie mrugać.

– Halo! Słyszysz mnie? Jak masz na imię?! – krzyczałam, a w głowie wciąż kotłowała mi się ta jedna myśl: „Nie umieraj, proszę cię, nie umieraj”.

– Sara – odpowiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałam.

– Sara, dzwonię po karetkę. Mów do mnie cały czas, okej? Nie zasypiaj! – prawie krzyczałam, próbując wystukać numer na komórce. – Czy brałaś jakieś narkotyki? Co? – zapytałam, modląc się, żeby tylko nie straciła ponownie przytomności.

Czas jakby się zatrzymał.

– Pomocy! – zawołałam z nadzieją, że zaraz ktoś przyjdzie. Nie dam rady sama. Musiałam szybko wezwać karetkę, a przy tym utrzymywać kontakt z Sarą, która z każdą chwilą traciła siły. – Sara, spokojnie, zaraz ktoś przyjdzie, a ja już dzwonię po pogotowie.

– Nie… nie chcę… zostaw mnie – majaczyła.

Gdy przysunęłam telefon do ucha, w dziewczynę jakby coś wstąpiło, zaczęła się wyrywać i krzyczeć.

– Daj mi spokój! Kim ty jesteś?! Spieprzaj stąd! – wrzeszczała. – Nie dotykaj mnie! Nie dotykaj mnie!

W mgnieniu oka z bezsilnej ofiary stała się agresorką. Wpadła w furię. Miałam jednak szczęście. Zaćpała się do tego stopnia, że nie potrafiła wstać, i już po chwili zaczęła ponownie tracić siły. Walczyła, ale i tak była całkowicie bezbronna.

– Co tu się dzieje? – Do toalety wpadł wysoki, umięśniony mężczyzna. – Wstawaj, idiotko – powiedział do Sary, zupełnie mnie ignorując. Zobaczyłam strach w jej oczach.

– No już! Wstawaj! – Facet zaczął ją szarpać. Siłą próbował postawić ją na nogi, ona jednak była tak słaba, że po chwili znowu upadła na ziemię, tym razem dodatkowo uderzając głową o blat.

– Nie dotykaj jej! – wrzasnęłam.

– Nie wtrącaj się, to nie twoja sprawa. – Spojrzał na mnie tak, że autentycznie się go przestraszyłam, jednak brnęłam dalej:

– Nie rozumiesz? Jej trzeba pomóc!

– Nie słyszałaś? Spieprzaj stąd – warknął. – Sara, mam już tego dość. – Facet był tak okropnie nieczuły, zdawało się, że ma jakąś dziwną władzę nad Sarą. Dziewczyna spojrzała na mnie wymownie.

– Ale…

– Wypierdalaj! – wrzasnął nagle.

Nie wiedziałam, co robić, nie chciałam zostawić jej samej, ale czułam, że sytuacja staje się zbyt niebezpieczna. Jedyne, co mi pozostało, to powiedzieć o tym ochronie w klubie.

Dzień drugi

Otworzyłam oczy.

Poczułam te nieprzyjemne dreszcze na całym ciele. Dobrze wiedziałam, że były zapowiedzią jednego. Mimowolnie zacisnęłam zęby. Chciałam się poruszyć, ale moje całe ciało zalała fala lęku. Leżałam sparaliżowana, oddychając szybko i głośno. Ale przecież oddech był tu właśnie najważniejszy. Starałam się go spowolnić, ale kompletnie nie potrafiłam przejąć kontroli.

Spokojnie. Muszę się opanować.

Skupiłam się na dotyku, zacisnęłam w dłoni prześcieradło. Starałam się wyczuć, z jakiego jest materiału, jaką ma teksturę. Otworzyłam ponownie oczy, zaczęłam dokładnie i powoli liczyć książki leżące na półce, skupiając się na każdym najmniejszym szczególe. Kolor, napisy na grzbiecie, niewielkie wzorki. Uważnie przysłuchiwałam się wszystkim dochodzącym dźwiękom, starając się stłumić szum i chaos w mojej głowie. Robiłam to starannie, bo to zawsze pomagało mi opanować atak paniki.

