Czarne berety - Rajmund Szubański - ebook + audiobook + książka

Czarne berety audiobook

Rajmund Szubański

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Walki pancerne we wrześniu 1939 roku były kluczowym elementem kampanii, chociaż Polska posiadała znacząco mniejsze siły pancerne w porównaniu do Niemiec. Niemieckie dywizje pancerne, stosując taktykę blitzkriegu, odegrały zaś decydującą rolę w przełamywaniu polskiej obrony i szybkim postępie wojsk. Polskie siły pancerne, mimo ograniczonej liczby i słabszego uzbrojenia, toczyły zacięte walki, próbując spowolnić niemieckie natarcie. Autor ukazuje bohaterstwo polskich pancerniaków m.in. w bitwach pod Mokrą, Tomaszowem Lubelskim i nad Bzurą.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 35 min

Lektor: Jacek Jońca

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wróg u granic!

„Usły­szeli daleki szum, jakby łoskot, jakby tur­kot – niski, nie­ustanny dźwięk. Głu­chy i daleki, ale jakby zie­mia podry­gi­wała. Jak pociąg, ale dziw­nie: i daleki, bo bez stu­kotu kół, bez sapa­nia loko­mo­tywy, i bli­ski, bo tak potężny. Jakby pociąg, ale ogromny, jakby koła dzie­się­cio­me­tro­wej wyso­ko­ści, jakby wagony jak trzy­pię­trowe domy, jakby było ich kil­ka­dzie­siąt.

Huk trwał, nara­stał wolno, nie­po­strze­że­nie, nie­od­par­cie. Dud­niło coraz potęż­niej. Taka była sły­szal­ność tej nocy, że gdyby ktoś pró­bo­wał usta­lić, jak sze­roki wyci­nek hory­zontu objęty jest tym tęt­nie­niem, nie potra­fiłby nawet w przy­bli­że­niu powie­dzieć: środ­kowa ćwiartka, lewa czy prawa? Wszystko, zda­wało się, wszystko, co było przed nimi, obej­mo­wał ten dygot i rumor.

Coś pie­kiel­nego szy­ko­wało się w lesie…”

Oto lite­racka wizja pamięt­nej nocy z 31 sierp­nia na 1 wrze­śnia 1939 roku. Tak opi­sał ją Jerzy Putra­ment. Podob­nie, jak można przy­pusz­czać, prze­ży­wać musieli ją ułani z wysu­nię­tych pla­có­wek Wołyń­skiej Bry­gady Kawa­le­rii, na którą w pierw­szych godzi­nach agre­sji wyszło ude­rze­nie nie­miec­kiej 4 Dywi­zji Pan­cer­nej. Jakże nie­równy bój miał się roze­grać w lasach na pół­nocny zachód od Czę­sto­chowy! Pol­ska bry­gada miała sta­wić czoło jed­nemu z naj­sil­niej­szych i naj­le­piej zor­ga­ni­zo­wa­nych związ­ków tak­tycz­nych owych cza­sów.

Dywi­zję pan­cerną Wehr­machtu cecho­wały wła­ściwe pro­por­cje i odpo­wied­nie zesta­wie­nie ele­men­tów skła­do­wych, nada­jące jej znaczną ruchli­wość i ogromną siłę prze­bo­jową. Stąd też wyni­kały zasady uży­cia: zde­cy­do­wane natar­cie, prze­ła­ma­nie frontu prze­ciw­nika, a następ­nie wyko­rzy­sta­nie powo­dze­nia i pościg.

Naj­waż­niej­szym związ­kiem była tu dwu­puł­kowa bry­gada pan­cerna licząca ponad trzy­sta czoł­gów, któ­rej zada­nie pole­gać miało na znisz­cze­niu środ­ków obrony prze­ciw­pan­cer­nej, sta­no­wisk broni maszy­no­wej i arty­le­rii, a następ­nie spa­ra­li­żo­wa­niu pracy dowództw i łącz­no­ści oraz zaopa­trze­nia. Ponad trzy­dzie­ści samo­cho­dów pan­cer­nych wcho­dziło w skład dywi­zjonu roz­po­znaw­czego. Bry­gada strzel­ców skła­dała się z bata­lionu moto­cy­kli­stów i zmo­to­ry­zo­wa­nego pułku pie­choty. Wraz z puł­kiem arty­le­rii, dywi­zjo­nem prze­ciw­pan­cer­nym, bata­lio­nami sape­rów i łącz­no­ści oraz służ­bami dywi­zja ta liczyła pra­wie 12 tysięcy ludzi.

W skład Wołyń­skiej Bry­gady Kawa­le­rii wcho­dziły 4 pułki uła­nów i strzel­ców kon­nych, pie­szy bata­lion strzel­ców, dywi­zjon arty­le­rii i mniej­sze pod­od­działy, razem około 7 tysięcy żoł­nie­rzy. Trzeba tu jed­nak pamię­tać, że w ugru­po­wa­niu do walki pie­szej odpa­dała z każ­dego pułku jedna trze­cia wal­czą­cych, peł­niąc wów­czas rolę konio­wo­dów.

Czę­ścią skła­dową bry­gady był także 21 dywi­zjon pan­cerny. Jego główną „siłę prze­bo­jową” sta­no­wił szwa­dron zło­żony z 13 czoł­gów roz­po­znaw­czych zwa­nych tan­kiet­kami. Oparte na angiel­skim pier­wo­wzo­rze modele TK-3, a następ­nie TKS wpro­wa­dzono na uzbro­je­nie z począt­kiem lat trzy­dzie­stych, widząc w nich sto­sun­kowo tani i dosto­so­wany do moż­li­wo­ści wytwór­czych spo­sób wypo­sa­że­nia i w broń pan­cerną.

Uzbro­jono je w jeden tylko kara­bin maszy­nowy, umiesz­czony w czo­ło­wej ścia­nie pan­ce­rza, miał on więc ogra­ni­czone pole ostrzału. Opan­ce­rze­nie chro­niło tylko od poci­sków kara­binowych i odłam­ków. Wyjąt­kowo niska syl­wetka, ich wyso­kość była nie­mal taka sama jak „malu­chów” – Fia­tów 126p, to ich główna zaleta.

Pręd­kość tych wozów na szo­sie docho­dziła do 40 km/godz., ale spa­dała o prze­szło połowę w tere­nie. Duże waha­nia krót­kiego kadłuba unie­moż­li­wiały rów­nież strze­la­nie w ruchu, a dłuż­sza jazda bar­dzo wyczer­py­wała załogi. Zespo­łami tan­kie­tek trudno było przy tym dowo­dzić na polu walki. W cia­snym wnę­trzu bra­ko­wało po pro­stu miej­sca na zamon­to­wa­nie radio­sta­cji. Jako główny śro­dek łącz­no­ści sto­so­wano cho­rą­giewki sygna­łowe.

Przed wojną przy­stą­piono do uzbra­ja­nia nie­któ­rych w naj­cięż­sze kara­biny maszy­nowe kali­bru 20 mm, prze­zna­czone do zwal­cza­nia pojaz­dów pan­cer­nych. Ponie­waż prze­zbro­je­nie pocią­gało za sobą prze­róbkę przed­niej płyty pan­cer­nej oraz zamon­to­wa­nie nowych pod­staw broni, do 1 wrze­śnia wypusz­czono tylko pierw­szą par­tię – 20 tan­kie­tek. Sta­no­wiły one sku­teczną broń w walce z lek­kimi typami nie­miec­kich czoł­gów i samo­cho­dów pan­cer­nych. 21 dywi­zjon takich wozów nie posia­dał.

Drugi jego szwa­dron wypo­sa­żony był w 7 samo­cho­dów pan­cer­nych, a jed­nym takim wozem dys­po­no­wał dodat­kowo dowódca dywi­zjonu. Samo­chody te były uprosz­czoną, kołową odmianą zaku­pio­nych jesz­cze w latach dwu­dzie­stych pół­gą­sie­ni­co­wych pojaz­dów Citroen. Miały jed­nak sze­reg wad: słabe sil­niki, wysoką syl­wetkę, nie­do­sta­teczne opan­ce­rze­nie. Mogły się poru­szać tylko po dro­gach i twar­dym rów­nym tere­nie.

Uzbro­jone były w kara­bin maszy­nowy zamo­co­wany w obro­to­wej wie­życzce, wozy zaś dowódcy szwa­dronu i plu­to­nów, posia­dały działka kali­bru 37 mm o nie­wiel­kiej pręd­ko­ści począt­ko­wej poci­sku, a więc ogra­ni­czo­nej zdol­no­ści prze­bi­ja­nia. Ze względu na brak w nich radio­sta­cji wyniki roz­po­zna­nia musiano prze­ka­zy­wać przez goń­ców. Wozy wzór 34 sta­no­wiły wypo­sa­że­nie pra­wie wszyst­kich ówcze­snych bry­gad kawa­le­rii.

Wołyń­ska Bry­gada Kawa­le­rii obsa­dzała kom­pleks lasów cią­gnący się od Kło­bucka do rzeki Liswarta. Pośrodku, na roz­le­głej pola­nie, roz­cią­gały się zabu­do­wa­nia, sady i pola wsi Mokra. Wzdłuż całego odcinka prze­bie­gał tor ślą­sko-gdyń­skiej magi­strali węglo­wej sta­no­wiący opar­cie dla dru­giej linii obrony.

W cało­dzien­nym, zwy­cię­skim boju bry­gady broń pan­cerna ode­grać miała znaczną, w nie­któ­rych momen­tach nawet decy­du­jącą, rolę. 21 dywi­zjon zatrzy­mano począt­kowo w odwo­dzie bry­gady. Tylko 1 plu­ton czoł­gów two­rzył wraz ze szwa­dro­nem kola­rzy wysu­nięty na przed­pole oddział wydzie­lony „Dan­ków”, mający sta­no­wić coś w rodzaju dzwonka alar­mo­wego. Już wcze­śnie rano został on zaata­ko­wany przez czołgi i moto­cy­kli­stów, pod ich naci­skiem wyco­fał się przed połu­dniem wzdłuż pół­noc­nego brzegu Liswarty.

Drugi plu­ton otrzy­mał w tym cza­sie roz­kaz ude­rze­nia na czołgi, które wdarły się do czę­ści wsi Mokra. Mimo iż pol­skie wozy nie miały amu­ni­cji prze­ciw­pan­cer­nej, dowódca plu­tonu sier­żant pod­cho­rąży Julian Zatur­ski bez waha­nia skie­ro­wał swe tan­kietki do ataku. Za ich pomocą wyparto Niem­ców spo­śród zabu­do­wań, tra­cąc jeden czołg. Jego dowódca, plu­tonowy Ignacy Wie­liczko był pierw­szym pole­głym dywi­zjonu.

Jesz­cze sku­tecz­niej dzia­łał przy­dzie­lony do Wołyń­skiej Bry­gady Kawa­le­rii 53 pociąg pan­cerny „Śmiały”. Pociągi pan­cerne to spe­cy­ficzny rodzaj sprzętu bojo­wego. Uzbro­jone w 4 działa i kil­ka­na­ście kara­bi­nów maszy­no­wych roz­po­rzą­dzały dużą siłą ognia, były nie­wraż­liwe na ostrzał i mogły roz­wi­nąć sto­sun­kowo zna­czą pręd­kość. Miały one jed­nak braki: uza­leż­nie­nie od szla­ków kole­jo­wych, od sys­te­ma­tycz­nego zaopa­trze­nia w węgiel i wodę oraz duże roz­miary, a co za tym idzie, łatwo je było wykryć i unie­ru­cho­mić, zwłasz­cza przez lot­nic­two.

Pięć­dzie­siąty trzeci pociąg otrzy­mał od dowódcy Wołyń­skiej BK, puł­kow­nika dyplo­mo­wa­nego Juliana Fili­po­wi­cza, roz­kaz patro­lo­wa­nia mię­dzy Kło­buc­kiem a sta­cją Miedzno. Wszedł do akcji, gdy przed połu­dniem czoł­gom 4 Dywi­zji Pan­cer­nej udało się wedrzeć na polanę.

Obsługa stu­mi­li­me­tro­wej hau­bicy z 2 plu­tonu ognio­wego pociągu ucho­dziła, i to zarówno wśród kole­gów, jak i prze­ło­żo­nych, za wyjąt­kowo zgraną. Mieli naj­lep­sze wyniki w dzia­ło­czy­nach, trzy­mali się razem nawet poza służbą.

Celow­ni­czy, star­szy bom­bar­dier Stach Kamiń­ski, popra­wiał się teraz ner­wowo na sio­dełku, uważ­nie obser­wu­jąc teren na prawo od toru, gdzie poza rzę­dami zagród ryso­wała się ciemna ściana lasu prze­cięta sze­roką prze­rwą. Poranne mgły roz­wiały się już wpraw­dzie, ale w powie­trzu snuły się dymy od poci­sków nie­miec­kiej arty­le­rii i widocz­ność była nie naj­lep­sza.

Na tablicy sygna­li­za­cyj­nej wagonu zapa­liło się świa­tełko. Dowódca plu­tonu porucz­nik Sta­ni­sław Dawi­dow­ski pod­niósł słu­chawkę, po czym wspiął się do wie­życzki prze­ciw­lot­ni­czego kara­binu maszy­no­wego na dachu wagonu. Za chwilę padły jego komendy.

– Działo numer jeden, gra­nat wzór dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć. Działo numer dwa, gra­nat wzór dwa­dzie­ścia osiem. Po cztery!

Wrę­czy­ciel Sie­rioża Roma­niuk wyjął ze skrzyni amu­ni­cyj­nej pierw­sze poci­ski.

– Zapal­nik natych­mia­stowy. Ładu­nek cztery!

Amu­ni­cyjny Mie­tek Piskorz wkrę­cił do pierw­szego poci­sku zapa­sik RYG, ujął z łuski odpo­wied­nią liczbę worecz­ków z pro­chem i prze­ka­zał wszystko ładow­ni­czemu, Wit­kowi Sko­łu­bie, kiedy padła komenda:

– Celow­nik dwa pięć­set, kie­ru­nek…

– Gotowe! – krzyk­nął Kamiń­ski.

– Pal! – zabrzmiała komenda dzia­ło­no­wego, plu­to­no­wego Gerarda Wie­roń­skiego. Zam­kowy, Janek Musioł, sil­nie szarp­nął gałkę. Szczęk, huk i wstrząs, a za chwilę to samo od strony działa numer jeden sie­dem­dzie­się­cio­pię­cio­mi­li­me­tro­wej armaty.

Gdy reszta dzia­łonu spraw­nie powta­rzała wszyst­kie, tyle­kroć prze­ćwi­czone czyn­no­ści i przy­go­to­wy­wała hau­bicę do następ­nego strzału, Kamiń­ski w napię­ciu wpa­try­wał się w syl­wetki czoł­gów. Po kilku sekun­dach wykwi­tły tam dwa wybu­chy, dość daleko przed jadą­cymi wozami bojo­wymi. Ostrożni są – pomy­ślał i zmniej­szył wyprze­dze­nie, skra­ca­jąc jed­no­cze­śnie celow­nik.

– Gotowe! – zawo­łał znowu. Tym razem Musioł odpa­lił już bez roz­kazu. Teraz chyba będzie lepiej. Tak, wybu­chy były wśród naj­bliż­szej grupy czoł­gów. Arty­le­rzy­ści pra­co­wali teraz jak w tran­sie. Wieżę, a potem całe mroczne wnę­trze wagonu, wypeł­niać zaczął gry­zący zapach kor­dytu, potę­gu­jąc się za każ­dym strza­łem.

Strze­lali ryt­micz­nie, jak na ćwi­cze­niach. Co dzie­sięć sekund opusz­czał lufę nowy pocisk, roz­ry­wa­jąc się wśród coraz bar­dziej ner­wowo manew­ru­ją­cych czoł­gów, ich natar­cie wyraź­nie tra­ciło roz­mach. Kamiń­ski bły­ska­wicz­nie obli­czał poprawki, bio­rąc na cel naj­więk­sze sku­pi­ska, pojaz­dów. W pew­nej chwili krzyk­nął:

– Dostał, dostał!

Istot­nie, jeden czołg, pode­rwany eks­plo­zją wybu­cha­ją­cego tuż przed nim poci­sku, aż uniósł się w powie­trze, by po chwili bez­wład­nie zwa­lić się na bok. Wie­czo­rem tego dnia, gdy spo­koj­nie wymie­niali już wra­że­nia z boju, porucz­nik Dawi­dow­ski wyja­śnił, że hau­bice, mimo mniej­szej pręd­ko­ści począt­ko­wej, miały więk­sze szanse tra­fie­nia. Odle­głość mię­dzy pocią­giem a Niem­cami nie była duża, strze­lano więc pod znacz­nym kątem i odrzut hau­bic powo­do­wał mniej­sze prze­chyły wagonu niż strze­la­ją­cych nie­mal poziomo armat. Nie­je­den jesz­cze raz Kamiń­ski miał satys­fak­cję oglą­dać nie­ru­cho­mie­jące rap­tow­nie nie­miec­kie czołgi. Nie­które kop­ciły, zasnu­wa­jąc powie­trze gęstymi smu­gami dymu. Coraz wię­cej zaczy­nało manew­ro­wać do tyłu, zni­ka­jąc z pola widze­nia.

Ich atak odparto w samą porę, bo już w kwa­drans póź­niej na sta­no­wi­sku dowo­dze­nia zabrzę­czał sygnał radio­sta­cji: sztab bry­gady żądał natych­mia­sto­wej osłony pół­noc­nego skrzy­dła, ponie­waż na pół­noc­nym brzegu Liswarty zauwa­żono pojazdy pan­cerne.

Sapiąc i dud­niąc pociąg wró­cił w kie­runku sta­cji Miedzno, następ­nie prze­je­chał most i zatrzy­mał się. Kilka lor­ne­tek skie­ro­wało się na odkrytą prze­strzeń.

– Wydaje mi się, że widzę jadą­cych rowe­rzy­stów – powie­dział po chwili dowódca plu­tonu łącz­no­ści, pod­po­rucz­nik rezerwy Marian Patyna.

– To chyba nie Niemcy – oświad­czył dowódca „Śmia­łego”, kapi­tan Mie­czy­sław Mali­now­ski – przed nami jest dywi­zja pan­cerna, a oni mają zwiad na moto­cy­klach.

– Są i wozy pan­cerne, ale to nasze „teki” – ode­zwał się znowu Patyna. Byli to rze­czy­wi­ście kola­rze i czołgi roz­po­znaw­cze wyco­fu­jące się z Dan­kowa.

– A więc po stra­chu – uśmiech­nął się Mali­now­ski i pole­cił nadać odpo­wiedni mel­du­nek do dowódz­twa bry­gady.

Sytu­acja na środ­ko­wym odcinku obrony zaostrzyła się tym­cza­sem ponow­nie. Po połu­dniu cały nie­miecki pułk czoł­gów wdarł się na polanę. Dowódca bro­nią­cego pierw­szej linii 21 Pułku Uła­nów, pod­puł­kow­nik dyplo­mo­wany Kazi­mierz de Rostwo-Suski, musiał opu­ścić swój punkt obser­wa­cyjny na wieży trian­gu­la­cyj­nej. Leśni­czówka, będąca miej­scem postoju jego sztabu, została pod­pa­lona przez czołgi. Do zaim­pro­wi­zo­wa­nego punktu dowo­dze­nia pod wia­duk­tem kole­jo­wym przy­je­chał wów­czas dowódca 21 dywi­zjonu major Sta­ni­sław Gliń­ski. Pod­puł­kow­nik Suski prze­szedł z nim kil­ka­dzie­siąt metrów na skraj lasu, poka­zał buszu­jące wokół czołgi z czar­nymi krzy­żami i spy­tał:

– Ma pan w walce z nimi szanse powo­dze­nia?

– Nie, nie mam – przy­znał szcze­rze major. – Ale jeśli pan puł­kow­nik roz­każe, dywi­zjon wykona prze­ciw­u­de­rze­nie!

Pod­puł­kow­nik Suski takiego roz­kazu nie wydał. Wobec dużej dys­pro­por­cji pod wzglę­dem liczby i uzbro­je­nia wozów bojo­wych oby­dwu stron atak pol­skiego dywi­zjonu musiałby dopro­wa­dzić do cięż­kich strat.

Około godziny pięt­na­stej na pozy­cji głów­nej sytu­acja była znowu trudna. Nie­miec­kie PzKpfw II prze­ła­mały pierw­szą linię obrony i zaata­ko­wały pozy­cje 2 dywi­zjonu arty­le­rii kon­nej. W tej kry­tycz­nej chwili puł­kow­nik Fili­po­wicz rzu­cił do prze­ciw­u­de­rze­nia 2 Pułk Strzel­ców Kon­nych, do któ­rego dołą­czono samo­chody pan­cerne 21 dywi­zjonu; ude­rzyły one na skrzy­dło nacie­ra­ją­cego prze­ciw­nika.

Ich atak przy­niósł nie­wiel­kie kon­kretne efekty, ale spo­wo­do­wał zamie­sza­nie wśród Niem­ców. W pokry­tym tere­nie, wśród dymu z pło­ną­cych zagród, tra­cili oni orien­ta­cję i reago­wali ner­wowo. Nie mogąc nie­jed­no­krot­nie roz­róż­nić wła­snych wozów od pol­skich, wiele czoł­gów ostrze­lało się wza­jem­nie. Na falach radio­wych krzy­żo­wały się sprzeczne mel­dunki i roz­kazy. Uła­twiło to dzia­ła­nia strzel­com kon­nym. Wroga odparto, polana i wieś Mokra do końca dnia pozo­stały w pol­skich rękach. Szwa­dron oku­pił to stratą 3 znisz­czo­nych samo­cho­dów pan­cer­nych, jeden został uszko­dzony, póź­niej udało się go wyho­lo­wać.

Mniej wię­cej w tym samym cza­sie żoł­nie­rze pan­cerni raz jesz­cze sku­tecz­nie inter­we­nio­wali na polu walki, zaże­gnu­jąc poważne nie­bez­pie­czeń­stwo. Gdy Niemcy dotarli do sta­no­wisk pol­skiej arty­le­rii, dowódz­two bry­gady wezwało przez radio 53 pociąg pan­cerny, by osło­nił swym ogniem ewen­tu­alne wyco­fy­wa­nie się dział.

Pociąg zdą­żył uje­chać parę kilo­me­trów, gdy za zakrę­tem toru oczom jego załogi uka­zał się nie­spo­dzie­wany widok. Leśnym duk­tem wypro­wa­dza­ją­cym na tyły bry­gady prze­kra­czała linię kole­jową kolumna nie­miec­kich czoł­gów i samo­cho­dów z pie­chotą. Wiele pojaz­dów musiało już być daleko w prze­dzie, coraz to nowe prze­wa­lały się przez nasyp.

Tym razem cię­żar walki wziął na sie­bie 1 plu­ton ogniowy. Jego dowódca, porucz­nik Karol Kulas, ujrzaw­szy wroga, tele­fo­nicz­nie prze­ka­zał kapi­ta­nowi Mali­now­skiemu krótki mel­du­nek, po czym nie cze­ka­jąc na roz­kazy otwo­rzył natych­miast ogień z czo­ło­wej armaty.

Wystrze­li­wane z odle­gło­ści kil­ku­set metrów poci­ski dawały nisz­czy­ciel­ski sku­tek. Jeden, a zaraz potem i drugi czołg roze­rwane zostały dosłow­nie na czę­ści, ich wie­życzki odrzu­ciło na kil­ka­na­ście metrów. W pło­mie­niach sta­nęła cię­ża­rówka, blo­ku­jąc i dymem zasnu­wa­jąc prze­jazd.

Wśród Niem­ców zapa­no­wało zamie­sza­nie. Gdy jedne pojazdy pró­bo­wały cof­nąć się, inne parły na­dal do przodu. Paru co śmiel­szych dowód­ców czoł­gów wje­chało na tory, ale pojazdy ich zostały znisz­czone cel­nymi poci­skami, zanim w ogóle zdą­żyły się wstrze­lać. Z samo­cho­dów wyła­do­wała się pie­chota, pró­bu­jąc zbli­żyć się do pociągu, ale do ziemi przy­du­siły ją serie z kara­bi­nów maszy­no­wych.

Plu­ton porucz­nika Dawi­dow­skiego otrzy­mał roz­kazy dopiero po paru minu­tach. Arty­le­rzy­ści poło­żyli ogień zapo­rowy w miej­scu, gdzie czoło nie­przy­ja­ciel­skiej kolumny zbli­żać się już musiało do wyj­ścia z lasu. Wybu­chy poci­sków zwa­liły tam wiele drzew, które zata­ra­so­wały drogę, two­rząc coraz trud­niej­szą do prze­by­cia bary­kadę. Przez nią nie­miec­kie wozy nie zdo­łały już wydo­stać się na otwartą prze­strzeń.

Wiele trudu i wysiłku wkła­dały rów­nież i obsługi broni maszy­no­wej, pro­wa­dząc ogień do skra­da­ją­cego się wroga. Ponie­waż w gęsto pod­szy­tym lesie był on nie­zbyt sku­teczny, kapi­tan Mali­now­ski rzu­cił do akcji swój plu­ton wypa­dowy. Jego żoł­nie­rze ude­rzyli na nie­spo­dzie­wa­ją­cych się natar­cia pie­szego Niem­ców i gnali ich przed sobą w stronę prze­jazdu. Ruszył w tym kie­runku i 53 pociąg, ale wkrótce musiał się zatrzy­mać, gdyż nie­mieccy sape­rzy zerwali przed nim szyny.

Masa­kra na prze­jeź­dzie tak zde­mo­ra­li­zo­wała nie­przy­ja­ciela, że zanie­chał próby przedar­cia się na tyły Wołyń­skiej Bry­gady Kawa­le­rii i zaczął cię wyco­fy­wać. 2 plu­ton, strze­la­jąc według mapy, prze­niósł wów­czas ogień dział na wąską drogę, jedyny szlak odwrotu Niem­ców, zada­jąc im znowu poważne straty.

W tej ostat­niej fazie walki wziął także udział 52 pociąg pan­cerny. Przy­dzie­lony do sąsied­niej 30 DP został rano zaata­ko­wany przez eska­drę bom­bow­ców nur­ku­ją­cych. Ponie­waż ogień dwóch prze­ciw­lot­ni­czych kara­bi­nów maszy­no­wych pociągu oka­zał się zupeł­nie bez­sku­teczny, jego dowódca, kapi­tan Miko­łaj Gon­czar wydał roz­kaz strze­la­nia do samo­lo­tów szrap­ne­lami z hau­bic, na naj­wyż­szych kątach pod­nie­sie­nia, co oka­zało się sku­teczne. Poja­wia­jące się nie­spo­dzie­wa­nie wybu­chy poci­sków ostu­dziły zapał nie­miec­kich lot­ni­ków, któ­rzy pospiesz­nie pozby­wali się swych bomb; pociąg nie odniósł więk­szych uszko­dzeń.

Po połu­dniu dowódca 30 DP, gene­rał bry­gady Leopold Cehak, wyje­chał na przed­pole, by oso­bi­ście prze­ko­nać się o roz­woju sytu­acji na sąsied­nim odcinku. Z rejonu sta­cji Miedzno arty­le­ria pociągu wzięła pod ostrzał wyco­fu­ją­cych się Niem­ców, co przy­czy­niło się do ich odpar­cia.

Napast­nik poniósł porażkę. W cało­dzien­nym, cięż­kim boju nie­miecka 4 Dywi­zja Pan­cerna, ude­rza­jąc w wąskim pasie, nie zdo­łała zła­mać oporu pol­skiej bry­gady i pozo­sta­wiła na polu walki około stu roz­bi­tych pojaz­dów, w tym wiele czoł­gów. Wołyń­ska BK ode­szła na drugą pozy­cję opóź­nia­nia dopiero po otrzy­ma­niu mel­dunku o zaję­ciu przez Niem­ców Kło­bucka i poja­wie­niu się ich patroli na wschód od tego mia­sta, co zagra­żało tyłom bry­gady.

Dru­giego wrze­śnia oddziały Wołyń­skiej BK zajęły sta­no­wi­ska kilka kilo­me­trów dalej na wschód, na wzgó­rzach kom­pleksu nad­le­śnic­twa Łobodno. 21 dywi­zjon pan­cerny pozo­stał znowu w odwo­dzie bry­gady, zaata­ko­wa­nej od zachodu przez pie­chu­rów z 19 DP, gdy od połu­dnio­wego zachodu ude­rzyła ponow­nie nie­miecka 4 Dywi­zja Pan­cerna. Po połu­dniu odcięty został przez nią od głów­nych sił bry­gady zaj­mu­jący wysu­niętą pozy­cję 2 pułk strzel­ców kon­nych. Puł­kow­nik Fili­po­wicz rzu­cił wów­czas do kontr­ataku 12 pułk uła­nów, wzmoc­niony wszyst­kimi spraw­nymi wozami bojo­wymi 21 dywi­zjonu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki