Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Walki pancerne we wrześniu 1939 roku były kluczowym elementem kampanii, chociaż Polska posiadała znacząco mniejsze siły pancerne w porównaniu do Niemiec. Niemieckie dywizje pancerne, stosując taktykę blitzkriegu, odegrały zaś decydującą rolę w przełamywaniu polskiej obrony i szybkim postępie wojsk. Polskie siły pancerne, mimo ograniczonej liczby i słabszego uzbrojenia, toczyły zacięte walki, próbując spowolnić niemieckie natarcie. Autor ukazuje bohaterstwo polskich pancerniaków m.in. w bitwach pod Mokrą, Tomaszowem Lubelskim i nad Bzurą.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 3 godz. 35 min
Lektor: Jacek Jońca
„Usłyszeli daleki szum, jakby łoskot, jakby turkot – niski, nieustanny dźwięk. Głuchy i daleki, ale jakby ziemia podrygiwała. Jak pociąg, ale dziwnie: i daleki, bo bez stukotu kół, bez sapania lokomotywy, i bliski, bo tak potężny. Jakby pociąg, ale ogromny, jakby koła dziesięciometrowej wysokości, jakby wagony jak trzypiętrowe domy, jakby było ich kilkadziesiąt.
Huk trwał, narastał wolno, niepostrzeżenie, nieodparcie. Dudniło coraz potężniej. Taka była słyszalność tej nocy, że gdyby ktoś próbował ustalić, jak szeroki wycinek horyzontu objęty jest tym tętnieniem, nie potrafiłby nawet w przybliżeniu powiedzieć: środkowa ćwiartka, lewa czy prawa? Wszystko, zdawało się, wszystko, co było przed nimi, obejmował ten dygot i rumor.
Coś piekielnego szykowało się w lesie…”
Oto literacka wizja pamiętnej nocy z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku. Tak opisał ją Jerzy Putrament. Podobnie, jak można przypuszczać, przeżywać musieli ją ułani z wysuniętych placówek Wołyńskiej Brygady Kawalerii, na którą w pierwszych godzinach agresji wyszło uderzenie niemieckiej 4 Dywizji Pancernej. Jakże nierówny bój miał się rozegrać w lasach na północny zachód od Częstochowy! Polska brygada miała stawić czoło jednemu z najsilniejszych i najlepiej zorganizowanych związków taktycznych owych czasów.
Dywizję pancerną Wehrmachtu cechowały właściwe proporcje i odpowiednie zestawienie elementów składowych, nadające jej znaczną ruchliwość i ogromną siłę przebojową. Stąd też wynikały zasady użycia: zdecydowane natarcie, przełamanie frontu przeciwnika, a następnie wykorzystanie powodzenia i pościg.
Najważniejszym związkiem była tu dwupułkowa brygada pancerna licząca ponad trzysta czołgów, której zadanie polegać miało na zniszczeniu środków obrony przeciwpancernej, stanowisk broni maszynowej i artylerii, a następnie sparaliżowaniu pracy dowództw i łączności oraz zaopatrzenia. Ponad trzydzieści samochodów pancernych wchodziło w skład dywizjonu rozpoznawczego. Brygada strzelców składała się z batalionu motocyklistów i zmotoryzowanego pułku piechoty. Wraz z pułkiem artylerii, dywizjonem przeciwpancernym, batalionami saperów i łączności oraz służbami dywizja ta liczyła prawie 12 tysięcy ludzi.
W skład Wołyńskiej Brygady Kawalerii wchodziły 4 pułki ułanów i strzelców konnych, pieszy batalion strzelców, dywizjon artylerii i mniejsze pododdziały, razem około 7 tysięcy żołnierzy. Trzeba tu jednak pamiętać, że w ugrupowaniu do walki pieszej odpadała z każdego pułku jedna trzecia walczących, pełniąc wówczas rolę koniowodów.
Częścią składową brygady był także 21 dywizjon pancerny. Jego główną „siłę przebojową” stanowił szwadron złożony z 13 czołgów rozpoznawczych zwanych tankietkami. Oparte na angielskim pierwowzorze modele TK-3, a następnie TKS wprowadzono na uzbrojenie z początkiem lat trzydziestych, widząc w nich stosunkowo tani i dostosowany do możliwości wytwórczych sposób wyposażenia i w broń pancerną.
Uzbrojono je w jeden tylko karabin maszynowy, umieszczony w czołowej ścianie pancerza, miał on więc ograniczone pole ostrzału. Opancerzenie chroniło tylko od pocisków karabinowych i odłamków. Wyjątkowo niska sylwetka, ich wysokość była niemal taka sama jak „maluchów” – Fiatów 126p, to ich główna zaleta.
