Córki Hrabiny. Eliza Tom 2. - Urszula Gajdowska - ebook
NOWOŚĆ

Córki Hrabiny. Eliza Tom 2. ebook

Gajdowska Urszula

0,0

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Wiosna, 1835 rok. Eliza, córka hrabiny Modlińskiej, nigdy nie pasowała do arystokratycznego świata. Nad hafty i konwenanse przedkładała zioła, stare księgi i samotne wędrówki po lesie. Kiedy dramatyczne wydarzenia narażają na niebezpieczeństwo jej siostry i rodowe dziedzictwo, nie siedzi bezczynnie. Śladami tajemniczego Tatara Tarasa wyrusza, by odnaleźć część legendarnej mapy i poznać sekret, którego strażnikiem był jej ojciec.

Zaginione artefakty, pradawna klątwa pustynnej wiedźmy i strażnicy Złotej Ordy – wszystko to splata się w sieć intryg, rozciągającą się między stepami Krymu a litewskimi puszczami. Eliza musi nie tylko zaufać tajemniczemu mężczyźnie, z którym łączy ją przepowiednia, ale też stawić czoła wrogom, nieoczekiwanej namiętności i rytuałowi, który może zmienić bieg historii.

Eliza to drugi tom nowej trylogii przygodowo-romantycznej Córki hrabiny Urszuli Gajdowskiej, w której występują postaci znane z Dworku nad Biebrzą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 287

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Anna Damasiewicz

Zdjęcia na okładce

© aberrantrealities | 123rf

© mmjtechnology | 123rf

© 100ker | depositphotos

Redakcja

Agnieszka Luberadzka

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Grzegorz Bociek

Opracowanie wersji elektronicznej

Karol Bociek

Korekta

Aleksandra Wrońska

Monika Simińska

Wydanie I, Katowice 2025

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2025

ISBN 978-83-68302-94-3

1.

Katedra Świętej Anny, Wilno, kwiecień 1821

Promienie zachodzącego słońca prześlizgiwały się po gotyckich wieżyczkach kościoła Świętej Anny, barwiąc czerwone cegły na głęboki, niemal krwisty odcień. W witrażach rozlewała się ciepła złocista poświata, rzucała na posadzkę feerię barw, które tańczyły niczym upiorne cienie. Ściany świątyni zdawały się oddychać, drżąc pod naporem kolorowych plam światła. Powietrze niosło lekki zapach kadzidła, mieszający się z wilgocią kamiennej podłogi, co tworzyło atmosferę mistyczną, pełną nieskończonej ciszy i tajemnic.

Spowiednik, starszy mężczyzna o twarzy pooranej zmarszczkami, siedział ledwie widoczny w półmroku konfesjonału. Siwe włosy zakonnika odbijały słoneczne refleksy przenikające przez małe okienko, rzucając ciepły blask na wełnianą tkaninę jego habitu. Zamykał właśnie kratkę konfesjonału, spełniony z powodu zakończenia dzisiejszej posługi, kiedy głuche, ciężkie kroki rozległy się echem.

Nadchodził wysoki, barczysty mężczyzna. Znoszone, pokryte pyłem podróży buty zdradzały długą wędrówkę, a płaszcz – choć solidny – nosił ślady wielogodzinnej, może niebezpiecznej drogi. Przybysz przemykał cicho w półmroku, zbliżając się do konfesjonału, gdzie pochylił się i ukląkł, kryjąc twarz w cieniu. Jedynie krótka, jasna broda i złociste włosy poprzetykane siwizną zdawały się migotać w świetle, zdradzając jego wiek i zmęczenie.

Spowiednik westchnął, wykonał znak krzyża i nachylił się ku kratce, czekając na słowa nieznajomego.

– Secretum meum mihi est1 – odezwał się podróżnik głosem niskim, wyraźnie stłumionym przez mury katedry i drewno konfesjonału.

1 Moja tajemnica jest moja (łac.)

Zabrzmiało to jak zaklęcie. Spowiednik, przyzwyczajony do standardowych spowiedzi, wyprostował się z niepokojem. Nie widział twarzy nieznajomego, lecz czuł ciężar wypowiedzianych słów, jakby niosły ze sobą dawno zapomniany sekret.

– Czy przyszedłeś wyznać mi swoje grzechy, synu? – spytał ostrożnie.

– Nie, ojcze.

Spowiednik spojrzał w stronę witraży, przez chwilę rozważał niecodzienną sytuację, po czym kontynuował:

– Czy potrzebujesz rozmowy albo przychodzisz w imieniu kogoś innego?

– Nie, ojcze.

Poczuł, jak serce przyspiesza. Cóż to za człowiek? Dłonie księdza drżały lekko, gdyż z każdym pytaniem atmosfera w konfesjonale stawała się coraz gęstsza, jakby wszedł na teren, którego nigdy nie miał poznać.

– Czy nęka cię jakiś problem? – spytał.

– Nie, ojcze – powtórzył podróżnik z nutą czegoś, co mogło być zarówno smutkiem, jak i dumą.

Cisza się przeciągała, aż spowiednik odważył się szeptem zadać pytanie, którego znaczenie znało tylko kilku wybranych i na którego zadanie czekał przez ostatnie sześć lat, powoli przestając wierzyć, że kiedykolwiek je w ogóle wypowie:

– Esne unus ex tribus?2

2 Czy jesteś jednym z trzech? (łac.)

Na chwilę cisza ponownie zapanowała nad konfesjonałem. Mężczyzna przy kratce uniósł głowę, w półmroku rozległ się jego głęboki głos:

– Custos veritatis sum3.

3 Jestem strażnikiem prawdy (łac.)

Spowiednik zamrugał. Tak długo czekał na ten moment, przygotowywał się, słyszał jedynie legendy. Teraz zaś miał przed sobą kogoś, kto znał tajemnice, których strzeżono przez pokolenia. Musiał być ostrożny, a jednocześnie gotów podążyć za tym nieznajomym, by poznać prawdę.

– Quaestionemne quaeris?4 – spytał drżącym głosem.

4 Czy szukasz odpowiedzi? (łac.)

Podróżnik uśmiechnął się delikatnie, ledwie dostrzegalnie.

– Responsum habeo. Quaestione egeo5.

5 Mam odpowiedź. Potrzebuję pytania (łac.)

– Pójdź za mną – rzekł duchowny.

Mężczyzna wstał z klęczków i rozglądając się dyskretnie wokół, przeszedł za zakonnikiem, który w ciszy wyszedł z konfesjonału.

Mnich szedł powoli, jego ciężkie kroki odbijały się echem od kamiennych ścian. Sklepienie kościoła Świętej Anny wydawało się wyższe i ciemniejsze niż zwykle, a każdy krok w głąb przestrzeni jakby kierował w jeszcze większy mrok. Czas jak gdyby zwolnił, a w powietrzu dało się wyczuć wyładowania nienazwanej energii.

Podróżnik w milczeniu szedł za duchownym w bezpiecznej odległości, z twarzą ukrytą w cieniu szerokiego kaptura. Mimo zmęczenia emanowała od niego niewzruszona pewność siebie, która przyprawiała mnicha o wewnętrzny niepokój. Nie odwracał się jednak, prowadził go w stronę zamkniętych drzwi w bocznej kaplicy, których klucz nosił na ciężkim łańcuchu przy pasie.

Dotarli na miejsce. Mnich włożył klucz do zamka i przekręcił go, a echo metalicznego kliknięcia odbiło się w ciszy. Drzwi uchyliły się ze skrzypieniem, ujawniając wąskie schody prowadzące w dół, do krypty.

– Czy wiesz, dokąd cię prowadzę? – spytał cicho kapłan, odwracając się w stronę przybysza.

Mężczyzna uniósł głowę.

– Do miejsca, w którym tajemnice przechodzą z rąk do rąk – odparł.

Mnich skinął głową i ruszył w dół schodami, oświetlając drogę małą lampą oliwną. Powietrze w krypcie było ciężkie, przesycone zapachem wilgoci, ziemi i zbutwiałego drewna. Światło lampy ujawniało kolejne fragmenty przeszłości – zapomniane epitafia wyryte w kamieniu, zdobne sarkofagi, zakurzone skrzynie i resztki roztrzaskanych urn.

Wreszcie dotarli do małej niszy w ścianie. Zakonnik podniósł lampę, która rzuciła światło na wykutą w kamieniu skrytkę zabezpieczoną mechanizmem.

– Od wieków to miejsce przechowuje wiadomości tych, którzy nie mogą ich powierzyć innym – powiedział. – Masz klucz?

Mężczyzna sięgnął pod płaszcz i wyjął niewielki, zardzewiały przedmiot, na którym widniał symbol – prosty, a jednak starannie wyryty: krzyż opleciony wieńcem. Wsunął go w zamek i przekręcił. Z cichym zgrzytem skrytka się otworzyła, ujawniając małą, zapieczętowaną sakiewkę.

Mnich odsunął się o krok i obserwował, jak przybysz ostrożnie sięga do środka i wyciąga nie tylko wiadomość, ale też kawałek pożółkłego pergaminu z narysowanym symbolem, podobnym do tego na kluczu.

– To dla ojca – powiedział podróżnik, podając duchownemu drugą sakiewkę.

– A co z tym? – spytał mnich, wskazując na pergamin.

– To przeszłość. To, co zostawiłem, jest przyszłością – odparł enigmatycznie mężczyzna i spojrzał na płaskorzeźbę anioła z mieczem.

Mnich przyjął sakiewkę drżącymi rękoma.

– A teraz niech się ojciec odwróci – nakazał duchownemu, a ten bez szemrania wykonał polecenie.

Po naciśnięciu kamiennej płyty z płaskorzeźbą ukazał się drugi schowek. Podróżnik umieścił w nim metalową tubkę, zabezpieczoną pieczęcią w kształcie słońca, i szybko zamknął skrytkę.

– Czy zobaczę cię ponownie?

Podróżnik spojrzał na niego przez chwilę, jakby ważył odpowiedź, po czym powiedział:

– Nie. Ale moje czyny przetrwają.

Odwrócił się, cały czas skrywając twarz pod kapturem, i zniknął w ciemnościach schodów, zostawiając mnicha z wrażeniem, że właśnie uczestniczył w czymś, co zmieni bieg historii.

Gdy po chwili kapłan otworzył sakiewkę, zobaczył w niej kilka złotych monet i znak wyryty w kawałku wosku, a pod nim krótkie łacińskie słowa: Veritas vos liberabit6.

6 Prawda was wyzwoli (łac.)

*

Dziewięć miesięcy później, gdy słońce wspięło się ponad korony drzew, strumienie krwistoczerwonego światła zalały ruiny dawnego klasztoru, położonego gdzieś w głębi Królestwa Polskiego. Poszarpane kamienne mury dawnej budowli, porośnięte mchem, zdawały się ożywać w tym świetle, niczym strażnicy dawno zapomnianych tajemnic.

Podróżnik na strudzonym karym koniu pędził, nie bacząc na zmęczenie, by dotrzeć na czas. W samym sercu ruin dawnego klasztoru, pośród połamanych filarów i powalonych krzyży, czekał na niego postawny ciemnooki mężczyzna. Jego postać skrywał płaszcz z głęboko nasuniętym kapturem. Złote bransolety na nadgarstkach i bogato zdobiona rękojeść jataganu zdradzały tatarskie pochodzenie.

– Jesteś wreszcie, przyjacielu – rzucił, jego głos odbił się echem w chłodnym powietrzu. – Czekam, jak mnie prosiłeś. Trzeci z nas również ma się zjawić.

– Czy to nie zbyt ryzykowne? Jestem śledzony – odparł podróżnik, zniżając głos. – To trwa od miesięcy.

Tatarzyn zmarszczył brwi.

– To niemożliwe! Nie teraz. Zdrada ma nadejść w przyszłym pokoleniu.

– Jaka zdrada? – zdziwił się podróżnik.

– Przepowiedziana przez czarownicę – odparł cudzoziemiec z powagą.

– Chodzi o legendę o pustynnej wiedźmie? – Podróżnik z zaciekawieniem i niedowierzaniem wpatrywał się w ciemne oczy swojego rozmówcy.

– Zaryja, przeklęta przez swoich, rzuciła klątwę na strażników Złotej Ordy, przepowiadając, że ich własna krew sprowadzi zgubę – wyjaśnił Tatarzyn, a w jego tonie brzmiała waga przekazywanej od pokoleń opowieści.

Podróżnik zmarszczył brwi.

– To tylko bajania. Jak mogła przewidzieć, co zdarzy się pokolenia później?

– Już kilka pokoleń wstecz podjęto próby zdjęcia tej anatemy, jednak mimo zaangażowania kilku wiedźm się nie powiodły. Kobiety zostały skazane w procesach czarownic i spalone. Te historie chyba są ci znane, przyjacielu.

– Owszem, ale inkwizycja i palenie na stosie? Co to ma wspólnego z tajemnicami Złotej Ordy? – Podróżnik odrzucił kaptur, odsłaniając jasne, poprzetykane siwizną włosy i bladą, napiętą twarz.

– Polowania na czarownice, tortury, procesy i spektakularne egzekucje odbywały się w wielu miejscach na świecie na przestrzeni wieków. Twoja babka również próbowała odczynić klątwę. W tym celu przemierzyła pustynię i odnalazła sposób, jednak nie mogła nic poradzić.

– Chyba się mylisz, przyjacielu. Moja babka wywodziła się wprawdzie z rodu tatarskiego, ale wychowywała się na terenach dawnej Litwy, a potem sprowadziła się za mężem na Podlasie. Musisz ją mylić z inną kobietą.

– Nie mylę się – odparł spokojnie. – Podróżowała z mężem, ale nie odkrywała światu swoich mocy.

– Mocy? – spytał z powątpiewaniem. Nie wierzył w nadprzyrodzone zdolności.

– Użyłem niefortunnego słowa. Wiedzy i talentu – poprawił się Tatarzyn. – A znasz, przyjacielu, powody, dla których twoi pradziadkowie sprowadzili się na tereny dawnej Litwy?

– Nigdy mi o tym nie wspominano. Znam jednak historię i wiem, że zarówno Wielkie Księstwo Litewskie, jak i Królestwo Polskie współpracowały ze Złotą Ordą, zwłaszcza w obliczu zagrożenia ze strony Moskwy, i wielu Tatarów osiedliło się w tych regionach.

– Wiesz zatem również, że w tysiąc czterysta pięćdziesiątym piątym roku chan Mahmutek udzielił wsparcia królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi w walce przeciwko Sejd-Achmedowi, który najechał ziemie litewskie. Kilka lat później Sejd-Achmed poniósł klęskę z rąk wojsk polskich, wspomaganych przez Chanat Krymski dowodzony przez chana Mengli Gireja. Śmierć ostatniego chana Złotej Ordy w polskim więzieniu przypieczętowała kres jej istnienia jako samodzielnego państwa. To rzuca cień na trwałość współpracy strażników i podejrzenie, czy od początku wszystkim zależało na tym samym.

– Wiem, ale nie nabrałem przez to podejrzeń co do twojej uczciwości, przyjacielu. W moich żyłach płynie krew przodków pierwszych strażników Złotej Ordy i winien jestem kultywować ich tradycję. Przygotowywano mnie do tego od kolebki, ale nadal nie czuję się godny powierzonej mi misji.

– Ja również – Tatarzyn uśmiechnął się z ulgą – ale nie my jesteśmy naznaczeni i to nie przez nasze ręce dokonają się istotne dla sprawy czyny. A twoja babka ukryła się na terenie Litwy właśnie dlatego, że kiedy w innych częściach Europy i całego świata ścigano za czarowstwo, zielarstwo, paranie się magią, a nawet za nieodpowiednie poglądy czy znamiona, swoistym azylem i miejscem, gdzie medycyna ludowa i magia rozkwitały w najlepsze, stało się Wielkie Księstwo Litewskie. Rodzice twojej babki wiedzieli, że może jej grozić proces, bo kilka pokoleń wcześniej spłonęło na stosie kilka kobiet z ich rodu. Być może wcale nie z powodu fałszywych oskarżeń – dodał tajemniczym tonem.

– Skąd to przypuszczenie?

– Istnieje inna przepowiednia, mówiąca o tym, że w kolejnych pokoleniach ujawnią się wybrańcy, których krew będzie mogła zmyć winy przeciwko pustynnej wiedźmie. Wybrańcy będą naznaczeni jej symbolem. Jeśli kiedykolwiek widziałeś runy, jakimi posługują się wróżbici, to zapewne spotkałeś się z symbolem odpowiadającym imieniu Zaryja, czyli „Świt”. Runa Dagaz, przypominająca kokardę lub dwa połączone ostrymi końcami trójkąty, symbolizuje świt i nowy początek. Twoja babka odnalazła księgę, w której zapisano, jak odczynić klątwę Zaryi, lecz zabrakło jej jednego składnika.

– Jakiego? – zaciekawił się podróżnik.

– Krwi wybrańców naznaczonych tym znakiem.

Podróżnik uniósł ironicznie brwi.

– Ja także nie dawałem temu wiary – powiedział Tatarzyn. – Ale musimy brać pod uwagę wszystko, co pozwoli nam wypełnić nasze przeznaczenie. Mój syn posiada takie znamię. Czarci stygmat na plecach w kształcie runy Dagaz.

Twarz podróżnika stężała.

– Jedna z moich córek również je nosi za lewym uchem. Czy chcesz powiedzieć, przyjacielu, że to jej, a nie mojemu synowi, mam przekazać swoją wiedzę i misję? To jeszcze dziecko. – Głos mężczyzny zabrzmiał z mieszanką niedowierzania i niepokoju, jakby ważył się los nie tylko jego rodu, ale i przyszłości, której nie sposób było przewidzieć.

Tatarzyn się wyprostował, a surowy blask jego spojrzenia zdawał się przeszywać mrok zalegający między ruinami.

– To może być ona – rzekł, zniżając głos do szeptu, który wydawał się jednak głośniejszy niż dźwięk wiatru szarpiącego gałęzie. – W przepowiedni nie wspomniano o płci wybrańców. Ale czy zdążysz przekazać jej wszystko, co wiesz?

Podróżnik spochmurniał, ale w jego oczach dało się zauważyć pewien blask.

– Czyżbyś coś podejrzewał już wcześniej, przyjacielu?

– Owszem.

– Musisz zatem przygotować ją na przyszłość, która z pewnością się po nią upomni.

– Obawiam się, że mój czas jest ograniczony. Wiem, że ktoś nas śledził. Zostawiłem ci wiadomość w katedrze Świętej Anny, bo czułem, że musimy działać szybko.

Tatarzyn zmrużył oczy, jego sylwetka zdawała się jeszcze bardziej napięta.

– Zgadzam się. Tropy prowadzą do Wilna, ale i do południowych stepów. Rosjanie również czegoś szukają.

Zanim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, ciszę rozdarł nagły szelest dochodzący z zarośli. Obaj mężczyźni natychmiast sięgnęli po broń, ich dłonie poruszały się z wprawą ludzi, którzy wielokrotnie stawiali czoła niebezpieczeństwu.

– To oni – wyszeptał Tatarzyn, jego głos był twardy jak stal. – Nie mamy czasu. Twój pergamin. Czy masz go przy sobie?

Podróżnik drżącą ręką wyciągnął z wewnętrznej kieszeni starą, wyblakłą mapę, której krawędzie zdawały się kruszyć pod dotykiem.

– Jeśli nie przeżyję, ukryj ją – powiedział, patrząc na przyjaciela z desperacją. – Powiedz moim córkom, by szukały w legendach, które im opowiadałem. W nich jest więcej prawdy, niż się spodziewają.

Cudzoziemiec spojrzał na niego ze słabo skrywaną trwogą.

– Nie mogę obiecać, że przeżyjemy obaj – rzekł z powagą. – Ale przyrzekam, że twoje córki dowiedzą się prawdy. Zostawiłem list synowi, który na mnie czeka.

Podeszli do siebie z zamiarem przekazania mapy, ale przerwał im świst strzały. Podróżnik syknął z bólu, chwytając się za ramię. Jego dłoń zadrżała, a mapa wysunęła się i opadła na ziemię.

Tatarzyn natychmiast rzucił się do walki, jego jatagan błysnął w świetle przesączającym się przez poszarpane mury ruin. Jednak przewaga liczebna przeciwników była przytłaczająca.

– Musimy się rozdzielić! – zawołał, z trudem odparowując kolejne ciosy. – Wykorzystaj mokradła! Spotkamy się przy ołtarzu!

Podróżnik skinął głową, a jego twarz wykrzywił grymas bólu. Nie oglądając się za siebie, chwycił mapę i zanurzył się w ciemnościach gęstwiny.

Cudzoziemiec spojrzał za nim jeszcze raz, nim również zniknął w głębi lasu, tyle że w odwrotnym kierunku. Nad ruinami unosiły się cienie – nie tylko ludzi, ale i przeszłości, która zdawała się wzywać ich ku nieuchronnemu. Echo dawnej potęgi Złotej Ordy i klątwy, która wciąż ciążyła na ich rodach, spowiło ich jak mroczna przepowiednia, której nikt nie mógł uniknąć.