Tak też się stało. Po kilku minutach oddech spowolnił.

O tych kilku czynnościach, które pomagają przerwać atak, dowiedziałam się na jednej terapii. Przyznaję, że była to najlepsza rada, jaką wyniosłam z gabinetu. Działała czasem lepiej, czasem gorzej, ale faktycznie pomagała mi skrócić czas trwania tej męczarni.

Jeszcze chwilę spędziłam na kontrolowaniu oddechu. Wkrótce poczułam się znacznie lepiej.

Była siódma rano, a ja leżałam pod pachnącą świeżością pościelą. Byłam bezpieczna, choć tak naprawdę nic się w nocy nie stało. Nie było żadnego klubu, nikogo nie musiałam cucić. Wczorajszy sen tak straszliwie mną wstrząsnął, że przez dłuższą chwilę nie mogłam tego zrozumieć. Przecież nie miałam powodów do tego dziwnego roztrzęsienia, które – już to wiem – będzie mi towarzyszyć cały dzień.

Poszłam do łazienki. Wyglądałam, jakbym faktycznie wróciła z ostrej imprezy. Włosy miałam rozczochrane, a niedomyty makijaż rozmazał mi się po całej twarzy. I te wory pod oczami! Zawsze miałam z nimi problem, ale dzisiaj wyjątkowo dały mi popalić. Weszłam pod prysznic – gorące strumienie koiły moje nerwy. Już po chwili poczułam, jak całe moje ciało się rozluźnia.

W łazience, tak samo jak w pokoju, wszystko było idealnie poukładane. Choć komuś może się to wydawać śmieszne, miałam osobną półkę na kryzysowe sytuacje: leżały na niej maseczki nawilżające, krem pod oczy, suchy szampon, bardzo mocny korektor i ulubione perfumy, których używałam tylko wtedy, kiedy potrzebowałam dodatkowego wsparcia. Kiedy już skończyłam ratować twarz, związałam włosy w wysoki kucyk, włożyłam oversize’ową bluzę i zeszłam na dół.

– Jak się spało? – zapytał tata.

– Dobrze.

– Mama już wyszła do pracy, ale zostawiła ci śniadanie do szkoły.

– Super – uśmiechnęłam się lekko, ale tak naprawdę nie byłam w nastroju do podtrzymywania rozmowy. Może po prostu bałam się, że tata będzie chciał rozmawiać o terapii. Znowu. Ale on pozwolił mi dopić kawę w spokoju.

– Spakowałaś śniadanie? – spytał, wsuwając buty, a w rękach trzymając sto innych rzeczy. Klucze, papiery, portfel, okulary… tata rano bywał w gorszym stanie niż ja, przez co cały czas gubił klucze.

Rozejrzałam się szybko, czy tym razem niczego nie zapomniał.

– Tak, jedźmy już, bo zaraz się spóźnię.

Nasz dom od szkoły dzieliło raptem piętnaście minut szybkiego spaceru. Mogłabym się do niej przejść, ale tata pracował tam jako nauczyciel informatyki – nauczyciel szczerze nienawidzący swojej pracy. Nie wiedziałam jeszcze, co chcę robić w życiu (kiedyś marzyłam o przejściu do zawodowej drużyny siatkarskiej, ale niestety zbyt wiele treningów opuściłam przez terapię i przez to, że w ogóle tej terapii potrzebowałam), ale patrząc na mojego tatę, jednego byłam pewna – nigdy nie zajmę się czymś, co nie sprawia mi radości. Miałabym wstawać każdego dnia z negatywnym nastawieniem i non stop opowiadać każdemu, jak bardzo jestem niespełniona i wypalona zawodowo? Nie, dziękuję.