Prędkość tych wozów na szosie dochodziła do 40 km/godz., ale spadała o przeszło połowę w terenie. Duże wahania krótkiego kadłuba uniemożliwiały również strzelanie w ruchu, a dłuższa jazda bardzo wyczerpywała załogi. Zespołami tankietek trudno było przy tym dowodzić na polu walki. W ciasnym wnętrzu brakowało po prostu miejsca na zamontowanie radiostacji. Jako główny środek łączności stosowano chorągiewki sygnałowe.
Przed wojną przystąpiono do uzbrajania niektórych w najcięższe karabiny maszynowe kalibru 20 mm, przeznaczone do zwalczania pojazdów pancernych. Ponieważ przezbrojenie pociągało za sobą przeróbkę przedniej płyty pancernej oraz zamontowanie nowych podstaw broni, do 1 września wypuszczono tylko pierwszą partię – 20 tankietek. Stanowiły one skuteczną broń w walce z lekkimi typami niemieckich czołgów i samochodów pancernych. 21 dywizjon takich wozów nie posiadał.
Drugi jego szwadron wyposażony był w 7 samochodów pancernych, a jednym takim wozem dysponował dodatkowo dowódca dywizjonu. Samochody te były uproszczoną, kołową odmianą zakupionych jeszcze w latach dwudziestych półgąsienicowych pojazdów Citroen. Miały jednak szereg wad: słabe silniki, wysoką sylwetkę, niedostateczne opancerzenie. Mogły się poruszać tylko po drogach i twardym równym terenie.
Uzbrojone były w karabin maszynowy zamocowany w obrotowej wieżyczce, wozy zaś dowódcy szwadronu i plutonów, posiadały działka kalibru 37 mm o niewielkiej prędkości początkowej pocisku, a więc ograniczonej zdolności przebijania. Ze względu na brak w nich radiostacji wyniki rozpoznania musiano przekazywać przez gońców. Wozy wzór 34 stanowiły wyposażenie prawie wszystkich ówczesnych brygad kawalerii.
Wołyńska Brygada Kawalerii obsadzała kompleks lasów ciągnący się od Kłobucka do rzeki Liswarta. Pośrodku, na rozległej polanie, rozciągały się zabudowania, sady i pola wsi Mokra. Wzdłuż całego odcinka przebiegał tor śląsko-gdyńskiej magistrali węglowej stanowiący oparcie dla drugiej linii obrony.
W całodziennym, zwycięskim boju brygady broń pancerna odegrać miała znaczną, w niektórych momentach nawet decydującą, rolę. 21 dywizjon zatrzymano początkowo w odwodzie brygady. Tylko 1 pluton czołgów tworzył wraz ze szwadronem kolarzy wysunięty na przedpole oddział wydzielony „Danków”, mający stanowić coś w rodzaju dzwonka alarmowego. Już wcześnie rano został on zaatakowany przez czołgi i motocyklistów, pod ich naciskiem wycofał się przed południem wzdłuż północnego brzegu Liswarty.
Drugi pluton otrzymał w tym czasie rozkaz uderzenia na czołgi, które wdarły się do części wsi Mokra. Mimo iż polskie wozy nie miały amunicji przeciwpancernej, dowódca plutonu sierżant podchorąży Julian Zaturski bez wahania skierował swe tankietki do ataku. Za ich pomocą wyparto Niemców spośród zabudowań, tracąc jeden czołg. Jego dowódca, plutonowy Ignacy Wieliczko był pierwszym poległym dywizjonu.
Jeszcze skuteczniej działał przydzielony do Wołyńskiej Brygady Kawalerii 53 pociąg pancerny „Śmiały”. Pociągi pancerne to specyficzny rodzaj sprzętu bojowego. Uzbrojone w 4 działa i kilkanaście karabinów maszynowych rozporządzały dużą siłą ognia, były niewrażliwe na ostrzał i mogły rozwinąć stosunkowo znaczą prędkość. Miały one jednak braki: uzależnienie od szlaków kolejowych, od systematycznego zaopatrzenia w węgiel i wodę oraz duże rozmiary, a co za tym idzie, łatwo je było wykryć i unieruchomić, zwłaszcza przez lotnictwo.
Pięćdziesiąty trzeci pociąg otrzymał od dowódcy Wołyńskiej BK, pułkownika dyplomowanego Juliana Filipowicza, rozkaz patrolowania między Kłobuckiem a stacją Miedzno. Wszedł do akcji, gdy przed południem czołgom 4 Dywizji Pancernej udało się wedrzeć na polanę.
Obsługa stumilimetrowej haubicy z 2 plutonu ogniowego pociągu uchodziła, i to zarówno wśród kolegów, jak i przełożonych, za wyjątkowo zgraną. Mieli najlepsze wyniki w działoczynach, trzymali się razem nawet poza służbą.
Celowniczy, starszy bombardier Stach Kamiński, poprawiał się teraz nerwowo na siodełku, uważnie obserwując teren na prawo od toru, gdzie poza rzędami zagród rysowała się ciemna ściana lasu przecięta szeroką przerwą. Poranne mgły rozwiały się już wprawdzie, ale w powietrzu snuły się dymy od pocisków niemieckiej artylerii i widoczność była nie najlepsza.
Na tablicy sygnalizacyjnej wagonu zapaliło się światełko. Dowódca plutonu porucznik Stanisław Dawidowski podniósł słuchawkę, po czym wspiął się do wieżyczki przeciwlotniczego karabinu maszynowego na dachu wagonu. Za chwilę padły jego komendy.
– Działo numer jeden, granat wzór dziewięćdziesiąt dziewięć. Działo numer dwa, granat wzór dwadzieścia osiem. Po cztery!
Wręczyciel Sierioża Romaniuk wyjął ze skrzyni amunicyjnej pierwsze pociski.
– Zapalnik natychmiastowy. Ładunek cztery!
Amunicyjny Mietek Piskorz wkręcił do pierwszego pocisku zapasik RYG, ujął z łuski odpowiednią liczbę woreczków z prochem i przekazał wszystko ładowniczemu, Witkowi Skołubie, kiedy padła komenda:
– Celownik dwa pięćset, kierunek…
– Gotowe! – krzyknął Kamiński.
– Pal! – zabrzmiała komenda działonowego, plutonowego Gerarda Wierońskiego. Zamkowy, Janek Musioł, silnie szarpnął gałkę. Szczęk, huk i wstrząs, a za chwilę to samo od strony działa numer jeden siedemdziesięciopięciomilimetrowej armaty.
Gdy reszta działonu sprawnie powtarzała wszystkie, tylekroć przećwiczone czynności i przygotowywała haubicę do następnego strzału, Kamiński w napięciu wpatrywał się w sylwetki czołgów. Po kilku sekundach wykwitły tam dwa wybuchy, dość daleko przed jadącymi wozami bojowymi. Ostrożni są – pomyślał i zmniejszył wyprzedzenie, skracając jednocześnie celownik.
– Gotowe! – zawołał znowu. Tym razem Musioł odpalił już bez rozkazu. Teraz chyba będzie lepiej. Tak, wybuchy były wśród najbliższej grupy czołgów. Artylerzyści pracowali teraz jak w transie. Wieżę, a potem całe mroczne wnętrze wagonu, wypełniać zaczął gryzący zapach kordytu, potęgując się za każdym strzałem.
Strzelali rytmicznie, jak na ćwiczeniach. Co dziesięć sekund opuszczał lufę nowy pocisk, rozrywając się wśród coraz bardziej nerwowo manewrujących czołgów, ich natarcie wyraźnie traciło rozmach. Kamiński błyskawicznie obliczał poprawki, biorąc na cel największe skupiska, pojazdów. W pewnej chwili krzyknął:
– Dostał, dostał!
Istotnie, jeden czołg, poderwany eksplozją wybuchającego tuż przed nim pocisku, aż uniósł się w powietrze, by po chwili bezwładnie zwalić się na bok. Wieczorem tego dnia, gdy spokojnie wymieniali już wrażenia z boju, porucznik Dawidowski wyjaśnił, że haubice, mimo mniejszej prędkości początkowej, miały większe szanse trafienia. Odległość między pociągiem a Niemcami nie była duża, strzelano więc pod znacznym kątem i odrzut haubic powodował mniejsze przechyły wagonu niż strzelających niemal poziomo armat. Niejeden jeszcze raz Kamiński miał satysfakcję oglądać nieruchomiejące raptownie niemieckie czołgi. Niektóre kopciły, zasnuwając powietrze gęstymi smugami dymu. Coraz więcej zaczynało manewrować do tyłu, znikając z pola widzenia.
Ich atak odparto w samą porę, bo już w kwadrans później na stanowisku dowodzenia zabrzęczał sygnał radiostacji: sztab brygady żądał natychmiastowej osłony północnego skrzydła, ponieważ na północnym brzegu Liswarty zauważono pojazdy pancerne.
Sapiąc i dudniąc pociąg wrócił w kierunku stacji Miedzno, następnie przejechał most i zatrzymał się. Kilka lornetek skierowało się na odkrytą przestrzeń.
– Wydaje mi się, że widzę jadących rowerzystów – powiedział po chwili dowódca plutonu łączności, podporucznik rezerwy Marian Patyna.
– To chyba nie Niemcy – oświadczył dowódca „Śmiałego”, kapitan Mieczysław Malinowski – przed nami jest dywizja pancerna, a oni mają zwiad na motocyklach.
– Są i wozy pancerne, ale to nasze „teki” – odezwał się znowu Patyna. Byli to rzeczywiście kolarze i czołgi rozpoznawcze wycofujące się z Dankowa.
– A więc po strachu – uśmiechnął się Malinowski i polecił nadać odpowiedni meldunek do dowództwa brygady.
Sytuacja na środkowym odcinku obrony zaostrzyła się tymczasem ponownie. Po południu cały niemiecki pułk czołgów wdarł się na polanę. Dowódca broniącego pierwszej linii 21 Pułku Ułanów, podpułkownik dyplomowany Kazimierz de Rostwo-Suski, musiał opuścić swój punkt obserwacyjny na wieży triangulacyjnej. Leśniczówka, będąca miejscem postoju jego sztabu, została podpalona przez czołgi. Do zaimprowizowanego punktu dowodzenia pod wiaduktem kolejowym przyjechał wówczas dowódca 21 dywizjonu major Stanisław Gliński. Podpułkownik Suski przeszedł z nim kilkadziesiąt metrów na skraj lasu, pokazał buszujące wokół czołgi z czarnymi krzyżami i spytał:
– Ma pan w walce z nimi szanse powodzenia?
– Nie, nie mam – przyznał szczerze major. – Ale jeśli pan pułkownik rozkaże, dywizjon wykona przeciwuderzenie!
Podpułkownik Suski takiego rozkazu nie wydał. Wobec dużej dysproporcji pod względem liczby i uzbrojenia wozów bojowych obydwu stron atak polskiego dywizjonu musiałby doprowadzić do ciężkich strat.
Około godziny piętnastej na pozycji głównej sytuacja była znowu trudna. Niemieckie PzKpfw II przełamały pierwszą linię obrony i zaatakowały pozycje 2 dywizjonu artylerii konnej. W tej krytycznej chwili pułkownik Filipowicz rzucił do przeciwuderzenia 2 Pułk Strzelców Konnych, do którego dołączono samochody pancerne 21 dywizjonu; uderzyły one na skrzydło nacierającego przeciwnika.
Ich atak przyniósł niewielkie konkretne efekty, ale spowodował zamieszanie wśród Niemców. W pokrytym terenie, wśród dymu z płonących zagród, tracili oni orientację i reagowali nerwowo. Nie mogąc niejednokrotnie rozróżnić własnych wozów od polskich, wiele czołgów ostrzelało się wzajemnie. Na falach radiowych krzyżowały się sprzeczne meldunki i rozkazy. Ułatwiło to działania strzelcom konnym. Wroga odparto, polana i wieś Mokra do końca dnia pozostały w polskich rękach. Szwadron okupił to stratą 3 zniszczonych samochodów pancernych, jeden został uszkodzony, później udało się go wyholować.
Mniej więcej w tym samym czasie żołnierze pancerni raz jeszcze skutecznie interweniowali na polu walki, zażegnując poważne niebezpieczeństwo. Gdy Niemcy dotarli do stanowisk polskiej artylerii, dowództwo brygady wezwało przez radio 53 pociąg pancerny, by osłonił swym ogniem ewentualne wycofywanie się dział.
Pociąg zdążył ujechać parę kilometrów, gdy za zakrętem toru oczom jego załogi ukazał się niespodziewany widok. Leśnym duktem wyprowadzającym na tyły brygady przekraczała linię kolejową kolumna niemieckich czołgów i samochodów z piechotą. Wiele pojazdów musiało już być daleko w przedzie, coraz to nowe przewalały się przez nasyp.
Tym razem ciężar walki wziął na siebie 1 pluton ogniowy. Jego dowódca, porucznik Karol Kulas, ujrzawszy wroga, telefonicznie przekazał kapitanowi Malinowskiemu krótki meldunek, po czym nie czekając na rozkazy otworzył natychmiast ogień z czołowej armaty.
Wystrzeliwane z odległości kilkuset metrów pociski dawały niszczycielski skutek. Jeden, a zaraz potem i drugi czołg rozerwane zostały dosłownie na części, ich wieżyczki odrzuciło na kilkanaście metrów. W płomieniach stanęła ciężarówka, blokując i dymem zasnuwając przejazd.
Wśród Niemców zapanowało zamieszanie. Gdy jedne pojazdy próbowały cofnąć się, inne parły nadal do przodu. Paru co śmielszych dowódców czołgów wjechało na tory, ale pojazdy ich zostały zniszczone celnymi pociskami, zanim w ogóle zdążyły się wstrzelać. Z samochodów wyładowała się piechota, próbując zbliżyć się do pociągu, ale do ziemi przydusiły ją serie z karabinów maszynowych.
Pluton porucznika Dawidowskiego otrzymał rozkazy dopiero po paru minutach. Artylerzyści położyli ogień zaporowy w miejscu, gdzie czoło nieprzyjacielskiej kolumny zbliżać się już musiało do wyjścia z lasu. Wybuchy pocisków zwaliły tam wiele drzew, które zatarasowały drogę, tworząc coraz trudniejszą do przebycia barykadę. Przez nią niemieckie wozy nie zdołały już wydostać się na otwartą przestrzeń.
Wiele trudu i wysiłku wkładały również i obsługi broni maszynowej, prowadząc ogień do skradającego się wroga. Ponieważ w gęsto podszytym lesie był on niezbyt skuteczny, kapitan Malinowski rzucił do akcji swój pluton wypadowy. Jego żołnierze uderzyli na niespodziewających się natarcia pieszego Niemców i gnali ich przed sobą w stronę przejazdu. Ruszył w tym kierunku i 53 pociąg, ale wkrótce musiał się zatrzymać, gdyż niemieccy saperzy zerwali przed nim szyny.
Masakra na przejeździe tak zdemoralizowała nieprzyjaciela, że zaniechał próby przedarcia się na tyły Wołyńskiej Brygady Kawalerii i zaczął cię wycofywać. 2 pluton, strzelając według mapy, przeniósł wówczas ogień dział na wąską drogę, jedyny szlak odwrotu Niemców, zadając im znowu poważne straty.
W tej ostatniej fazie walki wziął także udział 52 pociąg pancerny. Przydzielony do sąsiedniej 30 DP został rano zaatakowany przez eskadrę bombowców nurkujących. Ponieważ ogień dwóch przeciwlotniczych karabinów maszynowych pociągu okazał się zupełnie bezskuteczny, jego dowódca, kapitan Mikołaj Gonczar wydał rozkaz strzelania do samolotów szrapnelami z haubic, na najwyższych kątach podniesienia, co okazało się skuteczne. Pojawiające się niespodziewanie wybuchy pocisków ostudziły zapał niemieckich lotników, którzy pospiesznie pozbywali się swych bomb; pociąg nie odniósł większych uszkodzeń.
Po południu dowódca 30 DP, generał brygady Leopold Cehak, wyjechał na przedpole, by osobiście przekonać się o rozwoju sytuacji na sąsiednim odcinku. Z rejonu stacji Miedzno artyleria pociągu wzięła pod ostrzał wycofujących się Niemców, co przyczyniło się do ich odparcia.
Napastnik poniósł porażkę. W całodziennym, ciężkim boju niemiecka 4 Dywizja Pancerna, uderzając w wąskim pasie, nie zdołała złamać oporu polskiej brygady i pozostawiła na polu walki około stu rozbitych pojazdów, w tym wiele czołgów. Wołyńska BK odeszła na drugą pozycję opóźniania dopiero po otrzymaniu meldunku o zajęciu przez Niemców Kłobucka i pojawieniu się ich patroli na wschód od tego miasta, co zagrażało tyłom brygady.
Drugiego września oddziały Wołyńskiej BK zajęły stanowiska kilka kilometrów dalej na wschód, na wzgórzach kompleksu nadleśnictwa Łobodno. 21 dywizjon pancerny pozostał znowu w odwodzie brygady, zaatakowanej od zachodu przez piechurów z 19 DP, gdy od południowego zachodu uderzyła ponownie niemiecka 4 Dywizja Pancerna. Po południu odcięty został przez nią od głównych sił brygady zajmujący wysuniętą pozycję 2 pułk strzelców konnych. Pułkownik Filipowicz rzucił wówczas do kontrataku 12 pułk ułanów, wzmocniony wszystkimi sprawnymi wozami bojowymi 21 dywizjonu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki