Anonimowi alkoholicy - praca zbiorowa - ebook

Anonimowi alkoholicy ebook

zbiorowa praca

0,0

Opis

[PK]

 

Podstawowy tekst programu AA zdrowienia z alkoholizmu, którego posłanie zostało niezmienione od prawie siedemdziesięciu lat. Od chwili, gdy ukazało się pierwsze wydanie książki w 1939 roku program w niej zawarty pomógł milionom mężczyzn i kobiet na całym świecie powracać do zdrowia i godnie żyć. Od tytułu tej książki, zwanej także Wielką Księgą, wzięła nazwę Wspólnota Anonimowych Alkoholików. W tym wydaniu zamieszczono 7 historii osobistych polskich AA ukazujących proces zdrowienia, czyli rozwoju duchowego w oparciu o program 12 Kroków AA. 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 288

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



ANONIMOWI ALKOHOLICY

SPIS TREŚCI

PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO

PRZEDMOWA

WPROWADZENIE DO PIERWSZEGO WYDANIA

WPROWADZENIE DO DRUGIEGO WYDANIA

WPROWADZENIE DO TRZECIEGO WYDANIA

OPINIA LEKARZA

OPOWIEŚĆ BILLA

JEST SPOSÓB

WIĘCEJ NA TEMAT ALKOHOLIZMU

MY - NIEWIERZĄCY

JAK TO DZIAŁA?

DO CZYNU

PRACA Z INNYMI

DO ŻON*

WIZJA RODZINY PRZEOBRAŻONEJ

DO PRACODAWCÓW

WIZJA DLA CIEBIE

KOSZMAR DOKTORA BOBA

TRZECI ANONIMOWY ALKOHOLIK

SĄDZIŁ, ŻE POTRAFI PIĆ JAK DŻENTELMEN

EUROPEJSKI PIJAK

DODATEK

I

PRZEŻYCIE DUCHOWE

III

NAGRODA LASKERÓW

DUCHOWNI O AA

VI

JAK SKONTAKTOWAĆ SIĘ Z AA W POLSCE

ANONIMOWI ALKOHOLICY

ANONIMOWI ALKOHOLICY

Historia o tym, jak tysiące mężczyzn i kobiet zostało uzdrowionych z alkoholizmu

Publikacja zaaprobowana przez Konferencję Służb Ogólnych AA

Tytuł oryginału: Alcoholics Anonymous

Copyright © 1996 by Alcoholics Anonymous World Services, Inc.

All Rights Reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone

Translated from English and created with permission of Alcoholics Anonymous World Services, Inc. (A.A.W.S.). Copyright in the English language version of this work is also owned by A.A.W.S., New York, New York. No part of this work may be duplicated in any form in any language without written permission of A.A.W.S.

Przełożono z angielskiego i wydano za zgodą Służby Światowej Anonimowych Alkoholików (A.A.W.S.). Prawa autorskie wersji angielskiej niniejszej pracy są również własnością A.A.W.S., New York, New York. Żadna część niniejszej pracy nie może być powielana w jakiejkolwiek formie w jakimkolwiek języku bez pisemnego zezwolenia A.A.W.S

Adres: Alcoholics Anonymous World Services, Inc.

P.O. Box 459

Grand Central Station

New York, NY 10163, USA

Wydawca

Fundacja Biuro Służby Krajowej Anonimowych Alkoholików w Polsce 00-950 Warszawa 1 skrytka pocztowa 243

Wydanie drugie Warszawa 2000

ISBN 83-87043-23-0

Druk: APOSTOLICUM, ul. Wilcza 8,05-091 Ząbki tel. (0-22) 781-73-89; fax 781-73-89

SPIS TREŚCI

PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO

PRZEDMOWA

WPROWADZENIE DO PIERWSZEGO WYDANIA

WPROWADZENIE DO DRUGIEGO WYDANIA

WPROWADZENIE DO TRZECIEGO WYDANIA

OPINIA LEKARZA

OPOWIEŚĆ BILLA

JEST SPOSÓB

WIĘCEJ NA TEMAT ALKOHOLIZMU

MY - NIEWIERZĄCY

JAK TO DZIAŁA?

DO CZYNU

PRACA Z INNYMI

DO ŻON*

WIZJA RODZINY PRZEOBRAŻONEJ

DO PRACODAWCÓW

WIZJA DLA CIEBIE

KOSZMAR DOKTORA BOBA

TRZECI ANONIMOWY ALKOHOLIK

SĄDZIŁ, ŻE POTRAFI PIĆ JAK DŻENTELMEN

EUROPEJSKI PIJAK

DODATEK

I

PRZEŻYCIE DUCHOWE

III

NAGRODA LASKERÓW

DUCHOWNI O AA

VI

JAK SKONTAKTOWAĆ SIĘ Z AA W POLSCE

SPIS TREŚCI

vi

Współzałożyciel Anonimowych Alkoholików.

Za dzień narodzin Wspólnoty AA uznaje się 10 czerwca 1935 r., pierwszy dzień jego nieprzerwanej trzeźwości.

PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO

SIĄŻKA, którą trzymacie w ręku, została po raz pierwszy opublikowana w 1939 r.; funkcjonowało wówczas około 100 grup AA. Została ona przetłumaczona na wiele języków.

W 1996 roku liczbę członków Wspólnoty AA na całym świecie określano na ponad 2300000 w 95000 grup w 146 krajach.

