Bądź swoim szczęściem - Tina Turner - ebook + książka

Bądź swoim szczęściem ebook

Turner Tina

0,0
59,50 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Autobiografia Tiny Turner to książka niezwykła. Bardzo osobista, szczera, a przy tym pouczająca. Dzięki niej każdy może znaleźć własną ścieżkę rozwoju duchowego, a także poznać skuteczne sposoby na osiągnięcie spokojnego umysłu i wzmocnienie poczucia własnej wartości. Publikacja przybliża też pełen uniwersalnej mądrości świat buddyzmu i filozofii Wschodu. Uczy, jak przy pomocy pozytywnego myślenia nadać własnej rzeczywistości wymarzony kształt. Tina Turner, stosując praktyki duchowe, takie jak czantowanie i medytacje, rozwiązała wiele swoich problemów osobistych. Ty również możesz skorzystać z jej doświadczeń i przemyśleń, by odmienić swoje życie. Odkryj i wykorzystaj moc buddyjskiej duchowości

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 208

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



InneksiążkiAutorki

My love story

Ja, Tina

REDAKCJA: Mariusz Golak

SKŁAD: Krzysztof Remiszewski

PROJEKT OKŁADKI: Krzysztof Remiszewski

TŁUMACZENIE: Bartosz Palocha

ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Vera Tammen

ZDJĘCIA WEWNĘTRZNE: 1, 3, 4, 5: Johnson Publishing Company Archive. Dzięki uprzejmości The Ford Foundation, J. Paul Getty Trust, Johna D. oraz Catherine T. MacArthur Foundation, Andrew W. Mellon Foundation i Smithsonian Institution2, 8, 10: Carol Holladay6, 7: © 1981 Lynn Goldsmith9: Brian Lanker Archive11: Paul Warner/WireImages via Getty Images12: Tina Turner13: Xaver Walser/Urs Gantner14: Xaver Walser/Taro Gold

FRAGMENT „Let Go Let God” przedrukowany dzięki uprzejmości Amy Sky i Olivii Newton-John. FRAGMENT „Woodstock” przedrukowany dzięki uprzejmości Joni Mitchell.

WSZYSTKIE JAPOŃSKIE SYMBOLE KALIGRAFICZNE przedrukowane dzięki uprzejmości Taro Golda.

Wydanie I

Białystok 2022

ISBN 978-83-8301-182-0

Tytuł oryginału: Happiness Becomes You. A Guide to Changing Your Life for Good

Copyright © 2020 by Tina Turner

© Copyright for the Polish edition by Studio Astropsychologii, Białystok 2021

All rights reserved, including the right of reproduction in whole or in part in any form.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy żadna część tej książki nie może być powielana w jakimkolwiek procesie mechanicznym, fotograficznym lub elektronicznym ani w formie nagrania fonograficznego. Nie może też być przechowywana w systemie wyszukiwania, przesyłana lub w inny sposób kopiowana do użytku publicznego lub prywatnego – w inny sposób niż „dozwolony użytek” obejmujący krótkie cytaty zawarte w artykułach i recenzjach.

Książka ta zawiera informacje dotyczące zdrowia. Wydawca dołożył wszelkich starań, aby były one pełne, rzetelne i zgodne z aktualnym stanem wiedzy w momencie publikacji. Tym niemniej nie powinny one zastępować porady lekarza lub dietetyka, ani też być traktowane jako konsultacja medyczna lub inna. Jeśli podejrzewasz u siebie problemy zdrowotne lub wiesz o nich, powinieneś koniecznie skonsultować się z lekarzem, zanim samodzielnie rozpoczniesz jakikolwiek program poprawy zdrowia. Wydawca ani Autor nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za jakiekolwiek negatywne skutki dla zdrowia, mogące wystąpić w wyniku stosowania zaprezentowanych w książce metod.

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku.

www.facebook.com/Wydawnictwo.Studio.Astropsychologii

15-762 Białystok

ul. Antoniuk Fabr. 55/24

85 662 92 67 – redakcja

85 654 78 06 – sekretariat

85 653 13 03 – dział handlowy – hurt

85 654 78 35 – www.talizman.pl – detal

strona wydawnictwa: www.studioastro.pl

Więcej informacji znajdziesz na portalu www.psychotronika.pl

WSTĘP

Gdziekolwiek się nie udam, zawsze jestem poruszona spotkaniami z ludźmi, którzy opowiadają, jak bardzo zainspirowało ich moje życie. Chodzi im o te wszystkie wyzwania, jakim musiałam stawić czoła podczas osiemdziesięciu lat spędzonych na tej planecie.

Mogę powiedzieć, że jestem z natury osobą bardzo odporną. Jednak z drugiej strony wiem, że otrzymałam również pomoc. I nie mam tu na myśli sławy i pieniędzy, których szczęśliwie obu zaznałam. Mam na myśli pomoc, która jest istotna dla dobrego samopoczucia, odczuwania radości i wzmacniania naturalnej odporności. A to zawdzięczam życiu duchowemu.

To są wielkie słowa, łatwe do wypowiedzenia, ale trudniejsze do wytłumaczenia. Ale w książce „Bądź swoim szczęściem” z wielką przyjemnością podzielę się z wami opowieścią o mojej duchowej podróży.

Zawsze chciałam być nauczycielką, ale uważałam, że muszę poczekać na odpowiedni moment, kiedy będę mieć coś rzeczywiście ważnego do powiedzenia. Kiedy będę pewna, że faktycznie mogę zaoferować prawdziwą mądrość.

Ten czas właśnie nadszedł.

Kiedy piszę te słowa, przeżywamy jedną z najgorszych pandemii ostatnich stu lat. Przez tę tragedię wielu z nas opłakiwało stratę swoich bliskich, inni z kolei przeżywali utratę dorobku swojego życia. A teraz doświadczamy horroru, jakim jest wojna, która znowu wybuchła w Europie. Serce mi krwawi, kiedy razem z wami muszę się mierzyć z tą nową, niepewną rzeczywistością.

Jeśli nawet w tym konkretnym przypadku należysz do niewielkiej grupy, którą ominęło bezpośrednio to nieszczęście, to jednak wiadomym jest, że nikt nie jest w stanie przejść przez życie, nie stawiając czoła przeszkodom i problemom. Co więcej, mocno wierzę, że powinniśmy wybrać nadzieję i wykorzystać te wszystkie złe doświadczenia. A teraz jesteśmy świadkami horroru wojny ponownie wybuchającej w Europie. Serce mnie boli, gdy stoję z tobą w tym nowym, niepewnym krajobrazie, by pchnąć nasze życie mocno do przodu.

Ostatnio wiele razy zastanawiałam się nad wszystkimi przeciwnościami losu, jakich zaznałam w ciągu ostatnich dziesięciu lat, kiedy to zmagałam się z całą serią poważnych problemów zdrowotnych, które niemal mnie zabiły. Przechodząc przez to wszystko, miałam wiele sposobności, by przyjrzeć się swojemu życiu i zadać sobie kilka trudnych pytań.

Jak pokonałam tak wiele życiowych trudności? A ich lista jest naprawdę długa, począwszy od nieszczęśliwego dzieciństwa, porzucenia, przemocy w małżeństwie, załamania się kariery, finansowej ruiny, przedwczesnej śmierci w rodzinie, a skończywszy na licznych chorobach.

Znalazłam się w wielu okolicznościach i poddawana byłam licznym siłom, których nie byłam w stanie zmienić ani ich kontrolować. Odkryłam jednak sposób, w jaki powinnam odpowiadać na tego typu wyzwania, a to pozwoliło mi zmienić moje życie. Najbardziej wartościowa pomoc przyszła z wnętrza. Zrozumiałam, że spokój wewnętrzny pojawia się dzięki własnej pracy nad tym, by nasze wewnętrzne ja stało się lepsze. Zaczęłam tę pracę, kiedy byłam już po trzydziestce, odkrywając odmieniającą siłę duchowości.

Duchowość nie jest przywiązana do jakiejś jednej, konkretnej religii czy filozofii. To nie jest własność stanu kapłańskiego. Duchowość to indywidualne przebudzenie i związek z Matką Ziemią oraz całym wszechświatem, co z kolei zwiększa naszą otwartość i czyni nas bardziej pozytywnymi.

Moje przebudzenie rozpoczęło się jakieś pięćdziesiąt lat temu poprzez moją praktykę i studiowanie buddyzmu. To było od dawna moim głębokim marzeniem, żeby podzielić się z wami opowieścią o najbardziej cennym momencie w moim życiu. Ta książka zawiera moje osobiste porady, jak zbudować stan trwałego szczęścia. Staram się wytłumaczyć duchowe prawdy, które pojęłam na trudnej drodze do szczęścia, trwającej od dzieciństwa aż do dziś.

W tej książce podzielę się z wami doświadczeniami, o których jeszcze nie opowiadałam. Podzielę się również tą najgłębszą wiedzą, która mi się objawiła, a także tymi wszystkimi ukochanymi starymi zasadami, które również tobie pomogą naładować duchowe baterie.

Dzielę się z tobą tymi spostrzeżeniami, abyś miał narzędzia, dzięki którym będziesz w stanie pokonać własne przeszkody, nawet jeżeli teraz wydają ci się niemożliwe do pokonania, i zrealizować swoje własne marzenia tak, by osiągnąć prawdziwe szczęście. Chcę cię namówić do otworzenia swojego serca i umysłu, odświeżenia swojego ducha z nową nadzieją, odwagą i współodczuwaniem, tak żeby poprzez zmianę samego siebie można było zmienić świat.

Pozwól mi pokazać ci wszystkie te wspaniałe ścieżki, które sprawią, że „Będziesz swoim szczęściem”.

Tina Turner

Rozdział 1POWITANIE NATURY

Dziękuję ci, że jesteś sobą. Dokładnie tym, kim jesteś. Dziękuję ci za te wszystkie życiowe doświadczenia, które przywiodły cię dokładnie do tego momentu, gdy zacząłeś czytać te słowa, napisane specjalnie dla ciebie.

Dziękuję ci za otworzenie tej książki, dzięki czemu będę mogła podzielić się z tobą duchową lekcją, jaką otrzymałam w ciągu osiemdziesięciu lat mojego życia.

Każdy z nas przyszedł na świat z własną, niepowtarzalną misją, z życiowym celem, który tylko my możemy wypełnić. W to przynajmniej wierzę. Wierzę również, że istnieje coś, co nas wszystkich łączy. A jest tym odpowiedzialność za naszą ludzką rodzinę, za to, by była bardziej przyjazna i szczęśliwsza.

Pierwszy raz poczułam działanie wszechświata dzięki mojemu codziennemu doświadczaniu dojrzewania w Nutbush. To takie małe, prowincjonalne miasto w stanie Tennessee. Jako dziecko uwielbiałam spędzać czas na świeżym powietrzu, biegać po polach, patrzeć w gwiazdy. Uwielbiałam zajmować się zwierzętami, zarówno tymi domowymi, jak i żyjącymi w naturalnym środowisku, oraz słuchać odgłosów przyrody.

Nawet jako mała dziewczynka wyczuwałam tę niewidzialną siłę wszechświata, kiedy każdego dnia wędrowałam po otwartych szeroko pastwiskach. Komunikowanie się z przyrodą nauczyło mnie zaufania do własnej intuicji. Dzięki temu bez względu na to, gdzie się znalazłam, zawsze odnajdywałam drogę powrotną do domu. Kiedy się huśtałam na drzewie, zawsze się łapałam za najsilniejszą gałąź, a brodząc w strumieniu, unikałam kryjących się w nim zdradliwych kamieni.

Uczyłam się słuchać własnego serca, które z kolei nauczyło mnie, że ty i ja jesteśmy połączeni ze sobą i wszystkimi innymi na tej planecie. Jesteśmy wszyscy połączeni poprzez tajemną naturę samego życia, fundamentalną energię, która tworzy wszechświat.

W tym naszym skomplikowanym, obfitującym w sprzeczności świecie odkrywamy zapierające dech w piersi piękno w najbardziej niezwykłych miejscach. Pojawienie się bajecznie kolorowej tęczy poprzedzają czarne chmury. Przepiękne motyle wyłaniają się z szarych kokonów. A najpiękniejsze kwiaty lotosu wykwitają z głębokiego i gęstego mułu.

Jak myślisz, dlaczego życie jest właśnie tak skonstruowane?

Być może te wszystkie tęcze, motyle i kwiaty lotosu są właśnie po to, by przypominać nam, że cały nasz świat jest mistycznym dziełem sztuki – uniwersalnym płótnem, na którym każdy z nas maluje swoje własne historie, dzień za dniem, pociągnięciami pędzla naszych myśli, słów i czynów.

Choć odczuwałam to instynktownie już od dzieciństwa, dopiero po trzydziestce zaczęłam świadomie postrzegać życie w ten sposób. Nie jestem pewna, czy dziewięcioletnia ja zbierająca ręcznie bawełnę w Tennessee marzyła o tym dniu czterdzieści lat później, kiedy będzie ściskać rękę angielskiej królowej. Chociaż z drugiej strony, na pewnym głębokim poziomie, nawet takie pozornie nierealne marzenia również znajdowały się w zasięgu mojej wyobraźni.

Kto by się spodziewał jakichś niezwykłych osiągnięć od takiej dziewczyny z farmy jak ja, urodzonej pomiędzy Wielkim Kryzysem a pierwszymi dniami II wojny światowej? Tak czy siak, ścieżka mojego życia rzeczywiście przypomina kwiaty lotosu. Kwitnące w kółko, wbrew wszelkim przeciwnościom. I do tego za każdym razem coraz silniejsze.

Nieważne, gdzie się urodziłeś ani kim są Twoi rodzice. Wydaje mi się, że już na początku życia każdego człowieka pojawia się mieszanka różnych okoliczności, zarówno tych negatywnych, jak i pozytywnych. Jedyna różnica polega na tym, że niektórzy z nas doświadczają więcej tych pierwszych. Jestem również przekonana, że istnieje nierozerwalny związek między nami a naszymi przodkami. Niejako stoimy na barkach tych, którzy byli przed nami.

Jeśli miałabym podzielić się jakąś jedną, konkretną lekcją, jaką otrzymałam, a która szczególnie mnie zainspirowała, to byłaby to lekcja o przeciwnościach losu. Jeżeli napotykamy ich w naszym życiu wiele, a tak było w moim przypadku, to nie musi to oznaczać czegoś absolutnie złego. Wszystko zależy od nas, jak sami to wykorzystamy, jak użyjemy to do kształtowania samych siebie i naszej przyszłości, a co ostatecznie będzie miało wpływ na nasz sukces i szczęście.

Im gęstszy muł, tym mocniejszy kwiat lotosu z niego wyrasta. Ma więcej siły, by wznosić się ponad to błoto. By sięgać słońca. To samo tyczy się ludzi. Wiem to, bo sama tego doświadczyłam. I wiem, że ty również to potrafisz.

Jak to zrobiłam? O tym właśnie chcę ci opowiedzieć.

Moje rodzinne miasto Nutbush jest położone w hrabstwie Haywood w zachodniej części stanu Tennessee. Wokół niego wiją się obrośnięte wiciokrzewem drogi. Haywood był, i ciągle jest, cichą, rolniczą okolicą o bardzo silnych religijnych korzeniach. To właśnie tam znajduje się najstarsza synagoga w Tennessee. Zbudowano ją w 1882 roku. Również tam znajdują się miejsca, gdzie uczestniczyli w życiu religijnym członkowie mojej rodziny. Zarówno the Spring Hill Baptist Church, jak i Woodlawn Baptist Church zostały zbudowane przez byłego niewolnika, Hardina Smitha. Wyedukowany w tajemnicy przez żonę właściciela plantacji, Smith stał się szanowanym kaznodzieją i założył kongregację, z której wyrósł Woodlawn Baptist Church, gdzie mój dziadek i ojciec służyli jako diakoni.

To dzięki naciskowi, jaki wielebny Smith kładł na edukację, na początku XX wieku w naszym hrabstwie był najwyższy procent czarnej ludności potrafiącej czytać i pisać w całym Tennessee. Jedna ze szkół założonych przez wielebnego Smitha dla czarnych dzieci przekształciła się później w Carver High School, do której chodziłam. Wielebny Smith dawał również możliwość występowania wielu czarnym muzykom i śpiewakom, co położyło podwaliny pod silną tradycję muzyczną w regionie, z której później wyrosłam.

Pojawiłam się na świecie pod koniec 1939 roku w pewnej pozbawionej okien piwnicy. Było to miejsce w szpitalu obsługującym nasze hrabstwo, gdzie zajmowano się „kolorowymi” kobietami. Moi rodzice nadali mi imiona Anna Mae, pod którymi byłam znana aż do osiągnięcia pełnoletności.

Mój ojciec, Richard Bullock, pracował jako zarządca farmy należącej do białej rodziny Poindexterów. Mieszkaliśmy obok w naszym własnym, czteropokojowym domu. Przylegał do niego jednoakrowy ogródek warzywny.

W tamtym czasie rzadko się zdarzało, żeby czarni gościli w domach białych. Jednak ja i moja starsza siostra Alline często byłyśmy zapraszane na lemoniadę i przekąski do Poindexterów. Jedynie w przypadku, gdy mieli w domu białych gości, wiedziałyśmy, że nie możemy się tam pojawić.

W pierwszej połowie XX wieku rasizm był czymś powszechnym. Jak w przypadku większości hrabstw położonych na południu, również w naszym przemoc była na porządku dziennym. Rok po moim urodzeniu miał miejsce ostatni lincz w Tennessee. Zdarzyło się to niedaleko od naszego domu.

Elbert Williams był jednym z pierwszych aktywistów działających na rzecz praw człowieka na naszym terenie. W 1940 roku próbował zarejestrować czarnych wyborców. Zapewniało im to państwo, jednak w praktyce przez dłuższy czas było to martwą literą prawa. Za ten pełen odwagi akt przyszło Williamsowi zapłacić najwyższą cenę. W pewną straszną noc został porwany ze swojego domu przez szeryfa i jego gang, który w brutalny sposób zakończył jego życie.

Morderstwo Williamsa uciszyło ruch walki o prawa człowieka w naszym hrabstwie na dwadzieścia lat.

Mimo zbrodni jakiej dokonał, szeryf ciągle sprawował swoją funkcję. Zdarzało mi się go widywać. Jednak ludzie nie rozmawiali o tym. O takich sprawach się po prostu nie dyskutowało. Panowało kruche porozumienie pomiędzy odseparowanymi od siebie obywatelami, którego nikt nie chciał zaburzać.

Rasizm kwitł, a ja miałam własne problemy. Jednym z najważniejszych było odkrycie, że moi rodzice szczerze się nie znoszą. Obserwowałam, jak bez ustanku walczą ze sobą. Niestety była to bitwa bez zwycięzców, a ich nieszczęście rzuciło cień na całe moje dzieciństwo.

Co za niekończący się łańcuch

nieszczęść wykuwany jest

przez uprzedzenia.

— LENA HORNE

„Kochaj bliźniego swego”

jest przykazaniem, które mogłoby odmienić świat,

gdyby tylko było stosowane.

— MARY MCLEOD BETHUNE

Kolejnym problemem była moja matka Zelma. Widziałam, jak bardzo jest przywiązana do mojej siostry. Jednak w moim przypadku było zupełnie inaczej. Wiedziałam, że jestem dzieckiem, którego nie chciała. I było to dużym ciężarem do uniesienia dla małej dziewczynki, jaką wtedy byłam.

Moi rodzice wierzyli, że zmiana otoczenia zmieni również ich życie na lepsze. Dlatego też kilka razy wyprowadzali się z Nutbush, ale niestety nie zabierali nas ze sobą. Kiedy miałam zaledwie trzy lata, wyjechali do bazy wojskowej w Knoxville, jakieś 565 kilometrów od domu. Nie mieliśmy telefonu, więc nie było z nimi kontaktu. Miałam wtedy wrażenie, że gdyby przeprowadzili się na Księżyc, byliby bliżej. Księżyc przynajmniej widywałam każdego wieczoru.

Co prawda moja matka nie obdarzała mnie ciepłymi uczuciami, to jednak mogłam liczyć na rodzinę z jej strony. Uwielbiałam moją przezabawną babcię, zwaną Mamą Georgie, oraz trzy lata starszą kuzynkę Margaret. To ona została moim pierwszym mentorem, najlepszą przyjaciółką i duchową siostrą. W pewnym sensie zastępowała mi matkę. To ona przeprowadzała ze mną „te rozmowy”, kiedy zaczęłam dorastać. Była jedyną osobą, która mogła to zrobić.

Dlatego też wielkim rozczarowaniem było dla mnie, że kiedy moi rodzice opuścili Nutbush, moja siostra Alline została z Mamą Georgie. Musiałam zamieszkać z dziadkami ze strony ojca, Mamą Roxanną i Papą Alexem. Byli to niezwykle rygorystyczni i ponurzy głosiciele Biblii. Mieszkanie z nimi było dla mnie prawdziwą udręką. Byłam dzieckiem pełnym humoru, lubiącym się bawić, biegać po polach, tarzać się w błocie, szaleć z przyjaciółmi, tańczyć po całym domu, mieć rozpuszczone włosy. Niestety moja naturalna hałaśliwość nawet w najmniejszym stopniu nie była dozwolona w tamtym domu.

Mama Roxanna zmuszała mnie do chodzenia do kościoła. Nie cierpiałam tego przez nieznośny gorąc, jaki panował wewnątrz budynku. Oczywiście nie było tam klimatyzacji. Jednak to, co było jeszcze bardziej zaskakujące dla mojego młodego umysłu, był fakt, że wszyscy się odświętnie ubierali tylko po to, by siedzieć w tym piekarniku i słuchać kazania. Nigdy nie rozumiałam, o czym mówił kaznodzieja, a dorośli nawet nie starali się, by wytłumaczyć to dzieciom. Dla mnie siedzenie tam i spływanie potem było męczącym ćwiczeniem się w nudzie.

Na szczęście któregoś razu rodzice pozwolili nam przyjechać do Knoxville. W czasie naszego pobytu po raz pierwszy poszłam do kościoła zielonoświątkowców. Było to zupełnie inne doświadczenie od naszego powściągliwego kościoła baptystów. Praktyka religijna była tam bardziej żywiołowa, co okazało się dla mnie czymś atrakcyjnym. Zdarzało się, że podczas nabożeństw ludzie wpadali w trans. Wtedy zaczynali krzyczeć, tańczyć i śpiewać w bocznych nawach. Podczas nabożeństw zdecydowanie dużo się działo, co bardziej odpowiadało mojej naturze. Od razy dołączałam do innych, śpiewając i tańcząc.

Pewnego dnia tak mnie poniosło, że w tańcu zgubiłam spódnicę. Niektórzy nawet padali na ziemię i dostawali konwulsji. W tamtym czasie tłumaczyłam sobie, że po prostu musieli być zbyt podekscytowani. Jednak nie chodziło o to, że uczestnictwo w aktywnościach zielonoświątkowców dało mi więcej doświadczeń duchowych niż spokojniejsze nabożeństwa baptystów. Chodzi o to, że tam mi się bardziej podobało, bo przypominało to prawdziwy spektakl.

Wkrótce musiałam wrócić do Nutbush i zacząć uczestniczyć w niedzielnej szkółce w kościele baptystów. Nie miałam z tym problemu, bo dzięki temu zyskałam możliwość spotkania się z innymi dziećmi. A gdy już nieco podrosłam i mogłam dołączyć do chóru, okazało się to strzałem w dziesiątkę. Miałam wtedy osiem lub dziewięć lat i byłam najmłodsza w całej grupie. Reszta to byli nastolatkowie. Nawet będąc tak młoda, posiadałam najsilniejszy głos w całym chórze i byłam często wybierana do śpiewania solo. Jak już wcześniej wspomniałam, nie mieliśmy w domu telefonu. Moim telefonem był mój własny głos, który wykorzystywałam, by wykrzykiwać informacje do przyjaciół i sąsiadów na odległość. Szybko nauczyłam się nim tak operować, żeby nie nadwyrężać strun głosowych. Dzięki temu mój głos stał się bardzo silny, co okazało się przydatne w moim późniejszym życiu.

Kiedy miałam pięć lat, moi rodzice wrócili do Nutbush. Mogłam już opuścić dom moich dziadków i jego duszny klimat. Niestety szybko okazało się, że klimat w naszym domu jest niewiele lepszy, ponieważ moi rodzice ciągle sobie skakali do oczu.

Jak tylko zaczynali ze sobą walczyć, od razu wybiegałam z domu, żeby znaleźć sobie jakieś spokojne miejsce, gdzie mogłam uciszyć serce. Siedząc nad strumieniem, obserwowałam ważki, które najpierw unosiły się nad wodą, później nurkowały, by ugasić pragnienie, momentalnie się wynurzały i znikały równie szybko, jak się pojawiły.

Wtedy sama fantazjowałam, że rosną mi skrzydła, dzięki czemu mogę odlecieć do jakiegoś szczęśliwszego miejsca. Najczęściej był to dom, gdzie nikt z nikim nie walczy, a ja mogę być kochana taka, jaką jestem.

Każdego dnia miej wgląd w samego siebie

i tam szukaj wewnętrznej siły,

a wtedy świat na pewno cię nie przygasi.

— KATHERINE DUNHAM

Każdy posiada dar robienia czegoś,

choćby to był dar bycia

dobrym przyjacielem.

— MARIAN ANDERSON

Ale to było tylko marzenie. Kiedy miałam jedenaście lat, moja matka odeszła i nigdy nie wróciła. Przeniosła się do St. Louis. Nie wysłała nawet krótkiego listu. Nigdy. Każdego dnia czekałam na jakąś wiadomość, łudząc się, że o mnie pamięta. Niestety nie zobaczyłam jej aż do pogrzebu Mamy Georgie, jakieś pięć lat później.

Kiedy skończyłam trzynasty rok życia, odszedł również mój ojciec. Wyjechał do Detroit.

Zostałam z moimi krewnymi. Początkowo mój ojciec starał się utrzymywać z nami kontakt i co pewien czas przesyłał jakąś sumę pieniędzy na moje utrzymanie. Jednak sam nigdy nie wrócił. Byłam więc dzieckiem bez rodziców i prawdziwego domu.

Na szczęście ciągle miałam moją kuzynkę Margaret.

Byłyśmy z Margaret prawdziwymi bratnimi duszami. Dzieliłyśmy się swoimi marzeniami i sekretami. Stworzyłyśmy sobie bezpieczną przestrzeń. Kiedy miałam czternaście lat powiedziała mi coś, czego się absolutnie nie spodziewałam: była w ciąży. Poczułam się zdezorientowana, ponieważ Margaret wydawała się zawsze taka ostrożna. Choć miała siedemnaście lat, to nigdy nie dostawała fioła na punkcie chłopaków, jak to było w przypadku innych dziewczyn. Jej największym marzeniem było pójście do college’u.

Zwierzyła mi się, że dziecko i college nawzajem się wykluczają, więc postanowiła przerwać ciążę. Nie wiedziała jednak jak, więc próbowała starych domowych środków, takich choćby jak picie ciepłych mikstur z czarnego pieprzu. Jednak na próżno. Wszystkie te próby kończyły się jedynie rozstrojem żołądka i nieprzyjemnym zapachem z ust.

Niestety zaledwie tydzień po tym, jak wyjawiła mi swój wielki sekret, Margaret zginęła w strasznym wypadku samochodowym. Stało się to pod koniec stycznia 1954 roku.

Nie mogłam w to uwierzyć. Moja Margaret, radość mojego życia. Byłam zdruzgotana. Zagubiona. Samotna.

Śmierć była tym, o czym raczej nie myślałam, zanim odeszła Margaret. Co prawda uczestniczyłam w pogrzebie Papy Alexa, kiedy miałam jedenaście lat, ale, mówiąc szczerze, kiedy zobaczyłam go leżącego w trumnie, wyglądał dla mnie jak ktoś znajdujący się w stanie błogiego snu.

Utrata Margaret to było coś zupełnie innego. Nic nigdy nie uderzyło mnie tak mocno.

Do tej pory byłam świadkiem cyklu przemijania w przyrodzie. Rośliny i zwierzęta przychodzą i odchodzą w swoim własnym czasie. Słyszałam również o zgonach wśród przedstawicieli naszej społeczności. Byli to zarówno starzy, jak i młodzi, umierający w różnych okolicznościach. Ale tym razem było to coś bardzo osobistego.

Po śmierci Margaret słyszałam często, że taka była wola Boga. W końcu nasza społeczność była zdominowana przez baptystów i to była naturalna odpowiedź na nagłą tragedię. Zresztą jedną z wielu, w której młodzi ludzie tracili życie. Wcześniej przeżyliśmy śmierć mojej przyrodniej siostry Evelyn (dziecko mojej matki z poprzedniego związku). Myśląc o tajemnicy życia i śmierci, nie mam problemu z koncepcją, że wszystkim tym steruje jakaś uniwersalna siła. Jednakże idea brodatego, starego białego mężczyzny w kosmosie, który monitoruje ludzką aktywność na ziemi, wydaje się niewiarygodna i po prostu nierzeczywista.

Nie potrafiłam wtedy wyrazić własnymi słowami, czym jest Bóg, bo nie znałam jeszcze odpowiedniego słownictwa. Jednak dokładnie pamiętam, że od najmłodszych lat potrafiłam doświadczać „boskości” Matki Natury. Coś mi mówiło, że noszę w sercu jakiś kawałek Boga, nawet jeżeli tradycyjne wierzenia mojej rodziny i sposób, w jaki praktykowali swoją religię, nie odpowiadał mi. Chciałam, żeby praktykowali to, co sami głosili, i żyli w bardziej pozytywny sposób. Szczególnie po śmierci Margaret wiedziałam, że muszę znaleźć swoją własną drogę, by dalej żyć, zbudować swoją własną drogę do szczęścia.

Spędzałam mnóstwo czasu na świeżym powietrzu, gdzie mogłam rozmyślać w spokoju.

Środowisko naturalne było dla mnie jedynym otoczeniem, gdzie zawsze czułam się mile widziana i odczuwałam przyjemność wynikającą z przynależności. To był mój najprawdziwszy rodzinny dom. Bez względu na to, czy siedziałam nocą w ogrodzie i gapiłam się na rozgwieżdżone niebo, czy też w południe leżałam pod tulipanowcem, obserwując szybujące motyle, zawsze odczuwałam uzdrawiającą siłę miłości natury i cała się w tym zanurzałam.

Nie pozwalałam, by niestabilna sytuacja rodzinna przeszkadzała mi w odnajdywaniu radości w świecie, jaki roztaczał się wokół mnie. A w tamtych czasach Nutbush i pozostałe tereny na północ od Memphis były prawdziwą mekką dla muzyków wykonujących gospel, bluesa czy jazz. Występowali w naszych kościołach, kawiarniach i knajpach i to się stało moją pierwszą muzyczną inspiracją. Uwielbiałam słuchać różnych rodzajów muzyki i robiłam to, jak tylko była ku temu sposobność. Co prawda nie mieliśmy w tamtym czasie adapteru, ale zawsze było radio. I to mi wystarczało.

Uwielbiałam śpiewać w chórze kościelnym, a czasami nawet występowałam z Bootsie Whitelowem. Był to popularny muzyk z Nutbush, lider String Bandu. Kiedy chodziłam do szkoły średniej, mój nauczyciel zaczął uczyć mnie nawet śpiewu operowego. Oczywiście miałam także inne zainteresowania. Byłam dobra w bieganiu, w grze w kosza, a także świetnie radziłam sobie jako cheerleaderka.

Ale ponad wszystko uwielbiałam filmy. Jak tylko nadarzała się taka okazja, chodziłam do miejscowego kina. Dokładnie zapamiętywałam całe sceny filmowe, by następnie je odtwarzać dla całej rodziny. Po obejrzeniu „Małych Kobietek” uwielbiałam odgrywać scenę, w której Jo i Amy (w tych rolach June Allyson i Elizabeth Taylor) udawały, że mdleją. Pewnego razu odegrałam tak doskonale omdlenie, że przeraziłam moją siostrę. Kiedy padłam na podłogę, myślała, że naprawdę zeszłam!

Fantazjowanie o srebrnym ekranie często pomagało mi przetrwać ciężkie czasy. Kiedy w upalne dni pracowałam na polu, zbierając bawełnę czy truskawki, wyobrażałam sobie, że mieszkam w jakimś pięknym miejscu, jak te wszystkie eleganckie gwiazdy kina. Oczywiście nie miałam pojęcia, gdzie znajduje się to magiczne „Hollywood”. Jednak gdzieś bardzo głęboko byłam przekonana, że te uprawne pola nie są moim przeznaczeniem. Dzięki mojej silnej wierze nie byłam przytłoczona przez ówczesną, trudną sytuację. Wiedziałam, że któregoś dnia znajdę sposób, by wydostać się na szeroki świat.

Moja letnia wizyta w Knoxville dała mi poznać przedsmak innego świata. Miałam wtedy pięć lat i ten świat, z wysokimi budynkami z cegły, szerokimi ulicami i rozświetlonymi witrynami eleganckich sklepów pełnych najnowszych produktów, przypadł mi do gustu. Jedenaście lat później Mama Georgie nagle odeszła. Wtedy moja matka zaprosiła mnie do St. Louis. Miałam z nią zamieszkać. Wtedy zaczęło się dla mnie zupełnie nowe życie.

Kiedy po raz pierwszy zamieszkałam w wielkim mieście, czułam się jak kompletny outsider. Na szczęście nie była to dla mnie nowa sytuacja. W rodzinie zawsze czułam się jak outsider, więc mogłam się szybko do tego przystosować. Kiedy miałam siedemnaście lat, po raz pierwszy poszłam do klubu „Manhattan”. Była to tętniąca życiem, przesiąknięta dymem papierosów muzyczna scena. To właśnie tam spotkałam dwóch mężczyzn, którzy odegrali istotną rolę w moim życiu.

Pierwszym z nich był Raymond Hill, niezwykle utalentowany saksofonista. Mieliśmy przelotny romans, którego owocem był mój ukochany syn Craig. Drugim był Ike Turner, muzyk i lider zespołu, który zyskał popularność dzięki przebojowi „Rocket 88”.

Ike zauważył mnie w klubie Manhattan i zaprosił do śpiewania z jego zespołem. Szybko stał się moim mentorem i zapoczątkował moją muzyczną karierę. To było wszystko takie ekscytujące. Byłam wtedy nastolatką, stojącą na scenie, ubraną w super ciuchy, wyśpiewującą, co podpowiadało serce. Nigdy wcześniej nie wyobrażałam sobie, że tego typu kariera przytrafi się w moim życiu. Wtedy wydawało mi się, że spełnia się jakieś marzenie. Później okazało się, że to nie jest do końca prawda.

Wbrew zdrowemu rozsądkowi zgodziłam się wyjść za Ike’a. Najlepszą rzeczą, jaką przyniosło to małżeństwo, był mój drugi ukochany syn, Ronnie. Ike i ja również wychowywaliśmy jego dwóch synów z pierwszego małżeństwa: Ike’a Juniora i Michaela. W ten sposób zostałam matką czterech chłopców, choć sama dopiero uczyłam się dorosłego życia.

Życie z Ike’iem było niełatwą serią ciężkich doświadczeń. Już na początku naszego związku zmienił moje imię, co wcale mi się nie podobało. Przestałam być Anną Mae Bullock, a stałam się Tiną Turner. Tak powstał duet Ike & Tina Turner Revue. Później było już tylko gorzej. Wspinaniu się po szczeblach kariery w latach 60. i 70. towarzyszyła przemoc domowa, zarówno ta psychiczna, jak i fizyczna. Rozcięte wargi, podbite oczy, zwichnięte stawy, złamane kości, a także psychiczne tortury stały się częścią mojego codziennego życia. Przywykłam do cierpienia i starałam się pozostać przy zdrowych zmysłach, zarządzając jednocześnie tą chorą sytuacją. Wtedy miałam wrażenie, że nie ma od tego ucieczki.

W połowie lat 60. osiągnęliśmy sukces dzięki kilku naszym piosenkom, a także mojemu solowemu przebojowi „River Deep – Mountain High”. W 1966 roku piosenka stała się hitem w Wielkiej Brytanii i Europie. Wyprodukował go słynny Phil Spector. Dzięki tej piosence jesienią 1966 roku The Rolling Stones zaprosili nas na wspólne tournée po Wielkiej Brytanii. Było to dla mnie spełnieniem kolejnego marzenia.

Niestety po powrocie do Stanów życie z Ike’iem stało się jeszcze gorsze. Presja, by produkować kolejne hity, przyczyniała się do tego, że Ike odczuwał większe poczucie niepewności i coraz bardziej uzależniał się od narkotyków. To z kolei potęgowało jego ataki agresji.

Zaczynałam tracić nadzieję.

Pod