– Na pewno wszystko dobrze? – zapytał tata, parkując. Pomimo swojego roztrzepania miał dobry instynkt i znał się na ludziach. Trudno było przed nim cokolwiek ukryć.

– Tak. Nie martw się. Spadam. – Otworzyłam drzwi auta, chcąc wysiąść na tyle szybko, żeby uniknąć odpowiedzi na kolejne pytania.

– Łucja…

– Co? Tato, spieszę się – westchnęłam, patrząc na niego spod lekko zmarszczonych brwi.

Tata wyciągnął do mnie rękę. Nie zapomniał o żółwiku, którego jak zwykle przybijaliśmy sobie przed wyjściem na zajęcia.

– Żółwik?

– Wiesz, że ten „żółwik” cię nie odmładza, nie? – uśmiechnęłam się przekornie. Mimo wszystko przybiłam.

Szybko pobiegłam do szkoły. Miałam nadzieję, że chociaż dzisiaj się nie spóźnię. Na porannym WF-ie miałam już tyle nieobecności, że nie zdziwiłabym się, gdybym na koniec roku była zagrożona.

– Już myślałam, że znowu zaspałaś – powiedziała Alex.

Była moją jedyną przyjaciółką. Przeprowadziła się do naszego małego miasteczka z Holandii w połowie podstawówki. Pamiętam ten dzień: weszłam do klasy, a ona siedziała w ostatniej ławce zupełnie sama. Pomyślałam wtedy, że fajnie by było, gdyby ktoś pokazał jej szkołę i zapoznał z innymi uczniami. Stwierdziłam, że tym kimś będę ja. Alex miała śniadą cerę i burzę kręconych włosów. Po tacie Nigeryjczyku odziedziczyła wydatne usta, a po mamie Polce malutki nosek. Alex uwielbiała modę, eksperymentowała z kolorami, wzorami i krojami, nie bała się włożyć rajstop w groszki do sukienki w kratkę, a to i tak był jeden z jej najmniej odjechanych pomysłów. Alex to Alex. Tyle w temacie.

– Właśnie po to mam ciebie, żebyś wpisywała mi obecności.

Alex zaśmiała się tylko.

– No już, ubieraj się, gramy w siatkę z chłopakami.

WF z chłopakami oznaczał wcześniejsze spotkanie z Kubą. Nie ukrywam, że bardzo tego potrzebowałam. Chciałam mocno się w niego wtulić i opowiedzieć o wczorajszym zwariowanym śnie. Przez jego przygotowania do turnieju pływackiego nie widzieliśmy się cały weekend i mieliśmy naprawdę sporo do nadrobienia.

– Cześć, kochanie!

O wilku mowa. Kuba objął mnie i podrzucił, po czym delikatnie pocałował, a ja poczułam miły dreszcz. Uwielbiałam w tym chłopaku dosłownie wszystko. Był troskliwy, kochający i zawsze uśmiechnięty. Gdy tylko miałam gorszy nastrój, wystarczyło, żebym spędziła z Kubą pięć minut, i wszystko wracało do normy. Do tego był wysoki, miał wysportowaną sylwetkę, piękne brązowe oczy i urocze loczki. Takiego chłopaka rysowałam w pamiętniku, gdy byłam małą dziewczynką i fantazjowałam o księciu z bajki.

– Dobra. Zaczynamy! – Trener przerwał nasz romantyczny moment.

Chodziliśmy do szkoły sportowej i każde z nas miało swoją „popisową” dyscyplinę. Moją była siatkówka, Kuby – pływanie, Alex z kolei twierdziła, że zostanie projektantką mody i ma w poważaniu sport. Tę szkołę wybrała tylko po to, żebyśmy dalej mogły być razem w klasie. Ja zaś cieszyłam się, kiedy mogłam pokazać Kubie, jak gram. Widziałam dumę w jego oczach, no i, oczywiście, miał dobry pretekst, aby pochwalić się mną przed kumplami.

