Bądź szczęśliwa - Anna Lasoń-Zygadlewicz - ebook

Bądź szczęśliwa ebook

Anna Lasoń-Zygadlewicz

5,0

Opis

To kolejna książka z serii Jesteś piękna.

CZY LUBISZ SWOJĄ CODZIENNOŚĆ?
CZUJESZ SIĘ W NIEJ SPEŁNIONA I SZCZĘŚLIWA?
Jeśli niekoniecznie, to może warto poszukać przyczyny.

Z tej książki dowiesz się:

* Jak stać się Bożą szczęściarą, mając do dyspozycji te realia, w jakich żyjesz.
* Co możesz zmienić, by nie dać się okradać z poczucia szczęścia.
* Jak zadbać o czas na cieszenie się życiem.
* I jak otwierać się na dary, które Bóg pragnie ci dać.
 
.

Dodatkowo przeczytasz historie dziewczyn, które dzieląc się swoimi zmaganiami, pokazują, że Bóg zawsze jest przy nas.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 359

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Audio098

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała 👍
00

Popularność




Anna Lasoń-Zygadlewicz

BĄDŹ

SZCZĘŚLIWA

nikt Cię w tym nie wyręczy

Nihil obstat

Ojciec dr Tomasz Ludwisiak SJ

Cenzor

Imprimatur

Grzegorz Ryś

Arcybiskup Metropolita Łódzki

KO–1.3.3–139/23

Łódź, 6lutego 2023 r.

Książka nie zawiera błędów teologicznych.

Redakcja

Joanna Sztaudynger

Pomysł okładki i ilustracje

Malwina Kocot

Opracowanie graficzne i skład

Bogumiła Dziedzic

© Fundacja Mocni w Duchu

© Anna Lasoń-Zygadlewicz

ISBN 978-83-67126-40-3

Mocni w Duchu

90-058 Łódź, ul. Sienkiewicza 60

tel. 42 288 11 53

[email protected]

mocni.jezuici.pl

Sklep

tel. 42 288 11 57, 797 907 257

[email protected]

sklep.mocniwduchu.pl

Wydanie pierwsze, Łódź 2023

,

Dziękuję tym wspaniałym Kobietom, które tworzyły tę książkę razem ze mną.

Nie wymieniam ich imion, ponieważ niektóre posłużyły się pseudonimem,

żeby móc pisać szczerze do bólu.

Ciepłe podziękowania składam też psychoterapeutce Agnieszce Matusiak,

ponieważ wzbogaciła tę książkę bardzo potrzebną wiedzą

z dziedziny seksualności.

Kochane, jestem Wam wszystkim bardzo wdzięczna za to,

że podzieliłyście się ze mną swoim doświadczeniem drogi z Bogiem.

Dziękuję za Waszą hojność – opisane przez Was historie pokazują,

że wprawdzie wszystkie z czymś się zmagamy,

ale Bóg nigdy nas z tym nie zostawia!

W wielkim mieście otwarto nowy sklep dla kobiet, o wdzięcznej nazwie SKLEP Z MĘŻAMI. Każda pełnoletnia pani może tam przyjść i poszukać sobie partnera na resztę życia. To obszerny dom handlowy, ma sześć kondygnacji i jest bardzo ciekawie zaprojektowany. Gdy tylko jakaś kobieta przestępuje jego próg, otrzymuje od portiera karteczkę z dwiema zasadami obowiązującymi na terenie sklepu:

1) Każde piętro możesz odwiedzić tylko raz,

2) Jakość kandydatów na męża z każdym piętrem wzrasta.

Na wszelki wypadek portier wyjaśnia, że każda klientka może wybrać sobie dowolnego kandydata, z dowolnego piętra, ale po sklepie można się poruszać tylko w górę i nie ma możliwości powrotu na piętra, na których się już było.

Pewna kobieta odwiedziła sklep w nadziei, że jej kilkuletnie poszukiwania sensownego kandydata na męża wreszcie zakończą się sukcesem. Weszła na pierwsze piętro i przeczytała napis na przyciemnianych szklanych drzwiach: CI MĘŻCZYŹNI MAJĄ PRACĘ.

Pomyślała: „Brzmi nieźle, zwłaszcza w dzisiejszych niepewnych czasach”. Ale postanowiła pominąć to piętro i pójść wyżej. Gdy dotarła na drugie, na drzwiach przeczytała: CI MĘŻCZYŹNI MAJĄ PRACĘ I KOCHAJĄ DZIECI.

Ucieszyła się, ale pamiętając, że jakość mężczyzn wzrasta z każdym piętrem, ruszyła schodami w górę. Na drzwiach trzeciego poziomu przeczytała: CI MĘŻCZYŹNI MAJĄ PRACĘ, KOCHAJĄ DZIECI I SĄ WYJĄTKOWO PRZYSTOJNI.

Pomyślała: „To brzmi niesamowicie, co za cudowne piętro! Ale… jakoś czuję, że powinnam iść wyżej”. Kiedy zdyszana dotarła na czwarty poziom, przeczytała na drzwiach: CI MĘŻCZYŹNI MAJĄ PRACĘ, KOCHAJĄ DZIECI, SĄ ZABÓJCZO PRZYSTOJNI I POMAGAJĄ W PRACACH DOMOWYCH.

„Przecież to marzenie każdej kobiety” – ucieszyła się. – „Naprawdę jakość mężczyzn wzrasta z każdym piętrem, więc sprawdźmy, co będzie wyżej”. I poszła tam z wielką nadzieją. Na drzwiach piątego piętra widniała tabliczka: CI MĘŻCZYŹNI MAJĄ PRACĘ, KOCHAJĄ DZIECI, SĄ NIEZIEMSKO PRZYSTOJNI, POMAGAJĄ W PRACACH DOMOWYCH I SĄ ROMANTYKAMI.

Ten opis zaparł jej dech w piersiach. „To co dopiero musi być na szóstym piętrze?!” – pomyślała podekscytowana i resztką sił pobiegła na górę. Gdy już stanęła pod szklanymi drzwiami, przeczytała napis:

ABY DOTRZEĆ DO TEGO MIEJSCA, POMINĘŁAŚ 31 MILIONÓW 456 TYSIĘCY MĘŻCZYZN. NA PIĘTRZE SZÓSTYM NIE MA ŻADNYCH MĘŻCZYZN.

TO PIĘTRO TYLKO UDOWADNIA, ŻE KOBIET NIE SPOSÓB ZADOWOLIĆ.

Tę anegdotę opowiedziała na konferencji dla kobiet Joyce Meyer1 i sądząc po żywiołowej reakcji słuchaczek, jej puenta wcale nie jest abstrakcją. W kobiecej naturze mieści się pragnienie: chcę tego, co najlepsze. Czasem prowadzi ono do wynalazków, udogodnień i hojności. A czasem do sfrustrowanego życia, ponieważ upieramy się na to „najlepsze” w dziedzinie, która nie jest tego warta2. To tak, jakbyś wystartowała nie w tym wyścigu, co chciałaś, ale orientujesz się dopiero po drodze. I co możesz zrobić? Przecież nie zejdziesz z trasy. Wszyscy biegną, to i ty gdzieś dobiegniesz. Gdzieś.

Znajdź swoją własną trasę

Większość znanych mi kobiet dużo oczekuje od życia. I całkiem sporo od innych ludzi. A najwięcej od samych siebie, więc rzadko z siebie są zadowolone. Starają się nad sobą pracować w wielu dziedzinach równocześnie, ale efekty ich nie satysfakcjonują. Mają słaby kontakt ze swoimi potrzebami, ponieważ codzienność skutecznie pożera im czas, jaki mogłyby przeznaczyć na posłuchanie siebie. Obiecują, że to się zmieni: od jutra, od nowego roku, jak tylko skończę ten projekt, gdy tylko dziecko pójdzie do przedszkola. A kiedy to „tylko” wreszcie nadchodzi, okazuje się, że na trasie pojawiła się kolejna przeszkoda, którą trzeba przenieść, zdetonować lub ominąć. Wkładają w to wszystkie siły i zajęcie się sobą znów odkładają na później. Jak tylko tę przeszkodę usunę, to wiesz…

Wiem, będzie następna.

Posłuchaj siebie już dzisiaj, nie czekaj na luksus ciszy w swoim życiu. Odpowiedzi na swoje najważniejsze pytania nosisz w sercu i warto je stamtąd wydobyć. A może wtedy okaże się, że twoja prawdziwa trasa prowadzi nieco inaczej, niż myślałaś? Biegnąc nią, też będziesz czasem zmęczona, ale równocześnie będziesz miała głębokie poczucie sensu i spełnienia. I otrzymasz w pakiecie dostęp do Assistance, który pomoże ci usuwać przeszkody, a niektórych nauczy cię unikać.

W takim razie, czy masz ochotę przełączyć się teraz na swojego wewnętrznego GPS-a, zamiast korzystać z wersji ogólnej? Jeśli tak, to przed tobą wiele rozmów z najważniejszą kobietą twojego życia – czyli z tobą samą. Dobrze wykorzystaj ćwiczenia zawarte w tej książce, ponieważ w każdym z nich spotkasz się ze sobą i lepiej poznasz swoje obdarowanie.

Zaczynamy?

1 Joyce Meyer: Your Thoughts Have the Power to Change You, www.youtube.com/watch?v=k3MK3L4tvgs (dostęp: 16.08).

2 Czytałam kiedyś zwierzenia Madonny, że dawniej przeżywała wielką frustrację, gdy na koncert nie mogła znaleźć idealnej szminki do koloru lakieru do paznokci. A po urodzeniu córki to w ogóle przestało dla niej mieć znaczenie.

Cenniejsza od złota

My, kobiety, z natury naszego „oprogramowania” jesteśmy relacyjne i empatyczne. Przy czym realizacja tych dwóch talentów zajmuje nam większość życia (odliczając czas na pracę zawodową i sen). Często czujemy się odpowiedzialne za dobrostan tylu osób, że same jesteśmy szczęśliwe dopiero wtedy, gdy potrzeby wszystkich wokół nas są zaspokojone.

Zadanie to przypomina wysiłki mamy-sikorki. Ile much by nie nałapała, w gnieździe na jej widok otwiera się kilka przepastnych dziobów, wołających: WIĘCEJ!

I nie piszę tu o walce o dobrostan naszych własnych dzieci – to oczywiste, że one mają prawo do naszego czasu i uwagi. Ale jeśli tych „otwartych dziobów” wokół siebie masz za dużo (w pracy, wśród przyjaciół, w dalszej rodzinie), to zastanów się, czy gdzieś nie popełniłaś błędu. Skoro ptasie dzieci po pewnym czasie same uczą się zaspokajać swoje potrzeby, to i każdy normalnie rozwijający się człowiek jest w stanie zająć się sobą. Jeśli inni oczekują, że ty zrobisz to za nich – pomyśl, czy nie stwarzasz im nadmiernego komfortu, co zwalnia ich z rozwoju. Jest różnica pomiędzy naturalnym pragnieniem, aby uszczęśliwiać ludzi, a tym, że pozwalasz innym całkowicie dysponować two-im czasem.

Jeśli uszczęśliwiasz ich długoterminowo, kosztem własnego zdrowia, odpoczynku, rozwoju – w końcu unieszczęśliwisz samą siebie.

A jeśli nie umiesz innym odmawiać, to jak obronisz swój czas na zrobienie tego, co jest twoim życiowym zadaniem?

Siła samooceny

Osoby, które mają stabilne poczucie własnej wartości, potrafią trzymać się wytyczonego kursu, pomimo przeszkód pojawiających się po drodze. Jeśli należysz do ich grona, nie dołują cię porażki, brak uznania czy wdzięczności, ani nawet krytyka ze strony innych. Nie jesteś motywowana do działania – lub powstrzymywana przed nim – lękiem przed opinią ważnych dla ciebie osób (co sobie pomyślą? jak mnie ocenią? co o mnie powiedzą?). Oczywiście nie jesteś impregnowana na opinie innych ludzi, ale nie oddajesz ich sądom władzy nad sobą. Nawet ostra krytyka nie będzie w stanie pogrążyć cię w rozpaczy, podobnie jak rosnąca liczba lajków – uskrzydlić. I to jest standard, ponieważ twoja wartość nie zahacza się o to, co i ile robisz, ani jak jesteś odbierana przez innych, ale o to, żeJESTEŚ DZIECKIEM BOGA.

Wysokie poczucie własnej wartości to skarb, który warto w sobie wypracować. To dzięki niemu nie boisz się podejmować nowych wyzwań, ponieważ wierzysz, że uda ci się to, co zamierzyłaś. Nie masz problemu w kontaktach z innymi, ponieważ jesteś mało „ranliwa” – twoje kompleksy i lęki występują w natężeniu nieutrudniającym ci życia. Wobec porażek zachowujesz optymizm: ponieważ tyle razy wyszłaś z czegoś obronną ręką, to wiesz, że i tym razem sobie poradzisz. Znasz swoje mocne i słabe strony, i nie rozpaczasz, że nie jesteś idealna. Podobnie jak nie angażujesz się w jakieś działania, które mają na celu wyłącznie podbicie twojego PR – ponieważ szanujesz siebie i swój czas.

Bez problemu nawiązujesz nowe relacje. Lubisz siebie, więc wierzysz, że inni też cię polubią, a skoro jesteś asertywna, to nie boisz się, że ktoś wykorzysta twoją dobroć. Potrafisz obronić swoje poglądy, dlatego nie ulegasz zbyt łatwo wpływom innych. Bierzesz odpowiedzialność za to, co robisz, a w przypadku błędów nie szukasz winnych, tylko przyznajesz się, że sama coś zawaliłaś i szukasz możliwości naprawienia tego. Dobrze czujesz się ze sobą, więc nawet codzienność bez fajerwerków sprawia ci radość. Ogólnie: ponieważ lubisz siebie, umiesz zarówno zająć się swoim życiem, jak i być dyspozycyjna dla innych (w zdrowym dla ciebie stopniu). Żyć nie umierać!

Prawdopodobnie po przeczytaniu tego opisu już zdiagnozowałaś swoje poczucie własnej wartości: wysokie czy niskie. Pozwól więc, że teraz rozłożymy tę samoocenę na czynniki pierwsze. Składają się na nią dwa komponenty3:

1) wiara we własną skuteczność (przekonanie, że jesteś w stanie sobie poradzić z wyzwaniami życia, czyli masz zaufanie do siebie i umysłu, który dał ci Bóg),

2) szacunek do samej siebie (przekonanie, że masz prawo do szczęścia, jesteś wartościowa, posiadasz umiejętność osiągania tego, czego pragniesz, a także umiesz cieszyć się owocami swojej pracy).

Poczucie własnej wartości jest doświadczeniem wewnętrznym. Ono kiedyś zostało zbudowane dzięki ludziom, w których oczach się przeglądałaś (np. rodziców), ale teraz jest niezależne od innych. Jest owocem tego, co sama o sobie myślisz i co czujesz wobec siebie. W dodatku tylko ty masz moc, żeby trwale wzmocnić swoją samoocenę. Ale dzieje się to wtedy, gdy twoje myśli, system wartości i czyny – są spójne.

Pożyteczna jak dżdżownica

Jeśli masz problem z poczuciem własnej wartości, będziesz nieustannie potrzebowała zewnętrznych potwierdzeń. Czyjegoś uznania dla tego, co, ile i jak robisz. Takiej zewnętrznej protezy, na której będziesz mogła się oprzeć. Z tego powodu im więcej robisz dla innych, tym bardziej wartościowa się czujesz (słowne wyrazy wdzięczności też odgrywają tu ważną rolę). W skrajnych przypadkach: im mniej masz czasu dla siebie, tym bardziej wydajesz się sobie godna miłości. Ale gdy przyjdzie moment odcięcia się od uzbieranej góry obowiązków – poprzez nagłą chorobę, przeprowadzkę do innego miasta, zwolnienie z pracy, odejście dzieci z domu – czujesz tak silny niepokój, że szybko szukasz kolejnego „gniazda z sikorkami”. Tylko zapychając wołające o pomoc dzioby czujesz się godna miłości i szacunku. A bez szacunku do samej siebie trudno się żyje.

