Budujemy imperium - Artur Bartoszewicz - ebook

Budujemy imperium ebook

Artur Bartoszewicz

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Chciałbym, żeby w polityce za kłamstwo karać, a nie nagradzać, a w polskiej polityce się nagradza. To jest moja odpowiedź na pytanie, po co startuję w wyścigu o prezydenturę.

Idę po to, żeby nie było więcej kłamstwa w polityce, żeby nie było awansu za kłamstwo.

W taki sposób awansował Morawiecki, w taki sposób awansował Tusk, w taki sposób awansuje Nawrocki, który twierdzi, że żadna partia polityczna mu nie pomagała w karierze. Podobnie robi też Trzaskowski, który dzisiaj próbuje udawać, że nie jest partyjny, i twierdzi, że wszystko, co do tej pory robił, nie miało nic wspólnego z rzeczywistością, a tak w ogóle, to on jest po drugiej stronie.

Trzeba mówić, jaka jest prawda. W ten sposób sprawuje władzę prezydent Argentyny. Wiele słów prawdy może powiedzieć Donald Trump. Nadszedł czas, żebyśmy mieli prezydenta, który po prostu powie, że dane rozwiązania czy instytucje nie działają i że coś jest kłamstwem.

Nie ma dziś żadnej rzeczy, o której mówią, że istnieje. Nie ma bezpieczeństwa Rzeczypospolitej, nie ma bezpieczeństwa społecznego, system emerytalny jest na skaju bankructwa, demografia leży. Ukraińcy, których jest coraz więcej, zaczynają nas terroryzować – o czym świadczą skandaliczne słowa liderki Euromajdanu, która przebywa w Polsce. Od początku tej wojny mówię, że to jest zagrożenie. Moje słowa na początku nie podobały się opinii publicznej, dziś prawie wszyscy je rozumieją. Trzeba mówić, co się dzieje.

Gospodarka Polski się załamała, ceny energii są bardzo wysokie, a działania podejmowane przez naszych polityków dokonują dalszej destrukcji i budują zagrożenie bezpieczeństwa państwa. Minister obrony narodowej otwiera przedszkola z kontenerów zamiast szykować zdolność obronną Rzeczypospolitej. Ci ludzie są oderwani od rzeczywistości, więc przynajmniej głowa państwa musi stąpać twardo po ziemi.

Prerogatywy prezydenta RP pozwalają mu na ewentualne przeszkadzanie rządowi, ale nie dają zbyt wiele realnej władzy. Ten system działa w taki sposób, że się go robi za pomocą partii, inaczej można siedzieć i „pilnować żyrandola”. Czy zatem możliwe jest robienie polityki bez partii politycznych? Otóż wykorzystam wszystkie partie polityczne dokładnie do tego, do czego one są stworzone. Wykorzystam je do przeprowadzenia „trzech siódemek”, które zaproponowałem. Wykorzystam wszystkich liderów politycznych do tego, żeby zostali podporządkowani celom Rzeczypospolitej.

Prezydent będzie proponował każde rozwiązanie za pomocą inicjatywy ustawodawczej, zaleje parlament rozwiązaniami po uzyskaniu dla nich akceptacji społecznej. Czyli do każdego rozwiązania zarządzam zrobienie referendum i będę komunikował Polakom, co zabierają politycy obywatelom. Orędzie prezydenckie stanie się narzędziem „poniewierania” polityków i liderów partii politycznych. Inicjatywa prezydencka oraz praca nad nowelizacją konstytucji, rozpocznie się natychmiast i potrwa, jestem przekonany, nie dłużej niż trzy miesiące.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 123

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Projekt okładki i stron tytułowych

Fahrenheit 451/Oskar Derych

 

Zdjęcie na okładce

© Bartek Syta

 

Redakcja merytoryczna

Antoni Opaliński

 

Redakcja i korekta

Barbara Manińska

 

Typografia, skład i łamanie wersji do druku

TEKST Projekt

 

Dyrektor wydawniczy

Maciej Marchewicz

 

ISBN 9788368123340

 

© Copyright by Artur Bartoszewicz

© Copyright for Zona Zero,

Warszawa 2025

 

 

Wydawca

Zona Zero Sp. z o. o.

ul. Łopuszańska 32

02-220 Warszawa

tel. 22 836 54 44, 877 37 35

faks 22 877 37 34

e-mail: wydawnictwo@Zona Zero.pl

 

Przygotowanie wersji elektronicznej

Epubeum

Rozdział pierwszy. Po co nam suwerenność?

Czy dzisiaj w ogóle możliwa jest suwerenność? Przez lata przecież tłumaczono nam, że to jest całkowity przeżytek, że świat w taki czy inny sposób się jednoczy, że Unia Europejska, że globalizacja. Czy więc suwerenność jest możliwa i właściwie po co ona takiemu krajowi jak Polska?

Gdybyśmy spróbowali zdefiniować suwerenność, to ona ma kilka wymiarów podstawowych, można mówić o pewnej niezależności gospodarczej, można mówić o pewnej niezależności żywnościowej. Bardzo ważny jest aspekt związany z farmacją. Ta jest bagatelizowana, ale brak bezpieczeństwa lekowego i szantaż farmaceutyczny mogą doprowadzać do podporządkowania gospodarki i społeczeństwa. Bardzo ważny jest oczywiście także aspekt militarny – dzisiaj trudno jest mówić o tym, żeby jakakolwiek nacja była w stanie samodzielnie prowadzić działania obronne, czy też posiadać na tyle silną strukturę wojskową, żeby zapewnić swoje bezpieczeństwo, poza oczywiście mocarstwami globalnymi. My możemy siebie sytuować jako średniej wielkości nację na poziomie Europy, ale jeżeli popatrzymy na globalne państwa o dużej populacji, to jest to skala nieporównywalna.

My nie wchodzimy w setki milionów, nie wchodzimy w miliardy, to są wartości dziesiątek milionów i to raczej z perspektywą wygaszania, tak przynajmniej twierdzą demografowie. Więc perspektywa, która jest przed nami, mówi, że jesteśmy nacją wymierającą. Bardzo to boleśnie brzmi: z jednej strony narracja, która przedstawia logikę samospełniającej się przepowiedni, z drugiej strony ogromne ryzyko, któremu nikt nie próbuje się przeciwstawić.

Z punktu widzenia politycznego ten mechanizm jest traktowany powierzchownie, do niego się wraca tylko w określonych momentach, kiedy pojawi się jakiś raport. Wracając do suwerenności, z punktu widzenia Rzeczypospolitej, z punktu widzenia Polski i jej usytuowania w strukturach i relacjach międzynarodowych, to każdy układ relacyjny w momencie przystępowania przedstawiany jest jako rozwiązanie przynoszące korzyści. Rzadko kiedy rozmawia się o skutkach uzależnienia w ramach danej struktury. W ramach Unii Europejskiej zaczyna to być uświadamiane społecznie, czyli społeczeństwo prowadzi bardziej lub mniej zaawansowaną dyskusję na temat korzyści i kosztów wejścia Polski do Unii Europejskiej. To oczywiście objawia się tym, że mamy już środowiska, które podejmują dyskusję na temat polexitu.

Jest to zmiana z ostatnich lat, która wynika z tego, że Polska w Unii Europejskiej od początku poprawia swoją pozycję ekonomiczną w relacji do innych uczestników wspólnoty. Tylko że w tej relacji jest pewien fałsz statystyczny i warto na niego zwrócić uwagę. Wstępując do Unii Europejskiej mieliśmy 40–42 proc. średniego produktu krajowego brutto na głowę mieszkańca. To było traktowane jako punkt wyjścia, w którym Unia Europejska w ramach swojej polityki opartej na funduszu spójności i funduszach strukturalnych chce zmniejszać dysproporcje rozwojowe. Problem polega na tym, że rzeczywiście te dysproporcje rozwojowe maleją, ale po drodze mamy ogromne kryzysy finansowe, gospodarcze, które dotknęły całą Europę. Część państw członków Unii Europejskiej straciła statystycznie na PKB, więc ta średnia stała się dla nas łatwiejsza do osiągnięcia. To jest takie zamarkowanie rzeczywistego postępu, ale skutkiem tego jest to, że Polska coraz mniej jest podatna na politykę kohezyjną, czyli coraz mniej regionów będzie spełniało kryteria transferu środków z funduszy unijnych. Tylko przypomnę, że mówimy o funduszach unijnych, ale de facto fundusze unijne w dużej części to są środki krajowe, które my wpłacamy do budżetu wspólnotowego, a potem one wracają jako naznaczone środki europejskie. Jeżeli zaczniemy szerzej patrzeć na to członkostwo, to zaczynamy widzieć, że swoboda decyzji oraz skutki decyzji wcześniejszych, które wydawały się racjonalne, zaczyna ograniczać możliwość formułowania własnych celów. Jeżeli mówimy o pojęciu suwerenności, to musimy sobie jednoznacznie powiedzieć, że państwo suwerenne to jest takie, które decyzje podejmuje samodzielnie. Teraz postawmy pytanie, czy którekolwiek z państw będących w Unii Europejskiej spełnia dzisiaj tę definicję, czyli jest w stanie samodzielnie podjąć decyzję.

Trzeba brać pod uwagę, że nawet relacja sąsiedzka tworzy jakieś uzależnienia gospodarcze, Polska jest w znacznym stopniu uzależniona w wymiarze eksportowym i importowym od gospodarki niemieckiej, a tym samym decyzje, które by szkodziły tym relacjom mogą podlegać dyskusji politycznej i być ograniczane albo w ogóle nie zostać podjęte. Podobnie jest ze względu na sytuację geopolityczną i zdarzenia w krajach sąsiedzkich. Mamy przykład tego, co się dzieje na Ukrainie – występują ograniczenia decyzyjne albo nawet wręcz podporządkowanie się decyzjom hegemona, czyli Stanów Zjednoczonych i pozostałych istotnych państw europejskich. To wszystko powoduje, że Polska w określony sposób podejmuje decyzje, w określony sposób kształtuje również swoje koszty funkcjonowania jako państwa. Kolejny element to historia, która w Polsce kształtuje bardzo ważny aspekt suwerenności, czyli kwestie własności. W czasie II wojny światowej i po niej doszło do gigantycznego zniszczenia Rzeczypospolitej, doszło do zachwiania struktur własnościowych. Dzisiaj mamy ogromne problemy w relacji polsko-izraelskiej, bo kwestie własnościowe i oczekiwanego zadośćuczynienia do końca nie są uregulowane. Z punktu widzenia historii istnieje ogromne ryzyko związane z relacjami polsko-niemieckimi. Tu też jest ten problem, bo tutaj też występują kwestie roszczeń, które jak sądzę, będą narastały. Niemcy dosyć skutecznie prowadzą politykę oswobodzenia się z ciężaru winy za II wojnę światową. Jest duże prawdopodobieństwo, że Polska znajdzie się pod ogromną presją roszczeń majątkowych ze strony niemieckiej – pomimo oczekiwań społecznych w Polsce, że to Niemcy będą dokonywali zadośćuczynienia za II wojnę światową. Myślę, że to pokazuje rzeczywisty wymiar zaburzenia pojęcia suwerenności. Chyba warto jeszcze podkreślić – i ja wielokrotnie próbowałem to uzmysłowić – że mamy niezwykle zły stan społeczny, który wynika z niezrozumienia i niedostrzegania naszego skolonizowania. My byliśmy państwem przez setki lat kolonizowanym. To skolonizowanie pozostało przede wszystkim w klasie politycznej. Jeżeli nie mamy polityków samodzielnie myślących, czyli takich, którzy są w stanie wyobrazić sobie pełną suwerenność, to trudno mówić o suwerennym państwie. Jest ono bowiem dławione przez niesuwerennych polityków już na poziomie decyzyjnym.

Czyli samo pojęcie suwerenności jest bardzo szerokie i wymaga dyskusji. Dla mnie suwerenność jest niezwykle wielowymiarowa, istnieje i w wymiarze historycznym, i w wymiarze teraźniejszości, ale też w wymiarze przyszłości, w wymiarze społecznym, gospodarczym, przestrzennym, środowiskowym. Proszę zwrócić uwagę, że choćby presja wspólnej odpowiedzialności za tak zwaną płonącą planetę powoduje ograniczenie suwerenności. Jeżeli ktoś narzuca na państwo rygory związane z koniecznością dostosowania do Europejskiego Zielonego Ładu to jak można mówić o suwerennych decyzjach państwa w strukturach Unii Europejskiej?

Podobnie też to, co się dzieje w logice ideologii gender, te obrazy, które widzieliśmy podczas igrzysk olimpijskich we Francji wyraźnie pokazują, jak ogromna jest presja na nowy kształt świata. Od wielu lat mówi się o „wielkim resecie”, o nacisku na nowe formy kształtowania relacji społecznych i gospodarczych. Czyli stan, w którym jesteśmy, niezwykle oddala nas od takiego wyobrażenia suwerenności, do którego przywykliśmy. Warto chyba podkreślić, że suwerenność jest swoistym wyobrażeniem. Nie chcę jej ani bagatelizować, ani podważać, bo dla mnie suwerenność jest niezwykle wysoką wartością. Jednak kiedy patrzymy na możliwości kształtowania suwerenności, to powstaje pytanie, czy kiedykolwiek w historii Rzeczpospolita rzeczywiście była suwerenna? Nie jestem historykiem, jestem ekonomistą, więc nie chcę szukać przyczyn stanów i zachowań z przeszłości. Jednak współcześnie, ostatnie 30 lat pokazuje, jak zmiennie prezentuje się uzasadnienie, dlaczego pewne prerogatywy suwerenności są ważne i dlaczego powinniśmy z nich rezygnować dla uzyskania jakiejś innej wartości.

Pamiętam taki czas, kiedy promowana była idea, że suwerenność to jest przeżytek, że nie tylko my mamy z niej zrezygnować, bo przecież wszyscy z niej rezygnują. To jest ciekawe, bo utrata suwerenności była traktowana jako przeciwwaga dla innej ważnej wartości, czyli bezpieczeństwa. Przecież cała narracja wokół Unii Europejskiej i NATO to była kwestia uznania, że będziemy bezpieczniejsi. To zaś bazowało na tym, że byliśmy zagrożeni, czyli dosyć ciekawa, przekorna logika, w której mówi się, że jeżeli nie wstąpimy gdzieś, to utracimy suwerenność, a wstępując musimy tę suwerenność utracić, żeby nie utracić bezpieczeństwa. To jest takie ciągłe poszukiwanie mniejszego zła, które powoduje, że jesteśmy w stanie sobie wmówić lub mieć wrażenie, że jesteśmy nadal wolnym, suwerennym państwem. Wszystko zaś, co wokół nas się dzieje i wszelkie straty, które ponosimy... one są niezbędne, żeby państwo przetrwało, czyli żeby przeżył naród. Popatrzymy jednak na skalę strat demograficznych nie tylko w wymiarze zmniejszenia rozrodczości w Rzeczypospolitej, ale jako zasobu, który wielokrotnie wytwarzał tak zwaną Polonię. Dodam w tym miejscu, że według mnie słowo Polonia powinno być powiązane z nazwą Polski w językach obcych. My natomiast to piękne słowo przyporządkowaliśmy do ludzi, którzy z Polski wyemigrowali. To też może nie być przypadkowe, to znaczy, że rzeczywiście w świadomości społecznej budowaliśmy drugą Polskę. Gdzieś uznawaliśmy, że skoro tracimy przez skolonizowanie na terytorium obecnej czy różnie kształtowanej Rzeczypospolitej, to może był to rodzaj ucieczki, która pokazywała, że gdzieś można być suwerennym, że gdzieś można ukształtować wolny naród, tylko tego nie można było zrobić na terytorium, na którym w danym momencie byliśmy. Wydaje się, że to też jest jakiś sygnał pokazujący, w jakim stanie emocjonalnym jesteśmy od lat. Taki stan emocjonalny narodu pozwala na dopuszczenie strat, które w normalnych warunkach nie byłyby dopuszczalne zarówno w wymiarze ludzkim, społecznym, gospodarczym, jak i w wymiarze wartości.

To znaczy, że my jesteśmy przyzwyczajani do takiego stanu, w którym przestajemy cierpieć z uwagi na utratę wartości, że to wszystko zaczyna być dla nas nieistotne, nijakie. Nie wiem, czy gdybyśmy spróbowali porozmawiać z przypadkowymi ludźmi o suwerenności, czy w ogóle istniałaby przestrzeń do dyskusji, czy to w ogóle podlegałoby zainteresowaniu, czy to w ogóle jest coś, co w głowie współczesnego Polaka ma jakąkolwiek wartość.

Czy istnieje możliwość przekonania ludzi, że w ich interesie, takim całkowicie pragmatycznym, przyziemnym jest istnienie suwerennego państwa, nawet jeśli są to ludzie, którzy na co dzień nie wzruszają się na widok flagi, albo nie myślą o Powstaniu Warszawskim? A gdyby jednak podjąć starania, aby wykazać, że to ma znaczenie na gruncie pragmatycznym, że dla każdego obywatela liczy się niezależność gospodarcza w niektórych aspektach, albo że NATO i artykuł 5. obronią nas, jeśli sami najpierw się obronimy.

To jest duży problem. Badania, które robiła dr Katarzyna Obłąkowska, wskazują, że jest ogromna utrata przywiązania do wartości, które służyłyby za podstawę uznania argumentów w takiej dyskusji. Jeżeli tylko 38 proc. Polaków mówi, że są za sukcesem Rzeczypospolitej, a pozostała część, 62 proc., szuka argumentacji w zupełnie innych przestrzeniach, czyli na przykład w obszarze sukcesu innego państwa lub Unii Europejskiej, to znaczy, że duża część Polek i Polaków zaczyna traktować państwo i suwerenność jako niezwykle umowne pojęcie, które można naginać lub rozciągać dla uzasadnienia własnych argumentów. My odeszliśmy od jasnego formułowania definicji, od pojęć. W ostatnim okresie 10–15 lat bardzo silnie prezentowane jest stanowisko, że język się rozwija i że konieczna jest otwartość na te zmiany. Problem polega na tym, że język, słowa, pojęcia, definicje – to one decydują, one kształtują rzeczywistość.

Wszystko, co powoduje, że zaczynamy odchodzić od nazywania rzeczy takimi, jakimi one są, że uznajemy, iż definicję można sobie stworzyć ad hoc, sprawia, że zaczyna być problem w ogóle w komunikacji. Zadaję więc pytanie w drugą stronę, czy jeżeli argumentacja miałaby być racjonalna dla społeczeństwa, to moglibyśmy ze sobą wzajemnie rozmawiać? Problem polega na tym, że my już zaczynamy rozmawiać innym językiem. To znaczy niby mówimy po polsku, ale każdy z nas zaczyna tworzyć własną definicję pojęć.

Kiedyś źródłem wiedzy były słownik i encyklopedia. Jak czegoś się nie rozumiało, to one stanowiły źródło. Dzisiaj tym źródłem jest fake, internet, Wikipedia – która zawiera ogrom błędów, wyszukiwarka, która przenosi do świata zależnego od pytania, jakie zadasz. Dalej zaś następuje wejście w świat czatów i tak zwanej sztucznej inteligencji. Jestem ogromnym przeciwnikiem tego pojęcia. Uważam, że samo nazwanie „sztuczną inteligencją” czegoś, co jest algorytmem kradzieży danych i wartości z przestrzeni publicznej, w dłuższej perspektywie doprowadzi do całkowitej degradacji społecznej. Dlatego, że mieszanie pojęć, mieszanie wartości zawsze powodowało upadek.

Jeżeli mielibyśmy próbować argumentować i rozmawiać w kategoriach zasadności utrzymania suwerenności, to problem właśnie jest w obszarze definicji. Bo argumentacja, która pada po różnych stronach, jest definicją egoistyczną, czyli ja, mnie, mną, to jest to, w czym ludzie się poruszają, a definiowanie i tłumaczenie pojęć w postaci suwerenności to są pojęcia społeczne, to są pojęcia narodowe, to są pojęcia wspólnotowe, to są pojęcia, które z założenia wyłączają egoizm, oportunizm, taki totalny indywidualizm.

Tymczasem im dłużej jesteśmy w tej Unii Europejskiej, tym bardziej widać, że to jednak jest cały czas obszar ogromnej rywalizacji i realizacji interesów narodowych. Niemcy czy Francuzi realizują swoje interesy przy każdej możliwej okazji. Z drugiej zaś strony na Wschodzie mamy wojnę, jak najbardziej narodową – ginie nie sztuczna inteligencja, tylko Rosjanie walczą Ukraińcami i porywają ich dzieci. Zatem rzeczywistość pokazuje, że naród, wspólnota, niepodległość czy suwerenność to nie są puste hasła.

Wojna jest stałym procesem, czy ona ma charakter militarny, czy ma charakter gospodarczy, czy ma charakter społeczny, objawiający się tym, że stwarza się lepsze warunki do życia po to, żeby ukraść część populacji innemu państwu. Tak zwana polityka migracyjna, ładnie to brzmi, ale to jest polityka złodziejska, polegająca na tym, żeby zachęcić do wyjazdu tych, którzy są atrakcyjnymi jednostkami, mającymi potencjał do stworzenia wartości dla innego społeczeństwa.

Przygotowywałem analizy, które pokazywały, jak w poszczególnych sektorach dochodzi do rzeczywistej wojny gospodarczej, przy czym w obszarze farmaceutycznym to jest wręcz wojna narodów. To jest wojna najzupełniej realna, podobnie zresztą jest w sektorze żywnościowym, zresztą odczuwamy to w sytuacji wojny przy naszej granicy, gdzie bezwzględnie następuje próba podporządkowania przestrzeni społeczno-gospodarczej pod własny interes. To jest zjawisko powszechne, chociaż zrozumiałe dopiero wówczas, kiedy zaczyna się o tym rozmawiać i podaje się dane. Mam doświadczenia, które wiążą się z licznymi wykładami, w których miałem okazję prezentować takie pojęcia, jak kapitał społeczny czy patriotyzm gospodarczy. Wydawałoby się, że mówię do środowisk, które na co dzień takich pojęć nie używają. Tak było m.in. na spotkaniach dla setek lekarzy, gdzie mówiłem, jak istotna jest krajowa produkcja leków. Argumentacja, którą prezentowałem, dotyczyła nie tylko sektora lekowego, ale także innych sektorów gospodarki. Słynny przykład walki polskiej firmy Fakro z duńskim Veluxem i warunki, które są tak ukształtowane, że monopolista światowy niszczy mniejszych uczestników rynku, a Komisja Europejska i żadna instytucja międzynarodowa w ogóle nie podejmują działań przeciwko takiemu podmiotowi. Czyli żadne sądy, żadna Komisja Europejska czy jakakolwiek instytucja. Żeby wygrać w takim starciu, za przedsiębiorcą musi stanąć państwo. A żeby stanęło, to przede wszystkim trzeba zdefiniować własne interesy i określić swoje cele.