Clementine. Dearest. Tom 1 - Lex Martin - ebook

Clementine. Dearest. Tom 1 ebook

Lex Martin

4,5

Opis

Seksowny początek wciągającej serii New Adult!

Clementine to dziewczyna, która musi nauczyć się na nowo kochać. Wydawałoby się, że jej życie jest równie zjawiskowe, jak ona. Jednak problemy z rodzicami, zdrada ukochanego chłopaka oraz napaść seksualna ze strony nauczyciela sprawiły, że stała się nieufną i zamkniętą w sobie osobą.

Clementine wyznaje zasadę, że z nikim się nie umawia. Kiedy na horyzoncie pojawia się przystojny Gavin, chłopak, którego każda dziewczyna chciałaby spotkać na studiach, wiele się zmienia.

Z czasem zbliżają się do siebie. Kiedy wplątują się w historię tajemniczego zaginięcia studenta, Clementine nieświadomie staje się celem. Gavin wie, że musi być ostrożny, bo zagrożone jest nie tylko serce, ale też życie jego dziewczyny.

___

Lex Martin to bestsellerowa autorka serii „The Dearest…”, „All about the D” oraz „Shameless”. Jest utalentowaną pisarką i nauczycielką języka angielskiego. Uwielbia drukować czarno-białe zdjęcia, słuchać muzyki z płyt winylowych i zatracać się w doskonałych książkach. Obecnie wraz z mężem i córkami mieszka w Los Angeles.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 434

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (312 oceny)
188
88
31
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monika7780

Nie oderwiesz się od lektury

🥰🥰🥰
00
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

Miłe zaskoczenie, bo ta historia wciągnęła mnie i nie zawiodła do ostatniej strony. Polecam serdecznie ❤️
00
GosiaGosiaKasia

Nie oderwiesz się od lektury

świetna
00
Marti811

Nie oderwiesz się od lektury

polecam!!!
00
baloo1

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka i wciągająca tak samo jak cześć druga, polecam.
00

Popularność




Dla Matta i moich małych niedźwiadków, jesteście moi na całe długie i szczęśliwe życie

Nigdy nie jest za późno na to, by stać się tym, kim mogłeś się stać.

– George Eliot

Rozdział 1

Bezmyślnie kreślę piórem kółka na marginesie dziennika i gapię się przez okno zakurzonej świetlicy.

Właśnie tego potrzebowałam, żeby poczuć się pewniej, myślę, a jednocześnie staram się, by zdenerwowanie nie zapuściło korzeni w moim brzuchu.

Z korytarza dobiega mnie odgłos piszczących kółek, potem słyszę jęk i łomot upadającej na podłogę walizki.

– Czekaj, co się stanie, gdy wybuchnie pożar? Jesteśmy na siedemnastym piętrze – mówi jakaś dziewczyna, przeciągając samogłoski. Czyli pochodzi z Południa.

Pociesza ją niski męski głos:

– Wiem, że jesteśmy wysoko, ale nie korzystaj z windy. Ostatnie, czego chcesz, to utknąć pomiędzy piętrami. Sprawdzę każdy pokój, by mieć pewność, że zostałaś ewakuowana.

Nie słyszę dalszego ciągu tej rozmowy, ponieważ w korytarzu pojawiają się dwie dziewczyny.

– A niech to! Opiekun naszego akademika to niezłe ciacho! – mówi dziewczyna w letniej sukience, taszcząca wypchaną torbę. – Ciekawe, czy ma dziewczynę.

– Pewnie jest na ostatnim roku lub na studiach magisterskich, kretynko. Nie masz u niego szans – mówi ta druga, a jej akcent łagodzi wydźwięk słów.

Nigdy nie leciałam na opiekuna, studenta ostatniego roku, któremu płacą za to, by miał oko na dzieciaki. Na pierwszym roku tę funkcję pełnił Tao, który miał metr sześćdziesiąt w kapeluszu i był zapatrzony w Jezusa. To nie moja bajka.

Trudno mi sobie wyobrazić, kto mógłby chcieć zostać opiekunem akademika. Tao bez przerwy zajmował się jakimiś żałosnymi łamagami i woził je do szpitala, gdy coś sobie połamały. Nigdy nie zapomnę jego miny, kiedy znalazł moją przyjaciółkę Sarę, która leżała nieprzytomna z przepicia i miała złamaną kostkę. Nie wiem, jak udało jej się zwymiotować na wszystkie cztery ściany swojego pokoju, zanim zeszła na dół.

Stukam piórem w kartkę i wiercę się na krześle.

Przez ostatnie trzy miesiące starałam się skupić, wziąć się za bary z różnymi pomysłami, ale udało mi się jedynie zapełnić notes psychodelicznymi rysunkami.

Do cholery, to musi się udać.

Oddycham głęboko i moje nozdrza atakuje zapach zleżałych cheetosów.

Będzie dobrze, jeśli tylko uda mi się znowu wrócić do codziennego pisania. Robiłam to już wcześniej.

Powtarzam sobie te same bzdury w nadziei, że w końcu coś zaskoczy. Przez całe lato starałam się myśleć pozytywnie, nie tracić wiary, ale nie jest łatwo.

Moje kolano zaczyna podrygiwać z nerwów, jednak tuż przed nadejściem kryzysu podskakuję na dźwięk czyjegoś głosu.

– Moja droga, ty mi nie wyglądasz na pierwszaka.

Lekko odwracam głowę i kątem oka widzę go opartego o futrynę. Opiekuna akademika.

– Bo nim nie jestem – mówię bez entuzjazmu.

– To co robisz w Warren Towers? To znaczy, co sprawia, że dobrowolnie tu przebywasz? Mnie za to płacą. Jakie jest twoje wytłumaczenie?

Wiem, że żartuje. Jednak nie mam nastroju do żartów.

– Po prostu szukam białego szumu – mówię i wracam do swojego notesu. Czuję na sobie jego wzrok, oblewam się rumieńcem. – Słuchaj, nie jestem psycholką, jeśli do tego zmierzasz. Po prostu szukam inspiracji.

Zapisuję jakieś przypadkowe słowa, mając nadzieję, że któreś z nich wyciągnie mnie z niemocy twórczej: walizki, przystojny OA, kondomy, dietetyczna cola, pączki.

Starając się nie zwracać uwagi na intensywność jego spojrzenia, patrzę przez przeszkloną ścianę.

Zawsze uwielbiałam ten widok. Boston wibruje kolorem palonej sjeny – brunatnego piaskowca ogrzewanego sierpniowym słońcem. Bluszcz porastający mury faluje na wietrze wiejącym znad rzeki Charles i sprawia, że mam ochotę pobiegać.

Aż mnie zatyka na myśl o tym, ile wydarzyło się od czasu, gdy zaczynałam tu naukę. Trzy lata temu, siedząc na tym samym krześle, wpadłam na pomysł swojej pierwszej książki. I mam nadzieję, że wpadnę na kolejny.

Rzut oka na zegarek sprawia, że czuję się, jakbym przyjęła cios w brzuch. W takim tempie, jeśli nie wezmę się w garść, nigdy nie napiszę kolejnej książki. Muszę się skupić. Nikt nie opłaci moich rachunków, a Uniwersytet Bostoński nie cacka się z biednymi małymi bogaczkami − w dokumentach jestem obrzydliwie bogatą córką dwojga dupków z pierwszej pięćsetki najbogatszych ludzi według „Fortune”. Niestety, do moich rodziców nigdy nie dotarło, że powinni choć trochę interesować się moim cholernym życiem.

Nie wiem, co zrobiłam, żeby tak ich wkurwić. W tej chwili to nie ma żadnego znaczenia. Wniosek jest jeden: potrzebuję pieniędzy. Pronto.

Tylko jedno może mnie uratować. Pewnego pięknego dnia, gdy będą sprzyjać mi gwiazdy i los, zacznę pisać jak szalona. Pod koniec pierwszego roku tak się stało, gdy dostałam pismo z biura kwestora, z którego dowiedziałam się, że zalegam dwadzieścia tysiaków.

Czyż to nie ironia losu, że moja powieść, w której opisuję najbardziej poniżające chwile swojego życia, pomogła mi pokryć zobowiązania?

Nie udało mi się napisać niczego równie dobrego jak Powiedz, że to nieprawda. To moja jedyna książka, szczęśliwy los na loterii, który pomógł mi wyjść z długów. Chyba nawet nie musiałam. To, co zaczęło się jako ckliwe zapiski w dzienniku, ukształtowałam w opowieść, która jakimś cudem wskoczyła na listy bestsellerów i stała się hitem.

Opiekun akademika chrząka i odrywa mnie od moich myśli.

– Sądziłaś, że znajdziesz inspirację tutaj, w akademiku dla pierwszaków?

Nie muszę na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że się uśmiecha.

Jak, do cholery, można usłyszeć uśmiech?, nabija się mój wewnętrzny głos.

– I co, udało ci się? – Śmieje się.

W końcu omiatam go wzrokiem i aż ściska mnie w dołku. Jest wysoki, ma ciemne, potargane włosy, które opadają mu na twarz. Wpatruje się we mnie zielonymi oczami. Dziewczyny miały rację. Rzeczywiście jest przystojny. Uśmiecha się olśniewająco, a mnie aż robi się słabo na myśl, jaki musi mieć apetyczny sześciopak.

Och, na litość boską, weź się w garść, Clem.

Przygryzam dolną wargę, aż czuję ból, i ponownie wlepiam wzrok w swój notes.

– Nie – mówię, pragnąc zyskać więcej czasu na pisanie. – Nie mam szczęścia do inspiracji.

Zaciskam zęby i zaczynam rysować kółka. Nie zwracając uwagi na szybko bijące serce, które − mam nadzieję − szaleje tak tylko przez wzgląd na kolejny rachunek za studia i nie ma nic wspólnego z tym sobowtórem Henry’ego Cavilla, przeglądam strony notesu, desperacko pragnąc znaleźć w nim coś, co pomoże mi się pozbierać.

On wciąż stoi w drzwiach.

– Przy okazji, mam na imię Gavin.

– Miło cię poznać – odpowiadam bez przekonania i, działając jakby na autopilocie, zaczynam pakować swoje rzeczy, choć jest na to zbyt wcześnie.

Cholera. Kurwa jego mać! Nie możesz wyjść. Nic jeszcze nie wymyśliłaś!

– A… ty…?

– A ja wychodzę. – Mój wewnętrzny głos wzdycha z dezaprobatą. Co z ciebie za suka, Clem.

– Cóż, nie o to mi chodziło. – Jest rozbawiony.

Zarzucam torbę na ramię.

– Wiem, o co ci chodziło – mówię i podnoszę wzrok, ponieważ on blokuje mi drogę wyjścia.

Jest wyższy, niż sądziłam… i dobrze zbudowany…

Wkurza mnie to, że moje serce bije jeszcze wścieklej w chwili, gdy wyczuwam cytrusowy zapach jego wody kolońskiej. Szczycę się tym, że jestem nowoczesną dziewczyną, niepotrzebującą faceta, zwłaszcza takiego, który jedynie złamie jej serce. Wobec powyższego staję się coraz bardziej poirytowana tym, że ten facet ze swoim uśmieszkiem sprawia, że czuję motyle w brzuchu zachowujące się jak kamikadze.

Wzdycham przesadnie głośno i czekam, aż usunie się z drogi, a jednocześnie przyglądam się jego bicepsom rozpychającym się pod T-shirtem.

Przestań. Mu. Się. Przyglądać.

Kręcę głową, wymijam go i ruszam w stronę windy. Naciskam guzik i czekam całe trzy sekundy, zanim wciskam go ponownie.

– Wiesz, jesteśmy na siedemnastym piętrze. To może trochę potrwać. – Jego głos dobiega zza moich pleców. – Wydaje mi się, że będziesz miała dość czasu, żeby powiedzieć mi, jak się nazywasz. – Znowu się śmieje, widocznie nie przeszkadza mu to, że całą sobą sugeruję, żeby się odpieprzył.

To nic nie znaczy. To nie ma znaczenia, że nie wpadłaś dzisiaj na żaden pomysł.

Z nerwów ściska mnie w żołądku, rozważam już zejście po schodach, kiedy drzwi windy się otwierają, a ja czuję ulgę rozlewającą się po ciele. Nie wiem, dlaczego stąd uciekam, ale to robię.

Wchodzę do windy i się odwracam. Okropnie seksowny OA przygląda mi się, opierając się o ścianę z rękami skrzyżowanymi na szerokiej klatce piersiowej. Nasze spojrzenia się krzyżują, a on unosi brwi.

Gdy drzwi zaczynają się zamykać, czuję wyrzuty sumienia.

No dobrze.

– Clem. Mam na imię Clementine.

Drzwi się zamykają, ale wcześniej zauważam jego uśmiech.

* * *

Stęchły zapach budynku, w którym mieszkam, uderza mnie w nozdrza, gdy wspinam się po schodach. Wszyscy stoją wokół stołu wykonanego z koła od wozu, a Jenna, trzymając ręce na biodrach, stara się ochronić swoją zdobycz z wyprzedaży garażowej. Długie do ramion blond włosy zebrała w sterczący kucyk, na policzku ma ślady kurzu.

– Clem, chodź i mi pomóż – mówi ze słodkim akcentem z Karoliny Południowej, przeciągając samogłoski. – Uważasz, że jest okropny? Ja nie. Sądzę, że ma swój charakter.

Harper stoi obok Jenny i wzrokiem błaga mnie, bym wzięła jej stronę. Zdejmuje okulary i masuje nasadę nosa, po czym odsuwa z twarzy kosmyk ciemnokasztanowych włosów. Mam szczęście, że jest moją prywatną terapeutką. Jej ojciec to znany na całym świecie psychiatra, a ona pewnego dnia mu dorówna.

Dzielę pokój z Harper od drugiego semestru pierwszego roku, gdy okazało się, że żadna z nas nie jest w stanie mieszkać z dotychczasowymi współlokatorkami w Warren Towers. Wtedy też zaprzyjaźniłyśmy się z Jenną, która podobnie jak ja studiuje kreatywne pisanie. Szczęśliwym trafem na drugim roku nasze małe trio zamieszkało razem w godnym pozazdroszczenia apartamencie przy Bay State Road, gdzie stoją najokazalsze budynki z czerwonego piaskowca. Od tego czasu trzymamy się razem.

Oprócz Harper i Jenny nikt tutaj nie zna prawdziwej mnie. Nikt nie wie, że kiedyś odziedziczę pierdyliony dolarów. Fundusz powierniczy i portfele akcji przynoszą oszałamiające sumy. Nie lubię jednak, gdy ludzie patrzą na mnie jak na zmanierowaną milionerkę.

Poza tym te pieniądze nie są moje, więc ich nie chcę. Zwłaszcza jeśli musiałabym płaszczyć się przed matką. Tego nie doczeka się do usranej śmierci.

Harper chrząka, żeby przyciągnąć moją uwagę, a ja przypominam sobie, że mam przyjąć rolę egzekutora.

– Jenno, nie mamy na to miejsca w nowym mieszkaniu – mówię w nadziei, że uda jej się to wytłumaczyć w bezbolesny sposób. – W tym roku nasz salon jest mały.

Nie mówię jej, że przez całe lato planowałyśmy puścić stół z dymem.

– Kochanie – wtrąca z rezygnacją Ryan, chłopak Jenny – może byśmy go na razie zabrali do mnie? Wstawimy go do garażu, a za rok go zabierzesz.

Mimo że nim pogardzam, wiem, że tak naprawdę to świetny chłopak.

– Poza tym mamy dobre wspomnienia z nim związane. – Daje jej porozumiewawcze znaki brwiami, a ja odnoszę wrażenie, że zaraz się porzygam.

– Ohyda! – krzyczy Harper. – Dlaczego nie ograniczycie swojej aktywności seksualnej do sypialni jak inni ludzie?

– Nie da się, gdy twoja dziewczyna jest taka seksowna. – Ryan pochyla się i całuje Jennę, podczas gdy ona chichocze jak zadurzona nastolatka.

Na szczęście dzwoni domofon, więc Ryan przeskakuje przez pudła i biegnie do drzwi, żeby zapłacić dostawcy pizzy. Znajdujemy papierowe talerze i siadamy na podłodze w salonie.

Gdy kończymy jedzenie i ogarnia nas błogie zmęczenie, odechciewa nam się tej gównianej przeprowadzki do innego mieszkania na kampusie.

Znużona Harper podnosi szklankę z napojem.

– Za ostatni rok. – Podnosimy swoje kubki. – Za Ryana, żeby wyprzedał wszystkie bilety na swoje koncerty.

Chłopak puszcza oko, jest dumny ze swoich scenicznych osiągnięć, nawet teraz trochę zadziera nosa.

– Za Jennę, żeby była równie zadowolona w sypialni, lecz nieco cichsza – wylicza Harper.

Jenna strzela do niej z palca, ale robi to ze śmiechem. Harper zwraca się do mnie:

– Za Clem, żeby napisała kolejny bestseller.

Jej słowa wzbudzają we mnie zarówno nadzieję, jak i strach. Cały czas modlę się, żeby przełamać złą passę i znowu zacząć pisać.

Ryan przechyla swój kubek w moją stronę.

– Dasz mi kiedyś przeczytać tę twoją książkę?

Odpowiedź jest łatwa.

– Nie sądzę. – Unoszę jedną brew, gdy on udaje rozczarowanie. Aha, na pewno chciałby przeczytać moją książkę dla nastolatek.

Jenna wtrąca się, żeby dokończyć toast:

– I za Harper, żeby myliła się co do moich freudowskich przejęzyczeń!

Ze śmiechem trącamy się kubkami.

Jenna przerywa wznoszenie toastu i macha rękami, rozpryskując napój po podłodze.

– Nie zapominajcie, że jutro wieczorem Ryan występuje w Euphorii. – Jenna jest szczególną groupie stojącą w pierwszym rzędzie i rozbierającą wzrokiem swojego chłopaka, wokalistę grupy Tragic Paradox. – Mają świetnego nowego gitarzystę.

Pochyla się, żeby pocałować Ryana, jednak szybki całus w usta zmienia się w coś więcej, więc razem z Harper zaczynamy jęczeć. Ryan się odsuwa, ale zaraz zaczyna obmacywać swoją dziewczynę.

– Zawsze jesteś takim perwerem? – pytam, posyłając mu w zamierzeniu pogardliwe spojrzenie, ale on tylko złośliwie się uśmiecha.

Jenna w ogóle nie jest zmieszana tym, że przed chwilą złapał ją za pierś. Macanki w miejscu publicznym stały się dla niej codziennością, podobnie jak dokładne rewizje na lotnisku.

On nadal patrzy na mnie z szerokim, głupim uśmiechem. Kręcę głową.

– Jesteś odporny na moje moce, co nie?

– No raczej. – Wzrusza ramionami.

– Nigdy nie udało mi się ciebie przestraszyć.

– Fakt, za to wszyscy moi kumple srają w gacie ze strachu. – Głaszcze mnie po włosach, jakbym była dzieckiem, więc na poważnie rozważam zdzielenie go w łeb. – Dlaczego jesteś taka wredna, Clementine?

Odsuwam się i wzruszam ramionami.

– Jak ci przeszkadza ciepło, to wypierdalaj z kuchni.

– Po prostu potrzebujesz godnego siebie przeciwnika.

Zauważam błysk w jego oku. Do tego faceta nigdy nic nie dociera.

– Nie, nie próbuj swatać mnie z żadnym ze swoich żałosnych kumpli.

– Clem?

– Co?

– Nie zrozum mnie źle. – Unosi jedną brew. – Ale czy ty jesteś lesbijką? – W obronnym geście unosi ręce, zanim zdążę szyderczo się roześmiać. – Nie mam nic przeciwko, jeśli jesteś. Nie osądzam cię i naprawdę uważam, że to byłoby całkiem seksowne.

– Pierdol się, Ryan.

– Nie byłabyś taka spięta, gdybyś choć raz poszła z kimś do łóżka.

– A kto mówi, że nie poszłam?

Tak jest zawsze. Spotykam spojrzenie Harper, która krzywi się z niesmakiem. Wie, jak tego nienawidzę.

– Clem nic na to nie poradzi, że większość facetów nie jest w stanie sprostać jej standardom – mówi Jenna, zbierając nasze papierowe talerze.

