Cudowny chłopak i ja: trzy cudowne historie - R.J. Palacio - ebook + audiobook

Cudowny chłopak i ja: trzy cudowne historie ebook i audiobook

R. J. Palacio

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

„Cudowny chłopak i ja. Trzy cudowne historie” pozwala czytelnikom spojrzeć na świat Auggiego z trzech nowych punktów widzenia. Czytelnicy widzą go oczami Juliana, szkolnego rozrabiaki; Christophera, najstarszego przyjaciela; i Charlotte, nowej koleżanki. Te trzy opowieści dopełniają historię niezwykłego chłopca, jakim jest August Pullman. Są szczególnie cenne dla tych, którzy wciąż jeszcze nie chcą rozstać się z Auggiem i mają ochotę na kilka nowych opowieści o wyzwaniach codzienności i triumfie przyjaźni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 304

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 32 min

Lektor: Anna Dereszowska

Oceny
4,5 (143 oceny)
87
42
12
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Elena_1981

Nie oderwiesz się od lektury

Historia smutniejsza niż w 1szej książce, ale też super było poznać bohaterów drugoplanowych Cudownego Chłopaka, tym razem w rolach głównych. Takie wspaniałe dzieciaki napawają nadzieją, nawet takich "starych" czytelników, jak ja ;) Moim zdaniem obie książki w tej serii świetnie by się sprawdziły jako lektury szkolne :)
00
samag0405

Nie oderwiesz się od lektury

Super polecam
00
DNWalst

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowne, poruszające historie.
00
Karolastoklosa

Nie oderwiesz się od lektury

Warta przeczytania przez każdego. Może zmienić nasze spojrzenie na różne sprawy. Miłej lektury!
00

Popularność




Nic nie jest czarno-białe!

Nie zawsze udaje się znaleźć dobre wyjście z każdej sytuacji, a czasami popełnia się błędy, których się później żałuje.

Jeśli nie chce się kogoś skrzywdzić, nie powinno się wyciągać pochopnych wniosków.

Książki z Cudownym Chłopakiem uczą właśnie tego.

August Pullman – zwykły dzieciak z niezwykłą twarzą – skradł serca milionom czytelników. Cudowny chłopak pokazuje z różnych perspektyw, jak August sobie radzi, wkraczając w nowy dla niego świat, i jak ten świat reaguje na jego „inność”.

Książka Cudowny chłopak i ja przedstawia kolejne punkty widzenia – w trzech opowieściach związanych z Augustem. Łobuz, który go prześladował; przyjaciel z wczesnego dzieciństwa; i dziewczynka, która ma bardzo dobre pomysły na to, jak uczynić świat lepszym… Warto poznać ich historie, bo wszystkie są ważne. Każdy przecież jest wyjątkowy!

Spędź więcej czasu w cudownym świecie Auggiego Pullmana!

Poznaj cudowny świat Auggiego Pullmana!

CUDOWNY CHŁOPAK

CUDOWNY CHŁOPAK I JA. TRZY CUDOWNE HISTORIE

CUDOWNY CHŁOPAK. WSZYSCY JESTEŚMY WYJĄTKOWI

365 DNI CUDOWNOŚCI

CUDOWNY DZIENNIK

Tytuł oryginału:

AUGGIE & ME: THREE WONDER STORIES

The Julian Chapter copyright © 2014 by R.J. Palacio

Pluto copyright © 2015 by R.J. Palacio

Shingaling copyright © 2015 by R.J. Palacio

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2018

Polish translation copyright © Maria Olejniczak-Skarsgård 2018

Redakcja: Anna Walenko

Ilustracja na okładce: Tad Carpenter

Opracowanie graficzne okładki: Katarzyna Meszka-Magdziarz

ISBN 978-83-8125-245-4

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O.(dawniej Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.)Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.comFacebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media

Tę książkę dedykuję małym dziewczynkom, z których wyrosły Morto, Lisa, Lee, Carol, Fauzia, Meg i wszystkie moje kochane przyjaciółki.Dzięki wam stałam się taka, jaka jestem dzisiaj. Z wdzięcznościąRJP

Wiecie, co to znaczy być dzieckiem? Dziecko jest kimś zupełnie innym niż dzisiejszy dorosły człowiek. Wciąż nosi w sobie ducha, który spływa z wodą chrztu; ufa miłości, czarowności, wierze; jest tak małe, że elfy mogą mu szeptać do ucha; potrafi zamienić dynię w karocę, myszy w konie, przyziemność w podniosłość i pustkę w pełnię, albowiem w duszy każdego dziecka mieszka jego dobra wróżka; żyje w łupinie orzecha i uważa się za króla wszechświata.

Francis Thompson, Shelley

Wstęp

„Czy ukaże się ciąg dalszyCudownego chłopaka?” – pyta ktoś na sali.

„Przykro mi, ale chyba nie – odpowiadam trochę skrępowana. – Do takiej książki nie pasuje drugi tom. Chcę, żeby fani Cudownego chłopaka próbowali wyobrazić sobie dalsze życie Auggiego Pullmana i ludzi z jego otoczenia”.

Takie albo podobne rozmowy toczyły się niemal przy każdym spotkaniu z czytelnikami, gdy podpisywałam egzemplarze lub wygłaszałam odczyty, od wydania tej książki 14 lutego 2012 roku. To pytanie słyszę chyba najczęściej, no i jeszcze: „Czy będzie adaptacja filmowa?” i „Skąd się wziął pomysł na Cudownego chłopaka?”.

A jednak piszę teraz wstęp do książki, która na dobrą sprawę stanowi razem z tamtą parę. Jak to się stało?

Żeby to wyjaśnić, muszę powiedzieć parę słów o Cudownym chłopaku. Jeżeli kupiliście ją albo dostaliście w prezencie, to zapewne już przeczytaliście i nie trzeba się o niej rozwodzić. Przypomnę tylko, że głównym bohaterem jest dziesięcioletni Auggie Pullman, który urodził się z anomaliami twarzoczaszki, a opowieść dotyczy jego powodzeń i niepowodzeń w piątej klasie szkoły podstawowej Beechera, gdzie trafia jako nowy uczeń, rozpoczynający naukę szkolną. Śledzimy te doświadczenia oczami chłopca i kilku postaci, które stykają się z nim przez ten ważny dla niego rok i pokazują w swoich opowieściach, jak wyglądała droga Auggiego do samoakceptacji. Nie słyszymy relacji ludzi, które nie mają bezpośredniego związku z przeżyciami Auggiego w tym czasie albo wiedzą za mało, żeby lepiej zrozumieć jego charakter. Tak więc Cudowny chłopak to historia wyłącznie Auggiego, od początku do końca. Bardzo starałam się opowiedzieć ją prosto i po kolei. Jeżeli postać nie posuwała akcji do przodu – albo opisywała wydarzenia, które biegły równolegle do akcji książki, działy się wcześniej lub później – nie zabierała głosu i nie stawała się narratorem.

Nie znaczy to, że kilka z tych postaci nie opowiedziałoby ciekawej historii, która mogłaby wyjaśnić motywy ich postępowania, nawet jeśli nie miała ona wpływu na doświadczenia Auggiego.

I tu pojawia się pole dla książki Cudowny chłopak i ja.

Ale żeby było jasne: Cudowny chłopak i ja nie jest drugim tomem Cudownego chłopaka. Druga książka nie zaczyna się tam, gdzie kończy pierwsza. Nie opowiada o dalszych losach Auggiego Pullmana. Tak naprawdę jest on postacią drugoplanową w tych trzech opowieściach.

Ściśle mówiąc, druga książka przedstawia szerszy świat Auggiego. Składa się z trzech części – „Okiem Juliana”, „Pluton” i „Taniec” – w których narratorami są kolejno: Julian, Christopher i Charlotte. Każda część jest inna, każda zawiera historię postaci, która pojawia się rzadko lub w ogóle nie występuje w pozostałych częściach. Ale jest coś, co je łączy: postać Auggiego Pullmana, który przez swoją obecność w życiu tych trojga staje się katalizatorem drobnych, a nawet wcale nie takich drobnych zmian, jakie w nich zachodzą.

Ta książka nie jest tradycyjnym drugim tomem również z tego względu, że nie stanowi kontynuacji historii Auggiego – poza fragmentem w opowieści Juliana, gdzie przed naszymi oczami przemykają letnie miesiące po ukończeniu piątej klasy i otrzymujemy ładne zamknięcie wątku relacji Juliana i Auggiego. Czytelnik nie dowie się, co spotyka Auggiego w szóstej klasie, w gimnazjum czy jeszcze później. Taka książka, czyli tom drugi w pełnym tego słowa znaczeniu, nigdy nie powstanie, zapewniam was, moi drodzy – i to jest powód do radości. Napisanie Cudownego chłopaka pociągnęło za sobą wspaniałe skutki uboczne w postaci zdumiewającej twórczości fanów. Nauczyciele korzystają z tej książki na lekcjach, polecają uczniom wejść w skórę na przykład Auggiego, Summer czy Jacka i napisać o nich rozdział. Czytałam opowiadania o Vii, Justinie i Mirandzie, opowieści pisane z punktu widzenia Amosa, Milesa i Henry’ego. I nawet krótki rozdział napisany przez jakieś dziecko z punktu widzenia psa Auggiego, Daisy!

Ze wszystkich opowieści, które czytałam, najbardziej wzruszyły mnie chyba te o Auggiem. Mam wrażenie, że z tą postacią czytelnicy czują silną więź emocjonalną. Dzieci nieraz mówiły mi, że ich zdaniem Auggie na pewno zostanie astronautą. Albo nauczycielem. Albo weterynarzem. Co więcej, twierdziły tak z całkowitym przekonaniem – nie wahając się i nie zgadując – jakby miały na to empiryczne dowody. A zatem czy mogłabym się z nimi nie zgodzić? Zresztą po co pisać drugi tom, który ograniczyłby pole działania Auggiego? Według mnie czeka go jasna, cudowna przyszłość, która niesie ze sobą niezliczone możliwości, jedną wspanialszą od drugiej.

Mam to szczęście, że czytelnicy Cudownego chłopaka odczuwają tak silną bliskość z głównym bohaterem, że chętnie wyobrażają sobie, jak potoczy się jego życie. Wiem, że rozumieją, iż radosny dla Auggiego dzień, opisany na zakończenie książki, nie jest gwarancją równie radosnych następnych dni. Niewątpliwie czeka go więcej wyzwań, niż na to zasługuje, zazna słodyczy sukcesu i goryczy porażki, spotka nowych przyjaciół, niejednego Juliana, Jacka i oczywiście Summer. Widząc, jak Auggie radzi sobie przez ten pierwszy rok w szkole, jak zmaga się z trudnościami i zmartwieniami, czytelnicy zapewne dostrzegają w nim siłę ducha potrzebną do pokonywania życiowych przeszkód i wyzwań, do odpowiadania gapiom twardym spojrzeniem lub zbywania ich śmiechem. Zawsze, w dobrych i złych chwilach, będzie miał przy sobie swoją niezwykłą rodzinę – Isabel, Nate’a i Vię. „Jestem przekonana, że tylko bezwarunkowa miłość rzeczywiście leczy ludzi”, napisała Elisabeth Kübler-Ross; być może dlatego Auggie nigdy nie zginie, zraniony niefrasobliwymi słowami przechodniów czy wyborami swoich przyjaciół. A tych też ma – zarówno znanych mu, jak i nieznanych – przyjaciół, którzy staną w jego obronie, gdy będzie to potrzebne.

Ostatecznie w tej książce tak naprawdę chodzi nie o to, co spotyka Auggiego Pullmana, lecz o to, co spotyka świat, gdy pojawia się Auggie Pullman.

W związku z tym wracam do trzech opowieści w książce Cudowny chłopak i ja.

Gdy dostałam propozycję napisania krótkich e-booków do tego zbioru, natychmiast skorzystałam z okazji – głównie z powodu Juliana, którego fani książki nie lubili najbardziej. Powstawały najróżniejsze plakaty ku przestrodze, a ten ze stwierdzeniem: „Zachowaj spokój – nie bądź Julianem” (Keep calm and don’t be a Julian) stał się tak popularny, że można go nawet wyszukać w sieci.

Doskonale rozumiem, dlaczego ludzie nie znoszą Juliana. Do tej pory patrzyliśmy na niego tylko oczami Auggiego, Jacka, Summer i Justina. Chłopiec jest niegrzeczny. Postępuje okropnie. Ostentacyjnie gapi się na Auggiego, przezywa go i manipuluje uczniami, żeby nie kolegowali się z Jackiem, co tak naprawdę sprowadza się do mobbingu. Ale co leży u podłoża jego wściekłości na Auggiego? Co się dzieje z Julianem? Dlaczego zachowuje się jak palant?

