Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najprzytulniejsza książka o osiędbaniu jesienią i zimą
Być może jesteś osobą, która na myśl o zbliżającej się jesieni marzy tylko o tym, żeby otulić się ciepłym kocem, zapaść w zimowy sen i obudzić się w maju. Jesień kojarzy Ci się z nudą i bezproduktywnością, ponurą pogodą i chłodnymi wieczorami. Suchą skórą, zimnem i kiepskim nastrojem. I nieustanną tęsknotą za latem.
A może wręcz przeciwnie. Jesteś typem wrażliwca. Z niecierpliwością wyczekujesz momentu, kiedy upalne lato odejdzie na dobre, a ty będziesz mogła zaszyć się w domu z książką i wielkim kubkiem gorącego kakao. Uwolnisz się od przymusu uczestniczenia w spotkaniach towarzyskich i skupisz na zadbaniu o siebie.
Niezależnie od tego, którym typem jesteś,
TA KSIĄŻKA JEST DLA CIEBIE
Nina Czarnecka, pasjonatka ajurwedy i holistycznego podejścia do zdrowia, przedstawia sprawdzone sposoby na to, jak uprzyjemnić sobie codzienność. W książce znajdziesz:
– rytuały, za pomocą których zbliżysz się do siebie;
– sporą dawkę wiedzy na temat ajurwedy i holistycznego podejścia do zdrowia;
– przepisy na comfort food i pyszne słodkości poprawiające nastrój.
Ciepło jest pełne jesiennych umilaczy i otulaczy. To codzienna dawka czułości. Książka, do której będziesz wracała.
Nina Czarnecka – autorka popularnego bloga Blimsien, na którym gromadzi treści związane z ajurwedą, urodą, psychologią i duchowością. Pasjonatka holistycznego podejścia do zdrowia. Inspiruje do zaopiekowania się sobą.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 294
Data ważności licencji: 9/1/2026
W SWOIM RYTMIE
Byłam dzieckiem z wolnego wybiegu. Kiedy miałam mniej więcej pięć lat, przeprowadziliśmy się z szarego bloku z wielkiej płyty do szeregowca. Wokół domu pełno było rozkopanej ziemi, dziko rosnącej zieleni i drzew. Ulica, przy której się wychowałam, do dziś nie doczekała się asfaltowej nawierzchni. W sąsiedztwie dzieci w moim wieku było niewiele; jakoś tak się złożyło, że mieszkali tam głównie starsi ludzie, zazwyczaj więc bawiłam się sama lub z najbliższymi sąsiadkami. Bujałam w obłokach albo biegałam po rozkopach i łąkach w towarzystwie mojego psa Chabra. Czasami dołączała do nas moja sąsiadka Asia. Z nudów wymyślałyśmy setki zabaw, wyścigów, naśladowałyśmy odgłosy zwierząt, zakładałyśmy dziewczyńską bandę i przerzucałyśmy się pytaniami. Pamiętam, jak kiedyś Asia zapytała o moją ulubioną porę roku, a ja nie umiałam odpowiedzieć.
Lubiłam lato – pachnące bławatkami, makami i rumiankiem. Soczystą zieleń, możliwość jeżdżenia na rowerze, włóczenia się z psem czy przeskakiwania przez zraszacz rozstawiony przez rodziców na trawniku. Ale lubiłam też zimę, kiedy można było jeździć na sankach, piec świąteczne ciasteczka, stroić choinkę, lepić bałwana, ślizgać się na butach z górki i na każdej napotkanej zamarzniętej kałuży. Dwie przeciwstawne jakości, obie tak pociągające i kojarzące się z przyjemnością i zabawą. W każdym razie moimi ulubionymi porami roku były i nadal są wiosna i lato, czas, kiedy chce mi się żyć, tańczyć i śpiewać. Jak to się stało, że kiedy dorosłam, na samą myśl o jesieni i zimie miałam ochotę nastawić budzik na maj i zapaść w głęboki sen?
Od czasów dzieciństwa przede wszystkim zmienił się mój rytm dnia. Dorastanie prawie zawsze oznacza pośpiech połączony z odpowiedzialnością. Ślizgawki przestały mnie cieszyć, kiedy pingwinim krokiem szłam do pracy, starając się nie runąć na oblodzony chodnik. Święta były związane z napięciem i długą podróżą do rodzinnego miasta, a jesień wydawała się atrakcyjna tylko na zdjęciach. Kto ma czas siedzieć na parapecie w skarpetkach i popijając ulubioną herbatę, czytać książki? Długie jesienne i zimowe wieczory nie kojarzyły się już z rodzinnym układaniem puzzli, przytulankami na kanapie czy snuciem lub słuchaniem historii. Oznaczały przede wszystkim to, że kiedy szłam do biura i kiedy z niego wracałam, zawsze było ciemno. Obowiązków nie ubywało, a towarzyszyło im zmęczenie i zniechęcenie, bo wszystko trzeba było robić w szarówce i chłodzie. Na domiar złego suche jak pieprz powietrze nagrzane kaloryferami, swędząca skóra i warstwy ubrań utrudniające poruszanie się. Od kilku lat jednak zupełnie inaczej odbieram te mniej lubiane przeze mnie pory roku, a złożyło się na to kilka czynników.
Pierwszym z nich jest ocieplenie klimatu. Kiedy piszę te słowa, jest końcówka grudnia, już po świętach. W tym roku znowu nie były białe. Jest dość ciepło, mam otwarte drzwi do ogrodu i patrzę na ulewny deszcz. Od kilku lat jesień trwa właściwie do kwietnia. Zima zanika. Nie ma już śnieżnobiałego puchatego płaszcza, który rozświetlał najciemniejsze noce o tej porze roku. Święta straciły trochę ze swej magii, natura zachowuje się inaczej. Być może rzeczywiście trzeba coś stracić, żeby to docenić. Dawniej byłam przekonana, że nie można tęsknić za zimą; dziś dałabym wiele, żeby wróciła.
Drugą sprawą jest nastawienie. Oczywiście można narzekać i się niecierpliwić, ale nie zauważyłam, żeby to przyspieszało nadejście wiosny. Nie jestem pewna, czy to moja marudna polskość, czy dusza melancholiczki, ale muszę przyznać, że w pewnym momencie narzekanie na pogodę stało się moim zwyczajem. I z pewnością nie tylko moim. Wyrwał mnie z tego dopiero mój współlokator pochodzący z Argentyny, z którym mieszkałam właśnie w czasie polskiej mokrej i szarej zimy. Argentyńczycy mają zupełnie inne podejście do wielu rzeczy – są pogodni i spontaniczni. Pamiętam, że szliśmy wtedy do sklepu spożywczego, ja jak zwykle biadoliłam, że za kołnierz kapie mi deszcz. Jego reakcja mnie zawstydziła i zbiła z pantałyku. „Możesz narzekać, ile zechcesz, ale to jest twoje życie. Mija bezpowrotnie, a ty skupiasz się na zimnym deszczu. Też nie lubię zimy, ale staram się podchodzić do takich rzeczy jak do pięknego prezentu. Każdy dzień to podarunek i tylko ode mnie zależy, co z nim zrobię. Jestem przekonany, że gdybym zbliżał się do śmierci, nie narzekałbym na dodatkowe pół roku życia, nawet gdyby przypadło na zimę. Nie chcę kiedyś żałować, że byłem sprawny, zdrowy, młody i kaprysiłem, bo pada!”
Zatrzymaliśmy się i wystawiliśmy twarze w stronę nasączonego wilgocią szarego nieba. Zimne krople spadały nam na policzki, usta i nosy. To były czasy, kiedy zaczynałam praktykować uważność, więc skupiłam się na odczuwaniu wilgoci na twarzy. Kiedy jestem we własnym ciele tu i teraz – nie w spieszeniu się, nie w głowie, nie w liście zadań – ono w pewien sposób reaguje zachwytem na to, co natura potrafi zrobić z wodą, zmieniając jej stany skupienia. Tak, ten zachwyt jest możliwy na krakowskim osiedlu w lutowe popołudnie, w szary deszczowy dzień. „Mam to” – pomyślałam.
Ponadto, zaliczając co roku solidne spadki nastroju związane z jesienną aurą, postanowiłam zastosować się do zasady, która mówi, że jeśli nie możesz czegoś zwyciężyć, należy się do tego przyłączyć. Szukałam sposobów na podniesienie się na duchu, przetrwanie jesieni i zimy nie tylko bez sezonowego spadku nastroju, ale wręcz na przeciwnym biegunie – w przyjemności. Dlatego też sporo miejsca w tej książce poświęcę osiędbaniu, bo to właśnie ono było fundamentem moich poszukiwań i pomogło mi się zaprzyjaźnić z chłodniejszymi porami roku.
Kiedy zastanawiałam się nad tym, jak powinna wyglądać moja wymarzona książka o jesieni i zimie, pojawiło się we mnie pragnienie, aby była bezpretensjonalna, ponadczasowa, piękna i by przyjemnie się ją czytało. Zamiast skupiać się na wymyślaniu koła na nowo, postawiłam na sprawdzone receptury, sposoby i przepisy, którymi od lat dzielę się na moim blogu. Wiem, że są gruntownie przetestowane nie tylko przeze mnie i moich bliskich, ale również przez grono oddanych czytelniczek. Uznałam, że czas je zebrać, odświeżyć i uzupełnić o nowe pomysły – tak, by ze strefy online przeszły w offline i żeby można się było nimi cieszyć, leżąc pod kocykiem, bez konieczności buszowania w wieloletniej historii bloga.
W pierwszej części tej książki chcę pokazać ci moją ścieżkę i zapoznać z moją wielką miłością – ajurwedą – oraz tym, czym zajmuję się na co dzień, czyli wspomnianym już osiędbaniem. W drugiej – zebrałam dla ciebie wszystkie znane mi sposoby, narzędzia i przepisy na to, by jesień i zimę nie tylko tolerować, ale celebrować. To część, do której można wracać co roku jak do najlepszych świątecznych piosenek. Sama uwielbiam z namaszczeniem powracać do ulubionych przedmiotów, stosować sezonowe rytuały, poddawać się rytmowi powtarzalności. Być może ta książka stanie się czymś takim dla ciebie. Mam też szczerą nadzieję, że Ciepło pozwoli ci samodzielnie generować światło i magię w tych bardziej ponurych miesiącach roku. Będzie pachnąco, nastrojowo, będziemy odwoływać się do wszystkich zmysłów i radzić sobie z wyzwaniami, jakie przynoszą jesień i zima. Ta książka to z pewnością nie jest podręcznik przetrwania. To raczej kakao pachnące cynamonem, ulubiony koc w deszczowy dzień i spora porcja przytulności. Zanim jednak zabiorę cię w krainę moich jesiennych otulaczy i umilaczy, bardzo chcę opowiedzieć ci o osiędbaniu i o ajurwedzie. Od tego wszystko się zaczęło…
OSIĘDBANIE
Kiedy troszczymy się o siebie jako o naszą ukochaną osobę – z drzemkami, zdrowym jedzeniem, czystą pościelą, cudowną filiżanką herbaty – możemy zacząć dawać światu z tej obfitości w szalenie hojny sposób.