– Dzięki. – Nie chodziło o to, że z nikim się nie umawiałam. Po prostu zrezygnowałam z poszukiwania faceta, który nie byłby popierdzielony. Nie zdradzałby. Nie byłby stalkerem. Tak, faceci są powaleni.

Ryan marszczy brwi.

– Już od jakiegoś czasu chodzę z Jenną i przez ten czas nie miałaś żadnego chłopaka. To popieprzone. Wszyscy moi kumple ślinią się do ciebie, a i ja sądzę, że gdybyś się z kimś związała, ludzki gatunek odniósłby korzyść.

Bardzo śmieszne. Moje geny nie wydają się niezwykłe. Jestem raczej niska, mam długie, jasne włosy i niebieskie oczy. Ludzie mówią, że Jenna i ja mogłybyśmy podawać się za siostry, ale ona ma jedwabiste i gładkie włosy, a ja dłuższe i falowane. Gdybym chciała wyglądać tak szałowo jak Jenna, kiedy wstaje z łóżka, musiałabym spędzić pół dnia z suszarką w ręce. To nie dla mnie.

Jedyne, co działa na moją korzyść, to zamiłowanie do biegania i wspinaczki, więc przynajmniej żadna z moich części ciała przez jakiś czas nie zwiększy swojej objętości.

Ryan wskazuje mnie palcem i chytrze się uśmiecha.

– To, że z nikim się nie umawiasz, zapewne oznacza, że nienawidzisz mężczyzn. Mam rację? Wszystkich oprócz mnie.

Robi minę szczeniaczka, podczas gdy Jenna grucha do niego.

Rany boskie.

– Nie nienawidzę mężczyzn. Nienawidzę przewidywalnych facetów. – Nie wiem, co dzisiaj wstąpiło w Ryana. Powinien wiedzieć, że lepiej ze mną nie zaczynać.

– Wiesz co, dziewczyno? Powinnaś chodzić z nalepką ostrzegawczą – żartuje Ryan. – Niewłaściwa obsługa może doprowadzić do urazu lub śmierci.

– Dobrze, zacznijmy więc od ciebie – mówię i udaję, że uderzam go w brzuch.

* * *

Bay State Road porastają klony i bujny bluszcz. Widok jest tak ładny, że można by go wysłać na pocztówce do domu. Gdybym tylko wysyłała do domu pocztówki.

Nasze mieszkanie na ten rok znajduje się dokładnie jedną przecznicę od Uniwersytetu Bostońskiego. Chociaż czuję się wykończona, a na ulicy jest pełno studentów i aut zaparkowanych w dwóch rzędach, niemal podskakuję z radości, patrząc na nasze nowe lokum.

Harper, Jenna i ja weszłyśmy po schodach i otworzyłyśmy drzwi nowego mieszkania.

– Zastanówmy się, jak podzielimy się pokojami. – Harper ma praktyczne podejście.

Nasz apartament znajduje się na górze trzypiętrowego budynku i jest trochę większy niż pozostałe mieszkania szeregowca, lecz to wciąż akademik.

Od frontu mamy niewielkie wspólne pomieszczenie, z którego wchodzi się do trzech pokoi – jednego dla dwóch osób i dwóch pojedynczych. Zauważam łazienkę. Cztery dziewczyny dzielące jedną łazienkę to nic zabawnego.

– Dani będzie mieszkała ze mną – mówi Jenna – dlatego biorę ten podwójny pokój od frontu.

I tak przez większość czasu pomieszkuje u Ryana, więc nie potrzebuje prywatności.

Jestem zadowolona, że to nie mnie przyjdzie dzielić pokój z nową dziewczyną.

Takie są niedogodności związane z mieszkaniem na terenie kampusu. Chociaż jest też sporo zalet. System wyboru mieszkania opiera się na losowaniu, dlatego nie wzięto pod uwagę tego, że chciałybyśmy mieszkać we trzy, i przydzielono nam mieszkanie dla czterech osób. Mogłyśmy czekać, aż przyślą nam jakąś współlokatorkę lub same kogoś znaleźć. Jenna przysięga, że polubimy Dani, ale ja wstrzymuję się z oceną, ponieważ ostrożności nigdy dość. Zwłaszcza jeśli jest się w mojej sytuacji.

Próbuję nie rzucać się w oczy, ponieważ prasa z rozkoszą drukowałaby moje nazwisko na pierwszych stronach brukowców. Mój brat bliźniak kilka razy znalazł się w takiej sytuacji, ale Jax dobrze czuje się w świetle reflektorów, bo dzięki nim może zaliczyć każdą laskę, która wpadnie mu w oko.

Moim celem jest spokojne życie, chociaż czasami bywa nudno. Bóg mi świadkiem, że doświadczyłam już dość dramatów.

Podoba mi się spokój, więc swoją książkę opublikowałam pod pseudonimem. Za nic w świecie nie przyznałabym się do porażki, która stała się inspiracją dla tej powieści.

Harper patrzy na mnie pytająco, więc wzruszam ramionami. Zapłaciłam za pojedynczy pokój, chociaż to dla mnie duży wydatek, ale nie jestem w stanie pisać, jeśli ktoś obok mnie ogląda Glee.

