Co nam zostało - Shilpi Somaya Gowda - ebook

Co nam zostało ebook

Shilpi Somaya Gowda

5,0

Opis

Przejmującą powieść o rodzinie, której członkowie wskutek życiowej tragedii oddalają się od siebie, a potem na powrót jednoczą.


Autorka międzynarodowych bestsellerów "Sekretna córka" oraz "Ukochany syn" oddaje teraz w nasze ręce przejmującą powieść o rodzinie, której członkowie wskutek życiowej tragedii oddalają się od siebie, a potem na powrót jednoczą.
Rodzina Olandrów uosabia współczesny amerykański sen. Jaya - wykształcona córka hinduskiego dyplomaty, oraz Keith - pochodzący z Filadelfii ambitny bankier, poznają się w londyńskim pubie w 1988 roku, a po ślubie zamieszkują w pięknym domu w Kalifornii. Ich związek opiera się na wspólnych wartościach oraz miłości do dwójki dzieci - nieco niepokornej nastolatki Kariny oraz młodszego syna, Prema, który jest w ich domu prawdziwym promykiem słońca.
Jednak miłość i dostatek nie są w stanie uchronić ich przed niespodziewaną tragedią, która poważnie narusza niestabilne - jak się okazuje - fundamenty ich życia rodzinnego. Wszystko to, co zdawało się trwałe, w jednej chwili kruszy się. Jaya szuka pocieszenia w duchowości. Keith stawia na wielką karierę. Karina stara się patrzeć wyłącznie przed siebie, marząc, o niezależności. Wszystkim tym rozpaczliwym próbom zmierzenia się z życiem w obliczu tragedii przygląda się Prem - kompletnie bezradny wobec rozpadu niegdyś tak silnych więzi.
"Co nam zostało" to portret czterech osób, które starają się zrozumieć, co to znaczy być rodziną, i próbują przejść od bolesnej przeszłości do napawającego nadzieją jutra. Głęboko wzrusza refleksja nad tym, jak usilnie poszukujemy naszego miejsca - w małżeństwie, rodzinie, społeczności, a przede wszystkim w sobie samych.

Zachwycająca! I jakże prawdziwa…
Emma Donoghue, autorka bestsellerów "Cud i Pokój"

"Co nam zostało" to powieść o dzieciach i rodzicach, małżeństwie, miłości, rasie i kulturze, ale przede wszystkim o odnajdowaniu nadziei po czasie mroku. Shilpi Somaya Gowda potrafi z głębokim współczuciem snuć frapującą opowieść.
Jean Kwok, autorka "Girl in Translation"

Shilpi Somaya Gowda urodziła się i wychowała w Toronto. Podczas studiów pracowała jako wolontariuszka w hinduskim sierocińcu, co zainspirowało ją do napisania pierwszej powieści "Sekretna córka", wydanej w 2010 r. Książka znalazła się na liście bestsellerów "New York Timesa" i została przetłumaczona na 30 języków.
Jej druga powieść Ukochany syn również wylądowała na listach bestsellerów w wielu krajach. Otrzymała m.in. francuską nagrodę literacką Prix des Lycéens Folio. Książki Gowdy sprzedały się w przeszło dwóch milionów egzemplarzy.

Autorka ma dyplom MBA Uniwersytetu Stanforda oraz licencjat z ekonomii Uniwersytetu Karoliny Północnej w Chapel Hill. Była członkinią Rady Doradczej Funduszu Obrony Dzieci; patronuje też organizacji Childhaven International. Wraz z mężem i dziećmi mieszka w Kalifornii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 413

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Krumkrum

Nie oderwiesz się od lektury

piękna.
00

Popularność




 

 

Tytuł oryginału

THE SHAPE OF FAMILY

 

Copyright © 2019 by Shilpi Somaya Gowda

Published by HarperCollins Publishers Ltd

 

Projekt okładki

Agencja Interaktywna Studio Kreacji

www.studio-kreacji.pl

 

Zdjęcie na okładce

© Rekha Garton/Trevillion Images;

IM_photo/Shutterstock.com

 

Redaktor prowadzący

Magdalena Gołdanowska

 

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

 

Korekta

Małgorzata Denys

 

ISBN 978-83-8234-540-7

 

Warszawa 2020

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Dla Miry i Beli

Szukajcie szeroko i zawsze znajdujcie dom

 

My, wędrowcy zawsze szukający samotnych dróg, żadnego dnia nie zaczynamy w miejscu, gdzie zakończył się dzień wczorajszy, a wschodzące słońce nie zastaje nas tam, gdzie zostawiło o zachodzie.

Wędrujemy nawet, kiedy ziemia śpi.

Jesteśmy nasionami wytrwałych roślin i w naszej dojrzałości, a także w pełni naszego serca jesteśmy oddani wiatrowi i rozsiani po świecie.

Krótkie były moje dni pośród was, a jeszcze krótsze słowa, którymi przemawiałem.

Lecz jeśli mój głos zamilknie w waszych uszach, a miłość moja zblaknie w waszej pamięci, znów do was przybędę.

I z sercem bogatszym, a ustami bardziej posłusznymi duchowi znowu do was przemówię.

Tak, wierzcie mi, powrócę z przypływem.

I mimo że śmierć może mnie ukryć, a wszechogarniająca cisza wziąć w objęcia, znów kiedyś będę szukał waszego zrozumienia.

I nie będę szukał na próżno.

Khalil Gibran, Prorok – Pożegnanie1

1 Przeł. Bogusława Koziorowska-Jurkevich (przyp. tłum.).

 

 

19.05.2015 r., godz. 5.59

Młoda kobieta – pomiędzy wiekiem dojrzewania i dorosłością – idzie przed siebie. Pokonuje półkę skalną, która wyznacza granicę między miejskim trawnikiem a brzegiem morza. Ma na sobie strój w kolorze śniegu, chmur – właściwie w żadnym konkretnym. Jest bez obuwia, niczego nie niesie w rękach.

Idzie krokiem wolnym, ale zdecydowanym w kierunku Oceanu Spokojnego, nie widać przy niej jednak żadnego przedmiotu, jakie normalnie niosą zmierzający tam o tej porze ludzie – nie ma wędki, deski do surfingu czy też pianki.

Jest wcześnie rano, dopiero co wstał świt. Słońce zaczyna już rozlewać swoje pomarańczowe światło na horyzoncie, ale powietrze pozostaje rześkie.

W jednym z domów położonych na klifie, ponad plażą, wstaje starszy mężczyzna. Zapala światło w kuchni. Zastanawia się, czy to błogosławieństwo, czy przekleństwo budzić się każdego ranka o tak nieludzkiej godzinie. Wprawdzie wkoło panuje wyjątkowy spokój, ale chyba o żadnej innej porze nie czuje się bardziej samotny.

Napełniając czajnik nad zlewem, mężczyzna wygląda przez okno z tyłu domu, tak jak to robi każdego ranka. O tej porze na zewnątrz jest niewielu ludzi – jakiś nieustraszony biegacz czy ktoś spacerujący z psem. Tego ranka przygląda się uważniej. Mruży oczy, po czym je otwiera, żeby upewnić się, że dobrze widzi.

Ta młoda kobieta ubrana na biało wygląda niczym duch. Przez moment, patrząc na jej włosy zebrane na karku w luźny węzeł, wyobraża sobie, że to jego nieżyjąca żona, która postanowiła wrócić, by go odwiedzić. Ta myśl, choć sama z siebie niedorzeczna, wywołuje uśmiech na jego twarzy.

Przytomnieje jednak, kiedy woda zaczyna się przelewać z czajnika. Patrząc teraz pod innym kątem, dostrzega oliwkową skórę kobiety, jej młodzieńczą twarz. Świadomie kroczy ona w kierunku ryczących fal. Coś tu nie gra – samotna, młoda, w stroju bynajmniej nie plażowym na plaży o tej porze. Mężczyzna umieszcza czajnik na podstawce, podnosi słuchawkę telefonu i wybiera numer policji.

 

DOM

 

1. Karina

2007 r.

Karina siedziała pod gabinetem dyrektorki, kopiąc drewnianą ławkę. Wiedziała, że ten odgłos irytuje recepcjonistkę, która od czasu do czasu zerkała na nią surowo spoza wysokiego kontuaru. Bimbała jednak na to. Czy coś więcej może ją spotkać? Już czeka pod gabinetem dyrektorki – mama została wezwana do szkoły. Jedyne pocieszenie, że nie ma z nią Prema. Szczęśliwie jest w tej chwili na dworze i gra z innymi pierwszoklasistami w piłkę na uwięzi czy w klasy.

Dwadzieścia minut wcześniej, na początku przerwy obiadowej, była ze swoją przyjaciółką Izzy na drabinkach – wtedy zobaczyła Prema. Siedział przy stole po przeciwnej stronie szkolnego boiska. Młodszy brat, który o tej porze zwykle biegał jak szalony z kolegami, teraz tkwił przerażony w rogu stołu. W pobliżu krążył jakiś starszy chłopiec. Karina, przechodząc na drugą stronę boiska, rozpoznała w nim Jake’a Potasha ze swojej klasy.

– O rety, ale smród! – Jake, zatkawszy nos, wskazał na stalowy pojemnik Prema wypełniony ryżem z warzywnym curry. – Zabierz ode mnie to świństwo!

Kopnął w stół, przez co pojemnik zabrzęczał na blacie, a Prem – z wyrazem przerażenia na twarzy – jeszcze bardziej odsunął się na ławce.

Wściekła Karina, pchana instynktem opiekuńczym, podeszła do nich zdecydowanym krokiem i chwyciła pudełko.

– Znowu napastujesz mojego brata! – wyrzuciła z siebie. – Zabiję cię!

Uśmieszek zagościł na twarzy Jake’a, więc Karina, niewiele myśląc, podniosła rękę i cisnęła pojemnikiem prosto w niego. Chłopak wrzasnął, kiedy ostra metalowa krawędź uderzyła go w twarz, a curry zaczęło mu ściekać po policzku. Karina nie spuszczała z niego wzroku. Jake musiał dostrzec wściekłość w jej oczach, ponieważ mimo absurdalności sytuacji – przecież wychudła jedenastolatka nie mogła stanowić zagrożenia dla największego zabijaki w szkole – jedyne, co zrobił, to splunął na ziemię i popędził dalej.

Karina nie zdołała sprawdzić, co się dzieje z Premem, bo już po chwili podbiegła do nich zdyszana nauczycielka, dyżurująca akurat na boisku.

– Widziałam wszystko, panno Olander! Rzucanie w uczniów przedmiotami? Idziesz do gabinetu dyrektorki!

I zanim Karina miała okazję wytłumaczyć, co tak naprawdę się stało, nauczycielka złapała ją za ramię i poprowadziła w stronę budynku. Prem, wciąż siedzący na ławce, podniósł na nią wzrok – teraz po policzkach spływały mu łzy. Karina dotknęła nosa czubkiem palca wolnej ręki, podczas gdy nauczycielka wciąż ciągnęła ją w kierunku szkoły. Chłopiec wykonał ten sam gest – niewidzialna nić łącząca rodzeństwo.

Kiedy w ubiegłym roku Prem zaczął chodzić do przedszkola przy podstawówce Kariny, zachwycało go, że jest blisko starszej siostry. Od razu też obdarzył uwielbieniem jej kolegów i koleżanki. Rodzice byli szczęśliwi, wiedząc, że dzieci są w tej samej szkole, gdzie Karina może mieć oko na młodszego brata. Chłopiec głęboko przeżywał ów pierwszy dzień, kiedy siostra oprowadzała go po szkole, pokazała mu również plac zabaw, gdzie mieli się spotykać w czasie przerwy obiadowej.

– Patrz, uwielbiasz drabinki!

Prem posłał jej uśmiech, a potem spontanicznie objął ją w pasie i mocno ścisnął.

– No już dobrze, dobrze. – Uwolniła się z jego uścisku, zanim ktokolwiek mógł ich zobaczyć. – Jesteś już dużym chłopcem. – Dotknęła delikatnie czubka jego nosa i dodała: – Wszystko będzie dobrze, obiecuję!

Na te słowa Prem uroczyście skinął głową, kładąc palec najpierw na swoim, a potem na jej nosie.

Karina sama miała spore trudności z przystosowaniem, głównie dlatego, że w szkole nie było ani jednej osoby podobnej do niej. Chodziły tam dzieci białe, chińskie, hinduskie, a także tłum dzieciaków mówiących po hiszpańsku. Ale połączenie cech fizycznych Kariny – skóry o odcieniu kawy z mlekiem, ciemnych oczu i wydatnego nosa – powodowało, że nie pasowała właściwie do żadnej z tych grup. Nie żeby inni byli dla niej niemili, ale czuła, że traktują ją raczej jak zagadkę do rozwiązania. Kiedy tata po raz pierwszy odbierał ją po treningu piłki nożnej, pozostali rodzice przyglądali się – dość zdziwieni – jak macha do niej z samochodu. Starali się pogodzić jego jasną, piegowatą karnację z jej kolorem skóry. Jedna z matek nawet przechwyciła dziewczynkę na boisku, aby upewnić się, że zna tego mężczyznę, zanim ją do niego puściła, przez co Karina tym boleśniej uświadomiła sobie, jak bardzo ona i tato nie pasują do siebie pod względem wyglądu. Sytuację dodatkowo pogarszało jej imię. Wywodziło się z łaciny – carus, co znaczy „miłość”. W hindi było to także imię oznaczające „kwiat”, „czystość” albo „niewinność”. Rodziców zauroczyło jego znaczenie w różnych kulturach – przemówiło do nich powiązanie dwóch korzeni etnicznych, które pojawiły się w jednym dziecku. Karina, kiedy była młodsza, przyjmowała ich wyjaśnienia, teraz jednak miała już dosyć powtarzania i literowania swego imienia wszystkim wkoło.

Prem miał odmienny zestaw cech – jasną skórę, proste i delikatne włosy, a jego długie ciemne rzęsy wyglądały jak wytuszowane (Ależ marnotrawstwo w przypadku chłopaka!, myślała zawsze Karina). Wszyscy nieodmiennie się dziwili, że tych dwoje jest rodzeństwem, i chociaż zdarzały się momenty, kiedy Karina sama tego żałowała, zdecydowanie wkurzało ją to niedowierzanie. Ona i Prem stanowili paczkę – nawet jeśli nikt nie wierzył, że są ze sobą spokrewnieni.

Szkolna recepcjonistka podniosła głowę i popatrzyła na Karinę znad niewielkich okularów w drucianych oprawkach, zabezpieczonych specjalnym łańcuszkiem przewieszonym przez szyję.

– Twoja mama ma tu być za jakieś dwadzieścia minut, więc po prostu siedź spokojnie – powiedziała z wymuszonym uśmiechem.

Przez te kilka sekund, kiedy kobieta do niej mówiła, Karina przestała machać nogami, ale po chwili znów zaczęła.

Nauczyła się być ostrożna wobec ludzi, zwłaszcza tych, którzy traktowali ją z zaciekawieniem. Na szczęście nie potrzebowała zbyt wielu przyjaciół – miała Izzy. Isabelle Demetri, ciemnowłosa dziewczynka o dużych oczach, odnalazła ją w pierwszej klasie – podeszła do Kariny, kiedy ta siedziała na huśtawce, i oświadczyła, że zostaną przyjaciółkami, bo mają identyczne fioletowe torby na lunch. Izzy była nieustraszona, zabawna i nie za bardzo przejmowała się chłopakami, którzy zawsze kręcili się w pobliżu. Jej namiętność stanowiły konie. Dwa razy w tygodniu po szkole udawała się do stajni, żeby pojeździć na kucyku imieniem Pan Chuckles, z którego korzystała wspólnie z innymi, ponieważ jej rodzice twierdzili, że własny koń to zbyt duży wydatek. Karina uwielbiała jeździć do stajni z Izzy i patrzeć, jak przyjaciółka radzi sobie z tymi ogromnymi stworzeniami – oboje bez słów, w pełnym zrozumieniu, spełniali swoje wzajemne oczekiwania. Ale szczególną sympatią Karina darzyła Dominicka, ciemnografitowego cockapoo należącego do rodziny Demetrich, który sypiał skulony w nogach łóżka Izzy, a w dzień cierpliwie przemieszczał się za nimi z pokoju do pokoju – nie przyświecał mu żaden konkretny cel poza tym, żeby być blisko nich. Dominick sprawiał wrażenie istoty dobrej, godnej zaufania i nieskomplikowanej – tych cech brakowało wielu osobom, które Karina znała. Karina mogła ufać Premowi, rodzicom, Izzy oraz jej zwierzętom. I to wystarczało.

Jake’a Potasha nie posłano do dyrektorki – Karina miała świadomość, jak ten incydent mógł wyglądać w oczach opiekunki z boiska, dlatego kiedy została poproszona do gabinetu dyrektorki, wiedziała, co powiedzieć.

– Jake zaczepiał mojego brata. Prem ma zaledwie sześć lat i po prostu się za nim wstawiłam.

Dyrektorka zdjęła okulary do czytania.

– Karino, bójka to nie sposób na rozwiązanie sporów – powiedziała. – Pani Kramer była pod ręką, mogła ci pomóc.

Dziewczynka skinęła głową, spoglądając na dłonie. Nie wspomniała o komentarzach Jake’a i o tym, że on był tylko nieznacznie bardziej przykry w swoich obelgach niż inne dzieciaki, których pytania potrafiły ranić równie boleśnie. W tym momencie otworzyły się drzwi i do gabinetu wkroczyła mama. Kiedy Karina ją zobaczyła – miała bluzkę nie do końca wsuniętą w spodnie oraz czoło usiane zmarszczkami – poczuła pierwsze ukłucie żalu z powodu zaistniałej sytuacji. Dyrektorka poprosiła, by wyjaśniła mamie, co się stało – mama tymczasem usiadła, dłonie trzymała złożone na podołku, mięśnie żuchwy wyraźnie jej drżały.

– To pierwsze przewinienie – oświadczyła dyrektorka – nie wpiszemy więc tego do jej szkolnych akt, choć naturalnie będzie musiała przeprosić tamtego ucznia. No i rzecz jasna, nie może dzisiaj zostać w szkole do końca dnia.

Mama uprzejmie przeprosiła i podziękowała dyrektorce, nie spojrzawszy nawet na Karinę. Kiedy wsiadły do samochodu, długo się nie odzywała. Prowadziła, mocno ściskając kierownicę przez kilka skrzyżowań.

– Karino, nie mam pojęcia, co się z tobą dzieje – powiedziała w końcu. – Wdajesz się w szkolne bójki?

– Nabijał się z Prema, mamo. Ten chłopak wyśmiewał go dlatego, że Prem jest… inny. – Nawet kiedy wypowiedziała te słowa, wiedziała, że mama nie zrozumie. Rodzice nie należeli do ich paczki.

Matka spojrzała we wsteczne lusterko i zmieniła pas, przygotowując się do skrętu.

– Powinnaś być dumna ze swoich hinduskich korzeni. Powinnaś tego chłopca nauczyć, powiedzieć mu o wszystkim, co jest zasługą Hindusów – że wymyślili matematykę i szachy, że mają wielowiekową tradycję, poezję, muzykę.

Czasami, kiedy tata wyjeżdżał, z sypialni rodziców, rozświetlonej jedynie lampką nocną, dobiegała niesamowita hinduska muzyka. Mama siedziała z zamkniętymi oczami, ruszając głową do rytmu – wyglądała o wiele spokojniej niż kiedykolwiek w ciągu dnia, kiedy była z nimi. To Karinie przeszkadzało, bo wyglądało, jakby mama musiała gdzieś się udać, żeby być szczęśliwa – gdzieś, gdzie nie mogła ich ze sobą zabrać.

– Nie rozumiesz – mruknęła Karina. – Nigdy nie rozumiesz.

– Słucham? – Mama odwróciła głowę i posłała jej przeszywające spojrzenie. – Co takiego powiedziałaś? – Wróciła wzrokiem na drogę. – Dobrze wiesz, liczę na ciebie, że będziesz dla Prema dobrą siostrą, wzorem do naśladowania. Nie możesz stosować przemocy, Karino, przecież masz tego świadomość.

Dziewczynka milczała, wyglądając przez okno – mijały sklepy i znaki uliczne. Wiedziała, że jeśli wykorzystałaby podejście mamy i z dumą broniła hinduskiej kultury, dolałaby tylko wody na młyn Jake’a Potasha. Gdyby mama uznała, że sprawa jest na tyle poważna, by przedstawić ją tacie, on zareagowałby inaczej. Zadzwoniłby do rodziców Jake’a, spokojnym tonem przedstawiłby krytykę ich metod wychowawczych i powiedziałby, co się stanie, jeśli podobny incydent się powtórzy. Następnie spotkałby się z dyrektorką szkoły i złożył zażalenie na policję. Wypaliłby ziemię wokół Jake’a Potasha oraz jego rodziny, chcąc odizolować go w strachu. Strategia taka mogłaby się okazać skuteczna i w razie pogorszenia sytuacji Karina była gotowa rozważyć, czy nie powiedzieć o niej tacie. Ale po incydencie na placu zabaw, kiedy poczuła, jakby ogarnęła ją jakaś zewnętrzna siła, wściekłość i energia pulsujące w jej żyłach, Jake Potash już nigdy więcej nie niepokoił ani jej, ani Prema.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI