Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
[O KSIĄŻCE]
Prawdziwa wojna to brud i rutyna, niezależnie od tego, co pokazują w telewizji. Dla niektórych to zwyczajność i codzienna praca, dla innych obowiązek wobec ojczyzny. W każdej wojnie jest jednak miejsce na uczucia, przygody, humor, podziw, zrozumienie, czasem współczucie, a czasem tęsknotę. Są też rzeczy, o których wolelibyśmy w ogóle nie wspominać, ale których nie da się zapomnieć, niezależnie od tego, jak bardzo się staramy. O tym wszystkim, o dobrym i złym, zabawnym i smutnym, traktuje książka „Brud”. Autorem jest jeden z wielu, którzy przeżyli wojnę na Donbasie, i jeden z nielicznych, którym wystarczyło inteligencji, siły, cierpliwości i talentu, aby o tym napisać.
***
Siergiej Siergiejewicz „Sajgon” (ur. 1985 w Obwodzie Dniepropietrowskim) – ukraiński pisarz, weteran wojny rosyjsko-ukraińskiej, brał udział w działaniach wojennych w latach 2015-2016. Zmobilizowany ponownie po 24.02.2022. Z wykształcenia politolog. Laureat nagrody Książka Roku BBC za powieść „Jupak”.
***
Aleksandra Brzuzy - tłumaczka z języka rosyjskiego i surżyka („Plan naprawy Ukrainy” Łesia Bełeja). Absolwentka filologii rosyjskiej UJ i studiów tłumaczeniowych na Katedrze UNESCO. Stypendystka na Uniwersytecie Hradec Kralove. Lektorka języka polskiego i rosyjskiego, wykładowczyni w Instytucie Filologii Wschodniosłowiańskiej UJ w latach 2017-2021. Laureatka nagrody Kraków Miasto Literatury UNESCO 2023. Miłośniczka kultury środkowoeuropejskiej.
***
Od 2014 roku w dyskursie literackim Ukrainy toczy się dyskusja na temat gdzie są nasi Céline, Remarque i Hemingway. Siergiej Sajgon jest, właśnie, odpowiedzią na to pytanie. Jest człowiekiem który zna i postrzega wojnę ze środka a w dodatku ma świetny styl i wyrafinowane odczucie rzeczywistości, w której przebywa.
Łeś Bełej
***
[FRAGMENT]
Rozwiązywałem złożone dylematy po trzydzieści minut każdy: wypić wodę na raz czy wypić kawę rozpuszczalną z tą wodą?
Prawdopodobnie to właśnie w takich miejscach zaczynasz inaczej oceniać siebie, ludzi i ich poczynania.
Jesień, w nocy chwyta mróz i wszystkie liście z drzew opadają w jednej chwili, a twoim domem na kolejne dwa dni jest dołek o głębokości trzydziestu centymetrów ze śpiworem i karimatą na dnie. Obok niego są jeszcze dwa takie same. W nich siedzą twoi „współpracownicy w niebezpiecznej robocie”.
Odwrócona noc w kamerze termowizyjnej, para z ust i szron na rzęsach. Czasami złościsz się na siebie, debila, że się w to wszystko wplątałeś, masz ochotę na gorącą kawę i kąpiel. Pragniesz zapachu świeżej pościeli i szybkiego internetu, marzysz o dzikim seksie i... złościsz się na siebie jeszcze bardziej... Odpędzasz te myśli i zaczynasz zamęczać się innymi.
Z każdą nową zmianą w punkcie obserwacyjnym, z każdym wyjściem na poszukiwania, z każdą tajną misją zanikają. Chcę tylko kawy, pieprzenia i spokoju. Spać też przestaje się chcieć z czasem, z resztą po co chcieć, skoro każdy ma swoje godziny warty. Chcesz czy nie, ale będziesz spać według chronometru... jeśli dadzą... jeśli zaśniesz. Bez sensu jest chcieć spać, dlatego właśnie przestaje się chcieć.
Jeszcze chce się, żeby ktoś przynajmniej przyszedł się ponapierdalać, do cholery, żeby nie siedzieć tu na marne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 322
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
SERIA PRZEKŁADÓW prowadzona przez Aleksandrę Małecką i Piotra Mareckiego
· Napitki & literatura. Antologia opowiadań holenderskich i flamandzkich, pod redakcją Barbary Kalli i Bożeny Czarneckiej, przełożyły z języka niderlandzkiego Barbara Kalla, Bożena Czarnecka i Ewa Dynarowicz
· Ambrose Bierce, Diabli dykcjonarz, przełożył Mateusz Kopacz
· Anthony Joseph, Afrykańskie korzenie UFO, przełożyła Teresa Tyszowiecka Blask!
· Robert Burton, Anatomia melancholii, wybrał i przełożył Michał Tabaczyński
· Jean Ray, Malpertuis, przełożył Jakub Polaszczyk
· Niña Weijers, Konsekwencje, przełożyła Jadwiga Jędryas
· Ishmael Reed, Mambo dżambo, przełożyła przełożyła Teresa Tyszowiecka blasK!
· Katarína Kucbelová, Czepiec, przełożyła Katarzyna Dudzic-Grabińska
· Peter Markus, Bob albo mężczyzna na łodzi, przełożył Piotr Siwecki
· Antologia opowiadań. Ruska klasyka zestawił i przełożył Daniel Majling, przepisała Weronika Gogola
· Kathy Acker, Krew i flaki w szkole średniej, przełożył Andrzej Wojtasik
· Judith Schalansky, Spis paru strat, przełożył Kamil Idzikowski
· Łeś Bełej, Plan naprawy Ukrainy, przełożyli Aleksandra Brzuzy, Maciej Piotrowski, Ziemowit Szczerek
· Nicol Hochholczerová, Tego pokoju nie da się zjeść, przełożył Rafał Bukowicz
· Barbora Hrínová, Jednorożce, przełożyła Olga Stawińska
· Iceberg Slim, Alfons. Historia mojego życia, przełożyła Teresa Tyszowiecka Blask!
· Sergiej Sergiejewicz Sajgon, Brud, przełożyła Aleksandra Brzuzy
KOLEJNE KSIĄŻKI W SERII
· Joost de Vries, Republika, przełożył Jan Pędziński
· Katja Gorečan, Książeczka macierzyńska, przełożył Miłosz Biedrzycki
· Harry Josephine Giles, Port hwjezdny Topjo, przełożył Krzysztof Bartnicki
· Judith Schalansky, Szyja żyrafy, przełożył Kamil Idzikowski
Zamiast wstępu
Pewnego razu, podczas kolejnego wyjścia, Workuta siedział obok mnie i ciężko oddychając od ilości adrenaliny powiedział:
– Sajgon?
– Co tam? – odpowiedziałem zdyszany.
– Ty PZ.
– Pojeb Zwyczajny?
– Ha, ha, ha! Nie, przeciwpancerno-zapalający.
– Stowarzyszenia niedojrzałej młodzieży?
– Kogooo?
– Frajerów, krótko mówiąc.
– Ej, dlaczego ciągle nazywasz mnie frajerem?! – Wkurzył się towarzysz.
– Bo jesteś za mały i za głupi...
– I nie byłem nigdy w wielkiej dupie, wiem. – Dokończył za mnie.
– No właśnie.
Pod koniec służby siedziałem w bazie w cieniu na karimacie, ładowałem BK[1] i układałem plan na życie w cywilu. Plan był prosty: pomagać chłopakom. Wyprowadzić się z wiochy. Nie zamarznąć zimą. Nie zdechnąć z głodu...
Zamyśliłem się i przyłapałem się na tym, że wkładam do magazynka trzydziesty pierwszy nabój. Trzymałem go w dłoni, patrząc na jego czarno-czerwoną końcówkę, póki warkot samochodu nie sprowadził mnie z powrotem na ziemię.
– I napisać książkę.
Ten punkt planu wypowiedziałem na głos. Zapaliłem papierosa i ponownie spojrzałem na nabój. Gdzieś w oddali słyszałem rozmowy i wygłupy kolegów. Nie odwracając głowy, krzyknąłem jak oparzony:
– Paaaaszaaa!
Po kilku buchach papierosa spróbowałem ponownie:
– Pasza, jebany cwelu!
Wkrótce lekkim krokiem podszedł do mnie Pasza.
– Co tam?
– Sądząc po twoim chodzie, jesteś w trybie bezczynnego rozpoznania?
– No tak.
– Trzymaj nabój, wyciągnij pocisk, weź wiertarkę i wierć na trzy.
– Po co to?
– Trzeba książkę pisać.
– A nabój co ma do tego?
– Bo PZ.
Od tego dnia minęło około dwudziestu miesięcy, a teraz trzymacie w rękach tę właśnie książkę. To zbiór opowiadań o wojnie, brudzie i zwykłych ludziach w niezwykłych warunkach. Ta książka jest dla mnie trudna, nie wszystko chciało mi się ponownie przeżywać, ale tylko w ten sposób mogłem ją napisać. Pisałem prostymi słowami i szczerze. To prawda dla tych, którzy nie widzieli wojny, a gorzki uśmiech dla tych, którzy widzieli brud Donbasu. Błoto koloru khaki.
28.02.2018 r., Sajgon.
#Będę
Będę siedział w ciemności dupą na ziemi i wkładał kawałki wacika między palce u nóg, założę skarpetki pachnące mydłem i mocno zasznuruję buty, jednocześnie będę od niechcenia odpowiadać na pytania ludzi zbierających się wokół mnie. Zakaszle szyszyga[2], zatupocą nogi, coś brzęknie i rozniesie się ochrypły okrzyk:
– No jebana ciota!
Obudzę się trochę wcześniej – mianowicie o trzy cele wcześniej. Będzie bardzo zimno, a do tego dojdzie straszna chęć palenia. W korytarzu słychać szczekanie owczarka niemieckiego i stukanie drewnianych młotków o płytki.
Krzyk... Zawsze krzyczy. Już... na pewno będą ponad trzy dni, ale dokładnie nie będę w stanie tego określić, stracę rachubę, więc się nie doliczę. Nie będę też wiedział, która jest godzina. Krzyk nie będzie miał sensu – pies będzie szczekał jeszcze zajadlej, a ryzyko ponownego dostania pałką po plecach będzie znacznie większe.
Będę szedł leśną drogą z rękami skrzyżowanymi na piersi, z plecakiem na plecach, AKM-em i hełmem przerzuconym przez plecy. Wyprzedzi mnie biegnący strzelec z pierwszego plutonu. Będę patrzeć za nim i oczywiście zapalę papierosa, bo jest to „droga jednego papierosa”. W myślach wymienię wszystko, co mam w plecaku i na sobie. Przypomni mi się, że nie nakleiłem taśmy pod nakolannikiem i z żalem cmoknę.
Wypełznę spod szarej pościeli i wepchnę bose, sine od zimna stopy w gumowe pantofle. Pospiesznie zwinę materac, poduszkę i kołdrę w rulon.
Skrzypiące drzwi sąsiadującej celi otworzą się, czemu będzie towarzyszyć ujadanie psa i krzyki strażników w tle... Słychać głuche uderzenia. To drewniane młotki burzą centymetr po centymetrze wnętrze karceru za ścianą.
Będę szedł, a łącznik na wewnętrznym szlabanie podniesie wzrok znad ekranu telefonu i spojrzy na mnie leniwie. Uśmiechnę się do niego, a on, nieco rozjebany moją reakcją, podniesie usmarowaną dłoń do góry ze słowami:
– Powodzenia... tam.
– Podziękował. – Uśmiechnę się raz jeszcze, mijając go na szutrowej drodze.
Będę stał przed drzwiami, trzymając zwinięty tobołek. Drzwi celi są ograniczone przyspawanym łańcuchem i wyjść można tylko bokiem. Jest wąsko nawet dla takiego suchara jak ja. Człowiek z tobołkiem nie mieści się w szparze, dlatego należy go trzymać przed sobą. Jeśli zawahasz się przy wyjściu, klawisze zaczną machać pałkami i walić po głowie.
Już pierwszego dnia dam się nabrać na tę chujnię. Cholera, który już dzień? Siódmy? Dziewiąty? A może dziesiąty?
Zamkną się drzwi jednej z cel. Klucz w moim zamku się przekręci, a pies zaszczeka... Odruch Pawłowa, nie inaczej.
– Do wyjścia! – Rozniesie się odpychający ryk klawisza.
Ruszyć, przepchnąć tobół i wyjść na korytarz. Pies odruchowo szarpnie smyczą i zaszczeka, ale strażnik nie odpuści:
– Rzuć to na podłogę! – krzyknie pierwszy dozorca.
– Na kolana! – krzyknie drugi.
– Ręce na ścianę! – krzyknie strażnik z psem.
– Dłońmi w moją stronę!
Pies cały czas szczeka.
Pozycja na kolanach, z głową opartą o ścianę i rękami przyłożonymi w tym miejscu, gdzie normalni ludzie noszą zegarki, przypomina łabędzia...
Pies zaszczeka tuż nad moim uchem. Życie bez nikotyny pozwoli mi poczuć z pyska strażnika zapach barszczu, który troskliwa żona nałożyła mu do słoika do pracy. Chociaż kto by żył z takimi ciotami... to najprawdopodobniej barszcz od mamuśki.
Dokładnie w tej chwili pies mocno złapie mnie przednimi zębami za prawy bok – zawsze w to samo miejsce, ale bez krwi. Po pewnym czasie pojawi się tam siniak, a ból po takim ugryzieniu stanie się nie do zniesienia.
W środku zastuka drewniany młotek, wydając wesoły twist na kafelkach kibla. Pies dalej będzie ujadał na cały korytarz.
Stanę w nierównym szeregu mojego plutonu, rozejrzę się i sprawdzę, czy nie daj Bóg, kogoś nie ubyło... Chyba wszyscy. W szeregu pierwszego plutonu będą się wydurniać biali Chorwaci.
– Cicho tam – skrzywi się Byk.
– Przyzwyczaili się do takiego wołania w górach z jednej wioski do drugiej, nijak do nich nie dociera, że tu nie góry. – Chlapnę bez zastanowienia.
– Kogo ja tu słyszę takiego mądrego na korytarzu? – zapyta Śmiech.
– A kto pyta?
– Sajgon, to ty?
– Ja.
– A, no to pierdol sobie, biedaku, ty możesz. Myślałem, że nie ty, to Baton by podszedł i zajebał.
– Nie, wszystko spoko, niech se odpocznie, to ja.
– Dzięki – krzyknie Baton.
Wszyscy wybuchną śmiechem, a potem zobaczą światła latarek ukazujące dowódcę kompanii z mapą i lingwistę z krótkofalówkami.
Na wyjściu strażnik w kominiarce przypierdoli gumową pałką w obojczyk, ręka zacznie opadać, a wtedy z tyłu dobiegnie wrzask:
– Ręce! Ręce, do chuja! Dłońmi w moją stronę, kurwa! Nie opuszczać!
Ręka z wysiłkiem i bólem podniesie się do góry.
– Do celi, już!
Uda mi się prześlizgnąć na jedną trzecią sekundy przed tym, nim z rozmachem zatrzaśnie drzwi nogą.
Zdążyć po to, żeby spaść na beton i nie wiedzieć, za co złapać ręką, która przeżyła poranną katorgę – czy za plecy z sińcem, czy za obojczyk.
Przeciąg dmuchnie w twarz.
Silny.
W karcerze nie ma okien, które można otworzyć lub zamknąć sznurkiem, bo ściągnęli drzwiczki.
Mój „majątek” to ręcznik, szczoteczka do zębów, poszarpany nożem papier toaletowy, a obok sterta zaschniętej pasty do zębów na kawałku srajtaśmy.
Na dzień zabierają materac, szare posłanie i cienką poduszkę, żeby nie można było sobie poleżeć. Nie położysz się na pryczy bez materaca, bo na szerokości sześćdziesięciu centymetrów przyspawane są trzy cienkie struny, a na nich się nie da...
– Światło – powie dowódca kompanii i rozłoży mapę na szkolnym biurku. Ktoś włączy latarkę, by poświecić na nią z góry.
– Śmiech, Byku, chodźcie tutaj.
Śmiech wyjdzie z szeregu i żwawym krokiem ruszy za Bykiem.
Zaraz przydzieli im zadania, a potem pewnie zawoła mnie, bo nie ma naszego porucznika.
– Sajgon, chodź no tu.
Zrobię krok do przodu, trzymając za sobą wiszącą lufę giwery. Podejdę w kierunku plamki światła, mijając nierówny szereg ludzi, z którego będzie słychać cichy głos:
– Sajgon, jestem z tobą.
– Sajgooon, nie zapomnij o mnie.
– Strzelec jest zwarty i gotowy.
– Zabierz mnie.
Od tych słów poczuję się nieswojo, a nerwy sprawią, że będę miał nogi jak z waty.
Wiecie... to był najwyższy poziom zaufania, jakim ludzie obdarzyli mnie w całym moim życiu. Miałem prawo być z siebie dumny, ale ochujałem i pogubiłem się. Z tego powodu nie usłyszałem, co mówi dowódca, nie rozumiałem też mapy. Po prostu stałem bez ruchu i bez mrugnięcia okiem gapiłem się na nią. W głowie szumiały głosy tych specjalistów od suchej zabudowy, młodziaków, budowlańców, gołodupców, studentów i innych, nie będących zajebistymi komandosami czy superwojskowymi. Ale to oni zaufali mi tak bardzo, że ło...
Będę leżeć na betonowej podłodze z rękami wsuniętymi pod pachy i nogami owiniętymi ręcznikiem.
Leżeć i jebać się wyrzutami, niepokojem i złością na siebie.
To jest właśnie dno w piwnicy dniepropietrowskiego aresztu śledczego. Na równi z więźniami dożywotnimi oczekującymi na przeniesienie. Z pierdolonymi psami i wysublimowanymi strażnikami.
Tutaj możesz krzyczeć, wzywać matkę, wychowawcę ze szkoły lub wiejskiego ratownika medycznego, ale w odpowiedzi dostaniesz jedynie pałką w pizdę. Straszne było nawet nie samo miejsce, ale świadomość, że nie należysz do siebie. Twoja wolność, zdrowie, życie są w rękach obcych, a masz dopiero dwadzieścia lat.
Będę palił w pobliżu szyszygi z chodzącym silnikiem. Z odbiornika posypią się komendy, cyfry i plusy.
Nasz BRDM[3] przemknie obok, a ktoś zasalutuje dwoma palcami przyłożonymi do krawędzi hełmu. W odpowiedzi zasalutuję i uśmiechnę się do siebie. Chłopcy podjadą, zaczną pakować plecaki, amunicję oraz broń do samochodu, a na koniec sami wskoczą do wozu.
Wyrzucę niedopałek, wsiądę po lewej stronie. W lusterku wstecznym zobaczę żar papierosa kierowcy.
– Czekamy! – krzyknąłem.
Światło w kabinie zapaliło się i zgasło.
Wskoczę na tył, siądę obok cicho szepcącej grupy.
Radio będzie milczało... O, zapalę papierosa.
Specjaliści od suchej zabudowy, młodziaki, budowlańcy, gołodupcy, studenci i inni będą rozmawiać, śmiać się.
Ich życie, zdrowie, wolność w dużej mierze będzie zależało ode mnie, a moje od nich.
Są młodzi, pod wieloma względami naiwni, bardzo rozpieszczeni, a często zmęczeni życiem na społecznym dnie. Dlatego są przyzwoici... dlatego nie boją się jazdy tym samochodem. Dlatego chcą nim jeździć...
W ciemności flegma dźwięcznie uderzy o liść krzaka na poboczu.
Ooooch, Lordy, trouble so hard – zabrzmi w głowie bardzo cicho i niewyraźnie. Przestanę oddychać, żeby lepiej słyszeć.
Ooooch, Lordy, trouble so hard – zabrzmi głośniej, wyraźniej.
Uśmiechnę się i mocno zaciągnę papierosem. Podążając za wyrzuconym niedopałkiem, radio rzuci komendę do wyjścia:
– Pierdolnij Tatarowi w kabinę – krzyknę do siedzącego w kącie, a kolba karabinu uderzy dwa razy w żelazo.
Don’t nobody know my troubles but God..., don’t nobody know my troubles but God – zaśpiewa w głowie głośno i donośnie.
Workuta zobaczy mój uśmiech i pytająco kiwnie głową.
– Dzisiaj ktoś umrze – powiem z uśmiechem, pochylając się nieco do przodu.
– Znowu słyszysz piosenkę? – zapyta, nachylając się do mnie z takim samym uśmiechem.
– No.
Parskniemy śmiechem, stukniemy się hełmami, podskakując na ławkach szyszygi. Wkrótce samochód skręci w prawo i czując płaską powierzchnię pod kołami, zacznie nabierać prędkości.
Będę...
Przypisy