Bez ciebie nie ma świąt - Natalia Sońska - ebook + książka

Bez ciebie nie ma świąt ebook

Sońska Natalia

4,5

Opis

To będą wyjątkowe święta: pełne cudów, magii i życzeń wypowiedzianych szeptem.

Życie Marii kręci się wokół pracy i opieki nad synem, którego wychowuje sama. Ogromnym wsparciem jest dla niej ojciec. Starszy pan świetnie dogaduje się z bystrym i pełnym energii siedmiolatkiem.

Kobieta niespodziewanie odnawia znajomość z Konradem, kolegą z dzieciństwa. Gdy ich relacja się rozwija, Maria coraz częściej dopuszcza do siebie myśl, że w jej sercu jest miejsce dla jeszcze jednego mężczyzny. Ojciec również chciałby zobaczyć córkę szczęśliwą, ale ma w związku z tym nieco inny plan. Pana Antoniego motywuje do działania coś jeszcze – tajemnica, którą skrywa przed najbliższymi.

Natalia Sońska w zimowej historii rozgrzewa serca rodzinną atmosferą i daje nadzieję na to, że nawet po bolesnych rozstaniach, tuż za rogiem, mogą czekać cuda.

Niech więc zadziała magia świąt i spełnią się najskrytsze życzenia!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 384

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (392 oceny)
242
106
32
9
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
xxrobertusxx

Nie oderwiesz się od lektury

Cześć! 🎀 Za mną kolejna świąteczna pozycja. “Bez Ciebie nie ma świąt” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Natalii Sońskiej. Muszę jednak przyznać, że autorka kupiła mnie już na początku tej historii. Opowiada losy Marii, która samotnie wychowuje swojego siedmioletniego syna. Kobieta prowadzi dobrze prosperujący biznes, jednak praca zabiera jej zdecydowanie za dużo czasu. Największym wsparciem dla niej jest jej ojciec, który pomaga jej w opiece nad chłopakiem. Pewnego dnia zupełnie przypadkiem spotyka się ze swoim znajomym sprzed lat - Konradem. Miło spędzają czas, jednak gdy kobieta myśli, że może na nowo otworzyć serce przed kimś innym niż ojciec Franka, tato Marii będzie miał wobec niej inne plany.. Musicie przyznać, że brzmi ciekawie. Jednak zdecydowanie muszę dodać, że cała akcja dzieje się w świątecznym klimacie, co wydaje mi się, że wpływa na atrakcyjność tej książki. Z pewnością dla mnie wydaje się ona bardziej klimatyczna i pociągająca. Autorka po za tym, że zadbała ...
20
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Mądra, nie cukierkowa,optymistyczna chociaż słodko- gorzka pozycja w świątecznej atmosferze. Wśród wielu pozycji świątecznych ta mnie urzekła! Polecam miłośnikom Bożego Narodzenia!
10
Agaaau

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle książka Natalii Sonskiej była po prostu ciepła i cudowna.
10
Ewucha1

Nie oderwiesz się od lektury

przepiękna książka hak wszystkie tej autorki
10
Koziatekk12

Nie oderwiesz się od lektury

cudna książka polecam 🤩
10

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Natalia Sońska-Serafin, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

 

Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz

Marketing i promocja: Andżelika Stasiłowicz

Redakcja: Katarzyna Dragan

Korekta: Damian Pawłowski, Magdalena Owczarzak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Emilia Pryśko

Fotografia autorki na skrzydełku: Ewa So – Kobieca Fotografka

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67461-41-2

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

Antoni

 

 

 

 

 

Druga połowa listopada w tym roku była wyjątkowo pogodna. Złota polska jesień cieszyła oczy wielobarwnymi krajobrazami i aż żal było pomyśleć, że za kilka dni miało przyjść załamanie pogody i prawdziwa jesienna plucha. Teraz każdy park, skwer czy pobliski las wyglądały jak z najpiękniejszych pejzaży, a spacerowicze korzystali z tej rozpieszczającej aury, jak tylko mogli. Co rusz można było spotkać wycieczki szkolne oraz grupy młodszych dzieci, które wraz z nauczycielami bawiły się na placach zabaw.

W ogródku jordanowskim na Przybyszewskiego też dziś było gwarno i tłoczno. Dwie drużyny nastolatków grały właśnie w koszykówkę na jednym z boisk, kawałek dalej trwała lekcja przyrody w terenie dla nieco młodszych, a najmniejsi bawili się na placu zabaw. Śmiechy i piski dzieci niosły się po okolicy. To tutaj odbywała się ostatnia lekcja jednej z klas pobliskiej szkoły podstawowej, dlatego widać było, jak raz po raz rodzice czy opiekunowie odbierali swoje pociechy, które żegnały się z nauczycielami i rówieśnikami.

– Dziadek! – krzyknął jeden z chłopców i zsuwając się z krzesełka na karuzeli, uradowany podbiegł do starszego mężczyzny.

– Cześć, zuchu! – odpowiedział mężczyzna i objął chłopca, gdy tylko ten przybiegł i przylgnął do niego.

– Dziś ty mnie odbierasz? – zapytał malec.

– Tak, mama ci nie powiedziała?

– Widocznie zapomniała, wiesz, ile ona ma na głowie. – Chłopiec rezolutnie machnął dłonią.

– Oj, wiem… – westchnął mężczyzna, po czym dodał: – Idź po plecak, pożegnaj się z kolegami, a ja powiem twojej wychowawczyni, że cię zabieram.

Chłopiec pokiwał energicznie głową i podbiegł do miejsca, w którym dzieci zostawiły swoje rzeczy. Z oddali mężczyzna widział, jak wnuk żegna się jeszcze z innymi chłopcami, wykonując jakieś ich pożegnalne gesty, i uśmiechnął się pod nosem, po czym odwrócił do nauczycielki, która właśnie do niego podeszła.

– Dzień dobry, panie Antoni. Dziś też odbiera pan Franka? – zapytała pogodnie.

– Tak, Marysia ma sporo pracy i mogłaby nie zdążyć – odpowiedział.

– Jak dobrze, że ma w panu takie wsparcie. Zresztą, Franek uwielbia z panem przebywać, wciąż tylko opowiada o tym, jak spędzacie czas w domu.

– Doprawdy? – zaśmiał się Antoni. – Chyba tylko do czasu, aż nie każę mu odrabiać lekcji.

– Jak każde dziecko – odparła rozbawiona kobieta. – Ale akurat Franka muszę pochwalić, to bardzo mądry chłopiec, zwłaszcza jak na swój wiek. Zadania matematyczne rozwiązuje najszybciej i najlepiej ze wszystkich dzieci w klasie. Musicie dużo ćwiczyć w domu.

– Tak, rachunki to on akurat ma we krwi… – Antoni się zadumał.

W tej samej chwili Franek podbiegł do nich, grzecznie pożegnał się z wychowawczynią i obaj z dziadkiem ruszyli w stronę wyjścia z parku. Antoni dopytywał, jak małemu minął dzień w szkole, napomknął, że pani bardzo go pochwaliła, a chłopiec skromnie przyznał, że po prostu lubi matematykę i nie czuje się geniuszem. Dziadek zaśmiał się wtedy pod nosem. Franek często zachowywał się zbyt dorośle jak na swój wiek, swoimi uwagami czy przemyśleniami zaskakiwał zarówno Antoniego, jak i swoją mamę. Skąd wynikała ta jego dojrzałość? Trudno było stwierdzić. Taki już miał charakter, a może po prostu okoliczności nieco wpłynęły na to, że w pewnych sprawach musiał zwyczajnie szybciej dojrzeć.

– Dziadku, a może… – zaczął niepewnie chłopiec, gdy wychodzili właśnie na główną ulicę.

Antoni tylko uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, co oznacza ten niby nieśmiały, ale celowo dobrany ton. Mały bywał świetnym manipulatorem i doskonale wiedział, że akurat z dziadkiem mógł sobie pozwolić na niemal wszystkie chwyty. Był jego oczkiem w głowie, a Antoni rzadko kiedy czegokolwiek mu odmawiał.

– Rurki z kremem? – zapytał wprost, spoglądając na chłopca.

– I lody truskawkowe. W tej naszej cukierni. – Malec się wyszczerzył.

– O nie, mój drogi, to nie jest pora na lody. Jeszcze się rozchorujesz i mama będzie na mnie zła. Już zapomniałeś o ostatnim zapaleniu gardła, jak dałem ci się namówić?

– Ale…

– Żadnego „ale”. Na rurki z kremem mogę cię zabrać, ale żadnych lodów.

– No dobrze… – westchnął tylko, po czym spuścił głowę.

Antoni był pewien, że zobaczył cień przebiegłego uśmiechu na twarzy Franka. No tak, poprosił o więcej, by ugrać to, na czym najbardziej mu zależało – rurki. A Antoni znów dał się nabrać na te jego sztuczki. Albo może po prostu mu na to pozwolił. Sam się uśmiechnął, po czym obaj ruszyli w stronę cukierni, do której często zaglądali w drodze ze szkoły.

Kiedy w końcu dotarli do kawiarni, upewniwszy się jeszcze, że Franek zjadł obiad w stołówce szkolnej, Antoni zamówił ulubione słodycze wnuka, prosząc jeszcze o dwie rurki na wynos, by zabrać je dla swojej córki. Często jej pomagał, odbierając Franka z przedszkola, a teraz ze szkoły. Wcale mu to zresztą nie przeszkadzało, bo uwielbiał swojego wnuka, a czas z nim spędzany zawsze upływał nad wyraz szybko. Poza tym jako dziadek kochał Franka nad życie, to było więc naturalne, że z przyjemnością spędzał z nim czas. Zwłaszcza że dzieci drugiej córki widywał sporadycznie, na święta, i to też nie co roku. Basia ze swoją rodziną mieszkała na stałe w Stanach, gdzie wyjechała z mężem zaraz po ślubie. Od tamtego czasu kontakt znacząco im się rozluźnił. Antoni żałował, że nie ma ich bliżej siebie, ale przecież nie mógł wpływać na życie i decyzje swoich dzieci.

– Dziadku? – zapytał nagle Franek. – Moglibyśmy pójść dzisiaj w jeszcze jedno miejsce?

– Dokąd?

Franek oblizał usta, po czym odłożył na chwilę rurkę z kremem na talerzyk.

– Do sklepu z zabawkami.

– Mój drogi, myślę, że to nie jest dobry pomysł. Po pierwsze, masz tyle zabawek, że nawet wszystkimi się nie bawisz, a po drugie, twoja mama nie byłaby zachwycona, gdybym znowu ci coś kupił, i to ja dostałbym po głowie.

– Tak, ale…

– Kawalerze, do tego mnie nie przekonasz. Poza tym zbliżają się mikołajki i święta, w najbliższym czasie czeka cię sporo prezentów.

– Dziadku, ale…

– Nie słucham już twoich argumentów. Najpierw zrób rekonesans w swoich szafkach i zobacz, ile tego już masz, a ile jeszcze w oryginalnych pudełkach.

Franek westchnął tylko, po czym smutno spuścił głowę, kiwając nią delikatnie. Antoni uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że jeszcze kilka chwil i pewnie by się złamał, zwłaszcza gdyby Franek spojrzał na niego tymi swoimi wielkimi, brązowymi oczami.

Kiedy Franek zjadł słodkości i wypił gorącą czekoladę, dziadek zakomenderował, że czas zbierać się do domu, tym bardziej że chłopiec miał jeszcze pracę domową do odrobienia.

– Dziadku, tylko dwie karty pracy. I to z matematyki. Bez problemu sobie z nimi poradzę.

Antoni nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Uśmiechnął się tylko pod nosem. Był dumny z tego małego mężczyzny, tak rezolutnego i dorosłego jak na swój wiek. W drodze do domu słuchał z uśmiechem na twarzy, jak malec opowiadał o dniu w szkole, o kolegach, o tym, że w przyszłym tygodniu razem z klasą wybierają się na przedstawienie do teatru, i o tym, że prawie wszyscy jego koledzy planują pojechać z rodzicami na łyżwy po świętach. I choć przytakiwał żywo zainteresowany wszystkimi opowieściami, raz po raz odpływał w zamyśleniu. Był wdzięczny za tak wspaniałą rodzinę, żałował tylko, że jego żona, Janeczka, nie dożyła chwili, w której mogłaby poznać najmłodszego wnuka. Na chwilę smutek ogarnął jego serce, gdy powróciły wspomnienia związane z babcią Franka. Była ukochaną żoną Antoniego i wspaniałą matką dla jego córek, ale odeszła zbyt wcześnie. Dziesięć lat temu pokonała ją choroba i choć minęło już tak dużo czasu, Antoni wciąż bywał potwornie zły na los, że zabrał mu bratnią duszę tak szybko. Wtedy jednak wracało do niego odczucie, że dzieci i wnuki, a zwłaszcza ten mały gagatek, z którym spędzał teraz niemal każdy dzień, byli swego rodzaju wynagrodzeniem za tamtą stratę.

– Dziadku! – powiedział lekko oburzony Franek i zatrzymał się na chwilę.

– Słucham cię.

– No właśnie nie słuchasz! Pytałem, czy moglibyśmy, oczywiście gdy odrobię lekcje, pograć dziś znowu w szachy.

– Jeśli tylko odrobisz lekcje, to jak najbardziej – odpowiedział Antoni, rozpogadzając się po tej chwili zamyślenia.

Szachy były akurat taką rozrywką, której nigdy Frankowi nie ograniczał, a wręcz cieszył się, że chłopiec często wybierał właśnie tę grę zamiast komputera czy telefonu. Nie oznaczało to oczywiście, że z tamtych rozrywek zupełnie rezygnował, bo w tych czasach było absolutnie normalne, że dzieci organizowały sobie wolny czas i przestrzeń zabawy wokół ekranów, niemniej Franek, ku zadowoleniu dziadka, miał też mnóstwo innych zainteresowań.

Kiedy dotarli w końcu do kamienicy, w której mieszkał Antoni, przed wejściem spotkali panią Irenkę. Mężczyzna od lat utrzymywał bardzo dobre relacje ze swoją sąsiadką, traktował ją jak przyjaciółkę lub siostrę, zawsze mógł z nią porozmawiać, gdy doskwierała mu samotność. Ona zresztą też była wdową, kilka lat temu zmarł jej mąż Józef, z którym to Antoni grywał popołudniami w szachy.

– Witam panów! – zaczęła serdecznie, gdy tylko podeszli do niej. – Wracacie ze szkoły?

– Z cukierni – odpowiedział zgodnie z prawdą Franek.

Pani Irenka popatrzyła zaskoczona na Antoniego.

– Nie zdradź mnie przed Marysią. Ale sama wiesz, że temu kawalerowi ciężko się odmawia – odpowiedział i potargał włosy malcowi.

– A ten mały kawaler chyba to wykorzystuje. – Rozbawiona sąsiadka pogroziła palcem. – Idę teraz na zakupy, bo mi się Konrad zapowiedział, a ja nawet nie mam ciastek, żeby go do kawy poczęstować, ale jak wrócę, to przyniosę wam kilka naleśników, robiłam dzisiaj na obiad i pomyślałam, że usmażę więcej dla was – dodała z uśmiechem.

– Dziękujemy ci, Irenko – odpowiedział Antoni. – Konrad to ten twój najstarszy wnuk?

– Tak, syn Ewuni.

– To miłe, że cię odwiedza. Ostatnio chyba częściej masz gości?

– Faktycznie, jakoś zaczęły mnie te wnuki i dzieci odwiedzać. Mam wrażenie, że to po tym moim ostatnim pobycie w szpitalu ustalili sobie jakiś grafik i zmieniają przy mnie wartę. – Kobieta zaśmiała się.

– To bardzo miłe z ich strony, martwią się o ciebie.

– Z jednej strony tak, ale z drugiej mam wrażenie, że zaczynają trzymać mnie pod kloszem i kontrolować. A ja się już bardzo dobrze czuję!

– Mimo wszystko z sercem nie ma żartów. A lekarz sam kazał ci się mieć na baczności po tej arytmii i zagrożeniu stanem przedzawałowym.

– Lekarze to się teraz doszukują. – Machnęła ręką. – A ja się już bardzo dobrze czuję. Ale narzekać nie będę, bo to faktycznie miło, że w końcu o mnie pomyśleli. Szkoda tylko, że musiałam trafić do szpitala, żeby tak się stało.

– Irenko, prawda jest taka, że nasze dzieci mają już swoje życie i swoje problemy. – Antoni westchnął, a sąsiadka tylko mu potaknęła.

Chwilę później pożegnali się, a Antoni z Frankiem weszli w końcu do kamienicy. Kiedy rozebrali się w przedpokoju z kurtek, Franek, dotąd zamyślony, zapytał:

– Dziadku, a co to jest arytmia i stan przedzawałowy?

Antoni tylko zamrugał oczami, po czym odpowiedział nieco zmieszany.

– To są poważne problemy z sercem, Franiu. Jak zresztą sam słyszałeś, pani Irenka trafiła przez nie do szpitala.

– I człowiek może przez to umrzeć?

– O to musiałbyś pytać lekarza, ale to na pewno bardzo groźne dla zdrowia.

– Dziadku, a skąd się to bierze?

Antoni znów na chwilę się zamyślił. Nie wiedział, co do końca miałby odpowiedzieć wnukowi, bo terminy medyczne wydały mu się zbyt przytłaczające.

– Wiesz, przyczyną mogą być choroby, stres, zmęczenie… Może nawet smutek. No i pewnie wiek. Dlaczego o to pytasz?

– Myślisz, że pani Irenka to miała, bo jest sama, stara i nikt się nią na co dzień nie opiekuje? Czy tak się dzieje ze starymi ludźmi?

Tym razem Antoni wybuchł śmiechem. Cóż, Franek całkiem logicznie podszedł do problemu i bardzo prosto go rozwiązał. Był jednak jeszcze dzieckiem i kilku elementów niezbędnej wiedzy mu brakowało. Antoni jednak nie chciał wprowadzać go w drastyczne szczegóły schorzeń serca, dlatego odpowiedział rozbawiony:

– Poniekąd może tak być, ale podejrzewam, że składa się na to wiele czynników. Niemniej, jak sam widziałeś, pani Irenka wyszła z tego cało, a teraz ma większą opiekę i zdecydowanie lepiej się czuje. Nawet usmażyła dzisiaj naleśniki.

– Dziadku, nie chciałbym, żebyś trafił do szpitala z tego samego powodu – powiedział smutno Franek.

– Ale o czym ty mówisz? – Antoni zauważył przejętą twarz chłopca, więc kucnął przed nim i spokojnym głosem powiedział: – Zaręczam ci, że moje serce bije jak dzwon!

– No tak, ale… ty też jesteś stary, samotny i na co dzień nikt z tobą nie mieszka. – Franek wzruszył ramionami.

– Bardzo ci dziękuję, młody człowieku, za takie podsumowanie – powiedział z udawanym oburzeniem dziadek, po czym dodał: – Ale chyba zapomniałeś o tym, że mam ciebie oraz mamę i praktycznie codziennie się z wami widuję. Nie jestem więc sam.

– No niby tak… Ale…

– I wcale nie jestem taki stary. Jestem młodszy od Irenki! – dodał szybko.

Franek w końcu się uśmiechnął. Antoni pogładził go po włosach i wstał powoli, starając się nie pokazać chłopcu, jak bardzo zabolały go wtedy stawy, a przed oczami pojawiły się mroczki. Zaśmiał się jeszcze pod nosem i pokręcił głową, po czym wskazał chłopcu stół w salonie, przy którym ten zwykle odrabiał lekcje.

– Wiesz, dziadku, tak sobie pomyślałem… – odezwał się jeszcze Franek. – Może ty i pani Irenka powinniście zamieszkać razem? Przynajmniej nie bylibyście na co dzień sami, byłoby wam raźniej i opiekowalibyście się sobą. Bo młodsi już nie będziecie.

Antoni znów się roześmiał, po czym polecił Frankowi zabrać się do lekcji, zamiast snuć intrygi. Franek chciał dopytać, dlaczego dziadek nie chce rozważyć tej opcji, Antoni jednak ostrym spojrzeniem uciął dyskusję. Nie chciał drążyć tego tematu. Po pierwsze, uznał pomysł Franka za absolutnie niedorzeczną gadaninę dziecka, które jeszcze nie orientowało się zbytnio w relacjach międzyludzkich, a po drugie… Już raz przeżył pomysł sąsiadek z trzeciego piętra swatania go z Ireną i nie miał ochoty nawet myślami wracać do takich pomysłów. Nawet jeśli pochodziły od zupełnie nieświadomego niczego dziecka.

 

 

Maria

 

 

 

 

 

Maria miała urwanie głowy tego dnia w pracy. Jak co roku o tej porze zaczynał się w biurze istny armagedon. Rozliczenia na koniec roku stałych klientów i podsumowania kwartalne były co prawda jeszcze przed nimi, ale każdy kontaktował się wcześniej, by zaklepać sobie termin i upewnić się, że biuro na pewno wyrobi się ze wszystkim na czas. Do tego jeszcze audyt tej dużej korporacji, która odezwała się na ostatnią chwilę, a Maria, nie chcąc stracić dochodowego klienta, zgodziła się wraz z zespołem ten audyt przeprowadzić. Miała przez to z kolei wyrzuty sumienia, bo znowu mniej czasu poświęcała Frankowi. W ostatnim czasie praktycznie codziennie ze szkoły odbierał go dziadek. Franek co prawda nie narzekał na takie rozwiązanie, od dzieciństwa przyzwyczajony był do spędzania czasu z dziadkiem, zresztą świetnie się rozumieli, mieli swoje zabawy, poza tym był dojrzałym jak na swój wiek oraz rezolutnym chłopcem i zdawał sobie sprawę z tego, że mama nie może zaniedbać pracy, ale przecież wciąż był dzieckiem, miał swoje potrzeby. Już wiele razy Maria obiecywała sobie, że ograniczy przesiadywanie w biurze, nawet kosztem pracy po nocach, byle tylko spędzić z Frankiem tych kilka godzin po szkole. Niestety, plany planami, a życie pisało własny scenariusz i jako właścicielka biura doradztwa finansowego i księgowości musiała być niemal na każde zawołanie, bez niej biznes mógłby się posypać. A przynajmniej w takim żyła przeświadczeniu.

Jak dobrze, że miała blisko swojego ojca. Gdyby nie on, trudno byłoby jej pogodzić taką pracę z wychowywaniem dziecka. Na tatę mogła jednak liczyć od samego początku – od chwili, gdy dowiedziała się o ciąży, a jej świat niemal się załamał, przez początki trudnego, samotnego macierzyństwa, aż do teraz, gdy Franek dorastał i potrzebował mnóstwa uwagi, ale też po prostu czułej opieki. I dziadek taką właśnie go otaczał, kiedy ona starała się zapewnić im godne życie. Na szczęście w całym tym zawirowanym życiu to właśnie udawało się Marii bardzo dobrze i z tego była dumna, podczas gdy wiele innych spraw uznawała za swoje życiowe porażki, choć starała się tego nie okazywać otoczeniu.

– Cześć, tato – powiedziała do telefonu zmęczonym głosem, gdy późnym popołudniem w końcu zamknęła swojego laptopa i zaczęła zbierać się do domu. – Już wychodzę, za jakieś pół godziny będę po Franka.

– Cześć, córeczko! Spokojnie, my tu sobie świetnie radzimy. Franek znowu ogrywa mnie w szachy – odpowiedział pogodnie Antoni.

Maria uśmiechnęła się pod nosem. No tak, mieli swoje ulubione zajęcia, a gra w szachy zdecydowanie była jednym z nich. Swoją drogą – Maria zawsze zastanawiała się, jakim cudem tak małe dziecko tak szybko załapało zasady tej gry i tak świetnie sobie z nią radziło! Cóż, musiała przyznać, że Franek był małym geniuszem i wcale nie była stronnicza. Odziedziczył te zdolności po… no właśnie, o nim Maria wolała nie wspominać, nawet w swojej wyobraźni.

– A jedliście coś? – zapytała szybko, by odgonić myśli, które zaczęły mnożyć się w jej głowie. – Może kupię po drodze coś na kolację?

– Maryś, nie ma takiej potrzeby. Irenka przyniosła nam naleśniki i tak się najedliśmy, że pękamy. Prawda, Franiu? – zapytał dziadek, a w tle Maria usłyszała rozentuzjazmowany głos Franka. – Zostało jeszcze kilka dla ciebie. Nigdzie się więc nie zatrzymuj, tylko przyjeżdżaj prosto do nas.

– No dobrze, w takim razie już pędzę. – Uśmiechnęła się łagodnie do siebie.

Pożegnała się z ojcem, a potem wpatrzyła się w zdjęcie na wyświetlaczu swojego telefonu. Dwie najważniejsze osoby w jej życiu przyłapane podczas jednego ze wspólnych spacerów – tato i Franek. Bo zdecydowanie to oni byli dla Marii całym światem i nie wyobrażała sobie bez nich życia.

Spakowała do aktówki dokumenty. Przez chwilę zawahała się, czy nie zabrać teczki ze sobą, ale w końcu ją odłożyła. Chciała poświęcić wieczór Frankowi, a potem po prostu odpocząć, należało jej się to. Wiedziała, że jeśli zabierze pracę do domu, ta będzie ją kusiła. Tak jak obiecała, pół godziny później była już pod kamienicą, w której się wychowała. Znała każdy zakamarek tej dzielnicy, a niektórzy z jej podwórkowych rówieśników nadal tu mieszkali. Zrobiło jej się ciepło na sercu, gdy spojrzała w górę, na okno kuchni w mieszkaniu ojca i to drugie obok wychodzące z salonu, w którym świeciło się światło. Pewnie wciąż siedzą przy szachach, pomyślała.

Nie pomyliła się, bo gdy tylko weszła do mieszkania, usłyszała toczącą się wewnątrz rozmowę o tym, czy ojciec mógł dokonać roszady, czy tym razem nie. Maria podeszła po cichu do drzwi salonu i oparłszy się o framugę, przez moment wpatrywała się w ten sielski obrazek. Uwielbiała, gdy ci dwaj toczyli swoje poważne, dorosłe rozmowy. Z jednej strony zdumiewało ją, na jakim poziomie potrafił rozmawiać jej siedmioletni syn, spokojnie słuchał argumentów dziadka, analizował je, po czym klarownie przedstawiał swój punkt widzenia, z drugiej strony ich dyskusja momentami wyglądała całkiem zabawnie, jakby odgrywali jakąś inscenizację.

Dziadek był dla Frania największym autorytetem w rodzinie. Nawet jeśli w czymś się nie zgadzali, a w dyskusji Franek mocno bronił swojego stanowiska, po powrocie do domu i tak najczęściej przedstawiał argumenty opiekuna. Maria na chwilę zatrzymała wzrok na ojcu – pękał z dumy, Franek był jego oczkiem w głowie. Zastanawiała się, skąd czerpie takie pokłady cierpliwości, nie wykazywał aż tyle zaangażowania, kiedy ona i Baśka były małe. Dużo lepiej realizował się w roli dziadka. Ale widać już było, że przybyło mu lat. Ostatnio mocno wyszczuplał, miał więcej zmarszczek, był jakby bledszy. Wydał jej się zmęczony. Może obarczam go zbyt wieloma obowiązkami, pomyślała.

– Mama! – Franek, gdy tylko ją dostrzegł, zsunął się z krzesła i od razu podbiegł, by się przytulić.

Maria pochyliła się i uścisnąwszy chłopca, pocałowała go czule w czubek głowy.

– Cześć, skarbie – powiedziała i przytuliła go jeszcze mocniej, po czym zwróciła się ciepło do ojca: – Cześć, tato.

– Witaj, Marysiu. Zmęczona? – Ojciec podniósł się z krzesła i podszedł do córki.

– Nie będę narzekać – powiedziała i spojrzała na niego porozumiewawczo.

– Ale na pewno jesteś głodna.

– Coś tam jadłam w pracy.

– No tak, pewnie jakieś śmieciowe jedzenie albo marną sałatkę. Zaraz odgrzeję ci naleśniki od Irenki – dodał Antoni.

– O, naleśnikami pani Irenki nie pogardzę.

– Mamy też dla ciebie rurki z kremem! – dodał entuzjastycznie Franek. – Ale to na deser. Najpierw naleśniki. – Podniósł palec, zabawnie mrużąc oczy.

– Rurki z kremem? – Maria popatrzyła na ojca.

Antoni tylko uniósł dłonie w poddańczym geście i uśmiechnięty zniknął w kuchni. Maria spojrzała karcąco na syna.

– Mamo, daj spokój. Zjadłem obiad w stołówce, a poza tym już dawno nie byliśmy z dziadkiem na rurkach. – Chłopiec rozłożył dłonie. – Należało mi się trochę przyjemności.

– No dobrze, proszę pana – odpowiedziała Maria, udając powagę, choć słysząc tłumaczenia Franka, o wiele bardziej miała ochotę wybuchnąć śmiechem. – A teraz proszę opowiedzieć mi, jak było w szkole – dodała, po czym usiadła z Frankiem na kanapie.

Chłopiec pominął oczywiście istotne lekcje, twierdząc, że generalnie to było nudno i dopiero jak pani na dwie ostatnie godziny zabrała ich do parku, trochę się mógł rozerwać z chłopakami. Najpierw odbijali piłki, jak zasugerowała im wychowawczyni, a potem na drabinkach bawili się w statek kosmiczny, aż przyszedł dziadek i zabrał go do cukierni. Odrobili lekcje, pani Irenka przyniosła naleśniki, no i aż do tej pory grali w szachy.

– Wygrałem dwa razy. W niecałe pół godziny!

– To prawda… – przyznał Antoni.

Maria kiwnęła z uznaniem głową, po czym zapytała:

– Czyli lekcje masz dziś odrobione?

– Mamo, naprawdę z wszystkiego, co ci opowiedziałem, zapamiętałaś tylko to, że odrobiłem z dziadkiem pracę domową? – Franek skrzywił się.

– Zapamiętałam wszystko, ale to kluczowa informacja, bo dzięki temu będziemy mieć więcej czasu dla siebie w domu. – Pogładziła go po włosach.

– I obejrzymy bajkę przed snem? – zapytał rozochocony.

– Obejrzymy – powiedziała półgłosem, nachylając się w stronę chłopca.

– A zrobimy popcorn?

– No jasne. Kino bez popcornu się nie liczy.

Franek zarzucił swoje małe ramionka na szyję Marii i uradowany powiedział, że już nie może się doczekać. Maria zresztą doskonale wiedziała, jak chłopiec uwielbiał takie wieczorne seanse w salonie, z miską popcornu na kolanach i mamą obok. Gasili wtedy światło, by pokój zamienił się w prawdziwe kino. Co prawda zwykle zasypiał w trakcie bajki i Maria przenosiła go później do łóżka, ale radość, jaką widziała na jego twarzy przez tych kilkanaście minut przed zaśnięciem, była nie do opisania.

Kiedy więc Antoni przyniósł jej odgrzaną kolację i dwie rurki z kremem, Franek raz po raz zerkał na matkę, by upewnić się, czy już skończyła, tak bardzo nie mógł się doczekać. W międzyczasie pozbierał swoje rzeczy do plecaka, odłożył szachy na półkę, a potem siedział jak na szpilkach, czekając, aż Maria skończy posiłek i rozmowę ze swoim ojcem.

– Jedna dla ciebie, tato – powiedziała Maria, przegryzając naleśnika i wskazując na słodkości.

– Nie, dziękuję, jakoś nie mam apetytu na słodycze.

Maria spojrzała na ojca zdumiona.

– Ty? Nie masz ochoty na słodkości?

– Widzisz, dziecko, jak to się człowiek zmienia z wiekiem? – Antoni uśmiechnął się lekko.

Kiedy Maria skończyła jeść i poszła odnieść talerz do kuchni, chłopiec już wkładał buty w korytarzu, szykując się do wyjścia.

– Halo, kolego, a podziękować i pożegnać się z dziadkiem? – upomniała go Maria, gdy poprosił, by podała mu kurtkę.

– Już się pożegnałem, gdy byłaś w kuchni – odpowiedział rezolutnie.

– To prawda – potaknął ojciec, po czym dodał ciszej, by usłyszała to tylko Maria: – Stęsknił się za tobą po całym dniu.

Kobieta popatrzyła z czułością na syna, a w sercu poczuła ukłucie żalu. Spędzała z nim zdecydowanie za mało czasu, zwłaszcza że była dla niego jedynym rodzicem i powinna opiekować się nim za dwoje. A przynajmniej Maria tak uważała. Nieraz zresztą miewała wyrzuty sumienia, że nie poświęcała Frankowi tyle czasu, ile powinna. To, że wychowywał się bez ojca, zasadniczo też było jej wyborem, wiedziała jednak, że w tej kwestii nie miała innego wyjścia. Wzięła głęboki wdech, skinęła głową i spojrzała na ojca. Nie musiała mu niczego tłumaczyć, doskonale wiedział, co teraz czuła. Tato pogładził ją tylko po ramieniu i puścił do niej oko, by dodać otuchy, a pochrząkiwanie zniecierpliwionego Franka, gotowego do drogi i przestępującego z nogi na nogę w korytarzu, raz-dwa ocknęło ją z zamyślenia.

– Jutro też go odebrać? – zapytał jeszcze ojciec, gdy stali już za progiem.

– Mogę dać ci znać jutro? Postaram się wyjść wcześniej, ale gdybym się nie wyrobiła, to zadzwonię, dobrze? Chyba że masz jakieś plany?

– Dziecko… Jakie ja mogę mieć plany? – Antoni zaśmiał się i skrzywił, jakby przeszył go ból.

– Wszystko w porządku, tato? – zapytała Maria.

– Tak, dziecko. Mam już swoje lata. Jak się zasiedzę, to kręgosłup przypomina, że trzeba się poruszać – zaśmiał się.

– Dobrze, na pewno nie potrzebujesz odpocząć?

– Odpoczywam każdego dnia. Dzwoń, jeśli będziesz potrzebowała.

– Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła, tato. – Popatrzyła na ojca z wdzięcznością. – Dziękuję.

Antoni już nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko, po czym podniósł dłoń na pożegnanie i zamknął za sobą drzwi. Maria chwyciła Franka za rękę i oboje ruszyli do samochodu. Sama nie mogła się już doczekać wieczoru z synem. Tak bardzo lubiła te ich nieśpieszne rozmowy, głupie zabawy i śmiech wniebogłosy. Życiowa energia nie do zdarcia, myślała o nim. Kochała go nad życie.

Tym razem Franek i Marysia, zmęczeni i przytuleni do siebie, na wieczornym seansie bajek oboje zasnęli na kanapie. Spali kamieniem i – co nie zdarzyło im się nigdy dotąd – żadne z nich nie usłyszało budzika. Marysia zerwała się przejęta tym, że zaspali, biegała po mieszkaniu wte i wewte, nie wiedząc, w co ręce włożyć, za to Franek wydawał się podekscytowany pierwszym spóźnieniem do szkoły.

– Mamo, nie denerwuj się, u mnie w klasie codziennie ktoś się spóźnia na lekcje! W tamtym tygodniu Krysia Wojtala przyszła dopiero na trzecią lekcję! – powiedział chłopiec ze stoickim spokojem, siedząc przy stole w pokoju, podczas gdy Maria biegała pomiędzy kuchnią, salonem a łazienką, by wyrobić się nie tylko do szkoły, ale też do pracy.

– Tak? – odparła z przekąsem. – A pani wychowawczyni była z tego faktu zadowolona?

– No… Nie do końca, ale przecież nic nie mogła zrobić. Tak się czasem zdarza. – Chłopiec wzruszył ramionami.

Maria miała coś dopowiedzieć, ale tylko zaśmiała się pod nosem. Skąd u tego dziecka brała się ta rezolutność? Nie mog­ła nie przyznać, że mimo porannej wpadki i ponurej pogody za oknem tymi kilkoma słowami rozjaśnił jej dzień. Podeszła do niego z gotowymi tostami, postawiła talerz na stole, po czym pocałowała go w czubek głowy.

– Jakoś się wytłumaczymy. Na szczęście ty zdążysz już na drugą lekcję – powiedziała i sama ugryzła w locie kawałek kanapki.

– Chyba niestety… – mruknął pod nosem Franek.

– No, tylko bez żadnych sztuczek. Jedz raz-dwa śniadanie, potem do łazienki i wychodzimy.

– Chyba będę musiał włożyć dziś cieplejszą kurtkę – powiedział Franek po chwili, gdy o parapet właśnie uderzyły ciężkie krople deszczu.

Maria spojrzała ze zrezygnowaniem za okno. Po wczorajszej pięknej pogodzie nie było śladu. Wróciła jeszcze do pokoju, by się lepiej ubrać, a kwadrans później oboje wkładali już buty w korytarzu. Maria sprawdziła, czy Franek na pewno ma wszystkie podręczniki i zeszyty, czy zabrał strój na gimnastykę, upewniła się, czy aby nie miał na dzisiaj przynieść na lekcje jakichś dodatkowych rekwizytów, a kiedy chłopiec uspokoił ją, że wszystko ma, spokojnie wyszli z domu.

– Franiu, dziś też może się zdarzyć tak, że odbierze cię dziadek – powiedziała, gdy przemierzali zakorkowane ulice Poznania, by przebić się do szkoły, do której chodził Franek.

– Super, lubię, gdy odbiera mnie dziadek – odpowiedział pogodnie chłopiec. – A teraz już w ogóle powinienem spędzać z nim więcej czasu.

– Teraz? – Maria szukała w pamięci, o czym powinna pamiętać. – Co to znaczy, że teraz?

– No wiesz, że w takim czasie.

– A! Chodzi ci o to, że zbliżają się święta? – odpowiedziała z ulgą i spojrzała w lusterko wsteczne, by zerknąć na syna.

– To w zasadzie też. Ale chciałbym jak najlepiej go zapamiętać.

– Franek, co ty opowiadasz? – Maria się roześmiała. – Dziadek nie jest aż taki stary, jeszcze zdążysz go dobrze zapamiętać!

– Biorąc pod uwagę to, że dziadkowi grozi arytmia i stan przedzawałowy, to wcale nie byłbym taki pewien. Wiesz, mamo, pomyślałem, że powinniśmy się dziadkiem lepiej zająć. Może wtedy zrobiłoby mu się lepiej.

Maria gwałtownie zahamowała, dojeżdżając do skrzyżowania, po czym przerażona tym, co powiedział chłopiec, odwróciła się w jego stronę.

– O czym ty mówisz, dziecko? Jaka arytmia i stan przedzawałowy?!

– No wczoraj o tym rozmawialiśmy. Wiesz, dziadek jest już jednak stary. Może nie najstarszy, ale zdrowie już nie to, jak to mówią.

– I dziadek ci powiedział, że jest chory?!

– No tak. Bo starzy ludzie chorują. – Franek zamyślił się na chwilę.

– Ale powiedział ci coś więcej?

– Nie, więcej nie – odpowiedział zgodnie z prawdą.

Maria wciągnęła głośno powietrze i dopiero gdy ktoś za nią zaczął trąbić ze swojego samochodu, ruszyła dalej. Nie mogła jednak zebrać myśli po tym, co usłyszała. Co prawda zdawała sobie sprawę, że dzieci potrafią przekręcać to, co usłyszały, ale jeśli jej syn posługiwał się aż tak szczegółowymi terminami, coś musiało być na rzeczy. Może ojcu coś się wymsknęło i chłopiec to zakodował? Problemy z sercem?, pomyślała, szukając w pamięci możliwych symptomów choroby. Najwyraźniej zajęta pracą i swoimi sprawami, po prostu to przeoczyła. Antoni ostatnio faktycznie nie wyglądał najlepiej, wydawał się słabszy niż zwykle, szybciej się męczył, popsuł mu się apetyt. Wczoraj wstał od szachów obolały. Z bijącym mocno w piersi sercem dojechała do szkoły, odstawiła Franka do klasy, przepraszając nauczycielkę za spóźnienie, i szybko wróciła do samochodu. Już z drogi zadzwoniła do swojej asystentki, by uprzedzić, że dziś spóźni się bardziej, niż zakładała. Nie mog­ła nie pojechać do taty, by nie zapytać o jego stan zdrowia.

Wbiegła szybko po schodach, a potem do mieszkania, które jak zwykle było otwarte. Wciąż trudno jej było pojąć, dlaczego ojciec nigdy nie zamykał drzwi na klucz w ciągu dnia. Czasy, gdy ufało się ludziom bezgranicznie, już dawno minęły, a w kamienicy została już tylko garstka starych znajomych.

– Tato! Tato! – zawołała zdenerwowana, w pośpiechu zaglądając do każdego z pomieszczeń w mieszkaniu.

– Marysia? – Antoni wyjrzał zdumiony ze swojego pokoju, powoli ściągając okulary.

– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?! Jak ty się czujesz? Jesteś pod opieką lekarza?! – Podeszła do niego.

– Ale… – Antoni zbladł, ale zachowując zimną krew, spojrzał na nią zdumiony. – O czym ty mówisz?

– No o tym, że masz problemy z sercem!

– Z sercem? – Teraz był jeszcze bardziej skołowany.

– No ta arytmia i stan przedzawałowy! Dlaczego mi nie powiedziałeś, tylko musiałam dowiedzieć się od Franka?!

– Od Franka?! Marysiu, ale ja nie wiem, o co… – urwał, bo wtedy chyba do niego dotarło, o czym mówiła jego córka.

Zaśmiał się tylko i pokręcił głową, po czym podszedł do Marii i położył jej dłonie na ramionach, by nieco ją uspokoić.

– Córeczko, nie mam żadnych problemów z sercem, zaręczam ci. Wczoraj Franek dopytywał o Irenkę, o jej pobyt w szpitalu i zapytał, skąd mogą brać się problemy z sercem. Wytłumaczyłem mu, że miała arytmię i stan przedzawałowy, a on wydedukował, że to dlatego, że jest stara i samotna. – Uśmiechnął się łagodnie, a następnie dodał gorzko: – Choć to trochę przykre, że mój wnuk ma mnie już za starca.

– I na pewno nic ci nie dolega?

– Marysiu, gdyby coś mi dolegało, myślisz, że byłbym w takiej formie? Ja naprawdę świetnie się czuję! I nie jestem taki stary, sześćdziesiąt osiem lat to jeszcze nie taka tragedia! Owszem, coś mi czasem strzyknie tu i ówdzie, ale do grobu jeszcze się nie wybieram. – Niby sam zaśmiał się sam ze swojego dowcipu, ale jakby trochę nerwowo.

Marysia od razu to zauważyła. Zmrużyła tylko oczy, mierząc go badawczym spojrzeniem, a kiedy ojciec przewrócił oczami, w końcu trochę się rozluźniła.

– Nawet nie wiesz, jak się wystraszyłam… Ale z drugiej strony, może faktycznie powinieneś wybrać się na jakieś badania kontrolne, co? Byłabym spokojniejsza.

– Pewnie, wyślij mnie na badania, a potem od razu na cmentarz. – Ojciec prychnął. – Czuję się dobrze, nie potrzebuję żadnych badań.

– Tato, ale…

– Żadnego „ale”. Lepiej mi powiedz, co ty tu robisz o tej porze? Nie powinnaś być od godziny w pracy?

– Zaspaliśmy… A potem musiałam przyjechać prosto do ciebie, chyba nie myślisz, że po takiej wiadomości mogłabym spokojnie pracować.

– No ładnie. Może to ty powinnaś zrobić sobie badania? A przede wszystkim odpocząć. Za dużo pracujesz i jesteś przemęczona.

– Pomyślę o tym. – Uśmiechnęła się niemrawo, choć wiedziała, że nie miała szansy w najbliższym czasie na jakikolwiek odpoczynek. – Ale przez to moje spóźnienie chyba jednak będę potrzebowała i dzisiaj twojej pomocy – dodała nieśmiało.

– Odbiorę go z przyjemnością. I rozmówię się z tym gagatkiem na temat jego nadinterpretacji – dodał nieco groźniej.

– To tylko dziecko…

– Zbyt mądre jak na swój wiek. Wciąż się zastanawiam, po kim on jest taki bystry.

– No chyba nie masz wątpliwości? – Maria spojrzała w sugestywny sposób.

– Cóż, jego ojciec… – zaczął, ale zobaczywszy minę Marii, od razu się wycofał.

Maria już miała coś powiedzieć, kiedy w torebce rozdzwonił się jej telefon. Telefonowała jedna z jej klientek, musiała więc odebrać, dlatego szybko pożegnała się z tatą i wyszła z mieszkania. Energicznym krokiem schodziła po schodach, pochłonięta rozmową. W międzyczasie wyciągała kalendarz, by sprawdzić, o której mogła się dziś spotkać z kobietą, była tym tak zaabsorbowana, że nie zauważyła, że ktoś wchodzi właśnie po schodach. Zbiegając, wpadła z impetem na mężczyznę, a telefon, torebka i notes, które trzymała w dłoni spad­ły na posadzkę i potoczyły się na półpiętro. Maria, ledwo trzymając się na nogach w botkach na cienkim obcasie, wylądowała w czyichś silnych ramionach.

– Najmocniej przepraszam! – powiedziała przestraszona, po czym podniosła wzrok.

– Babcia miała rację, że ty wciąż pracujesz – zaśmiał się mężczyzna i powoli poluźnił uścisk.

– Babcia? – Maria skrzywiła się nieco.

Mężczyzna najprawdopodobniej ją rozpoznał, ale ona jego zupełnie nie. Przez chwilę wpatrywała się w niego, próbując odnaleźć w odmętach pamięci tę całkiem ładną twarz otoczoną burzą blond włosów, i choć coś podpowiadało jej, że ją kojarzy, nie mogła sobie przypomnieć.

– Babcia Irena. To ja, Konrad.

– Konrad… Walicki? – zapytała niepewnie.

– We własnej osobie. – Uśmiechnął się szeroko.

– Przepraszam, zupełnie cię nie poznałam! – odsunęła się od niego i poprawiła płaszcz. – Powiedziałabym, że… wyrosłeś!

– To zabrzmiało tak, jakby dzieliło nas co najmniej ćwierćwiecze – odpowiedział rozbawiony.

– Wybacz – odparła pogodnie. – I jeszcze raz przepraszam za tę kraksę – dodała i spojrzała na swoje rzeczy, po czym zeszła po schodach, by je w końcu pozbierać.

Mężczyzna, nie czekając, od razu ruszył jej z pomocą. Kucnął obok i pomógł Marii wrzucać jej przedmioty do torebki.

– Fakt, praca. – Podniosła swój telefon. – Czasem nie da się od niej uwolnić. Ale skoro zauważa to już pani Irenka, to faktycznie muszę się nad tym zastanowić – westchnęła z przekąsem.

A potem znów zderzyli się, tym razem głowami, gdy oboje w tej samej chwili chcieli wstać. Zaśmiali się w tym samym momencie, a gdy Konrad upewnił się, że Maria już pewnie stoi na nogach, ta zapytała:

– Wpadłeś do Poznania w odwiedziny? Twoja babcia kiedyś wspominała, że pracujesz w Warszawie.

– Na razie na kilka dni. Babcia niedawno wyszła ze szpitala, więc zwołaliśmy spotkanie rodzinne i uznaliśmy, że trzeba poświęcać jej więcej czasu. W domyśle: pilnować. Teraz przyszła kolej na mnie, a że i tak załatwiam tu przy okazji kilka służbowych spraw, to całkiem mi to na rękę.

– To miło z waszej strony. Zawsze lepiej trzymać rękę na pulsie, gdyby znów coś poważnego miało się dziać.

– Dokładnie. A ty? Nadal mieszkasz tutaj?

– Nie, ja też tylko w odwiedziny – odpowiedziała z uśmiechem. – A teraz muszę cię przeprosić, bo niestety, ale…

– Praca czeka. – Wyszczerzył się.

– Właśnie tak. Miło było cię spotkać po tylu latach. I jeszcze raz przepraszam.

– Nie ma sprawy. I ciebie też dobrze było zobaczyć. Miłego dnia, Marysiu.

Maria odpowiedziała tym samym i pożegnawszy się, ruszyła po schodach w dół, tym razem uważniej, a do klientki oddzwoniła dopiero z samochodu. Wciąż miała przed oczami widok Konrada. Zmienił się niemal nie do poznania. Z chudego dryblasa stał się całkiem postawnym, przystojnym mężczyzną. Kto by pomyślał, że czas podziała aż tak na jego korzyść. Nie miała sobie jednak za złe, że w pierwszej chwili go nie poznała. Konrad był od niej młodszy o jakieś pięć, sześć lat, nie trzymał się z jej znajomymi, tylko miał swoich kolegów na podwórku. Poza tym jego ekipa słynęła z zamiłowania do rapu, jazdy na deskorolkach w pobliskim parku i eksperymentowania z używkami, znajomi Marii byli natomiast raczej spokojnymi ludźmi. Ponieważ jednak mieszkała drzwi w drzwi z panią Ireną, doskonale go pamiętała, w dzieciństwie dość często przebywał u babci. Tak samo zresztą jak Franek teraz u jej taty.

Maria przemierzała zalane deszczem ulice Poznania i nie mogła uwierzyć, że pogoda zmieniła się tak diametralnie z dnia na dzień. Jeszcze wczoraj świeciło piękne słońce, a dziś… Niebo było tak gęsto zasnute chmurami, że nic nie zwiastowało, by ciepłe dni miały wrócić. Taka aura wcale nie sprzyjała pracy, wręcz przeciwnie – zachęcała, by zakopać się na kanapie pod kocem, z kubkiem herbaty i dobrą książką w ręce. Brakowało jej takich chwil. Już dawno przestała dbać o własne przyjemności. Każdą wolną chwilę w zupełności poświęcała Frankowi. Był jej oczkiem w głowie, a i tak miała dla niego zbyt mało czasu.

Niekiedy złościła się na siebie, że twardo i stanowczo zdecydowała wychowywać go sama, że ojciec Franka nigdy nie dowiedział się o istnieniu syna, ale w tamtym czasie było to jedyne właściwe wyjście. Franek był owocem chwili, porywu namiętności, a jego ojciec miał żonę. Maria nie chciała komplikować nikomu życia, zwłaszcza że mężczyzna sam jasno dał jej do zrozumienia, że to, co się stało, nie powinno było się wydarzyć i ma nadzieję, że nie przyniesie żadnych niechcianych konsekwencji. Niestety jego nadzieja okazała się płonna, ale konsekwencje niechciane tylko dla niego. Choć przez pierwsze tygodnie Maria biła się z myślami, co powinna zrobić, czy poradzi sobie jako samotna matka, czy będzie dobrą mamą dla dziecka noszonego pod sercem, szybko pokochała je bezgraniczną miłością, która rosła z dnia na dzień, i wciąż rośnie. Zupełnie nie spodziewała się, że w człowieku ukryte są tak niewyczerpane pokłady miłości do drugiej istoty! Tymczasem Franek niezaprzeczalnie był jej największą miłością i choć czasem czuła zmęczenie albo tęskniła za czasami, w których skupiała się tylko na sobie, każdy jego uśmiech, każde słowo sprawiały, że nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez niego.

Kiedy dojechała do pracy i usiadła w swoim gabinecie, służbowy telefon od razu się rozdzwonił, dokładnie tak, jakby miał czujnik i wiedział, że właśnie pojawiła się w pracy! Przewróciła tylko oczami i już miała sięgnąć po słuchawkę, gdy stwierdziła, że bez porządnej i mocnej kawy nie rozpocznie tego dnia, nie było takiej możliwości. Popatrzyła więc z pogardą na komórkę i wstała od biurka. Udała się do niewielkiej kuchni, gdzie pracownicy mogli spędzać przerwy, spożywać posiłki, zwykle jednak raczyli się tu właśnie kawą, którą piło się w biurze hektolitrami.

– O, jesteś już – powiedziała Marta, asystentka Marii, która właśnie sięgała po swoją filiżankę.

– Zaspaliśmy z Frankiem. – Westchnęła. – Myślałam, że to przez wczorajszy wieczorny seans bajek, ale to raczej ta pogoda.

– O tak, dzisiaj jest dobijająca. Nienawidzę tego okresu przejściowego, wolałabym, żeby po złotej, polskiej jesieni przychodziła od razu śnieżna zima.

– Wiesz, u nas z tym śniegiem od kilku lat już bywa różnie. – Maria pokręciła głową. – Ocieplenie klimatu robi swoje.

– I to też mnie dobija. W ogóle chyba potrzebuję urlopu – zastanowiła się dziewczyna, a Maria spojrzała na nią przestraszona.

– Ale chyba nie chcesz mnie teraz zostawić?

– Nie, spokojnie. – Zaśmiała się. – Ale po Nowym Roku możesz się już tego spodziewać. Pewnie w lutym będę chciała wybrać się na narty, więc…

– W lutym powinno już być luźniej. – Maria odetchnęła.

– A jak w ogóle planujesz pracę w okresie świątecznym?

– Nie będę zołzą i dam wam wolne dzień przed Wigilią i dzień po świętach – odparła, po czym zastanowiła się, czy to na pewno zadowalająca propozycja dla jej pracowników. – Myślisz, że tak będzie w porządku?

– Biorąc pod uwagę to, że Wigilia wypada w sobotę, podejrzewam, że piątek i tak dla większości będzie dniem pracy, więc myślę, że to i tak dobra propozycja.

– Nie będę robiła problemów, jeśli ktoś będzie chciał wziąć urlop, ale też mam nadzieję, że nie zostanę ze wszystkim sama. Wiesz, jak to jest przy końcówce roku w naszej branży.

– Na mnie możesz liczyć. Tak jak mówiłam, urlop planuję w lutym, a i tak jadę na święta do rodziny, więc nie będę czynić jakichś wielkich przygotowań u siebie.

– Dziękuję, naprawdę dobrze mieć taką asystentkę.

– Cieszę się, że to doceniasz. – Marta uśmiechnęła się szeroko, po czym podała Marii jej kubek pełen czarnej, aromatycznej kawy.

Nawet nie zorientowała się, kiedy dziewczyna zdążyła ją dla niej zaparzyć. Podziękowała, po czym udała się do swojego biura. Kiedy w końcu usiadła przy biurku, biorąc porządny łyk napoju, miała oddzwonić do klienta, który zdążył już zostawić trzy nieodebrane połączenia, gdy w torebce rozdzwonił się jej prywatny telefon.

Zosia, jej przyjaciółka, zwykle nie dzwoniła w godzinach pracy. Zasadniczo to nie dzwoniła przed dwudziestą pierwszą, nim nie ułożyła swojego małego przedszkolaka do snu, bo dopiero wtedy miała czas, by zajrzeć do telefonu i w ogóle… miała czas. Maria skrzywiła się więc i zawahawszy przez chwilę, w końcu odebrała.

– Zosia? Coś się stało?

– Oj stało, stało! – powiedziała przyjaciółka rozentuzjazmowana. – Nie uwierzysz, ale w weekend przyjeżdża teściowa!

– Nie wiem, czy w takim razie nie powinnam martwić się twoim dobrym humorem… – zaczęła Maria. – Nigdy nie pałałaś do niej zbytnią sympatią, a teraz wydajesz się bardziej niż zadowolona.

– Dzisiaj to ja ją kocham! I Jurka też!

– Jeszcze dwa dni temu był najgorszym mężem na świecie, gdy powiedział, że wyjeżdża w delegację.

– Też byś chciała go zabić na moim miejscu. Ale chyba zrozumiał mój punkt widzenia i ruszyły go wyrzuty sumienia. Przekonał swoją matkę, żeby przyjechała w sobotę, a ja mam wolny wieczór! Wyobrażasz to sobie?! Wolny wieczór od… no dobra, nawet nie pamiętam od kiedy! Nie mogę w to uwierzyć!

– Aaa, to już rozumiem skąd ta twoja euforia! – Maria wybuchła śmiechem.

– Tak! Od razu musiałam do ciebie zadzwonić, żeby przypadkiem jeszcze się nie rozmyślili. Jak powiem, że mam już plany, nie będą mogli mnie wystawić.

– A jakie masz plany?

– No właśnie, dlatego też dzwonię! Pomyślałam, że mog­łabyś podrzucić do mnie Franka, myślę, że jedno dodatkowe dziecko nie zrobi Jurkowi i mamusi różnicy, zwłaszcza że twój syn dogaduje się z Karolkiem, a w razie czego już potrafi się sobą zająć, a my… pójdziemy w miasto!

– Nie poznaję cię! Ty, matka dzieciom, perfekcyjna pani domu, chcesz się wyrwać w miasto?

– I odłączyć od tego małego laktatora! Tak! Proszę, powiedz, że znajdziesz dla mnie czas! Myślałam jeszcze, żeby zadzwonić do Wiolki, ty mogłabyś powiedzieć Marcie, zrobiłybyśmy sobie babskie wyjście. Maryś, bardzo tego potrzebuję…

– Nie mogę ci w takim razie odmówić. – Maria wciąż była rozbawiona.

Tak szczęśliwej i podekscytowanej przyjaciółki nie słyszała już dawno.

– Kocham cię! O matko, jak ja się cieszę! Nie zrozumie tej radości nikt, kto nie jest matką trójki dzieci urodzonych z dwuletnimi odstępami!

– A ja się cieszę razem z tobą! Mimo że mam tylko jedno dziecko.

– No dobra, ty możesz czuć namiastkę, byłaś z tym wszystkim zupełnie sama. No ale nic, w sobotę sobie odbijemy!

– Nie mogę się doczekać! Prawdę mówiąc, też potrzebuję takiego wyjścia… – Zamyśliła się, po czym odczuła wyrzut sumienia. Może powinna poświęcić tę sobotę Frankowi?

Zasadniczo miała całą sobotę i niedzielę, kilka godzin wieczorem mogła przecież poświęcić sobie. A naprawdę bardzo chciała się w końcu zrelaksować i wyjść z koleżankami. Pozbyła się szybko uczucia niepewności i szczerze ucieszyła się na to wieczorne, sobotnie wyjście. Jak za starych, dobrych czasów, pomyślała.

Na studiach tworzyli ze znajomymi zgraną paczkę, trzymali się razem przez całe pięć lat, a później też starali się utrzymywać stały kontakt. Niektórzy wyjechali, ale mimo odległości wymieniali się stale wiadomościami. Maria i Zosia były najlepszymi przyjaciółkami już od pierwszego dnia, kiedy usiadły przypadkowo obok siebie na jednych z zajęć, szybko znalazły wspólny język i tak już zostało. Wiolka zaczęła z nimi studia, ale na drugim roku zrezygnowała, by przenieść się na prawo, niemniej ze swoją paczką utrzymywała stały kontakt do dziś. Była jeszcze Ewa i Karolina, ale ta pierwsza wyjechała na staż do Londynu i tam już została, a druga wróciła do swojego rodzinnego miasta po studiach. Niemniej kiedy tylko mogły, przyjeżdżały do Poznania, by spotkać się z przyjaciółmi. Bo byli też panowie – Jurek, obecny mąż Zosi, Marcin i Daniel. Oni też mieszkali w Poznaniu, ale z koleżankami spotykali się znacznie rzadziej. No i był jeszcze jeden znajomy, na samą myśl o którym Maria dostawała gęsiej skórki. Tych wspomnień wolała nie przywoływać.

Raczej nie ciekawiło jej, co robił, jak mu się układało w pracy, co w ogóle było u niego słychać. Raczej… bo gdzieś w podświadomości, gdy tylko zamyśliła się o nim, od razu snuła opowieść, jak mu się teraz układa. Ale szybko przywoływała się do porządku. To przecież nie była jej sprawa. Nie powinna się tym interesować, rozbijać jego życia. Już raz to zrobiła i bardzo tego żałowała. Otrzeźwiła się, upijając kolejny łyk mocnej kawy, i w końcu zabrała się do pracy. Pochłonięta tabelkami, cyferkami i obliczeniami, zapomniała o tym, co jeszcze przed chwilą zaprzątało jej głowę.

Tak jak myślała, przez poranne spóźnienie nie udało jej się wyjść na tyle szybko, by odebrać Franka ze szkoły. Na szczęście o trzeciej tato zadzwonił do niej i potwierdził, że są już z Frankiem w domu i czekają na nią z obiadem. Uśmiechnęła się tylko do siebie. Naprawdę, gdyby nie tato, ciężko byłoby jej pogodzić pracę z samotnym rodzicielstwem. Musiałaby korzystać z pomocy opiekunki, a więc zupełnie obcej osoby, z którą jej syn spędzałby po kilka godzin dziennie. Tymczasem dobrze bawił się z dziadkiem, który jednocześnie był dla niego największym autorytetem. Niemal każdego dnia słyszała od chłopca, jak bardzo kocha dziadka, jak lubi grać z nim w planszówki, jak mądry jest dziadek. Była pewna, że przy Antonim malec bardzo dużo się uczył, każdego dnia zyskiwał coraz to nowe zainteresowania. Jej tata pełnił rolę nie tylko dziadka, ale i ojca, którego Franek… nigdy nie poznał.

Przyłożyła na chwilę długopis do ust. Przerabiała ten temat już wielokrotnie i ostatnimi czasy naprawdę rzadko zadręczała się podobnymi przemyśleniami, zwłaszcza że nikt z jej bliskich nie oceniał jej decyzji, nie naciskał. Niemniej była świadoma, że to właśnie tym wyborem pozbawiła Franka ojca. Czy byłoby jednak lepiej, gdyby widywali się raz na jakiś czas? O ile on w ogóle chciałby poznać syna… Franek z kolei tylko raz zapytał o ojca. Jeszcze w przedszkolu, gdy na organizowane uroczystości przychodzili tatusiowie, a do niego zawsze przychodził dziadek. Spytał wtedy, czy każde dziecko ma tatę, a jeśli tak, to gdzie jest jego. I to był dla Marii chyba najtrudniejszy dzień, od kiedy została matką – wytłumaczenie pięciolatkowi, że jego tato jest gdzieś bardzo daleko stąd i prawdopodobnie nigdy go nie pozna. Nie oczekiwała, że chłopiec od razu to zrozumie, podejrzewała, że będzie wracał do tego tematu jeszcze wielokrotnie, zwłaszcza gdy podrośnie i zacznie rozumieć więcej, albo co gorsza, wejdzie w okres buntu. Jak dotąd jednak nie zapytał o ojca nigdy więcej.

Z zamyślenia wyrwało Marię pukanie do drzwi, zaraz później drzwi się uchyliły i stanęła w nich Marta. Lekko zajrzała do środka.

– Mogę?

– No jasne, co za pytanie.

– Słyszałam, że przed chwilą rozmawiałaś, nie chciałam przeszkadzać.

– To tylko tato, dzwonił, żeby potwierdzić, że odebrał Franka ze szkoły.

– Dobrze mieć takiego tatę. – Marta się uśmiechnęła.

– Żebyś wiedziała, jest niezastąpiony. Ale czasem mam wyrzuty sumienia, że tak go wykorzystuję. Wydaje mi się, że podświadomie uznałam, że skoro nie ma już mamy, to ma dużo czasu, a przynajmniej dzięki Frankowi nie jest sam.

– A powiedział ci kiedyś, że chciałby mieć więcej przestrzeni dla siebie?

– No… nie. Ale sądzę, że nigdy by mi czegoś takiego nie powiedział.

– To może po prostu szczerze z nim porozmawiaj, zapytaj. Ale jeśli mam być szczera, to nie wydaje mi się, żeby w ogóle przeszło mu coś takiego przez głowę. Dziadkowie z zasady mają bzika na punkcie wnuków. Widzę to po moich rodzicach. Wszyscy moi siostrzeńcy to ich oczka w głowie, a najmniejsza Pola to już w ogóle… – Marta machnęła ręką. – Myślę, że martwisz się na zapas.

– Może masz rację… – Maria westchnęła, po czym sama machnęła ręką i wyprostowała się w fotelu. – Z czym do mnie przyszłaś? – Spojrzała na teczkę, którą dziewczyna trzymała w dłoniach.

– Kilka faktur do zatwierdzenia.

– Masz szczęście, bo już myślałam, że jakaś dodatkowa praca, a dzisiaj już i tak muszę zostać po godzinach.

– Spokojnie, na tę chwilę żadnych niespodzianek – odpowiedziała pogodnie Marta i ruszyła do wyjścia.

– A, Marta! – zatrzymała ją jeszcze Maria. – Masz plany na sobotę?

– Na razie żadnych, dlaczego pytasz? – odparła zaskoczona.

– Zośka ma wychodne i cała w skowronkach zadzwoniła dzisiaj, żebyśmy się spotkały. Kazała ci przekazać. Będzie pewnie jeszcze Wiola.

– O, w takim razie bardzo chętnie. A jaki jest plan?

– Podejrzewam, że jakiś drink, może kolacja. Znając życie, mimo takiego entuzjazmu, po dwóch godzinach zatęskni za swoją dzieciarnią i będzie chciała się wymknąć. – Maria się zaśmiała.

– Dobre i dwie godziny – odparła równie wesoło jej asystentka. – Możecie na mnie liczyć, chętnie trochę się rozerwę.

Maria skinęła głową zadowolona, po czym od razu napisała do przyjaciółki, że z Martą są już umówione. Liczba rozweselonych emotikonek, które Zosia wysłała w odpowiedzi, jeszcze bardziej rozbawiła Marię. Prawdopodobnie zupełnie zwariowała w tym hałasie, z trójką dzieci w domu. W jednej chwili sama zatęskniła za Frankiem. Przestała się więc zastanawiać nad wszystkim, co nie miało sensu, i zabrała się do pracy, by czym prędzej wyjść do domu.

 

 

Maria

 

 

 

 

 

Franek ani trochę nie ubolewał, że zostanie dziś na noc u Majchrzaków. Bardzo lubił się z Karolkiem, chłopców dzieliło zaledwie pięć miesięcy różnicy wiekowej, więc z radością przyjął wiadomość, że dziś zostanie u niego, bo mama i ciocia Zosia wychodzą na kolację. Oficjalnie na kolację, ale przecież Zosia miała w planie imprezę do białego rana. Maria wciąż obstawiała, jak długo jej przyjaciółka wytrzyma poza domem, i podobnie jak Wiola dawała jej maksymalnie trzy godziny.

– Mamo, a jutro o której mnie odbierzesz? – zapytał Franek, gdy zmierzali w stronę Umultowa, gdzie Majchrzakowie mieli swoje wymarzone gniazdko.

– Myślę, że około południa, a dlaczego pytasz?

– Chciałbym mniej więcej wiedzieć, ile będziemy mieć czasu na zabawę. A czy gdybyśmy się świetnie bawili, mogłabyś przyjechać później?

– Jeśli wujek i ciocia nie będą mieli nic przeciwko, to jak najbardziej. Ewentualnie przyjadę i poczekam na ciebie, dobrze?

– No… dobrze, tak możemy się umówić.

– Tylko nie sprawiajcie wujkowi i babci Jadzi problemów, dobrze? Bądź posłuszny i żadnych głupich pomysłów. – Maria spojrzała w lusterko i zobaczyła, że chłopiec tylko przewraca oczami.