Chipsy dla gości - Natalka Suszczyńska - ebook
NOWOŚĆ

Chipsy dla gości ebook

Natalka Suszczyńska

4,3

10 osób interesuje się tą książką

Opis

[O KSIĄŻCE]

Leksykon współczesności: A jak AGATA, B jak BOCZNIAK, C jak CHIPSY, D jak DOMINIKA, E jak EMOJI (z paznokciem), F jak FAKTURY, G jak GASLIGHTING, H jak HANNA, […] Z jak ZAŁOGOWE LOTY KOSMICZNE. Świat w opałach, przed którym na zmianę trzeba się chować i go ratować, a na domiar złego jeszcze rodzina – przeszła, obecna, przyszła – i te arcymistrzowskie problemy, które tylko ona potrafi zgotować. Osiem opowiadań, niektóre z nich kończą się happy endem.

 

[FRAGMENT]

Co dzień przeprowadzana jest ta sama rozmowa, to rytuał, którego nikt nigdy nie ma dość.

– Co słychać? – pyta matka.

– Wszystko dobrze – mówi Dziecko 1.

– A w szkole?

– Też dobrze – mówi Dziecko 2.

– A poza tym?

– Dobrze.

Tu wyczerpują się wspólne tematy i można przeżuwać w ciszy, myśląc o swoich sprawach lub po prostu skupiając się na bieżącym placku. Matka czasem sobie wtedy myśli, że nie ma pojęcia, co by odpowiedziała, gdyby któregoś razu ktoś ją zapytał o to, co u niej.

[Blurby]

 

Nie mam kompetencji, by wiedzieć, jak wygląda życie młodych kobiet w Polsce, a zwłaszcza w wersji surrealistycznej, ale jestem bardzo tego ciekaw – może dlatego książka Natalki Suszczyńskiej weszła mi jak złoto. A może dlatego, że jest świetnie, komunikatywnie napisana, z ogromną empatią względem swoich bohaterów – to jakby przyszła do Ciebie przyjaciółka i zaczęła opowiadać bajki. Takie z wartką narracją osadzoną mocno w kontekście, który obie/oboje znacie: w przesądach, absurdach i nieporozumieniach, które każdy wynosi i z rodzinnego domu, i z codziennych akcji. Ta pisarka umie wydobyć nawet z kompletnego banału magię - bardzo polecam, zjedzcie te chipsy. Wzruszycie się trochę i ubawicie setnie.

Legendarny Afrojax

 

Natalka Suszczyńska jest jak ten sąsiad, co gada, że ma pod łóżkiem dziwne robaki, które mnożą się i kłębią, a kiedy przychodzisz je obejrzeć, to oczywiście żadnych nie ma. Ale ty, mimo to, postanawiasz u niego zostać, bo sąsiad gada i gada rzeczy coraz dziwniejsze i coraz bardziej wciągające. Mówi o matkach pływających w studniach, o namiętności i fakturach, i o duchach w podlaskiej piwnicy – i mówi tak długo, aż dociera do ciebie, że po tym wszystkim nie masz do czego wracać. Więc kiedy on donosi chipsy, te dla gości, nie przestając mówić o diamentowych świniach, ty już wiesz, że będziesz modlić się do najpotężniejszego z białostockich popów, żeby móc z tym sąsiadem zamieszkać już na zawsze, żeby ta książka nigdy się nie skończyła.

Olga Hund

Natalka Suszczyńska - autorka opowiadań, książki "Dropie" (2019), która była nominowana do Nagrody Gombrowicza, i zina "Sny i Pokemony" (2021).

 

Matronaty:

Stoner Polski, Girls and Queers to the Front

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 172

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (12 ocen)
5
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Na­talka Susz­czyń­ska, Chipsy dla go­ści, Kra­ków 2024
Co­py­ri­ght © by the Au­thor, 2024 Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Ha!art, 2024
Re­dak­cja se­rii • Piotr Ma­recki
Re­dak­cja • Mo­nika Wę­gie­lew­ska
Ko­rekta • ze­spół
Pro­jekt okładki • Bo­le­sław Chromry
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny, skład i ła­ma­nie • By Mo­use • www.by­mo­use.pl
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67713-34-4
537. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa
Wy­daw­nic­two Ha!art ul. Ko­nar­skiego 35/8, 30-049 Kra­ków tel. 795 124 207wy­daw­nic­[email protected]
Wy­daw­nic­two Ha!art
@wy­daw­nic­two­ha­art
@wy­dha­art
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Se­ria pro­za­tor­ska pod re­dak­cją Pio­tra Ma­rec­kiego

Je­rzy Fran­czak, Trzy hi­sto­rye

Sła­wo­mir Shuty, Beł­kot

Łu­kasz Or­bi­tow­ski, Sze­roki, głę­boki, wy­ma­lo­wać wszystko

Piotr Ce­giełka, San­dacz w bursz­ty­nie

Sła­wo­mir Shuty, Cu­kier w nor­mie

Mi­chał Pal­mow­ski, Przy­gody Hisz­pana Dete

Mi­chał Wit­kow­ski, Lu­biewo

Marta Dzido, Małż

Ma­rian Pan­kow­ski, Ru­dolf

Ma­ciek Mil­ler, Po­zy­tywni

Ewa Schil­ling, Głu­piec

Adam Wie­de­mann, Sceny łóż­kowe

Jan Dzban, Den­tro

Piotr Szul­kin, So­cjo­pa­tia

Ma­rian Pan­kow­ski, Bal wdów i wdow­ców

Je­rzy Na­sie­row­ski, Zbrod­nia i...

Piotr Czer­ski, Oj­ciec od­cho­dzi

Ma­ciek Mil­ler, Za­kręt hi­po­kampa

Łu­kasz Or­bi­tow­ski, Hor­ror Show

Jo­anna Paw­luś­kie­wicz, Pani na dom­kach

Jo­anna Wi­len­gow­ska, Zęby

Marta Dzido, Ślad po ma­mie

Jan Kra­sno­wol­ski, Klatka

Ma­rian Pan­kow­ski, Pąt­nicy z Ma­cie­rzy­zny

Hu­bert Klimko-Do­brza­niecki, Raz. Dwa. Trzy

Mi­chał Zyg­munt, New Ro­man­tic

Jo­anna Paw­luś­kie­wicz, Te­le­no­wela

Je­rzy Fran­czak, Przy­mie­rzal­nia

Woj­ciech Bru­szew­ski, Fo­to­graf

Krzysz­tof Niem­czyk, Kur­ty­zana i pi­sklęta

Syl­wia Chut­nik, Kie­szon­kowy atlas ko­biet

Ju­liusz Stra­chota, Cień pod blo­kiem Mi­rona Bia­ło­szew­skiego

Na­ta­lia Rol­le­czek, Drew­niany ró­ża­niec

Ma­rian Pan­kow­ski, Nie­wola i dola Adama Po­remby

Ma­ciek Mil­ler, Coc­kring

Do­mi­nika Oża­row­ska, Nie ude­rzy ża­den pio­run

Ewa Schil­ling, Co­dzien­ność

Ma­rian Pan­kow­ski, Tra­twa nas czeka

Piotr Szul­kin, Epi­kryza

Je­rzy Fran­czak, NN

Sła­wo­mir Shuty, Jasz­czur

Da­rek Foks, Ke­bab Me­ister

To­masz Pułka, Vida Lo­cal

Zie­mo­wit Szcze­rek, Przyj­dzie Mor­dor i nas zje, czyli tajna hi­sto­ria Sło­wian

Woj­ciech Bru­szew­ski, Big Dick. Fik­cja do­ku­men­talna

Jan Kra­sno­wol­ski,Afry­kań­ska elek­tro­nika

Da­niel Kot, Kie­run­kowy 22

Ma­rian Pan­kow­ski, Na­stka, śmiej się! Opo­wia­da­nia

Sła­wo­mir Shuty, Dzie­więć­dzie­siąte

Łu­kasz Or­bi­tow­ski, Hor­ror Show [wyd. II popr.]

Jo­anna Dzi­wak, Gry lo­sowe

Søren Gau­ger, Nie to / nie tamto

Ma­ciej Bo­bula, Ka­ta­rzyna Gon­dek, Adam Mi­klasz, Alek­san­der Przy­byl­ski, Mi­chał Zant­man, Bę­karty Wołgi. Klechdy miej­skie

Zie­mo­wit Szcze­rek, Sió­demka

Ju­liusz Stra­chota, Re­laks ame­ry­kań­ski

Flash fic­tion. An­to­lo­gia

Da­riusz Or­szu­lew­ski, Zjed­no­czone Siły Kró­le­stwa Uto­pii

Sta­ni­sław Czycz, Nie wierz ni­komu. Baza

Kon­rad Jan­czura, Prze­myt­nicy

Ma­ciej Piotr Prus, Przy­du­cha

Marta Dzido, Frajda

Olga Hund, Psy ras drob­nych

Ju­liusz Stra­chota, Tu­ry­sta pol­ski wZSRR

Ja­kub Mi­chal­cze­nia, Gi­gu­sie

Anna Ma­zu­rek, Dziwka

Na­talka Susz­czyń­ska, Dro­pie

An­to­nina Kar­daś, Czer­nu­cha

Alek­san­dra Wstecz, Kwiaty roz­łączki

Ja­rek Sku­rzyń­ski, Zro­lo­wany wrze­śniowy Vo­gue

Ze­non Sak­son, Za­cza­ro­wany uber

Sła­wo­mir Shuty, Hi­sto­rie o lu­dziach z wol­nego wy­biegu. Pa­sty i skity

Ma­ciej To­pol­ski, Niż

Ja­kub Mi­chal­cze­nia, Kor­sza­kowo [wyd. II popr. i uzu­peł.]

Ma­ciej Piotr Prus, Wy­spa i inni lu­dzie

Jan Dzban, Den­tro De Luxe

Anna Su­doł, Pro­jekt

Sła­wo­mir Shuty, Beł­kot [wyd. II popr.]

Jaga Sło­wiń­ska, Czar­no­las

Sła­wo­mir Shuty, Cu­kier w nor­mie [wyd. III popr.]

Sła­wo­mir Shuty, Nowy wspa­niały smak

Ma­rian Pi­lot, Dzi­kie mieso

So­ren Gau­ger, Imi­ta­cja ży­cia

Ma­te­usz Gór­niak, Trash Story

Gaba Krzy­ża­now­ska, Jedna czwarta wró­bla

Marta Ko­złow­ska, Ber­dy­czów

Z. Szcze­rek, Przyj­dzie Mor­dor i nas zje, czyli tajna hi­sto­ria Sło­wian [wyd. II]

M. Pi­lot, Za­kaz zwałki

M. Czub, Ob­ja­wie­nie Bo­gini-Świni

A. Ka­cza­now­ski, Ze Sło­wac­kiego

J. Bliź­niak, Dźwięki z Ha’Tun

N. Susz­czyń­ska, Chipsy dla go­ści

Agata i zmarli

1.

Był taki ty­dzień, że pół pod­sta­wówki zwa­rio­wało na punk­cie na­wie­dzo­nego domu. Plotki prze­ska­ki­wały z klasy do klasy jak wszy z dzie­cię­cych głów. Ude­rzały znie­nacka jak piłka pod­czas gry w dwa ognie. W na­wie­dzo­nym domu znaj­do­wał się trup dyn­da­jący na szu­bie­nicy, pen­ta­gramy na­ry­so­wane krwią, garnki ło­mo­tały, por­ce­lana sa­mo­ist­nie roz­trza­ski­wała się o ściany, ktoś wi­dział w środku osobę, która za­miast stóp miała ko­pyta, ktoś spoj­rzał w żółte oczy nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nej be­stii. Wer­sji było wiele, więk­szość szyta na bie­żąco z po­mocą za­sły­sza­nych strasz­nych hi­sto­rii i obej­rza­nych do po­łowy hor­ro­rów. Na każ­dej prze­rwie po­ja­wiały się ak­tu­ali­za­cje do­ty­czące sy­tu­acji pa­nu­ją­cej w na­wie­dzo­nym domu. Po nud­nych lek­cjach było ich szcze­gól­nie dużo.

Nie było zgody co do tego, co stra­szy w domu. Jako że cała pod­sta­wówka była za­po­znana z pod­sta­wo­wymi za­gro­że­niami czy­ha­ją­cymi na lu­dzi w la­tach 90., czyli z sek­tami i z AIDS, bo dużo się o tym wtedy mó­wiło, w roli czar­nych cha­rak­te­rów chęt­nie byli ob­sa­dzani sa­ta­ni­ści i nar­ko­mani (z dzi­siej­szej per­spek­tywy wia­domo, że sa­ta­ni­ści, któ­rzy tną dzie­ciom twa­rze w kratkę lub w li­nie, to bujda, a te­mat AIDS jest dużo bar­dziej skom­pli­ko­wany, jed­nak przy­po­mi­nam, że je­dyna wie­dza, jaką dys­po­no­wali wów­czas ci, któ­rzy tak hoj­nie dzie­lili się ak­tu­ali­za­cjami na te­mat na­wie­dzo­nego domu, po­cho­dziła z pod­sta­wówki, po­dwórka oraz te­le­wi­zji). Sa­ta­ni­ści i nar­ko­mani prze­ra­żali i eks­cy­to­wali więk­szość uczniów.

Udało się za to jed­no­znacz­nie usta­lić, gdzie znaj­duje się na­wie­dzony dom. Stał w bar­dzo do­god­nej lo­ka­li­za­cji, bo przy ulicy Wró­bla. A więc od­po­wied­nio bli­sko, by udać się tam po lek­cjach, na­wet w przy­padku po­sia­da­nia szcze­gól­nie przy­wią­za­nych do ze­garka ro­dzi­ców. Co szyb­szym i co od­waż­niej­szym uda­wało się tam też wy­sko­czyć na dłu­gich prze­rwach.

Dom był pu­sty i rze­czy­wi­ście pre­zen­to­wał się dość mrocz­nie: zbu­twiałe de­ski, dziu­rawy dach, wy­bite okna, w środku kom­pletna ciem­ność. Dzie­ciaki piel­grzy­mo­wały na Wró­bla gru­pami, uda­jąc przed sobą, że się nie boją, za­glą­dały do środka i mó­wiły, że fak­tycz­nie: wi­dzą na­pisy krwią na ścia­nach, sły­szą tłu­czone fi­li­żanki i spodki, a nie­któ­rym udało się na­wet wy­pa­trzyć tego trupa, co dynda na stryczku. Nie­które pa­trzyły przez palce, inne ka­mie­niały lub ucie­kały z pi­skiem. Chłopcy po­py­chali dziew­czynki na ogro­dze­nie, my­śląc pew­nie, że śmiesz­nie by było, gdyby ja­kiś sa­ta­ni­sta czy nar­ko­man cap­nął je za nogę i wcią­gnął do środka (co oczy­wi­ście ni­gdy się nie zda­rzyło).

Pod ko­niec ty­go­dnia po­ja­wiła się ko­lejna plotka: otóż zna­la­zła się jedna od­ważna, która we­szła do środka domu. I to dziew­czyna! Rze­komo spę­dziła tam z kwa­drans, a kiedy wy­szła, po­wie­działa, że nie wi­działa nic spe­cjal­nego. Po­dobno wtedy miało miej­sce prze­słu­cha­nie prze­pro­wa­dzone przez tych, któ­rzy pod do­mem wy­sta­wali naj­czę­ściej.

– Nie wi­dzia­łaś pen­ta­gra­mów i 666 na ścia­nach?

– Nie.

– A ja­kichś na­pi­sów krwią?

– Nie.

– A trupa dyn­da­ją­cego na szu­bie­nicy?

– Nie.

– A po­lter­ge­ista?

– Co to ta­kiego?

– Ten duch, który rzuca przed­mio­tami.

– A, no to też nie.

– A czło­wieka z ko­py­tami?

– Nie wi­dzia­łam tam żad­nego czło­wieka.

– Na­wet ta­kiego z jasz­czu­rzymi oczami?

– Na­wet ta­kiego z jasz­czu­rzymi oczami.

– A nar­ko­ma­nów? A sa­ta­ni­stów?

– Nie i nie.

A po­tem przy­szedł week­end, a po nim po­nie­dzia­łek i na­wie­dzony dom prze­stał być te­ma­tem nu­mer je­den, bo ktoś miał nowe adi­dasy, ktoś do­stał Play­Sta­tion, a w ogóle to zbli­żał się czas wy­cie­czek szkol­nych i to one za­przą­tały głowę uczniom pod­sta­wówki. Skoń­czyło się piel­grzy­mo­wa­nie na ulicę Wró­bla.

2.

Dziew­czyna, która we­szła do na­wie­dzo­nego domu, miała na imię Agata. Po­zna­ły­śmy się dwa lata póź­niej, czyli w zu­peł­nie in­nej epoce, na ko­lo­niach. Za­ko­le­go­wa­ły­śmy się. Po­do­bało mi się, że Agata do wszyst­kiego pod­cho­dzi po­waż­nie, słu­cha praw­dzi­wej mu­zyki, ogląda Wia­do­mo­ści, a do tego nie za bar­dzo przej­muje się tym, czy ktoś ją lubi.

– Nie je­stem zupą po­mi­do­rową, żeby mnie wszy­scy lu­bili – mó­wiła za­wsze, a ja my­śla­łam, że sama to wy­my­śliła. Do­piero po­tem do­wie­dzia­łam się, że jed­nak nie.

Agata in­te­re­so­wała się wy­da­rze­niami ze świata i żywo na nie re­ago­wała. Po obo­zie da­lej się ko­le­go­wa­ły­śmy, co zresztą nie było szcze­gól­nie skom­pli­ko­wane, bo miesz­ka­ły­śmy bli­sko sie­bie, nasz roz­kład dnia nie ob­fi­to­wał w wy­da­rze­nia i da­lej trwało lato. Któ­re­goś dnia przy­szła cała we łzach:

– Ma­rek Ko­tań­ski nie żyje – po­wie­działa.

Ja oczy­wi­ście nie mia­łam po­ję­cia, kto to jest ten cały Ma­rek Ko­tań­ski i dla­czego jego odej­ście tak ją za­smu­ciło, ale wsty­dzi­łam się za­py­tać. Niby by­łam o rok od niej młod­sza, ale wi­dać było, że nie przy­stoi tego nie wie­dzieć, skoro lu­dzie, któ­rzy wie­dzą, re­agują na jego śmierć w taki spo­sób. Mię­dzy jed­nym chlip­nię­ciem a dru­gim Agata za­su­ge­ro­wała, że na­leży ja­koś upa­mięt­nić tego wiel­kiego czło­wieka, o któ­rym ja wciąż mia­łam ra­czej nie­wiel­kie po­ję­cie. Ale i tak ocho­czo przy­tak­nę­łam.

Agata po­wie­działa, że naj­lep­szą formą upa­mięt­nie­nia Marka Ko­tań­skiego bę­dzie mu­ral. Za­pro­po­no­wa­łam jej, że można wy­ko­nać go w mo­jej piw­nicy. I tak pla­no­wa­ły­śmy wy­ko­rzy­stać resztki farby, którą zna­la­zły­śmy na śmiet­niku, żeby oży­wić tro­chę wnę­trze i przy oka­zji zna­leźć so­bie ja­kąś kon­struk­tywną roz­rywkę.

A o to było trudno, bo choć wie­dzia­ły­śmy na sto pro­cent, z czego już wy­ro­sły­śmy, to, do czego wła­śnie do­ra­stamy, nie było jesz­cze ja­sne jak słońce.

Mu­ral po­wstał tego sa­mego dnia: uśmiech­nięty Ko­tań­ski, oczy­wi­ście z wą­sem i z ku­cy­kiem, ubrany w T-shirt z na­pi­sem „MAR­KOT”. Ma­lu­nek może i na­iwny, ale z serca.

Na Ko­tań­skim się jed­nak nie skoń­czyło. Agata do­mo­fo­no­wała do mnie cała we łzach, z pewną re­gu­lar­no­ścią in­for­mu­jąc, że na ścia­nie piw­nicy na­leży upa­mięt­nić ko­lejną osobę.

– Joe Strum­mer nie żyje – mó­wiła, więc ma­lo­wa­ły­śmy Jo­ego Strum­mera.

– Nie żyje Ka­zi­mierz Dej­mek – no i ma­lo­wa­ły­śmy Dejmka.

– Nina Si­mone ode­szła – ale nie ze ściany mo­jej piw­nicy.

– Już po Ka­tha­rine Hep­burn – i znów chwy­ta­ły­śmy za pędzle.

Trwało to kilka mie­sięcy, aż na ścia­nie po­ja­wiła się nie­zła gro­madka tych, któ­rzy ode­szli mię­dzy 19 sierp­nia 2002 a 29 czerwca 2003 roku.

Cza­sem wy­da­wało mi się, że Agata nie prze­żywa tych wszyst­kich śmierci tak na­prawdę i z ca­łego serca, że sta­no­wią one ra­czej pre­tekst do wy­ko­na­nia mu­ralu. Ale nie­ład­nie było to su­ge­ro­wać, gdy tak chli­pała i smar­kała. A cza­sem my­śla­łam cał­kiem od­wrot­nie, że to ja je­stem nie­doj­rzała, bo śmierć tych wiel­kich lu­dzi nie robi na mnie do­sta­tecz­nego wra­że­nia.

Któ­re­goś razu Agata po­wie­działa, że musi mi coś wy­znać, ale że­bym się z niej nie śmiała.

– Ci zmarli, kiedy ich ma­luję, prze­ka­zują mi różne in­for­ma­cje.

– Na przy­kład ja­kie?

– Du­chowe. Dzięki nim je­stem lep­szą osobą.

Nie drą­ży­łam. Pierw­szy raz usły­sza­łam z pierw­szej ręki o tak głę­bo­kim du­cho­wym do­świad­cze­niu i zbiło mnie to z pan­ta­łyku.

3.

Śniło mi się tej nocy, że znowu by­łam na Wy­go­dzie. Pod­jeż­dżam pod dom, bramka skrzypi, po pra­wej mam wierzbę, a po le­wej tuje, po­ko­nuję schody, otwie­ram drzwi wej­ściowe, sta­wiam buty w wia­tro­ła­pie, mi­jam wy­ło­żony bo­aze­rią ko­ry­tarz i wcho­dzę na pię­tro. Tam znaj­duje się po­kój, który pa­mię­tam z dzie­ciń­stwa: biurko, stosy pa­pie­rzysk, ksią­żek, ma­szyna do pi­sa­nia (halo, halo, czy spraw­dza­łaś ostat­nio swój przy­wi­lej?).

Prze­cha­dzam się po tym po­koju na tyle, na ile to moż­liwe. Miej­sca jest bar­dzo mało, a przed­mio­tów bar­dzo dużo. Tro­chę w nich grze­bię, ale tak, żeby się nie wy­dało. Wiem, że za­raz wróci wła­ści­ciel po­koju i za­ra­zem wiem, że on nie żyje. A mimo to wraca. No i wtedy ja się bu­dzę.

Pa­mię­tam ten po­kój z dzie­ciń­stwa. Wtedy też grze­ba­łam, tak, żeby się nie wy­dało, cze­ka­jąc aż wróci wła­ści­ciel. Sta­ra­łam się też ro­bić małe miłe rze­czy, dzięki któ­rym ży­cie staje się przy­jem­niej­sze. Zbie­ra­łam wszyst­kie gumki do ście­ra­nia, które le­żały na biurku, w szu­fla­dach, po­za­py­chane gdzieś po ką­tach, li­czy­łam je i wkła­da­łam do jed­nego kar­to­no­wego pu­dełka po per­fu­mach (wtedy ta­kie pu­dełka się prze­cho­wy­wało – za­równo mnie, jak i lu­dziom znacz­nie ode mnie star­szym, wy­da­wały się one nie­zwy­kle cenne). Na­stęp­nie pi­sa­łam na kartce „27 GU­MEK DO ŚCIE­RA­NIA” i na­kle­ja­łam ją na pu­dełko.

„Ucie­szy się, kiedy zo­ba­czy, że po­li­czy­łam wszyst­kie gumki” – my­śla­łam so­bie.

Kiedy wra­ca­łam ty­dzień póź­niej, gumki znów le­żały w naj­róż­niej­szych miej­scach. Była to więc praca z ga­tunku tych sy­zy­fo­wych.

Dom, o któ­rym my­ślę, to kla­syczna kostka z lat 70., w mię­dzy­cza­sie tro­chę prze­bu­do­wana, ale tak bez sza­leństw. Nie mie­li­śmy tu do czy­nie­nia z „efek­towną me­ta­mor­fozą” albo „wy­jąt­kową re­wi­ta­li­za­cją”. Wtedy zresztą nie uży­wało się ta­kich słów.

Miesz­kała tam bab­cia i miesz­kał tam dzia­dek.

Kilka dni wcze­śniej śniła mi się bab­cia. Nie­wiele z tego snu pa­mię­tam, ale ją tak. A to wy­jąt­kowe, bo czę­ściej za­pa­mię­tuję miej­sca, które mi się śniły. Na­wet je­śli wy­glą­dają tro­chę ina­czej niż w rze­czy­wi­sto­ści, umiem je po­ka­zać na Go­ogle Maps.

Trzy razy w ty­go­dniu śni mi się pa­wi­lon han­dlowy Trzy Kłosy, są w nim trzy wiel­kie szma­teksy, w któ­rych za każ­dym ra­zem znaj­duję coś no­wego.

Wy­cho­wano mnie w prze­ko­na­niu, że zmarli śnią się z ja­kie­goś po­wodu. Choć nie żyją, to cze­goś tam od nas chcą, o coś im cho­dzi. Dla­tego też nie można ich zi­gno­ro­wać.

Na ewen­tu­al­ność wy­stę­po­wa­nia osób zmar­łych w snach zo­stała opra­co­wana spe­cjalna pro­ce­dura. Po ta­kim śnie na­leży udać się na cmen­tarz w naj­bliż­szym moż­li­wym ter­mi­nie i za­pa­lić znicz nie tylko na gro­bie osoby, która się śniła, ale też ca­łej reszty. W ten spo­sób za­pewni się zmar­łym uwagę, któ­rej się do­ma­gają.

Tu wy­stę­puje kom­pli­ka­cja. Bez ocią­ga­nia uda­łam się na cmen­tarz pra­wo­sławny, by po­sta­wić zni­cze, a po­tem – w tym sa­mym celu – także na cmen­tarz ka­to­licki. Zmarli jed­nak śnili mi się da­lej. Przy­cho­dzili ca­łymi hor­dami i ga­dali, ga­dali, ga­dali, wła­snych my­śli przez to nie sły­sza­łam. Każ­dej nocy śniło mi się ich co­raz wię­cej, naj­pierw tylko z ro­dziny, a po­tem nie, po­tem przy­szedł czas na in­nych, zna­nych mi z me­diów, z te­le­wi­zji. Szalę prze­wa­żył Ma­rek Ko­tań­ski, który pew­nej nocy uparł się, by gło­śno pusz­czać swoje płyty.

Cho­dzi­łam nie­wy­spana i roz­draż­niona, a na do­miar złego nie mo­głam się z ni­kim po­dzie­lić tym, co mnie spo­tyka, bo mia­łam doj­mu­jące po­czu­cie, że ist­nieją bar­dziej praw­dziwe i na­ma­calne pro­blemy niż garstka zmar­łych, która sie­dzi mi na gło­wie.

I wtedy przy­po­mnia­łam so­bie o Aga­cie.

4.

Nie za bar­dzo pie­lę­gno­wa­ły­śmy tę zna­jo­mość, przez parę lat mi­ja­ły­śmy się jesz­cze na osie­dlu, aż w końcu ścieżki się nam cał­kiem ro­ze­szły. Nie wi­dy­wa­łam jej już wcale. Ale w dzi­siej­szych cza­sach, je­śli się wie, jak szu­kać, do wszyst­kich da się ja­koś do­kli­kać. Ja aku­rat wiem, więc pod wie­czór by­ły­śmy już zna­jo­mymi na Fa­ce­bo­oku, a dwa dni póź­niej pu­ka­łam do drzwi jej dwu­po­ko­jo­wego miesz­ka­nia na Dzie­się­ci­nach. Biały, pu­chaty pie­se­czek szcze­kał na mnie, kiedy wie­sza­łam kurtkę w ko­ry­ta­rzu.

– Ci­cho, Rambo. Prze­pra­szam za nią, jest strasz­nie krzy­kliwa. Ilu masz ob­ser­wa­to­rów na In­sta­gra­mie?

– Nie mam In­sta­grama – od­po­wie­dzia­łam. Po­my­śla­łam so­bie, że to bar­dzo dziwne py­ta­nie na dzień do­bry po kil­ku­na­stu la­tach.

– Rambo ob­ser­wuje dwie­ście ty­sięcy osób. No, pra­wie dwie­ście ty­sięcy. Z ca­łego świata.

– Ale dla­czego?

– Tylko po­patrz. Po pro­stu jest uro­cza. Cza­sem to wy­star­czy. Zwłasz­cza w przy­padku psów.

Rambo to nie tylko pies, ale też praca. Pro­wa­dze­nie jej konta na In­sta­gra­mie za­mie­niło się w za­wód Agaty. Oprócz tego ma też in­ter­ne­towy vin­tage shop, w któ­rym sprze­daje ciu­chy wy­grze­bane w szma­tek­sach. Mówi, że dzięki temu czuje się nie­za­leżna. Nie musi wsta­wać o kon­kret­nej po­rze i tak da­lej. A pie­nią­dze z tego są – jak to ujęła – fajne.

– A ty czym się zaj­mu­jesz? – za­py­tała, więc od­po­wie­dzia­łam, ale nie chce mi się tego te­raz po­wta­rzać.

Zro­biła kawę i usia­dły­śmy w sa­lo­nie. Nad we­lu­rową ka­napą wi­siało dużo opra­wio­nych zdjęć. Wszyst­kie przed­sta­wiały Rambo.

– Słu­chaj, w za­sa­dzie przy­szłam w kon­kret­nej spra­wie. Pa­mię­tasz te ma­lunki, które ro­bi­łaś w mo­jej piw­nicy?

– Już się tym nie zaj­muję.

– Do­my­ślam się. I prawdę mó­wiąc zdzi­wi­ła­bym się, gdy­byś ro­biła to da­lej.

– Cza­sem ża­łuję. Ostat­nio, jak umarł Pro­ko­piuk, a za­raz po nim Brach-Cza­ina. Wtedy mia­łam ta­kie po­czu­cie, że po­win­nam do tego wró­cić. Ale wiesz, ży­cie, zupa się przy­pa­lała, coś za­pip­czało w te­le­fo­nie, ktoś coś ode mnie chciał, no i w końcu za­po­mnia­łam.

– A może by­ła­byś w sta­nie mi po­móc?

W week­end zo­ba­czy­ły­śmy się u mnie, ja, Agata i Rambo. Wy­grze­ba­łam ja­kieś farby, pew­nie te same, któ­rymi ma­lo­wała Ko­tań­skiego i resztę, bo ich kon­sy­sten­cja po­zo­sta­wiała wiele do ży­cze­nia. Ale do­la­ły­śmy tro­chę wody, roz­pusz­czal­nika, zmy­wa­cza do pa­znokci (może nie­po­trzeb­nie) i po­woli za­częły się do cze­goś nada­wać.

– Po­każ mi ich zdję­cia. Mu­szę wie­dzieć, jak wy­glą­dali. I daj mi chwilę, bo to chyba nie bę­dzie pro­ste. Ni­gdy cze­goś ta­kiego nie ro­bi­łam. Mogę za­pa­lić?

– Ja­sne, tylko wyjdź na bal­kon.

Wy­szła i nie było jej do­syć długo. W tym cza­sie zdą­ży­łam ku­pić na Al­le­gro kilka mniej lub bar­dziej po­trzeb­nych rze­czy. To jest to, czym się zaj­muję, kiedy nie wiem, co ro­bić. A po­tem od­bie­ram te paczki i się dzi­wię.

– Okej, je­stem go­towa. Mo­żemy scho­dzić do piw­nicy, tylko naj­pierw we­zmę Rambo na psipsi.

– To ja to ma­lo­wa­łam? Co za szok – po­wie­działa Agata, pa­trząc na moją piw­nicę. – Ja­koś le­piej to za­pa­mię­ta­łam, ale w su­mie nic dziw­nego. Patrz na tego, jaką ma bu­zię! Cze­kaj, zro­bię zdję­cie... Albo nie, le­piej ty mi zrób, mnie i Rambo, okej? Patrz pie­sku, to jest Ma­rek Ko­tań­ski, wielki czło­wiek. Ale nie miał konta na in­sta. Po­każ, po­każ te zdję­cia... Spoko wy­szło, po­tem wrzucę. Do­bra, mo­żemy za­czy­nać. Mam na­dzieję, że się nie ob­ra­zisz, je­śli mi wyjdą tro­chę po­kracz­nie... Bo jest ta­kie praw­do­po­do­bień­stwo i to duże. Dawno ni­czego nie ry­so­wa­łam. No i chyba ni­gdy nie by­łam w tym do­bra, przy­naj­mniej są­dząc po tych mor­dach. Ale mam kon­cep­cję, mam kon­cep­cję. Choć nie obie­cuję, że coś z tego wyj­dzie.

Na ścia­nach piw­nicy było gę­sto od zmar­łych. W za­sa­dzie za­czę­łam się za­sta­na­wiać, czy to nie było tak, że wtedy – lata temu – prze­stała ma­lo­wać, bo czuła, że koń­czy się miej­sce. A in­nej piw­nicy nie miała na wi­doku. Te­mat two­rze­nia ta­kich por­tre­tów w cu­dzych piw­ni­cach musi się po­ja­wić or­ga­nicz­nie, bo ina­czej lu­dzie dziw­nie będą na cie­bie pa­trzeć (niby nie na­leży się tym przej­mo­wać, ale wia­domo, jak jest).

Kiedy ona ma­lo­wała, ja grze­ba­łam w piw­nicy. Przez lata ze­brało się tu dużo wszyst­kiego, co stare i nie­po­trzebne: po­żół­kłe wy­da­nia ga­zet i ty­go­dni­ków opi­nii, pod­ręcz­niki z gim­na­zjum, nad­gry­zione zę­bem czasu buty, sło­iki, te pu­ste i te pełne. Kiedy już z grub­sza przej­rza­łam te wszyst­kie rze­czy, wy­bra­łam się na wy­prawę po piw­nicz­nych ko­ry­ta­rzach. Wy­glą­dało na to, że w ostat­nim cza­sie piw­nica stała się prze­strze­nią so­cja­li­za­cji. Świad­czyły o tym zwłasz­cza pu­ste bu­telki, puszki i nie­do­pałki, na które co rusz się na­ty­ka­łam.

Po­czu­łam, że wiele mnie omi­nęło.

Agata ma­lo­wała i ma­lo­wała, więc można było przy­pusz­czać, że od­stawi tam ja­kie­goś Rem­brandta. Efekt przy­po­mi­nał jed­nak ra­czej dziwny świat współ­cze­snych pry­mi­ty­wów, tyle że bez bi­gla. Ze­nek to to nie był (mam na my­śli oczy­wi­ście Iła­riona Da­ni­luka).

Grunt, że dało się tych mo­ich zmar­łych roz­po­znać. To nic, że głów­nie po fry­zu­rach.

– I co? Po­wie­dzieli coś? – za­py­ta­łam.

– Tak. Przede wszyst­kim, że się o cie­bie mar­twią.

– Mo­gliby się już w końcu za­jąć sobą.

– Po­wie­dzieli, że ne­gu­jesz swoje praw­dziwe ja.

– A co to zna­czy?

– Tego to mi aku­rat nie wy­ja­śnili.

5.

Mu­szę się do cze­goś przy­znać: co­achin­gowe bon moty mnie brzy­dzą. Dla­tego też nie po dro­dze było mi z su­ge­stią od mo­ich zmar­łych. Ale skoro wła­śnie tego chcieli, nie mia­łam wyj­ścia – mu­sia­łam wy­ru­szyć drogą sa­mo­po­zna­nia. I szło mi to opor­nie.

A oni da­lej mi się śnili. Kon­wen­cja: film niemy. Czarno-biali zmarli ślą mi mnó­stwo wy­mow­nych spoj­rzeń, ich rysy są pod­kre­ślone ma­ki­ja­żem; akom­pa­nia­ment na pia­ninku. Ta mu­zyka tkwiła mi w gło­wie ca­łymi dniami, wy­zna­cza­jąc mój kie­ru­nek.

Cho­dzi­łam do piw­nicy, by wpa­try­wać się w na­ma­lo­wane przez Agatę twa­rze. Za­da­wa­łam im py­ta­nia, ale nie otrzy­my­wa­łam od­po­wie­dzi. Stos bu­te­lek rósł z każ­dym dniem, ale osób, które mo­gły za to od­po­wia­dać, ni­gdy nie spo­tka­łam.

Mi­jał czas, ale nie­wiele się zmie­niało. Każ­dej nocy oglą­da­łam niemy film z mo­imi zmar­łymi. Ich twa­rze sta­wały się co­raz bar­dziej su­ge­stywne. Aż w końcu epoka kina nie­mego się skoń­czyła. Pew­nej nocy przy­śniło mi się coś w ro­dzaju Ava­tara, choć nikt z mo­ich zmar­łych nie wi­dział tego filmu. Bar­dzo ko­lo­rowa ani­ma­cja kom­pu­te­rowa w 3D, wszy­scy na nie­bie­sko. Mó­wili dziw­nym, nie­ist­nie­ją­cym ję­zy­kiem, który jed­nak ro­zu­mia­łam – tak to w końcu jest w snach. I czu­łam, że to już to.

Na­stęp­nego po­ranka nie przy­po­mi­na­łam już sie­bie. Sy­tu­acja z gruntu kaf­kow­ska, ale cóż – obu­dzi­łam się, a w lu­strze zo­ba­czy­łam Di­gletta. Jest to Po­ke­mon ziemny, mówi się o nim cza­sem „kreci”. Przy­po­mina brą­zową dżdżow­nicę, przy­naj­mniej są­dząc po gło­wie, bo zwy­kle to tylko ona jest wi­doczna. W lu­strze wi­dzia­łam jed­nak ca­łość, więc gdyby ktoś się za­sta­na­wiał, jak wy­gląda reszta Di­gletta, to z całą pew­no­ścią mogę za­świad­czyć, że nie ma tu żad­nych kom­bi­na­cji. Nie­wi­doczna część tego Po­ke­mona jest na­tu­ral­nym prze­dłu­że­niem jego wi­docz­nej czę­ści.

Wie­dzia­łam, że to nie jest żadna kpina i wie­dzia­łam, co mam ro­bić.

Ży­cie Di­gletta po­lega na ry­ciu, więc po­peł­za­łam czy­nić moją po­win­ność: po­znać mia­sto z po­ziomu mi­nus je­den. Jako Po­ke­mon kreci mia­łam słaby wzrok, bo gdy się ko­pie tu­nel pod zie­mią, ten zmysł jest w za­sa­dzie zbędny. Co in­nego do­tyk – czu­łam wszystko, dużo wię­cej niż zie­mię.

Przy­po­mniało mi się, co mó­wiła Agata. Py­tana przez dzieci o wi­zytę w na­wie­dzo­nym domu przy ulicy Wró­bla twier­dziła, że nic tam nie wi­działa. Coś się tam jed­nak wy­da­rzyło.

– Ale nie o wszyst­kim da się elo­kwent­nie opo­wia­dać – po­wie­działa mi.

A ja znowu nie drą­ży­łam.

Czu­łam wszystko, a wszystko, co czu­łam, ro­zu­mia­łam.

Do ro­zu­mie­nia było dużo, bo zwie­dzi­łam ka­wał mia­sta. By­łam i pod Pa­ła­cem Bra­nic­kich, i tam, gdzie kie­dyś stał Mar­ket ABC, i pod Pla­cem Uni­wer­sy­tec­kim, pod ota­cza­ją­cym go par­kiem, pod Sło­necz­nym Sto­kiem i pod Doj­li­dami. Za­ha­czy­łam o Dzie­się­ciny.

Su­nę­łam cały dzień, a kiedy już się zmę­czy­łam, wró­ci­łam do domu. Spłu­ka­łam moje dżdżow­ni­cze ciało pod prysz­ni­cem, a na­stęp­nego dnia obu­dzi­łam się już jako ja. Zga­dzały się pie­przyki, bli­zny na ko­la­nach i ob­gry­zione pa­znok­cie.

Zdaje się, że po tym nie śnili mi się już zmarli. Za­czę­łam za to by­wać na im­pre­zach w piw­nicy, ale to już te­mat na inną hi­sto­rię.

Baby Bocz­niak

1.