– Możesz zająć ten, który ci się bardziej podoba. Ja będę szczęśliwa, jeśli tylko nie zostanę zmuszona do ponownego mieszkania z Evą Richardson – mówię i wzbudzam śmiech.

Eva, moja współlokatorka, z którą mieszkałam na pierwszym roku, wredna dziewczyna należąca do żeńskiego stowarzyszenia studentek, zmieniła moje życie w piekło i sprawiła, że spiknęłam się z Harper.

Słychać kroki na drewnianej podłodze, więc odwracamy się i widzimy zasapanego Ryana.

– Cholera. Nie mogłyście dostać pokoju na pierwszym lub drugim piętrze? – Gdy wchodzi na szczyt schodów, podrzuca pudła, żeby lepiej je chwycić.

– Jutro wieczorem stawiamy drinki i kolację – mówię, zabierając od niego jedno pudło. – Poza tym to cena, jaką płacisz za możliwość chodzenia z jedną z najładniejszych dziewczyn na kampusie. Podczas przeprowadzki musisz być naszym robolem. Weź się w garść, chłopie.

Wzdycha i przytakuje.

– Masz rację.

No dobra, może nie wszyscy faceci są powaleni.

Rozdział 2

Następnego dnia wszystko mnie boli, jakbym została skopana przez średniej wielkości trzodę chlewną, więc nie mam najmniejszej ochoty iść do pracy. Jestem jedną z asystentek kierownika w kampusowej księgarni. To pożądane stanowisko wśród studentów, ponieważ przysługują na nim zniżki na książki, ubrania, a co najważniejsze – również na kawę. Księgarnia ma trzy piętra, zajmuje połowę przecznicy i znajduje się w niej wszystko z Barnes & Noble i Starbucksa, a także podstawowe elementy wyposażenia akademików oraz ubrania. Nadgorliwi rodzice mogą wyposażyć gówniane pokoiki swoich pociech, zapłacić krocie za podręczniki, a nawet kupić jakiś durnowaty kubek dla babci.

Uwielbiam swoją pracę. Zazwyczaj. Stanowi dla mnie odskocznię, sprawia, że nie zamykam się w sobie, co jest moją typową reakcją na stres. Teraz nadciąga najgorętszy okres roku.

Zajęcia zaczynają się za kilka dni, więc muszę radzić sobie z przepełnionym magazynem. Potrzebuję pieniędzy – niech mnie szlag trafi, jeśli zadzwonię do matki po pomoc – więc dodaję sobie energii, pijąc podwójne latte, i przygotowuję się na czekające mnie zadania.

Sprzedaż książki przyniosła mi sporo pieniędzy, ale studiuję na jednej z najdroższych uczelni w kraju, która mieści się w jednym z najdroższych miast w Stanach, więc moja sytuacja finansowa nie jest dobra. Matka płaci czesne za mojego brata, który na szczęście studiuje po drugiej stronie ulicy na Boston College, więc nie muszę go codziennie oglądać i przypominać sobie, jakie ma fory w rodzinie.

Piszę krótką wiadomość do Jenny. Tłumaczę, że nie jestem w stanie przyjść na występ Ryana, i obiecuję wysupłać trochę kasy, żeby kupić mu kilka drinków w zamian za pomoc przy przeprowadzce.

Jenna odpisuje: Rozumiem, ale i tak jesteś zdzirą. Szkoda, że cię nie będzie! Chciałam, żebyś poznała Murphy’ego, nowego gitarzystę. Przystojniak.

Odpowiadam jej ze śmiechem: Przestań mnie wrabiać!

Jenna: Zarośnie ci cipka i będziesz musiała iść na zabieg chirurgiczny, żeby móc jej używać.

Ja: Nie martw się. Mam ubezpieczenie. I pomocników na baterie, którzy mnie nie zdradzają ani nie stalkują. To ostateczny argument!

No dobra, nie mam ubezpieczenia. Ani wibratora. Czuję się trochę głupio, że skłamałam, ale Jenna zupełnie nie rozumie, dlaczego nie chcę się z nikim umawiać, a ja nie mam ochoty na to, żeby jej się tłumaczyć. Ponownie.

Jenna: Dobra. Pozwolę ci nie przyjść dziś wieczorem, ale pod JEDNYM warunkiem.

Ja: ?

Jenna: Dasz mi wolną rękę, żebym mogła zaplanować twoje urodziny w przyszły weekend. CARTE BLANCHE.

Ja: Ostro się targujesz. A jak powiem nie?

Jenna: To masz dziesięć minut, żeby wziąć dupę w troki i przyjść na koncert.

Ja: Ale z ciebie suka. Dobrze. Masz te urodziny.

Jenna: Kocham Cię! Nie pracuj do późna.

Kręcąc głową, odkładam telefon i biorę się za robotę.

Kiedy kończę inwenturę, jest już po północy. Kenmore Square zapełnił się studentami idącymi na Lansdowne Street, gdzie znajduje się kilkanaście barów, lecz ja skręcam w Bay State Road, a przecznica, przy której stoi mój budynek, jest ciemna. Dwie latarnie nie świecą, więc mimowolnie przyspieszam kroku. W końcu stoję przed drzwiami.

Czuję ulgę, widząc Harper siedzącą na kanapie i rozmawiającą przez telefon.

– Jesteś sama? – pytam, gdy się rozłącza.

– Tak, Jenna poszła do Ryana. Wiesz, co się z nimi dzieje po koncertach – odpowiada, wywracając oczami. – Dani wyszła na miasto z przyjaciółmi.

Podnoszę koc, którym jest okryta, moszczę się obok niej i oglądamy telewizję z wyciszonym dźwiękiem. Kiedyś będziemy musiały zająć się kartonami ustawionymi pod ścianami, ale jestem zbyt padnięta, żeby o tym myśleć. Teraz, gdy usiadłam, czuję, jak bolą mnie nogi, a zmęczenie opanowuje całe moje ciało.

– Jak było? – pytam.

– Zespół wypadł świetnie, ale Kade, ten wielki kutas, cały czas mnie obłapiał.

Kade jest bębniarzem w zespole. To syn jakiegoś polityka i wydaje mu się, że wszystko mu wolno. Faceci tacy jak on, z pieniędzmi i władzą, pozbawieni respektu dla norm społecznych, są niebezpieczni, o czym sama boleśnie się przekonałam.

– Ja pierdzielę.

– Mam gdzieś to, że mu się podobam. Jak jeszcze raz położy łapy na moim tyłku, to pożałuje.

Harper nie ma tak oczywistej urody jak Jenna, ale jest oszałamiająca na swój oryginalny sposób. Ponadto to jedna z nielicznych osób czujących się dobrze we własnej skórze, które znam. A na dodatek studiuje psychologię i z rozkoszą grzebie mi w głowie, kiedy potrzebuję jej pomocy.

– Co za oblech. Nie wiem, dlaczego Ryan się z nim przyjaźni.

Siada wygodniej.

– Ale ten nowy gitarzysta jest cudny. I śliczniutki!

– No właśnie słyszę. – Nigdy nie widziałam faceta, ale – jak widać – wpadł Harper w oko. To już coś.

– Zamierzasz rzucić swojego kochasia dla niego?

– No wiesz!

* * *

Jestem. Taką. Idiotką.

Z torebki wyjmuję spis zajęć na ten rok. Wsadziłam tam tę kartkę w maju i szybko o niej zapomniałam. Czytam nazwy przedmiotów: mity greckie i rzymskie w literaturze, psychologia, pisanie romansów i matematyka stosowana.

Przez trzy lata odraczałam dwie rzeczy – obowiązkowy kurs matematyki (ponieważ jestem matematycznie niedorozwinięta) oraz zapisanie się na to, co – jak przypuszczałam – będzie moim ulubionym przedmiotem, czyli pisanie powieści young adult z profesor Golding. Zeszłej wiosny była na urlopie macierzyńskim i nie wykładała w drugim semestrze, więc tej jesieni mam ostatnią szansę, żeby trafić na jej zajęcia. Wierzę, że pomogą mi znaleźć pomysły do książki.

Ściska mi się żołądek, gdy ponownie czytam listę przedmiotów.

Jakim trzeba być geniuszem, żeby dopiero teraz uświadomić sobie, że przypadkowo zapisałam się na pisanie romansów?

Wizja tego, że profesor Golding bierze mnie pod swoje skrzydła, szybko rozpływa się przed moimi oczami.

Szanse na to, że na jej zajęciach pozostało miejsce dla jeszcze jednej studentki, są takie same jak na znalezienie w Bostonie ulicy bez dziur w asfalcie.

Jeszcze jeden wykładowca uczy pisania young adult, ale na pierwszym roku dostał sądowy zakaz zbliżania się do mnie, więc prędzej zamarzłoby piekło, niż zapisałabym się na jeden z pieprzonych kursów prowadzonych przez niego.

Miałam całe lato, całe cholerne lato, żeby to zauważyć, ale w ogóle nie wpadłam na to, żeby spojrzeć na spis przedmiotów i sprawdzić, czy wszystko się zgadza. Pewnie zauważyłam tylko fragment pisanie powieści i założyłam, że jest tak, jak powinno być. Ja pierdolę.

Przez dziesięć minut w pełnym skupieniu porównywałam moją kartę rejestracyjną z katalogiem zamieszczonym w internecie i zauważyłam, że numery kursów z young adult i pisania romansów są prawie identyczne. Jednak niedzielny wieczór po Święcie Pracy nie jest odpowiednim czasem na takie olśnienia, ponieważ i tak nic nie wskóram, dopóki nie zaczną się zajęcia.

Kurwa!

O dziesiątej rano we wtorek koniecznie muszę się napić. Szota. Może tequili. Nie jestem pijaczką, ale widok tłumu studentów stojących pod salą i próbujących się zapisać na kurs YA prowadzony przez Golding sprawia, że czuję się pokonana. Dwa razy sprawdzam godziny jej dyżurów i postanawiam spotkać się z nią po zajęciach, po czym idę na pisanie romansów.

Wywracam oczami. Nienawidzę romansów.

Mam przerąbane.

* * *

Spóźniłam się dziesięć minut, ale w końcu dotarłam. Wchodzę, spuszczam głowę, żeby stać się niewidzialna, i siadam na jednym z ostatnich wolnych miejsc. Sala jest wielka i pęka w szwach, co mnie dziwi, ponieważ powinni tu być tylko studenci ostatniego roku pisania.