Pisząc Cudownego chłopaka, zdawałam sobie sprawę, że Julian ma swoją historię. Wiedziałam jednak, że ta historia, wyjaśniająca jego postawę, nie odgrywa istotnej roli w opowieści o Auggiem i nie przyczynia się do rozwoju akcji, a zatem nie pasuje do tej książki. Zresztą nie na miejscu byłoby wzbudzanie współczucia dla dręczyciela. Natomiast bardzo spodobał mi się pomysł, żeby zgłębić charakter Juliana w osobnej, niewielkiej książce. Nie po to, by usprawiedliwić jego zachowanie – czyny opisane w Cudownym chłopaku były naganne i niewybaczalne – lecz po to, by lepiej go zrozumieć. Musimy pamiętać, że jest on jeszcze dzieckiem. Niewątpliwie postępował źle, ale to wcale nie oznacza, że jest „złym chłopcem”. Nasze błędy nie decydują o tym, kim jesteśmy. Trudność polega na rozliczeniu się z własnych błędów. Czy Julian się zrehabilituje? Czy zdoła? Czy będzie chciał? Te pytania zadaję w „Okiem Juliana” i próbuję na nie odpowiedzieć, starając się również wyjaśnić, jakie są przyczyny jego zachowania wobec Auggiego.

Druga opowieść nosi tytuł „Pluton”. Jej narratorem jest najdawniejszy przyjaciel Auggiego, Christopher, który wyprowadził się do innej miejscowości parę lat wcześniej, niż rozpoczyna się akcja Cudownego chłopaka. To jego oczami widzimy życie Auggiego, zanim poszedł do szkoły. Znali się od wczesnego dzieciństwa. Christopher był z Auggiem w trudnych i ściskających za serce chwilach – gdy Auggie miał koszmarne operacje, gdy Nate Pullman przywiózł do domu Daisy, gdy z życia Auggiego znikali dawni koledzy z sąsiedztwa. Teraz, kilka lat później, widzi, że utrzymywanie przyjaźni z Auggiem jest dużym wyzwaniem – nowi koledzy dziwnie mu się przyglądają, są skrępowani w jego towarzystwie. Kiedy pojawiają się kłopoty, kusi człowieka, żeby zrezygnować z przyjaźni – nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach, a Christopher znajduje się w sytuacji, kiedy nie tylko Auggie wystawia na próbę jego lojalność. Zostanie czy odejdzie?

W trzeciej opowieści, „Taniec”, narratorką jest Charlotte, jedyna dziewczynka wybrana przez pana Tushmana, by zaopiekowała się nowym uczniem. W Cudownym chłopaku Charlotte odnosi się do Auggiego przyjaźnie, choć z pewnym dystansem. Macha do niego ręką na powitanie. Nie trzyma z dziećmi, które mu dogryzają. Stara się pomóc Jackowi, choć robi to ukradkiem, żeby nikt się nie dowiedział. Jest sympatyczna – bez wątpienia – ale tylko sympatyczna, bardziej się nie wysila. W „Tańcu” opowiada o swoich przeżyciach w piątej klasie. Okazuje się, że przez ten rok w szkole działo się mnóstwo różnych rzeczy, o których Auggie nie wiedział: odbywały się przedstawienia taneczne, dziewczyny postępowały paskudnie, rozpadały się stare paczki i powstawały nowe. Głównymi bohaterkami są tu Maya, Ximena, Savanna i przede wszystkim Summer. Podobnie jak w pierwszej i drugiej opowieści, również i w tej widzimy, jak zwykłe dziecko radzi sobie w niezwykłych sytuacjach.

Te trzy opowieści w zbiorze Cudowny chłopak i ja opisują – na przykładzie relacji Auggiego i Juliana, Auggiego i Christophera, Auggiego i Charlotte – jak złożone są kwestie przyjaźni, lojalności i współczucia, a zwłaszcza jak trwałe są skutki życzliwości okazanej drugiemu człowiekowi. Wiele już napisano o szkolnych problemach piąto- i szóstoklasistów, o dzieciach w wieku jedenastu, dwunastu lat. O tym, że jest to w ich życiu okres, gdy – często bez nadzoru rodzicielskiego – muszą sobie radzić w nowych sytuacjach społecznych i niemal się przewiduje, że będą nieżyczliwie nastawione do ludzi. Ale ja dostrzegam inną postawę: tendencję, by postępować szlachetnie, pragnienie, by czynić dobrze. Wierzę w dzieci i ich nieograniczoną zdolność okazywania troski i miłości, w ich chęć zbawienia świata. Nie wątpię, że dzieci zaprowadzą nas tam, gdzie jest więcej tolerancji i akceptacji wobec wszystkich istot we wszechświecie. Wobec tych uważanych za słabeuszy i odmieńców. Wobec takich jak Auggie i ja.

RJP.

Okiem Juliana

Bądź życzliwy, ponieważ każdy napotkany człowiek toczy ciężką walkę.

Ian MacLaren

Przedtem

Może zresztą sam stworzyłem gwiazdy, słońce i ten dom przeolbrzymi, tylko już sobie nie przypominam.

Jorge Luis Borges, Dom AsterionaTłum. Zofia Chądzyńska

• • •

Strach może wam tyle zrobić, co zły sen.

William Golding, Władca muchTłum. Wacław Niepokólczycki

Jak zwykle

No dobrze, dobrze.

Tak, wiem.

Nieładnie zachowałem się wobec Augusta Pullmana!

Wielkie rzeczy. Ludzie, świat się nie zawali! Przestańmy robić z tego tragedię, co? Na całym szerokim świecie nie wszyscy są dla siebie mili. Tak już jest. Odpuście sobie! Czas się ruszyć i zająć własnym życiem, nie uważacie?

Jezu!

Nic nie łapię. Naprawdę. Raz jestem najbardziej popularnym chłopakiem wśród piątoklasistów. A za chwilę czuję się jak… sam nie wiem. Nieważne. Jest do bani. Cały ten rok jest do bani! Auggiego Pullmana w ogóle nie należało wpuszczać do szkoły podstawowej Beechera! Powinien zasłaniać swoją wstrętną buźkę jak ten facet z przedstawienia Upiór w operze albo coś w tym rodzaju. Noś maskę, Auggie! Nie pokazuj mi się na oczy. Byłoby dużo lepiej, gdybyś po prostu zniknął.

Przynajmniej dla mnie. Wcale nie twierdzę, że on ma fajnie. Na pewno nie jest mu łatwo, gdy codziennie patrzy na siebie w lustrze albo idzie ulicą. Ale to nie mój problem. Ja mam problem z tym, że wszystko się zmieniło, jak on przyszedł do mojej szkoły. Koledzy są inni. Ja jestem inny. I w ogóle jest kompletnie do kitu.

Wolałbym, żeby było tak jak w czwartej klasie. Świetna zabawa. Graliśmy na boisku w takie uproszczone rugby i nie przechwalam się, ale koledzy zawsze chcieli, żebym z nimi grał, jasne? Tak tylko mówię. Każdy chciał być ze mną w parze, gdy mieliśmy do wykonania jakiś projekt. I jak powiedziałem coś zabawnego, wszyscy się śmiali.

W czasie lunchu zawsze siedziałem ze swoimi ludźmi – i to było to. Nasza paczka. Henry, Miles, Amos, Jack. To było to! Ekstrasprawa. Mieliśmy swoje tajne żarty, różne geściki oznaczające różne rzeczy.

Nie wiem, dlaczego to musiało się zmienić. Nie wiem, dlaczego wszyscy ogłupieli.

Gdzie tam, dobrze wiem dlaczego: z powodu Auggiego Pullmana. Ledwie się pojawił, a już nic nie działo się jak dawniej. Przedtem było normalnie. A teraz się pochrzaniło. Przez niego.

No i przez pana Tushmana. W gruncie rzeczy całą winę ponosi pan Tushman.

Rozmowa przez telefon

Pamiętam, jaka przejęta była moja mama po rozmowie z panem Tushmanem. Tamtego wieczoru przy kolacji rozwodziła się, jaki to wielki zaszczyt. No bo zadzwonił do nas dyrektor klas średnich z mojej szkoły podstawowej1 i zapytał, czy mógłbym zaopiekować się jakimś nowym uczniem. O rany! Fantastycznie! Mama zachowywała się tak, jakbym dostał Oscara albo coś w tym rodzaju. Jej zdaniem dowodziło to, że w tej szkole potrafią dostrzec „wyjątkowych” uczniów – rewelacyjna sprawa. Mama jeszcze nie poznała pana Tushmana – był dyrektorem szkoły podstawowej średniej, a ja chodziłem do niższej – ale piała z zachwytu, jak miło z nią rozmawiał.

Mama od dawna jest w szkole szychą. Zasiada w radzie nadzorczej, cokolwiek to znaczy, na pewno coś ważnego. Ciągle zgłasza się na ochotnika do różnych prac. Na przykład zawsze była „mamą klasową”, to znaczy zajmowała się sprawami organizacyjnymi w mojej klasie. Rok w rok. Dużo robi dla szkoły.

W dniu, gdy miałem pokazać temu nowemu szkołę, mama odwiozła mnie pod budynek. Chciała zaprowadzić mnie pod drzwi, ale szybko powiedziałem: „Mamo, to szkoła średnia!”. Od razu zrozumiała i odjechała, zanim jeszcze wszedłem do środka.

Charlotte Cody i Jack Will już czekali w holu. Powiedzieliśmy „cześć”, Jack i ja uścisnęliśmy sobie ręce, tak jak zwykle witamy się w naszej paczce, i pozdrowiliśmy ochroniarza. Potem we trójkę poszliśmy do gabinetu pana Tushmana. Pusta szkoła, bez uczniów, robiła dziwne wrażenie!

– Zobacz, kolo, moglibyśmy tu jeździć na deskorolce i nikt by o tym nie wiedział! – zawołałem do Jacka, gdy biegaliśmy i ślizgaliśmy się po posadzce, już niewidoczni dla ochroniarza.

– No chyba – odparł Jack.

Zauważyłem, że im bliżej było do gabinetu, tym mniej się odzywał. Właściwie wyglądał tak, jakby miał puścić pawia.

Prawie na samej górze schodów zatrzymał się i powiedział:

– Nie mam na to ochoty!

Stanąłem przy nim. Charlotte już była na podeście.

– Chodźcie! – krzyknęła.

– Nie rządź się! – odkrzyknąłem.

Pokręciła głową i przewróciła oczami. Ubawiony szturchnąłem Jacka łokciem. Uwielbialiśmy droczyć się z Charlotte. Bo taka z niej chodząca dobroć!

– Porąbana sprawa – mruknął Jack, pocierając dłonią policzek.

– Jaka sprawa? – zapytałem.

– Wiesz, kto to jest ten nowy?

Nie wiedziałem.

– A ty wiesz, prawda? – zwrócił się do Charlotte.

Charlotte zeszła kilka stopni.

– Chyba tak. – Skrzywiła się, jakby zjadła coś niedobrego.

Jack walnął się trzy razy w głowę.

– Byłem kretynem, że się zgodziłem – wycedził przez zęby.

– Chwila, kto to taki? – Złapałem Jacka za ramię i odwróciłem go przodem do siebie.

– To ten August. No wiesz, dzieciak z twarzą.

Nie miałem pojęcia, o kim on mówi.

– Wygłupiasz się? Nie widziałeś chłopaka? Mieszka w tej dzielnicy! Czasem przychodzi na plac zabaw. Musiałeś go widzieć. Jak wszyscy!

– On nie mieszka w tej dzielnicy – wtrąciła Charlotte.

– Właśnie że tak! – zirytował się Jack.

– Mówię, że Julian nie mieszka w tej dzielnicy – odparła, równie zirytowana.

– Jakie to ma znaczenie? – zapytałem.

– Wszystko jedno! – uciął Jack i zwrócił się do mnie. – Ma znaczenie. Wierz mi, kolo, czegoś takiego jeszcze nie widziałeś.

– Nie bądź wstrętny, Jack – zganiła go Charlotte. – To nieładnie.

– Nie jestem wstrętny! – oburzył się Jack. – Tylko mówię prawdę.

– To jak on właściwie wygląda? – spytałem, tracąc już cierpliwość.

Jack stał w miejscu i kręcił głową, bez słowa. Spojrzałem na Charlotte: zmarszczyła brwi.

– Sam zobaczysz – powiedziała. – No, chodźmy wreszcie.

Poszła na górę i skręciła w korytarz prowadzący do gabinetu pana Tushmana.

– No, chodźmy wreszcie – zwróciłem się do Jacka, idealnie naśladując Charlotte. Byłem przekonany, że to go rozbawi, ale nie rozbawiło. – Rusz się, kolo!

Zamachnąłem się, jakbym chciał dać mu w zęby. Dopiero wtedy zaśmiał się krótko i w odpowiedzi zamierzył się na mnie w zwolnionym tempie. Zaczęła się przepychanka, gdy jeden drugiego próbował dźgnąć pod żebro.

Charlotte wróciła i zawołała ze szczytu schodów:

– Chłopaki, idziemy!

– Chłopaki, idziemy! – szepnąłem do Jacka i tym razem jakby się roześmiał.

Ale pod gabinetem pana Tushmana trzeba było wysilić się na powagę.

Weszliśmy do sekretariatu. Pani Garcia kazała nam zaczekać u siostry Molly, pielęgniarki szkolnej, która miała swój pokoik obok gabinetu pana Tushmana. Staliśmy tam, nie odzywając się słowem. Miałem ochotę nadmuchać lateksową rękawiczkę, którą zobaczyłem w pudełku przy kozetce, ale się powstrzymałem, choć na pewno byłoby śmiesznie.

Pan Tushman

Do pokoiku wszedł pan Tushman. Był wysoki, dość szczupły i miał rozwichrzone siwe włosy.

– Cześć, dzieciaki – powitał nas z uśmiechem. – Nazywam się Tushman. To jest zapewne Charlotte. – Uścisnął jej rękę. – A ty masz na imię…? – Spojrzał na mnie.

– Julian.

– Julian – powtórzył, uśmiechając się, i wyciągnął do mnie rękę. – A ty nazywasz się Jack Will. – Też podał mu rękę.

Usiadł na krześle obok biurka siostry Molly.

– Przede wszystkim chciałbym wam serdecznie podziękować, że tu przyszliście. Wiem, że dzisiaj jest gorąco i prawdopodobnie mieliście na to popołudnie inne plany. Jak się udały wakacje? Jesteście zadowoleni?

Wymieniliśmy spojrzenia, lekko kiwając głowami.

– A jak panu minęło lato? – odezwałem się.

– Miło, że pytasz, Julianie, dziękuję! Było wspaniałe. Choć przyznam, że z niecierpliwością czekam na jesień. Nie znoszę upałów. – Pociągnął za koszulę, żeby się ochłodzić. – Dla mnie mogłaby już nadejść zima.

Nasza trójka kiwała głowami jak jakieś bezmózgi. Nie rozumiem, dlaczego dorosłym chce się ucinać pogawędki z dziećmi. Czujemy się wtedy zwyczajnie głupio. Ja osobiście nieźle sobie radzę w rozmowach z dorosłymi – może dlatego, że dużo podróżuję i mam w tym doświadczenie – ale większość dzieci nie lubi z nimi rozmawiać. Tak już jest. To znaczy, gdy widzę rodziców jakiegoś mojego kumpla i nie jesteśmy wtedy w szkole, staram się unikać kontaktu wzrokowego, żebym nie musiał rozmawiać. Czułbym się głupio. Tak samo czułbym się głupio, gdybym poza szkołą natknął się na któregoś z moich nauczycieli. Na przykład kiedyś widziałem w restauracji nauczycielkę z trzeciej klasy z jej facetem i aż zrobiło mi się niedobrze. Nie mam ochoty patrzeć, jak moja nauczycielka prowadza się ze swoim facetem, jasne?

No więc staliśmy w pokoiku pielęgniarki, ja, Charlotte i Jack, i potakiwaliśmy jak lalki z kiwającymi głowami, a pan Tushman gadał i gadał o wakacjach, aż – wreszcie! – przeszedł do rzeczy.

– A zatem, moi drodzy – klepnął się w uda – naprawdę miło z waszej strony, że zechcieliście poświęcić dzisiejsze popołudnie na tę sprawę. Za chwilę zabiorę was do swojego gabinetu i przedstawię nowemu uczniowi. Najpierw jednak chciałbym przekazać wam pewne informacje na jego temat. Wspominałem o tym waszym mamom… Rozmawiały z wami?

Charlotte i Jack przytaknęli, ja zaprzeczyłem.

– Moja mama powiedziała tylko, że miał dużo operacji – dodałem.

– Zgadza się. A mówiła ci o jego twarzy? – zapytał pan Tushman.

Przyznaję, że w tym momencie przeleciało mi przez myśl: „Co ja tu robię, do diabła?”.

– Bo ja wiem? – bąknąłem, drapiąc się w głowę.

Usiłowałem przypomnieć sobie słowa mamy. Nie słuchałem jej uważnie. Chyba cały czas ględziła, że ten wybór to dla mnie wielki zaszczyt. Nie podkreślała jakoś szczególnie, że coś jest nie tak z tym chłopakiem.

– Zdaje się, że mówił jej pan o bliznach czy coś w tym rodzaju. I że ten chłopak wygląda, jakby wyszedł z pożaru.

– Nic podobnego – odparł pan Tushman, robiąc zdziwioną minę. – Powiedziałem twojej mamie tylko tyle, że ten chłopiec urodził się z poważnymi anomaliami twarzoczaszki…

– Właśnie, właśnie – przerwałem mu, bo coś mi się przypomniało. – Użyła tego słowa i wytłumaczyła mi, że to tak jak rozszczepiona warga.

Pan Tushman zmarszczył brwi.

– Hm – mruknął, unosząc ramiona i kręcąc głową. – Raczej coś poważniejszego. – Wstał i poklepał mnie po plecach. – Przykro mi, powinienem był wyjaśnić to twojej mamie jasno i wyraźnie. W każdym razie nie chcę, żebyście czuli się nieswojo. I właśnie dlatego rozmawiam teraz z wami. Chcę was zawczasu poinformować, że ten chłopiec wygląda zupełnie inaczej niż reszta dzieci. To żadna tajemnica. On wie, że wygląda inaczej. Taki się urodził. Rozumie, dlaczego taki jest. To wspaniały chłopak. Bardzo bystry. Bardzo sympatyczny. Do tej pory nie chodził do szkoły, ponieważ miał lekcje w domu, rozumiecie, z powodu tych operacji. Dlatego chciałbym, żebyście pokazali mu, jak tu jest, poznali go bliżej, otoczyli opieką. Pytajcie go, o co chcecie. Rozmawiajcie normalnie. On jest normalnym dzieckiem, choć ma twarz… no wiecie, nie całkiem normalną. – Popatrzył na nas i wciągnął głęboko powietrze. – Ojej, chyba speszyłem was jeszcze bardziej, prawda?

Pokręciliśmy głowami. Pan Tushman potarł dłonią czoło.

– Coś wam powiem. Gdy człowiek ma tyle lat co ja, zdaje sobie sprawę, że czasem może się znaleźć w zupełnie nowej sytuacji i nie będzie wiedział, co robić. Nie ma takiego podręcznika, który mówi, jak się zachować w każdych okolicznościach. Dlatego zawsze powtarzam, że lepiej błądzić z życzliwości. To jest klucz do wszystkiego. Jeżeli nie wiesz, co robić, kieruj się życzliwością. Wtedy nigdy nie postąpisz źle. I postanowiłem właśnie was troje poprosić o pomoc, ponieważ słyszałem od waszych nauczycieli ze szkoły niższej, że jesteście naprawdę miłymi dzieciakami.

Nie wiedzieliśmy, co powiedzieć, więc tylko zrobiliśmy głupie miny.

– Traktujcie go jak każdego nowego kolegę. Tyle mam wam do powiedzenia. W porządku?

Tym razem kiwnęliśmy głowami jednocześnie. Jak lalki.

– Jesteście ekstra – powiedział pan Tushman. – A teraz odprężcie się i poczekajcie tutaj. Za parę minut przyjdzie po was pani Garcia. – Otworzył drzwi. – Jeszcze raz serdecznie wam dziękuję. Dobry uczynek tworzy dobrą karmę. Jest micwą, wiecie?

Uśmiechnął się, mrugnął do nas i wyszedł z pokoju.

Wypuściliśmy powietrze z płuc, wszyscy naraz. Spojrzeliśmy po sobie wielkimi oczami.

– No dobra – odezwał się Jack. – Nie mam bladego pojęcia, co to takiego karma. Ani co to micwa.

Zachichotaliśmy, ale trochę nerwowo.

Pierwsze spojrzenie

Nie będę wdawał się w szczegóły, jak minęła reszta tego dnia. Stwierdzam tylko, że Jack, który zwykle przesadza, zrobił wtedy coś przeciwnego, jak nigdy dotąd. Jak to się mówi: niedosadził? Nie wiem. Tak czy siak to, co powiedział o twarzy tego chłopaka, nie było przesadzone.

Gdy pierwszy raz zobaczyłem Augusta, chciałem, rozumiecie, zakryć oczy i uciec z wrzaskiem. Szok. Wiem, że to brzmi okropnie, i jest mi z tego powodu przykro. Ale taka jest prawda. Jeśli ktoś twierdzi, że nie czuł się tak, widząc tego chłopaka po raz pierwszy, to oszukuje. Poważnie.

Na widok Augusta chciałem odwrócić się i wyjść, słowo daję, ale wiedziałem, że miałbym wtedy kłopoty. Więc wbiłem wzrok w pana Tushmana i starałem się skupić na tym, co mówił, ale słyszałem tylko: bla, bla, bla, bo piekły mnie uszy. A w głowie kołatało mi się na okrągło: Kolo! Kolo! Kolo! Kolo! Kolo! Kolo! Kolo! Kolo! Kolo! Kolo! Kolo!

Kolo! Kolo! Kolo! Kolo! Kolo!

Chyba z tysiąc razy wypowiedziałem w duchu to słowo. Nie wiem dlaczego.

W pewnej chwili pan Tushman przedstawił nas Auggiemu. O rany! Zdaje się, że nawet uścisnąłem mu rękę. Potrójne „o rany!”. Chciałem dać dyla i umyć rękę. Ale nim się zorientowałem, już byliśmy za progiem, szliśmy korytarzem, a potem schodami na górę.

Kolo! Kolo! Kolo! Kolo! Kolo! Kolo! Kolo!

W drodze do świetlicy uchwyciłem spojrzenie Jacka. Otworzyłem jak najszerzej oczy i powiedziałem samymi ustami:

– Wykluczone!

– Nie mówiłem? – odpowiedział też niemo Jack.

Blady strach

Któregoś wieczoru, miałem wtedy z pięć lat, oglądałem w telewizji serial SpongeBob i w trakcie odcinka nadano reklamę, która napędziła mi okropnego strachu. To było parę dni przed Halloween. O tej porze roku często leciały trochę makabryczne reklamy, ale ta zapowiadała nowy dreszczowiec dla nastolatków, o którym dotąd nie słyszałem. Nagle wyskoczyła na ekranie twarz zombie w zbliżeniu. Byłem kompletnie przerażony. Jak człowiek, który krzycząc i machając rękami, wybiega z pokoju. SPA-NI-KO-WA-NY.

Ze strachu, że znowu zobaczę tę twarz, przestałem oglądać telewizję, aż minęło Halloween i filmu nie grano już w kinach. Powaga, w ogóle nie oglądałem telewizji – tak mnie wzięło!

Niedługo potem poszedłem się bawić do jakiegoś chłopaka – już nie pamiętam, jak miał na imię – był wielkim fanem Harry’ego Pottera i puścił któryś z filmów o Harrym (wcześniej żadnego nie widziałem). Gdy pierwszy raz pokazała się twarz Voldemorta, zaczęło się to samo co przy tamtej halloweenowej reklamie. Wpadłem w histerię, wrzeszczałem i szlochałem jak malutkie dziecko. Mama tego chłopaka nie mogła mnie uspokoić i musiała ściągnąć moją mamę. Moja mama zezłościła się na tamtą panią, że pozwoliła mi oglądać ten film, i zaczęły się kłócić. Żeby się nie rozwodzić, powiem tylko, że nigdy więcej nie poszedłem się tam bawić. W każdym razie, przez ten czas od reklamy z zombie do sceny z Voldemortem byłem nieźle rozwalony.

Niestety tak się złożyło, że jakoś wtedy tato zabrał mnie do kina. Powtarzam, miałem z pięć lat. A może już sześć. Nic nie zapowiadało kłopotów: film był kategorii G, czyli dla wszystkich, całkiem w porządku i w ogóle niestraszny. Ale pokazano również zwiastun filmu o upiornych wróżkach. Historie o wróżkach są beznadziejne, wiadomo, i patrząc wstecz, nie mogę uwierzyć, co się ze mną stało – spanikowałem. Tato musiał mnie wyprowadzić, bo – kolejny raz! – nie mogłem powstrzymać płaczu. Co za wstyd! Sami rozumiecie: żeby bać się wróżek? I czego jeszcze? Fruwających kucyków? Szmacianych lalek? Płatków śniegu? Czyste wariactwo! Nic nie dało się zrobić – gdy wychodziłem z kina, trząsłem się i darłem, chowając twarz w płaszczu taty. Na pewno były na sali trzylatki, które patrzyły na mnie jak na kompletnego cieniasa!

Tak się dzieje, jak ogarnie cię strach. Nie można go opanować. Po prostu boisz się, i tyle. A gdy się boisz, wszystko staje się straszniejsze niż zwykle – nawet to, co wcale nie jest straszne. Wszystko, co cię przeraża, tak jakby zlepia się i tworzy coś megaprzerażającego. Masz wrażenie, że okrywa cię koc strachu, zrobiony z okruchów szkła, psiej kupy, ropnego śluzu i krwawiących pryszczy zombie.

Zaczęły się złe sny. Co noc budziłem się z krzykiem. Doszło do tego, że bałem się zasnąć, bo nie chciałem przeżywać tych koszmarów, i w końcu przeniosłem się do łóżka rodziców. Wcale nie na parę nocy – wstyd powiedzieć, ale spałem z rodzicami przez półtora miesiąca. Nie pozwalałem zgasić światła. Dostawałem napadów paniki, gdy tylko zapadałem w sen. Rozumiecie, ręce mi się pociły, serce waliło jak młotem i nawet jeszcze przed pójściem do łóżka zaczynałem krzyczeć i płakać.

Rodzice zaprowadzili mnie do pani doktor od uczuć, która była, jak zorientowałem się dopiero później, psychologiem dziecięcym. Pani Patel trochę mi pomogła. Dowiedziałem się, że mam „lęki nocne”, i po rozmowach z nią poczułem się lepiej. Tak naprawdę najbardziej pomogły mi jednak filmy przyrodnicze z Discovery Channel, które pewnego dnia przyniosła mi mama. Co to były za filmy! Co wieczór puszczaliśmy jeden z odtwarzacza DVD, a ja zasypiałem, słuchając faceta, który z angielskim akcentem opowiadał o surykatkach, misiach koala czy meduzach.

Koniec końców pozbyłem się tych koszmarów. Wszystko wróciło do normy. Ale co jakiś czas mam, jak to mówi mama, „lekkie nawroty”. Podam przykład. Dzisiaj uwielbiam Gwiezdne wojny, ale gdy pierwszy raz zobaczyłem Atak klonów – miałem wtedy osiem lat i spałem u kolegi po przyjęciu urodzinowym – musiałem o drugiej w nocy wysłać SMS-a do mamy, żeby po mnie przyjechała, bo nie mogłem zasnąć: zamykałem oczy i zaraz ukazywała mi się twarz Dartha Sidiousa. Ten nawrót minął dopiero po trzech tygodniach oglądania filmów przyrodniczych (i dopiero po roku zacząłem znów nocować u kolegów). Potem, kiedy miałem dziewięć lat, zobaczyłem pierwszy raz Władcę Pierścieni: Dwie wieże i znowu mi się to przytrafiło, tyle że obraz Golluma przestał mnie dręczyć już po tygodniu.

Gdy skończyłem dziesięć lat, te koszmary właściwie minęły. I również strach przed nimi. Na przykład, jak poszedłem do Henry’ego i on zaproponował obejrzenie dreszczowca, nie przychodziło mi natychmiast do głowy: „Lepiej nie, bo będę miał koszmary!” (a tak było dawniej). Pierwsza myśl była taka: „Dobra, fajnie! Mamy popcorn?”. W końcu mogłem już oglądać najróżniejsze filmy, nawet o apokalipsie zombie, i żaden mnie nie ruszał. Te męki miałem już za sobą.

A przynajmniej tak mi się wydawało.

Do dnia, kiedy poznałem Augusta Pullmana. Tej samej nocy koszmary powróciły. Nie mogłem uwierzyć. Były to nie takie zwykłe złe sny, które czasami się zdarzają, ale koszmary na całego, tak że serce mi waliło i budziłem się z krzykiem, jak wtedy, gdy byłem mały. Tylko że teraz już nie byłem mały.

Chodziłem do piątej klasy! Miałem jedenaście lat! Coś takiego już nie powinno mi się przytrafiać!

Ale znów, tak jak dawniej – żeby zasnąć, oglądałem filmy przyrodnicze.

Zdjęcie klasowe

Próbowałem wyjaśnić mamie, jak wygląda Auggie, ale to do niej nie docierało, dopóki nie przyszły pocztą zdjęcia ze szkoły. Do tego dnia nigdy go nie widziała. Gdy odbywał się festyn z okazji Święta Dziękczynienia, mama była w podróży służbowej. W dniu otwarcia muzeum egipskiego Auggie przebrał się za mumię i miał gazę na twarzy. No i jeszcze nie zaczęły się koncerty urządzane po lekcjach. Tak więc pierwszy raz zobaczyła Auggiego i wreszcie zrozumiała, jak to jest z tymi moimi koszmarami, dopiero gdy otworzyła dużą kopertę ze zdjęciem klasowym.

Było dosyć śmiesznie. Mogę dokładnie powiedzieć, jak zareagowała, ponieważ otworzyła kopertę na moich oczach. Najpierw z przejęciem rozcięła górę koperty nożem do papieru. Potem wyjęła moje zdjęcie portretowe. Przyłożyła rękę do piersi i wykrzyknęła:

– Ho, ho, ależ ty jesteś przystojny, Julianie! Cieszę się, że założyłeś krawat, który przysłała ci grandmère2.

Siedziałem akurat przy stole w kuchni i jadłem lody, więc tylko z uśmiechem kiwnąłem głową.

Patrzyłem, jak wyjmuje z koperty zdjęcie klasowe. W szkole niższej fotografowano każdą klasę z jej nauczycielem, natomiast w szkole średniej zrobiono jedno grupowe zdjęcie całego rocznika. Sześćdziesięcioro uczniów stało przed wejściem do szkoły. Piętnaście osób w każdym rzędzie. W czterech rzędach. Ja byłem z tyłu, między Amosem a Henrym.

Mama z uśmiechem oglądała zdjęcie.

– O, tu jesteś! – wykrzyknęła, gdy mnie znalazła.

Dalej z uśmiechem je oglądała.

– No, no, jak ten Miles urósł! – powiedziała. – Czy to Henry? Chyba sypie mu się wąs! A to kto…

Zamilkła. Na jej twarzy zastygł uśmiech, a potem pojawiła się zszokowana mina. Odłożyła zdjęcie, przez chwilę patrzyła tępo w dal i znowu wzięła je do ręki.

Spojrzała na mnie, bez uśmiechu.

– To o niego ci chodziło? – odezwała się, już zupełnie innym głosem niż przed chwilą.

– A nie mówiłem?

Jeszcze raz popatrzyła na zdjęcie.

– To nie tylko rozszczep podniebienia – stwierdziła.

– Nikt nie mówił o rozszczepie podniebienia. Pan Tushman wcale tak nie powiedział.

– Powiedział. Gdy do nas zadzwonił.

– Nie, mamo. Powiedział: „problemy z twarzą”, a nie „rozszczep podniebienia”. To ty pomyślałaś, że chodzi o rozszczepione podniebienie.

– Mogłabym przysiąc, że tak się wyraził – odparła – ale jest dużo gorzej. – Była naprawdę wstrząśnięta. Nie mogła oderwać wzroku od zdjęcia. – Co właściwie dolega temu chłopcu? Jest opóźniony w rozwoju? Na to wygląda.

– Raczej nie. – Wzruszyłem ramionami.

– Mówi normalnie?

– Trochę bełkocze. Czasem trudno go zrozumieć.

Mama odłożyła zdjęcie i usiadła przy stole. Zaczęła bębnić palcami o blat.

– Próbuję sobie przypomnieć jego matkę – odezwała się, kręcąc głową. – W szkole jest teraz tylu nowych rodziców. Mylą mi się. Ona ma jasne włosy?

– Nie, ciemne. Czasem widzę ją, gdy go podwozi.

– Też wygląda… jak jej syn?

– Ani trochę. – Usiadłem przy mamie i wziąłem do ręki zdjęcie. Przymrużyłem powieki, żeby mieć niewyraźny obraz. Auggie stał w pierwszym rzędzie, po lewej stronie, na samym końcu. – Mówiłem ci, ale mi nie wierzyłaś.

– Wcale nie – zaprotestowała. – Jestem tylko trochę… zaskoczona. Nie sądziłam, że sprawa jest tak poważna. Aha, już wiem, która to jego mama. Bardzo ładna, uroda trochę egzotyczna, falujące ciemne włosy, tak?

– Bo ja wiem? Po prostu mama.

– Chyba sobie przypominam – mruknęła. – Widziałam ją na zebraniu rodziców. Ma przystojnego męża.

– Możliwe. – Pokręciłem głową, zniecierpliwiony.

– Biedni ludzie! – Przyłożyła rękę do serca.

– Teraz rozumiesz, dlaczego znowu mam koszmary? – zapytałem.

Przeczesała palcami włosy.

– Wciąż ci się śnią?

– Tak. Już nie każdej nocy, jak na początku szkoły, ale się śnią. – Rzuciłem zdjęcie na stół. – Dlaczego on musiał przyjść akurat do szkoły Beechera?

Spojrzałem na mamę, ale ona milczała. Powoli wsunęła zdjęcie do koperty.

– Żebyś go tylko nie wkleiła do mojego albumu szkolnego – niemal krzyknąłem. – Powinnaś je spalić albo co.

– Julianie…

I wtedy, ni stąd, ni zowąd, rozpłakałem się.

– Ojej, skarbie! – Przytuliła mnie, trochę zaskoczona.

– Nic na to nie poradzę – powiedziałem przez łzy. – To okropne, że muszę go codziennie widywać!

Tej nocy śnił mi się taki sam koszmar, jaki dręczył mnie od początku roku szkolnego. Idę głównym holem, wszyscy uczniowie stoją przed swoimi szafkami i gapią się na mnie, gdy ich mijam, szepczą coś na mój temat. Idę dalej, schodami na górę, do łazienki. Patrzę w lustro i widzę nie siebie, tylko Auggiego. Zaczynam krzyczeć.

Photoshop

Następnego ranka podsłuchałem rozmowę rodziców. Szykowali się do pracy, a ja się ubierałem.

– Ze strony szkoły należało lepiej przygotować dzieci – powiedziała mama do taty. – Dyrekcja powinna napisać do rodziców, jakoś ich uprzedzić.

– Niby jak? – rzucił tato. – Co w ogóle mieli napisać? Że w klasie jest brzydki chłopiec? Daj spokój.

– To mało powiedziane.

– Nie róbmy za dużo szumu, Melisso.

– Jules, nie widziałeś tego chłopca. Ma poważny problem. Rodzice powinni być poinformowani. Ja powinnam być poinformowana! Ze względu na stany lękowe Juliana.

– Stany lękowe! – wrzasnąłem. Wypadłem ze swojego pokoju i pobiegłem do ich sypialni. – Uważacie, że mam stany lękowe?

– Nie, Julianie – odparł tato. – Nikt tak nie twierdzi.

– Przed chwilą tak powiedziała mama! – Wskazałem na nią palcem. – Słyszałem: „stany lękowe”. Waszym zdaniem jestem psychiczny?

– Skądże! – zaprzeczyli jednym głosem.

– Bo mam złe sny?

– Nie, nie!

– To nie moja wina, że on chodzi do mojej szkoły! – darłem się. – To nie moja wina, że przeraża mnie jego twarz!

– Oczywiście, że nie, skarbie – powiedziała mama. – Nikt tak nie mówi. Miałam na myśli tylko to, że dyrekcja powinna mnie ostrzec, ponieważ dawniej dręczyły cię koszmary. Wtedy przynajmniej bym rozumiała, dlaczego teraz masz złe sny. Wiedziałabym, co je spowodowało.