Całkiem zwyczajny kraj. Historia Polski bez martyrologii - prof. Brian Porter-Szűcs - ebook

Całkiem zwyczajny kraj. Historia Polski bez martyrologii ebook

Porter-Szucs Brian

4,5

19 osób interesuje się tą książką

Opis

Całkiem zwyczajny kraj obejmuje okres od 1795 roku do dzisiejszych rządów PiS. Osią rozważań tego historycznego eseju jest kształtowanie się polskiej świadomości narodowej. Brian Porter-Szűcs oferuje nową perspektywę na wiele istotnych kwestii. Czy faktycznie w XIX wieku chłopi identyfikowali się z polskością? Czy na pewno II RP szanowała swoich niepolskich obywateli i przestrzegała ich praw? Czy życie w PRL-u było jedną wielką udręką? Czy Polacy mieli jasną wizję państwa, czy kształtowało się ono niejako przez przypadek? Autor jako „zewnętrzny” badacz nie ma problemu z kwestionowaniem wielu mitów dotyczących naszej historii i dowodzi, że los Polski nie tle historii powszechnej jest dosyć typowy.

Brian Porter-Szűcs (ur. 1963) jest profesorem historii, wykłada na University Michigan-Ann Arbor. Wydał m.in. Faith and Fatherland: Catholicism, Modernity, and Poland (2010) oraz When Nationalism Began to Hate: Imagining Modern Politics in 19th Century Poland (2000), która to książka została przetłumaczona na polski pod tytułem Gdy nacjonalizm zaczął nienawidzić: Wyobrażenia nowoczesnej polityki w dziewiętnastowiecznej Polsce (2011). Napisał też kilkadziesiąt artykułów poświęconych polskiej religijności i najnowszym wydarzeniom politycznym w naszym kraju.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 721

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (256 ocen)
172
60
15
3
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lupkow

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka na złe (gorsze) czasy:). Wskazana lektura bo w zasadzie dla wszystkich. Trafna diagnoza i niestety przeprowadzony z żelazną logiką wywód doprowadzimy do roku 2020. O tym jak PIS jest spadkobiercą PZPR i endecji. Byli w tych ugrupowaniach ludzie dobrzy i szlachetni, ale obydwie formacje źle zasłużyły Polsce i światu. Serdecznie Polecam:)
54
Newta

Dobrze spędzony czas

Świeże spojrzenie, nie bogohonorojczyźniane, autor patrzy na Polskę z dystansem, ale i szacunkiem i sympatią. Przekłuwa balonik pychy, ale i opisuje wiele powodów do zadowolenia. Przy okazji to się po prostu świetnie czyta.
43
gabryssa1426

Nie oderwiesz się od lektury

Książka fenomenalna. Napisana rzetelnie, oparta na źródłach i twardych danych, a także dobrą wrażliwością społeczno-kulturową autora. Otwiera oczy na wiele tematów i wprowadza w refleksję. Polecam każdemu zainteresowanemu, a zwłaszcza osobon urodzonym po roku 2000 jak ja, gdzie nie miałam prawa czy możliwości dowiedzieć się wielu rzeczy w tym temacie. Książka napisana zrozumiałym i ciekawym językiem, autora nie da się nie lubić i nie zrozumieć intencji.
21
kukis

Dobrze spędzony czas

Naprawdę świeta pozycja. Niezwykle ciekawie przyglądać się Polsce bez nabudowanych wokół mitów, maryjek i bogobojnych wojowników.
33
cordial

Nie oderwiesz się od lektury

Uporządkowana polityczna historia Polski w storytellingowej formule. Forma której zdecydowanie brakuje na lekcji historii
22

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu an­giel­skie­go: Po­land in the Mo­dern World: Bey­ond Mar­tyr­dom

Co­py­ri­ght © by Brian Por­ter-Szűcs, 2021

Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Fil­try, 2021

Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Anna Dzierz­gow­ska, 2021

Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Jan Dzierz­gow­ski, 2021

Pro­jekt okład­ki: Mar­ta Ko­na­rzew­ska / Ko­na­rzew­ska.pl

Opie­ka re­dak­cyj­na: Ewa Wie­le­ży­ńska, Do­ro­ta No­wak

Kon­sul­ta­cja me­ry­to­rycz­na: dr hab. Adam Lesz­czy­ński

Re­dak­cja: Woj­ciech Gór­naś / Re­dak­tor­nia.com

Ko­rek­ty: Re­dak­tor­nia.com

In­deks: Re­dak­tor­nia.com

Wy­daw­ca oświad­cza, że do­ło­żył wszel­kich sta­rań, aby do­trzeć do wszyst­kich wła­ści­cie­li i dys­po­nen­tów praw au­tor­skich ma­te­ria­łów ilu­stra­cyj­nych. Oso­by fi­zycz­ne i praw­ne, któ­rych nie uda­ło nam się usta­lić, pro­si­my o kon­takt z wy­daw­nic­twem.

ISBN 978-83-957973-5-4

Wy­daw­nic­two Fil­try sp. z o.o.

Ul. Fil­tro­wa 61 m. 13

02-056 War­sza­wa

e-mail: re­dak­cja@wy­daw­nic­two­fil­try.pl

www.wy­daw­nic­two­fil­try.pl

Skład i przy­gto­wa­nie eBo­oka: Ja­ro­sław Ja­bło­ński / jjpro­jekt.pl

spis treści

wstęp

Uwa­ga o przy­pi­sach

roz­dział pierw­szypo­la­cy bez pol­ski, 1795–1918

Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca

roz­dział dru­gikra­jo­braz po­li­tycz­ny na po­cząt­ku xx wie­ku

Ró­żne od­mia­ny so­cja­li­zmu

Na­ro­do­wa De­mo­kra­cja

Lu­do­wcy

Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca

roz­dział trze­cina­ród czy re­wo­lu­cja? 1914–1922

pps i en­de­cja

Pol­ska re­wo­lu­cja

Woj­na pol­sko-bol­sze­wic­ka

Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca

roz­dział czwar­tymi­ędzy de­mo­kra­cją a au­to­ry­ta­ry­zmem, 1922–1939

Pa­ństwo na­ro­do­we ver­sus pa­ństwo oby­wa­tel­skie

Za­mach ma­jo­wy

Sa­na­cja

Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca

roz­dział pi­ątyhi­per­in­fla­cja i kry­zys

Ró­żni­ce re­gio­nal­ne

Wiel­ka in­fla­cja

Wiel­ki kry­zys

Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca

roz­dział szó­styży­dzi, ukra­ińcy i inni po­la­cy

Ży­dow­scy Po­la­cy i pol­scy Ży­dzi

Ukra­ińcy

Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca

roz­dział siód­mydru­ga woj­na świa­to­wa, 1939–1945

Kam­pa­nia wrze­śnio­wa

Oku­pa­cja i ter­ror

Opór

Spor­na pa­mi­ęć

Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca

roz­dział ósmypod­bój czy re­wo­lu­cja? 1945–1956

Staw­ka ide­olo­gicz­na

Po­li­ty­ka wła­dzy i po­czątek zim­nej woj­ny, 1944–1948

Do­świad­cze­nie sta­li­ni­zmu

Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca

roz­dział dzie­wi­ątyrok 1956 i roz­wój ko­mu­ni­zmu na­ro­do­we­go

Od­wi­lż Go­mu­łki

„Pol­ska dro­ga” Go­mu­łki

Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca

roz­dział dzie­si­ątyko­mu­nizm i kon­sump­cjo­nizm

Na­ro­dzi­ny ko­mu­ni­stycz­ne­go kon­su­men­ta

Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca

roz­dział je­de­na­styko­niec prl, 1976–1989

Bunt i opo­zy­cja

„So­li­dar­no­ść”

Rok 1989

Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca

roz­dział dwu­na­styte­ra­pia szo­ko­wa

Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca

roz­dział trzy­na­styiii rp

Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca

po­sło­wie

wstęp

Bry­tyj­ski pi­sarz Do­uglas Adams w Re­stau­ra­cji na ko­ńcu wszech­świa­ta (któ­ra jest praw­dzi­wym ar­cy­dzie­łem fan­ta­sty­ki hu­mo­ry­stycz­nej) opi­su­je do­sko­na­łe na­rzędzie tor­tur, wir ca­łko­wi­te­go zro­zu­mie­nia:

Czło­wiek, któ­ry wy­na­la­zł wir ca­łko­wi­te­go zro­zu­mie­nia, zro­bił to w za­sa­dzie tyl­ko dla­te­go, że chciał za­grać żo­nie na ner­wach.

Trin Tra­gu­la – bo tak się na­zy­wał – był ma­rzy­cie­lem, my­śli­cie­lem, lu­bi­ącym abs­trak­cyj­ne i teo­re­tycz­ne do­cie­ka­nia fi­lo­zo­fem czy – jak wy­ra­zi­ła­by to jego żona – przy­głu­pem. […]

– Za­cznij na­resz­cie od­ró­żniać, co jest wa­żne, a co nie! – po­wta­rza­ła bez prze­rwy, cza­sem nie mniej niż trzy­dzie­ści osiem razy w ci­ągu dnia. Tak więc zbu­do­wał wir ca­łko­wi­te­go zro­zu­mie­nia – żeby jej po­ka­zać […].… Kie­dy włączył wir, w jed­nej chwi­li uj­rza­ła nie­sko­ńczo­no­ść stwo­rze­nia oraz – we wła­ści­wej ska­li – sie­bie.

Trin Tra­gu­la był prze­ra­żo­ny, wstrząs bo­wiem uni­ce­stwił jej umy­sł, ku swe­mu za­do­wo­le­niu stwier­dził jed­nak, iż prze­ko­nu­jąco udo­wod­nił, że je­że­li ży­cie chce ist­nieć we wszech­świe­cie o tak wiel­kich roz­mia­rach, nie może po­zwo­lić so­bie na luk­sus od­ró­żnia­nia, co jest wa­żne, a co nie1.

1  Do­uglas Adams, Re­stau­ra­cja na ko­ńcu wszech­świa­ta, przeł. Pa­weł Wie­czo­rek, Zysk i S-ka, Po­znań 1994, s. 75–76.

Ksi­ążka, któ­rą bie­rzesz do ręki, jest czy­mś w ro­dza­ju wiru ca­łko­wi­te­go zro­zu­mie­nia hi­sto­rii Pol­ski, choć oczy­wi­ście nie jest moim za­mia­rem tor­tu­ro­wać czy­tel­ni­ków przy­po­mi­na­niem im, jak nie­istot­ni są w ska­li wszech­świa­ta. Chcia­łbym ra­czej umie­ścić Pol­skę w naj­szer­szym mo­żli­wym kon­te­kście, tak by po­ka­zać, w jaki spo­sób prze­szło­ść tego kon­kret­ne­go kra­ju może do­star­czać przy­kła­dów dzia­ła­nia sił, któ­re ukszta­łto­wa­ły cały świat no­wo­cze­sny. Być może po włącze­niu wiru Pol­ska skur­czy się do roz­mia­rów le­d­wie wi­docz­ne­go punk­tu, jed­nak wy, sta­nąw­szy w tym punk­cie, zo­ba­czy­cie cały świat.

Często py­ta­ją mnie, dla­cze­go Ame­ry­ka­nin po­świ­ęca swo­ją ka­rie­rę ba­da­niu Pol­ski i dla­cze­go stu­den­ci w Sta­nach Zjed­no­czo­nych mie­li­by się za­in­te­re­so­wać za­jęcia­mi na ten te­mat. Ale może wa­żniej­szy niż moja oso­bi­sta dro­ga jest fakt, że je­stem tyl­ko jed­nym z wie­lu na­ukow­ców, któ­rzy pra­cu­ją na tym szyb­ko roz­sze­rza­jącym się polu ba­daw­czym. W Ame­ry­ce Pó­łnoc­nej licz­ba hi­sto­ry­ków zaj­mu­jących się te­ma­ta­mi zwi­ąza­ny­mi z Pol­ską od pew­ne­go cza­su sta­le ro­śnie2.

2  Ame­ri­can Hi­sto­ri­cal As­so­cia­tion Di­rec­to­ry of Hi­sto­ry Dis­ser­ta­tions https://bit.ly/32z3t­g6. Wy­kres uwzględ­nia roz­pra­wy, któ­re w ty­tu­le mają sło­wa „Po­land” lub „Po­lish”.

Aka­de­mic­ki por­tal in­ter­ne­to­wy H-Po­land, mi­ędzy­na­ro­do­we fo­rum ba­da­czy i ba­da­czek zaj­mu­jących się pro­ble­ma­ty­ką Pol­ski, ma obec­nie 780 człon­ków ze wszyst­kich kon­ty­nen­tów poza An­tark­ty­dą (cze­ka­my, aż spe­ca od Pol­ski za­trud­ni baza McMur­do). Ob­ra­zek wy­gląda rów­nie do­brze od stro­ny po­py­tu, jak i od stro­ny po­da­ży: za­jęcia, któ­re owi pro­fe­so­ro­wie i pro­fe­sor­ki pro­wa­dzą, ksi­ążki, któ­re pi­szą, cie­szą się za­in­te­re­so­wa­niem. Na przy­kład na mój rocz­ny wy­kład „Pol­ska w świe­cie wspó­łcze­snym” za­pi­su­je się zwy­kle 75–100 stu­den­tów3. Po­dob­ne za­jęcia – czy to z hi­sto­rii Pol­ski, czy ogól­nie z hi­sto­rii Eu­ro­py Wschod­niej – or­ga­ni­zo­wa­ne są nie­mal na ka­żdym wi­ęk­szym ame­ry­ka­ńskim uni­wer­sy­te­cie.

3  W Sta­nach Zjed­no­czo­nych stu­den­ci cie­szą się spo­rym za­kre­sem swo­bo­dy w kszta­łto­wa­niu wła­sne­go pro­gra­mu stu­diów i mogą wy­bie­rać (w ob­rębie pew­nych ka­te­go­rii) za­jęcia, w któ­rych chcą uczest­ni­czyć. Stu­den­ci spo­za wy­dzia­łu hi­sto­rii mu­szą prze­jść kil­ka kur­sów hi­sto­rii i nauk spo­łecz­nych, dla­te­go za­jęcia o Pol­sce mogą przy­ci­ągać stu­den­tów z ca­łe­go uni­wer­sy­te­tu.

Rozprawy doktorskie dotyczące historii Polski, powstałe w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie w latach 1910–2015

Dla­cze­go tak wie­lu Ame­ry­ka­nów in­te­re­su­je się Pol­ską? Nie cho­dzi o to, że ten kraj jest ja­koś wy­jąt­ko­wy, stu­den­tów nie przy­ci­ąga­ją też opo­wie­ści o pol­skim he­ro­izmie i cier­pie­niu. W wie­lu in­nych sa­lach wy­kła­do­wych mogą usły­szeć o god­nych po­dzi­wu bo­ha­te­rach, o wspa­nia­łych osi­ągni­ęciach lub o tra­gicz­nym uci­sku, po cóż więc do­dat­ko­wo kom­pli­ko­wać so­bie ży­cie i uczyć się wszyst­kich tych trud­nych do wy­mó­wie­nia pol­skich na­zwisk? Być może ci stu­den­ci mają przod­ków z Pol­ski i chcą do­wie­dzieć się cze­goś o ich oj­czy­źnie? To mo­gło­by być ja­kieś wy­ja­śnie­nie, jed­nak z mo­ich nie­for­mal­nych ba­dań wy­ni­ka, że za­le­d­wie jed­na trze­cia mo­ich słu­cha­czy i słu­cha­czek de­kla­ru­je ja­kie­kol­wiek ro­dzin­ne po­wi­ąza­nia z Pol­ską. Głów­nym po­wo­dem, dla któ­re­go, jak mi się wy­da­je, je­stem w sta­nie przy­ci­ągnąć tak duże gro­no, jest spo­sób, w jaki przed­sta­wiam te­mat: nie jako stu­dium ob­cej kra­iny o dzi­wacz­nej hi­sto­rii, ale jako oka­zję do po­zna­nia kra­ju, któ­ry znaj­do­wał się na sty­ku wszyst­kich tren­dów cha­rak­te­ry­zu­jących świat no­wo­cze­sny. Nie­trud­no prze­ko­nać ame­ry­ka­ńskich stu­den­tów, że Pol­ska ma zwi­ązek z ich ży­ciem, po­nie­waż jej hi­sto­ria po­zwa­la na­świe­tlić bar­dzo wie­le zna­jo­mych te­ma­tów z nie­co od­mien­nej (a bar­dzo od­kryw­czej) per­spek­ty­wy. Uwa­żam Pol­skę za na­praw­dę in­te­re­su­jącą, jed­nak by­naj­mniej nie dla­te­go, że jest kra­jem nie­zwy­kłym, ale właś­nie dla­te­go, że jest tak bar­dzo zwy­czaj­na.

W ci­ągu ostat­nich pi­ęt­na­stu lat w an­glo­języcz­nych ba­da­niach nad Pol­ską po­ja­wi­ło się prze­su­ni­ęcie tek­to­nicz­ne: od­cho­dzi­my od opo­wie­ści o męcze­ństwie, o do­nio­słych zma­ga­niach po­li­tycz­nych i uci­sku, roz­wi­ja­ją się na­to­miast ba­da­nia nad ży­ciem co­dzien­nym zwy­kłych Po­la­ków. Być może ten trend jest ro­bie­niem z ko­niecz­no­ści cno­ty, w tym sen­sie, że je­śli miesz­kasz w usa i chcesz pi­sać o Pol­sce, to mo­żesz przy­ci­ągnąć od­bior­ców tyl­ko pod wa­run­kiem, że two­ja pra­ca będzie mia­ła dla nich zna­cze­nie. Nie jest to jed­nak trud­ne do zro­bie­nia, a po­wsta­jące w re­zul­ta­cie ksi­ążki spo­ty­ka­ją się w usa z za­in­te­re­so­wa­niem, po­nie­waż w do­słow­nym sen­sie oswa­ja­ją Ame­ry­ka­nów z prze­szło­ścią Pol­ski – to zna­czy po­ka­zu­ją, jak coś, co wy­da­je się od­le­głe i obce, może się w rze­czy­wi­sto­ści oka­zać zdu­mie­wa­jąco swoj­skie.

W ni­niej­szej ksi­ążce chcę od­wró­cić ten ob­raz i po­ka­zać pol­skim czy­tel­nicz­kom i czy­tel­ni­kom wi­ze­ru­nek ich kra­ju, po­ja­wia­jący się, gdy spo­gląda­my z per­spek­ty­wy glo­bal­nej. Nie jest to po pro­stu per­spek­ty­wa jed­ne­go kon­kret­ne­go Ame­ry­ka­ni­na, na­wet je­śli pod wie­lo­ma względa­mi ta ksi­ążka ma bar­dzo oso­bi­sty cha­rak­ter i od­zwier­cie­dla moje po­glądy i za­in­te­re­so­wa­nia. Wi­ęk­sze zna­cze­nie ma to, że będę wpro­wa­dzał idee, in­ter­pre­ta­cje i ana­li­zy znacz­nej licz­by do­sko­na­łych ba­da­czy, naj­częściej wy­kszta­łco­nych w Sta­nach, ale po­cho­dzących z ró­żnych stron świa­ta i za­wsze sta­ra­jących się pa­trzeć na Pol­skę w sze­ro­kim kon­te­kście4. Na ko­ńcu ka­żde­go roz­dzia­łu pro­po­nu­ję dal­sze lek­tu­ry, dzi­ęki któ­rym czy­tel­ni­cy będą mo­gli zo­ba­czyć, jak bo­ga­ty i zró­żni­co­wa­ny stał się ob­szar ba­dań nad Pol­ską roz­ci­ąga­jący się o wie­le da­lej i sze­rzej niż tych kil­ko­ro an­glo­języcz­nych au­to­rów, któ­rych pol­ski od­bior­ca miał już oka­zję po­znać5. Nie trze­ba do­da­wać, że ko­rzy­stam ta­kże ob­fi­cie z pol­sko­języcz­nych ba­dań i nie za­mie­rzam ani przez chwi­lę su­ge­ro­wać, ja­ko­by hi­sto­ry­cy po dru­giej stro­nie Atlan­ty­ku w czym­kol­wiek prze­wy­ższa­li tych z Pol­ski. Z pew­no­ścią nie! Jed­nak ci z nas, któ­rzy pra­cu­ją za gra­ni­cą, mu­szą być za­zna­jo­mie­ni z tym, co pi­sze się tu, w Pol­sce, pod­czas gdy nie je­stem pe­wien, czy do­tych­czas dzia­ła­ło to tak samo w dru­gą stro­nę. Pa­mi­ęta­jąc o tym, mam za­ra­zem na­dzie­ję, że dzi­ęki ni­niej­szej ksi­ążce choć tro­chę wy­rów­nam sza­le. Dla­te­go moim ce­lem jest coś wręcz prze­ciw­ne­go niż to, co sta­ram się osi­ągnąć, kie­dy je­stem u sie­bie: tu i te­raz chcia­łbym bo­wiem, żeby Pol­ska, o któ­rej pi­szę, wy­da­ła się pol­skim czy­tel­ni­kom mniej swoj­ska, po­nie­waż to właś­nie jest pierw­szy krok do usta­le­nia jej po­zy­cji w wi­rze ca­łko­wi­te­go zro­zu­mie­nia.

4  Na przy­kład wśród dok­to­ran­tów, któ­rzy na moim uni­wer­sy­te­cie obro­ni­li w ostat­nich la­tach pra­ce na te­mat Pol­ski, mamy an­tro­po­lo­ga hi­sto­rycz­ne­go z Ko­rei i hi­sto­rycz­kę z Pu­er­to Rico. Żad­ne z nich nie mia­ło zwi­ąz­ków z Pol­ską, za­nim za­częli zaj­mo­wać się nią na stu­diach (patrz: Dong Ju Kim, Ta­king Bet­ter Care of the Fields: Know­led­ge Po­li­tics of Su­gar Beet, Soil, and Agri­cul­tu­re After So­cia­lism in We­stern Po­land, Uni­ver­si­ty of Mi­chi­gan dis­ser­ta­tion, 2012; Len­ny Ure­ña, The Sta­kes of Em­pi­re: Co­lo­nial Fan­ta­sies, Ci­vi­li­zing Agen­das, And Bio­po­li­tics in the Prus­sian-Po­lish Pro­vin­ces (1840–1914), Uni­ver­si­ty of Mi­chi­gan dis­ser­ta­tion, 2010).

5  Nie­ste­ty jak do­tąd za­le­d­wie drob­na część tych prac zo­sta­ła prze­tłu­ma­czo­na na pol­ski, mam jed­nak na­dzie­ję, że sy­tu­acja za­czy­na się zmie­niać. Ostat­nio na przy­kład prze­tłu­ma­czo­no pra­ce dwoj­ga z naj­wa­żniej­szych pra­cu­jących w Sta­nach spe­cja­li­stów: Ma­łgo­rza­ta Fi­de­lis, Ko­bie­ty, ko­mu­nizm i in­du­stria­li­za­cja w po­wo­jen­nej Pol­sce, przeł. Ma­ria Jasz­czu­row­ska, wab, War­sza­wa 2015; Pa­dra­ic Ken­ney, Bu­do­wa­nie Pol­ski Lu­do­wej. Ro­bot­ni­cy a ko­mu­ni­ści 1945–1950, przeł. Anna Dzierz­gow­ska, wab, War­sza­wa 2015. Ksi­ążka Ken­neya po an­giel­sku uka­za­ła się w 1997 roku.

Ogól­ny za­rys hi­sto­rii będzie pol­skim czy­tel­ni­kom do­brze zna­ny, po­dej­rze­wam jed­nak, że mogą być za­sko­cze­ni tym, jak wy­gląda rze­czy­wi­sto­ść ob­ser­wo­wa­na z no­we­go punk­tu. Pierw­szą wer­sję tej ksi­ążki na­pi­sa­łem dla an­glo­języcz­nych od­bior­ców po to, by przed­sta­wić im ogól­ny za­rys dzie­jów Pol­ski w xx i xxi wie­ku. W tam­tym wy­da­niu mu­sia­łem za­kła­dać nie­mal zu­pe­łny brak uprzed­niej wie­dzy, jako że na­wet względ­nie do­brze wy­kszta­łce­ni an­giel­scy i ame­ry­ka­ńscy czy­tel­ni­cy wie­dzą, kim był Jan Pa­weł ii i może Lech Wa­łęsa, zda­ją so­bie spra­wę z tego, że ist­niał kie­dyś ruch zwa­ny „So­li­dar­no­ścią” i że Pol­ska do­świad­czy­ła wie­lu okro­pie­ństw w cza­sie dru­giej woj­ny świa­to­wej. I tyle. W ni­niej­szej wer­sji tek­stu za­mie­rzam rzecz ja­sna za­ło­żyć, że pod­sta­wy są nie­co bar­dziej so­lid­ne, zwłasz­cza je­śli idzie o naj­wa­żniej­sze na­zwi­ska i daty, po­sta­no­wi­łem jed­nak za­cho­wać w znacz­nej mie­rze struk­tu­rę i tre­ść bez zmian. Bez wąt­pie­nia część czy­ta­jących zdąży­ła już za­po­mnieć, co mó­wio­no im na lek­cjach hi­sto­rii, więc pew­ne odświe­że­nie może się przy­dać. Co wa­żniej­sze, jako hi­sto­ryk zo­sta­łem wy­szko­lo­ny do tego, by wy­cho­dzić od opo­wie­ści i na nich opie­rać ro­zu­mo­wa­nie. W ni­niej­szej ksi­ążce ko­rzy­stam z opo­wie­ści, któ­re wi­ęk­szo­ści pol­skich czy­tel­ni­ków mogą wy­da­wać się złud­nie zna­jo­me, ale któ­rych ele­men­ty zo­sta­ną uło­żo­ne w dość nie­spo­dzie­wa­ny spo­sób, na od­mien­nych pod­sta­wach po­jęcio­wych i z nie­ocze­ki­wa­ny­mi kon­se­kwen­cja­mi. Je­śli więc na­wet nie­któ­re frag­men­ty ksi­ążki po­cząt­ko­wo zda­ją się za­le­d­wie stresz­czać to, co zna się skądi­nąd, cier­pli­wo­ści: za­zwy­czaj wkrót­ce na­stąpi zwrot ak­cji.

W naj­szer­szym sen­sie moje ro­zu­mo­wa­nie opie­ra się na dwóch pod­sta­wo­wych twier­dze­niach: 1) że ani ist­nie­nia, ani zna­cze­nia pol­skie­go na­ro­du nie mo­że­my uznać za oczy­wi­sty przed­miot na­szej opo­wie­ści i 2) że ludu, któ­ry ba­da­my, nie trze­ba ko­niecz­nie umiesz­czać je­dy­nie w kon­te­kście hi­sto­rii Eu­ro­py ani tym bar­dziej je­dy­nie w kon­te­kście wschod­nich pe­ry­fe­rii kon­ty­nen­tu.

Do­okre­ślić te­mat ni­niej­szej ksi­ążki mogę tyl­ko w spo­sób bar­dzo mało pre­cy­zyj­ny: jest to opo­wie­ść o nie­zbyt do­kład­nie okre­ślo­nym ob­sza­rze w pó­łnoc­no-wschod­niej Eu­ro­pie w ci­ągu ostat­nich kil­ku­set lat i o lu­dziach, któ­rzy tam żyją. W Eu­ro­pie Za­chod­niej i w Sta­nach Zjed­no­czo­nych po­wszech­nie okre­śla się ów ob­szar (i tych lu­dzi) jako „za­co­fa­ny” – i albo wy­chwa­la się jego uro­czą pro­sto­tę, albo po­tępia kse­no­fo­bię i skłon­no­ść do za­bo­bo­nów. Ta­kie wy­obra­że­nia są w naj­lep­szym wy­pad­ku gru­bą prze­sa­dą, w naj­gor­szym – aro­ganc­kim afron­tem. Po­tra­fię zro­zu­mieć, cze­mu Po­la­cy nie chcą, by za­li­cza­no ich do „Eu­ro­py Wschod­niej”, przy czym cho­dzi tu nie tyle o kwe­stię geo­gra­ficz­nej po­praw­no­ści (zwy­cza­jo­wa de­fi­ni­cja, zgod­nie z któ­rą wschod­nia gra­ni­ca Eu­ro­py znaj­du­je się na Ura­lu, jest ca­łko­wi­cie ar­bi­tral­na), ile o za­daw­nio­ny na­wyk łącze­nia przy­miot­ni­ka „za­chod­nia” z rze­czow­ni­kiem „cy­wi­li­za­cja” i za­kła­da­nia, że im da­lej na wschód, tym ży­cie sta­je się bar­dziej bar­ba­rzy­ńskie6. Jest coś nie­po­ko­jące­go w gwa­łtow­no­ści, z jaką za­prze­cza się, iżby Pol­ska na­le­ża­ła do Eu­ro­py Wschod­niej – do­mnie­ma­na ob­ra­za wy­ni­ka bo­wiem z uprzed­nie­go przy­jęcia geo­gra­ficz­nych ste­reo­ty­pów. Za­miast ba­wić się w słow­ne gier­ki z geo­gra­ficz­nym opi­sem Pol­ski, wo­la­łbym za­tem po­rzu­cić całą kon­cep­cję po­dzia­łu Eu­ro­py na „po­stępo­wy” Za­chód i „nie­cy­wi­li­zo­wa­ny” Wschód. Nie­kie­dy po­słu­gu­ję się zwro­tem „Eu­ro­pa pó­łnoc­no-wschod­nia” po pro­stu po to, by móc po­czy­nić ba­nal­ną ob­ser­wa­cję, że wi­ęk­szo­ść Euro­pej­czy­ków, chcąc od­wie­dzić Pol­skę, musi kie­ro­wać się w tym właś­nie kie­run­ku.

6  Ide­olo­gicz­ny ba­gaż, ja­kim ob­ci­ążo­na jest ka­te­go­ria „Wscho­du”, zna­ko­mi­cie opi­sał Edward Said w ksi­ążce Orien­ta­lizm, przeł. Mo­ni­ka Wy­rwas-Wi­śniew­ska, Zysk i S-ka, Po­znań 2005. Spo­sób, w jaki ka­te­go­ria ta zo­sta­ła wy­ko­rzy­sta­na w po­jęciu „Eu­ro­py Wschod­niej”, wy­ja­śnia Lar­ry Wolff w In­ven­ting Eastern Eu­ro­pe: The Map of Ci­vi­li­za­tion on the Mind of the En­li­gh­ten­ment, Stan­ford Uni­ver­si­ty Press, Stan­ford 1994.

Ów nie dość ja­sno zde­fi­nio­wa­ny re­gion nie jest bar­dzo za­mo­żny, ale jak na stan­dar­dy świa­to­we nie jest też szcze­gól­nie bied­ny. In­te­re­su­jący jest kon­trast mi­ędzy tym, jak nas, Ame­ry­ka­nów, uczy się po­strze­gać na­szą po­zy­cję w świe­cie, a tym, jak po­dob­na na­uka prze­bie­ga w Pol­sce. W oby­dwu przy­pad­kach po­wsta­ją znie­kszta­łce­nia, tyle że dzia­ła­jące w spo­sób do­kład­nie prze­ciw­staw­ny. Ame­ry­ka­nie chęt­nie wy­ra­ża­ją dumę ze swe­go kra­ju, po­wta­rza­jąc, jak wspa­nia­le jest móc otwar­cie kry­ty­ko­wać rząd, wy­zna­wać do­wol­ną wia­rę i we­dle wła­snej woli wy­bie­rać dro­gę ka­rie­ry. Pod­czas świ­ąt pa­ństwo­wych od­da­je­my cze­ść na­szym żo­łnie­rzom za to, że „sto­ją na stra­ży na­szych swo­bód” – kli­sza, któ­ra od­wo­łu­je się nie do obro­ny nie­pod­le­gło­ści pa­ństwa, ale do pa­kie­tu in­dy­wi­du­al­nych praw oby­wa­tel­skich. Na­wet je­śli za­po­mni­my o fak­cie, że całe seg­men­ty na­szej po­pu­la­cji (przede wszyst­kim Afro­ame­ry­ka­nie) uzy­ska­ły pra­wa nie­daw­no i by­naj­mniej nie w pe­łni, na­dal po­zo­sta­je za­sta­na­wia­jące, że z taką dumą pod­kre­śla­my kwe­stie ge­ne­ral­nie dość oczy­wi­ste i po­wszech­ne w tak zwa­nym pierw­szym świe­cie. In­ny­mi sło­wy, wpa­ja się nam, że je­ste­śmy wy­jąt­ko­wi, po­nie­waż Sau­dyj­czy­cy, Chi­ńczy­cy, miesz­ka­ńcy Ko­rei Pó­łnoc­nej, Ira­nu i jesz­cze kil­ku pa­ństw nie cie­szą się tymi sa­my­mi swo­bo­da­mi co my. O ile jed­nak Ame­ry­ka­nie, kon­stru­ując swo­ją sa­mo­iden­ty­fi­ka­cję, pie­czo­ło­wi­cie nie pa­trzą na Eu­ro­pę, o tyle Po­la­cy mają skłon­no­ść do pa­trze­nia je­dy­nie na nią. „Nie ży­je­my w nor­mal­nym kra­ju” – brzmi jed­na ze skarg naj­częściej po­wta­rza­nych przez Po­la­ków. A prze­cież je­śli przy­po­mni­my so­bie, że „nor­mal­ny” jest sy­no­ni­mem „zwy­czaj­ny” czy „prze­ci­ęt­ny”, sta­je się ja­sne, że Pol­ska jest ca­łkiem nor­mal­na. Je­dy­ny ze­staw po­rów­naw­czy, na któ­re­go tle Pol­ska wy­pa­da bla­do, to ten, z któ­re­go wy­klu­czo­no nie­mal cały świat poza Eu­ro­pą i usa (a ta­kże spo­ro miejsc w sa­mej Eu­ro­pie). We­dług Wska­źni­ka Roz­wo­ju Spo­łecz­ne­go, wy­ko­rzy­sty­wa­ne­go przez onz, w któ­rym po­łączo­no ta­kie czyn­ni­ki jak bo­gac­two, zdro­wie i edu­ka­cja, Pol­ska zo­sta­ła umiesz­czo­na na 27. miej­scu po­śród 188 pa­ństw (je­śli brać pod uwa­gę nie­rów­no­ści), czy­li o jed­no oczko wy­żej niż Sta­ny Zjed­no­czo­ne. Uj­mu­jąc rzecz ina­czej, 85 pro­cent po­pu­la­cji świa­ta (w tym wie­lu Ame­ry­ka­nów) mo­gło­by po­pra­wić ja­ko­ść swo­je­go ży­cia, gdy­by mo­gli za­mie­nić się miej­sca­mi z prze­ci­ęt­nym Po­la­kiem. Te sta­ty­sty­ki z pew­no­ścią za­sko­czą wie­lu czy­tel­ni­ków, ale do­brze ilu­stru­ją moja ogól­ną tezę: Po­la­cy wio­dą ży­cie „nie­nor­mal­ne” w tym zna­cze­niu, że wie­dzie im się le­piej niż wi­ęk­szo­ści lu­dzi na świe­cie. Prze­wi­dy­wa­na dłu­go­ść ży­cia w Pol­sce to 78,5 roku, o wie­le wi­ęcej niż glo­bal­na śred­nia (72,6), za to nie­co mniej, niż wy­no­si śred­nia w szcze­gól­nie dłu­go­wiecz­nych spo­łe­cze­ństwach (po­nad 80 lat). Z do­cho­dem na miesz­ka­ńca, wy­no­szącym 27 626 do­la­rów rocz­nie wspó­łcze­śni Po­la­cy zaj­mu­ją 41. miej­sce na świe­cie. Da­le­ko im od wy­jąt­ko­we­go bo­gac­twa Ka­tar­czy­ków, Sin­ga­pur­czy­ków czy Nor­we­gów, ale są też znacz­nie po­wy­żej glo­bal­nej śred­niej: 15 745 do­la­rów7.

7  Dane po­cho­dzą z: Hu­man De­ve­lop­ment Re­port 2019, Uni­ted Na­tions De­ve­lop­ment Pro­gram­me, New York 2019. Ra­port jest do­stęp­ny na: http://hdr.undp.org/en/2019-re­port.

Im głębiej si­ęga­my w prze­szło­ść, tym trud­niej z dużą do­kład­no­ścią po­rów­ny­wać po­zy­cję lu­dzi, któ­rzy na­zy­wa­ją sie­bie Po­la­ka­mi, z in­ny­mi spo­łe­cze­ństwa­mi, jed­nak w naj­ogól­niej­szym za­ry­sie ob­raz wy­gląda za­wsze po­dob­nie: wi­ęk­szo­ść z nich mia­ła się le­piej niż wi­ęk­szo­ść lu­dzi na świe­cie, ale go­rzej niż ich wspó­łcze­śni w Ame­ry­ce Pó­łnoc­nej i pó­łnoc­no-za­chod­niej Eu­ro­pie. Na przy­kład w 1925 roku śred­ni do­chód na oso­bę w Pol­sce od­po­wia­dał 3221 do­la­rom, z uwzględ­nie­niem in­fla­cji. Nie ma po­rów­na­nia ze Sta­na­mi Zjed­no­czo­ny­mi (9582 do­la­ry), Niem­ca­mi (5542 do­la­ry) czy Fran­cją (5578 do­la­rów), dużo le­piej jed­nak wy­pa­da Pol­ska na tle ów­cze­snych Bra­zy­lii (960 do­la­rów), Ni­ge­rii (918) czy Chin (954)8. Uprze­my­sło­wie­nie i urba­ni­za­cja roz­po­częły się w Eu­ro­pie pó­łnoc­no-wschod­niej ja­kieś pół wie­ku pó­źniej niż w Wiel­kiej Bry­ta­nii czy usa, a mimo to w re­gio­nie roz­ci­ąga­jącym się od War­sza­wy na po­łud­nie i za­chód w kie­run­ku Śląska po­ja­wi­ły się zna­czących roz­mia­rów wy­spy no­wo­cze­sne­go roz­wo­ju, któ­re zwłasz­cza w la­tach osiem­dzie­si­ątych i dzie­wi­ęćdzie­si­ątych xix wie­ku pro­spe­ro­wa­ły zna­ko­mi­cie (i nie mó­wi­my tu je­dy­nie o Ło­dzi, Rey­mon­tow­skiej Zie­mi Obie­ca­nej). Punkt kry­tycz­ny – mo­ment, w któ­rym wi­ęcej lu­dzi pra­cu­je w prze­my­śle niż w rol­nic­twie – Pol­ska osi­ągnęła krót­ko po dru­giej woj­nie świa­to­wej, czy­li sto lat pó­źniej niż Ang­lia, ale kil­ka­dzie­si­ąt lat wcze­śniej niż świat poza ob­sza­rem pó­łnoc­no­atlan­tyc­kim.

8  Mat­tias Lind­gren, Gap­min­der, www.gap­min­der.org/do­wn­lo­ads/do­cu­men­ta­tion/gd001. Licz­by opar­te są na pkb per ca­pi­ta i wy­ra­żo­ne za po­mo­cą „pa­ry­te­tu siły na­byw­czej”, z uwzględ­nie­niem in­fla­cji.

Je­śli idzie o po­li­ty­kę, w xix wie­ku Po­la­cy ge­ne­ral­nie mie­li nie­wie­le lub zgo­ła nic do ga­da­nia w kwe­stii tego, kto i jak nimi rządzi. Częścio­wo rzecz ja­sna dla­te­go, że mi­ędzy 1795 a 1918 ro­kiem au­ten­tycz­na pol­ska pa­ństwo­wo­ść nie ist­nia­ła. Nie to było jed­nak naj­wa­żniej­szym po­wo­dem. W rze­czy­wi­sto­ści wi­ęk­szo­ść Po­la­ków (poza eli­tą) zo­sta­ła w xix wie­ku od­ci­ęta od uczest­nic­twa w po­li­ty­ce do­kład­nie z tego sa­me­go po­wo­du, dla któ­re­go w tym okre­sie wi­ęk­szo­ść lu­dzi w ogó­le była po­zba­wio­na praw. W 1914 roku za­le­d­wie oko­ło 20 pro­cent po­pu­la­cji świa­ta miesz­ka­ło w kra­jach, któ­re mo­gły za­sad­nie uwa­żać się za nie­pod­le­głe – wi­ęk­szo­ść ludz­ko­ści żyła w ko­lo­niach lub w kra­jach cie­szących się za­le­d­wie no­mi­nal­ną su­we­ren­no­ścią9. Co wi­ęcej, zde­cy­do­wa­na wi­ęk­szo­ść oby­wa­te­li (je­śli mo­że­my użyć tego sło­wa) im­pe­rial­nych me­tro­po­lii była do­kład­nie tak samo po­zba­wio­na au­ten­tycz­nej sa­mo­rząd­no­ści jak wspó­łcze­śni im Po­la­cy. W xix wie­ku ko­bie­ty w żad­nym kra­ju nie mo­gły gło­so­wać ani w ża­den inny spo­sób uczest­ni­czyć ofi­cjal­nie w ży­ciu po­li­tycz­nym i na­wet przy­zna­nie pra­wa gło­su wszyst­kim do­ro­słym mężczy­znom (nie­za­le­żnie od sta­nu po­sia­da­nia lub wy­kszta­łce­nia) wci­ąż nie­mal wszędzie uwa­ża­no za po­su­ni­ęcie na­zbyt ra­dy­kal­ne. Pol­ski szlach­cic, uska­rża­jący się w 1850 roku na brak wol­no­ści, ra­czej nie mó­głby li­czyć na zro­zu­mie­nie i po­par­cie ame­ry­ka­ńskie­go nie­wol­ni­ka, chi­ńskie­go chło­pa czy ro­bot­ni­ka z ja­kiej­kol­wiek no­wo­cze­snej eu­ro­pej­skiej fa­bry­ki. Zresz­tą, by nie szu­kać da­le­ko: wy­star­cza­jąco wie­le wy­si­łku kosz­to­wa­ło pol­ską szlach­tę wy­ja­śnia­nie swo­ich pre­ten­sji chło­pom, któ­rzy tu, w pó­łnoc­no-wschod­niej Eu­ro­pie, mie­li jesz­cze świe­żo w pa­mi­ęci nie­daw­ne pod­da­ństwo.

9The An­chor Atlas of World Hi­sto­ry, vol. 2, An­chor Press, New York, s. 98.

W xx wie­ku wa­run­ki się po­pra­wi­ły, jed­nak tyl­ko nie­znacz­nie. Na­wet je­śli rok 1918 przy­nió­sł Pol­sce mo­żli­wo­ść wy­bra­nia wła­sne­go rządu i dy­na­micz­ny roz­wój pra­sy (skądi­nąd pod­da­nej cen­zu­rze), po­wszech­na ko­rup­cja, a pó­źniej za­mach sta­nu prze­pro­wa­dzo­ny w 1926 roku przez Pi­łsud­skie­go sku­tecz­nie ogra­ni­cza­ły de­mo­kra­cję. Rzecz ja­sna, po dru­giej woj­nie świa­to­wej pol­skie spo­łe­cze­ństwo mia­ło jesz­cze mniej swo­bód po­li­tycz­nych. Znów jed­nak, je­śli spoj­rzy­my z per­spek­ty­wy glo­bal­nej, nie ma w tym nic nie­zwy­kłe­go. Rząd Pol­skiej Rze­czy­po­spo­li­tej Lu­do­wej był au­to­ry­tar­ny i dzia­łał bru­tal­nie, jed­nak w tym sa­mym cza­sie wi­ęk­szo­ść rządów w Afry­ce, Azji i Ame­ry­ce Ła­ci­ńskiej było bez po­rów­na­nia gor­szych. Na­wet Eu­ro­pę Za­chod­nią i Sta­ny Zjed­no­czo­ne z okre­su zim­nej woj­ny trud­no uznać za nie­ska­zi­tel­nie de­mo­kra­cje. Po upad­ku re­al­ne­go so­cja­li­zmu w 1989 roku pa­ństwo pol­skie do­pa­so­wa­ło się do de­mo­kra­tycz­nych norm za­chod­nio­eu­ro­pej­skich sąsia­dów, a choć bo­ry­ka­ło się na­dal z pro­ble­ma­mi (i to licz­ny­mi), nie ró­żni­ły się one zbyt­nio od pro­ble­mów po­zo­sta­łych pa­ństw ka­pi­ta­li­stycz­nych, w któ­rych funk­cjo­nu­ją rządy przed­sta­wi­ciel­skie. Je­śli cho­dzi o uzy­ski­wa­nie praw oby­wa­tel­skich, Po­la­cy i Po­lki idą krętą dro­gą (i nie­kie­dy się co­fa­ją), przez wi­ęk­szo­ść cza­su jed­nak nie mie­li ani zde­cy­do­wa­nie mniej, ani zde­cy­do­wa­nie wi­ęcej mocy spraw­czej niż wi­ęk­szo­ść ludz­kiej bra­ci. Okres na­zi­stow­skiej oku­pa­cji, czas, w któ­rym Pol­ska i jej miesz­ka­ńcy do­świad­czy­li bez wąt­pie­nia praw­dzi­wej tra­ge­dii, był okre­sem wy­jąt­ko­wym, na któ­re­go tle tym wy­ra­źniej wi­dać ogól­ną ten­den­cję.

Pol­ska jest częścią Eu­ro­py – nie tyl­ko w oczy­wi­stym sen­sie geo­gra­ficz­nym, ale ta­kże w ka­te­go­riach mo­de­li ży­cia, norm kul­tu­ro­wych, re­li­gii, wzor­ców eko­no­micz­nych i ten­den­cji po­li­tycz­nych. A prze­cież pod wie­lo­ma względa­mi le­piej zro­zu­mie­my hi­sto­rię Pol­ski, je­śli będzie­my szu­kać ma­te­ria­łu po­rów­naw­cze­go poza owym szczęśli­wym kon­ty­nen­tem. Nie­za­le­żnie od tego, czy chce­my przyj­rzeć się ko­niunk­tu­rze go­spo­dar­czej, roz­wo­jo­wi kul­tu­ry czy wol­no­ści po­li­tycz­nej, miesz­ka­ńcy Eu­ro­py pó­łnoc­no-wschod­niej nie­ustan­nie wy­pa­da­ją go­rzej niż naj­bar­dziej uprzy­wi­le­jo­wa­ni, ale i tak za­wsze są po­wy­żej nor­my glo­bal­nej. Nie na­le­żą do klu­bu po­tęg im­pe­rial­nych, któ­re w ostat­nich kil­ku stu­le­ciach zdo­mi­no­wa­ły świat, nie ca­łkiem też jed­nak pa­su­ją do ka­te­go­rii sko­lo­ni­zo­wa­nych. Znaj­du­ją się wśród naj­słab­szych z naj­po­tężniej­szych i naj­po­tężniej­szych ze sła­bych, wśród naj­ubo­ższych z bo­ga­tych i naj­bo­gat­szych z bied­nych. I wła­śnie z uwa­gi na to „środ­ko­we” po­ło­że­nie Pol­ska jest tak uży­tecz­ną so­czew­ką dla wszyst­kich, któ­rzy pra­gną zo­ba­czyć szer­sze ten­den­cje i ce­chy cha­rak­te­ry­stycz­ne no­wo­czes­nego świa­ta.

Do­sko­na­le zda­ję so­bie spra­wę z tego, że moje po­de­jście dia­me­tral­nie ró­żni się od do­mi­nu­jące­go spo­so­bu, w jaki hi­sto­rii Pol­ski uczy się w szko­łach, opi­su­je się ją w me­diach, przed­sta­wia w udra­ma­ty­zo­wa­nej for­mie w fil­mach i po­wie­ściach, upa­mi­ęt­nia na po­mni­kach. W chwi­li, gdy pi­szę te sło­wa, w roku 2020, ofi­cjal­na rządo­wa po­li­ty­ka hi­sto­rycz­na i spo­sób, w jaki ja ro­zu­miem prze­szło­ść kra­ju, roz­je­żdża­ją się co­raz bar­dziej, a prze­cież roz­je­żdża­ły się, na dłu­go za­nim Pra­wo i Spra­wie­dli­wo­ść od­nio­sło suk­ces. Pol­ska hi­sto­ria, tak jak się ją zwy­cza­jo­wo przed­sta­wia, to marsz z jed­ne­go pola bi­twy na dru­gie, z jed­nej opre­sji w dru­gą, od ma­sa­kry do ma­sa­kry, z Pol­ską jako nie­uchron­ną zbio­ro­wą ofia­rą. Taka hi­sto­ria wy­twa­rza na­ro­do­wą mar­ty­ro­lo­gię – wy­nie­sie­nie ca­łej wspól­no­ty do roli uświ­ęco­nej męczen­ni­cy. W ra­mach tego ża­łob­ne­go świa­to­po­glądu po­dać w wąt­pli­wo­ść dzia­ła­nia ja­kie­go­kol­wiek Po­la­ka ozna­cza po­dać w wąt­pli­wo­ść Pol­skę jako taką, zwa­żyw­szy że je­dy­nie cno­tli­wym cier­pi­ęt­ni­kom wol­no re­pre­zen­to­wać ca­ło­ść. Skon­fron­to­wa­ni z hi­sto­ria­mi, w któ­rych Po­la­cy ro­bią coś złe­go, ob­ro­ńcy mar­ty­ro­lo­gicz­nej wi­zji będą prze­ko­ny­wać, że albo zło­czy­ńca nie mógł być praw­dzi­wym Po­la­kiem, albo hi­sto­ryk kła­mie. Co gor­sza, przy ta­kim po­de­jściu do hi­sto­rii nie ma miej­sca na nar­ra­cję o ży­ciu co­dzien­nym, wol­nym od uci­sku i opo­ru. W obo­wi­ązu­jącej wer­sji hi­sto­rii praw­dzi­wym Po­la­kiem mo­żna być je­dy­nie, gdy się jest bo­ha­te­rem lub ofia­rą (albo jed­nym i dru­gim).

Nie mam za­mia­ru w ża­den spo­sób umniej­szać bólu i cier­pie­nia, któ­rych do­świad­czy­li miesz­ka­ńcy Pol­ski w epo­ce no­wo­żyt­nej, i za­wsze pod­kre­ślam, że w pew­nych mo­men­tach (zwłasz­cza pod­czas dru­giej woj­ny świa­to­wej) wy­cier­pie­li wi­ęcej niż wi­ęk­szo­ść in­nych. Chcia­łbym jed­nak ta­kże przy­po­mnieć czy­tel­nicz­kom i czy­tel­ni­kom, że na­ro­dy nie mogą cier­pieć – cier­pią za­wsze lu­dzie. Choć w ty­tu­le ni­niej­szej ksi­ążki po­ja­wia się okre­śle­nie „hi­sto­ria Pol­ski”, czy­tel­ni­cy nie po­win­ni spo­dzie­wać się opo­wie­ści, w któ­rej głów­ną rolę gra zbio­ro­wy ak­tor imie­niem „Pol­ska”. To nie jest opo­wie­ść o tym, w jaki spo­sób Pol­ska osi­ągnęła to czy tam­to, jak Pol­ska zno­si­ła taką czy inną nie­spra­wie­dli­wo­ść ani jak Pol­ska że­glo­wa­ła po wzbu­rzo­nym mo­rzu xx wie­ku. Jest to na­to­miast opo­wie­ść o kon­kret­nych ludz­kich isto­tach – do­brych i złych, za­mo­żnych i bied­nych, szczęśli­wych i nie­szczęśli­wych, od­no­szących suk­ce­sy i po­no­szących klęski. Wi­ęk­szo­ść z nich (ale w żad­nym ra­zie nie wszy­scy) na­zy­wa­ła sie­bie Po­la­ka­mi, a te­ry­to­rium, na któ­rym żyli, na­zy­wa­no za­zwy­czaj (choć nie za­wsze) Pol­ską. Ta ksi­ążka sta­ra się po­ka­zać, że „pol­sko­ść” jest nie­zwy­kle trud­ną do uchwy­ce­nia ka­te­go­rią to­żsa­mo­ści: lu­dzie ją przyj­mu­ją, od­rzu­ca­ją, re­de­fi­niu­ją, spie­ra­ją się o nią i wy­ko­rzy­stu­ją w ka­żdym mo­żli­wym do po­my­śle­nia celu. Pi­sa­nie hi­sto­rii „Pol­ski” jest za­da­niem skom­pli­ko­wa­nym, po­nie­waż nie ma – i być nie może – żad­nej po­wszech­nie uzna­wa­nej de­fi­ni­cji tego, kto jest Po­la­kiem ani gdzie do­kład­nie Pol­ska się znaj­du­je. Te­mat ni­niej­szej ksi­ążki jest fru­stru­jąco ulot­ny, nie bar­dziej jed­nak, niż by­łby te­mat zwa­ny „Niem­cy”, „Chi­ny” czy „Bra­zy­lia”. Jed­ną z pierw­szych rze­czy, ja­kich uczy­my się dzi­ęki per­spek­ty­wie glo­bal­nej, jest to, że na­ród to po­jęcie po­zba­wio­ne spój­no­ści, przed­miot hi­sto­rycz­nych spo­rów, sam w so­bie jed­nak nie sta­no­wi pod­mio­tu dzie­jów. Pol­ska nie jest ani zbio­ro­wą męczen­ni­cą, ani zbio­ro­wym czar­nym cha­rak­te­rem. Pol­ska to gru­pa lu­dzi, któ­rzy byli zmu­sze­ni przez ostat­nich kil­ka wie­ków zro­zu­mieć zmie­nia­jący się świat, i wła­śnie te ich wy­si­łki są te­ma­tem mo­jej ksi­ążki.

Uwaga o przypisach

Jako hi­sto­ryk zo­sta­łem na­uczo­ny do­da­wa­nia ca­łej masy przy­pi­sów, zda­ję so­bie jed­nak spra­wę z tego, że dla wi­ęk­szo­ści czy­tel­ni­czek i czy­tel­ni­ków spo­za śro­do­wi­ska na­uko­we­go mo­gło­by to być uci­ążli­we i nud­ne. Sta­ra­łem się tu wy­pra­co­wać pe­wien zło­ty śro­dek, wy­ko­rzy­stu­jąc coś, co na­zy­wam „te­stem Wi­ki­pe­dii”. Je­śli dana in­for­ma­cja (wy­da­rze­nie, zna­na po­stać, data, aneg­do­ta…) jest na tyle zna­na, że w Wi­ki­pe­dii po­da­je się ją bez od­no­śni­ka, nie wa­ha­łem się ją przy­ta­czać. Je­śli na­to­miast ja­kieś in­for­ma­cje po­ja­wia­ją się dzi­ęki kon­kret­nym ba­da­niom prze­pro­wa­dzo­nym przez spe­cja­li­stę w da­nej dzie­dzi­nie, da­wa­łem przy­pis. Do­ty­czy to przede wszyst­kim da­nych sta­ty­stycz­nych i cy­ta­tów. Ro­bi­łem przy­pi­sy ta­kże wów­czas, gdy war­to było po­dać przy­kład spo­ru na­uko­we­go, do któ­re­go w da­nym mo­men­cie się od­no­si­łem (nie­za­le­żnie od tego, po któ­rej stro­nie sta­wa­łem), tu jed­nak na­rzu­ca­łem so­bie ostrzej­sze ogra­ni­cze­nia, niż gdy­bym pi­sał ar­ty­kuł na­uko­wy. Ni­niej­sza ksi­ążka jest opar­ta na na­uko­wych dys­ku­sjach, nie jest jed­nak ksi­ążką po­le­micz­ną. In­ny­mi sło­wy, pro­po­nu­ję pew­ną per­spek­ty­wę, któ­ra może nie­kie­dy ró­żnić się od tego, co na­pi­sa­li inni ba­da­cze, a bar­dzo często od tego, co mo­żna zna­le­źć w pod­ręcz­ni­kach do hi­sto­rii, nie chcę jed­nak, żeby te ró­żni­ce zdań przyj­mo­wa­ły po­stać oso­bi­stych spo­rów mi­ędzy mną a pro­fe­so­rem X.

Je­śli idzie o no­wa­tor­skie in­ter­pre­ta­cje, z któ­ry­mi się zga­dzam, sta­ram się za­wsze po­wo­łać na na­zwi­sko au­to­ra. Gdy ja­kąś ar­gu­men­ta­cję za­czerp­nąłem od kon­kret­nej oso­by, wów­czas zo­ba­czy­cie przy­pis. Często ana­li­zy pre­zen­to­wa­ne w tej ksi­ążce są re­zul­ta­tem sku­mu­lo­wa­nej pra­cy wie­lu ba­da­czy i wła­śnie stąd bie­rze się dział Li­te­ra­tu­ra uzu­pe­łnia­jąca umiesz­czo­ny na ko­ńcu ka­żdej części, co wy­da­ło mi się roz­wi­ąza­niem wy­god­niej­szym niż roz­bu­do­wa­ne przy­pi­sy bi­blio­gra­ficz­ne. I wresz­cie, ile­kroć to mo­żli­we, sta­ram się wska­zy­wać od­nie­sie­nia do ma­te­ria­łów źró­dło­wych do­stęp­nych w in­ter­ne­cie. Wszyst­kie ad­re­sy in­ter­ne­to­we zo­sta­ły spraw­dzo­ne w lip­cu 2020 roku. Jed­nym z naj­wi­ęk­szych osi­ągni­ęć ostat­nich lat jest di­gi­ta­li­za­cja za­so­bów ar­chi­wal­nych. Uła­twi­ła ona pra­cę hi­sto­ry­ków, umo­żli­wia­jąc nam (i co wa­żniej­sze – wam, czy­tel­nicz­ki i czy­tel­ni­cy) si­ęgni­ęcie bez­po­śred­nio do tek­stów ory­gi­nal­nych, z po­mi­ni­ęciem nie­wy­gód zwi­ąza­nych z ko­rzy­sta­niem z ar­chi­wów czy wiel­kich bi­blio­tek. Chcia­łbym za­chęcać do ta­kiej prak­ty­ki, do­ku­men­ty hi­sto­rycz­ne są bo­wiem o wie­le cie­kaw­sze niż wszyst­ko, co ja mó­głbym na­pi­sać.

roz­dział pierw­szy polacy bez polski, 1795–1918

Mi­ędzy ro­kiem 1795 a 1918 od­dziel­na, nie­pod­le­gła Pol­ska nie ist­nia­ła na ma­pach świa­ta. To zda­nie może brzmieć, jak gdy­by opi­sy­wa­ło pro­sty fakt hi­sto­rycz­ny, w rze­czy­wi­sto­ści jed­nak kry­je się za nim wie­le pro­ble­mów, któ­re spra­wia­ją, że tak trud­no opo­wia­da się dzie­je pó­łnoc­no-wschod­niej Eu­ro­py w xix wie­ku. Po pierw­sze i przede wszyst­kim, mu­si­my so­bie za­dać py­ta­nie, co to na­praw­dę zna­czy, że „Pol­ska nie ist­nia­ła”.

Ani roz­bio­ry, któ­re po­ło­ży­ły kres pierw­szej Rze­czy­po­spo­li­tej, ani wcze­śniej­szy dłu­gi okres ogra­ni­czo­nej su­we­ren­no­ści, trwa­jący przez cały nie­mal wiek xviii, nie były wy­da­rze­nia­mi nad­zwy­czaj­ny­mi. W epo­ce no­wo­żyt­nej dość po­wszech­nym zja­wi­skiem było to, że eli­ty jed­ne­go pa­ństwa mie­sza­ły się w we­wnętrz­ne spra­wy in­ne­go. W la­tach 1740–1748 cho­cia­żby mo­car­stwa eu­ro­pej­skie sto­czy­ły woj­nę, któ­rej przed­mio­tem było na­stęp­stwo tro­nu w Au­strii, przy czym wi­ęk­szo­ść dy­plo­ma­tów uwa­ża­ła, że wal­czące stro­ny mają uza­sad­nio­ne po­wo­dy, by się w tę woj­nę an­ga­żo­wać. Rzecz­po­spo­li­ta była przed­mio­tem ró­żne­go ro­dza­ju in­ge­ren­cji na dłu­go przed roz­bio­ra­mi. W la­tach 1733–1735 w tak zwa­nej woj­nie suk­ce­syj­nej pol­skiej Fran­cja i Hisz­pa­nia sta­nęły na­prze­ciw Ro­sji, Au­strii, Sak­so­nii i Prus, przy czym ka­żda ko­ali­cja wal­czy­ła o umiesz­cze­nie na pol­skim tro­nie swo­je­go kan­dy­da­ta. Po­dob­ne przy­kła­dy mo­żna by mno­żyć, co­fa­jąc się o ko­lej­ne stu­le­cia. Za­sa­da nie­in­ge­ren­cji ni­g­dy nie ist­nia­ła.

Nie było ta­kże ni­czym nie­spo­ty­ka­nym to, że ja­kieś pa­ństwo zni­ka z mapy. Wła­ści­wie w do­wol­nym mo­men­cie hi­sto­rii Eu­ro­py mo­że­my wska­zać dzie­si­ąt­ki by­tów po­li­tycz­nych, któ­re dziś już nie ist­nie­ją; nie­mal żad­na z dzi­siej­szych gra­nic nie prze­bie­ga tak samo jak w prze­szło­ści. W świe­cie przed­no­wo­cze­snym pa­ństwa po­ja­wia­ły się, zni­ka­ły, łączy­ły, roz­dzie­la­ły i zmie­nia­ły kszta­łt z osza­ła­mia­jącą często­tli­wo­ścią. Nie­wie­le znaj­dzie się dziś osób, któ­re by ża­ło­wa­ły utra­ty nie­pod­le­gło­ści przez (na przy­kład) Bur­gun­dię, Ara­go­nię czy Gwy­nedd, a prze­cież ka­żde z nich przez stu­le­cia było nie­pod­le­głym pa­ństwem, do­pó­ki nie zo­sta­ło pod­bi­te i wchło­ni­ęte przez sil­niej­sze­go sąsia­da. Przy­kła­dy spo­za sa­mej Eu­ro­py są jesz­cze wy­mow­niej­sze. Za­nim do­szło do roz­bio­rów Pol­ski, po­tęgom ko­lo­nial­nym już uda­ło się znisz­czyć sku­tecz­nie wszyst­kie wspól­no­ty po­li­tycz­ne na pó­łku­li za­chod­niej, a w xix wie­ku te same po­tęgi mia­ły po­dzie­lić mi­ędzy sie­bie cały kon­ty­nent afry­ka­ński. Na­wet sfor­ma­li­zo­wa­ne trak­ta­ty za­twier­dza­jące do­ko­na­ne roz­bio­ry nie były ni­czym nie­zwy­kłym: od trak­ta­tu z Tor­de­sil­las z 1494 roku, po­przez kon­fe­ren­cję ber­li­ńską z 1885 i po­dział Afry­ki, po ukła­dy ja­łta­ńskie z 1945, ci, któ­rzy mie­li wła­dzę, ra­do­śnie roz­gry­wa­li mi­ędzy sobą kar­to­gra­fię, ry­su­jąc i prze­ry­so­wu­jąc mapę po­li­tycz­ną. In­ny­mi sło­wy, roz­bio­ry Pol­ski nie sta­no­wi­ły ani aber­ra­cji, ani aktu bez­pre­ce­den­so­wej nie­spra­wie­dli­wo­ści: były je­dy­nie wi­ęk­szym i nie­co bar­dziej dra­ma­tycz­nym przy­kła­dem zwy­kłe­go ob­ro­tu spraw w wiel­kiej po­li­ty­ce mi­ędzy­na­ro­do­wej. Sta­no­wi­ły, je­śli mo­żna tak po­wie­dzieć, akt pre­ce­den­so­wej nie­spra­wie­dli­wo­ści.

Sko­ro jed­nak roz­bio­ry pierw­szej Rze­czy­po­spo­li­tej były zwy­czaj­nym wy­da­rze­niem, cze­mu wci­ąż o nich pa­mi­ęta­my? Przy czym „my” nie zna­czy tu­taj „my, hi­sto­ry­cy za­in­te­re­so­wa­ni dzie­ja­mi Eu­ro­py Wschod­niej”. W prak­tycz­nie ka­żdym po­wa­żniej­szym an­glo­języcz­nym pod­ręcz­ni­ku uni­wer­sy­tec­kim po­świ­ęco­nym hi­sto­rii Eu­ro­py (a ta­kże w ca­łkiem licz­nych pod­ręcz­ni­kach li­ce­al­nych) oma­wia się roz­bio­ry Pol­ski. Je­śli hi­sto­ria roz­bio­rów na­bra­ła zna­cze­nia, to zna­cze­nie to tyl­ko po części daje się wy­tłu­ma­czyć wy­da­rze­nia­mi lat dzie­wi­ęćdzie­si­ątych xviii wie­ku. W wi­ęk­szym stop­niu cho­dzi o coś, co roz­wi­ja­ło się po­wo­li w ci­ągu ko­lej­ne­go stu­le­cia: o po­wsta­nie pol­skie­go ru­chu na­ro­do­we­go i, w prak­ty­ce, stwo­rze­nie pol­skie­go na­ro­du.

Wie­le czy­tel­ni­czek i czy­tel­ni­ków może uznać za dzi­wacz­ne twier­dze­nie, że na­ród pol­ski na­ro­dził się po roz­bio­rach. Czyż nie jest rze­czą po­wszech­nie wia­do­mą, że hi­sto­ria Pol­ski za­czy­na się wraz z chrztem Miesz­ka w 966 roku? No cóż, tak, z X wie­ku po­cho­dzą naj­star­sze za­cho­wa­ne świa­dec­twa ist­nie­nia cze­goś z grub­sza przy­po­mi­na­jące­go pó­źniej­sze pa­ństwo pol­skie, wie­my też, że lud po­słu­gu­jący się pra­sło­wia­ńskim na­rze­czem, któ­re przy­po­mi­na­ło pó­źniej­szy język sta­ro­pol­ski, żył w tym miej­scu już od pew­ne­go cza­su. Na­wet jed­nak je­śli odło­ży­my na bok ana­chro­nicz­no­ść na­zy­wa­nia do­me­ny Miesz­ka „Pol­ską” i na­wet je­śli zi­gno­ru­je­my prze­sko­ki, ko­niecz­ne, by wy­ty­czyć pro­stą li­nię mi­ędzy świa­tem śre­dnio­wiecz­nym a epo­ką no­wo­żyt­ną (nie mó­wi­ąc już o cza­sach wspó­łcze­snych), wci­ąż po­zo­sta­je kwe­stia pod­sta­wo­wa: by­tem, któ­ry zo­stał znisz­czo­ny w 1795 roku, nie była Pol­ska, ale Rzecz­po­spo­li­ta szla­chec­ka, pa­ństwo pol­sko-li­tew­skie. Cho­dzi tu o coś wi­ęcej niż o ró­żni­cę w tech­nicz­nym na­zew­nic­twie. Pierw­sza Rzecz­po­spo­li­ta ma się do dzi­siej­szej Pol­ski tak jak my do au­stra­lo­pi­te­ków: bez wąt­pie­nia jest z nią zwi­ąza­na po­cho­dze­niem i kil­ko­ma wspól­ny­mi ce­cha­mi, za­ra­zem jed­nak jest ja­skra­wo od­mien­na pod ka­żdym istot­nym względem. Mamy skłon­no­ść do trak­to­wa­nia Rze­czy­po­spo­li­tej sprzed 1795 roku, jak gdy­by była za­le­d­wie wcze­śniej­szym wcie­le­niem po­nad­hi­sto­rycz­ne­go bytu zwa­ne­go „Pol­ską”. Mó­wi­my na przy­kład, że w 1918 roku do­szło do „od­zy­ska­nia” nie­pod­le­gło­ści, a pa­ństwo, któ­re w wy­ni­ku tego po­wsta­ło, na­zy­wa­my Dru­gą Rze­cząpo­spo­li­tą. Na­wet za­wo­do­wi hi­sto­ry­cy za­po­mi­na­ją się cza­sem i mó­wią o „roz­bio­rach Pol­ski” za­miast (choć przy­zna­ję, że brzmi to go­rzej) o roz­bio­rach Rze­czy­po­spo­li­tej, pa­ństwa pol­sko-li­tew­skie­go. Gdy­by­śmy chcie­li być pre­cy­zyj­ni, po­wie­dzie­li­by­śmy, że Rzecz­po­spo­li­ta zo­sta­ła znisz­czo­na w 1795 roku, 123 lata pó­źniej zaś po­wsta­ło kil­ka no­wych pa­ństw – wśród nich Pol­ska. „Dru­ga Rzecz­po­spo­li­ta” od­wo­ły­wa­ła się do pa­mi­ęci i sym­bo­li­ki Pierw­szej, była jed­nak pa­ństwem zu­pe­łnie in­ne­go ro­dza­ju.

Żeby do­brze zro­zu­mieć ni­niej­szy wy­wód, po­win­ni­śmy zro­bić krok wstecz i za­sta­no­wić się nad zna­cze­niem sło­wa, któ­re bar­dzo często trak­tu­je­my jako coś oczy­wi­ste­go: na­ród. Nie ma jed­nej, za­wsze nie­za­wod­nej de­fi­ni­cji tego po­jęcia, po­nie­waż ró­żni lu­dzie w ró­żnych cza­sach i miej­scach ro­zu­mie­li je w od­mien­ny spo­sób. Czy wspól­no­tę na­ro­do­wą de­fi­niu­je wspól­ny język? Wspól­na re­li­gia? Dzie­dzic­two bio­lo­gicz­ne? Hi­sto­ria zwi­ąz­ków po­li­tycz­nych? Czy wspól­no­ta na­ro­do­wa może być we­wnętrz­nie zró­żni­co­wa­na i pod­le­gać nie­usta­jącym zmia­nom w mia­rę upły­wu cza­su, czy też wy­ma­ga kul­tu­ro­wej jed­no­rod­no­ści i ci­ągło­ści, przy­naj­mniej do pew­ne­go stop­nia? Czy wspól­no­ta na­ro­do­wa może ist­nieć bez pa­ństwa albo przy­naj­mniej bez ży­we­go ru­chu dążące­go do po­li­tycz­nej nie­pod­le­gło­ści? Wszyst­kie te kwe­stie były i są przed­mio­tem do­cie­kań, wszyst­kie jed­nak omi­ja­ją to, co naj­istot­niej­sze, po­nie­waż opie­ra­ją się na za­ło­że­niu, że na­ród jest ja­kąś rze­czą, któ­ra ist­nie­je gdzieś tam w re­al­nym świe­cie i cze­ka, aż zo­sta­nie do­strze­żo­na, opi­sa­na, zde­fi­nio­wa­na i wy­ja­śnio­na. Tak jed­nak nie jest. Po­dob­nie jak w przy­pad­ku in­nych głów­nych ha­seł na­sze­go po­li­tycz­ne­go słow­ni­ka (kla­sa, ka­sta, stan, rasa i tak da­lej), na­ród mo­żna naj­le­piej zro­zu­mieć, wy­obra­ża­jąc go so­bie jako skrzyn­kę, do któ­rej ró­żni lu­dzie nie­usta­jąco sta­ra­ją się wkła­dać ró­żne rze­czy, bez ko­ńca wal­cząc o to, co ma się w niej znaj­do­wać, jak po­win­no zo­stać uło­żo­ne oraz czy po­kryw­kę na­le­ży po­zo­sta­wić otwar­tą, czy za­mkni­ętą. Te pod­sta­wo­we po­jęcia za­wsze są przed­mio­tem walk i spo­rów: są re­to­rycz­ny­mi two­ra­mi, któ­rych lu­dzie uży­wa­ją, kie­dy chcą mó­wić o sile, przy­na­le­żno­ści, wła­dzy, dys­cy­pli­nie, wspól­no­cie czy za­an­ga­żo­wa­niu. Na­ród z pew­no­ścią ist­nie­je, ale tyl­ko tak, jak ist­nie­ją inne po­jęcia po­li­tycz­ne i spo­łecz­ne: jako na­rzędzia języ­ko­we, któ­rych lu­dzie uży­wa­ją, żeby nadać świa­tu zna­cze­nie, żeby świat zmie­niać i żeby świat kon­tro­lo­wać1.

1  Rzecz ja­sna, nie jest to ory­gi­nal­ny spo­sób opi­sy­wa­nia na­ro­du, w isto­cie od­zwier­cie­dla kon­sen­sus w śro­do­wi­sku na­uko­wym, bu­do­wa­ny od dzie­si­ęcio­le­ci. Omó­wie­nie ba­dań nad na­ro­da­mi i na­cjo­na­li­zmem mo­żna zna­le­źć w moim ar­ty­ku­le Po­dzwon­ne dla ba­dań nad na­cjo­na­li­zmem, [w:] Na­ród, to­żsa­mo­ść, kul­tu­ra. Mi­ędzy ko­niecz­no­ścią a wy­bo­rem, red. W. Bursz­ta, K. Ja­sku­łow­ski i J. No­wak, Sla­wi­stycz­ny Ośro­dek Wy­daw­ni­czy, War­sza­wa 2005, s. 79–89.

Co za tym idzie, „na­ród” – po­dob­nie jak inne ka­te­go­rie zwi­ąza­ne z to­żsa­mo­ścią – ni­g­dy nie jest czy­mś sta­tycz­nym. Mamy skłon­no­ść do wy­obra­ża­nia so­bie to­żsa­mo­ści jako ze­sta­wu cech, któ­re okre­śla­ją, kim je­ste­śmy, i de­ter­mi­nu­ją na­sze za­cho­wa­nia. W prak­ty­ce jed­nak ka­żde z nas ma bar­dzo wie­le to­żsa­mo­ści, któ­re przyj­mu­je­my i od­kła­da­my za­le­żnie od oko­licz­no­ści. Ży­dow­ski skle­pi­karz w Kra­ko­wie oko­ło 1900 roku, roz­ma­wia­jąc z sąsia­dem ka­to­li­kiem, praw­do­po­dob­nie jego na­zwa­łby „Po­la­kiem”, a sie­bie – „Ży­dem”. Gdy­by jed­nak ten sam skle­pi­karz udał się do Bu­da­pesz­tu od­wie­dzić ku­zy­na, od­kry­łby, że pod wie­lo­ma względa­mi jego pol­sko­ść od­ró­żnia go od węgier­skich krew­nych. Żeby rzecz jesz­cze bar­dziej skom­pli­ko­wać, nasz skle­pi­karz mia­łby za­pew­ne często do czy­nie­nia z wła­dza­mi miej­ski­mi, wo­bec któ­rych wy­stępo­wa­łby jako ku­piec, a jego in­te­re­sy i po­trze­by wcho­dzi­ły­by nie­kie­dy w kon­flikt z in­te­re­sa­mi i po­trze­ba­mi do­staw­ców oraz klien­tów, nie­za­le­żnie od ich języ­ka i wy­zna­nia. Po po­wro­cie do domu roz­sądza­łby spo­ry mi­ędzy dzie­ćmi, przy czym w tym mo­men­cie naj­wa­żniej­sza by­ła­by jego rola ojca. Jego kon­tak­ty z żoną kszta­łto­wa­ły­by się pod wpły­wem norm okre­śla­jących role płcio­we, bar­dzo po­dob­nych jak w przy­pad­ku jego nie­ży­dow­skich sąsia­dów. Dzia­ła­cze na­cjo­na­li­stycz­ni za­wsze chcie­li (i chcą na­dal) móc po­ukła­dać wszyst­kich w ele­ganc­kich, schlud­nych prze­gród­kach, w któ­rych ka­żda oso­ba otrzy­ma jed­ną i tyl­ko jed­ną do­mi­nu­jąca to­żsa­mo­ść, po­zo­sta­jącą nie­za­le­żnie od oko­licz­no­ści pod­sta­wo­wym na­rzędziem sa­mo­okre­śle­nia. Inne to­żsa­mo­ści, o ile ist­nie­ją, trak­to­wa­ne są jako wtór­ne wo­bec to­żsa­mo­ści na­ro­do­wej. Tyle że w praw­dzi­wym ży­ciu to tak nie dzia­ła. Na­le­ża­ło­by ra­czej po­wie­dzieć, że to­żsa­mo­ść jest czy­mś, co ro­bi­my, a nie czy­mś, czym je­ste­śmy. Żad­na po­je­dyn­cza to­żsa­mo­ść ani przez cały czas, ani na­wet przez wi­ęk­szo­ść cza­su nie opi­su­je tego, kim je­ste­śmy. Być może brzmi to jak ba­nał. Kie­dy jed­nak już rze­czy­wi­ście uwew­nętrz­ni­my na­szą wie­dzę o tym, że je­ste­śmy isto­ta­mi wie­lo­wy­mia­ro­wy­mi, nie­ustan­nie pod­le­ga­jący­mi zmia­nom, wów­czas cze­ka nas grun­tow­na re­wi­zja spo­so­bu, w jaki opo­wia­da­my so­bie o prze­szło­ści.

Po­dob­nie jak wszel­kie tego ro­dza­ju na­rzędzia (i chwy­ty) re­to­rycz­ne, po­jęcie na­ro­du po­zo­sta­je uży­tecz­ne tyl­ko do­pó­ty, do­pó­ki po­tra­fisz prze­ko­nać in­nych, by uży­wa­li go mniej wi­ęcej w ten sam spo­sób. Mo­żesz swo­bod­nie twier­dzić, że na­le­żysz do na­ro­du dran­di­bia­ńskie­go – mo­żesz na­wet twier­dzić, że ja też do nie­go na­le­żę – o ile jed­nak nie prze­ko­nasz mnie, że Dran­di­bia ist­nie­je, a ta­kże że za­słu­gu­je na moją uwa­gę na tyle, że­bym uznał moje wo­bec niej zo­bo­wi­ąza­nia, po­zo­sta­niesz eks­cen­try­kiem. Po­dob­nie rzecz się mia­ła pod ko­niec xviii wie­ku: wie­lu lu­dzi uwa­ża­ło wów­czas, że gi­nąca Rzecz­po­spo­li­ta, pa­ństwo zre­for­mo­wa­ne przez Kon­sty­tu­cję 3 maja, pa­ństwo Sej­mu Wiel­kie­go i zło­tej wol­no­ści jest czy­mś wi­ęcej niż tyl­ko wspól­no­tą po­li­tycz­ną, czy­mś wi­ęcej niż je­dy­nie re­pre­zen­tant­ką in­te­re­sów szlach­ty. Twier­dzi­li, że ist­nie­je na­ród, na któ­rym wspie­ra się owa Rzecz­po­spo­li­ta (i vice ver­sa), z cze­go z ko­lei mia­ło wy­ni­kać, że pa­ństwo po­win­no słu­żyć in­te­re­som na­ro­do­wym. Jako że eli­ty Rze­czy­po­spo­li­tej mó­wi­ły po pol­sku i jako że Kró­le­stwo Pol­skie było w Rze­czy­po­spo­li­tej skład­ni­kiem sil­niej­szym, rzecz­ni­cy idei na­ro­do­wej na­zwa­li obiekt swo­jej czci „Pol­ską”. Nie było jed­nak by­naj­mniej prze­sądzo­ne i pew­ne, że ta idea się upo­wszech­ni. W rze­czy­wi­sto­ści pierw­si rzecz­ni­cy spra­wy na­ro­do­wej mie­li do po­ko­na­nia po­wa­żne prze­szko­dy. Osta­tecz­nie, po pra­wie stu la­tach ci­ężkiej pra­cy ide­olo­gicz­nej, mi­sjo­na­rzom na­ro­do­we­go świa­to­po­glądu uda­ło się prze­ko­nać wi­ęk­szo­ść (choć by­naj­mniej nie wszyst­kich) lu­dzi w oko­li­cach do­rze­cza Wi­sły, że są Po­la­ka­mi, że pol­sko­ść jest ka­te­go­rią po­li­tycz­ną i że Pol­ska jest czy­mś, o co wszy­scy po­win­ni dbać.

Na wie­ść o tym, że wład­cy z dy­na­stii Ro­ma­no­wów, Ho­hen­zol­ler­nów i Habs­bur­gów po­kro­ili na ka­wa­łki pierw­szą Rzecz­po­spo­li­tą, w ka­wiar­niach, sa­lo­nach i ga­bi­ne­tach dy­plo­ma­tów w ca­łej Eu­ro­pie za­wrza­ło. Był to bar­dzo po­wa­żny wy­pa­dek, na­wet je­śli (jak to już zo­sta­ło po­wie­dzia­ne wcze­śniej) nie­po­zba­wio­ny pre­ce­den­sów. Po­nie­waż to, co wie­my o prze­szło­ści, na ogół od­zwier­cie­dla per­spek­ty­wę wła­śnie tych lu­dzi, któ­rzy od­wie­dza­ją ka­wiar­nie, sa­lo­ny i ga­bi­ne­ty dy­plo­ma­tów, mo­że­my so­bie wy­ba­czyć, że prze­oczy­li­śmy pod­sta­wo­wy fakt: dla zde­cy­do­wa­nej wi­ęk­szo­ści Eu­ro­pej­czy­ków ży­jących w 1795 roku (w tym ta­kże dla zna­czące­go od­set­ka po­pu­la­cji za­miesz­ku­jącej samą Rzecz­po­spo­li­tą szla­chec­ką) do roz­bio­rów mo­gło­by rów­nie do­brze do­jść na Ksi­ęży­cu. Po­li­ty­ka nie na­le­ża­ła do spraw, któ­ry­mi „zwy­kli” lu­dzie za­zwy­czaj mu­sie­li się zaj­mo­wać, zwłasz­cza w tych częściach Eu­ro­py, w któ­rych na­dal ist­nia­ło pod­da­ństwo.

Tak więc nie było żad­ne­go na­tu­ral­ne­go po­wo­du, dla któ­re­go Rzecz­po­spo­li­ta nie mia­ła­by sko­ńczyć tak samo jak inne wspól­no­ty po­li­tycz­ne, któ­re w toku dzie­jów Eu­ro­py znik­nęły lub zo­sta­ły po­chło­ni­ęte przez sąsia­dów. Sta­ło się jed­nak ina­czej: nie umiesz­cza­my Pol­ski w tej sa­mej ka­te­go­rii co Sak­so­nię, Nor­thum­ber­land czy Ma­zow­sze. Ka­żde z nich jest dziś uzna­wa­ne za re­gion w ob­rębie pa­ństwa na­ro­do­we­go, nie zaś za od­ręb­ne pa­ństwo na­ro­do­we. Dla­cze­go? By­naj­mniej nie dla­te­go, że spo­łe­cze­ństwa Pol­ski i Li­twy były w 1795 roku po­wi­ąza­ne wspól­nym języ­kiem i kul­tu­rą. Na­wet je­śli człon­ków sta­nu szla­chec­kie­go łączy­ła po­dob­na kul­tu­ra, nie­za­le­żnie od tego, czy po­cho­dzi­li z Wiel­ko­pol­ski, Po­do­la czy Wi­le­ńsz­czy­zny, pod tą wąską war­stwą jed­no­rod­nej kul­tu­ry kry­ło się bo­gac­two kul­tu­ro­wej, re­li­gij­nej i języ­ko­wej ró­żno­rod­no­ści. Otóż klu­czo­wym po­wo­dem, dla któ­re­go Rzecz­po­spo­li­ta Oboj­ga Na­ro­dów mia­ła szan­sę na ży­cie po ży­ciu, był przede wszyst­kim przy­pa­dek, któ­ry spra­wił, że zgi­nęła w tym, a nie w in­nym mo­men­cie. Rzecz­po­spo­li­ta umie­ra­ła do­kład­nie w cza­sie, gdy po­jęcie na­ro­du na­bie­ra­ło zna­cze­nia – w samą porę, żeby mo­żna ją było opła­ki­wać w taki spo­sób, w jaki nie opła­ki­wa­no daw­nych kró­lestw i ksi­ęstw. Para słów: „lud” i „na­ród” po­ja­wia­ła się co­raz częściej w pu­blicz­nej re­to­ry­ce przez pra­wie cały wiek xviii, by osi­ągnąć szczyt w re­wo­lu­cyj­nej fali, któ­ra wznio­sła się w 1776 roku w Ame­ry­ce, w 1789 we Fran­cji i w 1791 w Rze­czy­po­spo­li­tej Oboj­ga Na­ro­dów. Kon­sty­tu­cję 3 maja uznać mo­żna za tekst za­ło­ży­ciel­ski ca­łko­wi­cie no­we­go pol­skie­go pa­ństwa na­ro­do­we­go, już w pierw­szych sło­wach po­wo­łu­jący Pol­skę do ży­cia: „W imię Boga w trój­cy świ­ętej je­dy­ne­go. Sta­ni­sław Au­gust, z bo­żej ła­ski i woli Na­ro­du król Pol­ski […], wraz z sta­na­mi skon­fe­de­ro­wa­ny­mi w licz­bie po­dwój­nej Na­ród Pol­ski re­pre­zen­tu­jący­mi”2. Nie był to praw­ny czy fi­lo­zo­ficz­ny mo­del Rzecz­po­spo­li­tej szla­chec­kiej, lecz praw­na rama pol­skie­go pa­ństwa na­ro­do­we­go, któ­re jesz­cze nie ist­nia­ło.

2  Ory­gi­nał Kon­sty­tu­cji 3 maja zo­stał zdi­gi­ta­li­zo­wa­ny przez Ar­chi­wum Akt Daw­nych i jest do­stęp­ny na: http://agad.gov.pl/?pa­ge­_id=1675. Pod­kre­śle­nie au­to­ra.

Do tej pory bo­wiem zde­cy­do­wa­na wi­ęk­szo­ść lu­dzi miesz­ka­jących w ob­rębie Rze­czy­po­spo­li­tej (poza szlach­tą) nie iden­ty­fi­ko­wa­ła się z pa­ństwem ani w ta­kim sen­sie, żeby uwa­żać je za „swo­je”, ani na­wet w ta­kim, żeby ra­do­wać się z jego zwy­ci­ęstw czy roz­pa­czać nad klęska­mi. W Rze­czy­po­spo­li­tej, przez znacz­ną część jej dzie­jów, to­żsa­mo­ści kul­tu­ro­we, spo­łecz­ne i oso­bi­ste dzia­ła­ły w jed­nej sfe­rze, a zo­bo­wi­ąza­nia po­li­tycz­ne – w in­nej (znów: z wy­jąt­kiem szlach­ty). Dzia­ło się tak nie tyl­ko dla­te­go, że pa­ństwo mia­ło sztyw­ną, hie­rar­chicz­ną struk­tu­rę spo­łecz­ną: by być bar­dziej pre­cy­zyj­nym, było to spo­łe­cze­ństwo zło­żo­ne z sa­mo­dziel­nych ca­ło­stek, z któ­rych ka­żda funk­cjo­no­wa­ła we­dług wła­snych za­sad, za­cho­wy­wa­ła wła­sne zwy­cza­je i sta­ra­ła się bro­nić wła­snych in­te­re­sów. Wi­ęk­szo­ść lu­dzi wie, że Ży­dzi miesz­ka­jący w Rze­czy­po­spo­li­tej mie­li pra­wo za­rządza­nia spra­wa­mi swo­jej wspól­no­ty i two­rze­nia od­ręb­nych in­sty­tu­cji, często jed­nak za­po­mi­na się, że we­dług tego mo­de­lu dzia­ła­ło w tym cza­sie całe spo­łe­cze­ństwo. Była to re­spu­bli­ca, w któ­rej nic nie było pu­bli­cum, do tego stop­nia, że ape­le o przed­kła­da­nie „do­bra wspól­ne­go” nad „in­te­re­sy lo­kal­ne” w za­sa­dzie nie mia­ły sen­su. Żeby mo­gło za­ist­nieć ja­kieś wspól­ne do­bro, trze­ba naj­pierw wy­obra­zić so­bie ist­nie­nie ja­kie­jś kon­kret­nej wspól­no­ty.

Za­kła­da­my często, że sejm Rze­czy­po­spo­li­tej re­pre­zen­to­wał na­ród, ta­kie my­śle­nie jest jed­nak ana­chro­nicz­ne. Owa tak wy­sła­wia­na in­sty­tu­cja z jej „zło­tą wol­no­ścią” nie była wła­dzą pra­wo­daw­czą we wspó­łcze­snym zna­cze­niu tego po­jęcia – była gru­po­wą re­pre­zen­ta­cją szlach­ty, a za­ra­zem or­ga­nem naj­wy­ższej wła­dzy. W Rze­czy­po­spo­li­tej sejm i sej­mi­ki ziem­skie (lo­kal­ne) na­le­ża­ły do szlach­ty, miesz­cza­nie mie­li rady miej­skie, Ży­dzi – gmi­ny, za­rządza­ne przez ka­ha­ły (a na po­zio­mie Rze­czy­po­spo­li­tej – Wa’ad, tak zwa­ny Sejm Czte­rech Ziem), du­cho­wie­ństwo mia­ło ku­rie bi­sku­pie i sądy ko­ściel­ne, na­wet chło­pi na mocy pra­wa zwy­cza­jo­we­go za­rządza­li wie­lo­ma lo­kal­ny­mi spra­wa­mi. Sejm Rze­czy­po­spo­li­tej szla­chec­kiej przed­sta­wia się często jako po­przed­ni­ka no­wo­cze­snych in­sty­tu­cji par­la­men­tar­nych i cho­ciaż z punk­tu wi­dze­nia ge­ne­alo­gii jest to w pew­nym sen­sie praw­da, za­ra­zem jed­nak jest to moc­no my­lące. Dzie­ja­mi sej­mu nie kie­ru­je żad­na we­wnętrz­na lo­gi­ka – nie ma jej zresz­tą ta­kże w pol­skiej hi­sto­rii po­li­tycz­nej – któ­ra wy­mu­sza­ła­by roz­sze­rza­nie praw wy­bor­czych na ko­lej­ne gru­py lu­dzi i we­jście na dro­gę wio­dącą ku no­wo­cze­snej de­mo­kra­cji. Wprost prze­ciw­nie, je­śli przyj­rzy­my się hi­sto­rii pol­skie­go ustro­ju i po­rów­na­my ją z hi­sto­ria­mi in­nych re­pu­blik, od sta­ro­żyt­nej Gre­cji po przed­wo­jen­ną Ame­ry­kę, do­trze do nas o wie­le bar­dziej nie­po­ko­jący fakt: swo­bo­dy nie­licz­nych zo­sta­ły wpro­wa­dzo­ne (przy­naj­mniej po części) po to, by ogra­ni­czyć swo­bo­dy wi­ęk­szo­ści.

Pod­da­ństwo nie jest do­kład­nie tym sa­mym co nie­wol­nic­two, ale chło­pi bez wąt­pie­nia nie byli lu­dźmi wol­ny­mi: pod­da­ństwo po­zba­wi­ło ich swo­bód oby­wa­tel­skich i praw­nych, pa­ńsz­czy­zna przy­wi­ąza­ła do ma­jąt­ków szla­chec­kich, w któ­rych miesz­ka­li, i fol­war­ków, któ­rych zie­mię zmu­sze­ni byli upra­wiać. Znacz­ną część (jeś­li nie wi­ęk­szo­ść) pra­cy wy­ko­ny­wa­li na rzecz pana. W od­nie­sie­niu do okre­su sprzed oświe­ce­nia (kie­dy in­te­lek­tu­ali­ści i po­li­ty­cy za­częli wpro­wa­dzać swo­je ra­dy­kal­ne no­win­ki) mó­wie­nie o „na­ro­dzie pol­skim”, któ­ry obej­mo­wa­łby za­rów­no pa­nów ziem­skich, jak i chło­pów, by­ło­by po­zba­wio­ne sen­su; w rze­czy­wi­sto­ści w tym okre­sie nie­któ­rzy uży­wa­li na­wet sfor­mu­ło­wa­nia „na­ród szla­chec­ki”, dla okre­śle­nia od­ręb­nej gru­py wła­da­jącej „na­ro­dem ple­bej­skim”. Chło­pi byli pod­da­ny­mi Rze­czy­po­spo­li­tej, szlach­ci­ce – jej oby­wa­te­la­mi. Aż do po­cząt­ków xx wie­ku sło­wa „oby­wa­tel” i „szlach­cic” były ca­łko­wi­ty­mi sy­no­ni­ma­mi.

Na­wet uży­cie sło­wa „pod­da­ny” w zna­cze­niu pod­da­ne­go Rze­czy­po­spo­li­tej jest w tym wy­pad­ku pew­ną prze­sa­dą, su­ge­ru­je bo­wiem, że chło­pi pod­le­ga­li pra­wom pa­ństwo­wym i że pra­wa te od­no­si­ły się do wszyst­kich w gra­ni­cach Rze­czy­po­spo­li­tej. Tak jed­nak nie było, a to dzi­ęki przy­wi­le­jom, któ­re szlach­ta zy­ska­ła w xv i xvi wie­ku. Sys­tem praw­ny Rze­czy­po­spo­li­tej opie­rał się na przy­wi­le­jach (sło­wo to po­cho­dzi od ła­ci­ńskie­go pri­vi­le­gium, któ­re po­wsta­ło z po­łącze­nia słów pri­vus – ‘oso­bi­ste’ i lex – ‘pra­wo’) w wi­ęk­szym stop­niu niż na pra­wach, a pod­sta­wo­we sta­tu­ty, ta­kie jak przy­wi­lej czer­wi­ński (któ­ry w 1422 roku wpro­wa­dził za­kaz ka­ra­nia – a ści­ślej, za­kaz kon­fi­sko­wa­nia ma­jąt­ków – bez wy­ro­ku sądo­we­go) czy przy­wi­le­je nie­szaw­skie (1454, żad­nych po­dat­ków bez przed­sta­wi­ciel­stwa) od po­cząt­ku po­my­śla­ne zo­sta­ły tak, że mia­ły do­ty­czyć je­dy­nie szlach­ty. Wi­ęcej na­wet: nie­któ­re przy­wi­le­je wpro­wa­dzo­no do­kład­nie po to, żeby szlach­ta mo­gła utrzy­mać kon­tro­lę nad chło­pa­mi, wol­ną od ja­kiej­kol­wiek in­ge­ren­cji cen­tral­nej wła­dzy kró­lew­skiej. Wol­no­ść sta­nu szla­chec­kie­go umo­żli­wi­ła pod­po­rząd­ko­wa­nie chło­pów i ze­pchni­ęcie ich w pod­da­ństwo. Zwie­ńcze­niem „zło­tej wol­no­ści” było po­twier­dze­nie w 1505 roku za­sa­dy ni­hil novi nisi com­mu­ne con­sen­su (nic no­we­go bez po­wszech­nej zgo­dy), czy też, mó­wi­ąc bar­dziej ko­lo­kwial­nie, nic o nas bez nas. „My” w tym ha­śle by­naj­mniej nie ozna­cza­ło ogó­łu lud­no­ści – od­no­si­ło się wy­łącz­nie do szlach­ty: in­ny­mi sło­wy, tak zwa­na kon­sty­tu­cja ra­dom­ska nie była pra­wem po­wszech­nym, lecz je­dy­nie po­twier­dza­ła przy­wi­le­je do­brze uro­dzo­nych. Co do­kład­nie szlach­ta chro­ni­ła, uchwa­la­jąc tę za­sa­dę? Na prze­ło­mie xv i xvi wie­ku ko­lej­ne przy­wi­le­je kró­lew­skie i ko­lej­ne kon­sty­tu­cje sej­mo­we prak­tycz­nie unie­mo­żli­wi­ły chło­pom zmia­nę miej­sca za­miesz­ka­nia bez zgo­dy pana ziem­skie­go, a mo­nar­chia wy­rze­kła się wszel­kiej wła­dzy nad tym, w jaki spo­sób pa­no­wie trak­to­wa­li swo­ich chło­pów. To ozna­cza­ło, że chło­pi nie mo­gli się już nad gło­wa­mi swo­ich pa­nów od­wo­ły­wać do sądów kró­lew­skich, a szlach­ta zy­ska­ła swo­bo­dę za­rządza­nia ma­jąt­ka­mi tak, jak to uwa­ża­ła za sto­sow­ne. Wol­no­ść szlach­ty zo­sta­ła za­tem nie­ro­ze­rwal­nie sple­cio­na z utra­tą wol­no­ści przez chło­pów. Nie trze­ba być mark­si­stą, by przy­znać, że nada­nie swo­bód sil­nym za­wsze wi­ąże się z ode­bra­niem ich sła­bym – już Ary­sto­te­les, pró­bu­jąc uspra­wie­dli­wić ist­nie­nie nie­wol­nic­twa, uznał je za ko­niecz­ny wa­ru­nek wstęp­ny sztu­ki, kul­tu­ry i po­li­ty­ki3.

3  Ary­sto­te­les, Po­li­ty­ka, 1, 1253b (wy­da­nie pol­skie w prze­kła­dzie Lu­dwi­ka Pio­tro­wi­cza, pwn, War­sza­wa 2006).

Nie ist­nia­ła żad­na oczy­wi­sta ani na­wet praw­do­po­dob­na ście­żka pro­wa­dząca od „Zło­tej Wol­no­ści” do po­wszech­nych swo­bód oby­wa­tel­skich gło­szo­nych przez osiem­na­sto­wiecz­nych re­wo­lu­cjo­ni­stów. W rze­czy­wi­sto­ści trze­ba było roz­wi­ązać fun­da­men­tal­ne sprzecz­no­ści tej pierw­szej, by móc w ogó­le wy­obra­zić so­bie te dru­gie. Nie­któ­rzy my­śli­cie­le epo­ki oświe­ce­nia do­ko­na­li tego sko­ku, re­in­ter­pre­tu­jąc prze­szło­ść Pol­ski tak, by roz­ci­ągnąć po­jęcie wol­no­ści na wszyst­kich i pod­wa­żyć całą struk­tu­rę pod­da­ństwa i pa­ńsz­czy­zny. O wie­le licz­niej­si byli jed­nak ci przed­sta­wi­cie­le szlach­ty, któ­rzy nie prze­sta­wa­li twier­dzić, że wol­no­ść „oby­wa­te­li” za­sa­dza się na po­li­tycz­nej hie­rar­chii: pra­ca osób po­zba­wio­nych wol­no­ści utrzy­my­wa­ła wąską gru­pę tych, któ­rzy an­ga­żo­wa­li się w po­li­ty­kę. Po­dob­nie jak wła­ści­cie­le ziem­scy na po­łud­niu Sta­nów Zjed­no­czo­nych, pol­scy pa­no­wie lu­bi­li cy­to­wać grec­kie i (zwłasz­cza) rzym­skie źró­dła wy­chwa­la­jące cno­ty ustro­ju re­pu­bli­ka­ńskie­go – to nie przy­pa­dek, że ten mo­del re­pu­bli­ka­ni­zmu zo­stał wy­pra­co­wa­ny przez spo­łe­cze­ństwa wy­ko­rzy­stu­jące pra­cę nie­wol­ni­czą. Spra­wa wol­no­ści nie była by­naj­mniej tak oczy­wi­sta, jak mo­gło­by się wy­da­wać. Mo­żna zro­zu­mieć, cze­mu chłop w Rze­czy­po­spo­li­tej szla­chec­kiej ra­czej nie opła­ki­wał roz­bio­rów: chło­pi ży­jący w pod­da­ństwie nie tyl­ko byli w Rze­czy­po­spo­li­tej po­zba­wie­ni ja­kiej­kol­wiek wła­dzy, ich wy­klu­cze­nie było wręcz pod­sta­wą po­rząd­ku po­li­tycz­ne­go. Rzecz ja­sna, mo­car­stwa, któ­re do­ko­na­ły roz­bio­rów, nie­ko­niecz­nie były lep­sze, nikt za­tem nie za­mie­rza wy­chwa­lać upad­ku Rze­czy­po­spo­li­tej jako for­my wy­zwo­le­nia. Wi­ęk­szo­ści chło­pów w tym cza­sie cała zmia­na – jak się zda­je – była po pro­stu obo­jęt­na.

Co po­wie­dziaw­szy, wy­pa­da z ko­lei pod­kre­ślić, że pa­ństwo znisz­czo­ne w 1795 roku nie było już Rze­cząpo­spo­li­tą opar­tą na za­sa­dzie ni­hil novi, a to za spra­wą ru­chu, któ­re­go naj­wi­ęk­sze osi­ągni­ęcie sta­no­wi­ła Kon­sty­tu­cja 3 maja – akt za­ło­ży­ciel­ski Pol­ski ca­łkiem in­ne­go ro­dza­ju, ta­kiej, w któ­rej Sejm zo­stał po­my­śla­ny w zu­pe­łnie od­mien­ny spo­sób: jako przed­sta­wi­ciel­stwo ró­żnych warstw spo­łecz­nych, a nie je­dy­nie szlach­ty. In­su­rek­cja ko­ściusz­kow­ska po­szła na­wet da­lej, obie­cu­jąc w Uni­wer­sa­le po­ła­niec­kim z 1794 roku wol­no­ść oso­bi­stą i ochro­nę praw­ną. Do­pro­wa­dzi­ło to do dzi­wacz­ne­go zbie­gu hi­sto­rycz­nych oko­licz­no­ści: w tym sa­mym cza­sie, w któ­rym nisz­czo­no Rzecz­po­spo­li­tą Oboj­ga Na­ro­dów, ruch re­wo­lu­cyj­ny prze­pro­wa­dzał pro­ces two­rze­nia na­ro­du pol­skie­go, przy­naj­mniej na po­zio­mie de­kla­ra­cji wi­ążąc in­te­re­sy ca­łej po­pu­la­cji kra­ju z in­sty­tu­cja­mi pa­ństwa. Bez tego re­wo­lu­cyj­ne­go bo­dźca ruch na rzecz od­zy­ska­nia przez Pol­skę nie­pod­le­gło­ści ogra­ni­cza­łby się za­le­d­wie do wy­cin­ka spo­łe­cze­ństwa.

Re­wo­lu­cyj­na iskra mia­ła za­sad­ni­cze zna­cze­nie, po­zo­sta­ła jed­nak tyl­ko iskrą. Mó­wi­ąc żar­go­nem nauk spo­łecz­nych, sta­no­wi­ła wa­ru­nek ko­niecz­ny, ale nie­wy­star­cza­jący. Na­wet zbieg dwóch tak wa­żnych zda­rzeń jak Kon­sty­tu­cja 3 maja i Uni­wer­sał po­ła­niec­ki miał w owym cza­sie je­dy­nie sym­bo­licz­ną wagę, po­nie­waż roz­bio­ry spra­wi­ły, że oby­dwa do­ku­men­ty po­zo­sta­ły mar­twą li­te­rą. Prze­kszta­łce­nie re­to­ry­ki lat dzie­wi­ęćdzie­si­ątych xviii wie­ku w rze­czy­wi­sto­ść pol­skiej wspól­no­ty na­ro­do­wej wy­ma­ga­ło o wie­le wi­ęcej pra­cy, i to pro­wa­dzo­nej przez całe stu­le­cie. Z cza­sem co­raz wi­ęcej dzia­ła­czy na­ro­do­wych zda­wa­ło so­bie spra­wę, że je­dy­na dro­ga do od­zy­ska­nia nie­pod­le­gło­ści musi za­kła­dać przy­ci­ągni­ęcie do wspól­nej spra­wy chło­pów. Hi­sto­ry­cy pi­szą o nie­ko­ńczącej się dys­ku­sji mi­ędzy dwo­ma obo­za­mi, od po­ło­wy xix wie­ku okre­śla­ny­mi jako „Bia­li” (ci, któ­rzy chcie­li za­cho­wać ist­nie­jącą hie­rar­chię spo­łecz­ną, ewen­tu­al­nie wpro­wa­dza­jąc kil­ka ostro­żnych re­form) i „Czer­wo­ni” (prze­ko­na­ni, że je­dy­nie re­wo­lu­cja spo­łecz­na mo­gła­by włączyć chło­pów do wspól­no­ty oby­wa­tel­skiej). Uj­mo­wa­nie pro­ble­mu w ten spo­sób spra­wia jed­nak, że umy­ka nam cała jego głębia. Cho­dzi­ło nie tyl­ko o prze­ko­na­nie chło­pów do wal­ki o nie­pod­le­gło­ść, nie wy­star­czy­ło też sze­rze­nie wśród nich wie­dzy o tym, że są Po­la­ka­mi. Przed­si­ęw­zi­ęcie było o wie­le po­wa­żniej­sze: za­kła­da­ło prze­kszta­łce­nie sil­nie po­dzie­lo­ne­go spo­łe­cze­ństwa re­pu­bli­ka­ńskie­go w spo­łe­cze­ństwo na­ro­do­we. Opi­sy­wa­nie tego pro­ce­su jako pro­ce­su „prze­bu­dze­nia” na­ro­do­we­go lub bu­dze­nia „świa­do­mo­ści” na­ro­do­wej su­ge­ru­je, że na­ród już ist­niał i że trze­ba było je­dy­nie na­uczyć chło­pów pol­sko­ści, któ­rą no­si­li w ser­cach. W rze­czy­wi­sto­ści dzia­ła­cze na­ro­do­wi mu­sie­li do­pie­ro stwo­rzyć pol­ski na­ród i prze­ko­nać chło­pów, by we­szli w jego skład. Po­jęcie na­ro­du (jako okre­śle­nie wspól­no­ty po­li­tycz­nej szer­sze niż wspól­no­ta jed­ne­go sta­nu) po­wsta­ło w xviii wie­ku. Stwo­rze­nie sa­me­go na­ro­du wy­ma­ga­ło wi­ęcej cza­su i pra­cy.

Pro­blem w tym, że im bar­dziej ra­dy­kal­ny sta­wał się pol­ski pa­trio­tyzm, tym mniej po­pu­lar­ny był wśród swo­jej pier­wot­nej bazy, czy­li wśród szlach­ty. Wi­ęk­szo­ść człon­ków tego sta­nu pra­gnęła od­two­rze­nia pa­ństwa i chcia­ła od­zy­skać utra­co­ną po­zy­cję oby­wa­te­li Rze­czy­po­spo­li­tej. W scen­tra­li­zo­wa­nych mo­nar­chiach ro­syj­skiej, pru­skiej i au­striac­kiej szlach­ta utra­ci­ła znacz­ną część wła­dzy po­li­tycz­nej. Nie utra­ci­ła jed­nak wła­dzy eko­no­micz­nej i w wi­ęk­szo­ści nie chcia­ła zre­zy­gno­wać z tego ostat­nie­go ele­men­tu daw­nej po­zy­cji. Szlach­ta mu­sia­ła się za­tem zmie­rzyć z trud­nym pro­ble­mem: za­ak­cep­to­wać ra­dy­kal­ną eman­cy­pa­cję po to, by zdo­być chło­pów dla (ca­łko­wi­cie prze­for­mu­ło­wa­nej) spra­wy na­ro­do­wej lub za­cho­wać wła­dzę i po­zy­cję w ra­mach pa­ństw ro­syj­skie­go, pru­skie­go i au­striac­kie­go. Ró­żni człon­ko­wie sta­nu szla­chec­kie­go po­dej­mo­wa­li w ró­żnym cza­sie ró­żne de­cy­zje, w żad­nym przy­pad­ku jed­nak wy­bór nie był ła­twy. Mó­wi­ąc naj­ogól­niej (i po­mi­ja­jąc wie­le zna­czących wy­jąt­ków): ruch na­ro­do­wy był w znacz­nej części dzie­łem drob­niej­szej szlach­ty – tych, któ­rzy czu­li się wy­star­cza­jąco bli­sko zwi­ąza­ni z daw­ną Rze­cząpo­spo­li­tą, by pra­gnąć jej od­bu­do­wy, ale za­ra­zem mie­li o wie­le mniej do stra­ce­nia w ra­zie zmia­ny eko­no­micz­ne­go sta­tus quo.

Sy­tu­ację do­dat­ko­wo kom­pli­ko­wał fakt, że po­jęcie „su­we­ren­no­ści” czy „nie­pod­le­gło­ści” oka­za­ło się zde­cy­do­wa­nie nie­ja­sne. Ła­two było po­wie­dzieć, że utra­ta nie­pod­le­gło­ści jest zła, jed­nak wła­ści­wie dla­cze­go? Często okres 1795–1918 na­zy­wa się okre­sem nie­wo­li, ale co tak na­praw­dę dla lu­dzi tam­tych cza­sów ozna­cza­ło ży­cie w świe­cie, w któ­rym Pol­ska po­zba­wio­na jest nie­pod­le­gło­ści? Czy ozna­cza­ło to utra­tę kon­tro­li nad bie­giem wła­sne­go jed­nost­ko­we­go ży­cia? Ko­niecz­no­ść uży­wa­nia ob­ce­go języ­ka w kon­tak­tach z in­sty­tu­cja­mi pa­ństwo­wy­mi? A może ramy praw­ne kie­ru­jące re­la­cja­mi spo­łecz­ny­mi ule­gły za­sad­ni­czej zmia­nie? W rze­czy­wi­sto­ści żad­na z po­wy­ższych kwe­stii nie do­ty­ka ani w ca­ło­ści, ani na­wet w znacz­nej części tego, co istot­ne dla xix stu­le­cia. Dla prze­wa­ża­jącej części lu­dzi za­miesz­ku­jących zie­mie daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej zmia­ny, któ­re wpły­nęły na ich ży­cie w ko­lej­nych dzie­si­ęcio­le­ciach po roz­bio­rach, mia­ły nie­wie­le wspól­ne­go z obec­no­ścią lub bra­kiem pol­skie­go pa­ństwa. Wła­śnie dla­te­go tak trud­no było prze­ko­ny­wać miesz­ka­ńców tych ziem, że ist­nie­je coś, co mo­żna na­zwać „na­ro­dem pol­skim”, i że nie­pod­le­gło­ść tego na­ro­du jest spra­wą wiel­kiej wagi.

Religijne zróżnicowanie Rzeczypospolitej Obojga Narodów w xviii wie­ku

Za­ak­cep­to­wa­nie okre­śle­nia „pol­ski” było nie­ła­twe na­wet dla pol­sko­języcz­nych chło­pów – a dla tych, któ­rzy mó­wi­li in­ny­mi języ­ka­mi, było to jesz­cze trud­niej­sze. Dziś uzna­je­my za rzecz oczy­wi­stą, że oso­ba mó­wi­ąca po ukra­ińsku jest Ukra­in­ką lub Ukra­ińcem, ktoś, kto mówi po bia­ło­ru­sku, jest Bia­ło­ru­sin­ką lub Bia­ło­ru­si­nem, a ktoś, kto mówi po li­tew­sku – Li­twi­nem lub Li­twin­ką. Nie­słusz­nie. Przez znacz­ną część xix stu­le­cia re­gion, któ­ry na­zy­wa­my dziś Ukra­iną, ro­syj­scy kar­to­gra­fo­wie opi­sy­wa­li jako Małą Ro­sję (Ma­ło­ruś, Ma­ło­ros­si­ja), pod­czas gdy ich pol­scy od­po­wied­ni­cy i wi­ęk­szo­ść miej­sco­wych pre­fe­ro­wa­li ter­min „Ruś”. „Ukra­ina” była na­zwą uży­wa­ną przez nie­któ­rych kar­to­gra­fów w śre­dnio­wie­czu, pó­źniej jed­nak po­ja­wia­ła się rzad­ko. Przez kil­ka stu­le­ci ob­szar ten sta­no­wił część Pol­ski, do­pó­ki w xvii wie­ku Ro­sja nie za­jęła jego wschod­niej części. W xix wie­ku nie­mal całe te­ry­to­rium dzi­siej­szej Ukra­iny zna­la­zło się w Ce­sar­stwie Ro­syj­skim, nie li­cząc części za­chod­niej, któ­ra przy­pa­dła Au­strii. W epo­ce przed­no­wo­cze­snej sa­mo­iden­ty­fi­ka­cja chło­pów miesz­ka­jących na tym ob­sza­rze, po pro­stu nie mia­ła zna­cze­nia. Byli chło­pa­mi i tyl­ko to się li­czy­ło.

Rzecz­po­spo­li­tą Oboj­ga Na­ro­dów przed­sta­wia się nie­kie­dy jako spo­koj­ną przy­stań to­le­ran­cji et­nicz­nej i po­ko­jo­we­go wspó­łży­cia; choć ob­raz taki nie jest ca­łkiem fa­łszy­wy, może być my­lący. Nie zna­my do­kład­nych liczb, sza­cu­je się jed­nak, że w kra­ju znisz­czo­nym przez roz­bio­ry oko­ło po­ło­wy po­pu­la­cji sta­no­wi­li rzym­scy ka­to­li­cy, jed­ną trze­cią – gre­ko­ka­to­li­cy (tak zwa­ni uni­ci). Oko­ło 7 pro­cent po­pu­la­cji sta­no­wi­li wy­znaw­cy ju­da­izmu, po 5 pro­cent – pro­te­stan­ci i pra­wo­sław­ni.

Ka­to­li­cy w wi­ęk­szo­ści mó­wi­li po pol­sku lub po li­tew­sku, uni­ci naj­częściej po ukra­ińsku, pra­wo­sław­ni – po ro­syj­sku lub bia­ło­ru­sku, pro­te­stan­ci na ogół po nie­miec­ku, a wy­znaw­cy ju­da­izmu w języ­ku zna­nym pó­źniej jako ji­dysz. Mimo to by­ło­by po­wa­żnym nie­po­ro­zu­mie­niem przy­kła­dać na­sze wspó­łcze­sne ka­te­go­rie et­nicz­no-na­ro­do­we (Po­lak, Ukra­iniec, Ro­sja­nin, Bia­ło­ru­sin, Żyd, Nie­miec) do rze­czy­wi­sto­ści xix wie­ku i do miesz­ka­ńców ziem, któ­re na­le­ża­ły nie­gdyś do Rze­czy­po­spo­li­tej. Je­śli chce­my zro­zu­mieć tych lu­dzi na ich włas­nych wa­run­kach, mu­si­my przy­jąć do wia­do­mo­ści, że w ich świe­cie po­zy­cja spo­łecz­na i funk­cja zna­czy­ły wi­ęcej niż język czy na­wet re­li­gia. Zwa­żyw­szy że lu­dzie nie­na­le­żący do sta­nu szla­chec­kie­go nie mie­li żad­ne­go po­li­tycz­ne­go zna­cze­nia, było zu­pe­łnie obo­jęt­ne, do kogo się mo­dli­li i jak się po­ro­zu­mie­wa­li. Wśród gmi­nu mo­żli­wa była ró­żno­rod­no­ść, po­nie­waż (na ogół) nie mia­ła ona żad­ne­go wpły­wu na ży­cie pu­blicz­ne. Rzecz nie w tym, że pol­ska wi­ęk­szo­ść to­le­ro­wa­ła nie­po­lskie mniej­szo­ści, lecz ra­czej w tym, że nie było na­wet po­czu­cia, że pol­sko­języcz­ni rzym­scy ka­to­li­cy (szlach­ta i chło­pi) na­le­żą do ja­kie­jś jed­nej wspól­no­ty, któ­ra wy­klu­cza­ła­by lu­dzi in­nych wiar i języ­ków. Oko­ło 750 ty­si­ęcy człon­ków sta­nu szla­chec­kie­go (tyle było w ko­ńcu xviii wie­ku) istot­nie two­rzy­ło wspól­no­tę i często da­wa­ło wy­raz uczu­ciom pa­trio­tycz­nym. Pa­trio­tyzm ten jed­nak by­naj­mniej nie obej­mo­wał lu­dzi o od­mien­nym sta­tu­sie spo­łecz­nym – przy czym była to od­wza­jem­nio­na obo­jęt­no­ść.

Mia­ło to sku­tek ubocz­ny: za­le­d­wie nie­licz­ni wspó­łtwór­cy pol­skie­go ru­chu na­ro­do­we­go na po­cząt­ku xix wie­ku uwa­ża­li, że ist­nie­ją ja­kie­kol­wiek prze­słan­ki, by wy­klu­czyć od ręki ko­go­kol­wiek, kto miesz­kał na ob­sza­rze Pierw­szej Rze­czy­po­spo­li­tej, nie­za­le­żnie od języ­ka lub wy­zna­nia. W pierw­szych dzie­si­ęcio­le­ciach two­rze­nia na­ro­du pol­skie­go po­my­sł, że Po­lak musi być rzym­skim ka­to­li­kiem mó­wi­ącym po pol­sku, brzmia­łby co naj­mniej dzi­wacz­nie. Wszy­scy zna­my słyn­ne sło­wa Mic­kie­wi­cza: „Li­two, Oj­czy­zno moja”, ale może wła­śnie dla­te­go, że są tak do­brze zna­ne, z rzad­ka uświa­da­mia­my so­bie, jak bar­dzo są oso­bli­we. Ten wers zo­stał, w pew­nym sen­sie, udo­mo­wio­ny i włączo­ny w nasz świa­to­po­gląd. Mic­kie­wicz nie twier­dził, że Li­twi­ni mogą być Po­la­ka­mi, a już z pew­no­ścią nie twier­dził, że te­ry­to­rium Li­twy na­le­ży do Pol­ski w ja­ki­mś im­pe­ria­li­stycz­nym sen­sie. Nie pro­po­no­wał na­wet wie­lo­kul­tu­ro­wej wi­zji zró­żni­co­wa­ne­go ob­sza­ru kre­so­we­go, w któ­rym lu­dzie wszel­kich kul­tur i języ­ków czu­li­by się jak w domu. Za­świad­czał na­to­miast, że w świe­cie, w któ­rym żył, to­żsa­mo­ść kul­tu­ro­wa i pa­trio­tycz­na lo­jal­no­ść nie zo­sta­ły jesz­cze ze sobą skle­jo­ne. Po pro­stu, kie­dy roz­wa­ża­ło się czy­jeś od­da­nie tej lub in­nej oj­czy­źnie, nie było po­wo­du py­tać, ja­kim języ­kiem lub języ­ka­mi ten ktoś mówi i jaka jest jego czy jej to­żsa­mo­ść kul­tu­ro­wa. W Wil­nie znaj­du­je się po­mnik Ado­ma­sa Mic­ke­vi­čiu­sa, Bia­ło­ruś zaś w 1998 roku umie­ści­ła por­tret mło­de­go Адамa Міцкевіча na znacz­ku pocz­to­wym, dla upa­mi­ęt­nie­nia dwu­set­le­cia uro­dzin po­ety – i tak wła­śnie być po­win­no. Czy za­tem Mic­kie­wicz jest Po­la­kiem, Li­twi­nem czy Bia­ło­ru­si­nem? Cóż, wszyst­kim tym i za­ra­zem żad­nym z po­wy­ższych. Wszyst­kim, bo sam Mic­kie­wicz nie po­strze­gał tych ety­kiet jako wy­klu­cza­jących się wza­jem­nie. Żad­nym, jako że po­jęcia te zna­czy­ły dlań zu­pe­łnie co in­ne­go, niż zna­czą dla nas.

Kie­dy pol­ski ruch na­ro­do­wy (po­dob­nie jak ana­lo­gicz­ne ru­chy w Niem­czech, na Węgrzech, we Wło­szech i w wie­lu in­nych miej­scach) za­czął upo­wszech­niać po­gląd, zgod­nie z któ­rym ka­żda et­no­lin­gwi­stycz­na gru­pa sta­no­wi od­ręb­ną wspól­no­tę, część pi­sa­rzy i dzia­ła­czy po­li­tycz­nych za­częła do­ma­gać się uzna­nia ist­nie­nia wspól­no­ty ukra­ińskiej. A jako że za­rów­no okre­śle­nie „Ma­ło­ru­si­ni”, jak i „Ru­si­ni”, uży­wa­ne przez Ro­sjan i Po­la­ków, mia­ły nie­co pe­jo­ra­tyw­ny wy­dźwi­ęk, przy­wo­ła­no i od­ku­rzo­no sta­rą na­zwę. Tyle że wy­bór ety­kie­ty to jed­no, wpo­je­nie to­żsa­mo­ści zaś to coś ca­łkiem in­ne­go. Mia­ło mi­nąć wie­le dzie­si­ęcio­le­ci, nim uda­ło się prze­ko­nać lu­dzi w re­gio­nie, by my­śle­li o so­bie jako o części jed­ne­go na­ro­du ukra­ińskie­go, i na­wet w po­cząt­kach xx wie­ku pro­ces ten był jesz­cze da­le­ki od za­ko­ńcze­nia.

To, co jest praw­dą w przy­pad­ku Ukra­ińców, jest nią po­dwój­nie w przy­pad­ku Li­twi­nów i po­trój­nie w przy­pad­ku Bia­ło­ru­si­nów. Wiel­kie Ksi­ęstwo Li­tew­skie sta­no­wi­ło część skła­do­wą daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej, na­zwa ta była jed­nak przede wszyst­kim wy­ra­że­niem ma­jącym sens po­li­tycz­ny i te­ry­to­rial­ny, a nie et­no­lin­gwi­stycz­ny. W rze­czy­wi­sto­ści ofi­cjal­nym języ­kiem Wiel­kie­go Ksi­ęstwa przed unią z Pol­ską był je­den z obec­nie już nie­ist­nie­jących języ­ków sło­wia­ńskich; języ­ka, któ­ry uwa­ża­my za li­tew­ski, uży­wa­no je­dy­nie w nie­wiel­kim re­gio­nie na pó­łno­cy kra­ju, nad Mo­rzem Ba­łtyc­kim. Nie­mniej moda na mo­bi­li­za­cję et­nicz­no-na­ro­do­wą do­ta­rła osta­tecz­nie ta­kże w oko­li­ce Wil­na i Kow­na: w po­cząt­kach xx wie­ku ist­nia­ła już nie­wiel­ka gru­pa dzia­ła­czy dążących do stwo­rze­nia od­ręb­ne­go pa­ństwa li­tew­skie­go. Miesz­ka­ńców Wiel­kie­go Ksi­ęstwa, któ­rzy nie mó­wi­li ani po li­tew­sku, ani po pol­sku, ani po ukra­ińsku, et­no­gra­fo­wie na­zwa­li Bia­ło­ru­si­na­mi. Była to gru­pa prze­wa­żnie nie­pi­śmien­na i bar­dzo bied­na, za­miesz­ku­jąca ob­szar, gdzie nie­wie­le było do­brych dróg i wi­ęk­szych miast. Na­wet je­śli ga­rść am­bit­nych in­te­lek­tu­ali­stów roz­pra­wia­ła o bia­ło­ru­skim ru­chu na­ro­do­wym, w rze­czy­wi­sto­ści nie­mal nie ist­niał on przed pierw­szą woj­ną świa­to­wą. Jed­nak brak sil­nej bia­ło­ru­skiej to­żsa­mo­ści nie ozna­czał, że chło­pi, o któ­rych mowa, uwa­ża­li się za Po­la­ków, Li­twi­nów czy Ukra­ińców albo za ko­go­kol­wiek in­ne­go. Mie­li sil­ne po­czu­cie przy­na­le­żno­ści do kon­kret­ne­go miej­sca, to zaś nie wpa­so­wy­wa­ło się do­brze w wiel­kie to­żsa­mo­ścio­we ka­te­go­rie, któ­re pre­fe­ro­wa­li na­cjo­na­li­ści.

Zwa­żyw­szy, że et­nicz­no-języ­ko­we ety­kie­ty były w xix wie­ku w wie­lu przy­pad­kach płyn­ne, pol­scy dzia­ła­cze na­ro­do­wi ży­wi­li na­dzie­ję, że przy­szła nie­pod­le­gła Pol­ska obej­mie całe te­ry­to­rium daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej. Wraz z ka­żdą mi­ja­jącą de­ka­dą ten ro­dzaj wie­lo­kul­tu­ro­wo­ścio­wych wy­obra­żeń sta­wał się co­raz mniej prze­ko­nu­jący, po­nie­waż w re­gio­nie co­raz moc­niej za­ko­rze­niał się et­no­lin­gwi­stycz­ny na­cjo­na­lizm. Nie ozna­cza to by­naj­mniej, że chło­pi, któ­rzy byli kie­dyś Po­la­ka­mi, zo­sta­li „prze­jęci” przez li­tew­skich, bia­ło­ru­skich i ukra­ińskich se­pa­ra­ty­stów. Po pro­stu przed za­bo­ra­mi byli chło­pa­mi pa­ńsz­czy­źnia­ny­mi, po­zba­wio­ny­mi praw po­li­tycz­nych, ewen­tu­al­ny suk­ces lub klęska Rze­czy­po­spo­li­tej w ogó­le ich nie do­ty­czy­ły, nie mie­li też w za­sa­dzie po­czu­cia na­ro­do­wej to­żsa­mo­ści. W xix wie­ku o ich lo­jal­no­ść za­częły wal­czyć rze­sze ró­żnych dzia­ła­czy na­ro­do­wych i wca­le nie było oczy­wi­ste, któ­ra gru­pa zwy­ci­ęży. Oczy­wi­ste było je­dy­nie to, że w przy­pad­ku chło­pów nie­mó­wi­ących po pol­sku za­an­ga­żo­wa­nie ich w spra­wę pol­ską było mniej praw­do­po­dob­ne niż w przy­pad­ku ich pol­sko­języcz­nych sąsia­dów.

* * *

Gra­ni­ce usta­no­wio­ne po trze­cim roz­bio­rze w 1795 roku nie prze­trwa­ły dłu­go. Za­le­d­wie kil­ka lat pó­źniej Na­po­le­on za­czął wy­wra­cać eu­ro­pej­ski po­rządek do góry no­ga­mi. Suk­ce­sy mi­li­tar­ne fran­cu­skie­go przy­wód­cy do­pro­wa­dzi­ły do stwo­rze­nia w 1807 roku po­pie­ra­ne­go przez Fran­cję pa­ństwa zwa­ne­go Ksi­ęstwem War­szaw­skim, wy­po­sa­żo­ne­go we wła­sną li­be­ral­ną kon­sty­tu­cję, sejm i ar­mię. Ksi­ęstwo, cho­ciaż w kwe­stiach zwi­ąza­nych z po­li­ty­ką za­gra­nicz­ną skrępo­wa­ne z uwa­gi na za­le­żno­ść od Na­po­le­ona, w prak­ty­ce dzia­ła­ło jako au­to­no­micz­ne pa­ństwo pol­skie. Ma­jąc ob­szar za­le­d­wie 155 ty­si­ęcy ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych i 4,3 mi­lio­na lud­no­ści, po­zo­sta­wa­ło za­le­d­wie cie­niem daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej. Obej­mo­wa­ło jed­nak naj­wa­żniej­sze mia­sta: War­sza­wę, Kra­ków, Po­znań i Lu­blin, a wie­lu pol­skich po­li­ty­ków li­czy­ło na to, że gdy Na­po­le­on po­ko­na Ro­sję i ze­zwo­li Ksi­ęstwu na prze­jęcie ziem na wscho­dzie, pod­nie­sie je za­ra­zem do god­no­ści kró­le­stwa. Sam Na­po­le­on na­zy­wał nie­kie­dy swo­ją woj­nę z ca­rem „woj­ną pol­ską”. W ma­sze­ru­jącej w 1812 roku na Mo­skwę Wiel­kiej Ar­mii znaj­do­wa­ło się oko­ło 100 ty­si­ęcy pol­skich żo­łnie­rzy (obok 300 ty­si­ęcy Fran­cu­zów i oko­ło 200 ty­si­ęcy żo­łnie­rzy z in­nych kra­jów eu­ro­pej­skich).

Atak na Mo­skwę za­ko­ńczył się wi­do­wi­sko­wą klęską, kie­dy jed­nak w 1815 roku, po osta­tecz­nym po­ko­na­niu Na­po­le­ona, eu­ro­pej­scy dy­plo­ma­ci pod­jęli pró­bę po­skła­da­nia Eu­ro­py na nowo, nie mo­gli już tak po pro­stu po­now­nie zmie­ść Pol­ski pod dy­wan. Przy­naj­mniej na pa­pie­rze Kon­gres Wie­de­ński (pod­czas któ­re­go ne­go­cjo­wa­no trak­ta­ty po­ko­jo­we po po­ko­na­niu Na­po­le­ona) wy­ko­nał gest hoj­niej­szy od ge­stu Fran­cu­zów, two­rząc Kró­le­stwo Pol­skie. Po­dob­nie jak Ksi­ęstwo War­szaw­skie, było to pa­ństwo, któ­re mia­ło kon­sty­tu­cję, sejm, ar­mię, od­ręb­ny sys­tem praw­ny i au­to­no­micz­ną ad­mi­ni­stra­cję. Było jesz­cze mniej­sze (128,5 ty­si­ąca ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych, 3,3 mi­lio­na miesz­ka­ńców), po­nie­waż za­chod­nią część Ksi­ęstwa War­szaw­skie­go od­ci­ęto i włączo­no do Prus jako tak zwa­ne Wiel­kie Ksi­ęstwo Po­zna­ńskie. Na nie­wiel­kim ob­sza­rze wo­kół Kra­ko­wa usta­no­wio­no for­mal­nie nie­za­le­żnie pa­ństwo-mia­sto, pod pa­tro­na­tem Au­strii, któ­ra za­cho­wa­ła kon­tro­lę nad Ga­li­cją. Po po­wsta­niu kra­kow­skim, któ­re wy­bu­chło i upa­dło w 1846 roku, Kra­ków osta­tecz­nie wcie­lo­no do Ga­li­cji. Dla pol­skich na­cjo­na­li­stów naj­wi­ęk­szym pro­ble­mem w ca­łym tym ukła­dzie był fakt, że kró­lem no­we­go Kró­le­stwa Pol­skie­go zo­stał Alek­san­der Ro­ma­now, zna­ny le­piej dzi­ęki pe­łnio­nej przez sie­bie funk­cji jako car Ro­sji Alek­san­der I. Po­łącze­nie mo­nar­chii kon­sty­tu­cyj­nej z sa­mo­wład­nym im­pe­rium stwo­rzy­ło ła­twe do prze­wi­dze­nia na­pi­ęcie, zwłasz­cza gdy po śmier­ci Alek­san­dra w 1825 roku Mi­ko­łaj, jego o wie­le bar­dziej kon­ser­wa­tyw­ny młod­szy brat, odzie­dzi­czył po­zy­cję cara i kró­la. Jako że Mi­ko­łaj pró­bo­wał rządzić Pol­ską w taki sam spo­sób, w jaki rządził Ro­sją, sejm sta­wił opór i w Kró­le­stwie za­czął na­ra­stać kry­zys kon­sty­tu­cyj­ny. W 1830 roku, po wy­bu­chu po­wsta­nia li­sto­pa­do­we­go, sejm zde­tro­ni­zo­wał Mi­ko­ła­ja, co do­pro­wa­dzi­ło do woj­ny pol­sko-ro­syj­skiej, a osta­tecz­nie do for­mal­nej anek­sji Kró­le­stwa Pol­skie­go przez Ro­sję.

Kon­sty­tu­cja Ksi­ęstwa War­szaw­skie­go z 1807 roku ogło­si­ła ko­niec praw­ne­go pod­da­ństwa chło­pów i w Kró­le­stwie Pol­skim utrzy­ma­no tę za­sa­dę. Po­dob­nych re­form do­ko­na­no w za­bo­rach pru­skim i au­striac­kim. Szyb­ko jed­nak sta­ło się oczy­wi­ste, że samo znie­sie­nie pod­da­ństwa zna­czy nie­wie­le, o ile nie to­wa­rzy­szy temu uwłasz­cze­nie, czy­li nada­nie chło­pom upra­wia­nej przez nich zie­mi na włas­ność, oraz li­kwi­da­cja pa­ńsz­czy­zny. Póki chło­pi po­zba­wie­ni byli pra­wa do zie­mi, szlach­ta na­dal za­cho­wy­wa­ła kon­tro­lę nad ich pra­cą i ży­ciem, tak więc samo nada­nie rów­nych praw nie two­rzy­ło no­wo­cze­snych oby­wa­te­li, któ­rzy mo­gli­by de­cy­do­wać o wła­snym lo­sie. Je­śli cho­dzi o pa­ńsz­czy­znę, część szlach­ty de­cy­do­wa­ła się w swo­ich do­brach za­mie­niać pra­cę przy­mu­so­wą na czyn­sze, opła­ca­ne w pie­ni­ądzu. Po­ro­zu­mie­nia tego ro­dza­ju for­ma­li­zo­wa­no w po­sta­ci no­wo­cze­snych umów, ale w re­la­cjach spo­łecz­nych nie za­szły zna­czące zmia­ny. Je­dy­nie w za­bo­rze pru­skim roz­po­częto, wpro­wa­dza­ną eta­pa­mi, re­for­mę uwłasz­cze­nio­wą, jed­nak na­wet tam dzia­łki zie­mi przy­zna­wa­ne chło­pom były zbyt małe, by mo­gło to mieć po­wa­żniej­sze kon­se­kwen­cje spo­łecz­ne. W tych oko­licz­no­ściach wi­ęk­szo­ść chło­pów na­dal nie in­te­re­so­wa­ła się po­li­ty­ką i wal­ka­mi na­ro­do­wy­mi. Oczy­wi­ście, pol­sko­ść za­czy­na­ła się ro­dzić. Rząd Kró­le­stwa Pol­skie­go sta­rał się wy­ko­rzy­stać swo­je skrom­ne za­so­by w dzie­dzi­nie edu­ka­cji, in­for­ma­cji i kul­tu­ry do pro­mo­wa­nia pa­trio­ty­zmu, po­dob­nie jak ro­bi­ły to w tym sa­mym cza­sie inne pa­ństwa eu­ro­pej­skie. Po­bór do pol­skiej ar­mii za­szcze­piał set­kom ty­si­ęcy mło­dych mężczyzn po­czu­cie to­żsa­mo­ści na­ro­do­wej. Być może naj­wa­żniej­szym czyn­ni­kiem był ruch wy­daw­ni­czy: wy­da­wa­no ta­nie ilu­stro­wa­ne ksi­ążki i al­ma­na­chy, upo­wszech­nia­jące opo­wie­ści z hi­sto­rii Pol­ski, tak sub­tel­nie do­bra­ne, by pod­kre­ślać rolę chło­pów i za­ma­zy­wać ka­sto­wy cha­rak­ter Rze­czy­po­spo­li­tej. Mimo wszyst­ko w cza­sie po­wsta­nia li­sto­pa­do­we­go wi­ęk­szo­ść chło­pów sta­nęła z boku, bo po­wsta­ńcy wci­ąż nie mo­gli (i często nie chcie­li) prze­ko­nać ich, że nie­pod­le­gła Pol­ska przy­nie­sie uwłasz­cze­nie i znie­sie­nie pa­ńsz­czy­zny. Pro­ble­my, któ­rych do­ty­czy­ło po­wsta­nie, znacz­nej części lu­dzi nie wy­da­wa­ły się jak­kol­wiek zwi­ąza­ne z ich ży­ciem, przy czym taką po­sta­wę do­dat­ko­wo wzmac­niał sil­ny prze­kaz z ko­ściel­nych am­bon (o czym wi­ęcej za chwi­lę), z któ­rych na­wo­ły­wa­no, aby oka­zy­wać lo­jal­no­ść „pra­wo­wi­te­mu” wład­cy, ca­ro­wi.

War­to pod­kre­ślić, że w okre­sie mi­ędzy ro­kiem 1807 (po­wsta­nie Ksi­ęstwa War­szaw­skie­go) a 1830 (wy­buch po­wsta­nia li­sto­pa­do­we­go) spra­wy po­li­tycz­ne i rządo­we do­ty­czące Pol­ski po­zo­sta­wa­ły na ogół w rękach Po­la­ków. Je­śli po­trze­bo­wa­łeś po­zwo­le­nia na bu­do­wę lub kon­ce­sji na wy­szynk, uda­wa­łeś się do pol­skie­go urzęd­ni­ka. Jeś­li po­trzeb­ne było nowe pra­wo, spi­sy­wa­no je po pol­sku i oma­wia­no w pol­skim sej­mie. Je­śli chcia­łeś zdo­być wy­kszta­łce­nie (i stać cię było na cze­sne), mo­głeś pó­jść do pol­sko­języcz­nej szko­ły. A je­śli chcia­łeś czy­tać o któ­re­jś z tych rze­czy, mia­łeś do dys­po­zy­cji pol­skie ga­ze­ty i cza­so­pi­sma. Na­wet lu­dzie z daw­nych wschod­nich, po­łu­dnio­wych czy za­chod­nich części Rze­czy­po­spo­li­tej Oboj­ga Na­ro­dów, któ­rzy zna­le­źli się poza gra­ni­ca­mi Ksi­ęstwa czy Kró­le­stwa, nie pod­le­ga­li w pierw­szej po­ło­wie xix wie­ku po­wa­żnym re­pre­sjom et­nicz­no-na­ro­do­wym. Wła­dze w Pe­ters­bur­gu, Ber­li­nie i Wied­niu ob­cho­dzi­ła je­dy­nie po­li­tycz­na lo­jal­no­ść i po­słu­sze­ństwo (lub ich brak). Ja­kim języ­kiem kto się po­słu­gi­wał, nie mia­ło z per­spek­ty­wy im­pe­riów zna­cze­nia. Po­wsta­nie, któ­re wy­bu­chło w 1830 roku, nie było re­ak­cją na ucisk na­ro­do­wy – po­wo­dem było to, że Mi­ko­łaj I nie pod­po­rząd­ko­wy­wał się za­sa­dom mo­nar­chii kon­sty­tu­cyj­nej. Zna­czące, że pol­scy żo­łnie­rze pod­czas tej woj­ny jako pierw­si uży­li słyn­ne­go dziś ha­sła „Za wol­no­ść na­szą i wa­szą”, wy­pi­sa­ne­go na sztan­da­rach po jed­nej stro­nie po pol­sku, po dru­giej – po ro­syj­sku, by po­ka­zać, że wal­czą w imię ogól­nej po­li­tycz­nej za­sa­dy, a nie swo­ich par­ty­ku­lar­nych praw.

Po roku 1830 ten­den­cje cen­tra­li­stycz­ne, wspól­ne wszyst­kim no­wo­cze­snym pa­ństwom, sta­wa­ły się w pa­ństwach za­bor­czych co­raz wy­ra­źniej­sze. Wła­dze ro­syj­skie pro­wa­dzi­ły twar­dą po­li­ty­kę wo­bec wszyst­kich cho­ćby w naj­mniej­szym stop­niu uwi­kła­nych w po­wsta­nie, w zwi­ąz­ku z czym ty­si­ące przed­sta­wi­cie­li szlach­ty zna­la­zło się na wy­gna­niu (albo siłą prze­sie­dlo­nych na Sy­be­rię, albo jako ucho­dźcy we Fran­cji). Wła­dze pru­skie i au­striac­kie były mniej su­ro­we, jed­nak i tu­taj za­cho­wy­wa­no czuj­no­ść wo­bec mo­żli­wych wy­wro­to­wych dzia­łań rzecz­ni­ków pol­skiej spra­wy na­ro­do­wej. Kró­le­stwo Pol­skie prze­trwa­ło, jed­nak jako za­le­d­wie jed­nost­ka ad­mi­ni­stra­cyj­na w Ce­sar­stwie Ro­syj­skim, z nie­co od­ręb­nym pra­wem cy­wil­nym oraz kar­nym i nie­co od­ręb­ną for­mą rządu. Mimo wszyst­ko przez dwie trze­cie xix wie­ku pa­ństwa za­bor­cze po­zo­sta­wia­ły co­dzien­ne za­rządza­nie spra­wa­mi pol­ski­mi w pol­skich rękach, przy czym często były to ręce pol­skiej szlach­ty po­zba­wio­nej zie­mi, gdyż ta gru­pa spo­łecz­na po­trze­bo­wa­ła pra­cy, by zwi­ązać ko­niec z ko­ńcem.

Sy­tu­acja zmie­ni­ła się dra­ma­tycz­nie pod ko­niec stu­le­cia. Kie­dy pol­scy dzia­ła­cze na­ro­do­wi do­pro­wa­dzi­li w 1863 roku do wy­bu­chu po­wsta­nia stycz­nio­we­go, re­ak­cja ro­syj­skie­go rządu była jesz­cze ostrzej­sza niż po po­wsta­niu li­sto­pa­do­wym. Ce­chą cha­rak­te­ry­stycz­ną dru­gie­go po­wsta­nia sta­ła się woj­na par­ty­zanc­ka, któ­rej stłu­mie­nie przy­szło ro­syj­skiej ar­mii z wiel­kim tru­dem. W re­zul­ta­cie stro­na ro­syj­ska prze­pro­wa­dzi­ła in­ter­wen­cję zbroj­ną, któ­ra do­tknęła wie­lu nie­win­nych cy­wi­lów. Gdy po­wsta­nie upa­dło, wła­dze car­skie do­szły do wnio­sku, że pro­blem miał cha­rak­ter nie tyl­ko po­li­tycz­ny: za­częto uwa­żać, że jego źró­dłem jest sama obec­no­ść Po­la­ków w ce­sar­stwie.

W tym sa­mym cza­sie rów­nież w za­bo­rze pru­skim za­cho­dzi­ły duże zmia­ny. W roku 1871 po­wsta­ło Ce­sar­stwo Nie­miec­kie, zło­żo­ne z do­tych­czas od­ręb­nych środ­ko­wo­eu­ro­pej­skich ksi­ęstw i kró­lestw. Pierw­szy kanc­lerz no­we­go pa­ństwa, Otto von Bi­smarck, przy­jął za­sa­dę (po­wszech­nie wy­zna­wa­ną przez my­śli­cie­li na­cjo­na­li­stycz­nych w ca­łej Eu­ro­pie), że prze­trwa­nie może za­pew­nić Niem­com je­dy­nie spój­no­ść kul­tu­ro­wa kra­ju.

Tak oto naj­pierw w za­bo­rze nie­miec­kim, pó­źniej w ro­syj­skim roz­po­czął się pro­ces de­po­lo­ni­za­cji. Od szkół za­częto wy­ma­gać na­ucza­nia od­po­wied­nio po nie­miec­ku i ro­syj­sku, wszyst­kie in­sty­tu­cje pa­ństwo­we i sądy mu­sia­ły się po­słu­gi­wać języ­kiem ofi­cjal­nym. Na­wet szyl­dy skle­po­we w War­sza­wie mu­sia­ły być dwu­języcz­ne, mimo że w mie­ście miesz­ka­ło bar­dzo nie­wie­lu Ro­sjan. Na te­re­nie Nie­miec pró­bom zin­te­gro­wa­nia Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go z no­wym pa­ństwem to­wa­rzy­szy­ły wy­si­łki na rzecz wpro­wa­dze­nia języ­ka nie­miec­kie­go do sfe­ry pu­blicz­nej. W tak zwa­nym Kul­tur­kampf (do­słow­nie: wal­ce kul­tu­ro­wej) po­cząt­ko­wo do­mi­no­wał aspekt re­li­gij­ny, jed­nak praw­dzi­wą woj­ną sta­ła się dłu­go­tr­wa­ła wal­ka o ger­ma­ni­za­cję języ­ka. W 1874 roku za­ka­za­no uży­wa­nia pol­skie­go we wszyst­kich nie­miec­kich szko­łach śred­nich, w 1886 roz­ci­ągni­ęto ten za­kaz na szko­ły pod­sta­wo­we. Wła­dze ro­syj­skie si­ęgnęły po po­dob­ne me­to­dy. Oba im­pe­ria po­nio­sły osta­tecz­nie ca­łko­wi­tą klęskę. Ko­lej­ne ob­ostrze­nia od­nio­sły ten sku­tek, że roz­gnie­wa­ły masę lu­dzi, któ­rzy w in­nej sy­tu­acji za­pew­ne po­zo­sta­li­by obo­jęt­ni wo­bec po­li­ty­ki to­żsa­mo­ści. Po­par­cie dla ru­chu na­ro­do­we­go za­częło gwa­łtow­nie ro­snąć. Zmo­bi­li­zo­wa­ły się na­wet dzie­ci: we Wrze­śni (w za­bo­rze nie­miec­kim) w 1901 roku ucznio­wie zor­ga­ni­zo­wa­li strajk szkol­ny, po tym jak na­uczy­ciel zbił kil­ku­na­stu z nich za mó­wie­nie po pol­sku pod­czas lek­cji re­li­gii. Spra­wa Wrze­śni przy­ci­ągnęła uwa­gę mi­ędzy­na­ro­do­wą i usta­no­wi­ła wzo­rzec, któ­ry za­czął się upo­wszech­niać. Do 1906 roku już po­nad ty­si­ąc szkół w za­bo­rze nie­miec­kim straj­ko­wa­ło prze­ciw ogra­ni­cze­niom w uży­wa­niu języ­ka pol­skie­go.

Nie­za­le­żnie od tego, jak bar­dzo kon­se­kwent­nie pro­wa­dzo­no kam­pa­nie wy­na­ra­da­wia­jące, wa­żne, żeby nie przy­pi­sy­wać im ja­kie­goś prze­ło­mo­we­go zna­cze­nia. Za­częły się prze­cież do­pie­ro w la­tach sie­dem­dzie­si­ątych i osiem­dzie­si­ątych xix