Anne Lamott
CO TO JEST OSIĘDBANIE
Jestem osobą wysoko wrażliwą. Mam delikatny system nerwowy, łatwo się przebodźcowuję. Nadmiar emocji mi nie służy. Nawet te pozytywne, gdy przekroczą pewną skalę, sprawiają, że zaczynam chorować lub jestem napięta jak struna i zestresowana. Dawniej o wrażliwcach nie mówiło się wiele, może nawet wcale, ale dziś wiedza o wysokiej wrażliwości jest już coraz powszechniejsza. Można być nadwrażliwym na bodźce sensoryczne (zapachy, dotyk, dźwięki, smaki, konsystencje, światło), można być bardzo wrażliwym emocjonalnie, można też zgarnąć i jedno, i drugie i stawać się czasem nie najzdrowszą i nie najlepszą wersją siebie. Ścieżka życia prowadzi nas w określonym kierunku, a my poszukujemy rozwiązań problemów, które mamy. Jedni chcą uwolnić się od uzależnień, inni chcieliby utrzymywać lepsze relacje z ludźmi, jeszcze inni pragną przezwyciężyć problemy zdrowotne. Ja chciałam nauczyć się opiekować sobą, tak żebym nie musiała chorować, mogła szybciej dostrzec sygnały ostrzegawcze i nie męczyła sobą innych. Wysoka wrażliwość nie jest dla mnie wymówką dla bycia nieprzyjemną wobec bliskich, a tak się może stać, gdy będę głodna, niewyspana, poirytowana nadmiarem bodźców lub zestresowana. O ile w przypadku dzieci o ich komfort i zaspokojenie potrzeb dbają dorośli, o tyle później trzeba umieć zmierzyć się z odpowiedzialnością za siebie. Dlatego właśnie powstała koncepcja osiędbania.
Osiędbanie to troszczenie się o siebie w różnych obszarach życia. Oczywiście niekoniecznie we wszystkich naraz. Dla mnie to bycie dobrym rodzicem dla siebie samej, dbanie o swoje potrzeby, sprawdzanie na bieżąco, w jakim jestem stanie i czego mi w danej chwili potrzeba. W języku angielskim słowo self-care wyraża idealnie, o jaki rodzaj troski chodzi. W języku polskim nie było takiego określenia.
W Polsce pojęcie „kobieta zadbana” – a ja jestem kobietą i piszę oraz mówię przede wszystkim do kobiet – wciąż jeszcze jest kojarzone z osobą, która próbuje dopasować się do określonych ram, często wyłącznie estetycznych. Zadbana kobieta to kobieta z nienagannie wypielęgnowanymi dłońmi, pomalowanymi paznokciami, ogolonymi nogami i ułożonymi włosami. To taka kobieta, która dobrze się ubiera, jest zwarta i gotowa do spełniania oczekiwań męża, dzieci, rodziców i społeczeństwa, a często zapomina o własnych potrzebach. Nie ma we mnie zgody na tego typu „zadbanie” i bardzo zależało mi, żeby zmienić społeczny odbiór tego określenia.
Zamiast jednak walczyć z wiatrakami i próbować emancypować zadbaną kobietę z końcówki poprzedniego i początku naszego wieku, postanowiłam zwrócić uwagę na inny wymiar dbania o siebie. W pewnym momencie wydało się oczywiste, że podobnie jak pracujemy nad sobą, by być lepszymi mamami, przyjaciółkami, partnerkami i pracownicami, ale też, żeby po prostu być bardziej spełnionymi i szczęśliwymi, dobrze by było, gdybyśmy skupiły się na własnych potrzebach i wzięły za nie odpowiedzialność.
Na zaproszenie Agaty Dutkowskiej miałam wystąpić z power speechem na dwudniowym festiwalu dla kobiet. Bardzo zależało mi, żeby odczarować tę nieszczęsną „kobietę zadbaną”, i nadarzyła się ku temu doskonała okazja. Wiedziałam, że będę mówiła do kobiet mocy, kobiet przedsiębiorczych, matek, seniorek, singielek. Praca zawsze była dla mnie bardzo ważną częścią życia, czułam jednak, że dbanie o własne zasoby jest równie ważne – nie tylko dla wrażliwców, lecz także dla kobiet na przykład prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą, liderek, kierowniczek czy prezesek. Kiedy masz markę osobistą, jesteś jedynym filarem firmy albo liczą na ciebie ludzie, których zatrudniasz, stajesz się swoim najważniejszym (i niestety wyczerpywalnym) zasobem.
Wiedziałam już wtedy, co chcę powiedzieć i jak zamierzam to zrobić, ale nadal brakowało mi słów, by zamknąć ideę opiekowania się sobą w polszczyźnie. A ponieważ zawsze mogę liczyć na pomoc społeczności, którą przez lata wokół siebie skupiłam, wyłuszczyłam na Facebooku Blimsien, o czym chcę mówić, i zaproponowałam burzę mózgów. Tak powstały „osiędbanie” i „siękochanie” – dwie urokliwe zbitki słów, które idealnie oddawały sedno zagadnienia. Wymyślone zostały przez różne osoby – Aleksandrę Pieńkosz i Aleksandrę Kisiel. I choć siękochanie po drodze zostało zapomniane, osiędbanie zostało ze mną na lata i pewnie będzie mi towarzyszyć już zawsze, bo przecież nie stanę się z czasem mniej wrażliwa.
OBSZARY OSIĘDBANIA
Wyznaczyłam kilka sfer, o które należy zadbać, by pozostać w równowadze. Jest ich tylko siedem, prawdopodobnie możesz dodać więcej. Koło osiędbania powstało jako ilustracja mojego wystąpienia podczas festiwalu, o którym wspominałam. Wiedziałam, że gadająca głowa nie jest ciekawa, jeśli nie można zawiesić oka na czymś namacalnym. A koło bardzo prosto i obrazowo przedstawiało mój pomysł na self-care. Wielokrotnie korzystałam z niego na warsztatach, można je pobrać z mojej strony, opowiadałam o nim w audycjach radiowych i podczas prelekcji. Dopiero później jedna z uczestniczek moich zajęć uświadomiła mi, że stworzyłam świetne narzędzie coachingowe. Faktycznie, w coachingu korzysta się z kół, w których można określić, jak oceniamy siebie w danej dziedzinie. W tym celu dzieli się koło jak tort i oznacza każdy kawałek w wybranej przez siebie skali, na przykład od jednego do pięciu lub do dziesięciu – najniższa wartość oznacza, że tym aspektem powinniśmy się pilnie zająć, a najwyższa, że w tej dziedzinie jesteśmy w szczytowej formie.
Zapraszam cię do zapoznania się z moją wersją koła i potraktowania jej jako kompasu. Którymi obszarami już się zaopiekowałaś, a które wymagają interwencji? Czy twoja sytuacja życiowa pozwala ci teraz na działanie? A może któryś obszar możesz zostawić „na później”, bo teraz liczy się coś innego? Oczywiście możesz dowolnie posługiwać się kołem, a nawet stworzyć własne, wychodząc od swojej listy potrzeb, i monitorować, „który z kwiatków trzeba teraz podlać”. Przy okazji to również świetne ćwiczenie na uważność.
ODPOCZYNEK, REGENERACJA
Czasem tak usilnie dążymy do rozwoju, że zapominamy, by po prostu być. To dotyczy nie tylko życia zawodowego, ale również rodzinnego, osobistego czy duchowego. Na nasze listy zadań do wykonania wpisujemy organizację idealnego przyjęcia urodzinowego, naukę kolejnego języka, piętnaście minut medytacji, kurs doszkalający, ściankę wspinaczkową i tak dalej. Nigdy nie jesteśmy dość zadowolone z siebie w ciągłej pogoni za jakąś lepszą wersją nas samych, która czeka tuż za rogiem. Zapominamy, że życie jest po to, żeby żyć. Czy w mniej doskonałej wersji siebie, czy w najlepszej – to już bez znaczenia, to jedynie środek do celu. Przyznaję, że sama kiedyś wpadłam w pułapkę perfekcjonizmu i trochę czasu mi zajęło, zanim zrozumiałam, że aktywności na mojej liście zadań, które z pozoru wydawały mi się odpoczynkiem, wcale nim nie są. Joga czy kolejny projekt artystyczny również nie zawsze wiąże się z regeneracją. Regeneracja to sen o właściwej porze, pozwolenie sobie na uważne życie, skoncentrowanie się na drobnych przyjemnościach. To obniżenie oczekiwań, bezruch, nuda, bezproduktywność. Dawanie sobie do tego prawa (lub wręcz czynienie tego swoim obowiązkiem) to coś, nad czym wciąż pracuję. W moim przypadku momentem przełomowym było uświadomienie sobie, że rozrywka nie jest tożsama z regeneracją. Jeśli cały dzień działam kreatywnie i wymyślam nowe rzeczy, hobbystyczne tworzenie lub wykorzystywanie tych samych funkcji mózgu lub ciała nie pozwoli mi na odpoczynek. Z punktu widzenia mojego mózgu nie ma większego znaczenia, czy czytam książkę w celach zawodowych, czy robię to dla przyjemności. Jeśli cały dzień pracuję fizycznie lub trenuję, praca w ogródku po godzinach, nawet jeśli sprawia mi radość, wciąż wykorzystuje te same zasoby. Więcej o regeneracji i nudzie przeczytasz w dalszej części książki.
RELACJE
Relacje odżywiają nawet introwertyków. Żeby tak jednak było, muszą być szczere i zaspokajać potrzeby obydwu zainteresowanych stron. Wielkim luksusem jest tworzenie relacji tak przytulnych i bezpiecznych, że z przyjaciółmi i rodziną możemy hucznie świętować nasze sukcesy, ale też opłakiwać smutki. Światowa pandemia, która pozamykała nas w domach, pokazała, jak ważni są inni ludzie. Zarówno ci najbliżsi, jak i dalsi. Okazało się, że wcale nie trzeba robić razem spektakularnych rzeczy. Brakowało nam przytulania się, trzymania za rękę, wspólnego oglądania filmów, biesiadowania albo zwykłego plotkowania przy kawie. Wspaniale jest móc porozmawiać od serca, ale jeszcze przyjemniej po prostu coś razem zrobić albo nawet pomilczeć. Relacji nie da się kupić, ale podobnie jak drożdże karmią się cukrem, tak związki międzyludzkie odżywiają się naszymi intencjami i uważnością na drugiego człowieka.
PIENIĄDZE
To ciekawe zagadnienie. Pieniądze nierzadko stawia się w kontrze do rozwoju duchowego i poczucia sensu. Z moich obserwacji wynika, że często osoby, które są zanurzone w duchowości, odrzucają pieniądze jako coś brudnego, a te, które skutecznie pieniądze generują, nie mają ochoty zagłębiać się w swoje potrzeby duchowe. Sądzę, że warto zharmonizować obie te postawy. Pieniądze są dobre i są potrzebne, by móc się rozwijać, dbać o zdrowie, wychowywać dzieci, mieć poczucie bezpieczeństwa i możliwość decydowania o sobie. Oczywiście, w tym obszarze można pracować na bardzo wiele sposobów – od podnoszenia kwalifikacji zawodowych przez monitorowanie nawyków związanych z wydawaniem i odkładaniem pieniędzy aż po zmianę przekonań na ich temat.
ROZWÓJ DUCHOWY I POCZUCIE SENSU
Oprócz załatwiania codziennych spraw, organizowania życia domowego, dbania o rozrywkę, płacenia rachunków, budowania poduszki finansowej i pieczenia ciasta jest coś jeszcze – potrzeba poczucia sensu. Czasem w ciemne, wietrzne wieczory wyje równie głośno jak wiatr i sprawdza, czy ma się o co zaczepić. Bywa, że w zabieganym świecie pełnym zadań do wykonania tracimy ten sens z oczu i chociaż pozornie wszystko wygląda pięknie jak na obrazku, w sercu otwiera się czarna dziura i trudno znaleźć motywację, by wstać rano z łóżka. Istnieje wiele sposobów na skontaktowanie się ze sobą na głębszym poziomie i wcale nie wymagają one praktykowania konkretnej religii. Pogłębianie własnej duchowości, ale też relacji ze sobą samym, odżywia na najgłębszych poziomach i przynosi ugruntowanie oraz spokój.
SPRAWNE, ZDROWE I WYPIESZCZONE CIAŁO
Zadbane ciało nigdy nie kojarzyło mi się z ciałem, które wpisuje się w obowiązujący kanon piękna. Inspirowały mnie moje koleżanki, które regularnie chodziły na masaże (wydawało mi się to ogromnym luksusem), ale również Szwedki i Norweżki, zwłaszcza te starsze, które morsowały, dziarsko maszerowały mimo zimna i chłodu i cieszyły się swoimi ciałami w każdym momencie życia. Jako osoba nieustannie walcząca z napięciami w ciele wiedziałam, że dla mnie zadbane ciało to ciało mięciutkie, „puszczone”, pozbawione napięć. Być może porozciągane, być może porollowane, po jodze lub godzinie na pływalni. To też ciało po fantastycznym, napełniającym energią seksie. To ciało cieszące się z przytulanek na kanapie z dziećmi. Nigdy nie narzucałam nikomu sztywnych definicji czegokolwiek, a wszystkie tematy, które poruszam w tym rozdziale, są tylko zaproszeniem do zadawania sobie pytań i szukania odpowiedzi.
Czym dla mnie jest zadbane ciało? Jak je postrzegam? O co mnie ono dzisiaj prosi? My również podlegamy cyklom i odpowiedzi na te pytania będą inne w zależności od tego, czy jesteśmy karmiącymi piersią mamami, czy właśnie dopinamy w pracy bardzo stresujący projekt, od którego zależy nasz awans, czy – wreszcie – robimy obie te rzeczy naraz. Wierzę, że definicja zadbanego ciała zmienia się również wraz z sezonami. Jedno jest pewne – kiedy piszę o zadbanym ciele, mam na myśli takie ciało, którego potrzeby spełniam, a nie ciało, które uda mi się dopasować na siłę do moich przekonań o tym, jakie ono powinno być.
EMOCJE
Nauczenie się regulowania własnych emocji wymaga wiele pracy. Potrzeba do niej świadomości, a tę najlepiej zdobyć w procesie terapeutycznym. Dla mnie regulowanie emocji to również dbanie o nie na bieżąco, sprawdzanie, czy czuję się dobrze z tym, co aktualnie dzieje się w moim życiu. To nauka wyrażania emocji w taki sposób, by nie ranić innych, i umiejętność zadbania o nie samodzielnie, zamiast domagania się, by robili to bliscy. Praca z emocjami to nauka wyrażania smutku i złości, stawiania granic, ale też uświadomienie sobie, że moje emocje to nie jestem ja.
Jeszcze innym elementem tej układanki jest celowe kreowanie emocji. Ludzki mózg w procesie ewolucji został tak ukształtowany, by wyłapywać negatywne bodźce i na nich się skupiać. Ta cecha naszego umysłu niejednokrotnie ratowała nam życie, zwłaszcza w przeszłości, ale dziś może sprawiać, że nadmiernie się stresujemy i dostrzegamy tylko to, co trudne. Umiejętna praca z emocjami polega między innymi na kreowaniu takich sytuacji, które wywołują pozytywne emocje, świadomym przedłużaniu miłych odczuć i ich zauważaniu. To sztuczki, które można zastosować również w te bardziej ponure miesiące.
INTELEKT
Odkryłam, że bardzo lubię się uczyć, właściwie dopiero wtedy, gdy skończyłam szkołę. Okazało się, że intelektualne wyzwania, które można podjąć samodzielnie, by rozwijać się w interesującym nas kierunku, dają poczucie spełnienia i sprawiają, że człowiek jest pełen życia. Zauważam to zawsze u seniorek i seniorów – ci, którzy charakteryzują się apetytem na nową wiedzę i pozostają otwarci, nie tylko mają bogatsze życie towarzyskie, ale też są po prostu młodsi duchem. Nieustanne uczenie się nowych rzeczy może być niezwykle satysfakcjonujące i motywować do działania.
Teraz, kiedy już lepiej rozumiesz, co mam na myśli, operując słowem „osiędbanie”, możemy się zastanowić, jak zadbać o siebie jesienią i zimą. Sezonowe osiędbanie powinno z jednej strony rozpieszczać, z drugiej – być odpowiedzialne i sprawiać, że będziemy w stanie przejść suchą stopą przez ciemne i zimne miesiące. Z pewnością zauważysz, że niektóre z pól koła osiędbania jesienią i zimą same wysuwają się na pierwszy plan – a przynajmniej taką mam nadzieję, bo to by oznaczało, że potrafimy jeszcze żyć zgodnie z sezonowym rytmem. Kiedy sama próbowałam uporać się z nieprzyjemną aurą zimniejszej połowy roku, uświadomiłam sobie, że duża część mojej frustracji wynika z tego, iż jesień i zima uniemożliwiają mi takie życie, jakie prowadziłam latem. Długo nie chciałam przyjąć do wiadomości, że żyjemy w cyklach – dobowym, miesięcznym (zwłaszcza my, kobiety) i rocznym. Zrozumienie i pogodzenie się z tym, że wszystko ma swoje miejsce i czas, przyszło do mnie znacznie później. Wiele zmian w moim życiu i akceptację siebie oraz świata przyniosła mi ajurweda. Będzie mi bardzo miło podzielić się z tobą mądrością tego systemu.
AJURWEDA
Ajurweda przypomina nam, że zdrowie nie jest źródłem dobrego samopoczucia; to dobre samopoczucie jest źródłem zdrowia.
Acharya Shunya
WSZYSTKO, CO MUSISZ WIEDZIEĆ, ZANIM WYRUSZYMY W DALSZĄ PODRÓŻ
O ajurwedzie często mówi się jak o systemie medycznym, który obejmuje CUD – ciało, umysł i duszę. Jednak sprowadzanie tej starożytnej nauki wyłącznie do narzędzia pozwalającego zadbać o zdrowie naszego ciała i umysłu to wielkie uproszczenie. Dosłowne tłumaczenie sanskryckiego terminu „ajurweda” to „wiedza o życiu”. I rzeczywiście ajurweda bardzo jasno przedstawia zależności pomiędzy mniejszymi i większymi cząstkami kosmosu. Nie skupia się wyłącznie na poszczególnych narządach, układach czy istotach, ale widzi wszystko jako integralne elementy większej, harmonijnej całości. Nauka ta powstała około pięciu tysięcy lat temu w Indiach, i to początkowo może wywoływać pewną wobec niej rezerwę. Czy ta wiedza wciąż jest aktualna? Czy sprawdzi się w moim klimacie? Czy coś, co zostało zaobserwowane i usystematyzowane tak dawno, naprawdę może mi pomóc?
Wierzę, że tak jest, bo choć ajurweda powstała w Indiach, jej zasady odnoszą się do całego świata. Oczywiście w książkach dotyczących ajurwedy napisanych przez autorów praktykujących w Indiach lub Stanach Zjednoczonych znajdziemy wiele wskazówek, które mogą nas bezpośrednio nie dotyczyć ze względu na panujące tam, inne niż w Polsce klimat, warunki ekonomiczne i kulturowe albo dręczące nas w różnym stopniu choroby cywilizacyjne.
Pierwszym krokiem do wprowadzenia ajurwedy w życie jest próba zrozumienia jej logiki, drugim – uważne obserwowanie siebie i świata. Dopiero na tej podstawie można podejmować decyzje dotyczące tego, jak najlepiej o siebie zadbać. Na początek potrzebne jest jednak minimum wiedzy.
Ajurweda wyróżnia pięć żywiołów lub też elementów, z których jest zbudowany wszechświat. Należy podkreślić, że posługuje się poetyckim językiem i trudne zagadnienia objaśnia bardzo obrazowo. Zostaw więc na chwilę zachodnią nomenklaturę i postaraj się poczuć każdy z elementów tworzących świat zmysłami. Przeczytaj uważnie kolejne słowa, zamknij na chwilę oczy i spróbuj jak najmocniej poczuć energię, którą ze sobą niosą. Daj sobie czas i zanurkuj w mikrokosmos dosz.
eter
powietrze
ziemia
ogień
woda
Tych pięć elementów w różnych kombinacjach tworzy wszystko, co nas otacza, również nas samych. Elementy te mają swoje cechy (jakości). Eter należy rozumieć jako pustkę, próżnię. Powietrze jest suche, zmienne, ruchliwe, a ziemia – stała, stabilna, ciężka. Ogień jest lekki, gorący, transformuje, ogrzewa, pali, woda z kolei jest chłodna, nawilżająca, mokra.
KTÓRĄ DOSZĄ JESTEM
Wspomniane elementy łączą się w pary, tworząc dosze. Wyróżniamy trzy dosze: vata, pitta oraz kapha (czytaj: kafa). Każda z nich odpowiada za coś innego i w świecie, i w ciele. Zarówno w książkach, jak i w internecie można znaleźć testy, które pomagają ustalić, którą jest się doszą. Określenie „dosza” to wielki skrót myślowy, przez który należy rozumieć przeważającą u człowieka konstytucję psychofizyczną. Z pewnością tego typu testy są pomocne, ale sama za nimi nie przepadam, bo jak wynika z moich obserwacji, rodzą nadmierne przywiązanie do tożsamości: „Ach, więc jestem vatą. Wszystko jasne! Choć jednak nie, bo tu i tu mam inaczej. Którą doszą w końcu jestem?”.
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, a zdiagnozowanie tego, jaką jest się doszą, to skomplikowany proces. Jeśli naprawdę zależy ci, aby się dowiedzieć, które dosze w tobie grają, gorąco polecam wizytę u konsultanta lub lekarza ajurwedy i zadanie mu precyzyjnego pytania o prakriti i vikriti. W przeciwnym razie skupi się on na tym, co obecnie masz w nierównowadze, i da ci kilka wskazówek, jak zharmonizować swoje życie. Konsultacja trwa zwykle godzinę zegarową i nie polega na tłumaczeniu klientowi, czym jest ajurweda, lecz na przygotowaniu dla niego zaleceń, które może wprowadzić w życie tu i teraz.
My mamy jednak trochę więcej czasu, postaram się więc nakreślić, o co chodzi z konstytucjami vata, pitta oraz kapha i dlaczego ustalenie, która z nich w nas przeważa, jest takie skomplikowane. Moim celem nie jest przekazanie ci całej wiedzy o twoich prakriti i vikriti, lecz jedynie sprawienie, abyś po lekturze tej książki mogła trafnie ocenić, której z energii jest obecnie zbyt dużo w twoim życiu i co możesz z tym zrobić.
Prakriti jest trochę podobne do DNA – stanowi zestaw cech (dosz), z którymi przychodzimy na świat. Prakriti jest zależne od cech fizycznych i cech charakteru naszych rodziców (podobnie jak w przypadku genów). Jeśli mama była korpulentna, ciepła, pogodna i miała burzę włosów, możliwe, że coś z tego odziedziczymy. Jeśli tata miał haczykowaty nos, był piekielnie inteligentny, zdroworozsądkowy i sarkastyczny, zapewne będziemy mogły odnaleźć w sobie kilka jego cech. To jednak nie wszystko. Poza dziedziczonymi predyspozycjami na prakriti wpływa również przebieg ciąży, porodu oraz pierwszy rok życia dziecka. Gdybyście więc chciały przygotować się do rodzicielstwa zgodnie z zasadami ajurwedy, pamiętajcie, że już na rok przed planowanym poczęciem należy zastosować odpowiednią dietę w celu oczyszczenia i wzmocnienia ciała i jego organów oraz rozpocząć pracę nad emocjami i duchowością, tak by w momencie poczęcia ciało i umysł twoje i twojego partnera były w szczytowej formie. W ajurwedzie nie ma miejsca na przypadkowe działania. Oczywiście w życiu często dzieje się zupełnie inaczej.
W procesie poszukiwania swojej doszy istotna jest również opowieść o vikriti, czyli o tym, jak wpływa na nas styl życia, który prowadzimy, miejsce, gdzie żyjemy, nawyki, nałogi, praca, relacje i cała reszta (trochę jak obszary w kole osiędbania). Wiemy przecież z publikowanych badań, że nawet jednojajowe bliźniaki starzeją się i chorują inaczej, kiedy mieszkają w zupełnie innym klimacie i mają inny rytm dnia oraz inne nawyki. Współczesna nauka dostarcza nam danych potwierdzających, że styl życia, który prowadzimy, ma ogromny wpływ na aktywację naszych genów. Vikriti to nasze dolegliwości, przyzwyczajenia oglądane z lotu ptaka, od momentu, w którym jesteśmy obecnie, do roku wstecz. Te informacje również można pozyskać podczas konsultacji z lekarzem lub osobą zawodowo zajmującą się ajurwedą. Według założeń ajurwedy najzdrowsi jesteśmy wtedy, gdy znajdujemy się możliwie jak najbliżej stanu wyjściowego, czyli prakriti. Ma on oczywiście swoje mocne i słabe strony, ale jeśli nasz styl życia sprawia, że odchodzimy naprawdę daleko od początkowego potencjału, najpierw zaczynamy się czuć źle, a później chorować.
Każda z nas jest kombinacją wszystkich trzech dosz, a zatem i wszystkich pięciu elementów. Różnią nas jednak ich proporcje. To zupełnie normalne, że odnajdujesz się i w portrecie vaty, i kaphy, i pitty, podobnie jak to, że zależnie od tego, jak troskliwie się sobą opiekujesz, możesz mieć pozytywne lub negatywne cechy danej doszy.
Prawdę mówiąc, nie lubię myśleć o pozytywach i negatywach dosz. Przyglądając się doszy, zastanawiam się raczej nad tym, co warto eksponować, pielęgnować, i nad tym, co wymaga ode mnie szczególnej opieki i co powinnam chronić. To podejście bardzo nam się przyda w myśleniu o sezonowym osiędbaniu. W ajurwedzie zachwyca mnie również to, że nie wyróżnia ona żadnej z dosz, żadnej z tych cudownych energii, żadnego z pięciu elementów. Są one całością boskiej harmonii, a naszym zadaniem jest nauczyć się utrzymywać tę naturalną równowagę i akceptować to, co czasem jest trudne do zaakceptowania. Z tego punktu widzenia każda siłowa próba zmiany siebie w kogoś innego skończy się tylko zaburzeniem tej subtelnej równowagi, a więc wprowadzeniem do swojego życia dyskomfortu lub – w skrajnej sytuacji – doprowadzeniem się do choroby. Ajurweda jest wspaniałą nauczycielką samoakceptacji – sprawia, że można się poczuć osadzonym w świecie.
Kluczowe jest zrozumienie jakości, jakie niosą ze sobą poszczególne dosze. Dzięki temu łatwiej będzie rozpoznać elementy danej doszy w sobie. Ta wiedza z kolei może być lupą, przez którą możemy się przyglądać z ciekawością zarówno sobie, jak i światu. Bo – jak już wiesz – jesteśmy jednym.
VATA, CZYLI ZMIENNOŚĆ I RUCH
Dosza vata składa się z eteru i powietrza – jest ruchliwa, sucha, zimna, szorstka, zmienna, lekka. Jej uosobieniem może być na przykład baletnica. Osoba, którą charakteryzuje vata, jest szczupła, ma drobne kości, delikatne nadgarstki i kostki, a także cienką jak pergamin, suchą i chłodną skórę. Jej paznokcie są drobne i łamliwe, a zęby słabe. Vatę charakteryzuje asymetria w postaci krzywych zębów, nierównego nosa, przekrzywionego kręgosłupa, nierównych warg lub kończyn. Jej odporność jest zmienna, podobnie jak nastroje. Zmienne jest też trawienie i wydalanie. Ciężko jej przytyć. Z energią vata łączy się również szorstkość i zimno. To dlatego osoby o konstytucji vata charakteryzują się słabym krążeniem, są wiecznie zmarznięte i często mają problem z zimnymi dłońmi, stopami i koniuszkiem nosa.
W świecie zwierząt i roślin również możemy dostrzec vaty: pusty w środku bambus, drobnokościsty i smukły chart, ruchliwy, delikatny koliber, nerwowa w ruchach, ale zwinna wiewiórka, płatki suchego śniegu, wietrzna, sucha i zimna pogoda. Kiedy pomyślisz o jakościach doszy vata i zaczniesz obserwować świat pod tym kątem, z pewnością znajdziesz wiele charakterystycznych dla niej przedmiotów, roślin czy ludzi. Vata odpowiada również za ruch: oddech, mobilność stawów, bicie serca, impulsy przekazywane przez system nerwowy, poruszające się kończyny, mowę.
Vata na poziomie umysłu charakteryzuje się energią twórczą, zazwyczaj jest kreatywna, zabawna i towarzyska. Szybko się uczy i równie szybko zapomina. Pomysłów ma więcej, niż jest w stanie zrealizować, ale zazwyczaj jej to nie przeszkadza – woli wymyślać, niż zajmować się realizacją. Czuje nieustanny pociąg do nowości. W restauracji chętnie wybierze danie, którego wcześniej nie jadła. Lubi podróżować, jest otwarta i elastyczna. Kiedy traci równowagę, gubi orientację, staje się niespokojna i roztrzepana, może mieć tiki nerwowe i problemy z zasypianiem. Vata ma tendencje do tworzenia w głowie czarnych scenariuszy, często odczuwa lęk i łatwo ulega zmiennym nastrojom. Kiedy się złości, kieruje agresję do wewnątrz lub obwinia się z powodu doświadczanych przykrych emocji. To ta osoba, która zawsze zapomina, gdzie położyła klucze, na spotkaniu nerwowo się wierci, drapie po głowie, nieustannie zakłada nogę na nogę, sprawdza telefon. Vacie trudno wytrwać w postanowieniach, nie lubi rutyny, choć ta, paradoksalnie, jej służy.
Vata będzie bohaterką tej książki. Vata, czyli złota polska jesień, szorstkie, kruche, szeleszczące pod stopami liście; sucha od kaloryferów skóra i suche śluzówki; pękające usta; ręce proszące o odżywczy krem. Wiercenie się w łóżku w bezsenne noce, rozcieranie o siebie zimnych stóp i snucie mrocznych opowieści. Ciepło, to znów zimno, za chwilę deszczowo. Zimny wiatr śpiewający niepokojące melodie, wprowadzający nerwowy nastrój, szarpiący za poły płaszcza. Czasem ciepły, jesienny wiaterek, a czasem potężne, mrożące do kości styczniowe wietrzysko, które sypie suchymi płatkami śniegu prosto w twarz.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Projekt okładki, stron tytułowych, layoutu oraz ilustracje Katarzyna Piątek
Fotografia na okładce oraz stylizacja potraw Marta Brylińska
Redaktorka nabywająca Sylwia Ciuła
Opieka redakcyjna Paulina Gwóźdź
Weryfikacja merytoryczna Szymon Cechnicki
Adiustacja Bogusława Wójcikowska
Korekta Aurelia Hołubowska Barbara Gąsiorowska
Copyright © by Nina Czarnecka Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2021
ISBN 978-83-240-6358-1
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