Tak na marginesie: oczywiście, że pomaganie innym sprawia radość! Bóg stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, więc jesteśmy w tym podobne do Niego i „bycie dla innych” jest naszym chrześcijańskim przywilejem. Ale gdy swoją ofiarnością usiłujemy zasłużyć na ich miłość i uznanie, a równolegle unieważniamy siebie i swoje potrzeby – zaczyna robić się grząsko. Jeśli systematycznie ignorujesz swoje potrzeby, to deficyt się pogłębia i kiedyś cię wciągnie. Jeśli zarabiasz na miłość i akceptację innych, a waluta wdzięczności nie napływa w dostatecznej ilości i we właściwym czasie – możesz stać się zgorzkniała, rozżalona i trudna w kontakcie.

Nie musisz być pożyteczną dżdżownicą, żeby mieć prawo do mieszkania w ogrodzie. Ten ogród jest własnością twojego Taty, więc jest to twoje miejsce zameldowania z powodu więzów krwi (Chrystusa, który ją za ciebie przelał). Masz swoje niezbywalne miejsce w tym świecie, ponieważ urodziłaś się w Bożej rodzinie – z celem, tożsamością i błogosławieństwem od twojego Taty Niebieskiego. I nie daj sobie wmówić, że twoja wartość zależy od czegokolwiek innego.

Żona niezastąpiona

Znam kobiety, które do swojego poczucia własnej wartości tak bardzo potrzebują „być potrzebne”, że troską i nadopiekuńczością obezwładniają bliskich. W pokoleniu moich rodziców nie było niczym dziwnym, gdy mężowie nie wiedzieli, gdzie w kuchni można znaleźć cukier i łyżeczkę. Po co mieli szukać, skoro żona podawała im herbatę już osłodzoną i wymieszaną? Mam wrażenie, że ta wylewna troska nie była wyłącznie formą miłości i szacunku dla głowy rodziny, ale też realizacją jakichś ukrytych kobiecych potrzeb. Natomiast skutek był taki, że mężczyzna we własnej kuchni czuł się jak słoń na lodowisku, dlatego zawsze prosił żonę o pomoc. A wtedy ona, ubolewając nad nieporadnością małżonka (który w pracy osiągał sukcesy dzięki temu, że potrafił się nauczyć skomplikowanych procedur lub sam był innowacyjnym pracownikiem) – czuła się niezastąpiona. Przecież bez niej ten biedak padłby z głodu i pragnienia, zalany lawiną nieupranych skarpet i niewyprasowanych koszul!

Od takich żon słyszałam czasem pobłażliwe: „Beze mnie on by zginął”. Życie zweryfikowało takie opinie – w moim otoczeniu jest sześciu starszych wdowców, więc mam pewne pole obserwacji. Jestem świadkiem, że żaden z panów nie zginął, niezależnie od stopnia wcześniejszej domowej niezaradności. Żywią się w barach lub zaopatrują się w gotowe posiłki z hipermarketu. Odkąd cukier kupują sami, wiedzą, gdzie go znaleźć w kuchni. Wszyscy nauczyli się obsługiwać pralkę i żelazko, a niektórzy nawet przyszywają sobie guziki. Sami sprzątają mieszkanie lub zatrudnili do sprzątania panie obcej narodowości, które miłosiernym okiem patrzą na ich nieogarnięcie. I z własnej inicjatywy piorą im firanki oraz przypominają, że pościel warto raz na miesiąc zmienić.

Pewnie żony w zaświatach odetchnęły z ulgą, gdy Pan Bóg im pokazał, jak ich mężowie dobrze sobie radzą. A może westchnęły z żalem, że nie podzieliły się częścią tych obowiązków nieco wcześniej? Nie znały swojej tożsamości, więc odnajdowały ją w obsłudze własnych mężów, stwarzając im domowy komfort. Jednak może w ich wspólnym życiu czegoś zabrakło, ponieważ nie miały już na to siły? Albo latami nosiły w sobie ukrytą urazę, żal, przełkniętą złość do męża, więc nie potrafiły się cieszyć jego obecnością w swoim życiu? Jeśli skrycie uważasz kogoś za pasożyta, to odnosisz się do niego adekwatnie, tego nie da się ukryć. Z kolei „pasożyt” nie ma motywacji do kupowania kwiatów i adorowania swojej żywicielki.

Dziecko wizytówką twego domu?

Jeśli twoje poczucie własnej wartości jest zasilane zewnętrznie, możesz ulec pokusie dowartościowania się dziećmi. A to za duży ciężar dla ich małych ramion. Niestety potomstwo to bardzo wdzięczne podłoże do hodowania kobiecej dumy i spełnienia…

Kiedy moje dziecko było w drugiej klasie szkoły podstawowej, zostało zaproszone na urodziny koleżanki. Świetnie wychowanej, czarującej dziewczynki, a zarazem klasowego geniusza. Zadzwoniłam do jej mamy, żeby dowiedzieć się, jaki prezent sprawiłby małej przyjemność. Naiwnie zapytałam o lalkę Barbie lub jakąś wymarzoną przytulankę. Usłyszałam, że dziewczynka nie bawi się już lalkami, za to czyta książki o starożytnych kulturach. Ale o Egipcie, Sumerach i Grecji już czytała, więc przydałoby się coś innego. OK., to już wiem, co kupić.

Ale po odłożeniu słuchawki… złapałam doła. Moje dziecko w czasie wolnym oglądało Tomka Lokomotywę i czytało książki o zwierzaczkach, a nie o Sumerach. Może coś zaniedbałam? Może nie stymulowałam wystarczająco jego mózgu, dlatego efekty były standardowe? W końcu mogłam, zamiast kolejnego atlasu zwierząt, pokazywać mu albumy malarstwa. Tak, to jest to!

W najbliższą sobotę zabrałam męża i oboje dzieci (ośmiolatka i trzylatkę) do Muzeum Historii Sztuki, na piętro poświęcone sztuce współczesnej. Kiedyś odwiedzałam je regularnie, zafascynowana konstrukcjami przestrzennymi i współczesnym malarstwem. Wydawało mi się, że gdy opowiem dzieciom o tym, co widzą – zachwycą się sztuką i tak im zostanie. Nic z tego. Moje pociechy po piętnastu minutach oglądania czegoś, co kompletnie nie nadawało się do zabawy, zaczęły biegać pomiędzy eksponatami. Goniliśmy je z mężem, żeby nie rozbiły sobie głowy o jakiś postument czy brzuch metalowego Moby Dicka4. W końcu pani kustosz zwróciła mi uwagę, że dzieci mogą zniszczyć eksponaty, jeśli na nie wpadną. I zasugerowała trzymanie ich za rękę. Mocno i aż do wyjścia.

Zrezygnowana przegoniłam swoją wycieczkę przez kilkanaście następnych sal w szybkim tempie, ale jedyną atrakcją okazała się… muzealna kawiarnia. Za to w szatni nasza dwójka profanów poprosiła, żeby już nigdy nie musieli tu przychodzić. Bo tu nudno. I przez kilka następnych lat oboje konsekwentnie nie pozwalali się wyciągnąć do żadnego muzeum.

Gdzie popełniłam błąd? Uznałam, że mój ambicjonalny poryw wystarczy, żeby rozpalić w nich miłość do sztuki. Nie byłam przygotowana merytorycznie – przewodnik muzealny oprowadzający wycieczki szkolne zrobiłby to lepiej. Poza tym założyłam a priori, że skoro coś było moją pasją, to będzie nią także dla mojego potomstwa. No cóż, w tym zakresie genetyka nie działa. I w ten sposób straciłam nadzieję na rolę matki koneserów sztuki.

„We are the champions, my friend!”5

We wrześniu uczestniczyłam w rozmowie kilku mam po zebraniu klasowym dla pierwszaków. Żonglowały tym, ile dodatkowych zajęć zdążyły zorganizować swoim dzieciom: angielski, taniec, joga, judo, kurs informatyczny, warsztaty ceramiczne, piłka nożna, gitara, basen, szkoła muzyczna (równolegle ze szkołą podstawową). To cudowne, że dzieci mają tyle możliwości rozwoju. A mniej cudowne, gdy wożone są z jednych zajęć na drugie, więc nie mają czasu na odpoczynek lub zabawę.

Znałam pierwszoklasistkę, która kilka razy w tygodniu jeździła do szkoły baletowej, a po niej na judo. Umordowana fizycznie zasypiała w samochodzie, więc tata wnosił ją na rękach do domu. Tam mama nie była w stanie nakarmić jej kolacją, więc tylko rozbierała dziecko i pozwalała mu spać do rana. Dziewczynka była kinestetykiem, rzeczywiście potrzebowała więcej ruchu niż inne dzieci, ale ta ilość była ponad jej siły. Osiągała dobre rezultaty, jednak nie wyrastały one ponad dziecięcy standard, natomiast wkład pracy w osiągnięcie tych efektów znacznie go przekraczał. Obecnie dziewczynka jest nastolatką. Nie została judoką ani tancerką baletową, ale jej przygoda ze sportem trwa do dziś. Na szczęście teraz to ona wybiera dyscyplinę, w której chce się rozwijać i ile czasu chce na nią przeznaczać.

Wychowywanie małego championa opromienia blaskiem jupiterów także rodziców. To skutek uboczny tego, że kochamy nasze „cudowne dziecko” i pomagamy mu osiągnąć sukces. Przecież naszym celem było stworzenie mu optymalnych warunków do rozwoju, prawda? Prawda, ale tylko w pewnym stopniu. Jeśli porównuję mojego małego rekordzistę z innymi i poddaję go presji (ponieważ jego sukces oznacza mój własny), formatuję go do rywalizacyjnego świata dorosłych. A medal zawieszony na jego szyi, tak naprawdę połyskuje na mojej własnej, macierzyńskiej piersi.

Skradziona tożsamość

Nabierz zaufania i szacunku do samej siebie – Bóg stworzył cię z jednego powodu: ponieważ cię kocha. Dla Niego jesteś nieskończenie wielką wartością. Gdyby tak nie było, Jezus nie umarłby za ciebie. Zapłaciłby złotem albo jakąś inną walutą, a przecież zostałaś wykupiona JEGO KRWIĄ! Wyobrażasz to sobie? Sam Jezus powiedział ci w ten sposób: dla Mnie jesteś bezcenna.

Wielu ludzi od Boga oddziela ich poczucie winy: nie spełniam Twoich standardów, jestem grzesznikiem, nie dorastam do Twojej świętości, jestem nikim. A jeśli ktoś żyje w poczuciu winy i wstydu, to jak może cieszyć się z tego, że jest dzieckiem Boga? Jak ma czuć wdzięczność, że Bóg go stworzył i kocha go takiego, jaki jest teraz – a nie takiego, jaki powinien być?

Co pomyślałabyś o rodzicu, który nieustannie wypominałby swojemu pięciolatkowi, że nie umie dotrzymywać słowa, nie dzieli się wszystkim z rodzeństwem, jest niedojrzały i nieodpowiedzialny? My czasami tak właśnie widzimy naszego Tatę Niebieskiego. Pomaga nam w tym pewien slogan: „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”6. Owszem, są fragmenty w Piśmie Świętym, które pokazują Boga jako sędziego, ale ta funkcja „tonie” w naturze Boga, który jest MIŁOŚCIĄ. Natomiast jeśli wszystko, co o Bogu wiemy, streszcza się w obrazie sędziego – wyobrażamy sobie dysfunkcyjnego Ojca, co z groźnie wyciągniętym paluchem stoi nad nami i ciągle nas o coś oskarża. A czy wiesz, kogo Biblia nazywa „oskarżycielem braci”? Szatana (por. Ap 12,10)! Dlaczego więc cechy diabła przypisujemy Bogu, który jest MIŁOŚCIĄ?

Tego nie wiem, ale sama kiedyś wyobrażałam sobie Boga jako Sędziego Sądu Najwyższego (sama sprawiedliwość, zero miłosierdzia7). Bałam się Go i nie miałam ochoty zbliżać się do Niego, więc „odpracowywałam” swoje pacierze jak pańszczyznę, ale miłości w tym nie było. Dopiero po latach uświadomiono mi, że prawda o Bogu jest inna: On przede wszystkim jest Tatą. I jako mądry Tata wie, że jesteśmy w procesie. Dlatego daje nam swoją miłość i akceptację, swojego Ducha Świętego i Jego dary, daje nam wskazówki w swoim Słowie, wychowuje nas w Kościele i zapewnia nam czas na rozwój – całe nasze życie na ziemi.

Najważniejsza decyzja twojego życia

Na świecie nie ma człowieka, który nigdy nie popełnił grzechu. A grzech rani nas samych i innych wokół nas. Niepokoi nasze sumienie i sprawia, że czujemy się niegodni.

Słowo Boże mówi o Bogu, że „On dla nas grzechem uczynił Tego [Jezusa], który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą” (por. 2Kor 5,21). To oznacza, że cena twojego grzechu została już zapłacona na krzyżu – przez Chrystusa, który daje ci swoją sprawiedliwość. Jedynym warunkiem jest „bycie w Nim”.

Czy oddałaś już swoje życie Chrystusowi?

Czy poprosiłaś Go, żeby był twoim Panem i Zbawicielem?

Czy uwierzyłaś, że umarł w twoje miejsce, ponieważ wziął na siebie karę, która należała się tobie? „Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, a łaska przez Boga dana to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 6,23). To absolutna dobroć Boga sprawiła, że nie ty będziesz musiała umrzeć za swoje grzechy, ale Jezus zrobił to za ciebie. Co więcej – zmartwychwstał i zapewnił ci dostęp do Ojca, dał ci też możliwość wejścia w serdeczną relację z sobą samym. Święty Paweł opisuje bardzo konkretnie, jak możesz zbliżyć się do Boga:

„Bo jeśli swoimi ustami wyznasz Jezusa (jako) Pana i uwierzysz w swoim sercu, że Bóg wzbudził Go z martwych, będziesz zbawiony. Sercem bowiem wierzy się ku usprawiedliwieniu, a ustami wyznaje się ku zbawieniu” (Rz 10,9-10 – Biblia Interlinearna).

Jeśli nigdy nie oddałaś swojego życia Jezusowi, będzie to twoja najważniejsza życiowa decyzja. Prawdopodobnie zostałaś ochrzczona jako niemowlę, Bóg posłużył się wtedy wiarą twoich rodziców i chrzestnych, którzy cię Jemu ofiarowali. Teraz pora na twoją dorosłą i świadomą decyzję. Jeśli więc jesteś gotowa, pomódl się na głos:

Jezu, wyznaję, że jesteś moim Panem i Zbawicielem.

Wierzę, że Bóg wskrzesił Cię z martwych.

Przez wiarę w Twoje Słowo, przyjmuje teraz moje zbawienie.

Oddaję Ci całe moje życie, moją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

Dziękuję, że za mnie umarłeś i mnie zbawiłeś.

Odtąd należę do Ciebie.

Proszę Cię, wypełnij mnie teraz swoim Duchem Świętym.

Wiem, że potrzebuję Jego miłości i mocy,

żeby żyć moim nowym życiem z Tobą.

Duchu Święty, zapraszam Cię i przyjmuję Cię przez wiarę.

Witaj w moim życiu!

Czy wiesz, że właśnie podjęłaś najlepszą decyzję w życiu? Sama się o tym przekonasz! A jeśli pewność zbawienia jest dla ciebie trudna do przyjęcia, pozwól, że zacytuję to, co Bóg mówi w swoim Słowie. A powtarza to w trzech miejscach, żebyśmy nie miały szans przeoczyć czegoś tak ważnego:

Rz 10,13: „Albowiem każdy, kto wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony”;

Jl 3,5: „Każdy jednak, który wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony…”;

Dz 2,21: „Każdy, kto wzywać będzie imienia Pańskiego, będzie zbawiony”.

Dlaczego imię Jezusa jest tak ważne, że od Niego zależy nasze zbawienie? Dlatego, że Jezus (Jehoszua) znaczy: Jahwe jest Zbawieniem, Wybawieniem. Kiedy wierzysz w sercu i wyznajesz ustami, że Bóg jest twoim Zbawieniem, On czyni to, co zapowiada Jego imię. Jego imię określa Jego tożsamość. Gdy wzywasz Kogoś o imieniu Zbawienie, a ten Ktoś jest Bogiem wszechmocnym – to chyba oczywiste, że przychodzi i czyni to, co obiecał. Jak mógłby inaczej?

I w ten sposób przeszłyśmy od niskiego poczucia własnej wartości do zbawienia, którym Bóg chce cię obdarzyć. Naprawdę nie jesteś robakiem pełzającym po ziemi, ale dzieckiem kochającego Ojca i człowiekiem wykupionym bezcenną krwią Jego Syna. Już samo to nadaje ci wielką wartość. Jeśli w nią uwierzysz – nie pozwolisz wrogowi zamknąć cię w pudełku z nalepką „Miernota”. Przy czym ten marzy o tym, żebyś tak o sobie myślała! Dlaczego? Dlatego, że nieświadoma faktu, iż na ziemi możesz żyć w autorytecie Chrystusa – jesteś mało skuteczna i niezbyt groźna dla nieprzyjaciela. A jednak Bóg ma o wiele większe plany dla twojego życia. Na przykład to, żebyś nie żyła o własnych siłach, ale w mocy Ducha Świętego. I nawet się nie domyślasz, jak daleko zajdziesz w Jego towarzystwie!

3 Jeśli interesuje cię ten temat, obejrzyj film Selfmastery na YT, którym się zainspirowałam: „Od czego zależy poczucie własnej wartości i jak je budować”: www.youtube.com/watch?v=4OPhkRWya_0 (dostęp 15.02.2022).

4 Ciekawa konstrukcja autorstwa Krzysztofa M. Bednarskiego – wieloryb zbudowany z metalowych płatów. Można wejść do jego wnętrza i poczuć się jak prorok Jonasz połknięty przez rybę. Dodatkową atrakcją są dźwięki z kosmosu zarejestrowane przez NASA, rozbrzmiewające w „brzuchu” wieloryba. Świetne wrażenia, ale… dla starszych dzieci (obejrzyj tutaj: www.zasoby.msl.org.pl/arts/view/530 (dostęp 15.02.2022).

5 „Jesteśmy mistrzami, przyjacielu!” (tłum. autorki).

6 Owszem, Bóg jest także sędzią, ale to Jego „funkcja”, a nie natura. Jego naturę opisuje 1J 4,8: „Bóg jest miłością”. On cały jest miłością, więc wszystko inne jest temu podporządkowane.

7 W młodości w kościele często śpiewałam pieśń: „Gdy Ojciec rózgą rozgniewany siecze, szczęśliwy kto się do Matki uciecze”.

świadectwo

Ewa: Mam 55 lat, jestem zawodowym muzykiem (wiolonczelistką i organistką). Przez 10 lat żyłam w małżeństwie, od 20 lat jestem sama, ponieważ moje małżeństwo sakramentalne rozpadło się. Mąż żyje w trzecim związku, a ja zostałam jakby „skazana” na życie samotne, ponieważ moje serce i sumienie nie godzi się na życie w cudzołóstwie z kimkolwiek. Patrząc na moją traumatyczną historię: poronienie, odrzucenie przez męża i zdradę, rozwód, niepewność przyszłości, niemożność realizacji swojego powołania jako żona i mama – powinnam dzisiaj być zgorzkniałą kobietą. Tak się jednak nie stało, bo w momencie dla mnie najcięższym, jakim było poronienie i zaraz potem trauma rozwodu, w moim życiu pojawił się Bóg. Kiedy po ludzku wypłakiwałam oczy, żegnając swoje marzenia o przyszłości – On zalewał moje serce swoją Miłością. Odtąd czuję się kochana przez Niego do szaleństwa i bezwarunkowo akceptowana. Bóg wspiera mnie też w rozwoju, to z Jego inspiracji ukończyłam Studium Muzyki Kościelnej, podjęłam naukę tańca i zdobyłam certyfikat z języka japońskiego.

Wartość w oczach Boga

Będąc w małżeństwie, zawsze czułam się kimś gorszym. Mój mąż to genialny muzyk, a ja byłam jego „porażką” w wyborze żony – taki przekaz odbierałam od środowiska, w którym oboje pracowaliśmy. Wpędzało mnie to w kompleksy: do niczego się nie nadaję, z niczym sobie nie poradzę, zawsze będę gorsza. Prawdopodobnie na początku małżeństwa mąż mnie kochał, ale nie umiał wzmocnić mojego poczucia własnej wartości. Często byłam smutna, płakałam i czułam wielki głód bycia kochaną. Ale paradoksalnie to właśnie odejście męża – choć było traumą – otworzyło mi serce na żywą relację z Bogiem.

Pojechałam na rekolekcje w milczeniu. Kiedy modliłam się na różańcu częścią bolesną, pomyślałam sobie, że nikt nie kocha mnie tak mocno, by oddać za mnie życie. A wtedy usłyszałam Boży głos w sercu: „A Ja? Właśnie za ciebie umarłem”. Te słowa były niezwykłe: jestem tak ważna dla Boga, że dla mnie umarł! Kiedy człowiek usłyszy coś takiego od samego Jezusa, przestaje wątpić o swojej wartości!

Prawdziwe piękno

Bóg wyleczył mnie z kompleksów: że jestem niewarta relacji, nie jestem wystarczająco piękna, zdolna, interesująca. Wyleczył mnie także z lęków, bo namacalnie odczuwam Jego opiekę.

Ten proces uzdrowienia trwał przez pewien czas. Kiedyś poszłam na modlitwę uwolnienia do Domu Miłosierdzia w Łodzi. Jednym z elementów tej modlitwy jest wyrzekanie się kłamstw z naszego życia, w które uwierzyliśmy. Ja wyrzekałam się m.in. kłamstwa, że jestem brzydka. A wtedy doświadczyłam ogromnej radości i wielkiego ukochania. Jakby ktoś zdjął mi z serca ciężar, który dźwigałam przez całe życie! Kiedy wracałam rozradowana do domu, jakiś mężczyzna przystanął na mój widok i wykrzyknął: „Boże, jaka piękna kobieta!”. I wiedziałam, że to uśmiech samego Boga do mnie…

Uwolnione talenty

Bóg uzdrowił mnie też z nadmiernego introwertyzmu, z wielkiej nieśmiałości i poczucia bezwartościowości. Kiedy przyszłam pracować do kościoła jako organistka, na początku czułam wielką tremę. Podczas każdej Mszy walczyłam z myślami: „Nic nie umiem. Boję się. Nie wiem, czy to jak śpiewam i gram, jest ładne”. A Bóg przysyłał mi ludzi, którzy mówili, że pięknie to robię, co pomogło mi uwierzyć w siebie.

Podobnie było z grą na wiolonczeli, którą (oprócz pracy zawodowej) służę Bogu w zespole Mocni w Duchu. Bóg mnie tu zaprosił poprzez ludzi ze wspólnoty, którym podoba się moja posługa i pomysły instrumentalne. A posługa w zespole odebrała mi tę wcześniejszą koszmar-ną tremę.

Radość służby

Dzięki relacji z Bogiem poznaję teraz wartościowych ludzi ze wspólnot, dla których Bóg i wiara są na pierwszym miejscu. On obdarował mnie też charyzmatami i darami: modlitwy wstawienniczej, modlitwy o uwolnienie, darem ewangelizacji i życia w zgodzie z prawdą ewangeliczną, a także darem towarzyszenia duchowego. To obdarowanie daje mi możliwość pomagania innym modlitwą, uważnym słuchaniem i przybliżaniem ich do prawdy, że dla Boga każdy człowiek jest ważny i ukochany. A ja, będąc „człowiekiem Boga”, czuję się szczęśliwa, bo mam Towarzysza „na życie i na wieczność” – wiernego, kochającego, wspierającego, chroniącego i będącego przy mnie ZAWSZE. Sam tak o sobie powiedział: „Jestem, który Jestem” (Wj 3,14). Jak dobrze być w takich wszechmocnych rękach!

Twój obraz siebie

Kilka lat temu znalazłam w szafie w domu rodzinnym jakieś dziecięce dżinsy, z nogawkami wąskimi jak dla śledzia i nienaturalnie długimi. Zastanawiałam się, co robią w mojej szafie, i dopiero amerykańska flaga naszyta na kieszonce przypomniała mi, że to są moje własne spodnie – z okresu anoreksji! Miałam wtedy 27 lat, ważyłam 48 kg, a w lustrze nadal widziałam swoje „monstrualne” uda. I myślałam wtedy: „Gdyby udało mi się jeszcze schudnąć z pięć kilogramów, wreszcie wyglądałabym jak człowiek”.

No dobrze, anoreksja to poważne zaburzenie, natomiast gwarantuję ci, że my wszyscy w różnych dziedzinach naszego życia patrzymy na siebie w pokrzywiony sposób. Co więc jest twoimi dżinsami? Gdzie przeczuwasz, że potrzebujesz uwolnić się od fałszywego obrazu samej siebie? Jezus powiedział: „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32), ponieważ On sam jest prawdą. Poznając Go, poznajesz świat Jego oczami i poznajesz samą siebie.

Kasowanie wgranego programu

Czy wiesz, że wiele myśli, jakie masz na swój temat, jest kłamstwem? To nieprawdziwe przekonania, działające jak programy z fałszywymi danymi. Ponieważ wgrano ci je w dzieciństwie i młodości, gdy nie miałaś szansy ich zweryfikować, przyjęłaś je za swoje. A teraz sama odtwarzasz je sobie w głowie.

Każda z nas we wczesnych latach życia buduje obraz samej siebie w oparciu o feedback od znaczących osób: rodziców, rodzeństwa, dziadków, koleżanek, nauczycieli. Część z tych informacji na nasz temat jest dobra i budująca, ale część jest nieprawdziwa lub wręcz toksyczna. Na przykład nauczyciel Alberta Einsteina uprzejmy był wyrazić taką opinię o chłopcu: „Albert jest bardzo słabym uczniem. Jest powolny, niekoleżeński i zawsze nieobecny. Psuje resztę klasy. Byłoby w interesie nas wszystkich usunąć go jak najszybciej ze szkoły”8. Ciekawa jestem, czy ten biedny człowiek dożył dnia, gdy w 1921 r. jego wychowanek odbierał Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki? A nawet jeśli Albert w dzieciństwie rzeczywiście był trochę powolny, niekoleżeński czy nieobecny, to zdążył się gigantycznie rozwinąć. I to nie tylko intelektualnie, ale także w wymiarze społecznym – w końcu przez 25 lat przyjaźnił się z Marią Skłodowską-Curie i przez cały ten czas wspierali się wzajemnie, prowadząc ożywioną korespondencję.

Co ciekawe, fałszywe programy rozpoznajemy dopiero wtedy, gdy zakwestionują je fakty lub głosy naszych nowych autorytetów. Wcześniej siedzą w nas niezauważone. Odzywają się w najmniej korzystnych momentach, a wtedy starannie podcinają nam skrzydła i znów się chowają.

A tu próbka tego, jakie „samospełniające się przepowiednie” dałam sobie wgrać w okresie pierwszych osiemnastu lat mojego życia. Pewnie było ich o wiele więcej, ale na dziś pamiętam poniższe:

– dzieci i ryby głosu nie mają,

– może w tamtej szkole miałaś same piątki, ale w mojej klasie będziesz miała tylko trójki,

– jesteś bałaganiarą,

– jesteś zdolna, ale leniwa,

– nigdy nie będziesz najlepsza w klasie, stać cię co najwyżej na trzecie miejsce,

– masz grube uda i dlatego tak słabo skaczesz w gumę9,

– jesteś antytalent matematyczny,

– nie nadajesz się do prowadzenia samochodu,

– nigdy nie wyjdziesz za mąż, bo kto by z tobą wytrzymał.

Nie będę zdradzała, od kogo słyszałam te komunikaty, ponieważ nie w tym rzecz, żeby dokopać ich autorom. Ale hodowałam te opinie w sobie jak niepodważalne aksjomaty, dopóki… życie ich nie zweryfikowało. Odtąd już mnie nie ruszają – poza dwoma, ponieważ z nimi nie do końca się uporałam. Na przykład w konfrontacji z autorytetem lub osobą starszą ode mnie, czasami doświadczam „pustki w głowie” i nie wiem, co odpowiedzieć. A gdy jestem gdzieś w towarzystwie z moimi dziećmi, rzadko zwracam się do nich, gadając zawzięcie z dorosłymi. Po tym rozpoznaję, że te „dzieci i ryby, które głosu nie mają” nadal jeszcze we mnie siedzą.

Drugim aksjomatem nieobalonym do dzisiejszego dnia jest mój brak talentu do matematyki. Na szczęście Bóg dał mi męża z umysłem ścisłym, więc jako zespół radzimy sobie świetnie .

Ćwiczenie – Głosy z przeszłości

Usiądź z kartką papieru i narysuj tabelkę, umieszczając w niej znaczące osoby z początków twojego życia (możesz też wpisać kolejne okresy swojego życia, ponieważ w nich pojawiały się nowe autorytety). Tabela kończy się na etapie 18 lat, ale jeśli obciążające cię opinie pojawiły się w okresie studiów, pracy, małżeństwa, macierzyństwa – dopisz je do niej. Zastanów się, jakie krytyczne uwagi otrzymałaś od ważnych dla ciebie osób w tych okresach twojego życia. Spisz je sobie, jeśli położyły się cieniem na twoim obrazie samej siebie, ponieważ czas się z nimi uporać. Przyjrzyj się tym zdaniom. Czy nadal zgadzasz się z nimi? Może niektóre z nich opisują ciebie z tamtego okresu, ale od tego czasu bardzo się zmieniłaś? Jest też możliwość, że te opinie wcale nie definiują ciebie, natomiast zdradzają jakiś problem nadawcy. Spróbuj zamienić się z nim miejscami i pomyśl, co mogło się ukrywać za jego komunikatem: zazdrość, niechęć, ukryty żal, własna frustracja, lęk o ciebie, rozczarowanie własnym życiem, poczucie zagrożenia, inny system wartości itp. Być może oberwałaś rykoszetem trucizną, która komuś przelewała się w jego własnym życiu?

Zdekodowane? Delete!

Każda rodzina jest w pewnym stopniu dysfunkcyjna. I wcale nie musi się zmagać z jakimś dramatycznym problemem (np. z alkoholizmem taty lub mamy), żeby relacje w niej były niezdrowe. Jeśli w twojej rodzinie obecna była przemoc fizyczna lub psychiczna, chłód emocjonalny, opuszczenie, choroba psychiczna, nadopiekuńczość, chorobliwe poczucie winy przerzucane na innych, rozwód lub szukanie sobie w dziecku partnera zastępczego – to wiesz, o czym mówię.

Jak można się z tym uporać? W wielu wypadkach potrzebna jest terapia. Ona zdejmuje z ramion poobijanego emocjonalnie (czasem także fizycznie) młodego dorosłego ciężar, który był nie do udźwignięcia.

Jest też możliwa zmiana rodziny. Naprawdę! Jeśli wiesz, że Bóg jest twoim Tatą, możesz Go poprosić o to, aby cię „dowychowywał” tam, gdzie twoja własna rodzina zawiodła. I możesz Mu pozwolić, żeby uzdrowił cię w tych obszarach, w których nadal cierpisz. Nasz Tata Niebieski chce, żeby Jego dzieci wiedziały, jak bardzo je kocha i kim są w Jego oczach. A gdy zaczniesz Go lepiej poznawać, z podświadomości zaczną ci wyciekać fałszywe zdania na twój temat. A wtedy będziesz mogła je odrzucić i odmówić im dalszego wpływu na swoje życie.

Rozbrojenie bomby

Natura nie znosi próżni, więc jeśli coś wyrzucasz, musisz na to miejsce wstawić coś innego. A warto, żeby były to słowa Prawdy, czyli Jezusa. Jezus nie tylko mówi prawdę, On sam nią jest („Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” – J 14,6), więc Jego słowa mają moc o niebo większą niż wszelkie ludzkie opinie10. Nie wiem, jakie fałszywe komunikaty usłyszałaś w swojej rodzinie, natomiast znam świadectwa ludzi, do których wystrzelono naprawę ciężką amunicją.

„Jesteś wynikiem wpadki, miało cię nie być”.

„Jesteś ciężarem dla rodziny”.

„Nigdy do niczego nie dojdziesz, bo jesteś za głupia”.

„Do niczego się nie nadajesz”.

Najczęściej nadawcami tych komunikatów byli ludzie uzależnieni od alkoholu, nie do końca sprawni psychicznie czy emocjonalnie, lub w inny sposób dramatycznie nieszczęśliwi. Niestety dzieci nie mają umiejętności odczytania motywacji mówiącego, więc wierzą w to, co słyszą. A potem nieświadomie interpretują swoje życie tak, żeby się zgadzało z tymi samospełniającymi się przepowiedniami. Na szczęście tylko do czasu – gdy poznają i doświadczą, jak bardzo kocha je Bóg.

Kiedy zrozumiesz, że to, co usłyszałaś, nie jest prawdą – pora na działanie. Ponieważ szatan jest kłamcą (i ojcem wszelkiego kłamstwa – por. J 8,44), posługuje się techniką oszustwa i zwiedzenia. Jeśli dotąd wierzyłaś w coś, co zostało ci sprzedane jako prawda na twój temat, a nią nie jest, pora zwrócić to do prawdziwego nadawcy. I warto, żebyś powiedziała to na głos, ponieważ szatan nie czyta w twoich myślach (nie ma do nich dostępu, choć jest w stanie podrzucić ci własne). A potem to, co odrzucasz, zastąp słowami, które Bóg mówi o tobie.

W przypadku poprzednich komunikatów, walka o prawdę i uzdrowienie wyglądałaby tak:

– W imię Jezusa odrzucam kłamstwo, że miało mnie nie być. Bóg mówi, że ukochał mnie odwieczną miłością i dlatego znalazłam się na tym świecie (por. Jr 31,3).

– W imię Jezusa odrzucam kłamstwo, że jestem ciężarem dla mojej rodziny. Bóg o mnie mówi, że „dzieci są darem od Pana, a owoc łona nagrodą” (Ps 127,3).

– W imię Jezusa odrzucam kłamstwo, że do niczego w życiu nie dojdę. Bóg obiecał, że „On mój los zabezpiecza” (por. Ps 16,5).

– W imię Jezusa odrzucam kłamstwo, że jestem za głupia. Słowo Boże mówi, że „Bóg dał mi rozsądek, bo nawet nocami upomina mnie serce” (por. Ps 16,7).

– W imię Jezusa odrzucam kłamstwo, że do niczego się nie nadaję. Bóg mówi, że ma wobec mnie dobre plany (por. Jr 29,11).

Na każde kłamstwo, jakie usłyszałaś na swój temat, znajdziesz odpowiedź z Biblii. A Słowo Boże ma wielką moc, ponieważ… Jezus jest Słowem. W Ewangelii św. Jana czytamy:

„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało” (J1,1-3).

Jeśli potrzebujesz uzdrowienia w jakimkolwiek aspekcie swojego życia, poszukaj, co Słowo Boże mówi na ten temat. Przyjmij je, rozważaj i ogłaszaj nad sobą. Ono naprawdę jest skuteczne, czytamy o tym w Liście do Hebrajczyków:

„Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (Hbr 4,12).

W Biblii wystarczy Słowa Bożego na każdą twoją potrzebę, ponieważ Bóg przygotował zaopatrzenie na każdą okoliczność twojego życia.

Słowa, które uzdrawiają serce

A co Bóg mówi na temat twojej wartości, niezależnie od tego, co usłyszałaś w swoim domu rodzinnym? Poniższe fragmenty Pisma Świętego przeczytaj na głos, ponieważ w ten sposób Tata Niebieski chce ci powiedzieć, jak cenna jesteś w Jego oczach i jak bardzo cię kocha. Usłysz to! A jeśli nie masz warunków do czytania na głos w pokoju, to od czego masz łazienkę? To może być twój „pokój modlitwy”, gdy wieczorem wszyscy już się z niej wyniosą.

„Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość” (Jr 31,3).

„Znam cię po imieniu i jestem ci łaskawy” (Wj 33,12).

Czy kiedykolwiek wydawało ci się, że twoje życie jest pomyłką? Że pojawiłaś się na świecie przypadkiem i wielkiej straty by nie było, gdybyś się nie urodziła? A jednak Bóg mówi, że On kochał cię od wieków. Byłaś jego marzeniem, które teraz się zrealizowało. Przy czym On kocha cię już od tylu stuleci, że zna cię naprawdę dobrze. I nie tylko zna, ale także ma nieodmienną postawę wobec ciebie: łaskawość. Innymi słowy, jesteś Jego pieszczochem i pupilką. Czy wiesz, czym jest łaska zawierająca się w „łaskawości”? To niezasłużona Boża przychylność – dar, na który nie musisz zapracowywać, ponieważ masz go już na starcie. Zapłacił za niego Jezus, swoją śmiercią na krzyżu, ale dla ciebie ta łaska jest za darmo. Inaczej nie byłaby łaską, ale nagrodą lub zapłatą.

„Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy” (1J 3,1). 

Czy wiesz, jaką wagę ma słowo Boże? Bóg cały świat powołał do istnienia swoim słowem – nie lepił go rękami (zrobił to wyłącznie z człowiekiem), ale mówił: „Niech stanie się światłość”, „Niechaj ziemia wyda rośliny zielone”, „Niech powstaną ciała niebieskie”. I na Jego słowo wszystko to materializowało się z nicości.

Kiedy Bóg w Ewangelii św. Jana mówi o tobie, że jesteś Jego dzieckiem – to jesteś nim naprawdę, a nie metaforycznie. Zostałaś córką Boga wtedy, gdy przyjęłaś Jezusa:

„Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli [Słowo Boże – czyli Jezusa],dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi,tym, którzy wierzą w imię Jego –którzy ani z krwi,ani z żądzy ciała,ani z woli męża,ale z Boga się narodzili” (J 1,12-13). 

Bóg cię obdarzył miłością. Nasi rodzice mogli nas począć bez miłości, ale Bóg tak „nie potrafi”. Jesteś na świecie tylko dlatego, że On cię wymyślił, pokochał i stworzył. I możesz być pewna, że miłość do ciebie nigdy Mu nie przejdzie! Skąd to wiemy? Ponieważ Bóg jest miłością (por. 1J 4,8) – to jest Jego natura, a nie cecha, która mogłaby ulec zmianie.

Przywilejem dla twojej rodziny było to, że mogła przyjąć od Boga jedno z Jego dzieci – ciebie. Ale nawet gdyby najbliżsi zrezygnowali z tego przywileju, żeby cię wychować, Bóg zrobiłby to przez kogoś innego.

„Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was – wyrocznia Pana – zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie. Będziecie Mnie wzywać, zanosząc do Mnie swe modlitwy, a Ja was wysłucham. Będziecie Mnie szukać i znajdziecie Mnie, albowiem będziecie Mnie szukać z całego serca” ( Jr 29,11-13).

Jeśli kiedykolwiek podejrzewałaś Boga, że ma upodobanie w zsyłaniu na ciebie cierpień i trudności, to nie był to Jego obraz, ale… diabła. Bóg potrafi nas uratować i wyciągnąć dobro z każdego nieszczęścia, jakie nas spotyka w tym upadłym świecie, jeśli Go o to poprosimy. Ale nie On jest tego nieszczęścia autorem. Jego plany wobec ciebie są dobre, dające ci pokój, zapewniające ci dobrą przyszłość – choć niekoniecznie w stu procentach zgodne z twoim planami, jeśli miałoby ci to przynieść szkodę.

„Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka, to jednak Pan mnie przygarnie” (Ps 27,10).

„Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie” (Iz 49,15).

Jeśli życie zapewniło ci traumę w postaci śmierci, odejścia lub emocjonalnej nieobecności któregoś z rodziców, to Bóg chce wypełnić to puste miejsce swoją miłością. Jak Mu na to pozwolić? Zaproś Go. Czytaj Jego słowo na ten temat i ogłaszaj je nad sobą. Myśl o Nim. Przyklej sobie Jego słowa na szafie lub lustrze i wracaj do nich jak do lekarstwa. Poszukaj charyzmatycznych chrześcijan, którzy pomodlą się o twoje uzdrowienie wewnętrzne.

„Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju, mówi Pan, który ma litość nad tobą” (Iz 54,10).

Tu czytasz potężną obietnicę, że Bóg będzie cię kochał do końca świata. Ponieważ jesteś już w Chrystusie, to jesteś z Nim związana przymierzem pokoju. W języku hebrajskim shalom (pokój) zawiera w sobie kilka znaczeń: radość, wolność, integralność, pojednanie, wspólnota, harmonia, sprawiedliwość, prawda, komunikacja11. To w takim razie przeczytaj raz jeszcze, co Bóg wnosi w relację z tobą: swoją radość, wolność, integralność, pojednanie, wspólnotę, harmonię, sprawiedliwość, prawdę, komunikację. Brzmi to jak spis posagu, tylko w tym przypadku wnosi go Oblubieniec, a nie oblubienica. To są Jego dary, do których On daje ci pełny dostęp. W dodatku Oblubieniec mówi ci, jak On cię widzi.

„Będziesz prześliczną koroną w rękach Pana,królewskim diademem w dłoni twego Boga.
Nie będą więcej mówić o tobie «Porzucona»,o krainie twej już nie powiedzą «Spustoszona».Raczej cię nazwą «Moje <w niej> upodobanie»,a krainę twoją «Poślubiona»” (Iz 62,3-4). 

Kolejne wyznanie, jak bardzo jesteś cenna dla Boga. W Jego oczach jesteś prześliczna i masz udział w Jego królewskiej godności. Nie masz na imię Azuba (Porzucona ), ale twoje imię brzmi teraz Chefsiba (Moje upodobanie). W dodatku jesteś teraz w dłoni swojego Boga, a to bardzo bezpieczne miejsce. Wyobrażasz sobie, że jesteś człowiekiem, w którym Bóg sobie upodobał? Powiedz na głos: „Bóg ma we mnie upodobanie. Nie z powodu tego, jak bardzo się staram, ale dlatego, że jestem Jego córką”.

Ćwiczenie – Co Bóg powiedział o tobie?

Bóg mówi nam o swojej miłości przez całe nasze życie. Dociera ona do nas przez piękno tego świata, przez miłość naszych rodziców i innych ważnych dla nas osób. A nawet przez gesty życzliwości ze strony zupełnie obcych ludzi.

Bóg mówił do ciebie dobre słowa przez innych. Postaraj się teraz przypomnieć je sobie. Jakie zdania na twój temat zbudowały cię, dodały ci skrzydeł, wsparły twoją motywację? Co zapamiętałaś jako odkrycie: „To ja naprawdę taka jestem?” i sprawiło ci to radość. Jakie dobre opinie o tobie dźwięczą ci w uszach, nawet po wielu latach? Każda z nas ma taki skarbiec w swojej pamięci, teraz szukamy do niego klucza.

Weź nową kartkę i zrób tę samą tabelkę.

Tym razem poszukaj w pamięci samych pozytywnych komunikatów na swój temat. Poproś Ducha Świętego, żeby ci je przypomniał.

Przeczytaj je sobie na głos i uciesz się nimi.

Te dobre słowa nie wzięły się znikąd. Bóg chciał, żebyś je usłyszała i dowiedziała się, jaka jesteś wartościowa dla Niego i dla innych.

8www.mamadu.pl/150359,jaka-powinna-byc-szkola-edukacja-wedlug-alberta-einsteina-cytaty (dostęp 28.02.2022).

9 Dla niewtajemniczonych – zabawa z lat dziewięćdziesiątych, w której kilkumetrowej długości okrąg z gumy majtkowej rozciągany był pomiędzy dwiema stojącymi dziewczynkami, a trzecia skakała. Sekwencję skoków trzeba było wykonać na stopniowo podwyższanym poziomie: kostki, kolana, uda, pas, pachy. Przy czym ostatnie dwa poziomy pokonywały tylko dziewczęta lekkie i skoczne jak pasikonik. Ja do nich nie należałam.

10 Potwierdza to Katechizm Kościoła Katolickiego, 104: „W Piśmie Świętym Kościół nieustannie znajduje swój pokarm i swoją moc, ponieważ przyjmuje w nim nie tylko słowo ludzkie, ale to, czym jest ono rzeczywiście: Słowo Boże. «W księgach świętych Ojciec, który jest w niebie, spotyka się miłościwie ze swymi dziećmi i prowadzi z nimi rozmowę»”; www.teologia.pl/m_k/kkk1p05.htm (dostęp: 3.01.2023).

11www.apologetyka.katolik.pl/pokoj-bozy-szalom (dostęp: 2.03.2022).

świadectwo

Agata: Do prawdy o sobie dochodziłam przez długi proces zdrowienia duchowego i terapię psychologiczną. Powiedziałam kiedyś Bogu: – Działaj, oddaję Ci moje życie. Codzienna modlitwa stała się po prostu jak oddech, sakramenty – pokarmem, Msza z modlitwą o uzdrowienie – oczyszczaniem. Towarzyszył temu długi proces demaskowania moich zakodowanych schematów, uruchamianych zupełnie poza moją świadomością.

Słowa, słowa…

Pamiętam szczególnie jedną Mszę z modlitwą o uzdrowienie, a konkretnie moment, gdy usłyszałam pieśń: „Jestem dzieckiem Boga, synem, na którego czekał Bóg”. W refrenie padały słowa: „Bo jestem upragnionym dzieckiem…”. Moje serce ścisnęło się wtedy jak gąbka i popłynęły mi łzy. To zdanie, że jestem upragnionym dzieckiem, na które Ktoś czekał, dotknęło rany mojego serca. Było nią nieuświadomione dotąd poczucie bycia dzieckiem niechcianym, „wpadką”. Słuchając tej pieśni miałam wrażenie, jakby ktoś wcisnął mi szybkie przewijanie taśmy w filmie wstecz – i wróciło wspomnienie słów, które jako mała dziewczynka usłyszałam z ust mojej mamy. Opowiadała mi, jak trudną ciążę miała ze mną: od samego początku były poważne problemy i komplikacje, byłam trzecim dzieckiem z konfliktu serologicznego i nie powinnam w ogóle się „przydarzyć”. Było też ryzyko, że urodzę się niepełnosprawna. Mama powiedziała mi, że gdybym urodziła się ciężko chora, oddałaby mnie, bo nie byłaby w stanie wychowywać niepełnosprawnego dziecka.

Jako wcześniak, urodziłam się w stanie ogólnym bardzo złym. Z opowieści mamy wiedziałam, że nie chciała nawiązać ze mną więzi, nie przychodziła do mnie do inkubatora, ponieważ rokowania były aż tak złe. Poza tym, jako wcześniak podobno byłam „bardzo brzydka”. Znałam tę historię od dziecka, słyszałam ją kilkakrotnie, po raz pierwszy jako sześcio- lub siedmiolatka. Pomyślałam sobie wtedy: „Ufff, całe szczęście, że jestem zdrowa i nawet ładna, więc mama mnie chce”.

Superdziecko