Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rok 1920. Rudolf Slíva, młody lekarz, planuje otworzyć gabinet i rozpocząć praktykę lekarską. Obejmuje jednak stanowisko nadzoru medycznego nad dziewczętami z domów publicznych. Legendarny dom publiczny w Czeskich Budziejowicach ożywa w opowieści o miłości, pożądaniu i namiętnościach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 109
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jan Štifter
Café Groll
Ilustrował Ondřej Dolejší
Z języka niemieckiego przełożyła Anna Radwan-Żbikowska
Dla Evy
Staliśmy naprzeciw siebie w ciszy. „Podobam się panu”, powiedziała, a ja zasłoniłem przyrodzenie dłońmi. Potem długo milczeliśmy, wiedziałem, że wystarczy drobny gest, a złączymy się w jedno, czekała na to, wciąż nic nie mówiłem, położyła się na powierzchni i pozwoliła, by do jej uszu wlała się woda, więc nie usłyszałaby mnie, nawet gdybym coś powiedział, ale ja postanowiłem milczeć. Zniknęła pod wodą, przez chwilę starałem się wypatrzeć, którędy płynie, czułem, że się zbliża. Zauważyłem ją pod powierzchnią tuż przede mną, wynurzyła się, by szybko nabrać tchu, i znowu zanurzyła, otworzyła oczy i w mętnej wodzie wpatrywała się w moją beżową bieliznę, dotknęła mnie nosem, a ja na to pozwoliłem, bo nie mogła wytrzymać pod wodą zbyt długo, wkrótce będzie potrzebowała powietrza.
Rudolf Slíva, 1949
Siedzę na galerii naszego domu i palę już piątego papierosa. Trochę tu ciągnie, okna od dawna są nieszczelne, ale na zewnątrz jest jeszcze dość ciepło. Ostatnie promienie słońca, które zniknęło za dachami sąsiednich kamienic, otuliły altanę na końcu ogrodu, a ja przez dwie pary drzwi słyszę, jak moja żona w kuchni przestawia kubki w kredensie. Robi to mniej więcej o tej samej porze raz na miesiąc, bierze każdy kubek i delikatnie wyciera, żeby wszystko było czyste.
Wczoraj zabrała się do porządkowania strychu, przez całe nasze tak nie można, musimy to posegregować, a najlepiej wyrzucić. W kącie, gdzie zostały resztki rozbitych kafli z pieca, znalazła kilka pudełek z papierami, które zostawiłem tam kiedyś, myśląc, że pewnego dnia do nich wrócę, ale potem zakryły je kolejne rzeczy, pod warstwami przedmiotów zgubiły się nawet wspomnienia. Gdyby moja żona nie stanęła w drzwiach z nożykiem, którym rozcięła cienki sznurek, i gdyby nie ukazały się jej stare zdjęcia kobiet i dziewcząt, które kiedyś wszystkie znałem, z czasem zupełnie bym o nich zapomniał.
Mieszkamy przy ulicy Riegrovej w Czeskich Budziejowicach, w domu, który kupił ojciec mojej żony, aptekarz z Bílego Anděla na rynku. Tuż obok nas jest stary zakład produkcji kapeluszy, założony w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku przez Václava Požárka. To fajny facet, tylko trochę naiwny; wciąż miał nadzieję, że nie zabiorą mu zakładu, ale w zeszłym tygodniu dostał z komitetu partyjnego nakaz opróżnienia pomieszczeń i przekazania ich przedsiębiorstwu państwowemu Motor-Union. Historia przemieliła Požárka, nas też w końcu pożre. Moja piękna żona przekonała więc samą siebie, że jeśli coś się stanie, chce stąd odejść z wysprzątanym strychem. Dlatego teraz tam grzebie, szuka, segreguje i wyrzuca. Myślę, że strych pomaga jej wrócić do czasów, kiedy wszystko było choć trochę normalne. Podobno jesteśmy na początku nowej epoki ludzkości, codziennie czytam o tym w gazetach, więc może również dziwki, o których opowiem, zaczną zakładać w Czechosłowacji spółdzielnie.
Dziewczyny pochowane w starych papierach i zdjęciach na strychu należały do mnie. Růžena, Fanča, Milena, Rozára, pewnie potrafiłbym je wszystkie nazwać nawet bez kartoteki, która zawiera o wiele więcej niż ich imiona. Siedzę teraz z nimi na galerii, palę papierosa, mój wzrok dociera na koniec ogrodu, do altany, która zanurzyła się już w cieniu, za chwilę będę musiał włączyć światło. Jak ona się nazywała… Gdybym znalazł jej teczkę, od razu bym wiedział, ale muszę jeszcze potrenować pamięć, w moim wieku to się przydaje. Pepina! To przecież Pepina z ulicy Krajinskiej.
Te dziewczyny były moimi pacjentkami. Przychodziły do mnie na kontrolę, ja chodziłem do nich. Czasem spotykam którąś na ulicy, to już stare baby, biegają przy nich wnuczęta. Baby witają się solennie i wierzą, że nie zawołam: „Przecież ty jesteś Frantína z Café Groll, faceci przyjeżdżali do ciebie aż z Wiednia!”. Właśnie Frantínę widuję najczęściej, mieszka niedaleko nas, tuż za rogiem.
Są sprawy, których nie da się ukryć, choćby schowano je w najciemniejszym kącie naszego strychu. Choćby je spalono, zostaną w głowie. Znikną dopiero z nami. Kiedy któregoś dnia nas zabraknie.
To dzieci sprawiają, że większość ludzi odczuwa upływ czasu. Bywają z tym męczący, stresują się, że dziecko idzie już do pierwszej klasy – jak to możliwe, że zdaje właśnie maturę – moje dziecko ma dziecko? Nigdy nie musieliśmy się z Libušką przejmować takimi sprawami, bo Bóg nie dał nam potomstwa. Dla mnie punktem odniesienia jest nasz dom. Urodziłem się w 1888 roku, kiedy go wybudowano, ale nikomu o tym nie mówię, nie chcę być męczący jak ci, którym udało się rozmnożyć. Patrzę na łuszczący się tynk na fasadzie, powoli kruszejące małe sztukaterie i gzymsy pod parapetem, coraz gorzej domykające się okna, dom niszczeje… ale i tak mam nadzieję, że ktoś po nas go jeszcze kiedyś naprawi, przywróci mu dawny blask, domy da się reperować, to my jesteśmy skazani na zniknięcie.
Po lewej jeszcze parę lat temu mieszkała niemiecka rodzina, mieliśmy takie same domy wybudowane na podstawie tego samego projektu, tylko w lustrzanym odbiciu. Niemców wypędzono, a z ludźmi, którzy przyszli po nich, już nie rozmawiam. I tak nie wychodzą za często do ogrodu, widzę ich czasem z galerii, kiedy siedzę sobie na rozchwianym krześle i coś czytam. Nie bywam tutaj sam, wierzę, że czasami siedzi ze mną ojciec mojej żony, który uwielbiał oba mieszkania w kamienicy, albo starsza pani Hamtáková, która mieszkała tu jeszcze wcześniej, na pewno wszyscy lubili to miejsce, a wtedy ciężko jest odejść. Teraz łatwo mi uwierzyć, że siedziały obok mnie wszystkie Růženy, Fanče, Mileny i Rozáry, które nie miały tyle szczęścia, by stać się starymi babami, a w niebie miały dalej rozweselać facetów, bo do tego zostały stworzone.
Poznałem je pod koniec lata 1920 roku. Niedługo wcześniej skończyła się wojna, wtedy jeszcze nazywano ją wielką, ponieważ nikt nie wierzył, że mogłaby nadejść jeszcze większa. Mieszkałem w domu rodziców w Římovie i dostałem list z Budziejowic: szukają doktora, który będzie sprawował pieczę nad aktorkami z miejscowego teatru oraz kobietami lekkich obyczajów. Mama oznajmiła, że nie po to wysłała mnie na studia, żebym się opiekował kurwami, a tata ze śmiechem powtarzał, że będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, bo zobaczę więcej damskich łon niż ksiądz proboszcz ma świętych obrazków naskładanych przy wejściu do kościoła. A do Římova chodzą pielgrzymki, więc obrazków drukuje się niemało.
Ja się ucieszyłem. Ofertę pracy przyjąłem.
W Budziejowicach działało osiem domów uciech. Dwa udawały kawiarnie. Café Tripolis Marie Machatej, którą zastąpiła potem Marie Taliánová, przy ulicy Svatotrojickiej, oraz Café Groll madame Vlasty Holubovej przy Kasárenskiej. Pod koniec XIX wieku domy schadzek znajdowały się jeszcze w okolicach centrum miasta, ale w omawianym czasie przesunęły się na nowe ulice obok. Różniły się liczbą pań, było ich od jednej, dwóch do siedmiu. Wszystkie stanu wolnego, same katoliczki, każda bezbłędnie posługiwała się językiem niemieckim.
Wtedy jeszcze nie znałem Libuški. Poznaliśmy się dopiero w 1935 roku, kiedy od dawna nie opiekowałem się dziewczynami, a jako że lekarze ze szpitala nie chcieli mnie przyjąć do swojego grona (pogardzali doktorem od prostytutek), poświęcałem się głównie malowaniu. To była druga rzecz, która fascynowała mnie od dziecka: nie tylko ludzkie ciało i książki lekarskie, ale i uwiecznianie chwil za pomocą węgla, ołówka i tuszu. Oznaczało to mniejsze zarobki, za to postawiło na mojej drodze Libuškę; ojciec chciał zamówić jej portret, ale jako aptekarz nie miał środków na najlepszych budziejowickich malarzy i tak los pokierował go do mnie. A ona, samotna trzydziestoletnia nauczycielka przedszkola, już na drugiej sesji kochała się ze mną tak namiętnie, że postanowiłem nigdy nie wypuścić jej z ramion. Choć jestem od niej siedemnaście lat starszy.
Myślałem, że opowiadałem żonie o Grollu i Tripolisie. Ale teraz, kiedy przyniosła mi stertę zdjęć i papierów, czułem, jakbym coś przed nią ukrywał. Bo może wcale nie przyszła z nimi prosto do mnie, ale najpierw przeglądała, czytała… i trafiła na najgrubszą teczkę, w której znalazło się najwięcej moich amatorskich rysunków. Na teczkę Anny Václavíkovej.
Jan Štifter
(ur. 1984)
Ukończył historię kultury na Uniwersytecie w Pardubicach. Pracował w redakcjach dzienników „Mladá fronta Dnes” i „Lidové noviny”, był redaktorem naczelnym tygodnika „Mladá fronta Sedmička”. W roku 2013 założył czasopismo lifestylowe „Barbar!”. Za powieść Kolekcjoner śniegu (wyd. pol. 2023) otrzymał wiele wyróżnień, w tym nagrodę czytelników konkursu Česká kniha. Adaptację sceniczną Café Groll wystawiło Jihočeské divadlo w Czeskich Budziejowicach. W wydawnictwie Vyšehrad ukazały się również zbiór opowiadań Světlo z Pauliny (Światło z Pauliny) oraz Paví hody (Pawie gody), powieściowa kronika pewnej wsi.
Oprócz prozy literackiej pisze również teksty specjalistyczne, poświęcone przede wszystkim krajowi południowoczeskiemu. Jest organizatorem festiwalu literackiego Svinenské čtení w miejscowości Trhové Sviny. Mieszka z rodziną w Czeskich Budziejowicach, z żoną Evą mają czworo dzieci.
Anna Radwan-Żbikowska
(ur. 1986)
Ukończyła filologię czeską i stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na język polski tłumaczyła powieści Bianki Bellovej i Aleny Mornštajnovej, opowiadania Matěja Hořavy i cykl przygodowy Vojtěcha Matochy. Jej przekład powieści finale Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus 2019. Dla Książkowych Klimatów przełożyła Kolekcjonera śniegu Jana Štiftera (2023). Członkini Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. Zajmuje się też tłumaczeniem audiowizualnym i ustnym. Miłośniczka jamników, szkockiego wybrzeża i podróży pociągiem.
Tytuł oryginału: Café Groll
Redaktor inicjujący: Tomasz Zaród
Redaktorka prowadząca: Urszula Pieczek
Redakcja: Maciej Topolski
Korekta: Marcin Dymalski, Magdalena Wołoszyn-Cępa
Współpraca produkcyjna: Szczepan Kulpa
Ilustracje: Ondřej Dolejší
Adaptacja projektu okładki i układu typograficznego: Karolina Korbut
© Copyright by © Jan Štifter, 2020Published by arrangement with Albatros Media a.s., Prague, Czech Republic
© Copyright for the Polish translation by Anna Radwan-Żbikowska, 2025
© Copyright for the Polish edition by Książkowe Klimaty, 2024
Tłumaczenie niniejszej publikacji zostało dofinansowane przez Ministerstwo Kultury Republiki Czeskiej
978-83-66505-85-8
Książkowe Klimaty
www.ksiazkoweklimaty.pl
Redakcja:
Promocja:
Sprzedaż:
KsiazkoweKlimaty
ksiazkoweklimaty
ksiazkowe_klimaty