Bez nici Ariadny - Marcin Pawlik - ebook

Bez nici Ariadny ebook

Pawlik Marcin

2,2

Opis

Mężczyzna zmagający się z nieudanym małżeństwem i kryzysem wieku średniego, grupa znajomych topiąca swoje smutki w alkoholu, człowiek stojący przed najważniejszą życiową decyzją i skazaniec, który pragnie odkupić swoje winy… W opowiadaniach Marcina Pawlika współczesny człowiek może przejrzeć się niczym w zwierciadle. Lęk o przyszłość, dojmująca samotność, potrzeba bliskości i chęć odnalezienia czegoś, co wypełni pustkę codzienności, towarzyszą bohaterom na każdym kroku. Czy istnieje drogowskaz, który ułatwi wybór najlepszej drogi? Etyka? Miłość? Bóg? Każdy musi odpowiedzieć na to pytanie sam…

Tak, bo wie pan, ciążę tym, którzy się ukrywają. Sami ze sobą. Gdy świat nas nie zna, a my potrzebujemy zrozumienia. I szukamy go czasem, prosząc o nie… tak jak pan prosił dziś o te parę groszy. Bez zrozumienia nasze serca mogą się wypaczyć. A my… bez zrozumienia jesteśmy sami. Bardziej od przyjaźni, czy nawet miłości jedna nas zrozumienie. Ono pomaga powrócić, tak jak pan powraca. Prawda? Gdy nie da się już żyć, to czasem wystarczy jedna osoba, która odegna bezdomność.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 101

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,2 (9 ocen)
0
0
4
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dla Natalii Jakubiec

SUMIENIE

Niech pan nie czeka na Sąd Ostateczny.

Sąd Ostateczny jest co dzień.

Albert Camus, Upadek

Dzień 1

Podchodzę do okna. Jest uchylone. Po drugiej stronie znajdują się kraty. Są na zewnątrz. Spoglądam na zegarek, zbliża się jedenasta przed południem. Mam dużo czasu, bardzo dużo. Godziny liczone w miesiącach. Zwracam uwagę na ludzi spacerujących tuż poniżej, za oknem. Niemal każdemu z nich zazdroszczę. Choćby nie wiem, jak żył… ja będę wciąż zazdrościł.

Przez dłuższą chwilę nie odchodzę od okna, tkwię przy nim, lecz trudno mi odgadnąć tego powód. Czekam na kogoś lub na coś? Może chcę ujrzeć coś wyjątkowego? Może tęskniłem za tym, co znajduje się po drugiej stronie krat? Tak jak tamci wygnani z Edenu tęsknili za tym, co zostawili za sobą. Niczym czyste sumienie, które zbrodniarz zostawia za sobą, nie żegnając się nawet z nim. Adam i Ewa nie mogli liczyć na powrót do raju, ja także nie mogę wrócić na drugą stronę.

Obiema dłońmi chwytam krat i zamykam oczy. Coraz trudniej jest mi rozszyfrować własne myśli. Siadam na łóżku, aby się uspokoić. Nadchodzący dzień, niczym nie będzie się różnił od tego, który minął, jak i od tego, który przeżywam obecnie. Siedzę tu… czy to dopiero początek? I jak długo tu będę? Co mnie czeka? Bez przerwy zadręczam się tym samym. Pytania, pytania, pytania. I brak odpowiedzi, a człowiek musi wiedzieć. Ale jak i skąd pozyskać wiedzę o tym miejscu? Ułoży się, znajdę się po drugiej stronie. Czy tak myśli grzesznik przed śmiercią? Raczej nie, wydaje mi się, że on drży na myśl o spotkaniu kochającego Boga. Winny wie, że Bóg jest miłością i dlatego czeka go wieczna tortura potępienia. Przed śmiercią złoczyńca powinien wybuchnąć śmiechem, jednak… lęk… Ułoży się, a skąd o tym wiem? Nie wiem… miałem sen. Dziś w nocy śniło mi się. Jeszcze zaczekam… i… co dalej?… Sen, sen. I co z tego? Pytam, co z tego.

Podnoszę się z pryczy, podchodzę do stolika i włączam radio. Udaje mi się ustawić stację, dzięki czemu rozlega się muzyka. Zaczynam przechadzać się w tę i we w tę. Po kilku przesłuchanych utworach pochylam głowę i mrużę oczy – chcę się zrelaksować. Po chwili otwieram szeroko powieki – nici z odpoczynku. Prostuję plecy i unoszę głowę. Wciąż to wszystko jest takie samo, przygniata mnie monotonia.

Przez chwilę myślę, że pójdę na spacer, jednak dokąd? Z kim? Postanawiam pozostać tu i wierzyć, że jakoś się ułoży. Wiem o tym. Mimo to zastanawiam się nad innymi scenariuszami… co, jeśli się nie uda? Co wtedy? No co wtedy? Przecież wtedy też jakoś muszę istnieć. Znów siadam na łóżku i nie zwracam już uwagi na muzykę. Opieram głowę na rękach. Nogą wystukuję jakiś rytm, jednak nie w takt muzyki płynącej z odbiornika. Zastanawiam się, jak to będzie… tam, już po drugiej stronie? Przekonany jestem, że będzie dobrze, jednak nie mam pojęcia, skąd bierze się ta pewność. Przecież ten jeden sen nie mógł wlać we mnie tyle otuchy. Cieszę się jednak na myśl o tym, że będzie dobrze. Mam przecież rodzinę i przyjaciół, więc mogę liczyć na ich pomoc. Czas płynął, więc kładę się na łóżku. Sen nie przyszedł, więc ponownie siadam. Jestem sam, niczym śmiertelnie chory, otoczony rodziną. Mimo beznadziejności dnia, czuję radość i niecierpliwię się.

Dzień 2

Czy wierzę w Boga? To zależy od tego, czy mam nadzieję. Jeśli jej nie mam, to nie wierzę. Nie pojmuję wiary bez nadziei. Bez niej nawet żyć się nie da. Jest do życia potrzebna niczym powietrze. Jest jak woda. Tak, jeśli jej źródło wyschnie… szkoda nawet myśleć o tym.

Rozmawiam sam ze sobą. Fantazjuję. Poznaję. Zaprzyjaźniam się. Nazywam. To pierwsze dni tutaj. A gdybym wiedział, że za dziesięć albo nawet za dwadzieścia lat spełni się to, w co wierzę, wtedy łatwiej byłoby mi przeczekać ten czas. Przeczekać, a nie żyć. Znając datę własnej śmierci, życie bym przeczekał. Nie znając jej, mogę żyć. Wierzę? Mam nadzieję? Możliwe. Za krótko żyjemy, by je stracić.

Dzień 3

Po przebudzeniu długo leżę. Wstałem dopiero wtedy, gdy poczułem, że po prostu należy już się podnieść. Różne myśli wypełniają mój umysł. Aż za dobrze zdaję sobie sprawę z tego, gdzie się znajduję. Wciąż spieram się sam ze sobą. Upieram się, obstaję przy swoim. Tak jakby upór miał wpłynąć na świat, na życie i je zmienić. Nie do końca poznaję miejsce, w którym się znajduję. Choć widok z okna przypomina mi ulicę mojego miasta, to tutaj było ciut inaczej. Inaczej niż tam, skąd pochodzę. Czy inaczej niż tam, gdzie pójdę?

Postanowiłem, że cały dzień spędzę w łóżku. To siedząc, to leżąc. Czasem tylko wstaję, aby rozruszać się i znów wracam ma pryczę. Ciągle rozmyślam o tym, co mnie czeka, wybiegam w przyszłość, hen, hen za horyzont dzisiaj, tam, gdzie dzień jutrzejszy nie istnieje. Religia i wiara. Nadzieja. Ideologia.

Dzień 4

Budzę się, znów leżę z zamkniętymi oczami, próbując zatrzymać jak najdłużej miniony sen. Słyszałem kiedyś, że dopóki nie otworzę oczu, to sen będzie przy mnie. Moje myśli krążą wokół nadziei, czyżby o tym był mój sen? Widzę kobietę, ma blond włosy. Zauważam także płatki kwiatów i wschodzące słońce… Piękny wschód słońca… Gdy jesteśmy winni, łatwiej jest nam się godzić z losem. Może nawet z brakiem nadziei. Niewinność ma większe prawo do buntu. Przed niewinnością ukryto przyszłość. Winny myśli, że zna swój los. Może i zna. Wszystko jest wiadome, nowy dzień nie niesie niewiadomej, niczym nie zaskoczy. Takie musi być piekło. Tak żyje szatan. Znać każdą następną chwilę, nawet tę odległą o lata. Czy ktoś taki może być niewinny? Bóg jest wszechwiedzący… znając każdy następny dzień aż po kres czasu, tym samym nadzieja nie ma do nas dostępu?

Gdy to uświadomił sobie, jakieś pragnienie, tęsknota, bezsilność wybuchnęły w nim. Szał. Szaleństwo.

Dzień 5

Minął kolejny dzień. Czy to wszystko?

Dzień 6

Wszystko dziś przychodzi mi ciężko. Upieram się przy swoim, jakbym się spierał z kimś, komu chcę udowodnić swoją wyższość. Wyję, jakbym walczył. A gdy pojawia się zwątpienie, myśl, że nic z tego, że wszystko na marne, nie wierzę temu. Do końca się łudzę, że jakoś to będzie. Po tym nawiedza mnie strach. Rozczarowanie. Gdy znów dobijam dna beznadziei, wnet uświadamiam sobie, że może nie wszystko stracone. Oczekuję znów pełen nadziei, a razem z nią przychodzi radość. Nadzieję na nowo przekuwam w pewność. Znów odżywam, przechadzam się tam i z powrotem, nie mogąc znaleźć miejsca dla siebie. Dzień nie różni się niczym od poprzedniego. Jednak te chwile oczekiwania. To skradanie się na palcach do życia. Czuję, że żyję!

Dzień 7

Od dziś, od kilku minut, nie jestem sam. Oprócz mnie jest jeszcze dwójka innych. Jestem teraz tak jak tamten na wzgórzu Golgoty, otoczony dwójką współtowarzyszy niedoli… Co stałoby się, gdyby on umierał sam? Bez tych ukrzyżowanych jak on i bez tych obserwujących jego śmierć pod krzyżem. Bez matki, bez uczniów, bez oprawców. Sam.

Obecność nowych ciąży mi, choć momentami cieszy. Będę miał z kim pogadać, do tej pory czas mi się dłużył. A gdyby tak od stworzenia żył sam Adam, nikt więcej. Adam i Bóg w rajskim Ogrodzie… Według mnie ta relacja z góry skazana byłaby na porażkę. Szybko znienawidziliby się. Adam uciekłby, a Jahwe przekląłby go. Nie wyjawiłem współtowarzyszom swych rozważań, zbyt bałem się ośmieszenia.

Dzień 8

Wciąż radzę sobie bez najbliższych, nadal czekam na odwiedziny. Bez nich coraz mocniej czuję się opuszczony. Czekam na decyzję w mojej sprawie, dzisiaj odwiedził mnie Kleofas. Przyniósł złe wieści. Powiedział, że raczej nie mogę liczyć na spotkanie z rodziną i przyjaciółmi. Po spotkaniu z nim poczułem wzburzenie, a na koniec omdlenie. Resztę dnia spędzam w łóżku.

Czasem chcę, aby dni biegły szybciej. Czy gdybym zawsze czuł, że czas biegnie szybko, a moi ziomkowie wręcz przeciwnie, to dla nich czas snułby się, wlekł powoli, a ja żyłbym krócej? Krócej od nich?

Dzień 9

Znów upór. Myślę, że tylko on, ten upór, trzyma mnie przy życiu.

Dzień 10

Bóg nie żąda ode mnie więcej, niż mogę znieść. Może to jest pocieszające. Doznałem jednak tyle bólu, rozłąki, choroby, niezrozumienia, pogardy, samotności…

Mam zły dzień, uciekam przed nim w rozmowy. Wśród ludzi żyje się lżej.

Dzień 11

Byli u mnie. Jestem taki szczęśliwy. Przynieśli mi chwilowe zapomnienie, otuchę i ukojenie, niczym Trzej Królowie swe dary. Liczyli się tylko oni. Nawet nie ja, lecz właśnie oni. Choć wyglądam teraz przez to samo okno, to nie widzę krat. Choć wiem, że tu były. Niemal unoszę się. Cały dzień pełen ludzi, pełen rozmów. Pełen życia.

Dzień 12

I znów dobijam dna. Rozmawiałem z Kleofasem, który kolejny raz przyniósł złe wieści. Cóż, jeszcze wczoraj…

Dzień 13

Nie będę z nimi. Dziś wydaje mi się to czymś strasznym, lecz to, co budzi we mnie jeszcze większy lęk to fakt, że ja się z tym kiedyś pogodzę. Tak to już jest z nami, ludźmi, jesteśmy się w stanie przyzwyczaić do wszystkiego i ze wszystkim pogodzić. Potrafimy żyć. Za wszelką cenę przeżyć. Do końca dnia będę niespokojny. W nocy z pewnością będę miał kłopoty ze snem.

Czym jest życie? Wyobraź sobie, że za własne istnienie musisz oddać swoje ostanie tchnienie. Właśnie to, co czujesz, myśląc o tym, to jest życie.

Dzień 14

– Ktoś do ciebie.

– Tak, tak. Niech… – nie dokończyłem, a odwiedzający mnie był już wewnątrz pomieszczenia. – Porozmawiamy tutaj czy może…

– Może gdzie indziej – przerwał mi.

Odwiedzający poprowadził mnie na korytarz, gdzie mogliśmy porozmawiać niepodsłuchiwani przez nikogo.

– Słucham – mówię, chcąc jak najprędzej dowiedzieć się szczegółów.

– Mam złe wieści. Ale…

– Co to znaczy? – nie odczuwam momentu, w którym z wrażenia osuwam się na ziemię.

– Przykro mi, nic więcej nie mogę dla pana zrobić.

– Czyli?

– Chociaż jest jeszcze jedna szansa – stwierdza i wskazuje ręką na koniec korytarza. – Widzi pan tamte drzwi? Proszę podejść do nich i je otworzyć.

– Mam tam wejść?

– Tak.

Podnoszę się i wiedząc, że to moja jedyna szansa, postanawiam ruszyć w kierunku drzwi. Idę szybko, choć zdaje mi się, że każdy krok trwa dziesiątki minut. Naciskam klamkę i moim oczom ukazuje się ogromna sala, sadzają mnie pomiędzy setki, tysiące, miliony innych. Nagle na ławce, przed każdym z nas pojawia się koperta. Widnieje na niej napis informujący, że wewnątrz znajduje się list z pytaniem, które jest spersonalizowane. Swoją odpowiedź rozpoczynam w następujący sposób:

Mam na imię Mateusz. Zacznę swą pracę od krótkiego wprowadzenia, które może jest prawdziwe. Otóż jakiś czas temu kręcono film, a na rolę główną ogłoszono casting. Był to film wojenny, który miał być bogaty w sceny walki, z rozgrywającą się w tle wielką miłością i taką samą nienawiścią dzielącą wrogie sobie strony konfliktu. Tylko jeden kandydat uzyskał propozycję obsady tej roli. Chyba nie muszę mówić, że ja nim byłem.

Dostałem swoją rolę.

Postawiono mi tylko jeden jedyny warunek. Miałem zginąć na planie filmu. Prawdziwą śmiercią, nie udawaną. Miał to być pierwszy film, w którym podczas kręcenia zdjęć aktor prawdziwie umrze. Zapewniano mnie, że z tego powodu ludzkość już na zawsze będzie mnie pamiętała. A ja miałem „żyć” i przejść do wieczności na taśmie filmowej.

Czy zgodziłem się?

PUSTE POLA

Jak księżyc w swej kwadrze dnia dzisiejszego

Tak ja w sen zapadam bez swego lubego

Tak brak dalece czegoś, noc całą dumam czego

Przyszło i w ten czas tęskno owładnęło mą senność

Tak bliski się wydawał dotyk Jego dłoni

Tak bliskie pocałunki złożone na skroni

Upajające ciepło, nie wiedzieć kiego źródło

Czy to serce kochane, czy ta skóra cudna?

Przodujące doznanie, że chociaż za lasami…

On mnie tymi samymi darzy uczuciami

I tak za nim wzdychając z duszą wpół rozdartą

Przyszło mi w końcu walcząc z samą sobą zasnąć.[1]

[1] Natalia Jakubiec, wiersz nigdy wcześniej niepublikowany.

– Szaleństwo, gdy znika nadzieja – powiedział. – Skończ z tym – mówił do siebie – co mi z tego życia? Gdybym chociaż miał nadzieję. O to chodzi. O nadzieję. W tej chwili nie chodzi nawet o życie, a właśnie o nadzieję. Od życia dzielą mnie kraty, proces, wyrok. A Bóg… a może sąd, prawo… Nie, na pewno nie. Bóg – on może wszystko, lecz on jest głuchy i nic tu nie pomoże. Jestem sam, a mój krzyk jest niemy. Siedzę w zamknięciu i krzyczę. Ale nawet i to jest bezcelowe, gdyż nie ma tu nikogo, kto by mnie usłyszał. – Tak wspominał tamte dni.