Bóg, auto, ojczyzna - Tomasz Brzeszczak - ebook + książka

Bóg, auto, ojczyzna ebook

Tomasz Brzeszczak

3,0

Opis

Sebastian, turbopatriota i właściciel komisu samochodowego pod Warszawą, poznaje w supermarkecie Ankę, która ujmuje go urodą, intelektem i zaradnością życiową. Wkrótce okazuje się, że idealnie do siebie pasują – wszędzie dookoła węszą przekręt, nienawidzą lewactwa , fuszerki, obcych i ciapatych, kochają prestiż i blichtr. Sebastian ma dość nudnej żony, której sensem życia są coweekendowe zakupy w Ikei, a Anka chce uciec od męża, zapalonego myśliwego, śmierdzącego wódką i dzikiem. Ich romans zaczyna się uroczą sielanką, a zakończy – krwawą makabreską...
Inspiracją dla tej przewrotnej, pełnej ironicznego humoru historii był autentyczny język i obyczaje Polaków czasów tzw. „dobrej zmiany”. To swoisty the best of internetowychkomentarzy i dialogów zaczerpniętych z rozmów z rodakami. To także opowieść o polskim chamie i chamstwie, pogardzie dla słabszych i strachu przed wszystkim, co inne. Opowieść zarówno śmieszna, jak i straszna – dokładnie taka, jak nasza rzeczywistość.

– Seba, sushi już nie jest modne. Parę lat temu to i owszem, a teraz na sushi iść to jak spodnie dzwony nosić albo wąsy. Bez sensu. Poza tym ryba na zimno mi osobiście nie smakuje. Jak było modne, to trzeba było to jeść. Dobrze, że wyszło z mody.
– To tylko na zimno to mają? Frytki też na zimno?
– Nie dają do tego frytek. To takie wegetariańskie żarcie jest.
– A, to faktycznie dobrze, że niemodne. Wegetariańskie jedzenie to porażka. To chorzy ludzie są. Jak można nie jeść mięsa? Wiadomo, że tylko mięso ci da wszystkie potrzebne witaminy i te inne, te białka, węglowodory. Wszystko, co do życia potrzebne. Chorzy ludzie. Lewacki obłęd.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 251

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (6 ocen)
0
2
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ROZDZIAŁPIERWSZYANKA

Wszystko zaczęło się od tych zniczy, co je wybierałem na Święto Zmarłych. Bo to nie jest prosta sprawa. Znicz ma się długo palić i nie może za dużo kosztować. Trzeba przeliczyć: ile godzin, jaka cena – i wtedy wychodzi koszt tak zwanej paleniogodziny. Wiadomo, że nie warto kupować takich tanich, bo za krótko się palą. Co z tego, że godzina wyjdzie tanio, jak się popali pięć godzin i zgaśnie? No i te tanie małe są, że nie widać na grobie, a znicz musi być duży, bo nie po to jadę na groby, żeby byle gówno postawić – potem rodzina powie, że poskąpiłem albo że w interesach mi nie idzie. Że cienko czy coś. Niby po aucie widać, że status mam, ale znicz, wiadomo, podkreśla dodatkowo. Poza tym na pamięci nie ma co żałować, więc musi być i duży, i dostojny, znaczy jakiś ładny. Jednak przy tym cena paleniogodziny nie może być taka, że czujesz, że cię producent w chuja robi. Nie o to biega, że na drogie znicze mnie nie stać. Stać, ale nie lubię, jak mnie w wała robią na cenie. Wiem coś o tym, mam firmę, to wiem, jak to się robi. Ale sam nie lubię być w balona robiony. A więc to o to w tej zabawie chodzi. Znicz duży, ładny i w dobrej cenie za godzinę palenia. Żeby nie być stratnym.

No i kalkulowałem w markecie przy półce ze zniczami. Żona, Sylwia, poszła, bo uznała, że dziaduję.

– Stać cię, a wybierasz i przeliczasz jak jakiś biedak, co za kasjera w markecie robi – powiedziała.

Ale ja swoje, bo akurat na zniczu to łatwo poznać, czy mnie w bambuko robią. No faktycznie, są rzeczy, że nie rozgryziesz. Mnie na przykład na tych komputerach potrafią przekręcić. Trzeba serwisować, to nigdy nie wiem, czy przepłaciłem za serwis, czy nie. Przyjdzie taki mądrala, coś tam poklika w komputerze, coś tam pomlaska, pocmoka pod nosem, jakieś płyty z programami odpali i chuj wie ile by za to chciał pieniędzy, hrabia z przetłuszczonymi włosami. A ja głupi cały, bo nie wiem, czy aby nie jest tak, że zrobił coś banalnego i dwie stówki bierze, złodziej. Z samochodem już tak nie pójdzie. Jak sam nie wiem, to sprawdzę, poczytam na forach, zanim do naprawy oddam, i potem wiem: to tyle i tyle i ani złotówki więcej, bo wpierdol. Dodatkowo w motoryzacji robię, więc zęby na tym zjadłem. No i auta kocham szczerą miłością. Dźwięk silnika, szczególnie o dużej mocy, emocje zawarte w nadwoziu, luksus dotyku dobrej jakości skórzanej tapicerki… Samochody to moja pasja i zawsze chciałem o nich wiedzieć wszystko. Mam to szczęście, że pracuję w tym, co kocham. Prowadzę komis samochodowy. Własny, nie u kogoś jak jakiś żebrak. Na swoim jestem.

