Brud [*Khaki] - Sergiej Sergiejewicz Sajgon - ebook

Brud [*Khaki] ebook

Sergiej Sergiejewicz "Sajgon"

0,0

Opis

[O KSIĄŻCE]

Prawdziwa wojna to brud i rutyna, niezależnie od tego, co pokazują w telewizji. Dla niektórych to zwyczajność i codzienna praca, dla innych obowiązek wobec ojczyzny. W każdej wojnie jest jednak miejsce na uczucia, przygody, humor, podziw, zrozumienie, czasem współczucie, a czasem tęsknotę. Są też rzeczy, o których wolelibyśmy w ogóle nie wspominać, ale których nie da się zapomnieć, niezależnie od tego, jak bardzo się staramy. O tym wszystkim, o dobrym i złym, zabawnym i smutnym, traktuje książka „Brud”. Autorem jest jeden z wielu, którzy przeżyli wojnę na Donbasie, i jeden z nielicznych, którym wystarczyło inteligencji, siły, cierpliwości i talentu, aby o tym napisać.

 

***

Siergiej Siergiejewicz „Sajgon” (ur. 1985 w Obwodzie Dniepropietrowskim) – ukraiński pisarz, weteran wojny rosyjsko-ukraińskiej, brał udział w działaniach wojennych w latach 2015-2016. Zmobilizowany ponownie po 24.02.2022. Z wykształcenia politolog. Laureat nagrody Książka Roku BBC za powieść „Jupak”.

 

 ***

Aleksandra Brzuzy - tłumaczka z języka rosyjskiego i surżyka („Plan naprawy Ukrainy” Łesia Bełeja). Absolwentka filologii rosyjskiej UJ i studiów tłumaczeniowych na Katedrze UNESCO. Stypendystka na Uniwersytecie Hradec Kralove. Lektorka języka polskiego i rosyjskiego, wykładowczyni w Instytucie Filologii Wschodniosłowiańskiej UJ w latach 2017-2021. Laureatka nagrody Kraków Miasto Literatury UNESCO 2023. Miłośniczka kultury środkowoeuropejskiej.

***

Od 2014 roku w dyskursie literackim Ukrainy toczy się dyskusja na temat gdzie są nasi Céline, Remarque i Hemingway. Siergiej Sajgon jest, właśnie, odpowiedzią na to pytanie. Jest człowiekiem który zna i postrzega wojnę ze środka a w dodatku ma świetny styl i wyrafinowane odczucie rzeczywistości, w której przebywa.

Łeś Bełej

 

***

 

[FRAGMENT]

Rozwiązywałem złożone dylematy po trzydzieści minut każdy: wypić wodę na raz czy wypić kawę rozpuszczalną z tą wodą?

 

Prawdopodobnie to właśnie w takich miejscach zaczynasz inaczej oceniać siebie, ludzi i ich poczynania.

 

Jesień, w nocy chwyta mróz i wszystkie liście z drzew opadają w jednej chwili, a twoim domem na kolejne dwa dni jest dołek o głębokości trzydziestu centymetrów ze śpiworem i karimatą na dnie. Obok niego są jeszcze dwa takie same. W nich siedzą twoi „współpracownicy w niebezpiecznej robocie”.

 

Odwrócona noc w kamerze termowizyjnej, para z ust i szron na rzęsach. Czasami złościsz się na siebie, debila, że się w to wszystko wplątałeś, masz ochotę na gorącą kawę i kąpiel. Pragniesz zapachu świeżej pościeli i szybkiego internetu, marzysz o dzikim seksie i... złościsz się na siebie jeszcze bardziej... Odpędzasz te myśli i zaczynasz zamęczać się innymi.

 

Z każdą nową zmianą w punkcie obserwacyjnym, z każdym wyjściem na poszukiwania, z każdą tajną misją zanikają. Chcę tylko kawy, pieprzenia i spokoju. Spać też przestaje się chcieć z czasem, z resztą po co chcieć, skoro każdy ma swoje godziny warty. Chcesz czy nie, ale będziesz spać według chronometru... jeśli dadzą... jeśli zaśniesz. Bez sensu jest chcieć spać, dlatego właśnie przestaje się chcieć.

 

Jeszcze chce się, żeby ktoś przynajmniej przyszedł się ponapierdalać, do cholery, żeby nie siedzieć tu na marne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 322

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dapikus

Oceń książkę

Żołnierskie wspomnienia i
00

Popularność




Ser­giej Ser­gie­je­wicz Saj­gon, Brud [*khaki], prze­ło­żyła Alek­san­dra Brzuzy, Kra­ków 2024
Co­py­ri­ght © Ser­giej Ser­gie­je­wicz Saj­gon 2024 Co­py­ri­ght © 2024, for the trans­la­tion by Alek­san­dra Brzuzy Co­py­ri­ght © 2024, for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Ha!art
Re­dak­tork pro­wa­dzący • Piotr Ma­recki
Re­dak­cja • Ma­ciej No­wacki
Ko­rekta • Ze­spół
Pro­jekt okładki • Mi­cha­lina Jur­czyk
Zdję­cie Au­tora na okładce • © Ser­giej Ser­gie­je­wicz Saj­gon
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny • Mar­cin Her­nas
Skład i ła­ma­nie • By Mo­use www.by­mo­use.pl
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67713-26-9
539. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa
Do­fi­nan­so­wano ze środ­ków Mi­ni­stra Kul­tury i Dzie­dzic­twa Na­ro­do­wego po­cho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tury – pań­stwo­wego fun­du­szu ce­lo­wego
Pro­jekt zre­ali­zo­wany przy wspar­ciu fi­nan­so­wym Na­grody Kra­kowa Mia­sta Li­te­ra­tury UNE­SCO, re­ali­zo­wa­nej przez Kra­kow­skie Biuro Fe­sti­wa­lowe ze środ­ków Gminy Miej­skiej Kra­ków
Wy­daw­nic­two Ha!art ul. Ko­nar­skiego 35/8, 30-049 Kra­ków tel. 795 124 207wy­daw­nic­[email protected]
Wy­daw­nic­two Ha!art
@wy­daw­nic­two­ha­art
@wy­dha­art
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

SE­RIA PRZE­KŁA­DÓW pro­wa­dzona przez Alek­san­drę Ma­łecką i Pio­tra Ma­rec­kiego

· Na­pitki & li­te­ra­tura. An­to­lo­gia opo­wia­dań ho­len­der­skich i fla­mandz­kich, pod re­dak­cją Bar­bary Kalli i Bo­żeny Czar­nec­kiej, prze­ło­żyły z ję­zyka ni­der­landz­kiego Bar­bara Kalla, Bo­żena Czar­necka i Ewa Dy­na­ro­wicz

· Am­brose Bierce, Dia­bli dyk­cjo­narz, prze­ło­żył Ma­te­usz Ko­pacz

· An­thony Jo­seph, Afry­kań­skie ko­rze­nie UFO, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka Blask!

· Ro­bert Bur­ton, Ana­to­mia me­lan­cho­lii, wy­brał i prze­ło­żył Mi­chał Ta­ba­czyń­ski

· Jean Ray, Mal­per­tuis, prze­ło­żył Ja­kub Po­lasz­czyk

· Niña We­ijers, Kon­se­kwen­cje, prze­ło­żyła Ja­dwiga Ję­dryas

· Ish­mael Reed, Mambo dżambo, prze­ło­żyła prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka blasK!

· Ka­ta­rína Kuc­be­lová, Cze­piec, prze­ło­żyła Ka­ta­rzyna Du­dzic-Gra­biń­ska

· Pe­ter Mar­kus, Bob albo męż­czy­zna na ło­dzi, prze­ło­żył Piotr Si­wecki

· An­to­lo­gia opo­wia­dań. Ru­ska kla­syka ze­sta­wił i prze­ło­żył Da­niel Maj­ling, prze­pi­sała We­ro­nika Go­gola

· Ka­thy Ac­ker, Krew i flaki w szkole śred­niej, prze­ło­żył An­drzej Woj­ta­sik

· Ju­dith Scha­lan­sky, Spis paru strat, prze­ło­żył Ka­mil Idzi­kow­ski

· Łeś Be­łej, Plan na­prawy Ukra­iny, prze­ło­żyli Alek­san­dra Brzuzy, Ma­ciej Pio­trow­ski, Zie­mo­wit Szcze­rek

· Ni­col Ho­ch­hol­cze­rová, Tego po­koju nie da się zjeść, prze­ło­żył Ra­fał Bu­ko­wicz

· Bar­bora Hrínová, Jed­no­rożce, prze­ło­żyła Olga Sta­wiń­ska

· Ice­berg Slim, Al­fons. Hi­sto­ria mo­jego ży­cia, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka Blask!

· Ser­giej Ser­gie­je­wicz Saj­gon, Brud, prze­ło­żyła Alek­san­dra Brzuzy

KO­LEJNE KSIĄŻKI W SE­RII

· Jo­ost de Vries, Re­pu­blika, prze­ło­żył Jan Pę­dziń­ski

· Ka­tja Go­re­čan, Ksią­żeczka ma­cie­rzyń­ska, prze­ło­żył Mi­łosz Bie­drzycki

· Harry Jo­se­phine Gi­les, Port hwjezdny To­pjo, prze­ło­żył Krzysz­tof Bart­nicki

· Ju­dith Scha­lan­sky, Szyja ży­rafy, prze­ło­żył Ka­mil Idzi­kow­ski

Za­miast wstępu

Pew­nego razu, pod­czas ko­lej­nego wyj­ścia, Wor­kuta sie­dział obok mnie i ciężko od­dy­cha­jąc od ilo­ści ad­re­na­liny po­wie­dział:

– Saj­gon?

– Co tam? – od­po­wie­dzia­łem zdy­szany.

– Ty PZ.

– Po­jeb Zwy­czajny?

– Ha, ha, ha! Nie, prze­ciw­pan­cerno-za­pa­la­jący.

– Sto­wa­rzy­sze­nia nie­doj­rza­łej mło­dzieży?

– Ko­gooo?

– Fra­je­rów, krótko mó­wiąc.

– Ej, dla­czego cią­gle na­zy­wasz mnie fra­je­rem?! – Wku­rzył się to­wa­rzysz.

– Bo je­steś za mały i za głupi...

– I nie by­łem ni­gdy w wiel­kiej du­pie, wiem. – Do­koń­czył za mnie.

– No wła­śnie.

Pod ko­niec służby sie­dzia­łem w ba­zie w cie­niu na ka­ri­ma­cie, ła­do­wa­łem BK[1] i ukła­da­łem plan na ży­cie w cy­wilu. Plan był pro­sty: po­ma­gać chło­pa­kom. Wy­pro­wa­dzić się z wio­chy. Nie za­mar­z­nąć zimą. Nie zdech­nąć z głodu...

Za­my­śli­łem się i przy­ła­pa­łem się na tym, że wkła­dam do ma­ga­zynka trzy­dzie­sty pierw­szy na­bój. Trzy­ma­łem go w dłoni, pa­trząc na jego czarno-czer­woną koń­cówkę, póki war­kot sa­mo­chodu nie spro­wa­dził mnie z po­wro­tem na zie­mię.

– I na­pi­sać książkę.

Ten punkt planu wy­po­wie­dzia­łem na głos. Za­pa­li­łem pa­pie­rosa i po­now­nie spoj­rza­łem na na­bój. Gdzieś w od­dali sły­sza­łem roz­mowy i wy­głupy ko­le­gów. Nie od­wra­ca­jąc głowy, krzyk­ną­łem jak opa­rzony:

– Pa­aaaszaaa!

Po kilku bu­chach pa­pie­rosa spró­bo­wa­łem po­now­nie:

– Pa­sza, je­bany cwelu!

Wkrótce lek­kim kro­kiem pod­szedł do mnie Pa­sza.

– Co tam?

– Są­dząc po twoim cho­dzie, je­steś w try­bie bez­czyn­nego roz­po­zna­nia?

– No tak.

– Trzy­maj na­bój, wy­cią­gnij po­cisk, weź wier­tarkę i wierć na trzy.

– Po co to?

– Trzeba książkę pi­sać.

– A na­bój co ma do tego?

– Bo PZ.

Od tego dnia mi­nęło około dwu­dzie­stu mie­sięcy, a te­raz trzy­ma­cie w rę­kach tę wła­śnie książkę. To zbiór opo­wia­dań o woj­nie, bru­dzie i zwy­kłych lu­dziach w nie­zwy­kłych wa­run­kach. Ta książka jest dla mnie trudna, nie wszystko chciało mi się po­now­nie prze­ży­wać, ale tylko w ten spo­sób mo­głem ją na­pi­sać. Pi­sa­łem pro­stymi sło­wami i szcze­rze. To prawda dla tych, któ­rzy nie wi­dzieli wojny, a gorzki uśmiech dla tych, któ­rzy wi­dzieli brud Don­basu. Błoto ko­loru khaki.

28.02.2018 r., Saj­gon.

#Będę

Będę sie­dział w ciem­no­ści dupą na ziemi i wkła­dał ka­wałki wa­cika mię­dzy palce u nóg, za­łożę skar­petki pach­nące my­dłem i mocno za­sznu­ruję buty, jed­no­cze­śnie będę od nie­chce­nia od­po­wia­dać na py­ta­nia lu­dzi zbie­ra­ją­cych się wo­kół mnie. Za­kaszle szy­szyga[2], za­tu­pocą nogi, coś brzęk­nie i roz­nie­sie się ochry­pły okrzyk:

– No je­bana ciota!

Obu­dzę się tro­chę wcze­śniej – mia­no­wi­cie o trzy cele wcze­śniej. Bę­dzie bar­dzo zimno, a do tego doj­dzie straszna chęć pa­le­nia. W ko­ry­ta­rzu sły­chać szcze­ka­nie owczarka nie­miec­kiego i stu­ka­nie drew­nia­nych młot­ków o płytki.

Krzyk... Za­wsze krzy­czy. Już... na pewno będą po­nad trzy dni, ale do­kład­nie nie będę w sta­nie tego okre­ślić, stracę ra­chubę, więc się nie do­li­czę. Nie będę też wie­dział, która jest go­dzina. Krzyk nie bę­dzie miał sensu – pies bę­dzie szcze­kał jesz­cze za­ja­dlej, a ry­zyko po­now­nego do­sta­nia pałką po ple­cach bę­dzie znacz­nie więk­sze.

Będę szedł le­śną drogą z rę­kami skrzy­żo­wa­nymi na piersi, z ple­ca­kiem na ple­cach, AKM-em i heł­mem prze­rzu­co­nym przez plecy. Wy­prze­dzi mnie bie­gnący strze­lec z pierw­szego plu­tonu. Będę pa­trzeć za nim i oczy­wi­ście za­palę pa­pie­rosa, bo jest to „droga jed­nego pa­pie­rosa”. W my­ślach wy­mie­nię wszystko, co mam w ple­caku i na so­bie. Przy­po­mni mi się, że nie na­kle­iłem ta­śmy pod na­ko­lan­ni­kiem i z ża­lem cmoknę.

Wy­peł­znę spod sza­rej po­ścieli i we­pchnę bose, sine od zimna stopy w gu­mowe pan­to­fle. Po­spiesz­nie zwinę ma­te­rac, po­duszkę i koł­drę w ru­lon.

Skrzy­piące drzwi są­sia­du­ją­cej celi otwo­rzą się, czemu bę­dzie to­wa­rzy­szyć uja­da­nie psa i krzyki straż­ni­ków w tle... Sły­chać głu­che ude­rze­nia. To drew­niane młotki bu­rzą cen­ty­metr po cen­ty­me­trze wnę­trze kar­ceru za ścianą.

Będę szedł, a łącz­nik na we­wnętrz­nym szla­ba­nie pod­nie­sie wzrok znad ekranu te­le­fonu i spoj­rzy na mnie le­ni­wie. Uśmiechnę się do niego, a on, nieco roz­je­bany moją re­ak­cją, pod­nie­sie usma­ro­waną dłoń do góry ze sło­wami:

– Po­wo­dze­nia... tam.

– Po­dzię­ko­wał. – Uśmiechnę się raz jesz­cze, mi­ja­jąc go na szu­tro­wej dro­dze.

Będę stał przed drzwiami, trzy­ma­jąc zwi­nięty to­bo­łek. Drzwi celi są ogra­ni­czone przy­spa­wa­nym łań­cu­chem i wyjść można tylko bo­kiem. Jest wą­sko na­wet dla ta­kiego su­chara jak ja. Czło­wiek z to­boł­kiem nie mie­ści się w szpa­rze, dla­tego na­leży go trzy­mać przed sobą. Je­śli za­wa­hasz się przy wyj­ściu, kla­wi­sze za­czną ma­chać pał­kami i wa­lić po gło­wie.

Już pierw­szego dnia dam się na­brać na tę chuj­nię. Cho­lera, który już dzień? Siódmy? Dzie­wiąty? A może dzie­siąty?

Za­mkną się drzwi jed­nej z cel. Klucz w moim zamku się prze­kręci, a pies za­szczeka... Od­ruch Paw­łowa, nie ina­czej.

– Do wyj­ścia! – Roz­nie­sie się od­py­cha­jący ryk kla­wi­sza.

Ru­szyć, prze­pchnąć to­bół i wyjść na ko­ry­tarz. Pies od­ru­chowo szarp­nie smy­czą i za­szczeka, ale straż­nik nie od­pu­ści:

– Rzuć to na pod­łogę! – krzyk­nie pierw­szy do­zorca.

– Na ko­lana! – krzyk­nie drugi.

– Ręce na ścianę! – krzyk­nie straż­nik z psem.

– Dłońmi w moją stronę!

Pies cały czas szczeka.

Po­zy­cja na ko­la­nach, z głową opartą o ścianę i rę­kami przy­ło­żo­nymi w tym miej­scu, gdzie nor­malni lu­dzie no­szą ze­garki, przy­po­mina ła­bę­dzia...

Pies za­szczeka tuż nad moim uchem. Ży­cie bez ni­ko­tyny po­zwoli mi po­czuć z py­ska straż­nika za­pach barsz­czu, który tro­skliwa żona na­ło­żyła mu do sło­ika do pracy. Cho­ciaż kto by żył z ta­kimi cio­tami... to naj­praw­do­po­dob­niej barszcz od ma­muśki.

Do­kład­nie w tej chwili pies mocno zła­pie mnie przed­nimi zę­bami za prawy bok – za­wsze w to samo miej­sce, ale bez krwi. Po pew­nym cza­sie po­jawi się tam si­niak, a ból po ta­kim ugry­zie­niu sta­nie się nie do znie­sie­nia.

W środku za­stuka drew­niany mło­tek, wy­da­jąc we­soły twist na ka­fel­kach ki­bla. Pies da­lej bę­dzie uja­dał na cały ko­ry­tarz.

Stanę w nie­rów­nym sze­regu mo­jego plu­tonu, ro­zej­rzę się i spraw­dzę, czy nie daj Bóg, ko­goś nie ubyło... Chyba wszy­scy. W sze­regu pierw­szego plu­tonu będą się wy­dur­niać biali Chor­waci.

– Ci­cho tam – skrzywi się Byk.

– Przy­zwy­cza­ili się do ta­kiego wo­ła­nia w gó­rach z jed­nej wio­ski do dru­giej, ni­jak do nich nie do­ciera, że tu nie góry. – Chlapnę bez za­sta­no­wie­nia.

– Kogo ja tu sły­szę ta­kiego mą­drego na ko­ry­ta­rzu? – za­pyta Śmiech.

– A kto pyta?

– Saj­gon, to ty?

– Ja.

– A, no to pier­dol so­bie, bie­daku, ty mo­żesz. My­śla­łem, że nie ty, to Ba­ton by pod­szedł i za­je­bał.

– Nie, wszystko spoko, niech se od­pocz­nie, to ja.

– Dzięki – krzyk­nie Ba­ton.

Wszy­scy wy­buchną śmie­chem, a po­tem zo­ba­czą świa­tła la­ta­rek uka­zu­jące do­wódcę kom­pa­nii z mapą i lin­gwi­stę z krót­ko­fa­lów­kami.

Na wyj­ściu straż­nik w ko­mi­niarce przy­pier­doli gu­mową pałką w oboj­czyk, ręka za­cznie opa­dać, a wtedy z tyłu do­bie­gnie wrzask:

– Ręce! Ręce, do chuja! Dłońmi w moją stronę, kurwa! Nie opusz­czać!

Ręka z wy­sił­kiem i bó­lem pod­nie­sie się do góry.

– Do celi, już!

Uda mi się prze­śli­zgnąć na jedną trze­cią se­kundy przed tym, nim z roz­ma­chem za­trza­śnie drzwi nogą.

Zdą­żyć po to, żeby spaść na be­ton i nie wie­dzieć, za co zła­pać ręką, która prze­żyła po­ranną ka­torgę – czy za plecy z siń­cem, czy za oboj­czyk.

Prze­ciąg dmuch­nie w twarz.

Silny.

W kar­ce­rze nie ma okien, które można otwo­rzyć lub za­mknąć sznur­kiem, bo ścią­gnęli drzwiczki.

Mój „ma­ją­tek” to ręcz­nik, szczo­teczka do zę­bów, po­szar­pany no­żem pa­pier to­a­le­towy, a obok sterta za­schnię­tej pa­sty do zę­bów na ka­wałku sraj­ta­śmy.

Na dzień za­bie­rają ma­te­rac, szare po­sła­nie i cienką po­duszkę, żeby nie można było so­bie po­le­żeć. Nie po­ło­żysz się na pry­czy bez ma­te­raca, bo na sze­ro­ko­ści sześć­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów przy­spa­wane są trzy cien­kie struny, a na nich się nie da...

– Świa­tło – po­wie do­wódca kom­pa­nii i roz­łoży mapę na szkol­nym biurku. Ktoś włą­czy la­tarkę, by po­świe­cić na nią z góry.

– Śmiech, Byku, chodź­cie tu­taj.

Śmiech wyj­dzie z sze­regu i żwa­wym kro­kiem ru­szy za By­kiem.

Za­raz przy­dzieli im za­da­nia, a po­tem pew­nie za­woła mnie, bo nie ma na­szego po­rucz­nika.

– Saj­gon, chodź no tu.

Zro­bię krok do przodu, trzy­ma­jąc za sobą wi­szącą lufę gi­wery. Po­dejdę w kie­runku plamki świa­tła, mi­ja­jąc nie­równy sze­reg lu­dzi, z któ­rego bę­dzie sły­chać ci­chy głos:

– Saj­gon, je­stem z tobą.

– Saj­go­oon, nie za­po­mnij o mnie.

– Strze­lec jest zwarty i go­towy.

– Za­bierz mnie.

Od tych słów po­czuję się nie­swojo, a nerwy spra­wią, że będę miał nogi jak z waty.

Wie­cie... to był naj­wyż­szy po­ziom za­ufa­nia, ja­kim lu­dzie ob­da­rzyli mnie w ca­łym moim ży­ciu. Mia­łem prawo być z sie­bie dumny, ale ochu­ja­łem i po­gu­bi­łem się. Z tego po­wodu nie usły­sza­łem, co mówi do­wódca, nie ro­zu­mia­łem też mapy. Po pro­stu sta­łem bez ru­chu i bez mru­gnię­cia okiem ga­pi­łem się na nią. W gło­wie szu­miały głosy tych spe­cja­li­stów od su­chej za­bu­dowy, mło­dzia­ków, bu­dow­lań­ców, go­ło­dup­ców, stu­den­tów i in­nych, nie bę­dą­cych za­je­bi­stymi ko­man­do­sami czy su­per­woj­sko­wymi. Ale to oni za­ufali mi tak bar­dzo, że ło...

Będę le­żeć na be­to­no­wej pod­ło­dze z rę­kami wsu­nię­tymi pod pa­chy i no­gami owi­nię­tymi ręcz­ni­kiem.

Le­żeć i je­bać się wy­rzu­tami, nie­po­ko­jem i zło­ścią na sie­bie.

To jest wła­śnie dno w piw­nicy dnie­pro­pie­trow­skiego aresztu śled­czego. Na równi z więź­niami do­ży­wot­nimi ocze­ku­ją­cymi na prze­nie­sie­nie. Z pier­do­lo­nymi psami i wy­su­bli­mo­wa­nymi straż­ni­kami.

Tu­taj mo­żesz krzy­czeć, wzy­wać matkę, wy­cho­wawcę ze szkoły lub wiej­skiego ra­tow­nika me­dycz­nego, ale w od­po­wie­dzi do­sta­niesz je­dy­nie pałką w pizdę. Straszne było na­wet nie samo miej­sce, ale świa­do­mość, że nie na­le­żysz do sie­bie. Twoja wol­ność, zdro­wie, ży­cie są w rę­kach ob­cych, a masz do­piero dwa­dzie­ścia lat.

Będę pa­lił w po­bliżu szy­szygi z cho­dzą­cym sil­ni­kiem. Z od­bior­nika po­sy­pią się ko­mendy, cy­fry i plusy.

Nasz BRDM[3] prze­mknie obok, a ktoś za­sa­lu­tuje dwoma pal­cami przy­ło­żo­nymi do kra­wę­dzi hełmu. W od­po­wie­dzi za­sa­lu­tuję i uśmiechnę się do sie­bie. Chłopcy pod­jadą, za­czną pa­ko­wać ple­caki, amu­ni­cję oraz broń do sa­mo­chodu, a na ko­niec sami wsko­czą do wozu.

Wy­rzucę nie­do­pa­łek, wsiądę po le­wej stro­nie. W lu­sterku wstecz­nym zo­ba­czę żar pa­pie­rosa kie­rowcy.

– Cze­kamy! – krzyk­ną­łem.

Świa­tło w ka­bi­nie za­pa­liło się i zga­sło.

Wsko­czę na tył, siądę obok ci­cho szep­cą­cej grupy.

Ra­dio bę­dzie mil­czało... O, za­palę pa­pie­rosa.

Spe­cja­li­ści od su­chej za­bu­dowy, mło­dziaki, bu­dow­lańcy, go­ło­dupcy, stu­denci i inni będą roz­ma­wiać, śmiać się.

Ich ży­cie, zdro­wie, wol­ność w du­żej mie­rze bę­dzie za­le­żało ode mnie, a moje od nich.

Są mło­dzi, pod wie­loma wzglę­dami na­iwni, bar­dzo roz­piesz­czeni, a czę­sto zmę­czeni ży­ciem na spo­łecz­nym dnie. Dla­tego są przy­zwo­ici... dla­tego nie boją się jazdy tym sa­mo­cho­dem. Dla­tego chcą nim jeź­dzić...

W ciem­no­ści flegma dźwięcz­nie ude­rzy o liść krzaka na po­bo­czu.

Ooooch, Lordy, tro­uble so hard – za­brzmi w gło­wie bar­dzo ci­cho i nie­wy­raź­nie. Prze­stanę od­dy­chać, żeby le­piej sły­szeć.

Ooooch, Lordy, tro­uble so hard – za­brzmi gło­śniej, wy­raź­niej.

Uśmiechnę się i mocno za­cią­gnę pa­pie­ro­sem. Po­dą­ża­jąc za wy­rzu­co­nym nie­do­pał­kiem, ra­dio rzuci ko­mendę do wyj­ścia:

– Pier­dol­nij Ta­ta­rowi w ka­binę – krzyknę do sie­dzą­cego w ką­cie, a kolba ka­ra­binu ude­rzy dwa razy w że­lazo.

Don’t no­body know my tro­ubles but God..., don’t no­body know my tro­ubles but God – za­śpiewa w gło­wie gło­śno i do­no­śnie.

Wor­kuta zo­ba­czy mój uśmiech i py­ta­jąco kiw­nie głową.

– Dzi­siaj ktoś umrze – po­wiem z uśmie­chem, po­chy­la­jąc się nieco do przodu.

– Znowu sły­szysz pio­senkę? – za­pyta, na­chy­la­jąc się do mnie z ta­kim sa­mym uśmie­chem.

– No.

Par­sk­niemy śmie­chem, stuk­niemy się heł­mami, pod­ska­ku­jąc na ław­kach szy­szygi. Wkrótce sa­mo­chód skręci w prawo i czu­jąc pła­ską po­wierzch­nię pod ko­łami, za­cznie na­bie­rać pręd­ko­ści.

Będę...

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1]BK – Strzelba BK-5, ka­li­ber 5,6 mm.
[2] Szy­szyga – po­jazd cię­ża­rowy GAZ-66.
[3]BRDM – opan­ce­rzony po­jazd roz­po­znaw­czo-pa­tro­lowy.