79,00 zł
Zerwał okowy, a potem zniszczył świat... Dziesięć lat temu Darrow pokierował rewolucją i stworzył fundament dla nowego świata. Teraz jest wyjęty spod prawa.
Odrzucony przez Republikę, która stworzył, dysponując zaledwie połową swojej floty prowadzi na własną rękę wojnę na Merkurym. Wróg ma przewagę liczebną i zbrojną, ale Darrow zawsze ma asa w rękawie? Czy pozostanie bohaterem, który zerwał okowy? Czy stanie się powodem zniszczenia własnego świata? Czy nadszedł czas, aby inna legenda zajęła jego miejsce? Lysander au Lune, usunięty dziedzic starego imperium, powrócił do Rdzenia.
Najpierw musi przetrwać wśród skłóconych Złotych, a potem przeżyć spotkanie z Darrowem. Czy swoim mieczem przyniesie rodzajowi ludzkiemu pokój? Na Lunie Mustang – trapiona przez wrogów Suwerenka Republiki – musi ratować demokrację i swojego męża, który znajduje się na wygnaniu miliony kilometrów od niej. Jedyną pewną rzeczą w Układzie Słonecznym jest zdrada. Oraz to, że Powstanie wkracza w nowy czas mroku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 1128
Dramatis personÆ
Darrow z Lykos / Żniwiarz – były arcyimperator Republiki Solarnej, mąż Virginii, Czerwony
Virginia au Augustus / Mustang – aktualna Suwerenka Republiki Solarnej, żona Darrowa, prymus domu Augustus, siostra Szakala z Marsa, Złota
Pax – syn Darrowa i Virginii, Złoty
Kieran z Lykos – brat Darrowa, Wyjec, Czerwony
Rhonna – bratanica Darrowa, córka Kierana, lansjer, Szczeniak nr Dwa, Czerwona
Deanna – matka Darrowa, Czerwona
Sevro au Barca / Goblin – imperator Republiki, mąż Victry, Wyjec, Złoty
Victra au Barca – żona Sevro, z domu au Julii, Złota
Electra au Barca – córka Sevro i Victry, Złota
Dancer, senator O’Faran – senator, niegdyś jeden z dowódców Synów Aresa, mąż Deanny, trybun bloku Czerwonych, Czerwony
Kavax au Telemanus – prymus domu Telemanus, klient domu Augustus, Złoty
Niobe au Telemanus – żona Kavaxa, klient domu Augustus, Złota
Daxo au Telemanus – dziedzic domu Telemanus, syn Kavaxa i Niobe, senator, trybun bloku Złotych, Złoty
Thraxa au Telemanus – pretor Wolnych Legionów, córka Kavaxa i Niobe, Wyjec, Złota
Alexandar au Arcos – najstarszy wnuk Lorna, dziedzic domu Arcos, sprzymierzeniec domu Augustus, lansjer, Szczeniak nr Jeden, Złoty
Cadus Harnassus – imperator Republiki, zastępca dowódcy Wolnych Legionów, Pomarańczowy
Orion xe Aquarii – nawarcha Republiki, imperator Białej Floty, Wyjec, Niebieska
Colloway xe Char – pilot z największą liczbą zestrzeleń we flocie Republiki, Wyjec, Niebieski
Glirastes Mistrz Stwórca – architekt i wynalazca, Pomarańczowy
Holiday ti Nakamura – dux Lwiej Gwardii Virginii, siostra Trigga, klient domu Augustus, centurion Legionu Pegaz, Szara
Żywe Srebro / Regulus ag Sun – najbogatszy człowiek w Republice, szef Sun Industries, Srebrny
Publius cu Caraval – trybun bloku Miedzianych, senator, Miedziany
Theodora – przywódczyni agentów zwanych Drzazgami, klient domu Augustus, Różowa Róża
Zan – arcyimperator Republiki po usunięciu z tej pozycji Darrowa, dowódca floty obronnej Luny, Niebieski
Błazen – Wyjec, klient domu Barca, Złoty
Pestka – Wyjec, klient domu Barca, Złota
Min-Min – Wyjec, snajper i ekspert od uzbrojenia, klient domu Barca, Czerwona
Brzydal – Wyjec, klient domu Augustus, Złoty
Kulki – Wyjec, haker, Zielony
Bezjęzyk – były więzień w Grobowcu w Otchłani, Obsydianowy
Felix au Daan – ochroniarz Darrowa, klient domu Augustus, Złoty
Atalantia au Grimmus – dyktatorka Wspólnoty, córka Pana Popiołów Magnusa au Grimmusa, siostra Ai i Moiry, były klient domu Lune, Złota
Lysander au Lune – wnuk byłej Suwerenki Octavii, dziedzic rodu Lune, były patron domu Grimmus, Złoty
Atlas au Raa / Rycerz Strachu – brat Romulusa au Raa, legat Legionu Zero („Gorgony”), dawniej pod kuratelą domu Lune, klient domu Grimmus, Złoty
Ajax / Rycerz Burzy – syn Ai au Grimmus i Atlasa au Raa, dziedzic domu Grimmus, legat Żelaznych Lampartów, Złoty
Kalindora au San / Rycerz Miłości – Olimpijski Rycerz, ciotka Alexandra au Arcosa, klient domu Grimmus, Złota
Julia au Bellona – matka Cassiusa, który nie utrzymuje z nią kontaktów, nieprzyjaciółka Darrowa, prymus ostatków domu Bellona, Złota
Scorpio au Votum – prymus domu Votum (magnaci, właściciele kopalni metali i budowniczy Merkurego), Złoty
Cicero au Votum – dziedzic domu Votum, syn Scorpio, legat Legionu Skorpion, Złoty
Asmodeus au Carthii – prymus domu Carthii (stoczniowcy z Wenus), Złoty
Rhone ti Flavinius – podpretor rodu Lune, były zastępca dowódcy XIII Straży Pretoriańskiej Dragonów (którą dowodziła Aja), Szary
Seneca au Cern – dux Ajaxa, centurion Żelaznych Lampartów, Złoty
Magnus au Grimmus / Pan Popiołów – były arcyimperator za rządów Octavii au Lune, Niszczyciel Rei, Złoty, zabity przez Wyjców i Apolloniusa au Valii-Rath
Octavia au Lune – była Suwerenka Wspólnoty, babka Lysandra, Złota, zabita przez Darrowa
Aja au Grimmus – córka Pana Popiołów Magnusa au Grimmusa, Złota, zabita przez Sevro
Moira au Grimmus – córka Pana Popiołów Magnusa au Grimmusa, Złota, zabita przez Ragnara
Dido au Raa – współkonsul Dominium Obrzeża, żona byłego Suwerena Dominium Obrzeża Romulusa au Raa, z domu au Saud, Złota
Diomedes au Raa / Rycerz Burzy – syn Romulusa i Dido, taksarcha Falangi Błyskawicy, Złoty
Seraphina au Raa – córka Romulusa i Dido, lochagos Jedenastej Jazdy Pyłu
Helios au Lux – współkonsul Dominium Obrzeża dzielący urząd z Dido
Romulus au Raa / Władca Pyłu – były prymus domu Raa i Suweren Dominium Obrzeża, Złoty, popełnił rytualne samobójstwo
Sefi Milcząca – królowa Obsydianowych, przywódczyni Walkirii, siostra Ragnara Volarusa, Obsydianowa
Valdir Nieścięty – wódz wojenny, partner królowej Sefi, Obsydianowy
Ozgard – szaman ognistych kości, Obsydianowy
Freihild – skuggi wojowniczka ducha, Obsydianowa
Gudkind – skuggi wojownik ducha, Obsydianowy
Xenophon – doradca Sefi, Białe logos
Ragnar Volarus – były przywódca Obsydianowych, Wyjec, Obsydianowy, zabity przez Aję
Ephraim ti Horn – wolny strzelec, były członek Synów Aresa, mąż Trigga ti Nakamura, Szary
Volga Fjorgan – wolny strzelec, współpracowniczka Ephraima, Obsydianowa
Apollonius au Valii-Rath / Minotaur – dziedzic domu Valii-Rath, wielomówny, Złoty
Książę Rąk – członek Syndykatu, mistrz złodziei, Różowy
Lyria z Lagalos – Gamma z Marsa, klient domu Telemanus, Czerwona
Liam – siostrzeniec Lyrii, klient domu Telemanus, Czerwony
Harmony – przywódczyni Czerwonej Ręki, była członkini Synów Aresa, Czerwona
Pytha – pilotka, towarzyszka Cassiusa i Lysandra, Niebieska
Figment – wolny strzelec, Brązowa
Fitchner au Barca / Ares – były przywódca Synów Aresa, Złoty, zabity przez Cassiusa au Bellona
Suwerenka
– Obywatele Republiki Solarnej, mówi wasza Suwerenka.
Wpatruję się na wpół oślepiona w pluton egzekucyjny obiektywów kamer podobnych do muszych oczu. Po drugiej stronie iluminatora za moją sceną stacje bojowe i okręty wojenne unoszą się ponad górną atmosferą Luny.
Patrzy na mnie osiem miliardów oczu.
– W ubiegły piątek wieczorem, trzeciego dnia mensis Martius, otrzymałam raport, z którego wynika, że Wspólnota przeprowadza na orbicie Merkurego operację wojskową na dużą skalę. Od czasu bitwy o Marsa pięć lat temu nie zgromadzono podobnej ilości wyposażenia i równie licznych sił. Ponosimy odpowiedzialność za ten kryzys. Zwabieni fałszywymi obietnicami pełnomocnika wroga, pozwoliliśmy, aby nasza determinacja osłabła. Uwierzyliśmy w szlachetność naszego nieprzyjaciela. Uwierzyliśmy, że można zawrzeć pokój z tyranami. Prawdziwa natura tego kłamstwa, jakże kuszącego, została ujawniona: to okrutne intrygi na poziomie władz, obmyślone, popełnione i przeprowadzone przez nowo wyznaczoną Dyktatorkę Ostatków Wspólnoty, Atalantię au Grimmus, córkę Pana Popiołów. Uległszy jej czarowi, poszliśmy na ugodę z rzecznikami tyranii. Zwróciliśmy się przeciwko naszemu największemu generałowi, mieczowi, który przeciął okowy niewoli, i zażądaliśmy, aby zgodził się na pokój, w którym on sam rozpoznał kłamstwo. Kiedy odmówił, krzyknęliśmy: „Zdrajca!”, „Tyran!”, „Podżegacz wojenny!”. W obawie przed nim przywołaliśmy z powrotem z Merkurego na Lunę część Białej Floty: Straż Centralną. Zostawiliśmy imperator Aquarii połowę sił, narażając ją na atak. Uczyniliśmy ją na wpół bezbronną. Teraz z jej floty, floty, która oswobodziła nasze domy, pozostały szczątki. Dwieście waszych okrętów wojennych zostało zniszczonych. Tysiące waszych marynarzy zginęły. Miliony waszych braci i sióstr zostały porzucone na wrogiej planecie. Straty sięgają setek miliardów, wasze straty. I jest to wina sprzeczek w waszym senacie, a nie sił wroga. Słyszałam, jak mówiono w ostatnich miesiącach, w korytarzach Nowego Forum, na ulicach Hyperiona, w wiadomościach nadawanych w całej Republice, że powinniśmy porzucić tych synów i córki wolności, te Wolne Legiony. Słyszałam, jak nazywa się je publicznie, bez wstydu, „Utraconymi Legionami”. Zostali skreśleni przez was mimo odwagi, jaką okazali, mimo wytrzymałości, jaką w sobie znaleźli, mimo potworności, jakie wycierpieli dla was. Zostali skreśleni, ponieważ boimy się, że rozstając się z naszymi okrętami, ściągniemy inwazję na własne światy. Ponieważ boimy się ponownie ujrzeć żelazo Wspólnoty na naszych niebach. Ponieważ boimy się zaryzykować wygodę i wolność, które mężczyźni i kobiety z Wolnych Legionów zdobyli dla nas za cenę własnej krwi… Powiem wam, czego ja się boję. Boję się, że czas rozwodnił nasze marzenie! Boję się, że pośród wygód uwierzyliśmy, że o swobody nie trzeba walczyć!
Pochylam się do przodu.
– Obawiam się, że wątłość naszej determinacji, kłótnie i obmowy, w których jakże dekadencko się nurzaliśmy, ograbią nas z jedności woli, która pozwoliła światu ruszyć naprzód ku lepszemu miejscu, gdzie poszanowanie dla sprawiedliwości i wolności znalazło punkt zaczepienia po raz pierwszy od tysiąca lat. Obawiam się, że z powodu z braku jedności powrócimy do ohydnej epoki, z której uciekliśmy, i że ten nowy czas mroku będzie bardziej okrutny, bardziej złowieszczy i bardziej przewlekły z powodu nikczemności, jaką rozbudziliśmy w naszych wrogach. Wzywam was, Ludu Republiki, pozostańcie zjednoczeni. Nawołujcie swoich senatorów, aby odrzucili strach. Aby odrzucili otępienie, w którym dba się tylko o własne korzyści. Aby nie drżeli zdjęci pierwotnym strachem na myśl o inwazji. Nie pozwólcie, aby wasi senatorowie gromadzili dla siebie wasze bogactwa, chowali się za waszymi okrętami wojennymi, lecz obudźcie w ich duszach bardziej gniewne anioły i poślijcie potęgę Republiki, żeby strąciła machinę tyranii i ucisku z nieba Merkurego i uratowała nasze Wolne Legiony.
W tej chwili trzysta osiemdziesiąt cztery tysiące kilometrów od mojego serca, z orbity leżącej tysiąc kilometrów nad krnąbrnym kontynentem Pacyfiki Południowej, pociski w zapewniającej niewidzialność dla radarów polimerowej powłoce Sun Industries pędzą w pustkę z prędkością trzystu dwudziestu tysięcy kilometrów na godzinę. Lecą w kierunku Merkurego. Nie niosą jednak śmierci, ale zapasy, leki na chorobę popromienną, uzbrojenie, a także – o ile mój mąż nadal żyje – słowa nadziei.
„Nie opuściliśmy cię. Przybędę po ciebie.
A do tego czasu wytrwaj, ukochany. Wytrwaj”.
Prolog
Darrow
W cieniu Merkurego unosi się cmentarzysko okrętów wojennych Republiki.
Ze zwycięskiej Białej Floty, która wyzwoliła Lunę, Ziemię i Marsa, pozostały tylko poskręcane odłamki i poczerniałe skorupy. Zniszczone przez potęgę Armady Popielnej wraki okrętów wirują na orbicie wokół planety, którą wyzwoliły raptem kilka miesięcy temu. Już nie wypełniają ich marsjańscy marynarze i legioniści wierni marzeniu Eo, zimne korytarze są otwarte na próżnię i zamieszkane tylko przez umarłych.
To ostatni śmiech Pana Popiołów i debiut jego dziedziczki.
Kiedy ja razem z Apolloniusem i Sevro paliłem starego wojownika w jego łożu na Wenus, jego córka Atalantia wyszła z cienia ojca i przejęła urząd Dyktatora. Dyskretnie przeprowadziła większość ich armady z Wenus i wykorzystała zniekształcające wskazania instrumentów promieniowanie słoneczne, żeby zaatakować z zasadzki Białą Flotę na orbicie Merkurego.
Orion, dowódca mojej floty i najlepszy taktyk Republiki, nie spodziewała się tego. To była masakra, a ja spóźniłem się trzy tygodnie, żeby jej zapobiec. Szaleńcze wezwania pomocy moich przyjaciół dręczyły mnie, kiedy pokonywałem pustkę, oddalając się coraz bardziej od syna i żony i zmierzając prosto w paszczę szaleństwa.
Biała Flota może i przepadła, ale Wolne Legiony, które przewiozła na Merkurego, wciąż żyją. Wkrótce dołączę do nich na powierzchni planety, najpierw jednak mam inne zadanie do wykonania.
Byłoby łatwiej, gdybym miał tu Sevro. Jak zawsze, gdy chodzi o przemoc.
Mój oddech rozbrzmiewa chrapliwie w skafandrze próżniowym, kiedy sunę przez cmentarzysko. Moje magnetyczne buty lądują bezgłośnie na złamanym kręgosłupie republikańskiego drednota. Zerkam przez wielkie pęknięcie w kadłubie, żeby sprawdzić, jak idzie praca mojemu lansjerowi. Różne szczątki szybują w ciemności – kawałki metalu, materace, dzbanki na kawę, zamarznięte kule płynów maszynowych, odcięte kończyny. Nigdzie nie widać Alexandra.
Sztywne ciało marynarza w stroju mechanika szybuje stopami do przodu. Nogi ma stopione w jeden, wygięty, zakrzepły kikut żarem promieni cząstek, usta rozwarte w niemym krzyku, jakby pytał: „Gdzie byłeś, kiedy nadszedł wróg? Gdzie był Żniwiarz, któremu przysięgłem wierność?”.
Dał się zwieść wrogom, sprzymierzeńcom, samemu sobie.
Podczas gdy senat Republiki oszukiwał sam siebie, wierząc, że można zawrzeć pokój z faszystowskimi watażkami, ja udawałem, że zabicie Pana Popiołów zakończy wojnę jeszcze za naszego życia. Udawałem, że mam klucz do przyszłości, w której mogę odłożyć sierpak i wrócić do dziecka i żony, żeby być ojcem i mężem. Desperacja pozwoliła mi uwierzyć w to kłamstwo. Naiwność senatu kazała mu uwierzyć w kłamstwo Atalantii. Teraz jednak znam prawdę.
Wojna to jest nasze życie. Sevro myślał, że może przed nią uciec. Ja myślałem, że mogę ją zakończyć. Jednak nasz wróg jest jak Hydra. Odetnij mu jedną głowę, a wyrosną dwie nowe. Nie będą szukać pokoju. Nie poddadzą się. Trzeba im wyciąć serce, bo będą walczyć o każdą piędź ziemi, nawet o najdrobniejszy pyłek.
Dopiero wtedy nastanie pokój.
W rozpadlinie pod moimi stopami migoczą światła. Kilka minut później Złoty w skafandrze kosmicznym unosi się do góry, żeby usiąść obok mnie na kadłubie. Z obawy przed czujnikami wroga przystawia osłonę hełmu do mojej, żeby fale dźwiękowe miały się przez co nieść.
– Reaktor gotowy do nekromancji.
– Dobra robota, Alexandrze.
Odpowiada mi stoickim skinieniem głowy.
Ten młody żołnierz nie jest już nieopierzonym, niepewnym siebie młodzikiem, który zaczął u mnie służbę jako lansjer cztery lata temu. Po wojnie większość ludzi się kurczy. Jedni z powodu ran na ciele. Inni na skutek śmierci towarzyszy. Niektórzy z powodu utraty autonomii. Jednak większość ze wstydu, bo odkrywają własną niemoc. W konfrontacji ze zgrozą ich marzenia o wielkim przeznaczeniu załamują się. Tylko nieliczni przeklęci rozkoszują się mrocznym dreszczykiem, gdy odkrywają, że są urodzonymi zabójcami.
Alexandar to zabójca. Dowiódł, że jest godnym spadkobiercą spuścizny po swoim dziadku, Lornie au Arcos. A ja zaczynam się zastanawiać, czy odziedziczy też moje brzemię. W pojedynkę powstrzymał napór wroga na szczycie wieży Pana Popiołów, kiedy Thraxa, Sevro i ja zostaliśmy powaleni na kolana. To obudziło w nim głód. Teraz pragnie zemścić się na Atalantii za wymordowanie naszej floty.
Tęsknię za tak jasnym pojmowaniem celu.
Jak to mawiał Lorn? „Gniew starych jest zimniejszy, bo to oni decydują, jak posłużyć się młodymi”.
Ilu jeszcze muszę wykorzystać? Ile jest warte życie Alexandra? Ile jest warte moje własne? Jakby tam kryła się odpowiedź, zerkam w prawo. Za kadłubem dryfującego drednota wschodnia krawędź Merkurego pulsuje jak stopiona kosa.
Planeta jest niewiele większa od Luny, ale z tak bliska wydaje się gigantyczna. Cienie wykrywacza min Wspólnoty przesuwają się po jej tarczy. Szuka atomowych min zostawionych przez Orion na orbicie dla osłony szaleńczego odwrotu naszych sił, kiedy wpadły w zasadzkę Atalantii. Zostało ich już niewiele. Kiedy wszystkie zostaną usunięte, tylko troposferyczne tarcze osłaniające cenny kontynent Helios będą powstrzymywać gniew Popielnej Armady. Czarne okręty czają się po drugiej stronie cmentarzyska, bezpiecznie poza zasięgiem naziemnych dział Republiki. Czekają, żeby wystrzelić Żelazny Deszcz przeciwko mojej porzuconej na Merkurym armii.
Kiedy tarcze padną, padnie Merkury.
Dziesięć milionów moich braci i sióstr czeka anihilacja.
Po to właśnie zjawiła się Atalantia. Żeby zmiażdżyć Białą Flotę. Żeby zabić Wolne Legiony. Żeby odebrać z powrotem Merkurego i jego metalami i fabrykami nakarmić machinę wojenną Złotych na Wenus i przygotować się do decydującego, nieodpartego uderzenia w serce Republiki.
Maleńki laser migocze na kadłubie między stopami Alexandra. Znowu przysuwam hełm do jego osłony.
– Przesuwają go – mówię. Jego spojrzenie staje się surowsze. – Czas ruszać.
Razem odpychamy się od kadłuba i szybujemy z powrotem w głąb cmentarzyska. Pokonujemy morze zamrożonych trupów i strzaskanych myśliwców, po czym lądujemy dwa kilometry od drednota na rozbitym kadłubie martwego dewastatora. Przeskakujemy po jego powierzchni, aż docieramy do ciemnego hangaru. Wewnątrz czeka prototypowy czarny prom – Nekromanta, osobisty wahadłowiec Pana Popiołów zdolny do lotów w głębokim kosmosie, który ukradłem z jego fortecy i na którym przyleciałem z Wenus na Merkurego. Dzisiaj dopilnuję, żeby zasłużył na swoje imię.
– Mrówkojad do Czarnego Tango, słyszysz mnie? – Głos Rycerza Strachu niesie się echem w głośnikach hangaru. Jest lodowaty i zdradza inteligencję.
Głos pasuje do człowieka. Atlasowi au Raa, najskuteczniejszemu polowemu dowódcy Atalantii, daleko do jego honorowego brata, Romulusa. Wysłany na powierzchnię ze swoimi partyzantami z Legionu Zero, sieje chaos na naszych tyłach i odpowiada za opóźnienie, z jakim połączę się z moimi siłami – które nawet nie wiedzą, że tu jestem. Podobnie zresztą jak wróg.
Armada Popielna utrzymywała blokadę wokół planety, kiedy przyleciałem na Merkurego trzy tygodnie temu. Na szczęście technika maskująca Nekromanty nie ma sobie równych w całej armadzie Wspólnoty, a szczątki okrętów skutecznie osłoniły nasz przylot.
Ukrywając się na cmentarzysku, wykorzystałem oprogramowanie deszyfrujące na Nekromancie, żeby podsłuchiwać Rycerza Strachu. Składa raporty ze swoich okrucieństw, melduje o nabijaniu na pale i okaleczeniach z obojętnością lekarza podającego lek pacjentowi. Dzisiaj omawia inny temat.
– Tu Czarne Tango. Mrówkojad, melduj. – Cieniutki głos Miedzianego odpowiada w imieniu Atalantii. Jakiś złowieszczy administrator od tajnych operacji na Annihilo.
– Niewolnik Dwa jest zapakowany i gotowy do przesłania – przeciąga zgłoski Atlas. – Krwawa Meduza gotowa. Parkiet wygląda na zatłoczony, potwierdźcie lądowanie eskorty i obecność przyzwoitki.
– Lądowanie potwierdzone. Eskorta: Miłość, Śmierć i Burza zostaną dostarczone na kredę za dwadzieścia. Przewidywany czas potwierdzenia: czterdzieści. Nadzór przyzwoitki zapewniony. Prosimy o potwierdzenie kontaktu z eskortą. Dostawa rusza na twój sygnał.
– Zrozumiano. Potwierdzę kontakt. Mrówkojad bez odbioru.
Przekaz audio się kończy.
Niewolnik Dwa, tak nazywają moją przyjaciółkę, Orion. Od dnia, kiedy z Sevro uprowadziliśmy jej statek podczas ucieczki z Luny, była moją powierniczką, lojalną sojuszniczką, jedynym atutem w starciu z niewiarygodnym wyrafinowaniem Złotych pretorów floty. A teraz jest ich jeńcem.
Niewolnik Dwa. Skurwysyny.
Zanim przylecieliśmy, Orion została porwana przez Rycerza Strachu ze swojej kwatery w stolicy Merkurego – Tyche. Jej osobistą ochronę wyrżnęli w pień. Na łóżku zostawili jej palce, żeby zakpić z Wolnych Legionów.
Rycerz Strachu nie mógł wywieźć jej na orbitę, ale zdołał wymknąć się tropicielom, których moi dowódcy wysłali jego śladem. Słuchałem raportów łajdaka, kiedy odzierał niektórych z nich żywcem ze skóry i torturował Orion w swoich ukrytych górskich bazach. Dzisiaj spróbuje przenieść ją na orbitę, gdzie będzie musiała stawić czoło nieprzeniknionym psychotechnikom Atalantii. To będzie neuroekstrakcja – nauka, w której Atalantii dorównuje tylko moja żona. Orion mogła opierać się torturom, ale kiedy Atalantia zacznie zdzierać warstwy jej umysłu, architektura obrony planetarnej Republiki zostanie odsłonięta.
Nie mogę pozwolić, żeby do tego doszło.
– Faszystowskie dupki – mruczy moja bratanica, Rhonna, i wyciąga synaptyczne rękawiczki w kierunku Alexandra.
– To Czerwone kmiotki wydały Orion, nie Złoci – odpowiada Alexandar, zajęty wycinaniem brzytwą bojowego irokeza na ogromnej głowie Thraxy au Telemanus.
Mam taką samą fryzurę. Thraxa podziwia się w odbiciu wyszczerbionego młota bojowego: Dziewuszki.
– Cała ta planeta jest gówniana – odpowiada Rhonna. – Zastanów się, czy nie kupić tu sobie willi, Księżniczko.
W odpowiedzi Alexandar posyła jej całusa.
– Atalantia ma przynajmniej odrobinę polotu – rzuca przeciągle Colloway. Najlepszy pilot myśliwców w Republice, który unika wszelkiego niepotrzebnego wysiłku, wyciąga się na skrzynce ze zbroją impulsową i pali szluga. Smukłe kończyny rozrzucił we wszystkich kierunkach, bladoniebieskie oczy spoglądają marzycielsko na wijącą się smużkę dymu. – Pamiętacie Młot Grozy albo Świetlistą Zagładę? Wielkie nieba, Pan Popiołów miał nosa. O ile nazywał to coś nosem. Prędzej „Pożeraczem Tchnienia” albo „Spożywcą Gazów Życia”…
Dziewuszka Thraxy wali w pokład i zostawia w nim dwa wielkie zagłębienia.
Wszyscy milkną.
Moja najlepsza zabójczyni pali się do walki. Twarz ma pomalowaną na pomarańczowo. Pochyla szeroką jak udo szyję niczym słonecznokrwisty ogier w blokach startowych Hipodromu. O ile ja żałuję swojego zamiłowania do przemocy, przepełniony Czerwonym poczuciem winy, o tyle Złoci starej krwi pławią się w jej wrzawie. To nie chwałę kochał Cassius, nie za szlachetną walką goni Alexandar i nie katartycznej zemsty potrzebuje Sevro, ale pierwotnej esencji samej walki. Thraxa nigdy nie czuje się bardziej żywa niż po trzydziestu dniach walki, ze skórą pokrytą otarciami od siodła, i potem, gdy poluje na ludzi, którzy nigdy nie byli zwierzyną.
– Lubię zabijać ludzi, których nie lubię – powiedziała kiedyś, gdy Pax zapytał, czemu za mną podąża. – A twój tata przyciąga ich jak muchy.
Przyglądam się reszcie moich skromnych sił. Wszyscy poza Collowayem noszą irokezy, które rozsławił Sevro. Alexandar, Colloway i Thraxa są gotowi. A Rhonna i Bezjęzyk? Stary Obsydianowy siedzi ze skrzyżowanymi nogami na podłodze.
Po awansie ze strażnika więziennego do pozycji niepewnego atutu dowiódł swojej wartości na wyspie Pana Popiołów. Jest prawdziwym patriotą, jeśli idzie o Republikę, ale obawiam się, że nie jest gotowy na to, co nas czeka. Obawiam się, że nawet my nie jesteśmy na to gotowi. Bez partnera Sefi, Valdira, i jego Obsydianowych, bez Sevro, Victry, Pestki, Błazna i Holiday nasza drużyna wydaje się mniejsza, niż powinna. Brakuje mi mojej najlepszej broni i najlepszych przyjaciół.
– Wróg wyruszył – mówię. – Rycerz Strachu spróbuje dostarczyć Orion na Annihilo w ciągu godziny. Uratujemy ją, jeśli zdołamy. W przeciwnym wypadku musimy ją zlikwidować. Nie zdobędą tych informacji. – Patrzę każdemu w oczy, mierząc siłę ich woli. – Znacie plan. Każde z was ma pozwolenie na zabicie. Pamiętajcie, po co tu jesteśmy. Naszą misją nie jest ratowanie siebie, ale chronienie Republiki za wszelką cenę.
Kiwają głowami, lecz ja zastanawiam się, czy rozumieją, do jakiego stopnia oczekuję, że będą przestrzegać tej zasady. Znajdą się wśród nich tacy, których sumienie zwiedzie i skłoni do uznania wyższości innych zasad.
Potrzebuję rdzenia, na którym mogę polegać.
– Nasze informacje sugerują, że napotkamy co najmniej trzech Rycerzy Olimpijskich i agentów Gorgon. – Gorgony to legion Rycerza Strachu do zadań specjalnych. W ich szeregach są Pohańbieni Złoci z Instytutów oraz Szarzy i Obsydianowi o skłonnościach aspołecznych, których uznano za zbyt destrukcyjnych dla ducha walki, aby służyli w normalnych legionach. – Niech żadne z was nie wchodzi do walki z Rycerzem Olimpijskim, o ile nie będzie ze mną.
– Strach przybędzie tam osobiście? – pyta Thraxa.
– On ma na imię Atlas – odpowiadam. – To możliwe, ale wątpię, żeby Atalantia ujawniła swojego najlepszego agenta w terenie przed Deszczem. Wysyła jednak Ajaxa.
Alexandar i Thraxa sztywnieją.
– Otrzymaliśmy potwierdzenie od Brzydala? – pyta Rhonna.
– Brzydal nadal milczy.
Rhonna spuszcza wzrok. Obawia się, że Brzydal nie żyje. To prawdopodobne, skoro nasza jedyna wtyczka na Annihilo nie zdołała ostrzec nas przed zasadzką Atalantii.
– Jeszcze jakieś pytania? – Żadnych. Miła odmiana. – Świetnie. Na miejsca. Uratujmy naszą dziewczynę.
Rhonna podnosi worek próżniowy, przybija żółwika z Collowayem i Bezjęzykiem, a potem zsuwa się po drabinie do komory z astroPancerzami. Ogarniają mnie wyrzuty sumienia. Powiedziałem bratu, że zadbam o jej bezpieczeństwo. Gdybym nie miał tak mało ludzi, wymyśliłbym powód, żeby zatrzymać ją na Nekromancie. Jednak dla Orion warto zaryzykować życie mojej bratanicy, zwłaszcza że dzisiaj może odegrać ważniejszą rolę nawet ode mnie.
Łapię Alexandra za rękę, gdy pozostali wychodzą, i wskazuję należący do Thraxy pistolet natryskowy. Proszę go, żeby czynił honory.
– Wiem, że dobrze znałeś Kalindorę – mówię, gdy podnosi przyrząd.
Kiwa głową, gdy wspominam Rycerza Miłości, młodszą siostrę jego matki.
Przełącza opcje na pistolecie.
– Spędzała z nami w Elizjum każde lato, wiecznie błagała dziadka, żeby ją trenował. Jednak przyjaźniła się z Atalantią i Anastasią i dziadek nie chciał dać Octavii kolejnej broni do ręki. – Alexandar podnosi wzrok. – Kiedy przeniósł ród na Europę, ona wolała Suwerenkę od własnej rodziny. Nie łączy nas krew. – Celuje z pistoletu w moją twarz. – To co będzie? Czerń Goblina, błękit Walkirii, fiolet Minotaura, nefrytowa zieleń Julii…
– Czerwień Krwi.
Znowu w wyrzutni.
Czekam na zabijanie.
Nie cierpię tej chwili.
Umysł w ruchu jest zawsze syty. W spoczynku mój umysł zaczyna pożerać sam siebie.
Ile razy tu byłem? Zamknięty w metalowym łonie, w którym nie czekam na narodziny, ale na to, by pożerać żywych? Zamknięta przestrzeń napełnia mnie zgrozą. Zgrozą, która nie wiąże się z tym, co czeka mnie poza nią – na to człowiek nigdy nie zdoła się przygotować – ale z myślą, że to może być mój wieczny grób.
Zostałem przeklęty – mam żyć dla zabijania. Czy już zawsze tak będzie?
Czy takiego życia pragnę? Wstawać przed świtem? Reagować uśmiechem na żarty o kuśkach i pierdach opowiadane przez zabójców, którzy są coraz młodsi, podczas gdy ja jestem coraz starszy? Spać pod czołgami, w zgliszczach miast, pośród trupów?
Już nie wierzę w Dolinę. Jestem chodzącym trupem.
Biada tym, którzy przetną mój cień.
Brakuje mi obietnic życia. Zapachu deszczu. Pomruku fal na brzegu. Hałasów pełnego domu. To było życie, które wynająłem, ale nigdy nie miałem go na własność.
Moja żona i syn są prawdziwi. To nie są duchy w mojej głowie. Gdzieś tam istnieją w tej chwili, oddychają. Gdzie jesteś, Pax? Czy jest jasno tam, dokąd idziesz? Czy się boisz? Czy matka cię znalazła? A wuj? Zastanawiasz się, czy twój ojciec się zjawi? Czy nienawidzisz mnie za to, że odszedłem? Czy kiedykolwiek zrozumiesz?
Mam skradzione kawałki jego matki i jego samego, które trzymam dla okupu, obiecując, że pewnego dnia wrócę. Wiem, że to kłamstwo. Merkury będzie moim końcem.
Sięgam po kluczyk od Paxa, zapominając, że zostawiłem go w swoim bagażu trzy tygodnie temu. Wędruję myślami do jego matki. W przeciwieństwie do Sevro Virginia nie zarzuciła mi, że jestem złym ojcem. Wie, jakie siły rozrywają mi serce. Jak mogę być ojcem dla Paxa, jeśli porzucę miliony ludzi, którzy zdecydowali się podążyć za mną na Lunę? Odpowiedzialność wobec wielu przeważa nad odpowiedzialnością za jednego, nawet jeśli to łamie mi serce. Czuję się samotny, bo wiem, że Sevro nie złożyłby takiej ofiary. Jestem osamotniony w swoich przekonaniach czy oszalałem?
Korespondowałem z żoną w czasie przelotu z Wenus na Merkurego, zanim musiałem zaprzestać wszelkiej komunikacji, gdy zbliżyłem się do celu. Teraz to byłoby zbyt niebezpieczne. Odtwarzam końcowe słowa z jej ostatniej wiadomości. Jej głos dudni mi w hełmie: „Zaufaj swojej żonie, że znajdzie naszego syna. Zaufaj swojej Suwerence, że sprowadzi armadę. Zaufaj mi na tyle, żeby zostać przy życiu”.
Ufam mojej żonie. Nie ufam mojej Suwerence.
Znajdzie Paxa z Victrą i Sevro, ale żadna flota nie przybędzie z odsieczą dla mojej porzuconej armii. Większość zapomniała, że sierpak moich ludzi nie został stworzony do zabijania żmij jaskiniowych. Służył do odcinania kończyn uwięzionych górników. Mój dawny nauczyciel, Dancer, nie zapomniał. Teraz jest głównym senatorem przewodzącym ruchowi Vox Populi i amputuje nas, żeby ratować Republikę.
Atalantia spodziewa się tego. Jeśli zniszczy tu Wolne Legiony, jeśli zasobami z Merkurego nakarmi swoją machinę wojenną, kto dorówna w kosmosie jej i Atlasowi, a dowódcom Legionów Popiołów na lądzie, kiedy wyruszą przeciwko mojej matce, bratu, siostrze, synowi i żonie, moim przyjaciołom i mojemu domowi?
Wiem, że nie przeżyję Merkurego. Wolne Legiony nie przeżyją Merkurego. Możemy jednak zmusić Atalantię, żeby zapłaciła tak słoną cenę za nasze życie, że złamiemy kręgosłup wojsku Złotych i zapewnimy szansę przetrwania naszym rodzinom, Republice i jej kruchemu marzeniu.
Odkładam twarz mojej żony, tak jak odłożyłem kluczyk do grawicykla, który dał mi syn, kiedy leciałem na Merkurego, i wpatruję się w czerwone światło.
Komunikator wroga ożywa z trzaskiem:
– Mrówkojad do Czarnego Tango. Potwierdzam kontakt z eskortą. Wchodzimy za trzy, dwa…
Furia rozpala się na planecie od jednej iskry. Samotna fregata wznosi się z hangaru ukrytego pośród pustynnych gór. Za nią wylatuje eskorta w postaci sześciu myśliwców Gorgon; pędzą nisko nad pustynią w kierunku Morza Sykoraks, gdzie nie sięgają lądowe tarcze. Na orbicie nad planetą pięć drednotów, którym przewodzi Annihilo Atalantii, nurkuje ku zachodniej półkuli.
W odpowiedzi nad morzem malują się smugi kondensacyjne jednostek Wolnego Legionu. Drednoty – siła uderzeniowa Atalantii – bombardują nieosłonięty skrawek planety. Działa naziemne odpowiadają, podczas gdy eskadry Republiki zbliżają się do uciekającej korwety. Z Annihilo spadają myśliwce Wspólnoty. Nad zachodnią półkulą zapowiada się iście szaleńcza zabawa.
Nie weźmiemy w niej udziału. Podobnie jak Rycerze Olimpijscy.
Podczas gdy w tle rozgrywa się bitwa, ja analizuję obserwacje Pustkowia Ladona przeprowadzane przez Collowaya.
– Mam tu sygnał na wschodnim krańcu. To nasz ptaszek. Korweta klasy Hermes.
– Poczekaj, aż dotrze do cmentarzyska. – Oczywiście korweta w ogóle nie interesuje się przepychanką nad zachodnią półkulą. Przecina orbitę nad wschodnią i pędzi ku cmentarzysku wraków. – Bierz ich, Char.
– A teraz jon zrobi bum.
Tysiąc ton wysokiej klasy silników i uzbrojenia ożywa w skorupie martwego niszczyciela. Tłumiki bezwładnościowe pulsują, kiedy Nekromanta wyskakuje z kryjówki.
– Podbródek do piersi – przypominam swoim Wyjcom. Colloway kluczy przez cmentarzysko w kierunku zwierzyny. Nie dostrzegli nas jeszcze wśród szczątków. – Ja jestem grotem włóczni. Lećcie w moim tempie. Zabijajcie wszystkich przeciwników. Impet jest kluczowy. Kiedy się zatrzymamy, umrzemy.
Trzęsie nami, kiedy nasz okręt uderza w jakieś szczątki. Widzę otwartą linię komunikacyjną między Alexem i Rhonną. Włączam się.
– Miejmy nadzieję, że to będzie warte wilczego płaszcza – mówi Alexandar.
– E tam, przez niego zginiemy jako szczeniaki – odpowiada Rhonna. – Uważaj na siebie, Księżniczko.
– I ty, Rdzawa.
Wyłączam się.
– Widzę cel – cedzi Colloway. – Kuśki i kuciapki, pilnujcie się, bo zaraz wyskakujecie.
Okręt dudni: to odpaliły działa. Dostrzegli nas. Teraz czeka nas wyścig przez cmentarzysko ku czekającej już armadzie wroga. Wirujemy jak bąk. Pociski artylerii odbijają się od kadłuba: to Krwawa Meduza odpowiada ogniem. Sekundy przeciągają się w nieskończoność. Każda z nich poddaje cierpliwość próbie. Czekałem trzy tygodnie. Trzy tygodnie tortur. Trzy tygodnie, żeby teraz zabić.
Czuję, jak narasta za mną ładunek magnetyczny.
Światełko robi się zielone.
Żółte.
Czerwone.
Grawitacja mówi dzień dobry.
Wylatuję z wyrzutni.
Pęd i światło słoneczne, i wirujący metal. Nasza zwierzyna kręci beczki wśród odłamków dewastatora, ostrzeliwuje się z Nekromantą. Colloway siedzi im na ogonie jak przeklęty cień.
Sygnatury Wyjców gubią się wśród wraków. Przejmuję sterowanie silnikami manewrowymi pancerza i namierzam się na korwetę, ufając, że moja drużyna podąży za mną. Jeszcze pięćset metrów. Szczątki okrętów przelatują obok mnie w pędzie. Globulki zamrożonej krwi i wody zamieniają się w rozmazane plamy. Monitory pracy serca Wyjców dudnią jak młoty, kiedy próbują za mną nadążyć.
– Dopasujcie się do mnie – mówię. – Dopasujcie się.
Meduza rozpaczliwie próbuje uciec Nekromancie i prawie zderza się z blokiem silnika niszczyciela. Wyciska całą moc z silników manewrowych na sterburcie i odskakuje pod kątem prostym. Piekielnie dobry pilot. Ale ludzie w środku rozpłaszczą się na ścianach, jeśli nie siedzieli przypięci.
Wykorzystuję okazję.
– Wyłom – mówię.
Przyśpieszam w grawiButach i skaczę do przodu. Kadłub Meduzy rośnie w oczach. Celuję w linię środkową, kierując Collowaya do punktu, gdzie zrobimy wyłom.
Ogarnia mnie szał, kiedy przygotowuję się na zderzenie.
Atalantia myślała, że może ukraść mojego imperatora.
Że jej Rycerz Strachu może zatrzymać sobie moją przyjaciółkę, żeby torturować ją dla zabawy.
Że po prostu ucieknę z powrotem na Lunę i pozwolę moim ludziom umrzeć.
Że może ukraść mi syna i nie poniesie żadnych konsekwencji.
Oto jestem, zdeprawowana suko. Oto, psiajucha, jestem.
Oto twoje kurewskie konsekwencje.
– Pięć sekund do wyłomu.
Kadłub korwety otwiera się: to Colloway oddaje nieprawdopodobny strzał – i trafia. Z wystrzelonej głowicy wylatuje molekularna sieć bezpieczeństwa.
Dwie sekundy.
Jedna.
Wchodzę.
Wlatuję przez wytopioną w kadłubie dziurę. Czarna, rozmazana plama molekularnej sieci bezpieczeństwa rozciąga się jak lśniący, namnażający się grzyb.
Wpadam w sieć. Zagryzam ochraniacz w zębach. Moje organy wewnętrzne pulsują. Sieć absorbuje mój pęd, ale szybko staje się utrudnieniem, tak jak ostrzegał Alexandar. Zamyka wyłom i więzi mnie w swoich objęciach. Nie mogę dosięgnąć rozpuszczalnika na udzie zbroi impulsowej.
Kiedy sieć rozciąga się szerzej, widzę tylko czerń. Czołgają się przez nią zamaskowani wrogowie w zszarganych strojach pustynnych. Chwilę wcześniej Gorgony wylatywały przez wyłom w przestrzeń kosmiczną. Teraz są uwięzione tak samo jak ja. Nie mogę dosięgnąć brzytwy na nadgarstku. Niecałe pół metra dalej spalony słońcem Obsydianowy w lustrzanych goglach pustynnych celuje z pistoletu w moją głowę. Odpycham lufę i spowolniony przez sieć wbijam lewą rękę w jego brzuch, aż ciało ustępuje. Wrzeszczy, gdy sięgam pod żebra i ściskam mu wątrobę.
– Meldujcie się – warczę.
– Wyjec Trzy – mówi Thraxa. – Widzę wroga. Wylewam rozpuszczalnik.
– Szczeniak Dwa, wylądowałam – melduje Rhonna. – Na twój sygnał zaczynam wiercić.
– Szczeniak Jeden? Bezjęzyk?
W odpowiedzi słyszę tylko zakłócenia.
Sieć bezpieczeństwa pieni się. Thraxa wypuściła rozpuszczalnik. Pasy zamieniają się w czarną zupę, która syczy na pokładzie. Unoszą się płachty pary. Moja zbroja, nareszcie oswobodzona, uderza z brzękiem o podłogę. Rękę wciąż trzymam we wnętrznościach wrzeszczącego niewolnego rycerza. Wyciągam brzytwę i wbijam mu ją w twarz.
Pozostali poruszają się w kłębach pary. Obsydianowym wstrząsają śmiertelne konwulsje. Szóstka przeciwników, wszyscy kierują się na mnie. Z trudem się podnoszę. A potem jeden po drugim sześć kształtów rozpada się na dwanaście. Smukła postać sunie przez nich jak tancerz z Lykos.
– Szczeniak Jeden, melduję się.
Alexandar, który dopiero co przepołowił pół tuzina najlepszych ludzi Rycerza Strachu, pada przede mną na kolano. Ociera krew z rodowego ostrza i pomaga mi wstać.
Dziura, którą zrobił w statku Colloway, sięga trzy pokłady w głąb. Iskry sypią się z uszkodzonych instrumentów. Molekularne opancerzenie na kadłubie pobrzękuje, łata wyłom za nami, zamykając nas w środku.
Bezjęzyk włącza system komunikacji i wynurza się dwa pokłady niżej. Podlatuje i montuje działko z myśliwca wielkości człowieka, które zabrali z Rhonną z cmentarzyska. Podłącza je do własnej roboty egzoszkieletu nałożonego na zbroję. Thraxa odpycha się od pokiereszowanej ściany. Jej hełm w kształcie lisa jest wgnieciony. Ostry kawał metalu przebił jej dolną część brzucha i wychodzi przez plecy. Thraxa wygina końce odłamka w dół i ogląda się w stronę dźwięków zwiastujących nadejście wroga z niższych pokładów i głównego korytarza.
Rzucam granat na dolne pokłady. Rozbłyskuje białe światło, a potem nadchodzi wstrząs. Wyglądam do głównego korytarza.
Zamaskowani mężczyźni w pancerzach taktycznych suną jak jedno zgarbione stworzenie. Pochylam głowę, akurat kiedy kule orzą ścianę, która zaczyna się topić.
– Bezjęzyk, daj im przedsmak.
Bezjęzyk mierzy z działka do przodu, korzystając z hydraulicznego wspomagania ręki, a Thraxa łapie go z tyłu. To działko zostało stworzone z myślą o statkach, nie ludziach. Ciska toroidami energii w głąb korytarza. Odrzut wbija Obsydianowego w Thraxę. Wyświetlane wokół mnie klatki rzeczywistości gubią rytm. Za plecami Bezjęzyka Thraxa wyciąga młot bojowy z magnetycznej kabury. Alexandar salutuje mi ostrzem i odwraca się do głównego korytarza.
Rozwija się przed nami kalejdoskop rzezi.
– Szczeniak Dwa, wierć – mówię do Rhonny.
– Przyjęłam.
– Obrót – rozkazuję. Wszyscy z wyjątkiem Bezjęzyka kierują buty na sufit. – Sto metrów do Przesyłki. Napieramy.
Pędzimy w ślad za zawieruchą, jaką urządza Bezjęzyk. Wszystko jest do góry nogami. Samo powietrze drży od żaru. Buchające parą części ciał walają się po całej podłodze. Na wpół stopione drzwi wiszą przekrzywione. Główny korytarz biegnie wzdłuż grzbietu statku. To najkrótsza droga do cel więziennych. To jednak oznacza, że za parę sekund wróg nas oskrzydli. Musimy się przebić, bo inaczej wszystko będzie zależeć od Rhonny.
Na końcu korytarza pojawia się rozmazana plama. Drony rzucają się w naszą stronę, plując pociskami. Nasza trójka odpowiada pięściami impulsowymi. Odłamki lecą na wszystkie strony. A potem przychodzą Gorgony, żeby się pobawić.
Dziesiątki elitarnych żołnierzy partyzantki strzelają zza rogów, ale my suniemy pod sufitem jak zawieszona do góry nogami kula do rozbiórek zrobiona z energii, brzytew i młotów.
Strzelam prosto w pierś jednej Gorgony i zabijam też stojącego za nią mężczyznę w zbroi. Trzeci wygina się w niemożliwy sposób i oddaje trzy strzały w moją głowę, ale ja już go minąłem i strzelam z pięści impulsowej w Obsydianowego.
Samonaprowadzający granat trafia mnie w prawe udo. Ścinam go brzytwą, Alexandar odkopuje go dalej. Wybucha dziesięć metrów przed nami i nas odpycha.
– Napieramy!
Byłem zabójcą w wieku szesnastu lat, dowódcą zostałem przed dwudziestką. Jednak moja młodsza wersja była inna. To był delikatny chłopiec, nienawykły do wojny. Jeśli on był piekłonurkiem, to ja jestem świdroSzponem.
Przewiercam się przez rdzeń z weteranów Legionu Zero jak przez ciasto. Mimo to wciąż wylewają się z każdego korytarza. Całe istnienie sprowadza się do dymu i ognia. Moja zbroja popiskuje. Wrzeszczą wewnętrzne alarmy. Włączam i wyłączam tarcze impulsowe, żeby je schłodzić i nie ugotować się za nimi. Gorgony nie umierają łatwo i jest ich naprawdę dużo.
Przyszpilili nas. Otoczyli z trzech stron. Nie możemy posuwać się naprzód. Bezjęzyk strzela w głąb głównego korytarza, uprzątając go. Coś trafia go z prawej. W jego zbroi zieje dymiąca dziura. Potyka się, a ja strzelam do napastnika i przesuwam tarczę tak, aby nałożyła się z tarczą Bezjęzyka, i daję mu czas na otrząśnięcie się.
– Zmiana.
Alexandar płynnie wychodzi na szpicę i strzela w korytarz. Thraxa obraca się, żeby wejść na jego pozycję. Bezjęzyk dochodzi do siebie i zajmuje jej miejsce. Alexandar migocze w korytarzu jak opętany płomień, wymachuje brzytwą, urządzając prawdziwą rzeź, manipuluje grawitacją jak żaden inny człowiek, którego widziałem, może z wyjątkiem Sevro. Próbuje się przedrzeć przez elitarny oddział ogniowy, który stoi nam na drodze.
– Kadłub przebity – melduje Rhonna. – Wchodzę.
Oddział Gorgon przeprowadza bezbłędny atak na zbroję Alexandra w stylu Flaviniusa. Trzech trafia go elektrycznymi pociskami, zanim zbliży się do nich, wyłączając jego tarczę impulsową. Dwóch strzela pociskami kinetycznymi, które go ogłuszają. Alexandar chwieje się jak pijany. Centurion wroga zadaje ostateczny cios. Lufa jego broni rozbłyskuje. Trzy pociski przeciwpancerne z wyciem celują prosto w głowę Alexandra.
Thraxa rzuca się do przodu i pociski skwierczą, rykoszetując od jej nietkniętej tarczy impulsowej. Jeden przechodzi i wyrywa dziurę w jej lewym ramieniu. Thraxę rzuca w bok.
– Zmiana!
Przechodzę na jej miejsce. W grawiButach mknę naprzeciw tego przeklętego oddziału ogniowego, żeby zabić całą tę bandę. Kiedy ich ciała ściekają z mojej zbroi, a za moimi plecami walczą przyjaciele, zerkam w wypełniony dymem korytarz i widzę płonące w półmroku czerwone serce. Dołącza do niego biała czaszka.
Dwie postaci zagradzają nam drogę do więzienia. Brzytwy Rycerzy Olimpijskich lśnią jak zęby. Serce i czaszka, symbole ich urzędów, jarzą się na ich napierśnikach. Rycerz Miłości i Rycerz Śmierci.
Gdzie Rycerz Burzy?
Gdzie jedyny syn Ai?
Modlę się do milczącego boga, żeby nie pilnował Orion.
Zerkam w lewo. Gorgony. W prawo. Gorgony. A potem oglądam się za nas i widzę trzysta pięćdziesiąt funtów drapieżnika pierwszej klasy, który przykuca w korytarzu. Spuścił na twarz czarno-szary hełm lamparta i jest gotowy do łowów.
Ajax.
– Szczeniak Dwa, mamy Olimpijczyków. Droga wolna. Do mnie! – warczę.
Odskakujemy od Ajaxa w stronę Miłości i Śmierci. Obie strony mają grawiButy i mogą dowolnie odwracać grawitację. Zderzamy się. Metal dźwięczy. Śmierć i ja uderzamy o ścianę, sufit, podłogę, miażdżąc Gorgony, które mają tylko pustynne mundury. Jednocześnie strzelamy z pięści impulsowych i stapiamy je sobie wzajemnie. Odepchnięci siłą odrzutu wpadamy na Rycerza Miłości i Alexandra, którzy toczą o wiele bardziej elegancki pojedynek na ostrza. Alexandar wpycha Miłość na Thraxę, która właśnie kończy potężny zamach młotem. Wtedy Śmierć taranuje Thraxę z boku, żeby osłonić towarzyszkę.
Za nimi Bezjęzyk strzela z działka w Ajaxa. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak szybko dopadł przeciwnika jak syn Ai. Odbija się rykoszetem od sufitu w stronę Bezjęzyka, a potem ścina w dół i sunie po podłodze na plecach, krzesząc iskry. Odrzut spycha lufę działka ku górze. Bezjęzyk potrzebuje chwili, żeby pochylić je z powrotem.
I na to właśnie liczył Ajax.
Prześlizguje się za plecy Bezjęzyka. Jego nadgarstek wykonuje drobny ruch. Ajax zatrzymuje się i obraca, przyjmując pozycję Podcinacza Korzeni z Drogi Wierzby. Jedna z ostatnich i najbardziej skomplikowanych form, jakich matka nauczyła go, zanim z moim przyjacielem ją zabiliśmy.
Bezjęzyk pada w czterech kawałkach, martwy zanim uderzy o podłogę.
– Thraxa! Zaczekaj na mnie! – krzyczę, kiedy rzuca się na Ajaxa.
Jest szybka, niemożliwie silna, twarda jak skała, ale Ajax wywodzi się z diabelskiej genetycznej unii dwóch nadzwyczajnych rodów: Raa i Grimmus. Przewyższa ją w walce pod każdym względem z wyjątkiem doświadczenia, a i w tej kwestii szybko ją dogania.
Przepływa obok jej młota i zalicza dwa trafienia w jej zbroję. Thraxa zatacza się do tyłu, zaszokowana jego szybkością. Pędzę jej na pomoc, ale Alexandar, przyszpilony przez Śmierć i Miłość, blokuje mnie. Ajax powalił Thraxę na podłogę. Zbija jej młot na bok.
Przywołuję Krwawą Czerwień.
Ciosy brzytwą niosą się drżeniem przez moją rękę, kiedy poświęcam całą uwagę Rycerzowi Śmierci. Wytrzymuje całe siedem sekund. Otwarcie jest małe i nieeleganckie. Odpiera potężny cios znad głowy, próbuje go zbić na bok, zamiast przyjąć jego siłę. Zapomina o zakrzywieniu ostrza. Moja klinga nie daje się odtrącić i całym ciężarem ciała wpycham jego własne ostrze w jego zbroję. Zanim zdąży je odsunąć, wykręcam piruet i ścinam mu głowę.
Odwracam się. Ajax był piętnaście metrów dalej w korytarzu, kiedy ostatni raz go widziałem. Teraz prawie ścina mi głowę, kiedy przelatuje nade mną. W ostatniej milisekundzie paruję jego uderzenie, ale na widok naszej wymiany ciosów jego matce zabłysłyby oczy.
Bardzo dobry zabójca potrafi połączyć ciąg trzech ruchów w jeden: trwający sekundę zestaw zaprogramowanych, starannie wyćwiczonych ataków. Każdy ma swoje popisowe zagrywki. Jako jeden z najlepszej pięćdziesiątki w Rdzeniu Cassius potrafił połączyć pięć takich ruchów. Widziałem raz Lorna, jak zdołał połączyć osiem. Ajax też robi osiem. Nie chcę powiedzieć, że jest tak dobry jak Lorn, ale jest szybki. Walcząc z nim, człowiek czuje się, jakby wpadł do lodowatej wody.
Czysty szok.
W tej chwili właściwie nie widzę jego ruchów. Nawet oczy Złotego nie są w stanie śledzić tak szybkiego ostrza. Zanim zeskoczy, żeby zablokować mi przejście do bloku więziennego, zostaję draśnięty trzy razy. Tak samo jak on. Macha ostrzem jak laską, kiedy Rycerz Miłości wykorzystuje okazję i staje razem z nim w pozycji Hydry. Alexandar kuśtyka i staje przy mnie. Za naszymi plecami jęczy Thraxa, idąc ku nam chwiejnie.
Patrzymy po sobie w wąskim korytarzu. Wszyscy krwawią. Rhonna, pośpiesz się. Nie chcę już teraz płacić myta.
– Miałem nadzieję, że to tak się ułoży – mówi przez hełm Ajax. Głos ma prawie tak samo basowy jak dziadek. – Najpierw ty, a potem zejdę w dół łańcucha pokarmowego. Twoja żona. Twój cień. Twój Bellona.
Chociaż ogromnie chcę odciąć Atalantii prawą i lewą rękę w postaci jej dwóch najlepszych Rycerzy, chociaż bardzo chcę załatwić Ajaxa, zanim stanie się czymś, z czym nie zdołam sobie poradzić, moja śmierć tutaj nie zakończy wojny.
Wywołuję Rhonnę.
– Szczeniak Dwa: status – pytam, nie odrywając oczu od Ajaxa.
– Przesyłka zapakowana. Prezent zdeponowany. Podłączam przewód. Char: kiedy tylko będziesz mógł, z łaski swojej.
– Lecę w te pędy. Robi się tu wesoło. Nadlatują dwa niszczyciele i cztery dewastatory.
– Wyskakuję. Trzy, dwa, jeden.
Odwracam się od Ajaxa i obejmuję Alexandra i Thraxę. Miałem nadzieję, że moja obecność przyciągnie Rycerzy Olimpijskich. Każdy chce być tym, który mnie zabije. Myślałem, że mimo to zdołam się przebić. Jednak w wypadku rycerzy, jakimi dysponuje w dzisiejszych czasach Rdzeń, zawsze trzeba mieć wykupione ubezpieczenie.
Kiedy przyciągałem ich wzrok, Rhonna w astroPancerzu wylądowała na kadłubie za blokiem więziennym i przebiła się przezeń, żeby za ich plecami wykraść Orion.
Buuuuuuuuum.
Za plecami Ajaxa i Rycerza Miłości wyparowuje cała rufowa część okrętu: to wybucha bomba Rhonny. Paszcza rozwiera się na przestrzeń kosmiczną i ciśnienie statku porywa ich w próżnię. Lecimy razem z nimi w głąb cmentarzyska. Wszystko wiruje, a my możemy tylko trzymać się wzajemnie. Widzę rozbłyski nadlatujących wrogich okrętów. Myśliwce suną przez ciemność, a Nekromanta pędzi ku nam. Kiedy już myślę, że w nas uderzy, unosi dziób, obraca się i zasysa nas do tylnego hangaru. Drzwi zamykają się błyskawicznie, a my rykoszetujemy po wnętrzu jak szklane kulki. Mech Rhonny przywiera do podłogi dzięki blokadom magnetycznym, a jego ramiona obejmują torbę jak małe dziecko.
Łapię się szczebla drabinki, żeby podciągnąć się do iluminatora, w tym samym momencie, w którym włączają się reaktory, przy których majstrowałem z Alexandrem. Nagle tuzin martwych okrętów jarzy się jasnym światłem. Ich kadłuby zaczynają zapadać się do środka, a potem dochodzi do przeciążenia reaktorów w powodzi oślepiającego światła.
Dwa nadlatujące niszczyciele i dewastatory falują, kiedy fale energii zalewają cmentarzysko. Trupy moich martwych gwiezdnych okrętów ożywają, szarpane szaleńczymi kontorsjami. Wyję wraz z Alexandrem i Thraxą, kiedy kadłuby wraków eksplodują i osłaniają nasz odwrót, obsypując długimi na setki metrów odłamkami wrogie jednostki, które Atalantia wysłała na cmentarzysko.
Z drugiego końca pola wraków jej flota patrzy, jak ich długie potężne niszczyciele płoną, a my pędzimy z rykiem ku Merkuremu. Colloway zawiadamia wszystkie jednostki Republiki, że nadlatuje Żniwiarz. Potrzebujemy osłony.
Ociekając potem, zeskakuję na podłogę. Alexandar pomaga wyciągnąć Rhonnę z mecha. Thraxa krzywi się, kiedy wyjmuje z objęć mecha wór próżniowy. Odkładamy go delikatnie na podłogę. Zamykam oczy, zanim rozpieczętuję torbę. Bezjęzyk zginął za to. Chociaż znałem go słabiej, niż na to zasługiwał, uratował dzisiaj więcej ludzi, niż kiedykolwiek by się dowiedział.
Otwieram torbę.
W środku leży zasuszona kobieta w stroju więziennym. Ma kulę tlenową zamkniętą wokół głowy. Zdejmuję ją. Kobieta ma ziemistą skórę. Straciła połowę twarzy. Jakby coś ją wyżarło. Oczy jednak ma tak niebieskie, jak to zapamiętałem. Napełniają się łzami, kiedy Orion wyciąga rękę, żeby dotknąć mojej twarzy kikutami palców.
– Ave Żniwiarz – cedzi szyderczo przez zniszczone usta.
Część I
Zbrodnie
W końcu nastał wiek, twardym przezwany żelazem,
Z nim wszystkie na świat zbrodnie wylały się razem.
Wstyd, niewinność i wiara i prawda uciekła;
Ich miejsce wzięła chytrość, zdrada, zemsta wściekła,
Gwałt i grzeszne łakomstwo, wszech zbrodni przyczyna.
Owidiusz, Przemiany1
1
Darrow
Stoję pośród ślepców. Mętne oczy w zniszczonych przez słońce twarzach spoglądają w niebo, na kamienny obelisk, na nędzne proteinowe kostki w pokrytych pęcherzami rękach, na przywódcę, który sprowadził ich do tego przeklętego miejsca i nie widzą niczego poza ciemnością. Ich siatkówki zostały usmażone przez amunicję naszych wrogów.
Wyciągają ręce, żeby dotknąć mojej czerwonej peleryny, jakby to mogło ich uzdrowić. To Czerwoni, Brązowi, Miedziani i paru Obsydianowych, którzy zdecydowali się nie posłuchać wezwania swojej królowej do powrotu na Ziemię. Legioniści, którzy przeżyli zasadzkę Rycerza Strachu na zachodnim Ladonie tylko po to, żeby stać się dwoma tysiącami trzysta i jedną ofiarą, które musimy nadal karmić, dostarczać im pomocy medycznej i chronić. Dlaczego Atlas au Raa miałby zabijać, skoro okaleczanie przynosi dodatkowe korzyści? Moi ludzie patrzą na żywe ofiary z rozpaczą. Inni odwracają głowy, jakby patrzenie na nie mogło ściągnąć na nich taki sam los. Kropla za kroplą Rycerz Strachu pogłębia czerń w naszych duszach.
Pochylam się nad Szarym z dwoma przyżeganymi kikutami zamiast nóg.
– Wyglądasz, jakbyś wylądował między Telemanusem a kwartą whisky, legionisto.
– Obawiam się, że tak było, dowódco. Wróciłbym do walki, gdybyśmy mieli sprzęt.
Gdyby był Złoty albo Obsydianowy, wróciłby do walki przed końcem miesiąca, ale nie możemy marnować prawie całkiem wyczerpanych zapasów protez na zwykłych żołnierzy piechoty. To kiepska inwestycja. Kiedyś myślałem, że największym grzechem wojny jest przemoc. Nieprawda. Jej największym grzechem jest to, że wymaga od dobrych ludzi, aby stali się pragmatyczni.
– Nadal to widzę, dowódco. Jak widmowy powidok. – Szary trze oczy, przypominając sobie żagiew Rycerza Strachu. – Jasna jak dzień. Nie mogę zasnąć nawet na chwilę.
– Tak samo jak ja, ale kiedy następnym razem otworzysz oczy, zobaczysz Marsa. Jesteś z Hippolity, zgadza się?
– Urodziłem się i wychowałem w nefrytowym mieście.
– Wkrótce razem tam zjemy ostrygi i zapalimy po cygarze. Obiecuję.
Poklepuję go po ramieniu, pomrukując coś błahego, i ruszam dalej. Zatrzymuję się przed starym Czerwonym, który ma narzuconą na ramiona cienką kołdrę mimo skwaru. Jest łysy, jeśli pominąć przerzedzony wianuszek siwych włosów, zwija szluga z dużą wprawą. Zerka to w tę, to we w tę, kiedy orientuje się, że stoję przy nim. Nabiera gwałtownie powietrza w płuca.
– To ty?
Wyciąga rękę. Chwytam ją. Szlug zaczyna mu drżeć ze zdenerwowania. Kładę rękę na jego dłoni i daję znać jakiejś kobiecie, żeby rzuciła mi swoją zapalniczkę. Koniuszek szluga dymi się, kiedy go zapalam Czerwonemu. Odrzucam zapalniczkę z powrotem.
– Wygląda na to, że miałeś niezły dzień – mówię.
Zaciąga się głęboko. Ręce przestają mu drżeć.
– Jestem Czerwony, dowódco. Byłem ślepy przez większość życia. Świetnie sobie poradzę. Jeśli są inne gęby do wykarmienia, nie martwcie się o mnie, ja nie umrę.
Jego akcent…
– Z której kopalni jesteś, legionisto?
Szczerzy zęby w uśmiechu.
– Tak się składa, że z twojej.
– Z Lykos? – Przyglądam mu się. Kurze łapki w kącikach oczu upstrzone ugryzieniami krwawych gzów. – Jak się nazywasz?
– Nie poznajesz mnie, dowódco?
Znowu zaciąga się szlugiem. Koniuszek jarzy się, płonąc szybko i jasno. Trzyma go w taki sam sposób jak w dniu śmierci Eo, między serdecznym i małym palcem. Czuję ruch powietrza napływającego z głębin kopalni. Zapach rdzy i gorzały. Słyszę echo śmiechu Eo. Minęło tyle czasu.
– Dago – szepczę. – Dago Gamma.
Czy to naprawdę może być piekłonurek, którego uwielbiałem i nienawidziłem jako dziecko? Człowiek, który nauczył mnie sensu porażki? Który wygrał trzydzieści dwa Wawrzyny? A teraz jest tutaj, na Merkurym, w mojej armii. Piętnaście lat później – choć patrząc na niego, można by pomyśleć, że minęło czterdzieści. Jego wiek sprawia, że sam czuję brzemię lat.
– We własnej parszywej osobie, dowódco.
Drży z powodu ran, ale udaje mu się uśmiechnąć półgębkiem. Zostało mu niewiele zębów.
– Co… Jak długo…
– Od Marsa, dowódco. Pięć lat.
– I nigdy nie pomyślałeś, żeby mnie odszukać.
– Tylko gówno warty człowiek podpina się do piekłonurka, który ma na oku Wawrzyn. – Jego śmiech zamienia się w kaszel. – Ale teraz go zdobyłeś, dowódco. Niech to szlag, naprawdę go zdobyłeś.
– Dowódco. – Za moimi plecami staje Felix, nieskazitelny Złoty będący moim ochroniarzem.
Wywodzi się z pomniejszego rodu, który złożył przysięgę wierności domowi Augustus. Jest posępnym cynikiem. Ma niewiele ponad czterdziestkę i nie pała wielką miłością do podKolorów. Pozostał jednak wierny mojej żonie i jest Marsjaninem. W dzisiejszych czasach trudno o bardziej godnych zaufania ludzi. Dwa tuziny kolejnych Złotych ochroniarzy, czystych i silnych jak bogowie, stoją przy skraju morza ślepców. Zenit i męty ludzkości. Mam wyrzuty sumienia, że na ochroniarzy wybieram zenit, a nie własnych ludzi. Znowu: pragmatyka.
– Pański prom jest gotowy do lotu. Pański… towarzysz podróży zaczyna się niepokoić.
Chcę zostać, zadać Dago tysiąc pytań, ale nie mogę. I bez tego ledwie mam czas, żeby odwiedzić tych ludzi. Były takie czasy, kiedy idąc wśród rannych, można było znaleźć Sevro, który pił z nimi i kiepsko grał w karachi. Na każdym kroku odczuwam jego nieobecność, nie tylko na polu walki. Tak wiele dziur muszę wypełnić.
– Żniwiarz…
Dago przywołuje mnie gestem. Przykucam z powrotem. Otwiera kieszeń na udzie. W środku ma dwa metalowe pojemniki: jeden napełniony ziemią z Marsa, drugi pusty, na jego prochy. Większość marsjańskich żołnierzy boi się śmierci na obcej planecie. Ile skurczonych trupów widziałem po bombardowaniach, ściskających w ręku ojczystą ziemię? Ile puszek z popiołami wysłałem na Marsa, żeby zostały rozsypane w morzu? Dago daje mi swoją ziemię. Nawet pachnie Marsem, ma tę żelazistą nutkę.
– Nie mogę tego przyjąć – mówię.
– Gdzie jest twoja puszka, co?
– Została na Lunie. To były nieplanowane wakacje.
Bierze garść ziemi i podsuwa ją mnie.
– Jest z Lykos. – Kaszle krwią w kołdrę. – Jest tak samo twoja jak moja. Przywieź ją z powrotem, a wypijemy razem kieliszek i coś przekąsimy, dobra? – Sięga po moją rękę i rozpłaszcza ją, żeby mógł mi oddać połowę garstki. – Mars jest z tobą aż po Dolinę.
Inni słyszą jego słowa i zaczynają bić się w piersi, wybijając rytm Gasnącego Trenu, tyle że na odwrót. Nie wybijają szybkiemu rytmu, który spowalnia, aż urywa się w śmierci, ale powolny, który przyśpiesza szaleńczo. Już mam coś powiedzieć Dago, kiedy zapala następnego szluga i dmucha mi dymem w twarz jak za starych czasów.
– Nie ma czasu na słowa, dowódco. Musisz zająć się zabijaniem.
Zaciskam pięść na garści ziemi.
– Aż po Dolinę.
Schowawszy ziemię z Lykos bezpiecznie do sakiewki, opuszczam pustynię. Rwę się do walki.
Mój prom leci ponad pustynną kredą. Za nami na zniekształconym horyzoncie drży Heliopolis. Potężny mur z tarcz, wysoki na kilometr i długi na piętnaście, blokuje przejście między dwoma zbiegającymi się pasmami górskimi. Dom Votum wzniósł go, żeby chronić Heliopolis przed pustynnymi burzami, które nadciągały, kiedy wiosenne cyklony nawiedzały Morze Sykoraks na dalekiej północy, i pędziły na południe ponad Pustkowiem Ladona wprost na miasto. Wzdłuż szczytu muru drżą iskry: inżynierowie przyspawują tam działa ze zniszczonych okrętów.
Opłakuję takie marnotrawienie sprzętu. Działa są tam tylko po to, żeby zaspokoić żądania mieszkańców Heliopolis i Mistrza Stwórcy Glirastesa, a nie żeby zapobiec inwazji. Heliopolis to drugie pod względem zamożności miasto na Merkurym, bogate w architekturę i słynące z wyścigów rydwanów; otwiera dojście do kopalni na wybrzeżu, ale strategicznie nie ma znaczenia dla moich celów. To na północy złamię wroga.
Heliopolis jest cierniem w moim bucie. Wylęgarnia lojalistycznych rebelii, intryg, mordów w zaułkach. Za swoim murem wyniosłe miasto z wapienia pełznie ku Zatoce Syren i dalej ku Morzu Kalibana. Uchodźcy i żołnierze tłoczą się na zakurzonych ulicach i napełniają miasto ostrym smrodem lata. Jednak w tym pustynnym mieście unosi się jeszcze jeden zapach. Nie mewiego guano, targów rybnych ani spalin z machin wojennych, ale czegoś innego, czegoś podstępnego, co czai się z tyłu głowy.
Strachu.
Strachu, który pojawia się w oczach moich legionistów, kiedy patrzą na orbitę, gdzie Atalantia szlifuje swoje plany inwazji, w głąb cienia gór, gdzie Rycerz Strachu i jego partyzantka ostrzą pale do nabijania, albo na ulice wypełnione Merkurianami, z których każdy może być szpiegiem albo skrytobójcą.
Jeśli śmierć floty była amputacją, to oblężenie jest śmiercią przez wykrwawienie. Kawałek po kawałku bezpośrednie narażenie na potworności, jakich dopuszczają się partyzanci Rycerza Strachu, i czekanie na Deszcz dławią ducha. Moi wierni Marsjanie patrolują pustynie i góry, wznoszą machiny wojenne i umocnienia, czekając, aż zostaną zastrzeleni przez snajpera albo usłyszą owadzi wrzask – to budzące przerażenie wycie sygnalizujące, że właśnie aktywowała się pajęcza mina. Taki los jest i tak lepszy od pojmania przez Gorgony, doświadczonych palowników Rycerza Strachu z Legionu Zero.
Strach ograbia moich ludzi z godności, szlachetności celu, wiary w sprawę. Kto może wierzyć w rzeczy nieuchwytne, mając garotę zaciśniętą wokół szyi? Czekają na śmierć, powoli duszeni przez Atalantię i Atlasa.
Niektórzy czepiają się nadziei, że Republika przyśle flotę. Istnieje na to niewielka szansa, ale jeśli przysiądę w kucki i będę czekać, aż moja żona uruchomi przekładnie demokracji, nie zostanie z nas nic, kiedy wróg uderzy. Będziemy umierać jak muchy i strach będzie się szerzył, kiedy cień floty Atalantii padnie na schody Nowego Forum, a tytaniczne buty jej ludzi zdepczą brzegi mojego domu.
Zatem to ogromnie upraszcza sytuację.
Muszę zniszczyć strach, zanim on zniszczy nas.
Nasza droga prowadzi ponad Pustkowiem Ladona, słonecznym pasem, który dławi środek głównego kontynentu Merkurego, Heliosa. Po części pogrzebane w jego piaskach leżą tam pozostałości trzech armii, które Pustkowie połknęło w swoim czasie. Wkrótce nakarmię je czwartą.
Gdzieś pośród ostrza centralnych gór Pustkowia moje Wyjce zaganiają Rycerza Strachu w stronę potykacza, który uruchomi moją pułapkę – ku górniczemu miasteczku Eleusis. Sevro powinien nimi dowodzić. Do walki z Atlasem wysłałem czterech dowódców na dwóch planetach. I czterech zwrócono mi nabitych na pale. Tylko Sevro i ja jesteśmy w stanie dorównać brutalności Rycerza Strachu. Ja jednak dźwigam za duży ciężar jak na jedną osobę. Dlatego wysłałem swojego najlepszego dowódcę małej grupy, jaki mi został – Thraxę – żeby ich poprowadziła, i swój najlepszy miecz, Alexandra, na wypadek gdyby doszło do konfrontacji.
Na południu, za Heliopolis, na tropikalnych archipelagach i głęboko w dżunglach otaczających Morze Kalibana, komandosi instalują systemy rakietowe, miny, przeciwpiechotne działa mikrofalowe. Na północnym wschodzie wokół półwyspu Petasos ciągną się wzniesienia i umiarkowany klimat tiary, na którą składają się ludne miasta zwane Dziećmi.
Stolica planety i sztab mojej armii pozostają w Tyche. Zamieniliśmy hołubioną nadmorską siedzibę domu Votum w fortecę. Nawet kiedy przelatujemy nad rolniczymi latyfundiami na wschód od stolicy, możemy dostrzec błysk jej iglic i kojący widok strzegącej miasta góry: Gwiazdy Zarannej.
Dzięki manewrowi Orion, która zdecydowała się na spadek swobodny, okręt flagowy mojej floty przetrwał zasadzkę Atalantii – którą żołnierze nazywają bitwą Kalibana, ponieważ wszystkie statki spadły przez atmosferę do morza – i teraz strzeże Tyche. Przez cały czas jest naprawiany w nadziei, że pewnego dnia wróci między gwiazdy.
Tyche jest kluczowe nie tylko jako cytadela, do której można się wycofać w kryzysowej sytuacji, lecz także z powodu grawiPętli, która biegnie na południe pod Hesperydami i łączy Tyche z Heliopolis. Ponieważ nie zagraża jej bombardowanie, będzie jedyną arterią dla wsparcia, jeśli walki dotrą do stolicy, a także naszą drogą ucieczki do Heliopolis, jeżeli miasto padnie. Poza nią jedyna droga prowadzi przez Pustkowie Ladona, a ja wolałbym zjeść kolację z Rycerzem Strachu, niż odważyć się przekroczyć piaski, które pożerają wojska.
Zajmuję się raportami w sali narad na Nekromancie. Prom leci na północ. Na ekranie dowodzenia rozbłyskują sygnalizatory zanurzonych dewastatorów, kiedy docieramy do północnych krańców Morza Sykoraks. Po drugiej stronie ekranu Srebrny doradca ględzi o niedobrze leków przeciwradiacyjnych na południu. Większość medykamentów jest gromadzona w Tyche z myślą o nieuniknionym opadzie radioaktywnym.
– Wkrótce będziemy mieli ich w nadmiarze – mówię.
– Odkrył pan nowe zapasy?
– Nie.
Mruga, kiedy dociera do niego sens moich słów.
Duszę się. Moja dusza chce, żeby ją uwolnić od tego niekończącego się strumienia informacji na temat logistyki zaopatrzenia i opóźnień w budowie. Potrzebuję świeżego powietrza.
Znajduje Rhonnę przed wejściem do hangaru. Orion musi być w środku. Bratanica mi salutuje. Po tym, jak odegrała kluczową rolę w uratowaniu Orion, wzrosła jej popularność w armii, zwłaszcza wśród Niebieskich i Pomarańczowych marynarzy i oficerów. Na razie woda sodowa nie uderzyła jej do głowy. To zasługa jej ojca, Kierana.
– Jak się miewa? – pytam.
– Milczy, dowódco – odpowiada. – Je samotnie, o ile w ogóle. Spędza więcej czasu pod prysznicem niż w mesie. Jakby nie mogła się oczyścić. Unika mężczyzn, na ile tylko może. Z powodu koszmarów sennych bierze leki, żeby zasnąć. Nigdy nie śpi u siebie, codziennie w nowym miejscu. Ochrona ledwie jest w stanie ją upilnować.
– Atlas zabrał ją z jej kwatery – mówię. – Też nie byłbym w stanie zasnąć w łóżku. Mówiłaś komuś, jakie dostałaś rozkazy?
– Nie, dowódco. Wiem, że powiedziałeś imperatorowi Harnassusowi, że przeszła pomyślnie ocenę psychologiczną. Że odosobnienie to tylko gra.
– Dobrze, bardzo dobrze. Zauważyła cię?
– A ty zauważyłeś mnie wczoraj, kiedy słuchałeś hologramu ciotki V, zamiast spać, jak zaordynowali medycy, dowódco?
Marszczę brwi.
– Okno?
– Krzewy.
Pocieram oczy.
– Szlag… Starzeję się.
– Albo ja staję się cichsza.
To pewnie była tylko kwestia czasu, zanim pozostali zaczną mnie doganiać. Myślę nad tym, jak młodo wygląda Rhonna i jak stary ja muszę się jej wydawać.
– Wiesz, że jestem starszy niż mój ojciec, kiedy zmarł? A wciąż myślę o nim jak o staruszku. – Śmieję się. – Pewnie bliżej byłoby mu do twojego wieku.
Zerka w korytarz i zagryza usta.
– Czy mogę mówić, jakbyśmy byli krewnymi, dowódco?
– Nie lubisz, kiedy mówię o swojej śmiertelności? – Czeka na moją odpowiedz. – Mów.
– Nie rozumiałam cię, dopóki tu nie wróciliśmy. Byłeś dla nas martwy, dopóki nie skończyłam prawie dziewięciu lat. W Tinos wszyscy ciągle nawijali na twój temat. Ale ja nie kumałam. Nie rozumiałam tego. – Wskazuje sierpak, który śpi jak blady wąż na mojej ręce. – Byłeś po prostu moim stryjem. A potem przylecieliśmy z Orion. I wreszcie to zobaczyłam. Każda parszywa dusza tylko czekała, żeby oddać Merkuremu swój węgiel. A potem zobaczyli, jak wyskakujesz z tego statku. – Dostaje gęsiej skórki na rękach na samo wspomnienie. – Nie jesteś stary. Musisz tylko dać pozostałym przejąć część twojego brzemienia. Nawet Żniwiarz musi spać, dowódco. Zwłaszcza jeśli ma zabrać nas z powrotem do domu.
Wciąż wierzy, że potrafię czynić cuda. Jednak moje wyczerpanie nie wynika z ostatnich dni. Dopada mnie całe życie spędzone na wojnie. Rhonna nie wie, jaki ciężar dźwigam. Jak bardzo liczyłem na Sevro, że pomoże mi go nieść. Jak bardzo osłabione są w gruncie rzeczy nasze legiony. Jak wyrafinowany taktycznie jest nawet najzwyklejszy Szary centurion piechoty wroga w porównaniu z naszymi, nie wspominając już o ich Złotych. Zwyczajnie nie dysponujemy porównywalną siłą umysłową. Ani ogniową.
– Dziękuję za twoją troskę, lansjerze, ale odradzam na przyszłość szpiegowanie mnie.
Ruszam ku drzwiom.
– Dowódco.
Odwracam się, coraz bardziej poirytowany. Rhonna znowu staje na baczność.
– Kiedy spadnie Deszcz, proszę o pozwolenie na dołączenie do mojej kohorty.
– Nie. Potrzebuję cię przy sobie.
– Bo tam jest bezpieczniej? – Przygląda mi się z tą samą surową badawczością co moja matka. Jeśli pominąć Victrę, kobiety z Lykos należą do najbardziej upartych. – Potrzebujesz ludzi, żeby wykonywali swoją robotę. Dlatego pozwoliłeś Alexandrowi lecieć za tobą na Meduzę. Dlatego wysłałeś go z Thraxą. Żeby robił swoje. Nie możesz nas przed tym chronić.
– Nie jesteś Alexandrem.
– A mimo to wsadziłeś mnie do astroPancerza i wysłałeś na Meduzę. – Pochyla się do przodu. – I teraz masz wyrzuty sumienia z tego powodu. Że w ogóle pozwoliłeś mi lecieć na Merkurego.
Trafia w dziesiątkę. Wie, co obiecałem jej ojcu.
– Dowódco, u twojego boku jestem czterdziestokilową, wysoką na metr dwadzieścia kulą u nogi, która porusza się cicho i głośno pyskuje. W astroPancerzu radzę sobie przyzwoicie. W Drachenjäger jestem metalowym bogiem. – Krew zalewa rumieńcem jej policzki. – Wiem, że martwisz się o mojego ojca, ale sama zadecydowałam, żeby dołączyć do ciebie, kiedy Sevro się zmył. To mój wybór, że tu jestem. To mój wybór, żeby walczyć. – Jej głos staje się bardziej zdecydowany. – A jeśli przebiją się przez nas, żelazo zawiśnie nad głową mojego ojca, nad głową Dio, moich braci i sióstr. Dlatego w dupie mam twoje wyrzuty sumienia. Daj mi robić, co do mnie należy.
Nie miałem wyboru, musiałem wykorzystać ją w misji ratunkowej. Teraz mam wybór.
– Stabilizator odrzutu mojej pięści impulsowej nadal jest niepewny – mówię. – Sprawdź, czy zdołasz go wykalibrować, lansjerze.
Nie mogłem chronić mojego syna. Będę jednak chronił córkę mojego brata, póki mam dość siły. Kiedy nadejdzie Deszcz, zostanie odesłana do Heliopolis, gdzie przeczeka burzę.
Zostawiam Rhonnę, żeby gotowała się ze złości, i zastaję Orion siedzącą samotnie w głębi ładowni. Zawsze była tęga; teraz jest chuda jak patyk i ciemniejsza od mroku na zewnątrz. Zwiesza nagie stopy przez otwarte drzwi.
Słyszy, że wchodzę, i ogląda się przez ramię. Jej twarz jest pokryta łatami regenerantu, który zastąpił fragmenty odcięte przez Atlasa. Do knykci ma przymocowane nowe metalowe palce.
– Kłopoty? – pyta.
– Namolni krewniacy.
Nie uśmiecha się. Odwraca się, żeby popatrzeć na polarne niebo. Okręty wojenne Atalantii czają się tuż poza atmosferą, tylko czekają, aż wychylimy głowy poza wielkie tarcze, żeby spuścić na nas sterowniki masy i zamienić w kratery.
– Zimno tu – mówię, przekrzykując świst wiatru. Nasz statek przelatuje nad krawędzią lodowego szelfu. – Czemu nie pójdziesz do mesy? Colloway mówi, że niedobrze jest synchronizować się na pusty żołądek.
– Lubię zimno – odpowiada z roztargnieniem. – I swoją autonomię.
– W porządku. – Siadam obok niej i spuszczam nogi.
Nie okłamałem Harnassusa i swoich dowódców. Orion rzeczywiście przeszła ocenę psychologiczną, ale mam podejrzenie, że Colloway pomógł jej oszukać w teście. Pięć dni po uratowaniu mówiła tylko urywanymi, poszarpanymi zadaniami i przedkładała towarzystwo swojego protegowanego – Collowaya – ponad wszelkie inne. A potem poprosiła o pozwolenie na powrót do obowiązków. Myślałem, że to jej pomoże dojść do siebie. Nie pomogło. Może i wypełnia obowiązki zgodnie z harmonogramem, ale pozostaje taka jak wszyscy, którzy przeżyli spotkanie z Rycerzem Strachu: odmieniona.
Mrużąc oczy, zerkam na matematyczne równania wypisane na szronie pokrywającym kadłub statku.
– Przypomina mi dom. Często wyłączano nam ogrzewanie – mruczy Orion. – Lubili znajdować nowe powody, żeby to zrobić. Początków rachunku różniczkowego uczyłam się, pisząc na oszronionym kadłubie. Palce miałam tak odrętwiałe, że ledwie mogłam trzymać rylec.
– Różniczki. Biedna dziewczynka. Mnie wystarczała algebra – mówię, próbując wyrwać ją z odrętwienia. Chciałbym móc powiedzieć, że robię to tylko ze względu na nią. – Spróbuj uczyć się jej jedną ręką, mając tylko marker i ścianę kokpitu w świdroSzponie. – Drugą ręką udaję, że kopię w skale. – Bo widzisz, nie można przestać wiercić. Jak zatrzymasz się na zbyt długo, to się zaklinujesz.
– Rachunek różniczkowy jest potrzebny, żeby należycie operować świdroSzponem – odpowiada.
– No wiesz, ojciec powiedział, że reszta to czysty instynkt. Jeśli się nie zgadasz, to możemy urządzić sobie pojedynek na Marsie. Znajdą się nowe bunkry, które trzeba będzie wykopać.
Ignoruje wyzwanie i patrzy na stado bladych koni morskich pokonujących archipelag lodu. Potrząsają grzywami i przekrzywiają płetwy, gdy odbijają się karłowatymi nogami od lodu i wskakują z powrotem do wody.
– Ojcowie są ważni – odzywa się ponownie. – Mój rodzaj uważa ten pogląd za perwersyjny. – Podnosi rękę, żeby zacząć obgryzać paznokcie i natrafia na metal protez. Patrzy na palce, jakby zobaczyła je po raz pierwszy. – A mimo to nazywają mnie Matką, prawda?
– To ta uprzejma część przezwiska.
Wzrusza ramionami.
– Dzieci są obrzydliwe. Nigdy bym ich nie chciała. Nie mogę znieść egoizmu.
Żaden Złoty ani Czerwony nie mógłby pojąć empatycznej łączności, jaką nawiązują umysły podczas synchronizacji synaptycznej. Orion komunikuje się z pilotami w bitwie na poziomie niewerbalnym. Powstaje sieć, w ramach której elektryczne prądy jej umysłu łączą się i wchodzą w interakcję z prądami innych. Gdy jeden z końców zostaje odcięty, jest to najbardziej okrutna amputacja. Duchy zmarłych trwają w jej synapsach.
Zastanawiam się, czy myśli o marynarzach, których straciła w zasadzce; czy czuła się jak matka, gdy patrzyła, jak Annihilo przełamuje Marzenie Eo na pół; czy nie może znieść w dzieciach egoizmu, czy raczej obawy, że je utraci.
– Senat odwołał za dużo okrętów. Nawet gdybyś przewidziała pojawienie się Atalantii, zajęłaby orbitę. To senat przegrał tę bitwę, nie ty.
Odwraca się gwałtownie w moją stronę.
– Harnassus przegrał bitwę, kiedy nie splunął na rozkazy senatu i odesłał połowę mojej floty na Lunę. Twoja żona przegrała bitwę, kiedy nie narzuciła swojej woli senatowi.
– Ona nie złamie Nowego Porozumienia…
– I ty uważasz to za zaletę? Jej bezcenna moralność za moich marynarzy? Czy może kieruje nią strach przed tym, że stanie się własnym ojcem? – Kręci głową. – Harnassus i Virginia ponoszą winę. Ja nie czuję się winna.
– A ja tak. Często. Z powodu Synów Aresa z Obrzeża. Z powodu stoczni Ganimedesa.
– Więc marnujesz neurony.
Zawsze miała twardą skorupę – ale nie aż tak. Łatwo zapomnieć o korzeniach Orion. Począwszy od niesankcjonowanych narodzin, poprzez dzieciństwo w mrocznym mrozie Ula na Fobosie i pisaną jej rolę pilota śmieciarek i życie z rządowej pensji do śmierci, aż po dowodzenie najbardziej zwycięską flotą od czasów Żelaznej Armady Sileniusa. Ja miałem dom pośród swoich ludzi. Orion nigdy nie została zaakceptowana przez swoich, dopóki nie wspięła się po ich grzbietach na szczyt, nie spojrzała w dół i nie zobaczyła, że teraz wszyscy udają, że sami ją tam wydźwignęli. Ze wszystkich żołnierzy, którzy zostali w mojej armii, jej najbardziej ufam, bo ona jedna nigdy mnie nie zawiodła. Każdy inny kosmiczny dowódca – nie wyłączając mnie – straciłby Gwiazdę Zaranną, okręty, które nam się ostały i samą armię.
– Narzekaj na moją żonę, ile chcesz, ale to ona utrzymuje Republikę w kupie – odpowiadam. – A Harnassus utrzymał moją armię, kiedy mnie tu nie było, a ciebie pojmano.
– Harnassus. Błagam cię… Pomarańczowi to pedantyczne małpy z przeciwstawnymi kciukami, których używają tylko do dwóch rzeczy: obracania śrubek i wspinania się po drabinkach związków zawodowych. Zrobił to, co leży w jego naturze.
Przesuwa rękami po głowie, jakby chciała wymacać szpary w czaszce.
– A jaka jest twoja natura?
– Taka sama jak twoja. Każe zabić wroga. – Patrzy w dal, jej głos łagodnieje. – Potrafisz myśleć w kosmosie?
– To zależy, kogo zapytasz.
– Ja nie mogę myśleć na lądzie. Za duży ciężar. Zbyt wiele obrzydliwych ludzi i ich odpadków. – Ściera rachunki z kadłuba. – Myślisz, że Atlas mnie złamał.
– Gdybym tak uważał, siedziałabyś w izbie chorych. Myślę, że zostawił wgniecenie.
To jej się podoba.
– Jest skuteczny, to jedno jest pewne. Przedstawił mnie ohydnemu pustynnemu gryzoniowi i powiedział, że ból będzie trwał tylko tak długo, jak długo szczur będzie jadł. Pożarł ciało na moich łydkach, nosie i policzkach, zanim pękł mu żołądek i szczur zdechł. To było skuteczne. Przerażające. Poniżające. – Patrzy na mnie. – Nie rozumiesz?
Marszczę czoło i kręcę głową.
– Razem, ty i ja… niszczyliśmy światy. Kto potrafiłby dokonać tego co my? Tego, czego dokonali nasi ludzie? A jednak potem zdajemy się na łaskę szczurów. Uwalniamy je. Chronimy. Umieramy dla nich. A gdy odwracamy się plecami, odsłaniają swoje zęby i gryzą nas, kąsek za kąskiem. Kiedy zaś zwracamy się do nich twarzą, wiwatują, udają, że ich pogryzanie wcale nas nie osłabiło. Szczury nie potrafią zapanować nad własnym apetytem. Jak mogłyby rządzić samymi sobą?
– Mówisz jak jedna z nich – zauważam półgłosem, prawie warczę.
– Czy lekarz się myli, kiedy mówi coś, czego nie chcesz słyszeć? Nie mamy monopolu na prawdę tylko dlatego, że nasz cel jest ładny, młody człowieku. Gdybym się myliła, ta planeta przyjęłaby nas z otwartymi rękami. A ona nas podgryza. Gdybym się myliła, flota Republiki już by tu była. – Patrzy w niebo. – Gdzie ona jest, Darrow? Gdzie ta twoja demokracja?
Sięgam ręką do holoKropli w kieszeni. Mała łezka metalu skrywa twarz mojej żony. Aż mnie skręca, żeby znowu obejrzeć wiadomość od niej, spijać jej ostatnie słowa, napawać się jej twarzą, zmarszczkami wokół oczu, w jakiś sposób przywołać ciepło jej skóry i oddechu. Jednak zarazem boję się to zrobić. Sześćdziesiąt pięć milionów kilometrów przestrzeni dzieli Lunę od Merkurego na obecnej orbicie. Jeszcze większa przepaść oddziela mnie od niej. Nie zwątpię w nią. Wątpię jednak, czy zrobi to, co konieczne. Orion powiedziała prawdę. Virginia za bardzo boi się zobaczyć w lustrze ojca i brata, żeby rozwiązać senat. Wiem, że uważa, że jej cnota jest zaraźliwa. Obawiam się jednak, że tylko rozbudza chciwą naturę w śmiertelnikach słabszego sortu.
– Moja żona obiecała, że przekona senatorów – mówię bez przekonania. – Że sprowadzi tu armadę.
– To dlaczego obmyśliłeś operacje Peleryna Podróżnika i Tartar? Czemu nie czekać na ratunek?
Zdejmuję dłoń z holoKropli.
– Bo nadzieja to opiat, a nie plan.
– Zgadzam się. Więc jak długo jeszcze będziesz żywił nadzieję mimo braku dowodów, że ludzie Republiki są dobrzy? Że wreszcie zaczną robić, co do nich należy?
Kiedy nie odpowiadam, wstaje i współczującym gestem kładzie mi rękę na ramieniu. Gdy Sevro zmiękł, odkryłem pociechę w Orion. Zawsze byliśmy podobni, zwłaszcza w rosnącej podejrzliwości wobec demokracji. Zawsze jednak narzekaliśmy tak tylko przy butelce whisky. Nigdy tak obszernie jak dzisiaj. Jej wątpliwości martwią mnie i nie wiem, jaką ją uspokoić, kiedy słyszę w sobie echo tych samych niewypowiedzianych obiekcji.
– Ile czasu potrzeba, żeby dostroić twoich Niebieskich? – pytam.
– Jakieś dziewięćdziesiąt minut, żeby uzyskać pełną wierność.
– Ja zajmę się dzisiaj Harnassusem.
Orion krzywi się na dźwięk jego imienia.
– Wiesz, jakie jest jego zdanie na temat Tartaru – ciągnę. – Ostatnie, czego mi trzeba, to żeby wasza dwójka skoczyła sobie do oczu. Ty tylko zajmuj się synchronizacją i wracaj do swoich kwater. Musisz odpocząć.
Odchodzi jak nadąsane dziecko. Wstaję.
– Imperatorze – wołam za nią. – To mówił twój dowódca.
Zatrzymuje się i odwraca.
– Według naszego senatu nie jesteś moim dowódcą. Jesteś zdrajcą.
Z wątpliwościami można zrobić tylko jedną rzecz. Zdeptać je.