No i stałem i przeliczałem te znicze, aż podeszła ONA. Tak samo jak ja robiła. Patrzę na nią, telefon wyjęła, patrzy na znicz, naklejkę – czyta wszystko starannie, ile się pali, cenę sprawdza i spogląda nie tylko na karteczkę na półce, ale czy kod kreskowy się zgadza. Bo nawiasem mówiąc, to też w chuja tną w marketach: na półce podpiszą, że coś sześć złotych, a na naklejce siedem. Albo kod kreskowy co innego ma zakodowane i w kasie wyjdzie, że coś zamiast pięć złotych kosztowało osiem. Nawet nie sprawdzisz, bo szybko, szybko, nieraz w koszyku po sto produktów, to przeleci i nie wyłapiesz. Dopiero w domu. I co potem, jechać? Nie pojedziesz, bo ci się nie chce. A się powinno, żeby kołtuństwu pokazać, że mają być staranni.

No, a ona stoi i wszystko sprawdza, jak powinno być. Zaimponowała mi, to zagadałem:

– Widzę, że pani też lubi dokładnie sprawdzić ceny i jaką się jakość w tej cenie dostaje. Nie mówiąc o tym, że bardzo często się kod kresowy nie zgadza. Oni tak specjalnie robią, żeby na nas zarobić. Za frajerów nas mają.

I wtedy ona odezwała się do mnie jak jakaś madonna najsłodsza: głos piękny, kobiecy, miękki, niesamowicie seksowny i zmysłowy:

– Dokładnie tak jest, jak pan mówi. Sprawdzać trzeba, bo czasem tani to nie znaczy, że warto kupić, spali się po paru godzinach, ale te droższe to też nie zawsze wyjdzie, że się popali dłużej, bo tylko tak wygląda porządnie, a jak przyjdzie co do czego, to szybko się wypali. I stoi potem takie koromysło na grobie i nie świeci. A jak się jedzie, wie pan, na groby gdzieś dalej, no czasem trzeba, to warto coś zabrać, żeby rodzina widziała, że się pamięta. No i styl musi mieć. Nie jakiś prosty jak walec, ale jakiś wygląd artystyczny. Coś, żeby rodzina doceniła. Niebanalny. Nawet w takiej prostej rzeczy jak znicz trzeba szukać piękna.

I tak zaczęliśmy konwersację. Pomyślałem sobie: mam parę minut, muszę ustalić o niej wszystko, co można, zainteresować ją sobą i zdobyć numer telefonu. Nie udawałem, że jestem kawaler, bo wyjdzie, że jestem jakiś sfrustrowany, podstarzały podrywacz. Niby stary nie jestem, ale przecież widać, że nie mam dwudziestu lat. Wolę, żeby wiedziała, że żonę mam beznadziejną i zaczepiam ją, bo spotkałem po prostu ciekawą osobę. Powiedziałem więc wszystko: że dla mnie to ważne, żeby nie dać się w konia robić, ale żona tego nie rozumie. Ona zdawała się rozumieć moją sytuację i powiedziała, że jej mąż też uważa, że to śmieszne, żeby tak znicze wyliczać, cenę za godzinę i czy warto, i czy prestiż widać.

– Jak ja kalkuluję, jaki znicz warto kupić, to uważa to za śmieszne. Ale jak na polowanie jedzie trzysta kilometrów, to pierwsza rzecz, jaką robi, to wódkę w markecie kupuje, żeby nie przepłacać gdzieś na stacji benzynowej. I jeszcze potrafi ulotki reklamowe sprawdzać, gdzie promocje. I to dla niego śmieszne nie jest. Ech, mężczyźni – dodała.

– No to ja taki typowy mężczyzna nie jestem, bo widzi pani, ja tu z panią znicze sprawdzam, jak pani – rzekłem z uśmiechem.

– No faktycznie, może są jacyś łatwiejsi w obsłudze. – Też się uśmiechnęła.

Naprawdę podobała mi się. Wpadła mi w oko. Nie dość, że rozsądna, że inteligentna i nie lubi, jak ją producent w chuja wali z ceną zniczy, to ładna. Piękna. Blond włoski, farbowane, ale mi nie przeszkadza. Trochę taki stalowy odcień czy może bardziej srebrzysty. Niektórzy mówią na ten kolor platynowy. Kolor lakieru samochodowego nie stanowi dla mnie problemu, ale przy włosach mam kłopoty, żeby określić jego dokładną nazwę. W każdym razie ładny był. To wiem na pewno. Moja stara nigdy nie była blondynką. Nieraz mówiłem:

– Weź, Sylwia, na blond się przefarbuj choć raz w życiu.

Ale nigdy nie chciała.

– Ja mam czarny charakter, nie mogę być blondynką – mówiła.

Dawniej mi się to podobało, ale teraz chciałem jakiejś odmiany. Tak jak z lakierem samochodu: jedno auto mam w jasnych odcieniach, to następne wybieram ciemne. Człowiek potrzebuje odmiany. Właśnie rozmawiałem z sympatyczną i ładną blondynką. W dodatku zgrabną. Figurę miała taką, jak lubię: nie za gruba, nie za chuda, nie za wysoka, nie za niska. W około moim wieku, trochę młodsza, dałbym trzydzieści pięć lat. Nóg wtedy nie mogłem ocenić, bo była w jeansach, ale obcisłe były, i tyłek miała fajny, nie powiem. Nie za chudy, że było za co złapać, ale nie za gruby, żeby się miał ze spodni wylewać. Lepszy tyłek miała od mojej Sylwii, zgrabniejszy. Oczy niebieskie, uśmiech pogodny, no i ten głos – sympatyczny, bardzo kobiecy, ale to już pisałem. Miała fajny, delikatny makijaż podkreślający urodę – błękitne cienie. No właśnie, znów takie inne niż mojej Sylwii. Ona uważa, że do niej pasują tylko brązy. I zawsze jest na brązowo pomalowana. Raz jaśniej, raz ciemniej, ale tylko w tych odcieniach. A ten błękit teraz wydał mi się taki inny, taki kobiecy, uwodzicielski, anielski.

Takie sytuacje nie zdarzają się często. Rozmawiałem z blondynką w moim typie. Pod każdym względem. Pomyślałem sobie: trzeba działać.

– Wie pani co? To ja zaproponuję, żeby pani sprawdziła, czy ja jestem łatwiejszy w obsłudze. Na kawę zapraszam, ale może i coś mocniejszego. Pogadać fajna sprawa. Jak pani da swój numer telefonu, to z przyjemnością zadzwonię się umówić. Fajnie byłoby się może kiedyś spotkać w lepszym miejscu. Pogadamy, no i wymienimy się uwagami, jak w praktyce wyszło z tymi zniczami, kto lepsze kupił. Co pani na to?

Bałem się, że powie, że nie zawiera znajomości w supermarkecie, ale ku mojej radości stwierdziła, że chętnie, że lubi poznawać ludzi.

– W takim razie bardzo się cieszę. Przepraszam, nie przedstawiłem się. Sebastian jestem.

– A ja jestem Anka. Nie musimy być na pan, pani.

Wyjęła z torebki telefon, spytała o mój numer i rzuciła sygnał, tak zwanego biedaka. Zapisałem „Anka Z”. Nazwiska wtedy nie podała, ale Z jak znicz, żeby było łatwiej skojarzyć. Ten znicz – niby taki niewinny szczegół. Nie wypadało mi przecież o nazwisko pytać. Ale to nie było przypadkowe. Z grobami i ze śmiercią jest ściśle związana ta historia. Tak wyszło. Nic nie jest przypadkowe. Bóg tak to zaplanował. Ale po kolei.

Potem wybieraliśmy te znicze już razem. Oglądaliśmy szklane bańki, wyjmowaliśmy wkłady ze środka, żeby sprawdzić, czy dużo wosku dali. Zeszło się nam dobry kwadrans, więc rozstaliśmy się dość pospiesznie, bo powiedziała, że zaraz mąż będzie się denerwować. Moja żona też dzwoniła, że już wybrała kosmetyki i chemię do domu i żebym kończył i do niej przyszedł, bo ileż można się wygłupiać. Durne babsko, jak ona wącha wszystkie płyny do płukania, to dobrze, jak ja ceny kalkuluję, to „ileż można się wygłupiać”.

Sylwia zajęła kolejkę przy kasie numer dwadzieścia cztery. Tam się spotkaliśmy. Na kasie jakiś pedał wolno liczył. Tak leniwie pikał tymi produktami, że mnie wkurwiał – mój czas jest coś wart i nie lubię, jak mi się go marnuje z powodu byle pedała, co na kasie siedzi. Kto nie umie porządnej roboty znaleźć, to na kasie siedzi. Odpady ludzkie. Jezu. Jak pomyślę, że dawniej jeździłem na wakacje nad polskie morze i potem siedziałem na plaży obok jakiegoś kasjera z Tesco czy z innego marketu, to mnie odrzuca! Strasznie potaniało to wszystko. Prestiż żaden. Pokażesz potem zdjęcia znajomym, a oni mówią: „O, tamta kobieta za tym parawanem obok to nie ta kasjerka z Lidla?”. Dlatego teraz tylko za granicę. Od paru lat tylko Kanary. Do Egiptu, Tunezji czy Turcji nie pojadę, bo co ja będę do ciapatych jeździł. Kebaby, owszem, porządne robią, zwłaszcza jak mięsa nie pożałują, wtedy to jest kuchnia pierwsza klasa. Ale żeby do nich jeździć i im pieniądz zostawiać, to nie ma mowy. Kultura chrześcijańska, wyższa i cywilizowana – i poza ten teren ja się nie ruszam.

Wieki minęły, ale w końcu wydostaliśmy się ze sklepu. Do auta nie trzeba było długo iść, bo zaparkowałem przy samym wejściu. Musiałem z pięć razy objechać parking, aż znalazłem jakieś miejsce, które się zwolniło przy drzwiach. Z tyłu były dziesiątki miejsc, ale czy ja „traktor” w dowodzie mam wpisane, że będę po polu zasuwać z zakupami? Sylwia mi całą drogę coś truła, jakie to tanie, a tamto drogie. Początkowo rozmyślałem o tych zniczach, czy na pewno dobre kupiłem, ale potem złapałem się, że myślę tylko o niej. O Ance.

 

Wieczór zleciał mi na nie wiadomo czym. Sylwia włączyła jakiś film. Chyba komedię romantyczną. Jedną z tych samych co zwykle. Ona lubi te polskie współczesne komedie i może je w kółko oglądać.

Niby oglądałem, ale nie wiem o czym. Kurwa, dawno mnie tak nic nie wytrąciło z równowagi, jak ta Anka! Walnąłem parę szklaneczek whisky, Sylwia piła malibu, śmierdziało słodko w pokoju, to pamiętam. Przyszła mi nawet na chwilę ochota, żeby zajarać. Nie palę od paru już lat, ale czasem, właśnie w takich emocjonujących chwilach, wraca mi chęć na szluga. Dobrze, że nie miałem nic przy sobie, bo raz zapalisz i potem cię ciągnie. Jednak zawróciła mi ta Anka w głowie. Naprawdę dawno nie czułem takich emocji. Kiedyś bym w miejscu nie wysiedział, ale teraz już coraz bardziej spokojny się robię, prawie nic mnie nie rusza. Dojrzewam. Choć tym razem emocje jak za szczeniackich lat, gdy laskę się zobaczyło i nie dało się wysiedzieć w miejscu, dopóki się jej nie zdobyło.

Skończyła się ta komedia. Sylwia włączyła telewizję. Nic istotnego nie leciało, ale też nie potrafiłem się niczym zainteresować.

Poszliśmy spać bez seksu. Jakoś nie mogłem, a Sylwia też nie zabiegała. Coraz rzadziej chce ode mnie obowiązków. Ja mam większe potrzeby, to ja częściej inicjuję seks, ale tamtego dnia nie miałem na niego ochoty. Na pewno nie z Sylwią.

 

Noc przespałem dobrze. Wstałem dość rześki, ubrałem się, nic nie jadłem, wolałem zjeść w robocie, wsiadłem w auto i pojechałem.

Robotę mam własną, nie muszę być na czas. Mam ludzi, niech zapierdalają na pana, jak ich nie stać na swoje iść. Mam komis samochodowy i sklep z częściami do aut. W Warszawie, w zasadzie to już poza miastem, ale w aglomeracji. Świetnie położony, przy wylotówce z miasta. Dobrze widoczny. Reklam dużo dałem. Duże są i kolorowe, to i widać je z każdej strony. Sylwia, ona się zna na kolorach, wybierała, jakie litery, jakie kolory. Chyba dobrze wybrała, bo na brak klientów nie narzekam. Widzą. Ja za treść napisów się wziąłem. „Komis”, duży napis, w kilku egzemplarzach. Każdy kolorystycznie inny, żeby nie powielać kolorów, bo przecież ludzie różne gusta mają. Jeden woli litery niebieskie, drugi – czerwone. Wszystko wyszczególnione, opisane co i jak, że skup i sprzedaż, że auta używane i poleasingowe, że wszystkie marki, że tanio, że najlepsze ceny, że gwarancja jakości. No wszystko, co mi przyszło do głowy, żeby klient wiedział, co mój komis oferuje. To samo ze sklepem z częściami do samochodów: że oryginalne i zamienniki, do japońców, do zachodnich, niemieckich, francuzów, chociaż nawiasem mówiąc, wiadomo, że francuzy to nie samochody. Że ceny dobre, bo najtańsze. Wszystko napisałem. Sylwia, tak samo jak z napisami komisowymi, kolorystykę ustaliła. Te alfonsy w agencji, co mi te tablice robiły, to mówiły, że zbyt pstrokate i trochę niegustowne. Tak niebezpośrednio, ale przyczepili się do estetyki.

– Te kolory, wie pani, jak jest ich za dużo, to jest to niekoniecznie elegancko – zagajali.

Sylwia do mnie dzwoni, że pan proponuje jednak umiarkowanie, że jest „niekoniecznie elegancko”. Mówię do niej:

– Niech, kurwa, robią, co im mówisz, bo nie są od myślenia, tylko mają wyprodukować i chuj im do tego, jak to wygląda. A „niekoniecznie elegancko” to będzie, jak ja tam przyjadę i ich delikatnie opierdolę. Mało to agencji? Zmieni się na inną, jak będą jęczeć. Na pewno się znajdzie jakaś tańsza agencja w której nie będą jęczeć, że nieelegancko.

I to ja miałem rację, a nie te alfonsy, bo sklep też nieźle idzie. Musi być widać, musi być kolor, bo otoczenie szare, nie to, co w takiej na przykład Kalifornii, że słońca dużo i jakoś tak optymistycznie. Nie trzeba kolorem reklam nadrabiać. Choć oni też reklamy przecież mają rewelacyjne. Takie Las Vegas to przecież jedna wielka reklama.

Nawiasem mówiąc, jeśli chodzi o Kalifornię, to ja lubię to, że tam są palmy. Dlatego przy komisie kazałem postawić taką sztuczną, która się LED-owymi światłami w nocy świeci. Fajne światło daje i fajny efekt jest.

Ostatnim nabytkiem reklamowym są chorągiewki na linkach, które kazałem rozwiesić nad placem. Na filmie widziałem, że w Stanach tak robią. U nas też dużo tego, to nie chciałem być gorszy i też takie mam.

Tak czy inaczej, wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeden fakt: że to wszystko niby moje, ale przecież nie samodzielnie kupiłem, tylko Sylwii ojciec. Wszystko dostała Sylwia, jak się ze mną hajtała. Żeby moje, to inaczej by to było. Dziś to wiem, ale tego dnia wcale jeszcze o tym nie myślałem. Myślało się: moje, patrzcie, kurwy, mój plac, ziemia, a kto ziemię dziś w mieście ma, ten pewny chodzi, bo żeby coś kupić, majątku trzeba. A z dupy pieniądz nie kapie. Nie każdy ma łeb, nie każdemu idzie jak mnie, ale wiadomo, że zacząć dziś trudno bez podstaw. A ziemia, plac to właśnie podstawa. Tak wtedy miałem. To jest takie miałem wtedy poglądy, tak się czułem. Pewnie. Bo nie kalkulowałem wtedy, że Sylwia to problem. Duży problem.

Wszedłem pewny siebie do komisu. Pracownicy już byli. Popatrzyłem dyskretnie na ekrany komputerów, czy aby gierek, plotek i Facebooków nie oglądają. Znaczy się czy pracują patrzyłem, a nie czy się relaksują w Internecie. A dyskretnie zerkam, bo lubię, jak wiem, ale oni nie wiedzą, że wiem. Jakiś czas potem z zaskoczenia lubię tak do tematu wrócić, jak rozmowa inna wyniknie, oni myślą, że nic nie było, żem nie widział, ja wtedy znienacka, z bańki przypierdolę:

– To co tam, powiedz, Zibi, na tym Facebooku dziś pisali? Jak wszedłem rano, to co tam czytałeś?

Rzecz jasna, widziałem – jak wchodziłem, to właśnie Facebooka oglądał, ale nic wtedy nie pisnąłem. Płacę im nie za Facebooka, ale za robotę. Nawet jak nic w danym momencie nie ma do zrobienia, to jest to mój czas. Ja go od nich kupiłem i chcę, żeby robili to, co im powiem. Nie mówię, że ze mnie szef skurwysyn, jak mam ochotę, żebyśmy pogadali o pierdołach, to gadamy. Nieraz i godzinę się przesiedzi, nawija o duperelach i opierdala. Ale jak sami z siebie się obijają, to tak nie ma. To mój czas, ja za niego płacę. Jak mam ochotę płacić za opierdalanie, to płacę, ale to ja muszę decydować.

– A nic, Seba, filmiki o wypadkach oglądaliśmy. Komentarze niezłe. Wkurwiłbyś się, jakie pojeby po tym świecie chodzą. Ma Bozia modeli.

Zibi, czyli Zbyszek. Formalnie jest moim pracownikiem, ale łączy nas przeszłość. Kolega z technikum. Trochę miał na bakier z prawem, nie mógł roboty nigdzie znaleźć, to mu pomogłem. Robił na rusztowaniach, ale pił wtedy i go z każdej roboty wypierdalali. Skumał się potem z chłopakami z osiedla i zaczął kraść wózki. Najpierw na lipce stał, potem już normalną robotę robił. Niestety, jakiś kutas w środku nocy wyszedł na balkon na szluga i widział, jak chłopaki auto robią. Zadzwonił na psy i akurat pech, że jechali obok. Na gorącym go złapali. Zibi nie zdążył silnika odpalić. Jak wyszedł z pierdla, to wpadł do mnie, do komisu pogadać, spytał o robotę i tak został. Siedem lat już robi. Fakt, trzeba na ręce mu patrzeć, bo lubi się obijać, ale lubię go. Razem w młodości żeśmy niezłe jaja odstawiali na osiedlu. Pamiętam, że raz po pijaku założyliśmy klub szklarza. Postawili u nas nowy przystanek, taki z szybami. Za punkt honoru wzięliśmy sobie, żeby szyby były zawsze wybite – nie mogły być całe dłużej niż jedną noc. Jak ekipa przyjechała wymienić, to żeśmy się zaraz zbierali, żeby wybić. Parę razy tę szybę wymieniali. Potem odpuścili, bo ileż można wymieniać. Koszty pewnie przekroczyli.

Wybaczyłem mu tego Facebooka, bo o wypadkach filmiki lubię. Jakby coś innego oglądał, tobym opierdolił. Opierdol, nawet za niewinność, to się pracownikowi należy od ręki. Bez podania przyczyny. Lepiej wtedy mu się pracuje i zna swoje miejsce. Nawet jeśli to kumpel, taki jak Zibi. Nie u siebie robi, to musi miejsce w szeregu znać.

– Pokaż, Zibi. Co tam nowego?

– O, zobacz, facet nagrywał. Leci dość szybko, a mu ze stacji benzynowej wyjeżdża skodzianka. Wymuszenie. Ledwie ominął, bo z naprzeciwka leciał gość i szedł na czołówkę. Ale dał radę.

Obejrzałem. Faktycznie, ledwie wyszedł z tego cało.

– Niezły manewr. Mógł czołówkę zaliczyć. Przy tej prędkości trupy na miejscu.

– No właśnie, a zobacz, kurwa, komentarze. Te pedały, zamiast pochwalić faceta, że unik taki zrobił, że pewnie frajerowi w skodziance życie uratował, to piszą, że za szybko jechał, jakby wolniej jechał, toby nie musiał się ratować.

– Kurwa, no bez jaj! A ile miał jechać? Siedemdziesiąt? Na wszystkich wyjazdach ze stacji jest do siedemdziesięciu. Ale kto tam tyle jedzie? Leci się normalnie. Te ograniczenia to robią, żeby policja na kebaba miała. I tyle.

– Napisałem właśnie komentarz. Że za wymuszenie koniecznie trzeba zwiększyć mandaty o pięćset procent, a obniżyć za normalną jazdę. Jeszcze żeby porządne mandaty wprowadzili za blokadę lewego pasa i brak dynamicznej jazdy. Program pięćset plus, kurwa.

– Tysiąc procent im przyjebać! Program tysiąc plus! Za brak dynamicznej jazdy i blokowanie lewego pasa to powinni prawo jazdy zabierać. Niedługo nie będzie można po ulicach jeździć, bo wszędzie tylko ograniczenia i przejścia dla pieszych. Ciągle nowe robią. Tam, gdzie były kładki czy podziemne przejścia, to robią naziemne. Żeby więcej ich ginęło. Jeszcze, kurwa, im wmawiają ciągle, że pieszy ma pierwszeństwo na pasach. Fakin bulszit.

Spojrzałem za okno. Pojawił się jakiś klient.

– Zibi, weź no skocz na plac, jakiś frajer z żoną auta ogląda. Weź go zabaw. Postaraj się zareklamować te najgorsze, może coś zejdzie z tego złomu. Wiesz zresztą, kumasz cza-czę przecież, co ci mam tłumaczyć?

Poszedł na zewnątrz, a ja zamknąłem się w gabinecie i zacząłem myśleć, co zrobić. Czy już zadzwonić do Anki teraz, z komisu, czy jeszcze poczekać. Z jednej strony chciałem dzwonić już, ale wyszłoby, że mi zależy za bardzo. Z drugiej strony czemu miałaby nie wiedzieć, że mi zależy? No i jak będę zwlekać, to pomyśli, że mało szarmancki, że nie dżentelmen. A przecież gest się liczy. Chcesz się wódki napić, to wyciągasz kasę na najdroższą, a nie w kiblu kalkulujesz, czy cię na nią stać, czy to może tylko taka zachcianka, która minie. Życie trzeba brać na gorąco, jak leci. Chcesz, to bierzesz. Zastanawiają się frajerzy. Więc zadzwoniłem.

– Cześć, tu Sebastian. Ten ze sklepu, znicze śmy razem wybierali wczoraj.

– Aaa. Cześć. Miło, że dzwonisz. Nie spodziewałam się, że tak szybko.

– Szybkie życie, szybkie samochody, szybkie pieniądze. Trzeba życie brać na gorąco, jak leci. Był taki jeden, co czekał, czekał i na własny pogrzeb się doczekał.

Usłyszałem uwodzicielski śmiech w słuchawce i… kurwa… stanął mi! Od razu, bez nakręcania się porno. Swoją drogą dobrze, że te smartfony wymyślili, bo jak Sylwia chce jakieś bum, bum, to ja że niby pod prysznic, szybko odpalę smartfona, jakiś filmik, żeby się nakręcić, żeby łatwiej było się do seksu zabrać. Za czasów stacjonarnych komputerów znacznie gorzej było. Trzeba było ściemniać, że jeden pilny mail jeszcze muszę napisać czy coś, ale ty już czekaj w łóżku, zaraz będę.

Tak więc ten wzwód to był znak, że nie trzeba było czekać z rozmową. Dobrze, że zadzwoniłem.

– No słyszę, że dobrze, że zadzwoniłem, śmiech to zdrowie – powiedziałem i pomyślałem, że, kurwa, nie dało się z gorszym banałem wyjechać. Szybko pogłówkowałem, jak wybrnąć. – Są też inne, równie zdrowe rzeczy jak śmiech, ale przyjemniejsze: seks, drugs, rock and roll – dodałem.

Chyba wyszło dobrze, bo znów ten uwodzicielski śmiech w słuchawce. Siedziałem więc, gadałem dalej, w gaciach ciasno, uwierały jak w dawnych latach. Pamiętam, że jak kiedyś stanął, to tak stał, że się iść nie dało. Człowiek ręce w kieszeni trzymał, że niby w pięści ściśnięte dłonie, bo widać by było i trochę wstyd. Dziś to trzeba mi filmik jakiś czy coś, inaczej ciężko. Niby Sylwia wciąż atrakcyjna, ale się opatrzyła. Seks jest, ale jakiś rutynowy. Bez polotu. Wszystko, co było trzeba zdobyć – zdobyłem, a przecież mężczyzna to łowca. My to od czasów mamutów mamy, że wszystko musimy zdobyć. A jak już jest coś nasze, zdobyte, to po nowe sięgamy. Ja tak mam. Kocham samochody. Ale samochód to mnie rajcuje tylko, jak go nie mam. Jak stać mnie było tylko na opelki, to marzyłem o porządniejszej beemce. Jak już miałem całkiem przyzwoitą beemkę, to chciałem coś jeszcze lepszego. Najarany byłem, pamiętam, na audi Q8, a jak je kupiłem, to nawet mnie nie kręciło z czerwonego światła z kopyta ruszyć, żeby pospólstwu pokazać, kto ma przyspieszenie. Porszakiem, to znaczy kajenką, też się jarałem, dopóki mnie na nią nie było stać. Owszem, nie powiem, kochałem ją. Dostała imię Czarnulka. Każdy samochód u mnie dostaje imię. Z każdym autem tak jest, że dopóki go nie mam, to mnie skręca, tak mi się podoba. Jak już go mam, to trochę mi miłość przechodzi.

Z kobietami podobnie. Im bardziej laski nie mogłem zdobyć, tym bardziej mnie podniecała. Teraz już, co prawda, mniej podrywam, ale i nie bardzo mi się chce. Choć seks, nie mogę powiedzieć, kręci mnie dalej bardzo mocno. Dlatego do burdeli też chodzę, ale to troszkę nie to samo. Fajnie, rzecz jasna, jest obracać nową laskę, ale czasem czuję, że to jak zwykły seks z żoną. Masz gwarancję, że będziesz posuwać, bo zapłaciłeś. Tak samo jak z żoną. Masz żonę, to wiesz, że ci się seks należy jak psu buda. Czasem, owszem, Sylwia focha strzeli i seksu nie ma: a to film nie taki obejrzała, a to okazało się w domu, że sukienka, co ją kupiła, wcale nie leży tak świetnie. Nie o kasę chodzi, bo albo towar do sklepu odda, albo nową kupi, ale o satysfakcję. Czasem foch jest, bo za dużo wypiłem. Różnie, ale jak dziś foch, to jutro wiadomo, że ma być seks. Sylwia dobrze wie, że jak seksu nie będzie, to do burdelu pójdę i kasę rozpierdolę, a czego jak czego, ale tracić kasy z gównianego powodu to ona nie lubi. Chyba żadna laska. Niby tam otwarcie nie mówi się, że chodzę czasem do burdelu, ale przecież jest kobietą. Kobiety takie rzeczy wiedzą, jakoś tak czują to, jak to się mówi, podskórnie. Intuicja kobieca. Zresztą który facet nie chodzi? Wszyscy chodzą, to i żony wiedzą, nie muszą sprawdzać.

Anka przestała się śmiać, ale nic nie mówiła, więc żeby kuć żelazo, póki gorące, szybko powiedziałem:

– Czy mogę zaproponować spotkanie? Może jakaś kolacja na mieście – niezobowiązująca? Nie musi być ze śniadaniem. – Tym razem zaśmiałem się ja. Znów taki niby żarcik, ale podtekścik jest, więc można powiedzieć: stare umiejętności podrywania jeszcze się nie zatraciły.

Fakt faktem, że ani w domu, ani jak pójdę na dziwki, żadnego podrywu nie trzeba uskuteczniać. W domu, wiadomo – obowiązki, w burdelu, wiadomo – usługa. Jak kupowanie fajek w kiosku. Zero emocji. Czasem jakaś małolatkę przelecę, ale to też nawet nie muszę bajery używać. Położę, że niby w kieszeni uwierały, kluczyki na stole, kupię najdroższego drinka i po robocie. Do auta biorę i loda mam. Też zerowe emocje. Gdy człowiek młodszy był, to się za świniami uganiał. Jak w weekend czegoś nowego nie zaliczył, to spięty cały tydzień potem chodził. Ale też trzeba powiedzieć, że kiedyś to bardziej trzeba było się nabajerować. Dziś świnie łatwiejsze, kiedyś tak łatwo się nie gięły. Teraz upadek moralności. Zero zasad. To i też dlatego dobrze, że ten nasz rząd tak sztamę z kościołem trzyma, to ludzi trochę do moralności zagonią. Jak motłoch nie chce, to siłą. Do czego to doszło, żeby tak bez żadnej bajery laski się gięły? I to każda. Dawniej te cichodajki też były na zawołanie, ale o każdą inną świnię to trzeba było się postarać.

Ance też chyba się żarcik spodobał, bo znów się zaśmiała.

– Nie gniewaj, ja lubię żartować. Wesoły człowiek jestem z natury. Lubię luz. Myślę, że nie będziesz się przy mnie na kolacji nudzić. Bo ja na pewno nie będę – dodałem, żeby wiedziała, że dżentelmeńskie maniery też mam.

– Mam nadzieję. W końcu mamy spotkać się dla rozrywki, a nie tylko żeby się najeść. Zaproponujesz miejsce spotkania? Czy ja mam wybrać?

– Ty na pewno wybierzesz coś lepszego. – Znów mi wyszło. Bo zabrzmiało dżentelmeńsko, a tak naprawdę znałem tylko wszystkie kebaby w mieście i Pizza Hut. Moja Sylwia tylko tam mnie ciągała. Ona tylko tę jedną restaurację uważała za wartą uwagi. No, czasem jeszcze KFC, ale to rzadziej.

Poza tym wolałem, żeby to Anka wybrała miejsce. Uznałem, że moja stara i tak będzie w domu seriale oglądać, prawdopodobieństwo, że się gdzieś po mieście będzie włóczyć – żadne. Anki mąż natomiast, jak to facet, zawsze może gdzieś wyskoczyć. A to kumpel zadzwoni, a to interes trzeba będzie opić albo zwyczajnie wsiąść w auto i wkurw wyjeździć. I, nie daj Bóg, się na piwo zatrzyma tam, gdzie my będziemy.

Mnie też czasem taki wkurw dopada. Jak mnie życie sponiewiera – choć nie mam większych problemów, ale wiadomo, jak szaro jest, jesień i jeszcze człowiek popatrzy w telewizji, że oni gdzieś na Hawajach, kurwa, serfują w ciepłym oceanie, fale, drinki, słońce i bajeranckie wieżowce na plaży – to i mnie tak zwany chuj strzela. Wsiądę wtedy sobie w auto i jadę na miasto trochę poszaleć. Właśnie wkurw wyjeździć. Ulice już nie takie zakorkowane, można przycinać. Na Modlińskiej, tej wylotówce na Legionowo, trzy pasy, można wcisnąć i spokojnie sto czterdzieści polecieć. Nawet dobrze, że jest ruch drogowy, że ulice niezupełnie są puste, bo można sobie polawirować: tu wskoczyć na pas, wyprzedzić frajerzyka z prawej, na lewo wskoczyć, środkowym pociągnąć. Nie lubię też tych wyścigów na pustych ulicach w środku nocy. Dawniej to lubiłem, dziś nie. Nie ma w tym życia. Ja wolę szybkość przy normalnym, prawdziwym ruchu samochodowym. No, może nie w korku, bo to wiadomo, że nie jest jazda, ale w ruchu umiarkowanym. Jest wtedy moc, jest prawdziwe miasto, żadne tam uliczki gdzieś między hurtowniami i wyścigi po pustych ulicach. Prawdziwy ruch, prawdziwi frajerzy za kierownicami innych aut. Prawdziwe życie i emocje.

Tak samo nie lubię tego kręcenia bączków, palenia gumy, poślizgów gdzieś na pustych parkingach. Szczeniackie. Niech se obszczymury w dwudziestoletnich beemkach to robią.

Anka pomyślała chwilę i podała adres i nazwę knajpy. Byliśmy umówieni na jutro. Troszkę jak sztubak nie mogłem się doczekać. Siedziałem dość długo w robocie, a potem, po powrocie do domu, chyba dla lepszego snu zaciągnąłem Sylwię do łóżka. Uprawialiśmy seks, a potem dość szybko zasnąłem. Niestety, nie umyłem zębów, więc rano miałem strasznego trampka w gębie. Bałem się, że się to nie domyje i będzie mi walić z paszczy. Wziąłem do pracy szczoteczkę do zębów i płyn do płukania mordy i wyszorowałem zęby parę razy. Nie chciałem dać plamy na pierwszej randce.

 

Spotkanie z Anką było gdzieś na Pradze. Taki nieduży lokal, restauracja, ale pełna ludzi. Trochę to bym nazwał artystyczny wystrój: jakieś stare obrazy, meble przedwojenne. Jak to mówią: cyganeria artystyczna. Zupełnie nie w moim stylu, bo muzyka jakaś taka z dupy, mało nasopranowana, dla hipsterów czy pedałów. Trochę więc się zacząłem zastanawiać, bo z jednej strony poznałem ją jako bardzo fajną dziewczynę, która racjonalnie wylicza, tak samo jak ja, wartość znicza do jego czasu palenia i prestiżu, a tu prowadzi mnie w klimaty zupełnie nie moje.

Ale pierwsze negatywne wrażenie szybko prysło. Po pierwsze jak zdjęła kurtkę, mogłem zobaczyć jej figurę. Warto było się z nią umówić! Anka miała na sobie krótką spódniczkę. Nogi miała niezłe. Włożyła też obcisłą bluzeczkę. Wreszcie widać było jej piersi. Wtedy, w markecie, nie było widać, bo miała luźną kurtkę. Teraz nie miałem na co narzekać.

Poza tym, że nieźle wyglądała, okazała się bardzo ciekawą osobą i jednocześnie zaradną życiowo. Nie rozdrabniała życia na dyrdymały, jak moja Sylwia. Nie ględziła mi o zapachach płynów do płukania tkanin, nie mówiła, w którym Lidlu taniej, czy bardziej opłaca się jednak do Biedronki chodzić niż do Lidla. Trochę chciałem ją skomplementować i poskarżyłem się, mówiąc, czym moja żona mnie zanudza, że takimi przyziemnymi sprawami, jak na przykład który płyn do płukania się bardziej opłaca. Anka mówiła, że życie jest za krótkie na marnowanie go na zbędne, prozaiczne rzeczy, których ludzie nie zauważą. Widać, że twardo stąpa po ziemi. Dużo opowiadała o sztuce i o tym, że warto żyć pośród pięknych rzeczy. Nie paplała jednak, że obrazy powinny być piękne, owszem, to też podkreślała, ale mówiła, że należy dokładnie znać ich wartość.

– Życie w brzydocie jest okropne. Twój dom jest twoją osobistą świątynią. Powiedz: dlaczego księża dbają o to, żeby w kościołach było ładnie? Dlaczego wnętrza są wytworne, obrazy wybitne, piękne, złocone ramy, zawsze stoją świeże kwiaty? Bo świątynia musi być piękna. Powiedz: czy kupujesz brzydkie samochody?

– Nie no, owszem, moc i silnik są bardzo ważne, ale samochód musi być piękny. Ja, na przykład, bardzo zwracam uwagę na lakier. Ładny lakier potrafi sprawić, że zdecyduję się na auto, mimo że ma mniejszą moc czy inny mankament. Samochody są piękne i ja faktycznie do tego bardzo przywiązuję wagę. Nie rozumiem, jak ludzie mogą kupować brzydkie auta i nimi jeździć. Weźmy takie renault thalia. Jak można do tego wsiąść bez obrzydzenia? Trzeba być desperatem.

– No właśnie. Piękno to jest coś, do czego musimy dążyć. Jeśli wybierasz piękne auta, dlaczego pozwalasz, żeby w domu otaczała cię brzydota? Meble z płyty wiórowej z katalogu, jakie ma każdy? Nie. Tylko antyki. Kiedyś na meble mogli pozwolić sobie tylko arystokraci, więc jak kupujesz antyk, to wiesz, że stał w jakimś pałacu. To ci podnosi prestiż twojego domu i poziom jego piękna.

– Faktycznie. Nie myślałem o tym wcześniej w ten sposób, ale nie pozwoliłbym, żeby do mojego garażu wjechała, powiedzmy, skoda fabia. Na podwórku by stała, nie w garażu.

– Ja