Czy naukowiec może wierzyć w cuda? Profesor MIT odpowiada na pytania o Boga i naukę - Ian Hutchinson - ebook

Czy naukowiec może wierzyć w cuda? Profesor MIT odpowiada na pytania o Boga i naukę ebook

Ian Hutchinson

0,0
34,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Czy nauka jest wrogiem wiary? Czy istnieją sprawy, których nauka nie potrafi wyjaśnić? Czy istnienie Boga to zagadnienie naukowe? Czy teoria ewolucji obaliła biblijny opis stworzenia?

Prowadząc wykłady poświęcone nauce i chrześcijaństwu, fizyk plazmowy Ian Hutchinson otrzymał setki podobnych pytań od dociekliwych słuchaczy. Na przestrzeni lat omówił w ten sposób szeroki zakres tematów, poczynając od ewolucji człowieka po zmartwychwstanie Jezusa. Swoje odpowiedzi i rozważania zebrał w „Czy naukowiec może wierzyć w cuda?”. Czerpiąc z własnego doświadczenia naukowca i chrześcijanina oraz opierając się na solidnych podstawach naukowych, Hutchinson rozprawia się z popularnymi zarzutami ateistów i jasno pokazuje, że chrześcijaństwo i nauka wzajemnie się wspierają i są intelektualnie spójne.

 

Książka Iana Hutchinsona jest doskonałą pozycją dla wszystkich, którzy poszukują aktualnych dla siebie odpowiedzi na egzystencjalne pytania o sens życia, początek świata czy istnienie dobra i zła. Pytania postawione w tekście doskonale te zagadnienia nazywają i konkretyzują. Autor z wielką starannością i wnikliwością, właściwą dla podejścia naukowego, szuka na nie odpowiedzi. Jednocześnie dzieli się własną historią, która nie dominuje tekstu, ale jest jedynie, a może aż, pięknym świadectwem życia naukowca i osoby wierzącej.

Agnieszka Białek, doktor habilitowana nauk farmaceutycznych

Ian Hutchinson podjął w tej książce trudne zadanie zmierzenia się z pytaniami z pogranicza nauki i wiary, które od zawsze nurtują nie tylko naukowców, ale i każdego poszukującego odpowiedzi na najważniejsze życiowe pytanie o ostateczny sens naszego życia. Umiejętne podzielenie pytań – również tych najtrudniejszych – sprawia, że czytelnik czuje się zaproszony do odbycia niezwykłej podróży po przeplatających się meandrach świata nauki i wiary. Z całą pewnością książkę Czy naukowiec może wierzyć w cuda mogę polecić jako lekturę każdemu, kto nie boi się zadawać pytań, a jeszcze bardziej tym, którzy nie boją się usłyszeć na nie odpowiedzi.

Michał Złoch, doktor nauk przyrodniczych, mikrobiolog, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

Uczony, badacz i chrześcijanin Ian Hutchinson odnosi się do pytań zadawanych przez wielu, na które jednak niewielu umie trafnie odpowiedzieć. Łączy naukę na najwyższym światowym poziomie i wiarę chrześcijańską w sposób wyrafinowany, naukowy, życzliwie osobisty oraz niezmiennie wyrozumiały. Nauka, teologia, etyka, historia, filozofia i studium biblijne schodzą się razem na wykładzie, jaki stanowi ta książka.

Leith Anderson, prezes stowarzyszenia National Association of Evangelicals z Waszyngtonu

 

Te same pytania, które zadawano Ianowi Hutchinsonowi i na które odpowiada on w tej książce, zadawano również mnie i też starałem się na nie odpowiedzieć. Hutchinson to naukowiec, a zarazem chrześcijanin, z duszpasterskim sercem dla tych, których nurtują głębokie i intrygujące pytania o Biblię i naukę, a nie zadowolą ich odpowiedzi protekcjonalne i uproszczone. […] To niezwykle wartościowa książka.

 

Scot McKnight, profesor Nowego Testamentu w katedrze im. Juliusa R. Manteya, Northern Seminary

 

 

Ian Horner Hutchinson – protestancki apologeta chrześcijański, inżynier jądrowy i fizyk, obecnie profesor nauk i inżynierii jądrowej w Massachusetts Institute of Technology.

Jest autorem ponad 200 artykułów naukowych na temat zjawisk plazmowych i fuzji jądrowej, a także podręczników akademickich na temat diagnostyki plazmy. W latach 2003-2009 kierował Wydziałem Nauk i Inżynierii jądrowej na MIT. Jego zespół skonstruował i prowadził badania z użyciem tokamaka Alcator C-Mod – urządzenia do przeprowadzania kontrolowanej reakcji termojądrowej. Hutchinson wielokrotnie przemawiał na tematy relacji nauka-wiara. W swojej książce Monopolizing Knowledge (2011) wyjaśniał dlaczego scjentyzm – pogląd, że nauka to jedyne źródło wiedzy – jest niezgodny z prawdą i nieracjonalny.

 

 

SERIA APOLOGETYKA

Objawienie jest niezmienne, ponieważ odsłania wieczne prawdy dotyczące natury wszechświata, ludzi, a nade wszystko Boga. Zmienia się jednak kontekst intelektualny, społeczny i kulturowy, w którym rozbrzmiewa słowo Boga. Dlatego, by prawda chrześcijańska mogła być rozumiana, trzeba wyrażać ją i głosić wciąż na nowo. W niniejszej serii ukazują się książki prezentujące właściwe rozumienie i uzasadnienie wiary. Powstaje ona z myślą o każdym, kto chce poznać racjonalnie uzasadnione argumenty za prawdziwością objawienia.

 

SERIĘ OPRACOWUJĄ: Wydawnictwo W drodze, które od 1973 roku wydaje publikacje, pomagając łączyć wiarę z codziennością. Fundacja Prodoteo, której misją jest propagowanie stylu życia opartego na wartościach chrześcijańskich, m.in. poprzez popularyzację wiedzy z zakresu apologetyki chrześcijańskiej i znajomości Pisma Świętego.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 398

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­na­łu:Can a Scien­tist Be­lie­ve in Mi­rac­les?An MIT Pro­fes­sor An­swers Qu­estions on God and Scien­ce
Ori­gi­nal­ly pu­bli­shed by In­te­rVar­si­ty Press asCan a Scien­tist Be­lie­ve in Mi­rac­les? by Ian Hut­chin­son. © 2018 by Ian H. Hut­chin­son. Trans­la­ted and prin­ted by per­mis­sion of In­te­rVar­si­ty Press, P.O. Box 1400, Do­wners Gro­ve, IL 60515, USA. www.ivpress.com Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Fun­da­cja Pro­do­teo, War­sza­wa 2022
Re­dak­cja me­ry­to­rycz­na – Ewa Bu­bro­wiec­ka
Re­dak­tor pro­wa­dzący – Ja­cek Fron­czak
Re­dak­cja języ­ko­wa – Jo­an­na Mo­raw­ska
Ko­rek­ta – Bar­ba­ra Ma­ni­ńska
Pro­jekt okład­ki i pro­jekt gra­ficz­ny ksi­ążki – Krzysz­tof Lor­czyk OP
Skład i ła­ma­nie – Ho­no­ra­ta Ko­zon
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-66665-79-8 (PDF) ISBN 978-83-66665-78-1 (EPUB) ISBN 978-83-66665-80-4 (MOBI)
Fun­da­cja Pro­do­teo ul. Rudz­ka 9 lok. 54 01-689 War­sza­wapro­do­teo.pl ebo­ok do­stęp­ny na:con­tra­gen­ti­les.pl/ksie­gar­nia

Przed­mo­wa

Mia­łem spo­sob­no­ść uczest­ni­czyć w dzie­si­ąt­kach dys­ku­sji or­ga­ni­zo­wa­nych przez The Ve­ri­tas Fo­rum[1], po­czy­na­jąc od po­wsta­nia tej or­ga­ni­za­cji 25 lat temu. Pod­sta­wą mo­jej ksi­ążki są py­ta­nia za­da­wa­ne przez słu­cha­czy pod­czas tych de­bat, kie­dy wy­stępo­wa­łem w roli pro­wa­dzące­go. Py­ta­nie: „Czy na­uko­wiec może wie­rzyć w cuda?”, jest nie­zwy­kle istot­ne dla zro­zu­mie­nia za­le­żno­ści mi­ędzy na­uką a chrze­ści­ja­ństwem, lecz to za­le­d­wie jed­no z wie­lu ro­dza­jów py­tań, do któ­rych się tu­taj od­no­szę.

Bar­dzo wie­le Fo­rów, w któ­rych uczest­ni­czy­łem, zo­sta­ło na­gra­nych, spi­sa­łem więc wszyst­kie py­ta­nia (było ich po­nad 220), ja­kie zdo­ła­łem wy­łu­skać z na­grań, sta­ra­jąc się za­cho­wać ich brzmie­nie nie­mal w do­słow­nej po­sta­ci, do­sto­so­wu­jąc je co naj­wy­żej do ogól­nych za­sad gra­ma­ty­ki. Po­dzie­li­łem te py­ta­nia – nie­któ­re z nich były bar­dzo po­dob­ne nie tyl­ko pod względem te­ma­ty­ki, ale i do­bo­ru słów – na lo­gicz­ne gru­py sto­sow­nie do po­szcze­gól­nych roz­dzia­łów ksi­ążki. Nie zmie­nia­łem ani nie po­mi­ja­łem py­tań, wy­jąw­szy bar­dzo nie­licz­ne kom­plet­nie nie­zro­zu­mia­łe. Nie do­bie­ra­łem ich pod wła­sny gust. Moje wy­stąpie­nia pod­czas Fo­rum w spo­sób na­tu­ral­ny pro­wo­ko­wa­ły wie­le spo­śród tych py­tań. Nie za­miesz­czam tu tre­ści tych wy­stąpień, jed­nak na pod­sta­wie sa­mych py­tań mo­żna zy­skać ogól­ne po­jęcie o za­gad­nie­niach po­ru­sza­nych pod­czas pre­zen­ta­cji. Je­śli ktoś chce, może obej­rzeć te wy­stąpie­nia on­li­ne (ve­ri­tas.org).

Py­ta­nia po­da­ję po­gru­bio­ną czcion­ką w sto­sow­nym miej­scu da­ne­go roz­dzia­łu, po czym udzie­lam na nie mniej lub bar­dziej bez­po­śred­niej od­po­wie­dzi.

Moja de­cy­zja o za­miesz­cze­niu ich w ory­gi­nal­nej for­mie ozna­cza, że czy­tel­nik nie po­wi­nien się zbyt­nio przej­mo­wać, je­śli nie do ko­ńca je zro­zu­mie. Były za­da­wa­ne na go­rąco. Nie ma więc po­trze­by grzęznąć w pró­by ich roz­bio­ru gra­ma­tycz­ne­go, je­śli za­da­nie to wy­da­je się zbyt trud­ne. Ręczę za od­po­wie­dzi, któ­rych udzie­la­łem pod­czas Fo­rów, w ksi­ążce jed­nak są one szer­sze i sta­ran­niej ar­gu­men­to­wa­ne, niż by­ło­by to mo­żli­we na żywo. Sta­ram się, aby od­po­wie­dzi były prze­my­śla­ne i zrów­no­wa­żo­ne, wpa­so­wu­jące się w spój­ną nar­ra­cję. Po­ja­wia się też pew­ne sys­te­ma­tycz­ne roz­wi­ja­nie idei, co ozna­cza, że roz­sąd­nie jest czy­tać ksi­ążkę suk­ce­syw­nie od de­ski do de­ski, choć jej upo­rząd­ko­wa­na kon­struk­cja po­zwa­la też na lek­tu­rę frag­men­tów. Za­chęcam czy­tel­ni­ka do za­nu­rze­nia się w te­ma­ty szcze­gól­nie dla nie­go in­te­re­su­jące nie­ko­niecz­nie w try­bie li­ne­ar­nym, je­śli ta­kie jest jego ży­cze­nie.

Przy­ta­cza­ne do­słow­nie py­ta­nia sta­no­wią cie­ka­wą prób­kę wąt­pli­wo­ści pod­no­szo­nych dziś przez stu­den­tów na te­mat na­uki i wia­ry. Od­po­wie­dź na ka­żde z nich wy­ma­ga nie­raz wzmia­nek o dzie­dzi­nach, o któ­rych nie po­sia­dam spe­cja­li­stycz­nej wie­dzy. Moje kwa­li­fi­ka­cje wy­ni­ka­ją więc głów­nie z tego, że od dłu­gie­go cza­su roz­wa­żam te kwe­stie z na­uko­we­go punk­tu wi­dze­nia. Py­ta­nia za­da­ją chrze­ści­ja­nie, ate­iści oraz ci, któ­rzy nie wie­dzą, w co wie­rzą. To fa­scy­nu­jący prze­krój opi­nii, po­szu­ki­wań i za­in­te­re­so­wań dzi­siej­szych mło­dych umy­słów.

Cam­brid­ge, Mas­sa­chu­setts

Gru­dzień 2017

ROZ­DZIAŁ 1

Pod­róż du­cho­wa

Pod­czas stu­diów li­cen­cjac­kich z fi­zy­ki na Uni­wer­sy­te­cie Cam­brid­ge zmie­ni­łem zda­nie na te­mat Je­zu­sa. Na­stąpi­ło to w wy­ni­ku prze­my­śleń na te­mat wiel­kich py­tań oraz mnó­stwa in­nych czyn­ni­ków. Za­nim przej­dzie­my do tych wiel­kich py­tań i do od­po­wie­dzi, chcia­łbym krót­ko opo­wie­dzieć, jak do­szło do tej zmia­ny, o nie­któ­rych spo­śród tych in­nych czyn­ni­ków oraz o tym, co dzia­ło się ze mną po­tem.

Nie wy­cho­wy­wa­łem się w ro­dzi­nie chrze­ści­ja­ńskiej. Na­sza ro­dzi­na nie cho­dzi­ła do ko­ścio­ła. Szko­ła, do któ­rej uczęsz­cza­łem w Wiel­kiej Bry­ta­nii od siód­me­go roku ży­cia, na­zy­wa­ła się wpraw­dzie chrze­ści­ja­ńską, a pod­czas co­dzien­nych ape­li roz­brzmie­wa­ły na­bo­żne pie­śni i mo­dli­twa, lecz po­dob­nie jak wi­ęk­szo­ść mo­ich szkol­nych ko­le­gów nie­spe­cjal­nie zwra­ca­łem uwa­gę na ich tre­ść[1]. Nie wie­rzy­łem w nią, ale też nie­szcze­gól­nie się nad nią za­sta­na­wia­łem.

Oko­ło dwu­na­ste­go roku ży­cia po­my­śla­łem, że chcia­łbym zo­stać praw­ni­kiem. Ro­dzi­na uzna­ła, że sto­sow­nym przy­go­to­wa­niem do ka­rie­ry praw­ni­czej będzie edu­ka­cja kla­sycz­na: ła­ci­na, gre­ka, przed­mio­ty hu­ma­ni­stycz­ne. Taki też pro­fil ob­ra­łem w szko­le śred­niej. Ale po kil­ku la­tach ze­tknąłem się z fi­zy­ką. Uczył jej mło­dy, dy­na­micz­ny na­uczy­ciel, była to zwy­czaj­nie spo­ra fraj­da. Wpa­dłem po uszy. I choć zgod­nie z re­gu­la­mi­nem szko­ły mu­sia­łem kon­ty­nu­ować na­ukę ta­kich przed­mio­tów jak hi­sto­ria – któ­rą zresz­tą uwa­ża­łem za naj­zwy­klej­sze tor­tu­ry – to na eg­za­mi­ny ko­ńco­we wy­bra­łem ma­te­ma­ty­kę i fi­zy­kę. Mia­łem do­pie­ro sie­dem­na­ście lat, gdy obu­dzi­ło się we mnie pra­gnie­nie wy­si­łku in­te­lek­tu­al­ne­go oraz am­bi­cja, wraz z fa­scy­na­cją głębią i roz­le­gło­ścią ludz­kiej uczo­no­ści.

Kie­dy więc zja­wi­łem się na Uni­wer­sy­te­cie Cam­brid­ge, po­sta­wi­łem so­bie za cel zo­stać nie tyl­ko fi­zy­kiem, ale i in­te­lek­tu­ali­stą, ro­zu­mieć kul­tu­rę i idee, uczest­ni­czyć w nich i uczy­nić je mo­imi wła­sny­mi. Głębię mu­sia­łem czer­pać spo­za for­mal­ne­go pro­gra­mu za­jęć, co po części wy­ja­śnia, dla­cze­go rzu­ci­łem się w wir do­dat­ko­wych za­jęć: czy­tel­nic­two, mu­zy­ko­wa­nie, sport, nade wszyst­ko zaś roz­mo­wy z in­ny­mi stu­den­ta­mi. Su­mien­nie uczęsz­cza­łem na wy­kła­dy i ćwi­cze­nia z ma­te­ma­ty­ki i fi­zy­ki. Za­da­nia roz­wi­ązy­wa­łem jed­nak w chwi­lach wol­nych, po­mi­ędzy wszyst­ki­mi in­ny­mi ele­men­ta­mi stu­denc­kie­go ży­cia.

Jed­ną z nie­odłącz­nych cech kul­tu­ry ta­kiej uczel­ni jak Cam­brid­ge są jej chrze­ści­ja­ńskie dzie­je. Moją bazą było King’s Col­le­ge (sły­nące z wi­gi­lij­ne­go na­bo­że­ństwa ko­lędo­we­go). Wspa­nia­ła ar­chi­tek­tu­ra tu­tej­szej ka­pli­cy, wznie­sio­nej w epo­ce Tu­do­rów, wid­nia­ła do­kład­nie na­prze­ciw­ko stu­denc­kie­go baru. Kry­sta­licz­na czy­sto­ść kla­sycz­ne­go i li­tur­gicz­ne­go śpie­wu tu­tej­sze­go chó­ru fa­scy­no­wa­ła (przy­naj­mniej mnie) w rów­nym stop­niu, jak eks­cy­tu­jące stu­denc­kie po­ta­ńców­ki w za­tło­czo­nych, za­dy­mio­nych po­miesz­cze­niach w rytm mu­zy­ki Be­atle­sów albo Mo­ody Blu­es. Rzecz ja­sna jako „oświe­ce­ni” stu­den­ci i pra­cow­ni­cy na­uko­wi (ba­da­cze, wy­kła­dow­cy, pro­fe­so­ro­wie) tak na­praw­dę nie wie­rzy­li­śmy w chrze­ści­ja­ństwo, po­tra­fi­li­śmy jed­nak do­ce­nić jego dzie­dzic­two. Zna­la­zło się wśród nas tro­chę ory­gi­na­łów, któ­rzy nie tyl­ko uczest­ni­czy­li w uro­czy­sto­ściach re­li­gij­nych (zresz­tą jak wie­le in­nych osób, nie­za­le­żnie od ich prze­ko­nań), ale wręcz twier­dzi­li, że na­praw­dę w to wie­rzą. Sta­no­wi­li zde­cy­do­wa­nie nie­licz­ną mniej­szo­ść. Trud­no jed­nak było trak­to­wać ich jak głup­ców, sko­ro pod względem in­te­lek­tu i osi­ągni­ęć na­uko­wych w ni­czym nie ustępo­wa­li tym z nas, któ­rych re­li­gia nie ob­cho­dzi­ła.

W za­sa­dzie nie wy­gląda­ło na to, aby któ­ryś spo­śród tych wie­rzących na­ukow­ców czuł się zmu­szo­ny do pod­wa­ża­nia bli­skie­go mi na­uko­we­go ro­zu­mie­nia Wszech­świa­ta, któ­re­go opa­no­wa­nie mia­ły mi umo­żli­wić stu­dia. Nie cho­dzi­ło za­tem o to, że chrze­ści­ja­ństwo za­prze­cza na­uce – na­wet je­śli kie­dyś to­czy­ło ono woj­ny z na­uką, to na­uka prze­cież ewi­dent­nie od­nio­sła zwy­ci­ęstwo. Sy­tu­acja przed­sta­wia­ła się ra­czej tak, że z cha­rak­te­ry­stycz­nym (rów­nież dla mnie) po­czu­ciem sa­mo­za­do­wo­le­nia oświe­ce­ni do­strze­gli, iż chrze­ści­ja­ństwo jest prze­sta­rza­łe i nie­istot­ne. Jego pro­blem tkwił w trzy­ma­niu się daw­nych idei, a idee te oka­za­ły się bez­sku­tecz­ne. Ci z nas, któ­rzy ustrze­gli się tych re­li­gij­nych kaj­dan, byli wol­no­my­śli­cie­la­mi, wła­snym wy­si­łkiem i in­te­lek­tem usta­la­jący­mi, jak na­praw­dę przed­sta­wia­ją się spra­wy nie tyl­ko w na­ukach przy­rod­ni­czych, ale i we wszyst­kich dys­cy­pli­nach aka­de­mic­kich.

Z tym oświe­co­nym po­de­jściem mia­łem jed­nak tyle pro­ble­mów, ile z chrze­ści­ja­ństwem. Wy­da­wa­ło się dość oczy­wi­ste, że po­mi­mo ma­te­rial­nych zdo­by­czy na­uki i tech­no­lo­gii spo­łe­cze­ństwu świec­kie­mu i świec­kim kręgom na­uko­wym wie­dzie się, oględ­nie mó­wi­ąc, go­rzej w kszta­łto­wa­niu i pie­lęgno­wa­niu tych war­to­ści, któ­re so­bie ce­ni­łem: praw­dy, uczci­wo­ści, ra­cjo­nal­no­ści, wspó­łczu­cia. Ko­le­dzy ze stu­diów byli nie­co za­sko­cze­ni, wi­dząc na moim sto­li­ku noc­nym dzie­ła Pla­to­na, Joh­na Mil­to­na, Im­ma­nu­ela Kan­ta, Je­ana-Pau­la Sar­tre’a czy T.S. Elio­ta. Au­to­rzy ci już wte­dy wspie­ra­li moje dąże­nia do tego, aby stać się in­te­lek­tu­ali­stą, lecz lek­tu­ra ich dzieł wy­ro­bi­ła we mnie bar­dziej wy­wa­żo­ne i kry­tycz­ne spoj­rze­nie na ów­cze­sne prze­ja­wy pró­żno­ści in­te­lek­tu­al­nej.

Po­wo­lut­ku za­cząłem za­sta­na­wiać się nad py­ta­niem, czy w chrze­ści­ja­ństwie nie tkwi cza­sem coś wi­ęcej niż tyl­ko bu­twie­jące reszt­ki po erze przed­nau­ko­wej bądź otępia­jące opium po­moc­ne w utrzy­ma­niu po­ręcz­nych struk­tur spo­łecz­nych. Jed­no moc­no mnie znie­chęca­ło. Wy­ra­źnie pa­mi­ętam wła­sne prze­ko­na­nie, że po­wa­żne po­trak­to­wa­nie chrze­ści­ja­ństwa ma swo­je kon­se­kwen­cje, zwłasz­cza je­śli cho­dzi o oso­bi­ste swo­bo­dy. W do­bie to­czącej się re­wo­lu­cji sek­su­al­nej in­dy­wi­du­al­ną wol­no­ść wy­bo­ru już wów­czas po­strze­ga­no jako war­to­ść na­drzęd­ną, któ­rą jest dzi­siaj. Wy­so­ko ją so­bie ce­ni­łem. Jed­nak moje ułom­ne ro­zu­mie­nie chrze­ści­ja­ństwa mó­wi­ło mi, że by­cie chrze­ści­ja­ni­nem po­zba­wi mnie mnó­stwa mo­żli­wo­ści – wy­bo­rów, swo­bód – do­ty­czących tego, jak mam wie­ść ży­cie. Był to istot­ny czyn­nik skła­nia­jący mnie do trzy­ma­nia się w bez­piecz­nej od­le­gło­ści, za­cho­wa­nia dy­stan­su do chrze­ści­ja­ństwa. Nie chcia­łem mieć żad­ne­go Pana, sam chcia­łem być wła­snym Pa­nem. Nie po­świ­ęca­łem zbyt dużo cza­su na roz­my­śla­nie, czy chrze­ści­ja­ństwo fak­tycz­nie jest praw­dą, po­nie­waż mia­łem świa­do­mo­ść, że w wy­mia­rze oso­bi­stym będzie mi prze­szka­dza­ło. Nie­spe­cjal­nie chcia­łem, żeby oka­za­ło się praw­dzi­we.

Do po­wa­żne­go po­trak­to­wa­nia chrze­ści­ja­ństwa skło­nił mnie w ko­ńcu fakt, że dwóch mo­ich naj­bli­ższych ko­le­gów ze stu­diów bra­ło swo­ją wia­rę na se­rio, a ich ży­cie i przy­ja­źń były w mo­jej oce­nie atrak­cyj­ne. Mie­li oni pew­ne swo­iste ce­chy, od­zwier­cie­dla­jące ty­po­we dla chrze­ści­ja­ństwa ogra­ni­cza­nie swo­bo­dy. W nie­dzie­le cho­dzi­li do ko­ścio­ła. A nie­raz wcze­śniej wy­cho­dzi­li z pubu, nie chcąc pić wi­ęcej niż jed­no czy dwa piwa. Lecz to wła­śnie za ich spra­wą uświa­do­mi­łem so­bie, że isto­tą chrze­ści­ja­ństwa wca­le nie jest to, że z cze­goś trze­ba re­zy­gno­wać. Na­to­miast spra­wy, z któ­rych się fak­tycz­nie re­zy­gnu­je, jak mo­żli­wo­ść wy­le­gi­wa­nia się do po­łud­nia w nie­dzie­lę czy po­ziom al­ko­ho­lu we krwi znacz­nie prze­kra­cza­jący nor­mę po­zwa­la­jącą na le­gal­ne pro­wa­dze­nie sa­mo­cho­du, nie są zno­wu aż ta­kie wa­żne.

Ży­wi­łem pe­wien re­spekt wo­bec Je­zu­sa jako na­uczy­cie­la norm mo­ral­nych i fa­scy­nu­jącej po­sta­ci hi­sto­rycz­nej. Był On – jak mi się wy­da­wa­ło – kimś atrak­cyj­nym i in­spi­ru­jącym, a poza tym wy­wa­rł oczy­wi­ście ogrom­ny wpływ kul­tu­ro­twór­czy na cały świat. Jed­nak już od dzie­ci­ństwa w ogó­le nie bra­łem pod uwa­gę mo­żli­wo­ści, żeby świa­to­po­gląd chrze­ści­ja­ński mógł być rze­czy­wi­ście praw­dzi­wy. Na za­pro­sze­nie przy­ja­ciół wy­słu­cha­łem kil­ku wy­kła­dów wy­ja­śnia­jących pod­sta­wy chrze­ści­ja­ństwa. Ude­rzy­ło mnie wów­czas jako zu­pe­łnie nowa myśl, że ist­nie­ją moc­ne świa­dec­twa hi­sto­rycz­ne prze­ma­wia­jące za twier­dze­nia­mi chrze­ści­ja­ństwa, iż teo­lo­gia chrze­ści­ja­ńska z głębo­kim sen­sem tłu­ma­czy świat i ludz­kie do­świad­cze­nie oraz że Je­zus za­pra­sza ka­żde­go z nas do oso­bi­stej re­la­cji z Nim. Przy­pusz­czam, że z ide­ami tymi mu­sia­łem ze­tknąć się już wcze­śniej, jed­nak wła­śnie wte­dy zda­ły mi się one czy­mś ca­łko­wi­cie świe­żym i no­wym. Wy­da­wa­ło się oczy­wi­ste, że je­śli to za­pro­sze­nie jest praw­dzi­we, to wy­ma­ga ja­kie­jś od­po­wie­dzi.

Ro­zu­mia­łem, że ist­nie­ją moc­ne pod­sta­wy do uzna­nia chrze­ści­ja­ńskiej ewan­ge­lii za praw­dzi­wą[2]. Nie by­łem pew­ny tej praw­dy, lecz zda­wa­łem so­bie spra­wę, że nie jest roz­sąd­ne wy­ma­ga­nie abs­trak­cyj­nej pew­no­ści in­te­lek­tu­al­nej co do oso­bi­stej wi­ęzi z bó­stwem, sta­no­wi­ącej we­dług chrze­ści­jan isto­tę ich wia­ry. Nie zna­łem wszyst­kich od­po­wie­dzi na swo­je in­te­lek­tu­al­ne wąt­pli­wo­ści, wie­dzia­łem jed­nak, że od­po­wie­dzi te ist­nie­ją. Do­wo­dy na to mia­łem wo­kół sie­bie w po­sta­ci świa­dec­twa ar­chi­tek­tu­ry, mu­zy­ki, kul­tu­ry, li­te­ra­tu­ry oraz mo­ich przy­ja­ciół i in­nych zna­nych mi wie­rzących in­te­lek­tu­ali­stów. Ak­cep­to­wa­łem kon­cep­cję, że chrze­ści­ja­ńska pew­no­ść pły­nie w rów­nej mie­rze z ży­cia prze­ży­wa­ne­go we wspól­no­cie z Chry­stu­sem, co z in­te­lek­tu­al­ne­go prze­ko­na­nia. I tak oto pew­ne­go wie­czo­ru od­da­łem w mo­dli­twie swo­je ży­cie Jemu jako Panu i za­cząłem za Nim podążać.

*

Była to mniej wi­ęcej po­ło­wa mo­je­go trzy­let­nie­go okre­su w Cam­brid­ge. Tym spo­so­bem udzie­li­łem już częścio­wej od­po­wie­dzi na pierw­sze spo­śród na­stępu­jących py­tań:

Jaka była pana oso­bi­sta dro­ga do wia­ry?

Jak wy­gląda pana oso­bi­ste ży­cie w wie­rze?

Czy mie­wa pan cza­sem ja­kieś wąt­pli­wo­ści?

Co po­wie­dzia­łby pan lu­dziom, któ­rzy chcą uwie­rzyć, lecz ja­koś nie mogą zna­le­źć wy­star­cza­jących pod­staw, któ­re by ich sa­tys­fak­cjo­no­wa­ły?

Czy w trak­cie pa­ńskiej ka­rie­ry na­tknął się pan na ta­kich my­śli­cie­li, któ­rzy skło­ni­li pana do po­now­ne­go prze­my­śle­nia pa­ńskie­go za­sad­ni­cze­go sta­no­wi­ska?

Czy wia­ra re­li­gij­na nie przy­po­mi­na to­ta­li­ta­ry­zmu? Ktoś za­wsze nas ob­ser­wu­je i kry­ty­ku­je?

Ce­chą cha­rak­te­ry­stycz­ną na­uki jest na­cisk na ro­zu­mo­wa­nie – czy pod­po­rząd­ko­wa­nie się ja­kie­jś wspól­no­cie re­li­gij­nej i jej do­gma­tycz­nym na­ukom nie pod­wa­ża tego sta­no­wi­ska?

Z ja­ki­mi wy­zwa­nia­mi in­te­lek­tu­al­ny­mi na­dal się pan mie­rzy?

Te­raz od­nio­sę się do po­zo­sta­łych.

Nie przy­po­mi­nam so­bie, aby moje na­wró­ce­nie w ja­kiś spo­sób za­bu­rzy­ło moje stu­dia na­uko­we. Już od daw­na by­łem świa­do­my ogól­ne­go ob­ra­zu ko­smo­lo­gicz­ne­go uka­za­ne­go w Bi­blii i uwa­ża­łem go za ele­ment re­la­cji teo­lo­gicz­nej, a nie za trak­tat na­uko­wy. Pod­czas let­nich wa­ka­cji zgło­si­łem się jako asy­stent na chrze­ści­ja­ńskim obo­zie dla chłop­ców w Szko­cji. Po­byt tam był dla mnie nie­by­wa­le cen­ny, za­pew­ne jesz­cze bar­dziej niż dla chłop­ców uczest­ni­czących w obo­zie, je­śli cho­dzi o uzy­ska­nie ja­sne­go po­jęcia o pod­sta­wach dok­try­ny chrze­ści­ja­ńskiej. Pa­mi­ętam dys­ku­sje z nie­któ­ry­mi in­ny­mi li­de­ra­mi na obo­zie na te­mat praw­dzi­wo­ści teo­rii ewo­lu­cji, lecz roz­mo­wy te prze­bie­ga­ły w o wie­le mniej na­pi­ętej at­mos­fe­rze, niż jest to po­wszech­ne dziś w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Z tych roz­mów na ogół wy­ni­ka­ło, że to wa­żna kwe­stia war­ta prze­my­śle­nia, ale że chrze­ści­ja­ństwo nie opie­ra się na za­ło­że­niu fa­łszy­wo­ści teo­rii ewo­lu­cji. To po­zwo­li­ło mi roz­wa­żać pó­źniej tę spra­wę ze świa­do­mo­ścią, że nie ma ona klu­czo­we­go zna­cze­nia.

Na­wi­ąza­łem też kon­takt z in­ny­mi wie­rzący­mi z uczel­ni dzi­ęki wspól­ne­mu stu­dio­wa­niu Bi­blii, a na­stęp­nie, w ostat­nim roku przed uko­ńcze­niem li­cen­cja­tu, zor­ga­ni­zo­wa­ni w gru­py po­ma­ga­li­śmy oko­licz­nym nie­wiel­kim ko­ścio­łom w pro­wa­dze­niu na­bo­że­ństw. Dzi­ęki uczest­ni­cze­niu w tego ro­dza­ju dzia­łal­no­ści pręd­ko wzra­sta­ło moje zro­zu­mie­nie wia­ry i teo­lo­gii chrze­ści­ja­ńskiej. Roz­wi­ja­łem się jako chrze­ści­ja­nin i jed­no­cze­śnie za spra­wą za­jęć na stu­diach rów­nież jako fi­zyk. Być może mój roz­wój jako chrze­ści­ja­ni­na na­stępo­wał szyb­ciej, po­nie­waż sta­ra­łem się nad­ra­biać stra­co­ny czas, ale po­stęp mo­je­go zro­zu­mie­nia wia­ry i fi­zy­ki po­strze­gam jako jed­no­cze­sny.

Za­gad­nie­nie, któ­re – jak pa­mi­ętam – sta­no­wi­ło dla mnie na po­cząt­ku klu­czo­wą kwe­stię, do­ty­czy­ło au­to­ry­te­tu Bi­blii. Choć oczy­wi­ście trak­to­wa­łem Bi­blię jako pod­sta­wo­wy punkt od­nie­sie­nia dla chrze­ści­ja­ństwa, to nie mia­łem w so­bie ugrun­to­wa­ne­go prze­ko­na­nia, że Bi­blia za­wie­ra praw­dę w do­słow­nym sen­sie ani że w ogó­le jest au­to­ry­ta­tyw­na. W tym okre­sie w Wiel­kiej Bry­ta­nii znacz­na część teo­lo­gii i na­uki re­pre­zen­to­wa­ła scep­ty­cyzm wo­bec au­to­ry­te­tu i ak­tu­al­no­ści Bi­blii. Prze­sze­dłem pro­ces usta­la­nia, jak duży za­kres to­le­ran­cji może i po­win­na w roz­sąd­nej oce­nie do­pusz­czać wia­ra chrze­ści­ja­ńska. Mia­łem to szczęście, że w gru­pach, do któ­rych do­łącza­łem, pa­no­wa­ły ge­ne­ral­nie po­glądy or­to­dok­syj­ne pod względem teo­lo­gicz­nym, jed­nak nie an­ty­in­te­lek­tu­al­ne.

Przy­zna­no mi po­dy­plo­mo­we sty­pen­dium na stu­dia dok­to­ranc­kie w Au­stra­lii, jed­nak z po­wo­du ko­niecz­no­ści sko­or­dy­no­wa­nia ter­mi­nów w mo­ich pla­nach po­ja­wi­ła się po uko­ńcze­niu Cam­brid­ge kil­ku­mie­si­ęcz­na luka. Zgło­si­łem się na ten czas na ochot­ni­ka na sta­no­wi­sko asy­sten­ta w schro­ni­sku dla bez­dom­nych w re­gio­nie An­glii do­tkni­ętym bez­ro­bo­ciem struk­tu­ral­nym. Schro­ni­sko pro­wa­dzi­ła Church Army, or­ga­ni­za­cja dzia­ła­jąca w ło­nie Ko­ścio­ła an­gli­ka­ńskie­go, zaj­mu­jąca się po­mo­cą spo­łecz­ną. Pra­co­wa­li w niej zwy­kli wie­rzący, lecz moc­no za­an­ga­żo­wa­ni w swo­ją słu­żbę. By­łem pod wra­że­niem od­da­nia tych lu­dzi, a praw­dzi­wym bło­go­sła­wie­ństwem oka­za­ło się cie­płe przy­jęcie do ich gro­na, mimo że z per­spek­ty­wy cza­su do­strze­gam w swo­jej ów­cze­snej po­sta­wie aro­gan­cję i nad­mier­ny in­te­lek­tu­alizm. Miesz­ka­łem na miej­scu, w schro­ni­sku wspie­ra­jącym bez­dom­nych mężczyzn, i po­ma­ga­łem w jego funk­cjo­no­wa­niu – nie­zła szko­ła o nie­ocze­ki­wa­nym pro­fi­lu dla ko­goś z moim po­cho­dze­niem! Z ko­lei w Au­stra­lii mo­żli­wo­ści ba­daw­cze w dzie­dzi­nie fi­zy­ki były wprost ba­jecz­ne, by­naj­mniej nie dzi­ęki mo­je­mu pla­no­wa­niu, dość na­iw­ne­mu we­dług stan­dar­dów wi­ęk­szo­ści dzi­siej­szych ab­sol­wen­tów. Poza tym kon­ty­nu­owa­łem wła­sną chrze­ści­ja­ńską edu­ka­cję, przez rok stu­diu­jąc he­braj­ski jako uzu­pe­łnie­nie do gre­ki, któ­rą już zna­łem, oraz teo­lo­gię, bi­bli­sty­kę i hi­sto­rię Ko­ścio­ła, za­mie­rza­łem bo­wiem zo­stać ofi­cjal­nym ka­zno­dzie­ją w miej­sco­wym ko­ście­le me­to­dy­stów. Moje oso­bi­ste ży­cie mo­dli­tew­ne oraz uczest­nic­two w ży­ciu Ko­ścio­ła były w tym okre­sie nie­by­wa­le krze­pi­ące i dy­na­micz­ne. Oczy­wi­ście wy­ni­ka­ło to po części z mo­ich wy­bo­rów. Cho­dzi­łem do tych ko­ścio­łów, któ­re wy­da­wa­ły się eks­cy­tu­jące, a do­nio­słe prze­ży­cia du­cho­we i oso­bi­ste w tam­tym cza­sie sta­no­wi­ły dla mnie do­sta­tecz­nie ja­sne po­twier­dze­nie rze­czy­wi­sto­ści mi­ło­ści Bo­żej.

Z nie­któ­rych spraw zre­zy­gno­wa­łem. Na­wet w naj­bar­dziej świec­kim okre­sie mo­je­go ży­cia nie by­łem – oce­nia­jąc z ludz­kie­go punk­tu wi­dze­nia – wy­jąt­ko­wym grzesz­ni­kiem. Moje na­wró­ce­nie nie po­le­ga­ło na wi­do­wi­sko­wym od­wró­ce­niu się od zła ku do­bru ani na oca­le­niu przed au­to­de­struk­cją. Przy­po­mi­na­ło ra­czej zmia­nę kie­run­ku i po­sze­rze­nie prio­ry­te­tów, skie­ro­wa­nie się na ze­wnątrz – od ego­cen­try­zmu i za­ab­sor­bo­wa­nia wła­sną oso­bą ku tro­sce o in­nych oraz w ja­ki­mś stop­niu od sku­pia­nia się na abs­trak­cyj­nych ide­ach w stro­nę wi­ęzi mi­ędzy­ludz­kich. Do dziś zresz­tą z na­tu­ry skła­niam się – i być może za­wsze będę się skła­niał – ra­czej ku ide­om niż lu­dziom, jed­nak podąże­nie za Chry­stu­sem po­mo­gło mi ustrzec się przed nad­mia­rem abs­trak­cji, któ­ry mó­głby za­węzić moje ży­cie. Co jed­nak naj­istot­niej­sze, na­wy­ki, z któ­rych zre­zy­gno­wa­łem, nie były ogól­nie rzecz bio­rąc oso­bi­sty­mi przy­jem­nost­ka­mi i ko­rzy­ścia­mi zło­żo­ny­mi na ołta­rzu su­ro­wej, świ­ętosz­ko­wa­tej, pu­ry­ta­ńskiej nie­wo­li. Były to złe na­wy­ki, do któ­rych zwal­cze­nia zy­ska­łem te­raz nową mo­ty­wa­cję. Nie­rzad­ko zma­ga­łem się sam ze sobą, żeby je po­rzu­cić, ale te­raz sam chcia­łem to zro­bić. W moim ży­ciu i my­śle­niu po­ja­wił się nowy ośro­dek de­cy­zyj­ny. Uzna­łem Je­zu­sa za swe­go Pana i za­mie­rza­łem podążać za tym, co uwa­ża­łem za Jego wolę. Wy­rze­cze­nie się sa­mo­sta­no­wie­nia szło wów­czas pod prąd pa­nu­jącej kul­tu­ry, tak samo jak idzie pod prąd dzi­siej­szej. Lecz na ko­lej­nych eta­pach mo­je­go ży­cia i ka­rie­ry za­wo­do­wej prze­ko­ny­wa­łem się wci­ąż na nowo, że pro­wa­dzi mnie ono ku no­wym, eks­cy­tu­jącym mo­żli­wo­ściom. Pod­po­rząd­ko­wa­nie się Chry­stu­so­wi nie ozna­cza­ło ujęcia w ryzy, skrępo­wa­nia czy ogra­ni­cze­nia – za­rzu­ca­jąc moje wła­sne, wąskie am­bi­cje, do­świad­czy­łem wy­zwo­le­nia oraz mo­ty­wa­cji do po­szu­ki­wa­nia Jego po­wo­ła­nia i ukie­run­ko­wa­nia. Tak dzia­ło się za­rów­no w mo­jej ka­rie­rze za­wo­do­wej, jak i w ży­ciu oso­bi­stym. Od­kry­wa­łem rze­czy­wi­sto­ść pa­ra­dok­sal­nej an­gli­ka­ńskiej mo­dli­twy o po­kój, kie­ro­wa­nej do Boga, „któ­re­mu słu­że­nie to wol­no­ść do­sko­na­ła”.

Chrze­ści­ja­ństwo nie­wąt­pli­wie przy­wi­ązu­je wiel­ką wagę do wspól­no­ty. W noc po­prze­dza­jącą swo­je ukrzy­żo­wa­nie Je­zus mo­dlił się o jed­no­ść swo­ich uczniów. Po­wie­dział im, że świat po­zna, iż nimi są, na pod­sta­wie ich wza­jem­nej mi­ło­ści. A nie spo­sób być au­ten­tycz­nie częścią ja­kie­jś spo­łecz­no­ści bez odro­bi­ny pod­po­rząd­ko­wa­nia, odro­bi­ny sa­mo­za­par­cia, odro­bi­ny do­sto­so­wa­nia się do czy­ichś po­trzeb, pra­gnień i opi­nii. Chrze­ści­ja­ństwo na prze­strze­ni wie­ków zro­dzi­ło wspól­no­ty sfor­ma­li­zo­wa­ne, jak za­ko­ny, w któ­rych prak­ty­ku­je się ślu­by po­słu­sze­ństwa, lecz mo­żna też żyć w nie­for­mal­nych spo­łecz­no­ściach opar­tych na wspól­no­cie wia­ry, tak jak od po­cząt­ku czy­ni­li to ucznio­wie. Spo­łecz­no­ść nie sta­no­wi an­ty­te­zy oso­bi­stej wol­no­ści ani an­ty­te­zy ro­zu­mu. Ka­żdy z nas, w ten czy inny spo­sób, uczest­ni­czy w spo­łecz­no­ści. We­źmy naj­prost­szy przy­kład – ro­dzi­na to spo­łecz­no­ść, w któ­rej pod­po­rząd­ko­wa­nie jest czy­mś oczy­wi­stym i do­brym. Ro­dzi­na, w któ­rej nie ma re­spek­tu wo­bec ro­dzi­ców (a jest to ro­dzaj pod­po­rząd­ko­wa­nia), to ro­dzi­na dys­funk­cyj­na, na­zbyt często po­py­cha­jąca dzie­ci w bez­owoc­nych, de­struk­cyj­nych kie­run­kach. Tak wy­so­ko dziś ce­nio­ny in­dy­wi­du­alizm wca­le nie jest kry­ni­cą ro­zu­mu, kre­atyw­no­ści czy na przy­kład na­uki. By­cie na­ukow­cem ozna­cza by­cie człon­kiem pew­nej mi­ędzy­na­ro­do­wej spo­łecz­no­ści, uczest­ni­cze­nie w prak­ty­kach wy­pra­co­wy­wa­nych przez całe wie­ki i pod­po­rząd­ko­wy­wa­nie się im – cho­dzi o prak­ty­ki, ta­kie jak dys­cy­pli­na w ba­da­niach na­uko­wych, ry­go­ry­stycz­na kry­ty­ka (w tym sa­mo­kry­ty­ka), wspól­ne dzie­le­nie się ide­ami, wza­jem­ne wspar­cie i po­moc.

Wzor­co­we spo­łecz­no­ści two­rzą grunt dla ro­zu­mu i re­flek­sji, mo­żna to po­wie­dzieć za­rów­no o spo­łecz­no­ściach re­li­gij­nych, jak i na­uko­wych. Mało tego, wła­śnie w for­mal­nych wspól­no­tach chrze­ści­ja­ńskich, w klasz­to­rach i za­ko­nach kon­tem­pla­cyj­nych prze­cho­wy­wa­no sta­ro­żyt­ną wie­dzę, kszta­łto­wa­ła się nowa fi­lo­zo­fia, po­wsta­wa­ły kon­cep­cje in­sty­tu­cji na­uko­wych.

Spo­łecz­no­ści in­te­lek­tu­al­ne są usta­na­wia­ne na pod­sta­wie do­gma­tu – za­sad i opi­nii, któ­re są im dro­gie. To wła­śnie na­da­je im spój­no­ść, mo­ty­wu­je ich dzia­ła­nia i wska­zu­je, cze­go ocze­ku­je się od ich człon­ków. Mo­żna to po­wie­dzieć za­rów­no o spo­łecz­no­ściach na­uko­wych, jak i re­li­gij­nych. Gdy mowa o do­gma­tach, kry­ty­ka do­ty­czy zwy­kle spo­łecz­no­ści re­li­gij­nych – i nie­raz nie bez po­wo­du. Jed­nak ka­żda spo­łecz­no­ść ma swo­je do­gma­tycz­ne za­sa­dy i z góry przy­jęte opi­nie. Przy­czy­ny uzna­wa­nia przez daną spo­łecz­no­ść tych za­sad i opi­nii za usta­lo­ne mogą się ró­żnić za­le­żnie od ro­dza­ju spo­łecz­no­ści, ale usta­lo­ne za­sa­dy i opi­nie wy­stępu­ją za­wsze. Do­gmat chrze­ści­ja­ński do­ty­czy przede wszyst­kim ob­ja­wie­nia, spo­so­bu, w jaki Bóg ob­ja­wił sie­bie przez oso­bę Je­zu­sa, pod­sta­wy jego przyj­mo­wa­nia są za­tem hi­sto­rycz­ne i oso­bi­ste. Do­gmat na­uko­wy do­ty­czy prze­wa­żnie po­wta­rzal­nych za­cho­wań przy­ro­dy, pod­sta­wy jego przyj­mo­wa­nia są więc wła­ści­we na­uce: eks­pe­ry­ment, ob­ser­wa­cja, po­miar, teo­ria.

Nie ma żad­ne­go po­wo­du, aby za­kła­dać, że jed­na oso­ba może na­le­żeć tyl­ko do jed­nej spo­łecz­no­ści. Zresz­tą wi­ęk­szo­ść z nas na­le­ży do wi­ęcej niż jed­nej – daj­my na to do klu­bu tu­ry­stycz­ne­go i do Par­tii De­mo­kra­tycz­nej. Mimo to w wie­lu dzi­siej­szych dys­ku­sjach na te­mat do­gma­tu z góry za­kła­da się, że do­gma­ty chrze­ści­ja­ństwa i do­gma­ty na­uki są nie­kom­pa­ty­bil­ne. Człon­kiem dwóch ró­żnych spo­łecz­no­ści o roz­bie­żnych do­gma­tach (na przy­kład Par­tii De­mo­kra­tycz­nej i Par­tii Re­pu­bli­ka­ńskiej) mo­żna przy­pusz­czal­nie być je­dy­nie po­przez sto­so­wa­nie uni­ków – ak­cep­to­wa­nie i po­twier­dza­nie ka­żde­go do­gma­tu, gdy znaj­du­je­my się w jed­nej spo­łecz­no­ści, a pó­źniej za­prze­cza­nie sa­me­mu so­bie, gdy znaj­du­je­my się w tej dru­giej. Często za­kła­da się, że w ta­kiej sy­tu­acji znaj­du­ją się chrze­ści­ja­nie zaj­mu­jący się na­uką, ale ja tego nie do­świad­czy­łem.

Nie uwa­żam chrze­ści­ja­ństwa i na­uki za spo­łecz­no­ści wza­jem­nie sprzecz­ne. Nie uwa­żam też, że uzna­nie ob­ja­wie­nia i me­to­dy na­uko­wej wy­klu­cza się na­wza­jem. Po­nie­waż ich do­gma­ty są w oczy­wi­sty spo­sób od­mien­ne i po­nie­waż cza­sa­mi zaj­mu­ją się one te­ma­ta­mi, w któ­rych wa­żne są opi­nie i sta­no­wi­ska oby­dwu, mamy do czy­nie­nia z za­gad­ka­mi i wy­zwa­nia­mi. A w mia­rę mo­je­go ro­snące­go zro­zu­mie­nia obu tych spo­łecz­no­ści na­po­ty­ka­łem te za­gad­ki i sta­ra­łem się wy­pra­co­wać prze­my­śla­ne i roz­wa­żne sta­no­wi­ska z uwzględ­nie­niem po­zy­cji obu spo­łecz­no­ści. Pro­ces ten po­le­ga na swe­go ro­dza­ju za­pa­sach in­te­lek­tu­al­nych: na za­sta­na­wia­niu się nad za­sa­da­mi po­wszech­nie uzna­wa­ny­mi w mo­ich spo­łecz­no­ściach i nad ich in­ter­pre­ta­cją i za­sto­so­wa­niem, na pró­bie do­strze­że­nia, w jaki spo­sób te od­mien­ne do­gma­ty na sie­bie od­dzia­łu­ją, tak aby wy­pra­co­wać pe­łniej­sze i bar­dziej prze­ko­nu­jące wy­ja­śnie­nie wa­żnych kwe­stii, na ba­da­niu ob­sza­rów po­zor­ne­go bądź rze­czy­wi­ste­go kon­flik­tu i pró­bie wy­pra­co­wa­nia dróg do po­ko­jo­wej wspó­łpra­cy w miej­sce gniew­nych oska­rżeń. W spo­łecz­no­ściach chrze­ści­ja­ństwa i na­uki są lu­dzie, któ­rzy wy­zna­ją do­gma­ty rze­czy­wi­ście nie do po­go­dze­nia. Są chrze­ści­ja­nie, któ­rych zda­niem za­sad­ni­czą częścią wia­ry jest sta­no­wi­sko, iż świat li­czy so­bie tyl­ko kil­ka ty­si­ęcy lat, z dru­giej znów stro­ny są na­ukow­cy, w któ­rych prze­ko­na­niu ma­te­ria­lizm re­duk­cyj­ny to za­sad­ni­cza część na­uki. Moim zda­niem oby­dwie gru­py się mylą i nie tra­cę oka­zji, aby wy­ja­śnić ka­żdej z nich, dla­cze­go tak uwa­żam.

Ten pro­ces in­te­gra­cji i go­dze­nia sta­no­wisk na­uczył mnie do­ce­niać w jesz­cze szer­szym stop­niu ludz­ką wie­dzę. To, że sta­łem się chrze­ści­ja­ni­nem, zro­dzi­ło we mnie wi­ęk­sze za­in­te­re­so­wa­nie ta­ki­mi za­gad­nie­nia­mi in­te­lek­tu­al­ny­mi, któ­rych być może bez tego nie trak­to­wa­łbym po­wa­żnie. Hi­sto­ria nie jest już dla mnie tor­tu­rą, jak to było w la­tach szkol­nych, a to po części dla­te­go, że do­strze­gam jej wagę i rolę w mo­jej wie­rze chrze­ści­ja­ńskiej. W głęb­szej zna­jo­mo­ści hi­sto­rii i fi­lo­zo­fii na­uki, wy­kra­cza­jącej poza lo­gi­kę sa­mych tych dys­cy­plin, znaj­du­ję fa­scy­nu­jącą i ogrom­ną po­moc w lep­szym zro­zu­mie­niu re­la­cji mi­ędzy tymi spo­łecz­no­ścia­mi.

Choć ni­g­dy nie do­świad­czy­łem głębo­kie­go kry­zy­su wia­ry – sil­nych po­dej­rzeń, że całe chrze­ści­ja­ństwo to strasz­ny błąd – to re­gu­lar­nie mie­wam wąt­pli­wo­ści. Z wy­jąt­ko­wą ła­two­ścią przy­cho­dzi mi roz­wa­ża­nie mo­żli­wo­ści, że chrze­ści­ja­ństwo to fa­łsz. Trak­tu­ję to jako ćwi­cze­nie in­te­lek­tu­al­ne. Je­stem w sta­nie my­śleć – i nie­raz my­ślę – o py­ta­niach z ga­tun­ku „a je­śli”, pro­po­nu­jących al­ter­na­tyw­ne wy­ja­śnie­nia ma­te­ria­łu hi­sto­rycz­ne­go i oso­bi­stych prze­żyć. A je­śli świad­ko­wie wszyst­ko zmy­śli­li? A je­śli chrze­ści­ja­nie na prze­strze­ni dzie­jów sami sie­bie zwo­dzi­li? A je­śli tyl­ko uro­iłem so­bie to po­czu­cie Bo­że­go po­wo­ła­nia? Tego ro­dza­ju wąt­pli­wo­ści sta­no­wią część pro­ce­su my­śle­nia – oce­ny i po­rów­ny­wa­nia roz­ma­itych mo­żli­wych hi­po­tez w celu wy­ja­śnie­nia wy­da­rzeń na świe­cie i we wła­snym ży­ciu. Co wi­ęcej, kry­tycz­ne my­śle­nie sta­no­wi pró­bę obiek­tyw­nej oce­ny py­tań, co wy­ma­ga do­strze­że­nia wcho­dzących w grę in­te­re­sów oraz pre­dys­po­zy­cji, za­rów­no mo­ich, jak i in­nych lu­dzi, i odło­że­nia ich na bok bądź zrów­no­wa­że­nia ich[3]. Wia­ra jest part­ne­rem kry­tycz­ne­go my­śle­nia, może na­wet jego re­zul­ta­tem, nie zaś wro­giem. Praw­dzi­wa wia­ra kar­mi się roz­wa­ża­niem mo­żli­wo­ści, za­sta­na­wia­niem się, co jest naj­bar­dziej sen­sow­ne. Za po­mo­cą ta­kie­go pro­ce­su prze­my­śla­łem na prze­strze­ni lat mnó­stwo py­tań do­ty­czących mo­ich chrze­ści­ja­ńskich prze­ko­nań, po­si­łku­jąc się pra­ca­mi pi­sa­rzy i in­nych lu­dzi, któ­rzy prze­by­li tę dro­gę przede mną. I do­ta­rłem do sta­bil­ne­go miej­sca w swo­jej wie­rze. Ro­zu­miem te za­gad­nie­nia, osi­ągnąłem stan spo­koj­nej rów­no­wa­gi i mogę dzia­łać na tej pod­sta­wie. To samo mo­żna po­wie­dzieć o na­uce, któ­rą znam i uwa­żam za zgod­ną z praw­dą. A rów­no­wa­gę w kwe­stiach na­uko­wych i re­li­gij­nych mo­żna w spo­sób uza­sad­nio­ny na­zwać wia­rą.

Gdy stop­nio­wo do­cho­dzi­łem do lep­sze­go zro­zu­mie­nia za­le­żno­ści mi­ędzy na­uką a chrze­ści­ja­ństwem i na wła­sny uży­tek pra­co­wa­łem nad in­te­gro­wa­niem ich prawd, za­uwa­ży­łem, że in­nych lu­dzi wo­kół mnie in­te­re­su­ją i dręczą te same py­ta­nia. Za­częto mnie za­pra­szać, abym dzie­lił się z ró­żny­mi gru­pa­mi – chrze­ści­ja­ński­mi i nie tyl­ko – tym, w jaki spo­sób my­ślę o ró­żnych spra­wach. Za­chęca­ło mnie to do po­świ­ęca­nia wi­ęk­szej uwa­gi tym kwe­stiom i tak two­rzy­ło się po­zy­tyw­ne sprzęże­nie zwrot­ne. Po­nie­waż by­łem bar­dzo ak­tyw­ny jako na­uko­wiec i przez wi­ęk­szo­ść mo­jej ka­rie­ry za­wo­do­wej po­dej­mo­wa­łem się trud­nych za­dań przy­wód­czych i ad­mi­ni­stra­cyj­nych, w re­zul­ta­cie roz­my­śla­nie o na­uce i wie­rze chrze­ści­ja­ńskiej sta­ło się moim hob­by. Hob­by to jed­nak prze­ro­dzi­ło się w coś wi­ęcej niż tyl­ko oso­bi­ste za­in­te­re­so­wa­nia, jako że co­raz częściej by­wa­łem za­pra­sza­ny, aby wy­po­wia­dać się na ten te­mat przed au­dy­to­ria­mi aka­de­mic­ki­mi i szer­szą pu­blicz­no­ścią.

Pew­na kon­kret­na mo­żli­wo­ść, któ­ra szcze­gól­nie mi od­po­wia­da, po­ja­wi­ła się dzi­ęki ini­cja­ty­wie o na­zwie Ve­ri­tas Fo­rum. Są to de­ba­ty or­ga­ni­zo­wa­ne na ogół przez stu­den­tów na kam­pu­sach. Oma­wia się tam wiel­kie py­ta­nia w śro­do­wi­sku aka­de­mic­kim w spo­sób, któ­ry, nie­ste­ty, na­le­ży do rzad­ko­ści w dzi­siej­szych re­gu­lar­nych pro­gra­mach stu­diów. Za­lążkiem ta­kiej ini­cja­ty­wy są zwy­kle roz­ma­ite gru­py chrze­ści­jan za­in­te­re­so­wa­nych tymi py­ta­nia­mi. Za­pra­sza­ją one in­ne­go ro­dza­ju gru­py, na przy­kład lo­kal­ne or­ga­ni­za­cje świec­kie czy ate­istycz­ne, do udzia­łu w kul­tu­ral­nym dia­lo­gu na te­mat kwe­stii du­cho­wych, re­li­gij­nych czy etycz­nych. Za­pro­sze­ni pre­le­gen­ci, tacy jak ja, za­ry­so­wu­ją ogól­ny kon­tekst i przed­sta­wia­ją idee, często re­pre­zen­tu­jące prze­ciw­staw­ne punk­ty wi­dze­nia (na przy­kład re­li­gij­ny i świec­ki), po czym oma­wia się mnó­stwo py­tań. Ist­nie­je sto­sun­ko­wo nie­wiel­ka kra­jo­wa or­ga­ni­za­cja Ve­ri­tas Fo­rum na po­zio­mie cen­tral­nym, wspó­łpra­cu­jąca z or­ga­ni­za­cja­mi na szcze­blu lo­kal­nym i wspie­ra­jąca stu­den­tów lo­gi­sty­ką, do­bo­rem pre­le­gen­tów, ra­da­mi co do wy­pró­bo­wa­nych roz­wi­ązań. Or­ga­ni­za­cja ta ob­cho­dzi­ła nie­daw­no dwu­dzie­sto­pi­ęcio­le­cie, a fir­mo­wa­ne przez nią wy­da­rze­nia na­bra­ły w ci­ągu ostat­niej de­ka­dy za­dzi­wia­jące­go roz­pędu. Ka­żde­go roku or­ga­ni­zu­je się oko­ło 100 ta­kich de­bat, wy­stępu­ją pod­czas nich dzie­si­ąt­ki ró­żnych pre­le­gen­tów. Wie­le ta­kich fo­rów gro­ma­dzi po­nad­ty­si­ąco­so­bo­wą pu­blicz­no­ść.

Na prze­strze­ni lat uczest­ni­czy­łem w kil­ku­dzie­si­ęciu ta­kich wy­da­rze­niach. Z mo­je­go punk­tu wi­dze­nia naj­cie­kaw­szą ich część sta­no­wią zwy­kle py­ta­nia pu­blicz­no­ści. Py­ta­nia za­da­wa­ne so­bie wza­jem­nie przez obie stro­ny dia­lo­gu są rów­nież fa­scy­nu­jące. Wy­po­wie­dzi te by­wa­ją nie­raz na­praw­dę po­ucza­jące, lu­dzie szcze­rze za­sta­na­wia­ją się nad ja­kąś za­gad­ką, w prze­czu­ciu, że może ist­nieć na nią do­bra od­po­wie­dź. Zda­rza­ją się py­ta­nia po­le­micz­ne, za­da­wa­ne w prze­ko­na­niu, że nie ma na nie do­brej od­po­wie­dzi i że fakt ten prze­ma­wia prze­ciw­ko opi­nii za­pre­zen­to­wa­nej przez pre­le­gen­ta. Ży­wię na­dzie­ję, że za­rów­no te py­ta­nia, jak i moje od­po­wie­dzi po­mo­gą czy­tel­ni­kom głębiej i przej­rzy­ściej roz­wa­żyć spra­wy o do­nio­słym zna­cze­niu.

ROZ­DZIAŁ 2

Czy ist­nie­ją rze­czy­wi­sto­ści, któ­rych na­uka nie umie wy­ja­śnić?

2.1 CZY NA­UKA OSTA­TECZ­NIE NIE WY­JA­ŚNI WSZYST­KIE­GO?

W roku 2010 pod­czas jed­ne­go z Ve­ri­tas Fo­rum z przy­jem­no­ścią pro­wa­dzi­łem dia­log z Mar­ce­lem Gle­ise­rem, pro­fe­so­rem fi­zy­ki z Dart­mo­uth Col­le­ge. On przed­sta­wiał ar­gu­men­ty prze­ciw­ko kon­cep­cji, że ist­nie­je ja­kieś „Bo­skie rów­na­nie”, czy­li osta­tecz­na teo­ria wszyst­kie­go. Nie tak daw­no na­pi­sał ksi­ążkę za­ty­tu­ło­wa­ną The Is­land of Know­led­ge, opar­tą na kon­cep­cji, że wie­dza – a w szcze­gól­no­ści na­uka – przy­po­mi­na roz­sze­rza­jącą się wy­spę na oce­anie nie­wie­dzy. We­dług tej me­ta­fo­ry obec­na wie­dza ma swo­je ogra­ni­cze­nia, ale w mia­rę od­kry­wa­nia przez nas no­wej wie­dzy wy­spa tego, co zna­ne, się po­wi­ęk­sza. W mia­rę jej roz­sze­rza­nia się li­nia brze­go­wa – styk mi­ędzy zna­nym a nie­zna­nym – wca­le się nie kur­czy, lecz się roz­ra­sta. Z me­ta­fo­ry tej wy­ni­ka, że w oce­anie nie­wie­dzy nie znaj­du­je się nic ta­kie­go, co nie mo­gło­by stać się częścią po­wi­ęk­sza­jącej się wy­spy ludz­kiej wie­dzy. Rów­nież re­gio­ny przy­brze­żne, czy­li roz­ra­sta­jąca się gra­ni­ca ludz­kiej wie­dzy i przed­si­ęw­zi­ęć na­uko­wych, po­zo­sta­ną nie­wy­czer­pa­ne. Dla Gle­ise­ra sta­no­wi to źró­dło in­spi­ra­cji. Tyl­ko jaka część tej wy­spy jest na­uką? I czy rze­czy­wi­ście będzie się roz­ra­sta­ła bez ko­ńca?

To, że nie wie­my cze­goś w tej chwi­li, nie ozna­cza, że osta­tecz­nie nie uzy­ska­my na ten te­mat na­uko­we­go wy­ja­śnie­nia.

Na­uka nie udzie­la jesz­cze od­po­wie­dzi na wszyst­ko, ale czy nie sądzi pan, że jed­nak ich udzie­li?

Me­ta­fo­ra Gle­ise­ra od­zwier­cie­dla pa­nu­jące dziś na Za­cho­dzie prze­ko­na­nie, że lu­dzie są w sta­nie osta­tecz­nie po­jąć wszyst­ko; że nie ist­nie­je nic ta­kie­go, co sta­nęło­by na prze­szko­dzie po­wi­ęk­sza­niu się wy­spy. Po­gląd ten wy­ra­źnie kon­tra­stu­je z kli­ma­tem opi­nii sprzed re­wo­lu­cji na­uko­wej, kie­dy było oczy­wi­ste, że ludz­ko­ść nie ro­zu­mie pra­wie nic. I choć świa­to­po­gląd bi­blij­ny, że in­te­li­gen­cja ludz­ka zo­sta­ła stwo­rzo­na na ob­raz Boga, da­wał pod­sta­wę do prze­ko­na­nia, że mo­że­my zro­zu­mieć przy­naj­mniej część pla­nu Jego stwo­rze­nia, to prze­wa­ża­ło prze­ko­na­nie, że świat jest pe­łen ta­jem­nic wy­kra­cza­jących poza nasz za­si­ęg.

Suk­ces nauk przy­rod­ni­czych od­po­wia­da w ogrom­nej mie­rze za zmia­nę opi­nii o osta­tecz­nych mo­żli­wo­ściach ludz­kiej in­te­li­gen­cji. Nie­by­wa­ły po­stęp wie­dzy na­uko­wej w ci­ągu ostat­nich czte­rech stu­le­ci daje pod­sta­wy do opty­mi­zmu co do jej przy­szło­ści i za­chęca do wy­si­łku na­uko­we­go. Jed­nak w moim prze­ko­na­niu ani do­tych­cza­so­we suk­ce­sy na­uki, ani prag­ma­tycz­ny opty­mizm nie uza­sad­nia­ją obec­ne­go po­zio­mu wia­ry w ludz­kie mo­żli­wo­ści. Co wi­ęcej, uwa­żam za pra­wie pew­ne, że ist­nie­ją ta­kie aspek­ty – na­wet świa­ta ma­te­rial­ne­go – któ­rych my, lu­dzie, nie poj­mie­my ni­g­dy, i że na­uka ma pew­ne za­sad­ni­cze gra­ni­ce.

Chcąc je zro­zu­mieć, mu­si­my mieć ja­sno­ść co do tego, o czym roz­ma­wia­my. Sło­wo na­uka ma naj­ogól­niej dwa zna­cze­nia. Zna­cze­niem do­mi­nu­jącym aż do XVI wie­ku był sens ła­ci­ńskie­go sło­wa scien­tia, ozna­cza­jące­go ka­żde­go ro­dza­ju usys­te­ma­ty­zo­wa­ną wie­dzę. Zna­cze­nie dru­gie, prze­wa­ża­jące dzi­siaj, od­no­si po­jęcie na­uki do ba­da­nia przy­ro­dy[1]. Taki jest za­zwy­czaj do­my­śl­ny jego sens, gdy mó­wi­my o Bogu i na­uce.

Jed­no­znacz­ne de­fi­nio­wa­nie na­uki jako ba­da­nie przy­ro­dy nie wy­da­je się jed­nak szcze­gól­nie po­moc­ne, po­nie­waż po­jęcie przy­ro­dy jest samo w so­bie bar­dzo nie­jed­no­znacz­ne. Ro­bert Boy­le (ten od pra­wa Boy­le’a–Ma­riot­te’a) wy­dał w 1686 roku całą ksi­ążkę po­świ­ęco­ną temu, czym jest przy­ro­da (na­tu­re)[2]. Sen­sem tego po­jęcia, za któ­rym się opo­wia­dał, był utrwa­lo­ny po­rządek bądź usta­lo­ny bieg rze­czy[3]. Sens taki stał się stan­dar­dem w na­uce i bli­ższe praw­dy jest dziś de­fi­nio­wa­nie przy­ro­dy jako tego, co bada na­uka, niż de­fi­nio­wa­nie na­uki jako ba­da­nia przy­ro­dy. Na­uka jest za­tem ba­da­niem usta­lo­ne­go bie­gu rze­czy, zwy­kłe­go bie­gu wy­da­rzeń. Dla­te­go też na­uka opie­ra się na po­wta­rzal­no­ści zja­wisk.

Jak wspo­mnia­łem, je­stem dość scep­tycz­ny wo­bec tezy, że dzi­ęki ludz­kie­mu po­głębia­niu wie­dzy (scien­tia) będzie mo­żna zro­zu­mieć bądź wy­ja­śnić wszyst­ko, po­nie­waż nie jest wca­le oczy­wi­ste, że ludz­kie mo­żli­wo­ści po­znaw­cze są – bądź kie­dy­kol­wiek będą – zdol­ne do zmie­rze­nia się z ta­kim za­da­niem. Je­stem za to ca­łko­wi­cie pew­ny, że na­uki przy­rod­ni­cze nie mogą wy­ja­śnić wszyst­kie­go, po­nie­waż na świe­cie za­cho­dzi mnó­stwo je­dy­nych w swo­im ro­dza­ju, nie­po­wta­rzal­nych zda­rzeń, któ­rych istot­nych aspek­tów nie spo­sób opi­sać me­to­da­mi na­uko­wy­mi.

Wi­ęk­szo­ść wy­da­rzeń w dzie­jach czło­wie­ka jest nie­po­wta­rzal­na. We­źmy bi­twę pod Wa­ter­loo w 1815 roku, je­dy­ną w swo­im ro­dza­ju kom­bi­na­cję nie­po­wta­rzal­nych zda­rzeń[4]. Na­uka może nam po­dać nie­któ­re ogól­ne rze­czy: siłę ra­że­nia i za­si­ęg ów­cze­snej bro­ni, mak­sy­mal­ną pręd­ko­ść prze­miesz­cza­nia się kon­no, od któ­rej były uza­le­żnio­ne wal­czące stro­ny, ukszta­łto­wa­nie te­re­nu i jego wy­so­ko­ść nad po­zio­mem mo­rza. Nie spo­sób jed­nak prze­pro­wa­dzić po­wta­rzal­ne­go eks­pe­ry­men­tu ani ob­ser­wa­cji, któ­re w ten sam spo­sób opi­sa­ły­by cho­ćby wi­ęk­szo­ść istot­nych czyn­ni­ków w tej bi­twie, ta­kich jak po­de­jście Na­po­le­ona i Wel­ling­to­na do do­wo­dze­nia, mo­ra­le ka­żdej z ar­mii (za­le­żne od hi­sto­rii po­prze­dza­jącej bi­twę), nie­prze­wi­dy­wal­ne przy­pad­ki utar­czek, któ­re w de­cy­du­jącej chwi­li zmie­ni­ły bieg wy­pad­ków, albo cho­ćby po­wo­dy, dla któ­rych w ogó­le do­szło do bi­twy. Wła­ści­wie żad­ne z py­tań, na któ­rych sku­pia­ją uwa­gę hi­sto­ry­cy, nie na­le­ży do ro­dza­ju kwe­stii, któ­re bada na­uka. Choć za­tem hi­sto­ria ludz­ko­ści nie­wąt­pli­wie sta­no­wi usys­te­ma­ty­zo­wa­ną wie­dzę (scien­tia), to nie jest na­uką w zna­cze­niu nauk ści­słych.

Nie su­ge­ru­ję tu­taj, że dys­cy­pli­na hi­sto­rii nie jest wie­dzą. Oczy­wi­ście jest. Prze­ko­na­nie, że wy­łącz­nie na­uki ści­słe sta­no­wią praw­dzi­wą wie­dzę, na­zy­wa­my scjen­ty­zmem. Jest to kosz­mar­ny, lecz moc­no roz­po­wszech­nio­ny błąd in­te­lek­tu­al­ny, wy­ni­ka­jący po części z języ­ka an­giel­skie­go ze względu na my­le­nie ła­ci­ńskie­go sło­wa scien­tia z an­giel­skim scien­ce[5]. Po­gląd ten błęd­nie za­kła­da, że me­to­dy nauk przy­rod­ni­czych mają uni­wer­sal­ne za­sto­so­wa­nie do wszyst­kich za­gad­nień.

Je­śli przy­jąć za­ło­że­nie, że na­ukow­cy po­słu­gu­ją się na­tu­ra­li­zmem me­to­do­lo­gicz­nym, to ja­kie ob­sza­ry mu się nie pod­da­ją?

Ter­mi­nem na­tu­ra­lizm me­to­do­lo­gicz­ny często okre­śla się to, co uwa­ża­my za me­to­dę na­uko­wą. Wolę mó­wić, że na­uka sta­wia so­bie za cel wy­ja­śnia­nie na­tu­ry po­przez na­tu­rę[6]. To nie­sa­mo­wi­cie sku­tecz­ny i owoc­ny spo­sób ba­da­nia świa­ta. Po­nie­waż jed­nak na­tu­ra jest nor­mal­nym bie­giem wy­da­rzeń, ce­chu­jącym się po­wta­rzal­no­ścią, nie mo­żna ocze­ki­wać od na­uki w sen­sie ści­słym, że obej­mie ona dzie­dzi­ny wie­dzy do­ty­czące wy­da­rzeń nie­po­wta­rzal­nych bądź wy­kra­cza­jących poza nor­mal­ny ich bieg. Nie cho­dzi o to, że wy­da­rze­nia ta­kie nie „pod­da­ją się” ba­da­niom na­uko­wym – po­nie­waż ow­szem, pod­da­ją się – lecz o to, że do istot­nych aspek­tów wie­lu ro­dza­jów wy­da­rzeń (uży­łem przy­kła­du z hi­sto­rii ludz­ko­ści) na­uki ści­słe się nie od­no­szą, po­nie­waż nie są to aspek­ty po­wta­rzal­ne, nie są więc na­tu­rą.

Choć nie wie­my, co się wy­da­rzy­ło – daj­my na to – przed Wiel­kim Wy­bu­chem, to pew­ne­go dnia być może się do­wie­my. Na ja­kie­go ro­dza­ju py­ta­nia na­uka nie po­tra­fi co do za­sa­dy udzie­lić od­po­wie­dzi?

Sko­ro już uzna­li­śmy ist­nie­nie wa­żnych dzie­dzin wie­dzy, któ­re nie są przy­ro­dą, mo­że­my te­raz za­jąć się za­gad­nie­niem py­tań, na któ­re na­uka w ogó­le i z za­sa­dy nie może udzie­lić od­po­wie­dzi. Dla­te­go na uni­wer­sy­te­tach mamy wie­le dys­cy­plin spo­za nauk ści­słych, jak hi­sto­ria, języ­ko­znaw­stwo, li­te­ra­tu­ra, pra­wo, fi­lo­zo­fia, ety­ka, po­li­ty­ka czy mu­zy­ka. Zna­my już wie­le od­po­wie­dzi na klu­czo­we – lecz spo­za do­me­ny nauk ści­słych – py­ta­nia z tych i in­nych dzie­dzin, uzy­ska­ne dzi­ęki sys­te­ma­tycz­nym ba­da­niom pro­wa­dzo­nym w ich ob­sza­rach. Dys­cy­pli­ny te zgro­ma­dzi­ły roz­ma­ite­go ro­dza­ju wie­dzę (scien­tia), mimo że nie są to na­uki ści­słe[7].

W pierw­szej po­ło­wie XIX wie­ku po­zy­ty­wi­ści, jak Au­gu­ste Com­te, uwa­ża­li, że dzie­dzi­ny spo­za nauk ści­słych znaj­du­ją się w swe­go ro­dza­ju przed­nau­ko­wej fa­zie roz­wo­ju i że do­sta­tecz­na ilo­ść cza­su i wy­si­łku po­zwo­li im stop­nio­wo prze­kszta­łcić się w na­ukę w sen­sie ści­słym. Choć fi­lo­zo­fia po­zy­ty­wi­zmu jest dziś w za­sa­dzie mar­twa, na­dal nie bra­ku­je ta­kich, któ­rych zda­niem po­przez pro­ces sta­wa­nia się na­uką dys­cy­pli­ny hu­ma­ni­stycz­ne i spo­łecz­ne zy­sku­ją wia­ry­god­no­ść. Jed­nak aby dys­cy­pli­ny te mo­gły się stać na­uką w sen­sie ści­słym, albo mu­sia­ły­by za­rzu­cić py­ta­nia, któ­rych zgłębia­nie tra­dy­cyj­nie sta­wia­ły so­bie za cel, albo też mu­sia­ło­by się zmie­nić dzi­siej­sze ro­zu­mie­nie po­jęcia na­uka. Tak czy ina­czej, na pew­ne py­ta­nia na­uki ści­słe nie są w sta­nie udzie­lić od­po­wie­dzi. Nie mu­si­my roz­strzy­gać, czy wy­spa wie­dzy będzie się roz­ra­sta­ła w nie­sko­ńczo­no­ść, aby to wie­dzieć. Już w tej chwi­li znacz­ne ob­sza­ry tej wy­spy, któ­re są nam zna­ne, nie są na­uką w sen­sie ści­słym.

2.2 CZY NA­UKA MOŻE BA­DAĆ PRZE­SZŁO­ŚĆ?

Czy za­tem wiek Zie­mi nie może zo­stać usta­lo­ny przez na­ukę?

Nie mamy we­hi­ku­łu cza­su. Nie mo­żna się cof­nąć w cza­sie. Czy nie ozna­cza to, że wia­rę w teo­rię ewo­lu­cji mo­żna po­rów­nać do wia­ry re­li­gij­nej?

Py­ta­nia te sta­no­wią dy­le­mat wi­ążący się z moim przy­kła­dem z hi­sto­rii. Je­śli dys­cy­pli­na hi­sto­rii nie jest w prze­wa­ża­jącej mie­rze na­uką w sen­sie ści­słym, a na­wet nie ma wła­snych praw na­tu­ral­nych w ro­dza­ju pra­wa gra­wi­ta­cji, to czy na­praw­dę mo­żna wy­gła­szać uza­sad­nio­ne tezy na­uko­we na te­mat prze­szło­ści? Je­śli mo­żna, to być może je­stem w błędzie i hi­sto­ria fak­tycz­nie jest na­uką ści­słą. Ta­kie jest spoj­rze­nie tych, któ­rzy pre­zen­tu­ją po­gląd scjen­ty­stycz­ny. A z dru­giej stro­ny być może twier­dze­nia na te­mat wie­ku Wszech­świa­ta i po­cho­dze­nia ga­tun­ków nie są de fac­to na­uko­we. Ku ta­kie­mu zda­niu skła­nia­ją się kre­acjo­ni­ści mło­dej Zie­mi[8]. Za­mie­sza­nie to wy­ni­ka z nie­roz­ró­żnia­nia tego, że z jed­nej stro­ny hi­sto­ria może sku­piać się na nie­po­wta­rzal­nych wy­da­rze­niach, a z dru­giej, że sku­pia się na wy­da­rze­niach z prze­szło­ści. Otóż na­uka w sen­sie ści­słym może ba­dać aspek­ty prze­szło­ści, któ­re są za­le­żne od po­wta­rzal­nych za­cho­wań przy­ro­dy bądź któ­re za­po­cząt­ko­wa­ły po­wta­rzal­ne ob­ser­wa­cje obec­nie, na­to­miast nie może ba­dać je­dy­nych w swo­im ro­dza­ju kom­bi­na­cji wy­da­rzeń, a to one sta­no­wią głów­ny przed­miot za­in­te­re­so­wań hi­sto­rii.

Choć nie mo­że­my w sen­sie do­słow­nym wy­ko­ny­wać po­wta­rzal­nych eks­pe­ry­men­tów do­ty­czących prze­szło­ści, jako że eks­pe­ry­men­ty za­wsze prze­pro­wa­dza­my w te­ra­źniej­szo­ści, to mo­że­my do­ko­ny­wać w prak­ty­ce po­wta­rzal­nych ob­ser­wa­cji. Na­uki ob­ser­wa­cyj­ne, któ­rych naj­star­szym i naj­lep­szym przy­kła­dem jest astro­no­mia, opie­ra­ją się na ob­ser­wa­cjach po­wta­rzal­nych, lecz po­wta­rzal­nych nie na za­wo­ła­nie. Ukła­dy gwiazd po­wta­rza­ją się, jed­nak we­dług wła­sne­go ka­len­da­rza, a nie we­dle na­sze­go ży­cze­nia. Ta po­wta­rzal­no­ść, nie­odzow­na w na­uce, może być w na­ukach ob­ser­wa­cyj­nych ogra­ni­czo­na do­stęp­no­ścią przy­kła­dów, ale mimo to jest sku­tecz­na, gdy po­ja­wia się wie­le przy­kła­dów po­wta­rzal­nych.

Twier­dzi pan, że hi­sto­ria ró­żni się od nauk ści­słych, a za­ra­zem twier­dzi pan, że wiek Zie­mi to fakt na­uko­wy. Pa­ńska cha­rak­te­ry­sty­ka na­uki opar­tej na ob­ser­wa­cji bar­dzo przy­po­mi­na hi­sto­rię. Czy rze­czy­wi­ście mo­żna wpro­wa­dzić ta­kie roz­ró­żnie­nie?

Tak, mo­żna, lecz jest rze­czy­wi­sta ró­żni­ca mi­ędzy tego ro­dza­ju na­uką, któ­ra od­kry­wa pra­wa przy­ro­dy, a na­uką, któ­ra od­kry­wa to, co dzia­ło się z przy­ro­dą w prze­szło­ści. Okre­śle­nie hi­sto­ria na­tu­ral­na od­no­si się do na­sze­go ro­zu­mie­nia prze­bie­gu zmian i roz­wo­ju Zie­mi w ci­ągu mi­nio­nych wie­ków oraz do tego, w jaki spo­sób się o tym do­wia­du­je­my. Geo­lo­gia, pa­le­on­to­lo­gia (ba­da­nie ska­mie­lin) i dys­cy­pli­ny po­krew­ne zaj­mu­ją się za­gad­nie­nia­mi z hi­sto­rii na­tu­ral­nej, mimo to wy­ko­rzy­stu­ją po­wta­rzal­no­ść i na niej się opie­ra­ją, dla­te­go też hi­sto­ria, któ­rą się one zaj­mu­ją, na­zy­wa się na­tu­ral­na.

We­źmy na przy­kład kli­mat Zie­mi. Ktoś nie­zo­rien­to­wa­ny mó­głby po­my­śleć, że po­nie­waż prze­szło­ść jest hi­sto­rią nie­do­stęp­ną, a po­go­da ni­g­dy się nie po­wta­rza, nie mo­że­my ba­dać tego, jak kli­mat w prze­szło­ści się zmie­niał. My­li­łby się. Na­uka po­tra­fi od­kry­wać, co dzia­ło się z kli­ma­tem w po­przed­nich stu­le­ciach, wy­ko­rzy­stu­jąc w tym celu roz­ma­ite spo­so­by, po­czy­na­jąc od usło­je­nia drzew po pa­le­on­to­lo­gię. Wy­jąt­ko­wo do­kład­ne dane mo­że­my uzy­skać z de­po­no­wa­nych warstw geo­lo­gicz­nych, wśród przy­kła­dów mo­żna wy­mie­nić lód i osa­dy oce­anicz­ne. Rdze­nie lo­do­we li­czące na­wet po trzy ki­lo­me­try, po­cho­dzące z ostat­nich trzech czwar­tych mi­lio­na lat, wy­do­by­wa się spod warstw lodu na­gro­ma­dzo­ne­go wsku­tek co­rocz­nych opa­dów śnie­gu w An­tark­ty­ce. Wy­ni­ka­jąca z tego hi­sto­ria kli­ma­tu uka­zu­je się na­szym oczom war­stwa za war­stwą ze zdu­mie­wa­jącą szcze­gó­ło­wo­ścią. Dzi­ęki frak­cjo­no­wa­niu izo­to­po­we­mu wo­do­ru i tle­nu w wo­dzie ucze­ni mogą sza­co­wać prze­ci­ęt­ną tem­pe­ra­tu­rę. Na­to­miast w toku ana­li­zy uwi­ęzio­nych ga­zów mo­żna do­ko­nać po­mia­rów skła­du izo­to­po­we­go dwu­tlen­ku węgla, a ob­ser­wa­cja za­war­tych tam cząstek po­zwa­la usta­lić po­ziom za­py­le­nia at­mos­fe­ry. Te wy­ni­ki do­star­cza­ją da­nych z ca­łe­go okre­su, któ­ry re­pre­zen­tu­je taki rdzeń, oraz są po­wta­rzal­ne. Je­śli ktoś wy­do­będzie inny rdzeń w oko­li­cy, uzy­sku­je na jego pod­sta­wie ta­kie same wy­ni­ki. Na­wet rdze­nie po­cho­dzące z ró­żnych miejsc w An­tark­ty­ce do­star­cza­ją nie­omal iden­tycz­nych da­nych do­ty­czących tych sa­mych okre­sów hi­sto­rycz­nych. Rdze­nie osa­dów z dna oce­anicz­ne­go po­cho­dzące z ca­łej kuli ziem­skiej po­ka­zu­ją glo­bal­ne po­zio­my masy lodu usta­lo­ne na pod­sta­wie izo­to­pów tle­nu, któ­re nad­zwy­czaj do­brze ko­re­lu­ją z da­ny­mi uzy­ska­ny­mi z rdze­ni lo­do­wych z tego okre­su, lecz si­ęga­ją pi­ęciu mi­lio­nów lat wstecz. Na­uka może od­no­sić się do py­tań o ogól­ny kli­mat na Zie­mi, nie może na­to­miast od­nie­ść się do py­tań o cha­rak­te­rze hi­sto­rycz­nym, do­ty­czących kon­kret­nych po­je­dyn­czych wy­da­rzeń[9].

Od­po­wia­da­jąc za­tem wprost na py­ta­nie: wiek Zie­mi bądź Wszech­świa­ta to za­gad­nie­nie z dzie­dzi­ny hi­sto­rii na­tu­ral­nej, do­stęp­ne dla na­uki, któ­ra może na ten te­mat czy­nić licz­ne po­wta­rzal­ne ob­ser­wa­cje. Czy hi­sto­ria ludz­ko­ści rów­nież pod­le­ga ta­kiej ana­li­zie? Częścio­wo tak, ale nie w tych ob­sza­rach, któ­re hi­sto­ry­ków in­te­re­su­ją naj­bar­dziej. Wie­dza o pry­mi­tyw­nej tech­no­lo­gii z ja­kie­jś daw­nej epo­ki jest nie­raz uzy­ski­wa­na prak­tycz­nie w taki sam spo­sób jak wie­dza o prze­szło­ści Zie­mi. Po­zo­sta­ło­ści pra­sta­rych na­czyń ce­ra­micz­nych, na­rzędzi czy bro­ni z za­mierz­chłych cza­sów do­star­cza­ją w pew­nym sen­sie wska­zó­wek na­uko­wych na te­mat ów­cze­snej kul­tu­ry – po­ka­zu­ją, cze­go w nor­mal­nych oko­licz­no­ściach za­zwy­czaj uży­wa­no do pi­cia, ci­ęcia, wal­ki, gdzie miesz­ka­no. Ar­che­olo­gię za­tem uwa­ża się często za na­ukę w sen­sie ści­słym. Do­star­cza nam ona rów­nież in­for­ma­cji o cha­rak­te­rze hi­sto­rycz­nym, kie­dy na przy­kład znaj­du­je­my ma­lo­wi­dła na ce­ra­mi­ce czy na­pi­sy wy­ry­te w ka­mie­niu, któ­re za po­mo­cą języ­ka bądź ob­ra­zu od­no­szą się do wa­żnych wy­da­rzeń, jak zwy­ci­ęstwo ja­kie­goś kró­la w woj­nie. Te świa­dec­twa hi­sto­rycz­ne nie do­ty­czą co­dzien­ne­go ży­cia spo­łecz­ne­go, lecz szcze­gól­nych, nie­po­wta­rzal­nych wy­da­rzeń hi­sto­rycz­nych. Dla­te­go tę część ar­che­olo­gii uwa­żam za bli­ższą dys­cy­pli­nie hi­sto­rii ludz­ko­ści, wy­ko­rzy­stu­jącej inne me­to­dy ba­daw­cze niż na­uki przy­rod­ni­cze.

Jest jesz­cze inna ce­cha cha­rak­te­ry­stycz­na na­uki w sen­sie ści­słym, któ­rej nie po­świ­ęci­łem do tej pory zbyt wie­le uwa­gi – cho­dzi o wy­móg jed­no­znacz­nej kla­row­no­ści opi­su, ta­kiej, jaką uzy­sku­je się na pod­sta­wie po­mia­rów i ma­te­ma­ty­ki. Jed­no­znacz­no­ść ta jest nie­zbęd­na do okre­śle­nia, czy dys­po­nu­je­my re­zul­ta­ta­mi po­wta­rzal­ny­mi, czy też nie. Da­to­wa­nie ra­dio­węglo­we i inne tech­ni­ki opar­te na po­mia­rach frak­cyj­nych ró­żnych izo­to­pów ra­dio­ak­tyw­nych w ba­da­nych ma­te­ria­łach często do­star­cza­ją praw­dzi­wie na­uko­wych me­tod da­to­wa­nia ar­te­fak­tów czy szcząt­ków cia­ła. Tech­ni­ki ta­kie umo­żli­wia­ją uzy­ska­nie jed­no­znacz­no­ści wła­ści­wej po­mia­rom na­uko­wym. Nie­raz po­zwa­la­ją rów­nież ją uzy­skać tech­ni­ki z za­kre­su me­dy­cy­ny sądo­wej, ta­kie jak po­ka­za­ne w se­ria­lu CSI o za­gad­kach kry­mi­nal­nych. Mają one swo­je miej­sce w ar­che­olo­gii i swo­je za­słu­gi dla ba­dań hi­sto­rycz­nych. Na­to­miast język (na przy­kład w po­sta­ci in­skryp­cji) za­zwy­czaj nie po­sia­da tej na­uko­wej jed­no­znacz­no­ści, po­nie­waż opie­ra się na wy­ższe­go rzędu ro­zu­mo­wa­niu po­jęcio­wym. To ko­lej­ny po­wód, dla­cze­go in­skryp­cji i ma­nu­skryp­tów nie uwa­ża się na ogół za obiek­ty mo­żli­we do ba­da­nia me­to­da­mi nauk przy­rod­ni­czych. Po­dob­nie wy­gląda spra­wa sku­pio­nych bar­dziej na czło­wie­ku me­tod sto­so­wa­nych w do­cho­dze­niach kry­mi­nal­nych.

Je­śli cho­dzi o wiek Zie­mi, wspo­mniał pan o da­nych na­uko­wych. Czy py­ta­nia o po­cząt­ki miesz­czą się w gra­ni­cach epi­ste­mo­lo­gicz­nych na­uki?

Je­śli od­nie­śli­ście wra­że­nie, że roz­ró­żnie­nie mi­ędzy na­uka­mi ści­sły­mi a in­ne­go ro­dza­ju wie­dzą nie przed­sta­wia się wca­le tak czar­no-bia­ło, jak­by­śmy chcie­li, to bar­dzo do­brze! Ist­nie­ją ob­sza­ry nie­ja­sne, sza­re, któ­re trud­no skla­sy­fi­ko­wać w taki spo­sób, co do któ­re­go wszy­scy by się zgo­dzi­li. Mó­wi­my o owej sła­wet­nej nie­roz­wi­ąza­nej ła­mi­głów­ce z dzie­dzi­ny fi­lo­zo­fii na­uki, któ­rą zwie się pro­ble­mem de­mar­ka­cji. Roz­ró­żnie­nie mi­ędzy na­uką a wie­dzą spo­za nauk ści­słych wy­da­je się kry­tycz­nie wa­żne z per­spek­ty­wy scjen­ty­stycz­nej, we­dle któ­rej wie­dzą jest na­uka w sen­sie ści­słym, wszyst­ko inne zaś to opi­nie, prze­sądy albo bzdu­ry. Je­śli jed­nak od­rzu­ca­my scjen­tyzm, mo­że­my ze znacz­nie wi­ęk­szą swo­bod­ną za­ak­cep­to­wać fakt, że de­mar­ka­cja na­uki nie jest czar­no-bia­ła, po­nie­waż nie sta­no­wi już ona roz­gra­ni­cze­nia mi­ędzy sen­sem a non­sen­sem.

Krót­ko mó­wi­ąc, na­uka może ba­dać ogól­ny roz­wój przy­ro­dy w prze­szło­ści. Wiek Zie­mi i Wszech­świa­ta oraz wie­le in­nych fa­scy­nu­jących za­gad­nień to spra­wy, któ­re mo­że­my dziś po­zna­wać dzi­ęki na­uce. Je­śli cho­dzi o bar­dziej szcze­gó­ło­we omó­wie­nie po­cząt­ków, roz­dział 8, po­świ­ęco­ny ko­smo­lo­gii, oma­wia po­cho­dze­nie Wszech­świa­ta, a roz­dział 10, po­świ­ęco­ny Bi­blii, ana­li­zu­je wiek Zie­mi oraz po­cho­dze­nie ga­tun­ków i lu­dzi.

2.3 CZY NA­UKA PO­TRA­FI OD­NIE­ŚĆ SIĘ DO WIEL­KICH PY­TAŃ?

Py­ta­nie: „Dla­cze­go tu je­ste­śmy?” za­wie­ra pew­ne do­mnie­ma­nia. Skąd mo­że­my wie­dzieć, czy jest to py­ta­nie ko­he­rent­ne, czy nie jest to je­dy­nie wy­my­sł lu­dzi?

W ży­ciu pra­wie ka­żde­go czło­wie­ka zda­rza się taki mo­ment, że za­da­je so­bie py­ta­nia w ro­dza­ju: „Dla­cze­go tu je­stem?”, „Jaki jest sens mo­je­go ży­cia?”, „Czy moje ist­nie­nie ma ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie?”, „Jak po­wi­nie­nem żyć?”, „Gdzie się znaj­dę po śmier­ci?”, „Dla­cze­go ist­nie­je ra­czej coś niż nic?”, „Czy ist­nie­je ja­kiś Bóg?”. To są te wiel­kie py­ta­nia.

Za­da­wa­łem je so­bie, kie­dy jesz­cze jako ate­ista sze­dłem na stu­dia. Na­tra­fi­łem na pew­ną ksi­ążkę w dzia­le fi­lo­zo­fii świec­kiej, za­ty­tu­ło­wa­ną mniej wi­ęcej tak: Jaki jest sens ży­cia? Za­rów­no na­zwi­sko au­to­ra, jak i do­kład­ny ty­tuł już daw­no ule­cia­ły mi z pa­mi­ęci. Ale za­pa­mi­ęta­łem z niej pew­ną rzecz: za­prze­cza­ła, że ist­nie­je sens ży­cia, pro­po­no­wa­ła jed­nak, aby ka­żdy wy­my­ślał so­bie wła­sny sens. Se­ku­la­ry­ści rzad­ko go­to­wi są podążać za tym, co wy­da­je się lo­gicz­nym na­stęp­stwem ma­te­ria­li­stycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia, i udzie­lać kon­se­kwent­nie ne­ga­tyw­nych od­po­wie­dzi: moje ży­cie nie ma przy­czy­ny, celu ani sen­su, nie ist­nie­je obiek­tyw­na mo­ral­no­ść, ży­cie po śmier­ci ani wy­ja­śnie­nie, dla­cze­go co­kol­wiek ist­nie­je. Ta­kie sta­no­wi­sko na­zy­wa­my ni­hi­li­zmem, ale ni­hi­li­ści to mniej­szo­ść. W dzi­siej­szych cza­sach udzie­la się ra­czej ta­kiej mniej wi­ęcej od­po­wie­dzi, że ka­żdy od­kry­wa wła­sny sens ży­cia, de­cy­du­je o nim bądź two­rzy go. Nie przy­pad­kiem tego ro­dza­ju od­po­wie­dź wpi­su­je się we wszech­obec­ny in­dy­wi­du­alizm wspó­łcze­snej kul­tu­ry za­chod­niej. Na­wet taki my­śli­ciel jak Fry­de­ryk Nie­tz­sche, któ­ry za­sły­nął z od­rzu­ce­nia kon­wen­cjo­nal­nej ety­ki chrze­ści­ja­ńskiej z ostat­niej de­ka­dy XIX wie­ku, okre­śla­jąc ją mia­nem „mo­ral­no­ści nie­wol­ni­ka”, nie opo­wia­dał się za po­de­jściem ści­śle ne­ga­tyw­nym. Pro­po­no­wał al­ter­na­ty­wę dla ni­hi­li­zmu, opar­tą na kon­cep­cji he­ro­icz­ne­go Über­men­scha (nad­czło­wie­ka), po­sta­ci dum­nej, ary­sto­kra­tycz­nej, in­te­lek­tu­al­ne­go wo­jow­ni­ka. Dla Nie­tz­sche­go dąże­nie do nad­czło­wie­ka mia­ło wy­zna­czyć lu­dziom nowe war­to­ści mo­ral­ne i nowy cel w miej­sce tych od­rzu­co­nych w ob­wiesz­cze­niu o „śmier­ci Boga”, czy­li po­rzu­ce­nie teo­lo­gicz­nych od­po­wie­dzi na wiel­kie py­ta­nia. Idea nad­czło­wie­ka wy­szła z mody w po­ło­wie XX wie­ku jako ta, któ­ra przy­czy­ni­ła się do in­spi­ro­wa­nia i umac­nia­nia na­ro­do­we­go so­cja­li­zmu i eu­ge­ni­ki. Jed­na­kże wspó­łcze­sny trans­hu­ma­nizm, bez­re­flek­syj­ne dąże­nie do po­śpiesz­ne­go ulep­sza­nia i do­sko­na­le­nia czło­wie­ka, re­pre­zen­tu­je bar­dzo po­dob­ną ar­gu­men­ta­cję i za­mia­ry.

Wi­dać za­tem, że wiel­kie py­ta­nia to nie­mal uni­wer­sal­ny „wy­my­sł ludz­ki”, po­nie­waż zaś lu­dzie w głębi ser­ca pra­gną sen­su, to ni­hi­li­stycz­ny po­gląd, iż na py­ta­nia te nie ma po­zy­tyw­nych od­po­wie­dzi, jest nie­wy­star­cza­jący. To na­sze pra­gnie­nie samo w so­bie nie do­wo­dzi, że sa­tys­fak­cjo­nu­jące od­po­wie­dzi ist­nie­ją, jest ono jed­nak prze­ja­wem tego, co Au­gu­styn na­zwał nie­spo­koj­nym ser­cem – czło­wie­cze­go pra­gnie­nia Boga.

Wy­gląda na to, że na­uka może od­po­wia­dać na py­ta­nia „jak?” i „co?”, lecz nie na py­ta­nia o sens lub po­win­no­ść. A sko­ro tak, to jak mo­że­my roz­strzy­gać te py­ta­nia?

Wy­da­je mi się, że pa­nu­je dość po­wszech­na zgo­da co do tego, iż na­uka nie od­po­wia­da i nie po­tra­fi od­po­wie­dzieć na wiel­kie py­ta­nia. Po­sta­wi­łbym tezę, że na­uka co do za­sa­dy nie może na nie od­po­wie­dzieć, po­nie­waż są to py­ta­nia o po­jęcia wy­ższe­go po­zio­mu, do­ty­czące oso­bo­wo­ści i sen­su, któ­re na­uka ce­lo­wo wy­łącza z ob­sza­ru swo­ich ba­dań. Mimo to często pro­po­nu­je się ewo­lu­cjo­ni­stycz­ne omó­wie­nia za­gad­nień psy­cho­lo­gicz­nych jako na­uko­we od­po­wie­dzi na wiel­kie py­ta­nia, szcze­gól­nie na kwe­stie mo­ral­ne. Otóż nie są to od­po­wie­dzi na­uko­we. Na­wet gdy­by­śmy zgo­dzi­li się co do ewo­lu­cjo­ni­stycz­nych nar­ra­cji o tym, skąd wzi­ęły się ludz­kie skłon­no­ści mo­ral­ne, to nie o ta­kie od­po­wie­dzi lu­dziom cho­dzi. Ewo­lu­cjo­nizm je­dy­nie pod­kre­śla, że na­tu­ra­lizm nie pro­po­nu­je żad­ne­go sen­su, żad­nych obiek­tyw­nych po­wo­dów uza­sad­nia­jących mo­ral­no­ść ani żad­ne­go wy­ja­śnie­nia, skąd wła­ści­wie wszyst­ko się bie­rze. Ewo­lu­cjo­nizm do­star­cza od­po­wie­dzi na te­mat me­cha­ni­zmów, któ­re mo­gły do­pro­wa­dzić do po­wsta­nia obec­nych opi­nii mo­ral­nych, ale nie przed­sta­wia uza­sad­nie­nia, dla­cze­go na­le­ży te opi­nie przy­jąć i prak­ty­ko­wać. To wła­śnie mamy na my­śli, gdy mó­wi­my, że na­uka może od­no­sić się do kwe­stii jak, lecz nie do kwe­stii dla­cze­go.

We­dług świa­to­po­glądu świec­kie­go na py­ta­nia etycz­ne i mo­ral­ne na­le­ży od­po­wia­dać na pod­sta­wie prag­ma­ty­zmu bądź uży­tecz­no­ści, na przy­kład ar­gu­men­tów, co zro­dzi naj­wi­ęk­szą po­wszech­ną ko­rzy­ść dla wi­ęk­szo­ści lu­dzi. Na­uka mo­gła­by być nie­raz po­moc­na w usta­la­niu da­nych sta­ty­stycz­nych do tego ro­dza­ju wy­li­czeń – ile?, jak wie­lu? – po­zo­sta­je jed­nak bez­rad­na w kwe­stii orze­ka­nia, co jest isto­tą ko­rzy­ści. Naj­wi­ęk­szy pro­blem, przed ja­kim sta­je uty­li­ta­ryzm, to de­cy­do­wa­nie, co jest do­bre dla lu­dzi bądź dla cze­go­kol­wiek in­ne­go. Na­uka nie może o tym de­cy­do­wać. Je­dy­nym jej wkła­dem może być po­moc w kwan­ty­fi­ka­cji do­bro­by­tu ma­te­rial­ne­go. Lecz nie tego do­ty­czą wiel­kie py­ta­nia. Wkład na­uki w od­po­wie­dzi na py­ta­nia o sens jest prak­tycz­nie ze­ro­wy. Je­śli – jak za­kła­da scjen­tyzm – od­po­wie­dzi na nie może udzie­lić je­dy­nie na­uka, to zna­czy, że od­po­wie­dzieć na nie nie spo­sób.

Jak pan go­dzi ist­nie­nie w tym sa­mym świe­cie ma­te­rii i nie­na­ma­cal­ne­go du­cha? Czy świat jest ma­te­rial­no-nie­ma­te­rial­ny? Czy wie­rzy pan w du­szę?

Po­go­dze­nie ma­te­rii i du­cha nie jest samo w so­bie trud­niej­sze niż po­go­dze­nie cia­ła i umy­słu czy atra­men­tu i li­te­ra­tu­ry albo dźwi­ęku i mu­zy­ki. Są one aspek­ta­mi świa­ta na ró­żnych po­zio­mach opi­su, gdzie je­den ucie­le­śnia bądź wy­ra­ża albo też wspie­ra dru­gi. My­ślę jed­nak, że być może to py­ta­nie, zwłasz­cza do­ty­czące wia­ry w du­szę, do­ty­czy ra­czej tego, czy chrze­ści­ja­ństwo jest z grun­tu du­ali­stycz­ne, to zna­czy, czy gło­si ono od­ręb­no­ść ludz­kie­go cia­ła i du­cha. Kwe­stia ta wi­ąże się z pro­ble­mem umy­sł – cia­ło, od daw­na sta­no­wi­ącym wy­zwa­nie dla fi­lo­zo­fii, któ­ry do­cze­kał się już wła­snej sub­dy­scy­pli­ny, fi­lo­zo­fii umy­słu. Moim zda­niem chrze­ści­ja­ństwo oczy­wi­ście opo­wia­da się za ist­nie­niem cze­goś wi­ęcej niż sfe­ra ma­te­rial­na, po­nie­waż Bóg jest czy­mś wi­ęcej niż ma­te­ria, mało tego, ist­nie­je nie­za­le­żnie od sfe­ry ma­te­rial­nej tego świa­ta. Nie je­stem na­to­miast prze­ko­na­ny, że dok­try­na chrze­ści­ja­ństwa wy­ma­ga od nas wia­ry w du­alizm sub­stan­cjal­ny, czy­li po­gląd Kar­te­zju­sza, iż sfe­rę fi­zycz­ną i umy­sło­wą czy też du­cho­wą two­rzą nie­za­le­żne „sub­stan­cje”. Na pew­no nie uwa­żam, że na­uka wy­kry­je w czło­wie­ku ja­kąś inną sub­stan­cję, czy­li du­szę, i nie sądzę, że po­trze­bu­je­my ja­kie­jś sub­stan­cji, by móc twier­dzić, że umy­sł i cia­ło są czym in­nym. Nie sądzę też, że po­trzeb­na jest ja­kaś inna sub­stan­cja, by gwa­ran­to­wać ży­cie po śmier­ci. Wbrew po­pu­lar­nym wy­obra­że­niom Bi­blia nie gło­si na­uki o prze­trwa­niu dusz, gło­si na­ukę o zmar­twych­wsta­niu cia­ła – na­sze ży­cie z Bo­giem ma ob­jąć uzy­ska­nie no­we­go cia­ła, a nie trwa­nie sa­mej od­ręb­nej od cia­ła du­szy.

2.4 CZY KA­ŻDA PRAW­DZI­WA WIE­DZA NIE JEST NA­UKĄ?

Czy za­sa­dy kry­tycz­ne­go my­śle­nia – fal­sy­fi­ko­wal­no­ść, brzy­twa Ockha­ma, obiek­tyw­no­ść i tym po­dob­ne – nie są wspól­ne ka­żde­mu od­po­wie­dzial­ne­mu po­szu­ki­wa­niu wie­dzy?

Ow­szem, są pew­ne wspól­ne za­sa­dy, lecz to nie spra­wia, że wszyst­ko jest na­uką. Jed­nym z ar­gu­men­tów prze­ciw­ko ist­nie­niu rze­czy­wi­sto­ści, któ­rych na­uka nie umie wy­ja­śniać, jest su­ge­stia, że tak na­praw­dę wszel­ka wie­dza pły­nie z cze­goś, co na­zy­wa­my kry­tycz­nym my­śle­niem, a co cha­rak­te­ry­zu­je się roz­ma­ity­mi za­le­ta­mi lo­gicz­ny­mi i prak­tycz­ny­mi, jak fal­sy­fi­ko­wal­no­ść czy obiek­tyw­no­ść. Ar­gu­ment ten często obej­mu­je tezę, że na­wet je­śli dys­cy­pli­ny spo­za nauk ści­słych nie mogą się po­szczy­cić ową po­wta­rzal­no­ścią, któ­ra – jak po­wie­dzia­łem – jest w na­uce nie­odzow­na, to i tak są one w ja­ki­mś sen­sie „em­pi­rycz­ne” i po­sia­da­ją wie­le atry­bu­tów epi­ste­micz­nych, w tym mo­żli­wo­ść pre­dyk­cji. A za­tem dys­cy­pli­ny te są rów­nie na­uko­we jak na­uki przy­rod­ni­cze.

Jest to ar­gu­ment za­sad­ni­czo se­man­tycz­ny, za­ba­wa ter­mi­no­lo­gią. We­dług tej tezy po­win­ni­śmy trzy­mać się pier­wot­ne­go sen­su sło­wa scien­tia i od­no­sić je do wszel­kie­go ro­dza­ju usys­te­ma­ty­zo­wa­nych ba­dań. De­ba­ta o cha­rak­te­rze se­man­tycz­nym nie pro­wa­dzi jed­nak do praw­dzi­we­go ro­zu­mie­nia. Ja stwier­dzam je­dy­nie coś, co uwa­żam za oczy­wi­ste – że gdy wi­ęk­szo­ść lu­dzi, w tym ja, po­słu­gu­je się dziś w tego ro­dza­ju dys­ku­sjach bez­przy­miot­ni­ko­wym sło­wem „na­uka”, to ma na my­śli na­uki przy­rod­ni­cze. Je­śli ktoś ob­sta­je przy na­zy­wa­niu na­uką dys­cy­plin spo­za nauk ści­słych, mogę do­sto­so­wać się do jego wra­żli­wo­ści i pie­czo­ło­wi­cie uży­wać okre­śle­nia „na­uki przy­rod­ni­cze”, ile­kroć mó­wię o tym, co ro­zu­miem przez na­ukę. Lecz na­zy­wa­nie na­uką ogó­łu tego, czym jest scien­tia, za­cie­ra rze­czy­wi­ste ró­żni­ce mi­ędzy po­de­jściem nauk przy­rod­ni­czych a po­de­jściem dys­cy­plin spo­za nauk przy­rod­ni­czych.

Jak pod­cho­dzić do ma­te­ria­łów hi­sto­rycz­nych, sko­ro hi­sto­ria nie jest na­uką ści­słą?

[Pe­wien zna­ny blo­ger] twier­dzi, że do­brzy hi­sto­ry­cy do­ko­nu­ją pre­dyk­cji do­kład­nie tak samo jak na­ukow­cy, czy więc hi­sto­ria nie jest na­uką ści­słą?

Przez po­nad 100 lat nie­wiel­ka gru­pa hi­sto­ry­ków twier­dzi­ła, że hi­sto­ria jest na­uką w ta­kim sa­mym sen­sie, co fi­zy­ka i że rządzą nią „pra­wa przy­ro­dy [...], któ­re trze­ba przy­jąć i li­czyć się z nimi tak samo jak z pra­wa­mi gra­wi­ta­cji”[10]. Ten ar­gu­ment opie­ra się na scjen­ty­zmie. Je­śli od­rzu­ci­my scjen­tyzm i uzna­my, że ist­nie­je wie­dza spo­za ob­sza­ru nauk ści­słych, to owo nie­mo­żli­we – mó­wi­ąc szcze­rze – do utrzy­ma­nia twier­dze­nie sta­je się zbęd­ne i że­nu­jące.

Twier­dze­nie, że hi­sto­ry­cy do­ko­nu­ją pre­dyk­cji, może się wy­dać za­ska­ku­jące, jako że hi­sto­ry­cy zaj­mu­ją się prze­cież prze­szło­ścią, a nie przy­szło­ścią, ale je­śli do­pu­ści­my, że re­tro­dyk­cje sta­no­wią ro­dzaj pre­dyk­cji, to jest w tym nie­co praw­dy. Rze­czy­wi­ście hi­sto­ry­cy sto­su­ją to, co na­zy­wa­my ro­zu­mo­wa­niem ab­duk­cyj­nym albo kró­cej – ab­duk­cją, czy­li wnio­sko­wa­niem do naj­lep­sze­go wy­ja­śnie­nia.

Ozna­cza to, że pro­po­nu­ją oni hi­po­te­zy, któ­re – je­śli są zgod­ne z praw­dą – pro­wa­dzi­ły­by do re­zul­ta­tów bądź wy­da­rzeń fak­tycz­nie za­ob­ser­wo­wa­nych, a za­tem wy­ja­śnia­ły­by dane na­uko­we, któ­ry­mi obec­nie dys­po­nu­je­my. Hi­sto­ry­cy sta­ra­ją się zro­zu­mieć, któ­ra z mo­żli­wych hi­po­tez jest naj­bar­dziej praw­do­po­dob­na jako praw­dzi­we wy­ja­śnie­nie. Na­uki ści­słe rów­nież upra­wia­ją ten ro­dzaj ro­zu­mo­wa­nia. Ist­nie­ją za­tem pew­ne po­do­bie­ństwa mi­ędzy me­to­da­mi do­cie­kań w hi­sto­rii i w na­ukach ści­słych. Jed­nak pre­dyk­cje hi­sto­ry­ków nie są „ta­kie same” jak pre­dyk­cje w na­ukach ści­słych. Hi­po­te­zy hi­sto­rycz­ne do­ty­czą na ogół wpły­wów wy­ższe­go rzędu, ta­kich jak po­li­ty­ka, am­bi­cja, za­zdro­ść, ze­msta, strach, opi­nia pu­blicz­na, bun­ty, po­czu­cie przy­na­le­żno­ści ple­mien­nej, chci­wo­ść czy mi­ło­ść. Sto­so­wa­nie po­dob­nych na­rzędzi lo­gicz­nych w od­nie­sie­niu do tych opi­sów wy­ższe­go rzędu nie re­du­ku­je ich do opi­sów ni­ższe­go rzędu, ja­kie wy­stępu­ją w pra­wach przy­ro­dy.

Skąd wia­do­mo, że na­praw­dę ist­nie­ją od­ręb­ne wy­ższe po­zio­my wy­ja­śnia­nia?

Czy zna­cze­nie mu­zy­ki nie spro­wa­dza się je­dy­nie do tego, że po­bu­dza w nas pew­ne emo­cje?

Smu­tek jest uczu­ciem po­zba­wio­nym ze­wnętrz­nej we­ry­fi­ka­cji, czy jed­nak mo­że­my nie uwie­rzyć ko­muś, kto mówi, że go od­czu­wa?

Mu­zy­ka jest rów­nież dys­cy­pli­ną z ob­sza­ru wy­ższych po­zio­mów opi­su. Rze­czy­wi­ście po­ru­sza ona w nas pew­ne emo­cje i z tego po­wo­du ma wiel­ką moc i wpływ, lecz ta­kie stwier­dze­nie nie ozna­cza, że isto­ta mu­zy­ki spro­wa­dza się do po­ru­sza­nia emo­cji. Skom­pli­ko­wa­na po­li­fo­nia Ba­chow­skiej fugi ma pew­ną lo­gi­kę i spój­no­ść in­te­lek­tu­al­ną, któ­ra ow­szem, do­star­cza słu­cha­czo­wi bez­po­śred­niej przy­jem­no­ści nie­za­le­żnie od tego, czy jest ich świa­do­my. Przez mu­zy­ków ta lo­gi­ka i spój­no­ść są rów­nież po­strze­ga­ne jako za­spo­ka­ja­jące głębo­kie za­sa­dy har­mo­nii i es­te­ty­ki. Nie są one „je­dy­nie” wy­zwa­la­cza­mi emo­cji. Co wi­ęcej, sa­mych emo­cji nie spo­sób zre­du­ko­wać „je­dy­nie” do od­pa­la­nia neu­ro­nów i uwal­nia­nia do­pa­mi­ny. Na­sze we­wnętrz­ne sta­ny umy­słu mają re­al­ne zna­cze­nie i tre­ść wy­kra­cza­jące poza samą fi­zycz­no­ść. Jest to coś, co czło­wiek może po­wie­dzieć wprost o wła­snych uczu­ciach, na przy­kład smut­ku. Wy­ższe po­zio­my wy­ja­śnia­nia mają za­sad­ni­cze zna­cze­nie w wie­lu dys­cy­pli­nach.

2.5 CO SIĘ DZIE­JE, GDY NA­UKA WY­JA­ŚNIA MÓZG?

Mo­żna prze­wi­dy­wać, co lu­dzie zro­bią. Po­ziom ni­ższy de­fi­niu­je po­ziom wy­ższy. Mo­żna wie­dzieć do­kład­nie, któ­re elek­tro­ny się uak­tyw­nią [...], i mo­żna w du­żej mie­rze pro­gno­zo­wać.