Rozległ się pierwszy gwizdek.

– Stary, twoja dziewczyna jest świetna. – Usłyszałam, gdy po raz kolejny przeprowadziłam dobrą akcję. Byłam świetna, wiedziałam o tym. Jednocześnie byłam tak wykończona snami, że nie nadawałam się do drużyny. „Sam talent nie wystarcza” – z powodu nieobecności słyszałam ten tekst wiele razy.

Po dwugodzinnym WF-ie mieliśmy okienko, spotkaliśmy się więc w trójkę: ja, Alex i Kuba, na szkolnym patio. Doskonały czas na wspólne plotkowanie. Okej, było to bardziej plotkowanie moje i Alex, któremu Kuba jedynie się przysłuchiwał, z grzeczności udając zainteresowanie tematem.

– Miałam dzisiaj tak chory sen, muszę wam opowiedzieć – zaczęłam. Lubiłam opowiadać im niektóre ze swoich snów, zwykle te bardziej fantastyczne, zwariowane, a dzisiejszy tak dziwnie mocno mną wstrząsnął, że nie wyobrażałam sobie go pominąć.

– Dawaj. – Alex zmieniła pozycję: wyciągnęła przed siebie nogi, oparła się na ramionach i przygotowała do słuchania.

– Mówiłem ci już, że powinnaś napisać kiedyś o nich książkę. Te sny są tak odjechane, że byłaby bestsellerem. – Kuba, mój kochany Kuba, gdyby tylko wiedział, że zna tylko część prawdy o moich snach…

– Nie, no co ty – odpowiedziałam z udawaną obojętnością, bo faktycznie myślałam o tym kilka razy. Zniechęciła mnie jedna z terapeutek, zadając mi ćwiczenia polegające na opisywaniu snów. – Dobra, słuchajcie… – opowiadałam i opowiadałam, gdy nagle poczułam na sobie zaciskające się ramiona Kuby. Alex w milczeniu przygryzała kosmyk włosów. Spojrzałam na Kubę – wyglądał na strasznie zmartwionego.

– Hej! – Próbowałam rozładować napiętą atmosferę. – Co tak patrzycie? Przecież to był tylko sen! Chociaż przyznaję, że nieźle się wystraszyłam.

– Stara. – Alex westchnęła. – To było straszne. Miałam wrażenie, jakbyś serio opowiadała o czymś, co przeżyłaś.

– Mnie to najbardziej szkoda, że nie mogłem być tam z tobą, walnąłbym kolesiowi i nie byłoby afery. – Kuba dał mi buziaka, a Alex standardowo zaczęła udawać, że zbiera jej się na wymioty.

Alex i Kuba nie mieli pojęcia o terapii i moim problemie. Moich rodziców to bardzo dziwiło. Mnie zresztą czasem też, bo było to po prostu głupie. Miałam w swoim życiu dwoje przyjaciół, dwie najbardziej zaufane osoby, a one nie wiedziały, kim tak naprawdę jestem i z czym na co dzień walczę. Jednak za każdym razem, kiedy czułam potrzebę powiedzenia im o tym, rezygnowałam w ostatnim momencie. Chyba zwyczajnie bałam się, jak zareagują i czy w ogóle to zrozumieją. Nie chciałam, żeby uznały mnie za wariatkę. A jeszcze bardziej nie chciałam, żeby patrzyły na mnie inaczej.

***

Wracając do domu, Kuba opowiadał mi o przygotowaniach do turnieju pływackiego, o problemach z matką (jego mama była trenerką i wprowadzała surowy rygor), o fajnym filmie, który ostatnio widział… Lubiłam go słuchać. Mówił o wszystkim z taką pasją i zaangażowaniem. Nawet historię o przypalonym obiedzie opowiedziałby w interesujący sposób.

Kiedy weszliśmy do salonu, rodzice niemal się na nas rzucili. Rozpoczął się tradycyjny wywiad.

– Dobra, chodźmy już – powiedziałam wreszcie, łapiąc go za rękę. – Wiem, że go uwielbiacie, ale musimy iść odrabiać lekcje – przerwałam rodzicom, zanim zamęczyli Kubę milionem pytań. I tak zdążyli już wypytać o szkołę, treningi i plany na wieczór, a znając mamę, pewnie zaraz pociągnęłaby rozmowę w stronę naszej wspólnej przyszłości i planowania dzieci. Nie raz się na tym kończyło. Mama zawsze chciała wszystko o nas wiedzieć.

– Jaka szkoda. Dużo wam zadali? – zapytał tata.

– Tyle, że dzisiaj już na pewno do was nie zejdziemy.

– Kuba, koniecznie pozdrów od nas mamę. – Mama spojrzała na mnie porozumiewawczo i dodała z tym swoim łobuzerskim uśmieszkiem: – Ja i tata wychodzimy zaraz na kolację, więc macie cały dom dla siebie, okej?

– Uwielbiam ich – stwierdził Kuba, kiedy weszliśmy do mojego pokoju.

– Przypomnę ci to, jak spędzisz z nimi więcej czasu. I to sam! – zaśmiałam się. Mimo wszystko ten wieczór był jeszcze do uratowania.

– Czyli co? Musimy się uczyć, tak? – spytał mój chłopak z dziwnym błyskiem w oku. Pocałował mnie i już wiedziałam, do czego będzie zmierzał.

Złapał mnie w talii, uniósł i położył na łóżku. Wtuleni w siebie leżeliśmy tak dłuższą chwilę. Patrzył na mnie, a ja na niego. Delikatnie gładził moje włosy i twarz. Jego usta łagodnie dotykały moich, z każdą chwilą coraz namiętniej. Nasze dłonie splotły się z ogromną siłą i czułam, jakby miały już nie puścić. Zaczął całować mnie po szyi. Westchnęłam. Uwielbiałam, kiedy to robił. Wplotłam swoje palce w jego lekko rozczochrane już włosy. Ale potem Kuba zaczął rozpinać moje spodnie.

– Kuba, ja nie mogę – szepnęłam, nie chcąc do końca rujnować nastroju.

– Nie rozumiem. Dlaczego?

– Przepraszam. – Co miałam powiedzieć? Nie czułam tego. Jasne, kochałam Kubę, ale wciąż nie czułam bliskości, która pozwoliłaby mi zrobić kolejny krok.

– Nie kochasz mnie? – Zdenerwowany usiadł na łóżku.

– Przecież dobrze wiesz, że cię kocham, ale… nie jestem jeszcze gotowa, okej?

Kuba pokiwał głową, choć dobrze wiedziałam, że nie jest okej. Byliśmy parą od początku liceum, prawie trzy lata. Wspólnie wkroczyliśmy w pełnoletniość, a ja stale nie potrafiłam „tego” zrobić. Zawsze chciałam kochać się z osobą, której jestem absolutnie pewna. Kuby byłam, przynajmniej tak myślałam, a jednak coś blokowało mnie przed podjęciem tej decyzji. Mimo że tego nie rozumiałam, towarzyszyło mi wszechogarniające przeczucie, że to jeszcze nie ten moment, że muszę jeszcze chwilę poczekać.

– Skoro mnie kochasz, to dlaczego mi nie ufasz? – zapytał Kuba, a ja spojrzałam na niego i pomyślałam o terapii. Szetkow miałby pewnie wiele do powiedzenia na ten temat. – Skoro to, co jest między nami, jest twoim zdaniem prawdziwe, to czego nie jesteś pewna?

– Nie wiem, przepraszam. – Nic więcej nie potrafiłam powiedzieć.

– Łucja, czy ty w ogóle chcesz ze mną być?

– Kuba, kocham cię i nie wyobrażam sobie być z kimkolwiek innym. Jesteś dla mnie najważniejszy i proszę, nie myśl, że jest inaczej. Tylko… daj mi jeszcze czas. – Przytuliłam go. Czułam, że nie uspokoiło go to do końca, ale dodało mu trochę otuchy.

Resztę wieczoru spędziliśmy w niezręcznej ciszy, oglądając film. Niby leżeliśmy wtuleni w siebie, ale czułam, że nie jest dobrze. Że być może tym razem nie uda mi się tego naprawić.

Rozumiałam go. Nie miał pojęcia, dlaczego nie jestem gotowa. Byliśmy ze sobą tyle czasu, mówiłam mu, że go kocham, i nic więcej. Musiał czuć się beznadziejnie i niepewnie, a przecież jego koledzy co rusz chwalili się kolejnymi zaliczonymi laskami. Każda rozmowa w męskiej szatni kończyła się na tych tematach.

Kuba wystarczająco już udowodnił, że chce ze mną być, że naprawdę mnie kocha. W dodatku akceptował i szanował moją decyzję. Sama nie potrafiłam siebie zrozumieć. Czego w takim razie nie byłam pewna?

***

Chwila. Jak to możliwe? Czy ja nie byłam w tym samym parku którejś nocy?

Choć park był mroczny i zewsząd otaczała mnie głęboka ciemność, to jednak czułam wewnętrzny spokój. Ruszyłam w stronę, z której dobiegały dźwięki imprezy. Po chwili zorientowałam się, że jestem w centrum miasta, a przecież miałam za sobą ledwie kilka minut drogi. Ludzie wokół mnie nosili maski i kolorowe szarfy, mieli dziwacznie pomalowane twarze. W powietrzu wybrzmiewała bardzo głośna egzotyczna muzyka, a cały tłum, jak zaprogramowany, ruszał się w jej rytmie. I chociaż wszyscy wokół mnie wyglądali jak z innej planety, to ja – ubrana w zwykłą szarą koszulkę – czułam się pośród nich jak kosmitka.

– Przepraszam. Co tu się dzieje? – zapytałam pierwszą napotkaną kobietę, która wyglądem przypominała szamankę z pradawnych tubylczych plemion Ameryki. Miała długie ciemne rozpuszczone włosy, w które wplotła pióra, a jej szyję zdobił naszyjnik z drewnianych koralików. Na plecy zarzuciła kolorową chustę.

– Jak to, nie wiesz? – zdziwiła się i spojrzała z niechęcią na moją koszulkę i dżinsy. – To dzień przodków! Radujemy się, że są z nami!

Dzień przodków? Okej, brzmi ciekawie. Nigdy nie brałam udziału w żadnym tego typu wydarzeniu. Tym bardziej widok tych tłumów, wszystkich szalonych stylizacji i tańców bardzo mnie zaintrygował. Postanowiłam się temu przyjrzeć, skoro i tak się tu znalazłam.

Pochód zakończył swoją drogę na plaży nad samym jeziorem. Księżyc, który właśnie wyjrzał zza chmur, oświetlał otaczające wodę i drzewa. Tłum był tak wielki, że nie widziałam, co działo się w samym centrum wydarzeń, ale już z mojej strony nietrudno było zauważyć, że cała sceneria wyglądała zjawiskowo. W oddali dostrzegłam mały drewniany pomost. Wyglądał na dobry punkt obserwacji dla takich, którzy są ciekawi, ale raczej wolą trzymać się z daleka. Postanowiłam tam pójść.

Usiadłam na mostku. Widok z tej perspektywy był rzeczywiście przepiękny. W tafli wody odbijały się światła niesionych przez ludzi pochodni, a nad jeziorem unosił się czerwony dym. Muzyka, która wcześniej wydawała mi się zbyt egzotyczna, teraz idealnie podkreślała klimat. Kilkunastu mężczyzn stojących na samym przodzie pochodu trzymało orientalne marakasy i wystukiwało nimi rytm w takt muzyki. Dźwięk wydobywany z pozostałych instrumentów był tak głęboki, że miało się wrażenie, jakby odbijał się od ziemi i przechodził przez całe ciało, pozostawiając przyjemny dreszcz.

– Nie cierpię takich imprez. – Moje rozmyślania przerwał męski głos.

Obejrzałam się. Na pomoście stał ten sam chłopak, którego zobaczyłam w klubie zeszłej nocy. Od razu go rozpoznałam. Miał tak nietypową urodę, że trudno byłoby go nie zapamiętać.

– To dlaczego tu jesteś?

– Pewnie z tego samego powodu co ty – uśmiechnął się przekornie i usiadł koło mnie.

– Pięknie tutaj. – Starałam się wypowiedzieć te słowa tak głośno, by zagłuszyć walące jak oszalałe serce.

Nieznajomy przyglądał się mnie, a ja zerkałam na niego. Miał lekko dłuższe włosy, które niesfornie opadały mu na czoło. Do tego zimne, bladoniebieskie podkrążone oczy i mocno zarysowane kości policzkowe. Był bardzo szczupły. Ale największe wrażenie robiła jego jasna karnacja. Gdy tak na niego patrzyłam, mogłam uwierzyć w istnienie wampirów i w to, że Zmierzch jest autobiografią Belli Swan. Nie wiedziałam, czy bardziej działa na mnie jego ciekawa uroda, czy charyzma, która od niego biła. Otaczała go niezwykła aura. Jedno jego spojrzenie wystarczyło, bym zastygła bez ruchu, z sercem walącym jak nigdy wcześniej. Czułam skrępowanie, zakłopotanie, a przede wszystkim – onieśmielenie. Natłok emocji mieszał mi w głowie.

– Przyglądałeś mi się w klubie – wypaliłam. Sama nie wierzyłam, że tak po prostu to powiedziałam. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

Na ułamek sekundy odwrócił wzrok.

– Jak masz na imię? – zapytał tym swoim pewnym, onieśmielającym, głębokim głosem.

– Łucja. A ty?

Dzień trzeci

– Łucja, wstawaj! Zaspaliśmy! – Kuba pospiesznie zbierał swoje rzeczy. – Wstawaj, śpiochu! – powtórzył.

– Błagam, jeszcze momencik. – Przeciągnęłam się w łóżku i głębiej schowałam pod kołdrę.

Wyciągnięcie mnie rano z łóżka było nie lada wyzwaniem. Nie chodziło nawet o to, że nie potrafiłam się wybudzić, bo to robiłam dość wcześnie, ale po prostu uwielbiałam leżeć i obserwować, jak delikatne i nieustępliwe promienie słońca przebijają się przez zasłony i oświetlają cały pokój ciepłymi barwami. Niestety, rzadko kiedy mogłam sobie na to pozwolić. A dziś wyjątkowo nie chciało mi się iść do szkoły.

No dobra, to wcale nie była wyjątkowa sytuacja. Ale dzisiaj nie chciało mi się jeszcze bardziej niż zwykle. Przewróciłam się na drugi bok i udawałam, że jeszcze śpię.

– Jeśli zaraz nie wstaniesz, wyrzucę cię z łóżka! – zagroził żartobliwym tonem Kuba. Próbował wyrwać mi kołdrę.

– Źle się czuję. – Zakasłałam. – Chyba się przeziębiłam.

Kuba tylko stał i patrzył na mnie. Poczułam się jak u mojej byłej terapeutki, która zawsze świdrowała mnie wzrokiem, gdy chciała, żebym zrobiła coś, na co nie miałam ochoty.

– Zostanę w domu – powiedziałam, odwracając spojrzenie. – Wiesz, jak jest. Lepiej, żebym odpoczęła jeden dzień, niż potem rozchorowała się na dwa tygodnie. – Ten tekst zawsze działał.

– Rozumiem… – Kuba pokiwał głową. – No dobra, to powiem twoim rodzicom, że źle się czujesz, i spadam do szkoły. Odpoczywaj, skarbie.

– Dzięki.

Kuba pocałował mnie czule w usta, podniósł swój plecak i gdy tylko wyszedł z pokoju, zawinęłam się w kołdrę.

***

Moim oczom ukazała się drewniana tabliczka z wydrążonymi dwiema strzałkami. Ta na prawo wskazywała „fantastykę”, druga „literaturę piękną”. Przyjemny zapach starych książek unosił się w powietrzu. Stałam pośrodku wąskich i bardzo wysokich rzędów regałów. Podłoga była wyłożona brązową wykładziną. Przez chwilę chciałam zanurzyć się w tej niezwykłej kompozycji zapachów.

Te wszystkie miejsca, w których zamiast ludzi i ich codziennych spraw zalegał się kurz z wonią lawendy na mole, przywoływały we mnie nostalgię i jakiś dziwny stan, w którym mogłabym trwać i trwać w nieskończoność. Zresztą w tym miejscu o poczucie nostalgii nie było trudno. Biblioteka już na wejściu opowiadała historię. Gromadziła tysiące opowieści, skrywała wiedzę i liczne tajemnice. I to wszystko w jednym miejscu. Posegregowane, ustawione alfabetycznie i posortowane gatunkami. Książka przy książce. Przy suficie rząd niewielkich okien wpuszczał jedynie wąskie snopy światła. Przebijały się w przerwach między powieściami.

I ta cisza. Ta niezwykle kojąca cisza.

Zamyślona zmierzałam w niewiadomym kierunku.

Kiedy mijałam kolejny dział, gdzieś w korytarzu między regałami mignęła mi postać… To był on. Ten sam chłopak, z którym rozmawiałam wczoraj. Ten sam, którego widziałam w klubie.

– Jak się czujesz? Kuba mówił, że jesteś chora. Wzięłaś jakieś leki? – Obudził mnie głos mamy wchodzącej do pokoju.

Lekko nieogarnięta zgarnęłam włosy z czoła i wsparłam się na łokciach.

– To chyba zwykłe przeziębienie. – Starałam się brzmieć, jakbym miała chrypkę.

– Nie symulujesz? – zapytała podejrzliwie.

– Nie, naprawdę kiepsko się czuję. Coś mnie bierze.

– Okej… – westchnęła – to nie wychodź dzisiaj z łóżka. Przyniosę ci herbatę z imbirem i postawię na nogi. Masz strasznie dużo zaległości w szkole, nie możesz teraz znów opuszczać lekcji. – Zmartwiona dotknęła ręką mojego czoła, żeby sprawdzić, czy nie mam temperatury. Było mi trochę głupio. Właściwie nie wiem, skąd pojawił się w mojej głowie pomysł, żeby nie iść dzisiaj na zajęcia.

Kiedy mama wyszła z pokoju, sięgnęłam po telefon. Miałam kilka wiadomości od Alex na instagramie.

Ejj, gdzie jesteś? Czemu nie ma Cię w szkole?

OK. Gadałam z Kubą… Czyli dzisiaj się razem nie uczymy?

Kurde, musimy się dziś zobaczyć, mam coś ważnego.

Hmm, ciekawe, o co chodzi. Alex nie miała skłonności do dramatyzowania, więc jeżeli mówi, że to „coś ważnego”, to chodzi raczej o jakąś grubszą sprawę.

Luzik, nie jestem chora, tylko okropnie nie chciało mi się dzisiaj wstawać. Please, nie mów Kubie – odpowiedziałam w końcu.