Czesław Mozil. Pocztówki z pandemii - Czesław Mozil, Przemysław Corso - ebook

Czesław Mozil. Pocztówki z pandemii ebook

Czesław Mozil, Przemysław Corso

4,1

Opis

POCZTÓWKI Z PANDEMII... czyli książka koncertowa

CZYTAJ, SŁUCHAJ, OGLĄDAJ! Dosłownie!

Niecodzienne połączenie niezwykłej książki, a także fantastycznego koncertu z serii CZESŁAW ŚPIEWA SOLO ACT – w wykonaniu uwielbianego przez fanów, polsko-duńskiego artysty, byłego jurora, wiecznego marzyciela, Czesława Mozila.

Całość uzupełniona ekskluzywnymi materiałami wideo, czyli tytułowymi POCZTÓWKAMI.

Do czytania, do pobrania!

Słodko-gorzka opowieść o najdziwniejszym roku dla branży rozrywkowej i koncertowej w Polsce (oraz na całym świecie) z perspektywy muzyka i jego współpracowników. A to wszystko w formie wnikliwych, przeplatających się ze sobą rozmów, przepełnionych ciekawostkami, nadzwyczajnymi spostrzeżeniami i niezachwianą pewnością, że mimo wszystko lepiej być artystą w Polsce, niż fretką w Danii.

DZIĘKI TEJ KSIĄŻCE DOWIESZ SIĘ:

Jak to jest możliwe, że jakiś Chińczyk zjadł nietoperza, a rok później z tego powodu Bracia Golec dostali 2 miliony złotych.

Jak to jest po latach w branży muzycznej przenieść się do Internetu i dlaczego ta cała ,,sieć" to naprawdę okropne miejsce.

Że osoby niepełnosprawne, w odróżnieniu od nas, lockdown mają przez całe życie.

Dlaczego wróżki i wróżbici zaczęli się domagać wsparcia od Państwa... mimo tego, że mogli przecież wszystko przewidzieć!

A przede wszystkim – jak ulotne i przewrotne może być życie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 133

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (12 ocen)
5
4
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maltanczykowianeczka

Nie oderwiesz się od lektury

Żywa. Intrygująca. Prawdziwa. O ludziach.
00

Popularność




Krót­kie słowo wstępu

KRÓT­KIE SŁOWO WSTĘPU…

…czyli Drogi Czy­tel­niku!

Pod­czas jed­nej z ostat­nich roz­mów z Cze­sła­wem Mozi­lem na temat książki, którą trzy­masz wła­śnie w dło­niach, Cze­sław zapew­nił mnie, że warto podej­mo­wać nie­ra­cjo­nalne decy­zje, bo wła­śnie dzięki nim powstają rze­czy wyjąt­kowe i magiczne.

– Myślisz, że ktoś tak powie o Pocz­tów­kach z pan­de­mii? – zapy­ta­łem, nie kry­jąc roz­ba­wie­nia. Brzmiało to, jakby rze­czy­wi­ście miał na myśli ten kon­kretny pro­jekt, a nie w sen­sie bar­dziej ogól­nym – wszel­kie dzia­ła­nia arty­styczne.

– Mam nadzieję! No pew­nie! – odparł.

– Nie, nie, nie… – zapro­te­sto­wa­łem. – Mia­łem na myśli, czy twoim zda­niem ktoś powie, że to nie­ra­cjo­nalne?

– Ja mam coś takiego… – zaczął, pró­bu­jąc odna­leźć wła­ściwe słowa i wła­ściwą kon­struk­cję gra­ma­tyczną.

– Tak? – zachę­ci­łem go.

– Że jeżeli ktoś dowie się wię­cej o naszej branży i tro­chę bar­dziej zro­zu­mie te wszyst­kie siły, to mamy tu do czy­nie­nia z rze­czą bar­dzo war­to­ściową.

– A do tego kon­cert – zażar­to­wa­łem.

– No, kon­cert. I to świetny! Sam zagra­łem! Ale książka też świetna! Ale jeśli ktoś nie czyta, a ja na przy­kład nie czy­tam ksią­żek… Nie, no, prze­sa­dzi­łem, prze­czy­ta­łem ostat­nio Kult Łuka­sza Orbi­tow­skiego. Jest genialny. Ale poza tym to nie czy­tam, może się to zmieni… To tak…

– Tak?

– No tak, tak, tak – powtó­rzył kilka razy i uśmiech­nął się roz­bra­ja­jąco. Miał ten uśmiech, to coś, czego potrafi uży­wać w naj­mniej ocze­ki­wa­nych momen­tach.

– Co, kurde, tak? – Wybuch­ną­łem śmie­chem.

– No, że jeśli ktoś nie czyta, to przy­naj­mniej może dzięki tej książce obej­rzeć świetny kon­cert! Czyli tak!

– Bar­dzo mnie to cie­szy – przy­zna­łem.

– Pamię­tam, że gdy robi­łem płytę Graj­ków Przy­szło­ści, nikt nie chciał jej wydać. Ludzie uwa­żali, że, logicz­nie rzecz bio­rąc, jest to zbyt sza­lony pro­jekt i zbyt drogi. Że nie ma opcji, żeby się zwró­cił. Kosz­to­wało mnie to sto pięć­dzie­siąt tysięcy zło­tych i po pre­mie­rze jesz­cze przez cały rok odda­wa­łem kasę róż­nym ludziom, ale… dosta­li­śmy póź­niej Fry­de­ryka. I oka­zało się, że mia­łem rację. Że było warto. I że nawet rze­czy nie­lo­giczne potra­fią być piękne.

Część pierw­sza

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Uwa­żam, że w cza­sie pan­de­mii i tak lepiej być arty­stą w Pol­sce, niż fretką w Danii

PRZE­MY­SŁAW CHŁĄD

mene­dżer Cze­sława Mozila, tour mana­ger zespołu Behe­moth

NAJ­SŁYN­NIEJ­SZE POWIE­DZE­NIE: Nazy­wam się Chłąd. Jak błąd, tylko przez ce ha.

PRZE­MEK CORSO: Mógł­byś powtó­rzyć?

PRZE­MY­SŁAW CHŁĄD: Ale co? Od początku?

Inte­re­suje mnie temat zależ­no­ści w cza­sie tras kon­cer­to­wych, o któ­rych mówi­łeś. To fascy­nu­jące. Cho­dzi o struk­turę tych wszyst­kich naczyń połą­czo­nych: od „świe­tli­ków”, dźwię­kow­ców, kosz­tów dodat­ko­wych, aż po wyna­gro­dze­nie samego arty­sty. Cze­sław wspo­mniał o tym, że ktoś po jakimś kon­cer­cie wyli­czył mu, że zaro­bił szes­na­ście tysięcy zło­tych na rękę, co jest wie­rutną bzdurą, ale wynika to raczej z nie­wie­dzy albo zło­śli­wo­ści. Idę o zakład, że prze­ciętna osoba nie ma bla­dego poję­cia o praw­dzi­wych kosz­tach zwią­za­nych z orga­ni­za­cją kon­certu czy dużego wyda­rze­nia pod szyl­dem „roz­rywka”.

Gene­ral­nie jestem zda­nia, że naj­le­piej być arty­stą solo­wym (śmiech).

Wyobra­żam sobie.

Ale odsta­wia­jąc żarty na bok… Jeżeli cho­dzi o jeden kon­cert, trzeba zacząć liczyć od trans­portu. Wyna­ję­cie busa plus dwa albo dwa pięć­dzie­siąt zło­tych za kilo­metr podróży. Do tego docho­dzi wspo­mniany przez cie­bie reali­za­tor dźwięku, reali­za­tor świa­tła plus mini­mum jeden tech­nik. To już są trzy osoby, a każdy z nich dostaje za kon­cert wyna­gro­dze­nie rzędu od pię­ciu­set do tysiąca zło­tych na rękę. Takie są widełki. Jeżeli jest więk­szy zespół, trzeba dopi­sać do listy jesz­cze jed­nego tech­nika. Do tego docho­dzi tour mana­ger, czyli osoba odpo­wie­dzialna za zespół i ekipę w cza­sie trasy. Oprócz tego trzech, czte­rech muzy­ków plus arty­sta, na przy­kład taki Cze­sław… Jeśli dobrze to poła­piesz, to masz dzie­więć osób i wycho­dzi ci jeden bus. Jeżeli wię­cej, to ktoś musi jechać dodat­kowo oso­bówką, a to jest dodat­kowy koszt – paliwo i amor­ty­za­cja. Albo trzeba wyna­jąć dru­giego busa… za kolejne dwa albo dwa pięć­dzie­siąt za kilo­metr.

Czyli macie wielki tort i kro­icie go na kawałki.

Dokład­nie. W wypadku kon­certu na osiem­set albo dzie­więć­set osób w jakimś dobrym, komer­cyj­nym klu­bie dla zespołu zostaje przy dobrych wia­trach…

Tak?

Jakieś pięt­na­ście tysięcy zło­tych do podziału. Mówimy oczy­wi­ście o komer­cyj­nym klu­bie, gdzie kon­certy są wspa­niałe, ale należy pamię­tać, że lokal i orga­ni­za­tor też muszą zaro­bić. Tro­chę ina­czej jest w domach kul­tury, które mają mniej­sze koszty i cza­sami wpi­sują wyda­rze­nie w budżet, więc zespół dostaje całość przy­chodu z bile­tów, nie pono­sząc kosz­tów sali i ma na przy­kład dodat­kowo zagwa­ran­to­wany noc­leg albo po pro­stu gra za gwa­ran­to­waną, dobrą stawkę. Dzięki takiej współ­pracy na kon­cer­cie w domu kul­tury zespół może zaro­bić do dwu­na­stu tysięcy i gra dla tro­chę innej publicz­no­ści.

Czyli w zależ­no­ści od loka­li­za­cji i oka­zji mamy kwotę X, ale w zasa­dzie tę samą ekipę ludzi do podziału…

Do tego zmie­rzam. Po odję­ciu wszyst­kich kosz­tów cza­sami muzycy za kon­cert dostają od ośmiu­set do tysiąca czte­ry­stu zło­tych, czyli nie­wiele wię­cej niż tech­nik, choć cza­sami zda­rza się rów­nież, że tech­nik dostaje wię­cej niż muzyk, bo jeżeli jest dobry albo ma renomę, po pro­stu kasuje wię­cej niż muzyk sesyjny, ale nie wiem, czy na potrzeby tej roz­mowy warto wcho­dzić w takie szcze­góły, bo za chwilę poja­wią się pyta­nia: a dla­czego tak, a dla­czego tak? W róż­nych zespo­łach jest to kwe­stia indy­wi­du­alna, ale muzyczne śro­do­wi­sko jest małe. Wielu tech­ników czy muzy­ków pra­cuje z róż­nymi zespo­łami, więc można zało­żyć, że koszta i przy­chód, o któ­rych wspo­mnia­łem, dzia­łają na podob­nej zasa­dzie. Do tego docho­dzą robo­czo­go­dziny, bo to ni­gdy nie są tylko dwie godziny kon­certu. Być może ludziom się tak wydaje. Tym, któ­rzy spoj­rzą na tłum pod sceną, doko­nają szyb­kiej kal­ku­la­cji i powie­dzą: „Cze­sław zaro­bił w dwie godziny kil­ka­na­ście tysięcy”. To nie­prawda. Nie on, tylko my wszy­scy. To po pierw­sze – cała jego ekipa plus muzycy. Po dru­gie to są godziny spę­dzone w busie. To są godziny spę­dzone na przy­go­to­wa­niu sali do kon­certu. To są godziny spę­dzone na pró­bach. Dzień pracy tech­nika sce­nicz­nego po przy­jeź­dzie do mia­sta zaczyna się o godzi­nie trzy­na­stej. O dzie­więt­na­stej zaczyna się kon­cert, a on koń­czy pracę dopiero po dwu­dzie­stej trze­ciej. I uwaga, sezon kon­certowy rzadko trwa cały rok. To jest czę­sto okres w roku, który zara­bia na pozo­stałe mie­siące.

Praca pełna wyrze­czeń, ale rów­nież dająca dużo rado­ści.

Oczy­wi­ście. Trzeba to kochać, ale też umieć robić.

No dobrze. To teraz wyobraź sobie, czy­sto hipo­te­tycz­nie, że masz wszystko poukła­dane. Zapla­no­wane na nowy sezon, ter­miny roz­pi­sane, kalen­darz pełen…

Boję się myśleć, do czego zmie­rzasz.

Po pro­stu wyobraź sobie, że macie wszystko gotowe, aby wyru­szyć w kolejną trasę, ale nagle z jakie­goś powodu zabra­niają w całym kraju orga­ni­zo­wa­nia i gra­nia kon­cer­tów. Nie może­cie wyko­ny­wać swo­jej pracy, nie może­cie ni­gdzie jechać. Powiem wię­cej: restau­ra­cje też zamy­kają. Teatry. Kina. Pra­wie wszystko! Co się wtedy dzieje?

Ale z czym?

Z branżą roz­ryw­kową. Z wami – z Cze­sła­wem Mozi­lem, z tobą i całą waszą ekipą. Wyobraź sobie, że… sam nie wiem, wybu­cha pan­de­mia. Wpro­wa­dzają kwa­ran­tannę, wszyst­kiego zabra­niają, świat staje na gło­wie.

Nie­moż­liwe! Dla­czego mie­liby zabro­nić? W nor­mal­nym kraju to by się ni­gdy nie wyda­rzyło (śmiech). Nie­moż­liwe.

Hipo­te­tycz­nie?

Hipo­te­tycz­nie to nikt nie byłby na to przy­go­to­wany.

Nikt?

Poważ­nie. Zupeł­nie nikt.

LOCK­DOWN

rze­czow­nik zakaz wyj­ścia, zakaz opusz­cza­nia danej strefy.

PAN­DE­MIA COVID-19 W POL­SCE epi­de­miczne zacho­ro­wa­nia na tere­nie Pol­ski na ostrą zakaźną cho­robę układu odde­cho­wego COVID-19 wywo­ły­waną przez wirusa SARS-CoV-2.

W okre­sie od 14 do 20 marca 2020 roku obo­wią­zy­wał w Pol­sce stan zagro­że­nia epi­de­micz­nego, a od 15 marca wpro­wa­dzono na gra­ni­cach Pol­ski kor­don sani­tarny, zna­cząco ogra­ni­cza­jący ruch gra­niczny.

Od 20 marca 2020 roku zgod­nie z roz­po­rzą­dze­niem mini­stra zdro­wia obo­wią­zuje w Pol­sce stan epi­de­mii.

Ogło­szono pierw­szy lock­down.

Wpro­wa­dzono cał­ko­wity zakaz zgro­ma­dzeń publicz­nych, zakaz orga­ni­zo­wa­nia kon­cer­tów i wyda­rzeń arty­stycz­nych. Wiele osób ze stra­chu nie wycho­dziło z domu. Zamknięto kina, teatry, sale kon­cer­towe, puby, lokale gastro­no­miczne, cen­tra han­dlowe, szkoły, przed­szkola.

A nawet… lasy.

Dzie­siątki tysięcy arty­stów pozo­stało bez pracy i jakiej­kol­wiek moż­li­wo­ści zara­bia­nia na życie.

Nie prze­szko­dziło to tele­wi­zji publicz­nej w zor­ga­ni­zo­wa­niu kon­certu „Dla Cie­bie Mamo”, który mimo zakazu odbył się w Teatrze Pol­skim w War­sza­wie z udzia­łem publicz­no­ści. Póź­niej tłu­ma­czono to fak­tem, że publicz­ność to nie publicz­ność, lecz zatrud­nieni na potrzeby wyda­rze­nia sta­ty­ści.

W kolej­nych tygo­dniach obostrze­nia zaczęły być stop­niowo zno­szone, na co miały wpływ spa­dek zacho­ro­wań oraz zbli­ża­jące się w Pol­sce wybory pre­zy­denc­kie.

Wyda­wało się, że wszystko powoli wraca do normy…

W listo­pa­dzie 2020 roku ze względu na rekor­dową liczbę zaka­żeń i liczne przy­padki śmier­telne ogło­szono kolejny – tym razem czę­ściowy – lock­down.

Tak samo jak poprzed­nim razem, naj­bar­dziej ucier­pieli arty­ści, branże: even­towa, gastro­no­miczna, hote­lar­ska, fit­ness oraz osoby zatrud­nione na umowy „śmie­ciowe”.

Gor­szy od braku moż­li­wo­ści zara­bia­nia na życie był tylko cał­ko­wity brak per­spek­tyw i bez­pre­ce­den­sowa nie­udol­ność wła­dzy…

Jak się póź­niej oka­zało, głos w spra­wie zabrały rów­nież wróż­bitki i wróż­bici, twier­dząc, że ich branża rów­nież ucier­piała przez pan­de­mię i że mają trud­no­ści z zara­bia­niem na życie.

A prze­cież mogli to po pro­stu prze­wi­dzieć.

W cza­sie pierw­szego lock­downu pewien „uliczny gra­jek”, Cze­sław Mozil, został zapro­szony wraz ze swoją wierną ekipą do zre­ali­zo­wa­nia pan­de­micz­nego kon­certu online pod hasłem #zostańw­domu.

Ten pierw­szy nie­ty­powy kon­cert szybko zamie­nił się w całą serię muzycz­nych spo­tkań – nada­wa­nych na żywo, pro­sto z domu Cze­sława. Były oka­zją nie tylko do dzie­le­nia się muzyką, ale także moż­li­wo­ścią sko­men­to­wa­nia zmie­nia­ją­cego się za oknami świata. Hoł­dem dla leka­rzy, pie­lę­gnia­rek, nauczy­cieli, a także innych arty­stów. Stały się też świet­nym momen­tem do odda­nia głosu tym, o któ­rych na co dzień bar­dzo czę­sto nie pamię­tamy.

A to był dopiero począ­tek…

CZE­SŁAW MOZIL

duń­sko-pol­ski pio­sen­karz, autor tek­stów, kom­po­zy­tor, muzyk, akor­de­oni­sta, aktor dub­bin­gowy i oso­bo­wość tele­wi­zyjna. Lider pol­sko-duń­skiego zespołu Cze­sław Śpiewa

NAJ­SŁYN­NIEJ­SZE POWIE­DZE­NIE: Nie, nie powiem tego gło­sem Olafa.

PRZE­MEK CORSO: Koja­rzysz ten saty­ryczny rysu­nek z domi­nem? Męż­czy­zna popy­cha pierw­szy klo­cek pod­pi­sany: „Jakiś Chiń­czyk zjada nie­to­pe­rza”, a ostatni ele­ment kon­struk­cji jest opa­trzony komen­ta­rzem: „Pre­zy­dent Duda rapuje #Hot16Challenge2, a bra­cia Golec dostają dwa miliony dofi­nan­so­wa­nia”. Jak to się dla cie­bie zaczęło? Jaki był twój pierw­szy klo­cek, zanim runęła cała reszta? Kiedy pierw­szy raz usły­sza­łeś o COVID-19?

CZE­SŁAW MOZIL: Tak, tak. To nawet zabawne, jak o tym myślę…

Zaskocz mnie.

W lutym 2020 roku kupi­łem ubez­pie­cze­nie, full pakiet na cały rok, dla sie­bie i mojej żony Doroty. Pomy­śla­łem sobie: „Tak! To jest ten rok! Będziemy podró­żo­wać. Będziemy tyle latać! Będziemy tyle jeź­dzić!”. I zaczęło się nawet nie­źle. Byli­śmy trzy tygo­dnie w Azji: Oman, Penang i wyspa Ko Lipe… I wtedy zauwa­ży­łem ludzi w masecz­kach.

Jesz­cze się okaże, że to Mozil przy­wiózł wirusa do Pol­ski.

W ciągu tych trzech tygo­dni urlopu z dzie­sięć razy lata­li­śmy róż­nymi samo­lo­tami. Weźmy na przy­kład lot z Omanu do Kochi. Sie­dzimy tam z Dorotą, a wszy­scy wokół nas mają zasło­nięte twa­rze. Kaszlą, kichają, smar­kają. Kiedy dwu­dzie­stego pierw­szego lutego wra­ca­li­śmy z Bang­koku do War­szawy z prze­siadką w Wied­niu, w pierw­szej czę­ści lotu sie­dział obok mnie męż­czy­zna, który dosłow­nie scho­dził. Przez całą noc kasz­lał, kichał i drżał. Jedyne, co wtedy przy­szło mi do głowy, to pyta­nie: „Are you all right?”. Nie był all right. Był bar­dzo daleko od all right. Teraz byłoby to nie do uwie­rze­nia, ale wtedy nie łączy­łem jesz­cze wszyst­kich fak­tów. Myślę, że ludzie by się go po pro­stu bali, nie zbli­żali do niego. Myślę, że nie zostałby wpusz­czony do samo­lotu.

Mia­łeś nie­prze­spaną noc…

Ale jak się teraz nad tym zasta­na­wiam, to wydaje mi się, że naj­bar­dziej sur­re­ali­styczne było to, że kiedy byli­śmy jesz­cze w Azji, wszy­scy nosili maseczki, na każ­dym lot­ni­sku mie­rzono nam tem­pe­ra­turę. Oni już w tym byli. Reago­wali. Przy­go­to­wy­wali się, że może być nie­faj­nie, ale robili to spo­koj­nie. Nikt nie pani­ko­wał, ale wpro­wa­dzano zasady. A w Pol­sce? Kiedy zaczęto gło­śno mówić o pan­de­mii, na­dal można było spo­koj­nie przy­le­cieć z Włoch, prze­kro­czyć gra­nicę i nikt nawet nie pytał, jak się czu­jesz.

Mój młod­szy brat wra­cał w tam­tym okre­sie z Fran­cji z gorączką. Bali­śmy się, że ze względu na prze­zię­bie­nie i wło­skie nazwi­sko mogą go zatrzy­mać na gra­nicy. Nie zatrzy­mali, tylko kazali mu wypeł­nić ankietę, że jest zdrowy.

No wła­śnie! A jesz­cze dodaj do tego, że w tele­wi­zji Szu­mow­ski gadał jakieś głu­poty… I nagle wszy­scy byli kom­plet­nie zdez­o­rien­to­wani. Całe spo­łe­czeń­stwo. Muszę dodać, że ja sam ni­gdy nie byłem koro­na­scep­ty­kiem. Nie nego­wa­łem nie­bez­pie­czeń­stwa. Po pro­stu nikt z nas i moich bli­skich nie wie­dział, co się dzieje. Póź­niej z dnia na dzień ogło­szono naro­dową kwa­ran­tannę, a cała sytu­acja została przed­sta­wiona, jak­by­śmy prze­ży­wali wła­śnie praw­dziwą apo­ka­lipsę zom­bie.

Tro­chę jak Wojna świa­tów H.G. Wel­lsa, kiedy ludzie sie­dzieli w domach i słu­chali radia, wycze­ku­jąc w prze­ra­że­niu kolej­nych donie­sień o inwa­zji…

Ja się teraz nie boję tak bar­dzo jak w marcu. Nie boję się o swoje zdro­wie, choć sprawa jest poważna. Bar­dziej mar­twi mnie to, że nie można uczci­wie pra­co­wać. Nagle coś, co robisz przez całe życie, zostaje zabro­nione, a ty musisz się zacząć mar­twić o rachunki. Na początku mia­łem bar­dzo czarne myśli. Teraz już wiem, że wró­cimy do gra­nia. Że być może, gdy ktoś będzie czy­tał książkę z naszą roz­mową, będzie już mógł nor­mal­nie wyjść, kupić bilet na kon­cert, a my będziemy mogli go zagrać. Wolał­bym jed­nak nie prze­sa­dzać z opty­mi­zmem jak nie­któ­rzy. Mam zna­jo­mych arty­stów, któ­rzy już bukują kon­certy na pierw­szą połowę 2021 roku1. Tro­chę się im nie dzi­wię, ale tro­chę dzi­wię, bo naprawdę moim zda­niem trudno cokol­wiek zapla­no­wać.

Ide­alny tekst na pocz­tówkę z 2020 roku: „Jeste­śmy, żyjemy, trzy­mamy się jakoś, ale trudno cokol­wiek zapla­no­wać”.

I tak uwa­żam, że lepiej w cza­sie pan­de­mii być arty­stą w Pol­sce… niż fretką w Danii. Sły­sza­łeś, co oni zro­bili z tymi bied­nymi zwie­rzę­tami? Zabili kil­ka­na­ście milio­nów fre­tek, bo bali się wirusa.

Ożeż… chyba naprawdę lepiej być arty­stą w Pol­sce.

No mówię ci!

Kiedy w marcu 2020 roku ogło­szono lock­down i oka­zało się, że wszyst­kie kon­certy w per­spek­ty­wie nad­cho­dzą­cych mie­sięcy zostają odwo­łane, jak prze­bie­gła wasza roz­mowa wewnątrz zespołu? W eki­pie? Twoja roz­mowa z Prze­mkiem Chłą­dem? Mie­li­ście plan B?

Nie mie­li­śmy. Szcze­rze. Nie mie­li­śmy żad­nego planu. A per­spek­tywa kon­cer­tów online wyda­wała mi się durna. Nie chcie­li­śmy tego robić. Bo to nie jest praw­dziwy kon­cert. To jest coś zupeł­nie innego. Ale ja myślę, że każdy patrzy ze swo­jego punktu widze­nia na COVID-19. Nie dla wszyst­kich pan­de­mia ozna­cza kło­poty. Jest wiele firm, które się wzbo­ga­ciły albo bar­dzo roz­wi­nęły. Ktoś zaczął tra­cić, ktoś inny zyski­wać. Nie można mówić, że dla wszyst­kich ta sytu­acja ozna­czała nie­szczę­ście. Dla nas tak. Dla wielu naszych bli­skich, ludzi z naszej branży, tak. Ale nie dla wszyst­kich.

Nada­jesz temu szer­szy kon­tekst, ale pyta­nie doty­czyło was…

Bo nie chcę być póź­niej źle zro­zu­miany. Nie chcę mówić za wszyst­kich. Przed pan­de­mią zagra­łem kilka kon­cer­tów, Prze­mek Chłąd wró­cił z euro­pej­skiej trasy kon­cer­to­wej z Behe­mo­them i Slipk­no­tem. Gdy­bym nie miał odło­żo­nych pie­nię­dzy, pew­nie byłoby znacz­nie gorzej. Nie wiem, jak nasi tech­nicy, Tomek i Michał, ale oni ciężko pra­cują, nie mają chyba dużych kre­dy­tów i leasin­gów. Kiedy pytasz o plan B, od razu myślę o innych, tych, któ­rych nagle nie stać na ratę kre­dytu, a jesz­cze mają małe dzieci, całą rodzinę na utrzy­ma­niu. To może siąść na bani. Nagle jest u cie­bie znacz­nie gorzej.

Czy­ta­łem gdzieś, że w kwiet­niu 2020 roku znacz­nie wzro­sła liczba samo­bójstw w porów­na­niu do kwiet­nia poprzed­niego roku.

Nie dziwi mnie to. Jestem bar­dzo cie­kaw, jak będą wyglą­dały bada­nia doty­czące zdro­wia psy­chicz­nego ludzi w cza­sie pan­de­mii. Myślę, że wyniki mogą nas zasko­czyć. A to nie wszystko. Nie­któ­rzy muzycy, któ­rych znam, roz­wo­dzą się z powodu pan­de­mii…

Naj­go­rzej, jeżeli ktoś pro­wa­dził podwójne życie i miał dwie rodziny albo dwa związki jed­no­cze­śnie. A póź­niej nagle kazali mu sie­dzieć w domu, a on nie wie­dział, w któ­rym.

Takich też znam. Coś sły­sza­łem. A póź­niej jeź­dzisz i uda­jesz, że piszesz książki o pan­de­mii gdzieś po Pol­sce, żeby wyjść z domu.

PRZE­MY­SŁAW CHŁĄD

PRZE­MY­SŁAW CHŁĄD: Usły­sza­łem okropny kawał o pan­de­mii. Nie powin­ni­śmy go chyba zamiesz­czać w książce.

PRZE­MEK CORSO: Jaki?

Jeżeli w cza­sie pan­de­mii twój mąż albo żona nie golą miejsc intym­nych, to zna­czy, że wcze­śniej robili to nie dla cie­bie.

Prze­ra­ża­jące i może tro­chę praw­dziwe (śmiech).

Roz­ba­wiło mnie to.

Mnie też!

W ogóle ten począ­tek akcji z wiru­sem był też tro­chę zabawny. Mie­li­śmy trasę kon­cer­tową z Behe­mo­them i gra­li­śmy w Lon­dy­nie. To była połowa stycz­nia 2020 roku. Zespół miał wró­cić do Pol­ski na dwa dni i nagle „Inferno”, bęb­niarz, poin­for­mo­wał nas, że jakiś Chiń­czyk zjadł nie­to­pe­rza i że nie­bez­pieczny wirus w Chi­nach wykań­cza ludzi. Popro­sił mnie wtedy, żebym zała­twił maski, bo boi się zara­zić na lot­ni­sku. Moja pierw­sza reak­cja? Wirus w Chi­nach? To pew­nie jakiś fejk!

A jed­nak!

No wła­śnie! I myśmy w pew­nym sen­sie w trak­cie tej trasy dosłow­nie ucie­kali przed wiru­sem. Był cały czas za nami. Dzie­sią­tego lutego gra­li­śmy kon­cert w Medio­la­nie, a dwu­na­stego lutego media ogło­siły tam ogni­sko wirusa. To wyda­wało się nie­re­alne. Kiedy na początku marca wró­ci­li­śmy do Pol­ski po ostat­nim kon­cer­cie, zaczęły się żarty, że „zaraz nas tutaj wirus zje”.

To zro­zu­miałe – media się kar­mią stra­chem i histe­rią. Też na początku byłem scep­tyczny wobec skali roz­prze­strze­nia­nia się wirusa. A ty sam prze­cież jesteś bar­dzo prag­ma­tyczny…

Cza­sami aż za bar­dzo. Jakiś czas temu Cze­sław wysłał mi fil­mik z kon­fe­ren­cją pra­sową Donalda Trumpa w jakimś skła­dzie maga­zy­no­wym, bo jego ludzie się pomy­lili. Z miej­sca to zane­go­wa­łem: „Nie, to nie­moż­liwe!”.

Co to zna­czy, że się pomy­lili?

Hotel, w któ­rym miała odbyć się kon­fe­ren­cja, miał taką samą nazwę jak ten skład i ktoś się pomy­lił, a Trump prze­ma­wiał na tle maga­zynu o nazwie Four Seasons. W swoim prag­ma­ty­zmie pomy­śla­łem, że to nie­moż­liwe. Że ściema! Że prze­cież mają Secret Service, mają służby! Ale póź­niej oka­zało się, że naprawdę się pomy­lili. Więc wyobraź sobie, jak się poczu­łem i co pomy­śla­łem, gdy ktoś mi powie­dział mimo­cho­dem, że „jakiś wirus z Chin przy­szedł”.

Czyli twoja reak­cja brzmiała…

To się nie dzieje! Nie wie­rzę! Dopiero póź­niej, kiedy zro­biło się poważ­nie i zamknięto nas w domach, wyczy­ta­łem w sieci arty­kuł pod tytu­łem Po czym poznać, że masz koro­na­wi­rusa? W jed­nym z pod­punk­tów stało, że jeżeli nabie­rzesz powie­trza do płuc i jesteś w sta­nie wytrzy­mać na bez­de­chu dzie­sięć sekund, to zna­czy, że twoje płuca jesz­cze nie są znisz­czone. Słowo! W domu tego nie robi­łem, żeby nie siać paniki, ale pod­czas szyb­kich spa­ce­rów z psem wstrzy­my­wa­łem oddech, liczy­łem i za każ­dym razem z ulgą stwier­dza­łem, że jest OK. Nawet gdy sze­dłem po coś do piw­nicy, drzwi otwie­ra­łem łok­ciami, bo wszę­dzie widzia­łem te koro­na­wi­rusy! A w mię­dzy­cza­sie, pro­szę! Jest! Jeden z pierw­szych przy­pad­ków w Pol­sce! I to jesz­cze z pomor­skiego! Świet­nie! Kobieta! Księ­gowa woka­li­sty z mojej wła­snej kapeli, z którą gram. Pomy­śla­łem sobie wtedy ze stra­chem: „To już tu jest! To jest bli­sko! To jest obok! Czai się za rogiem!”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Roz­mowy Prze­mka Corso z Cze­sła­wem Mozi­lem i ludźmi z jego ekipy odby­wały się od jesieni 2020 roku do początku roku 2021 (wszyst­kie przy­pisy pocho­dzą od redak­cji). [wróć]