Profesor Marceaux przechadza się na przedzie sali i cmoka, patrząc na nas. Nie zdążyłam jeszcze spojrzeć na plan zajęć, a już jedna ze studentek zadaje pytanie:

– Jaka jest różnica pomiędzy Pięćdziesięcioma twarzami Greya a romansem? – pyta dziewczyna z pierwszego rzędu.

Domyślam się, że wszyscy chcieli o to zapytać, ponieważ robi się harmider. Czy jestem jedyną, która nie przeczytała Pięćdziesięciu twarzy Greya?

Marceaux zatrzymuje się w pół kroku.

– Doskonałe pytanie. Po pierwsze i najważniejsze, Ana, główna bohaterka Pięćdziesięciu twarzy, zastanawia się, czy chce być uległa Christianowi, więc cała opowieść kręci się wokół konfliktu seksualnego, który sprawia, że książkę należy przypisać do gatunku powieści erotycznych. Weźmy również pod uwagę styl. W romansie mówimy kochać się lub uprawiać seks. Wydaje mi się, że raczej nie powiemy pieprzyć się – mówi, unosząc brwi, a studenci zaczynają się śmiać.

Jezu. Czy musimy mówić o seksie? Czy romans nie może dotyczyć nieodwzajemnionej miłości i smutnych spojrzeń? Odrobiny macanek po pijaku gdzieś w szafie?

Wykładowczyni ma silny francuski akcent i gdy przechadza się przed nami, przesuwa okulary w szylkretowych oprawkach na czubek głowy. Znowu cmoka.

– Nie użyłabym również słów takich jak penis czy łechtaczka. Będziecie musieli wymyślić jakieś zabawne eufemizmy, żeby je zastąpić.

Studenci zaczynają szeptać, kilka dziewczyn chichocze.

Po jaką cholerę mam wymyślać zabawny eufemizm do słowa penis? Nie zamierzam go pisać. Nigdy.

Jest mi niedobrze.

Chłopak siedzący obok mnie dotyka mojego łokcia.

– Mogę ci z tym pomóc – szepcze, uśmiechając się złośliwie. – Z tymi eufemizmami.

– Spadaj, dupku. – Błyskawicznie się pakuję i wybiegam z sali. Profesorka coś do mnie mówi, gdy zatrzaskują się za mną drzwi. Sekundę później słyszę głośny śmiech.

Gdy wracam do domu, pęka mi łeb. Późnym popołudniem przychodzi Jenna i robi wielkie oczy na mój widok.

– Chryste Panie, Clem, co się z tobą działo na zajęciach?

– Jakich zajęciach? – Jedną nogę zginam w kolanie i przysiadam na niej na ławce pod wykuszowym oknem.

– Z romansu. Nie widziałaś, jak do ciebie machałam z tyłu sali? – Macha rękami, jakby chciała zademonstrować.

– O Boże, ty też na to chodzisz?

– Tak! Dlaczego uciekłaś?

– Żartujesz sobie? Nie będę chodziła na zajęcia pisania o seksie.

Marszczy czoło.

– One nie są o seksie. Przegapiłaś resztę wykładu. Powiedziała, że w romansie seks jest sprawą drugorzędną, a najważniejszą jest miłość. Seks może być jej częścią, ale chodzi o szerszą perspektywę.

Obejmuję głowę dłońmi i masuję pulsujące skronie.

– A co z tymi zajęciami z young adult, na które tak bardzo chciałaś chodzić? – pyta, przemierzając pokój.

Jęczę i zamykam oczy.

– Pomyliłam się podczas rejestracji na zajęcia zeszłej wiosny i przypadkowo wybrałam romans.

– Pech. – Robi sobie kawę i siada obok mnie w wykuszu.

Otwieram oczy i patrzę na nią.

– Jenna, nie jestem osobą, która lubi wymyślać zabawne eufemizmy opisujące części ciała. To nie dla mnie.

– Cóż, może to znak, no wiesz, żeby spróbować nowych rzeczy i wziąć byka za rogi.

Teraz ja marszczę czoło. Daję radę być suką, ale nie wiem, czy mam w sobie dość odwagi. Ostatnim razem coś naprawdę odważnego zrobiłam na pierwszym roku i do tej pory odczuwam tego skutki.

Może dlatego nadal nie mogę pisać.

Jenna szturcha mnie łokciem, próbując mnie pocieszyć.

– Uśmiechnij się. Przygotuję coś naprawdę zabawnego na twoje przyjęcie urodzinowe.

– Super. Cieszy mnie to, jeśli tylko nie będę musiała wymyślać eufemizmów do słowa penis.

Na jej twarzy maluje się rozczarowanie.

– Szkoda, psujesz zabawę.

Może i tak, ale dzięki temu czuję się bezpieczniej.

Rozdział 3

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Karta redakcyjna

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Dearest Clementine

Redaktor prowadząca: Aneta Bujno

Redakcja i korekta: Studio Editio

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Aleshyn_Andrei (Shutterstock.com)

Copyright © 2014 Lex Martin

Copyright © 2018 for Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for Polish translation by Agnieszka Kalus, 2018

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2018

ISBN 978-83-66134-34-8

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek