Cztery dramaty: Prometeusz skowany. Persowie. Siedmiu Przeciw Tebom. Błagalnice - Ajschylos - ebook

Cztery dramaty: Prometeusz skowany. Persowie. Siedmiu Przeciw Tebom. Błagalnice ebook

Ajschylos

0,0

Opis

„Prometeusz w okowach”, także „Prometeusz skowany” – tragedia Ajschylosa, jedyna zachowana część trylogii opowiadającej mit o Prometeuszu. „Prometeusz w okowach” stanowi środkową część trylogii, w skład której wchodziły również niezachowane do dzisiejszych czasów tragedie ‘Prometeusz niosący ogień’ i ‘Prometeusz wyzwolony’. „Persowie” są apoteozą potęgi Aten i całej cywilizacji greckiej. Ajschylos żałuje Persów, ale pokazuje, że sami byli winni straszliwej porażki, gdyż odważyli się na wojnę z Grekami. Ukazuje też wyższość demokracji na tyranią, snując piękny obraz wolnych Ateńczyków z własnej woli stających do walki w obronie swoich praw. „Siedmiu przeciw Tebom” – w mitologii greckiej wyprawa siedmiu wodzów w obronie praw do tronu Polinika, który walczył ze swoim bratem Eteoklesem. W wyprawie uczestniczyli: Adrastos – król Argos, wróżbita Amfiaraos, Hippomedon, Kapaneus, Partenopajos, Polinik, Tydeus. Każdy z nich oblegał jedną z siedmiu bram Teb. Wróżbita Tejrezjasz przepowiedział Tebańczykom zwycięstwo nad najeźdźcami pod warunkiem, że jeden z rodu Spartów dobrowolnie poniesie śmierć. „Błagalnice” to tragedia z mitologicznego cyklu Argos . Do Argos przybywa pięćdziesiąt sióstr Danaid, uciekając przed zmuszającymi je do małżeństwa kuzynami, Egipcjanami, prosząc o schronienie miejscowego króla Pelasgusa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 150

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ajschylos

 

 

 

Cztery dramaty

 

PROMETEUSZ — PERSOWIE — SIEDMIU

— PRZECIW TEBOM — BŁAGALNICE —

 

 

przełożył Jan Kasprowicz 

 

 

 

Armoryka

Sandomierz 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

Tekst wg edycji z roku 1911.

Zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Armoryka

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

ISBN 978-83-7639-263-9

Prometeusz skowany

OSOBY DRAMATU:

KRATOS i BIA. HEFAISTOS. PROMETEUSZ. CHÓR OKEANID. OKEANOS. IO, córka Inachosa. HERMES.

Pustkowie. Skaliste wybrzeże morskie. HEFAISTOS, KRATOS i BIA prowadzą między turnie skowanego PROMETEUSZA.

KRATOS. I oto stanęliśmy na okrajach ziemi, Pomiędzy skityjskiego brzegu bezludnemi Skałami. Hefaistosie! niech twój umysł zważa Na rozkaz, dan od ojca, byś tego zbrodniarza, W żelazne, niezerwalne wziąwszy go kajdany, Co tchu do tej opoki przykował krzesanej. Albowiem płomień ognia, twoją chwałę drogą, Ukradłszy, dał go ludziom... Winien-ci jest bogom Pokutę: niech ma karę za swój czyn zbrodniczy, Z Zeusa niech się władzą nieuchronną liczy I zrzeknie się miłości, którą ma dla człeka.

HEFAISTOS. Kratosie i ty, Bio! Żadne z was nie zwleka Wypełnić woli Boga, lecz mnie brak odwagi, Ażebym mógł przemocą do tej turni nagiej, Na wichrów tych igrzysko, krewne przybić plemię. Lecz muszę to uczynić, ciężkie bowiem brzemię Na barki swe je ściąga, kto się, nieposłuszny, Sprzeciwia woli Ojca. O ty, wielkoduszny Temidy prawej synu, patrzaj, co się święci; Z niechęcią mam cię dzisiaj, naprzekór twej chęci

Skutego w te spiżowe, niezłomne łańcuchy, Do skał odludnych przybić, w tej pustyni głuchej, Gdzie głosu nie dosłyszysz, nie ujrzysz postaci Człowieczej! Zato ciało twoje kwiat swój straci W niesytym ogniu dziennym; noc się utęskniona Pojawi, zgasi żar ten, a potem znów skona Poranny chłód pod tchnieniem miłosnego słońca: I tak cię twa niedola żreć będzie bez końca, Bo ten, coby cię zbawił, dotąd niepoczęty! Za miłość swą do ludzi takie zbierasz sprzęty! Sam bóg, wbrew woli bogów w ponadmiar wysokiej Dla człeka żyłeś części, przeto tej opoki Strzedz będziesz beznadziejnej, wyprężon, kolana Nie mogąc zgiąć; pierś twoja, snem nie uciszana, Jękami nie rozwieje zaciekłości Boga. Tak! każda nowa władza twarda jest i sroga.

KRATOS. Przecz zwlekasz, przecz w daremnem zawodzisz mi słowie? Czyż bogiem, którym inni wzgardzili bogowie, Nie gardzisz, chociaż skarb twój ludzkiej wydał rzeszy?

HEFAJSTOS Zbyt silnym jest krwi związek i wspólność pieleszy.

KRATOS. Rozumiem, lecz czyż myśl cię nie ogarnia trwożna, Iż słowa rodzicielskie tak podeptać można?

HEFAJSTOS. Zbyt twardy byłeś zawsze i nazbyt zuchwały.

KRATOS. Daremnie łzy tu ronić. Na cóż się przydały Twe trudy, gdy z nich żadna korzyść nie wyrosła?

HEFAISTOS O jakiż wstręt uczuwam do swego rzemiosła!

KRATOS. Nie! Po co masz złorzeczyć? Niech cię to nie boli, Nie twoja przecież sztuka winna jego doli.

HEFAJSTOS. A jednak przecz kto inny niema mej sprawności?

KRATOS. Prócz w rządach nad bogami, trud we wszystkiem gości, I tylko Zeus jest wolny, zresztą nikt na świecie.

HEFAJSTOS. Nie myślę się sprzeciwiać, wiem ja o tem przecie.

KRATOS. Więc pęta mu zarzucić przecz się dłoń twa wzbrania? Ma Ojciec nasz być świadom twojego wahania?

HEFAJSTOS. Wszak widzisz, że pod ręką łańcuch mam gotowy.

KRATOS. Nie zwlekaj, skuj mu ręce w żelazne okowy, Do ściany przybij skalnej, nie żałując młota.

HEFAJSTOS. Zabieram się do dzieła, wraz pójdzie robota.

KRATOS. Wal silniej, nie ustawaj, zacieśnij kajdany, Bo może się wywinąć z ogniw lis ten szczwany.

HEFAJSTOS. Przybite jedno ramię, uwięzione do cna.

KRATOS. I drugie niech przykuje twoja ręka, mocna, Ażeby się przekonał, iż Zeus jest chytrzejszy.

HEFAISTOS. Prócz niego, nikt mi za to sławy nie umniejszy.

KRATOS. A teraz żelaznego klinu straszne ostrze Niech, piersi mu przeszywszy, na głaz go rozpostrze.

HEFAISTOS. O biada! Prometeju! Twa boleść mnie wzrusza!

KRATOS. Co? Jęczeć masz odwagę nad wrogiem Zeusza? Bodajbyś tak nie płakał nad swą dolą własną!

HEFAJSTOS. A tobie, gdy to widzisz, czyż oczy nie gasną?

KRATOS. Ja widzę, że nań kara spadła sprawiedliwa. Hej! Jeszcze jego boki zawrzyj w swe ogniwa!

HEFAJSTOS. Uczynić wszak to muszę! Pocóż te rozkazy?

KRATOS. Tak! będę rozkazywał, krzyczał po sto razy! Zejdź na dół i potężnie skrępuj mu i uda.

HEFAJSTOS. Dokonam tego łatwo, nie żadne to cuda.

KRATOS. A teraz gwoździe kajdan silnie wbić mu trzeba: Pamiętaj: twardy na cię patrzy sędzia z nieba.

HEFAISTOS. Twój język jakżeż twojej dorównał postaci!

KRATOS. Pozostań niewieściuchem! Lecz się nie opłaci Przyganiać mojej złości i mojej tężyźnie.

HEFAJSTOS. Uchodźmy! Z tych on więzów już się nie wyśliźnie.

KRATOS zwrócony do Prometeusza: A ty się tu przechwalaj! Własność kradnij bożą Dla tworów, co się tylko na dzień jeden mnożą! Czyż zwolnią cię śmiertelni z tych pęt? niech odnowie Twój przemysł! Przemyślnikiem zwali cię bogowie — Fałszywie! Bacz-że teraz, by przez twe przemysły Żelazne się łańcuchy na tobie rozprysły.

Odchodzą.

PROMETEUSZ. Skrzydlatych wiatrów pełne niebieskie przestworza, Potoków wy źródliska i ty, falo morza Rytmiczna, i ty ziemio, wszystkich nas rodzico, I ty wszechwidzącego słońca krągłe lico, Spojrzyjcie, jakie znoszę, bóg, od bogów znoje! Na trudy popatrzcie się moje, Na srom, którego ciężar na mych barkach legł Po nieskończony wiek! Takimi więzy chce mnie dzisiaj zmódz Ten nieśmiertelnych hufców młody wódz. Nie tylko czas dzisiejszy pogrąża mnie w łzach, Lecz także dni, co idą! Ach! biada mi! ach! Kiedyż się skończy moich cierpień bieg?! Lecz pocóż ja to mówię? Widzę, co się stanie, I jutro żadna na mnie klęska niespodzianie

Nie spadnie, a niniejszej trza ulegać doli Jak można najpogodniej: konieczności woli Przełamać nikt nie zdoła! Darmo krzyczeć »biada!« Czy milczę, czy nie milczę, na jedno się składa. Człowieka chciałem zbawić; za to mnie w tej chwili Do skały zakutego w łańcuchy przybili. Promienistego-m ognia źródło skrył w łuczywie: W nim wszelkich sztuk dla ludzi nauczyciel żywię, Wszelkiego mistrz pożytku, i za tę przewinę, Zawieszon na powietrzu, w tych okowach ginę. O jej! O jej! Co słyszę? jakiż zapach płynie do tych stron! Jakież tu ślą go smugi? Czy człek do tych samotnych zabłąkać się kniej, Czy bóg, czy jeden i drugi? Pragnie-li świadkiem być boleści mej, Lub czego chce tu on? Patrzajcie! Oto leży skrępowany bóg, Przez Zeusa znienawidzon i przez wszystkie bogi, Co złotych jego zamków przestępują progi —: Za miłość ku ludziom go zmógł! Ach! ach! co słyszę znowu? Jakby ptaków lot! Od skrzydeł falujących drży powietrze w krąg? Ach! jakikolwiek zjawi się tu miot, Nowych to dla mnie trwóg I nowych źródło mąk!

Na skrzydlatych wozach zjawia się od strony morza

CHÓR OKEANID. Nie lękaj się niczego! Przyjacielski huf Ciężkiem brzemieniem słów Zdołał przekonać rodzica

I w chyżym pędzie do twych przybiegł skał; Wiatr szybkolotny ku tobie mnie gnał. Szczęk młota w mój podziemny przecisnął się dom, W tej swojej grozie Z przerażonego lica Starł mi dziewiczy srom — Bosa w skrzydlatym pomknęłam tu wozie.

PROMETEUSZ. O jej! O jej! Tetydy płodnej córy I ojca Okeana, Co wszystkie ziemskie lądy Niestrudzonymi opasuje prądy, Na los mój spojrzyjcie ponury: Z przepastnej pustoszy tej Opoka wyrasta krzesana, A na niej przyjaciel wasz Spełnia — ach, w jakie pęty Straszne ujęty! — Niepożądaną straż!

CHÓR. Ja-ć widzę, Prometeju, i na taki kres Gdy patrzę, chmura łez Trwożne przesłania mi oczy! W żelaznych więzach giniesz wśród tych ścian! Tak! Na Olimpie nowy włada pan — Bezprawnie sprawia Zeus nowy dzisiaj rząd: Prawdę, co lśniła Śród dawnych wieków mroczy, Uważa dziś za błąd I wraz ją depce niewstrzymana siła.

PROMETEUSZ. Czemuż w Hadesu nie strącił mnie dół — Między umarłych niezliczony tłum, Poza Tartaru bezbrzeżnego brzeg? W nierozerwalny choć mnie łańcuch skuł, Żadenby z tego nie cieszył się bóg, Ni żaden człek! Dziś mi urąga lada wichru szum, Śmieje się lada wróg.

CHÓR. Któż z nieśmiertelnych, któż Takieby serce miał twarde, By tak naocznie Twój niepomierny ból Radość w nim wzbudzał i wzgardę? Któżby nie żywił litości Dla twoich mąk? Chyba-li Zeus, nieugięty król, Nowego prawa stróż, Co Uranowy ród W gniewie niesytym zgniótł I w żądzy swojej nie spocznie, Póki mu władzy nie wyrwie kto z rąk, Chytrze z niebieskich nie wygna go włości.

PROMETEUSZ. Choć sromotnemi zelżył mnie okowy, Jeszcze-ci temu zwierzchnikowi nieba Będzie mej rady potrzeba, Gdy zechce usłyszeć wieści, Jaki go zamach nowy Z berła obedrze i części.

Daremna wówczas miodnych słów przynęta, Chociażby brzmiała najsłodziej! Daremna gróźb jego trwoga: Nie powiadomię boga, Aże mi zdejmie te krwawiące pęta I hańbę mą wynagrodzi.

CHÓR. Przestań, zuchwalcze, stój! Jeszcze cię gorzkie katusze Nie przełamały! Czelnych używasz słów, A ja tu lękać się muszę, Jaką ci dolę niebiosa Gotują! Ach! Groza mną targa, czy skończy się znów Ten ból okrutny twój? Jakiego portu czar Zdejmie ci brzemię kar? Zakamieniały, Głuchy na prośby, wykąpane w łzach, Twardego serca jest-ci syn Kronosa!

PROMETEUSZ. Wiem ja, że srogi to władca i prawa Kuje dowolne, a jednak się zdarzy, Iż zmięknie również jego umysł wraży, Gdy pierwszy spadnie nań cios! Złość w nim uśmierzy się krwawa, Tęsknoty głos Wyrwie mnie z kaźni, Roztęsknionego przyjaciela

Wezwie do swego wesela, Do swojej powoła przyjaźni.

PRZODOWNICA CHÓRU Opowiedz-że nam wszystko, wytłomacz nam ninie, Na jakiej to cię Zeus pochwycił przewinie, Ze pijesz dzisiaj gorycz tak sromotnej doli? Mów, jeśli tylko boleść mówić ci pozwoli.

PROMETEUSZ. Boleśnie jest mi mówić i milczeć boleśnie — Zaiste! w tem i tamtem znów cierpienie wskrześnie. Gdy pierwej w sercach bogów gniew się straszny zrodził I powstał spór wzajemny, ktoby im przewodził, Czy Kronos ma być zepchnion z tronu, aby dalej Panował Zeus; gdy inni wręcz się opierali, Ażeby nad bogami on mógł dzierżyć władzę, Zdarzyło się, niestety, że daremnie radzę, Daremnie chcę przekonać słowy życzliwemi Tytanów, Uranosa płód i matki-Ziemi. Zbyt pyszni, odrzucili roztropne fortele, Sądzący, że przemocą działając a śmiele, Zwyciężą. Ale macierz ma, Temis i Gaja, Co mnogie w swej postaci imiona zestraja, Umiały mi obwieścić, jaki los się stanie Na przyszłość, że nie przemoc odda panowanie Zwycięzcom, tylko podstęp. Tom-ci im w swem słowie Wyłuszczył, ale słuchać nie chcieli bogowie, Ni spojrzeć nie raczyli. Przeto mnie i matce Wydało się najlepszem opuścić te władcę I skrzętnie poprzeć sprawę skrzętnego Zeusza I oto dzisiaj czarna Tartarowa głusza Za moją kryje radą wszystkie sprzymierzeńce

Kronosa wraz z ich panem. Takie ci ja wieńce Nowemu zgotowałem królowi i za to Męczarnią mnie nagrodził — o gorzka zapłato! Lecz ponoć to już królów taki obłęd stary, Ze nawet przyjaciołom swym nie dają wiary... A jeśli mnie pytacie za jaką przewinę, Okryty taką hańbą, w tych katuszach ginę, Odpowiem: Ledwie zasiadł ten władyka srogi Na tronie swym ojcowskim, począł między bogi Rozdzielać dostojeństwa, stanowić urzędy Dla jednych i dla drugich, wszelkie tylko względy Dla biednych zdeptał ludzi — owszem, dawne plemię Wyniszczyć nawet pragnął, aby nowem ziemię Módz obsiać pokoleniem. Nikt się nie postawił Okoniem, jam się tylko odważył i zbawił Człowieka, że zdruzgotan nie spadł w Hadu ciemnie I za to tak bolesne uczyniono ze mnie, Tak straszne widowisko: gorzko ci je znosić I gorzko patrzeć na nie!... Żem śmiał litość głosić Dla ludzi, sam litości nie zaznałem! Składnie Przystroił mnie tu Zeus, niechaj srom nań padnie.

PRZODOWNICA CHÓRU. Z żelaza ma-ci serce, albo i z opoki, W kim ból twój, Prometeju, nie wzbudzi głębokiej Żałości! Ach! dlaczego na to patrzeć muszę?! Patrząca, czuję mękę, co mi szarpie duszę.

PROMETEUSZ. Tak, litość w przyjaciołach wzbudza ból mój krwawy.

PRZODOWNICA CHÓRU. Czyś więcej nie uczynił nic, ponad te sprawy?

PROMETEUSZ Przeze mnie człek nie widzi, co za los go czeka.

PRZODOWNICA CHÓRU. A jakiś na to środek znalazł dla człowieka?

PROMETEUSZ. Nadzieję zaszczepiłem ślepą w jego łonie.

PRZODOWNICA CHÓRU. Zaiste, skarb to wielki dały mu twe dłonie.

PROMETEUSZ. Prócz tego jeszczem ogień przyniósł człowiekowi.

PRZODOWNICA CHÓRU. Więc odtąd mają płomień ludzie jednodniowi?

PROMETEUSZ. Niejednej przezeń sztuki znajomość zdobyli.

PRZODOWNICA CHÓRU. I za to, Prometeju, tak cię Zeus w tej chwili —

PROMETEUSZ. Zbezcześcił i bezcześcić dalej nie zaniecha.

PRZODOWNICA CHÓRU. Nie widzisz kresu cierpień? Jest-li to pociecha?

PROMETEUSZ. Kres będzie, gdy on zechce, siły niema innej.

PRZODOWNICA CHÓRU. Czy zechce? Jest nadzieja? Nie czujesz się winny? Lecz mówić o twej winie na cóżby się zdało? Rozkoszy sobie żadnej, a tobie niemało Sprawiłabym zgryzoty. Zostawmy w spokoju Twój grzech, a ty się staraj pozbyć tego znoju.

PROMETEUSZ. Kto z kaźnią się rozminął, ten-ci łatwo może Pochopne dawać rady noszącym obroże. Lecz jam to wszystko wiedział, daremne więc żale! Zgrzeszyłem, bom chciał zgrzeszyć, i nie przeczę wcale. Śmiertelnym niosąc szczęście, sam w nieszczęście wpadłem. A jednak nie myślałem, by tak gorzkiem jadłem Karmiono mnie za czyn mój, bym, na tej opoce Przykuty, miał w tej pustce pędzić dni i noce, Tak marnieć przehaniebnie na tej wietrznej grani! Lecz rzućcie moją boleść! Łez nie rońcie dla niej! Zestąpcie raczej ku mnie, byście usłyszały, Co czeka mnie tu jeszcze, odartego z chwały. Słuchajcie mnie, słuchajcie, towarzyszki moje! Współczujcie razem ze mną! Straciła ostoję Ma dola: po manowcach omackiem się wlecze I wciąż jedno za drukiem trapi serce człecze.

Z śpiewem na ustach wchodzą OKEANIDY na opokę Prometejową.

CHÓR. Chętne znalazłeś uszy, O Prometeju ty mój! Chyżo ten rydwan rzuciwszy skrzydlaty, Prujący powietrzny szlak, Którym polotny przelatuje ptak, Przebiegłam do skalnej twej głuszy, By poznać ten straszny znój, Ten los, w nieszczęście bogaty.

Zjawia się

OKEANOS. Otom u kresu przedalekiej drogi! O Prometeju, ku tobie,

Do tych samotnych kniej, Posłuszny woli mej, Bez lejc mnie rumak wiatronogi Z chyżością ptaka wiódł. Współczuję twojej żałobie, Albowiem jedna — pamiętać to chciej! — Łączy nas krew. Ale i wspólny pominąwszy ród, Nikt u mnie większej nie zażywa części. Nie lubię przesiewać plew Daremnych słów, Dlatego, proszę, mów, Czy mogę-ć ulgę przynieść w twej boleści? Przekonasz się też niebawem, Że w twem nieszczęściu krwawem Nie jest-ci żadna brać wierniejsza dana Nad przyjaciela twego, Okeana.

PROMETEUSZ. Ha! cóż to! I tyś przybył, by widzieć naocznie Mą dolę? Co? Odwagę miałeś rzucić mrocznie Twych jaskiń samorodnych, toń równoimienną I przyjść nawiedzić ziemię tę, w żelazo plenną? Patrzący na me losy, chcesz-li dla mej kieski Okazać swe współczucie? Spojrzeć, jak zwycięski Ukarał mnie tu Zeus? Jak mnie, przyjaciela, Co tron mu wywalczyłem, straszliwie obdziela Swym gniewem? jak mnie dręczy, uzyskawszy władzę?

OKEANOS. Ja-ć widzę, Prometeju, i dobrze-ć poradzę, Choć rozum twój przemyślny radę sobie daje Najlepszą: poznaj siebie, nowe obyczaje

Racz przyjąć, gdyż bogami król dziś rządzi nowy. Zaprzestań raz dumnemi wygrażać mu słowy, Bo Zeus cię usłyszy, choćby wyżej jeszcze Zasiadał na swym tronie. Przestań, a te kleszcze Męczarni twych dzisiejszych będą-ć niczem więcej, Jak tylko jakiemś widmem igraszki dziecięcej. Rzuć gniew swój, o nieszczęsny! niech go już nie drażni, I bacz, iżby z tej ciężkiej wydostać się kaźni. Zapewne-ć wypowiadam słowa dawno znane, Lecz widzisz, Prometeju, jaką krwawą ranę Zadała ci języka twego czelna pycha! W niedoli tej pokorą niech pierś twa oddycha, Czyż do tej klęski jeszcze chcesz dorzucać świeże? Naukę niech ode mnie twa roztropność bierze: Nie wierzgaj — to ci radzę — przeciw ościeniowi, Bo widzisz sam, jakiemu dziś władcy gotowi Podlegać nieśmiertelni. A teraz odchodzę, Pragnący się przekonać, na jakiejby drodze Wybawić cię z nieszczęścia. Uczynię, co można, A przedsię mowa twoja niech będzie ostrożna, Nie bluźnij! Czyż nie widzisz, arcy-mędrcze luby, Do jakiej czelny język prowadzi zaguby?

PROMETEUSZ Zazdroszczę ci, iż żadnej nie doznałeś kary, Jakkolwiek mężnieś poparł wszystkie me zamiary Dziś o mnie ty się nie troszcz, zostaw swego druha! Zeusa nie przekonasz, niechętnie on słucha! Sam zważaj, byś się w gorzkiej nie znalazł potrzebie.

OKEANOS. Pouczasz lepiej innych, niż samego siebie. Po czynach ja to widzę, nie słowach. A przecie

Nie krępuj mojej woli. Jest jeszcze na świecie Nadzieja! Mam nadzieję, że łaski Zeusowej Dostąpię i te twoje połamię okowy.

PROMETEUSZ. To wszystko, co mi rzekłeś, w wielkiej u mnie wadze; Nie lubię być dłużnikiem. Jednak ja ci radzę, Zaniechaj swego trudu, bo, mówiąc niekłamnie, Daremny trud, jeżeli chcesz się trudzić dla mnie. Z daleka stój od tego! Sam będąc w niewoli, Nie pragnę żadną miarą, ażeby mnie gwoli Ktokolwiek inny znosił równe moim ciosy. Toć cierpię już niemało, że tak srogie losy Dotknęły mego brata. Atlanta: w krainie Zachodniej, gdzieś daleko, w ciężkim znoju ginie, Dźwigając słupy niebios i ziemi — ogromne, Niezwykłe jest to brzemię! Żal mi też, gdy wspomnę Tyfona: syn ten Gai, stugłowy, straszliwy Dziwotwór, mieszkający w kilikijskiej niwy Jaskiniach, groźnej uległ przemocy: wokoło Zabójczym tchem ziejący, śmiał on stawić czoło Wszem bogom; z oczu iskry sypiąc coraz krwawsze, Przypuszczał, że tron Zeusa zdruzgoce na zawsze. Lecz czujny pocisk Boga, grom płomiennopióry, Dyszący strasznym ogniem, padł na niego z góry: Porażon w samo serce, tak pełne przechwałek, Spopielił się w tym żarze nieszczęsny pyszałek, Na pował rozciągnięta, bezwładnie dziś leży Ta bryła nad zatoką, u morskich wybrzeży, Głęboko w wnętrzu Etny, a z nad jej siedliska, Na skalnym siedząc szczycie, skry Hefaistos ciska, Rozgłośnie swym kowalskim kowający młotem.

Tu stąd strumienie ognia rozleją się potem Na równie sykielijskie, na te łany żyzne, By chciwym zniszczyć zębem piennych żniw ojczyznę. Tak Tyfon, wyziewając gniew zapamiętały, Ogniste z źródeł ognia rzucać będzie strzały, Jakkolwiek Zeus go w węgiel obrócił swym gromem. Lecz pocóż cię pouczać? Wszystko ci wiadomem, Nie jesteś bez rozumu, niech on cię ocali! Ja tutaj swoją nędzę będę znosił dalej, Dopóki nie ochłonie Zeus w swym żarnym gniewie.

OKEANOS. Posłuchaj, Prometeju, czyż twój umysł nie wie, Ze z gniewu nas wyleczyć dobre słowo może?

PROMETEUSZ. Tak, serce swe w stosownej gdy zmiękczymy porze, Nie zasię gwałt zadając naszej złości wrażej.

OKEANOS. A jeśli kto się na to w swej trosce odważy, Wytłomacz, jakie z tego wynikną mu szkody?

PROMETEUSZ. Daremna wszelka dobroć, stracone zachody.

OKEANOS. Więc pozwól, niech choroby tej w sobie nie tłumię; Rozumny, kto swój rozum wczas zataić umie.

PROMETEUSZ. I z tego, zda się, dla mnie wynikłaby nędza.

OKEANOS. Widocznie słowo twoje precz mnie stąd wypędza.

PROMETEUSZ. Ażeby twoja litość nie obmierzła komu.

OKEANOS. Czy temu, co w niebieskim dziś króluje domu?

PROMETEUSZ. Uważaj, byś nie ściągnął na się jego burzy.

OKEANOS. Twój los mi, Prometeju, za przestrogę służy.

PROMETEUSZ. Więc dobrze; odejdź, śpiesz się, wytrwaj w tym zamiarze

OKEANOS. Co sam uczynić pragnę, czynić mi to każe Twe słowo. Niecierpliwie już skrzydłem trzepoce Ten ptak mój czworonożny, wszystkie swoje moce Wysila, by, powietrzne w lot przebywszy drogi, Kolana zgiąć w swej stajni na spoczynek błogi.

Znika.

CHÓR. Jakże ja cierpię, że taki cię kres Spotkał, o drogi Prometeju mój! Widzę nieszczęście, na twą mękę łase, I, niby deszczu zdrój, Płynie mi z oczu chciwy potok łez, Pożera lic moich krasę! Okrutne dni na nas idą: Zeus, ufny w swe nowe prawa, Dumnie przeciwko wszystkim bogom stawa, Potrząsa nad nimi swą dzidą. Jęk głośny płynie po łanach wszech ziem — Twej starodawnej chwały zagasł cud Wszystko, co żyje, opłakuje ciebie I twój zhańbiony ród, Wszystko boleje nad nieszczęściem twem!

Na sławy twojej pogrzebie Azyjskie się żalą okraje; Na twoje niegodne losy Wszelaki człowiek krzyczy w niebogłosy, Do wtóru z boleścią swą staje.

*

Płaczą Kolchidy mieszkance I dziewki, pochopne do wojny, Scytowie, co świata krańce W ciżbie obsiedli rojnej U wód meockich wybrzeży —

*

I kwiecie arabskiej ziemi, I ci, co ufni żelazu. Dzidami chronią ostremi Wyniosłych szczytów Kaukazu, Swojej rycerskiej leży...

*

Znany mi wpoprzód był li jeden bóg Którego również nowy władca zmógł;