Niniejsze tłumaczenie zawiera podstawowy tekst programu zdrowienia z choroby alkoholowej, programu którego posłanie pozostało nie zmienione od przeszło półwiecza. Pomimo tego, że pewne odniesienia i wyrażenia, występujące w tekście, odzwierciedlają historyczne i społeczne warunki w USA pół wieku temu, istota programu AA okazuje się być znakomicie przetlumaczalna; jego podstawowe zasady bez względu na język, w którym są wyrażane stosują z powodzeniem osoby obu płci w każdym wieku, różnych narodowości na całym świecie. Różnice językowe podobnie jak społeczne czy zawodowe, różnice klasy, płci i rasy, które w pewnych okolicznościach tworzą groźne bariery w innych sferach ludzkiej aktywności wydają się nie sprawiać żadnych przeszkód w skutecznym niesieniu posłania AA, posłania opartego na dzieleniu się doświadczeniami cierpienia i zakorzenionej we wspólnocie miłości, które przekracza odmienność urodzenia i warunków życia.

PRZEDMOWA

TO trzecie wydanie książki "Anonimowi Alkoholicy". Pierwsze wydanie ukazało się w kwietniu 1939 r. W tej postaci wznawiano ją przez 16 lat w ponad 300 000 egzemplarzy. Drugie wydanie opublikowano w 1955 roku. Jego łączny nakład przekroczył 1 150 000 egzemplarzy.

Książka ta stała się podstawowym tekstem dla naszego kręgu i pomogła w zdrowieniu wielkiej liczbie alkoholików, mężczyzn i kobiet, stąd panuje pogląd przeciwny wprowadzaniu jakichkolwiek zmian w tej książce. Dlatego też pierwsza część tego tomu, opisująca program ozdrowienia pozostała w postaci niezmienionej w obu edycjach drugiej i trzeciej. Rozdział pt. "Opinia lekarza" pozostał niezmieniony, tak jak został napisany do pierwszego wydaniu przez śp. dr. W. Silkwortha, wspaniałego medycznego dobroczyńcę naszej wspólnoty.

Druga edycja została uzupełniona o dodatki: 12 Tradycji i instrukcje kontaktu z AA. Ale główna zmiana polegała na wprowadzeniu osobistych historii, które ukazały się w celu odzwierciedlenia rozwoju wspólnoty. "Historia Billa", "Koszmar dr. Boba" i jeszcze jedna osobista historia z pierwszej edycji ukazały się w postaci niezmienionej; trzy historie były wcześniej publikowane, w jednej zmieniono tytuł. Dwie historie zostały napisane ponownie i ukazały się z nowymi tytułami. Dołączono trzydzieści całkowicie nowych historii, a partie zawierające osobiste historie podzielono na trzy części zatytułowane tak samo jak w obecnym wydaniu. Część pierwsza ("Pionierzy AA") pozostała bez zmian. W części drugiej ("Ci, którzy zatrzymali się w porę") dziewięć opowieści pozostawiono z drugiego wydania, a osiem nowych historii dodano. W części trzeciej ("Ci, którzy utracili prawie wszystko"), osiem opowiadań zachowano a pięć jest nowych.

Wszystkie zmiany wprowadzane przez lata w Wielkiej Księdze (popularne przydomki członków AA w tym tomie) viii

PRZEDMOWA                 ix

miały ten sam cel, by przedstawić ozdrowienie członków Wspólnoty Anonimowych Alkoholików bardziej wnikliwie i w ten sposób bardziej dotrzeć do alkoholików. Jeżeli masz problem alkoholowy mamy nadzieję, że będziesz mógł zatrzymać się czytając jedną z 41 osobistych historii i pomyśleć: "Tak, to mi się przydarzyło", albo jeszcze ważniejsze: "Tak, czułem się dokładnie tak samo" lub też najważniejsze: "Tak, wierzę, że ten program może poskutkować także w moim przypadku".

WPROWADZENIE DO PIERWSZEGO WYDANIA

(Niniejsze wprowadzenie poprzedzało pierwsze wydanie z 1939 r.)

MY, Anonimowi Alkoholicy, liczymy ponad 100 mężczyzn i kobiet, którzy zostali uzdrowieni z na pozór beznadziejnego stanu umysłu i ciała. Głównym celem tej książki jest dokładne pokazanie innym alkoholikom w jaki sposób ozdrowieliśmy. Mamy nadzieję, że właśnie te strony, bez dodatkowych uwiarygodnień, będą dla nich przekonującym dowodem. Sądzimy, że ze względu na nasze doświadczenia, możemy każdemu pomóc lepiej zrozumieć alkoholików. Wielu nie rozumie, że alkoholik jest bardzo chorą osobą. Jesteśmy pewni, że nasz sposób życia przynosi korzyści wszystkim.

Ważne jest, abyśmy pozostali anonimowi ponieważ jest nas obecnie zbyt mało, byśmy mogli odpowiedzieć na napływ indywidualnych próśb o pomoc, które mogą nadejść w wyniku tej publikacji. Jako osoby przeważnie zajęte zawodowo nie moglibyśmy dobrze wywiązywać się z naszych obowiązków. Pragniemy, by nasze zajęcie na polu alkoholizmu rozumiano jako powołanie.

Nalegamy, by piszący czy mówiący publicznie o alkoholizmie członkowie naszej wspólnoty, pomijali swoje nazwisko, a zamiast tego przedstawiali się jako członkowie Anonimowych Alkoholików.

Z naciskiem prosimy prasę o przestrzeganie tego wymogu, w przeciwnym razie znaleźlibyśmy się w trudnym położeniu. Nie jesteśmy organizacją w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Nie ma tu jakichkolwiek opłat ani składek. Jedynym warunkiem członkostwa jest uczciwe pragnienie zaprzestania picia. Nie jesteśmy związani z żadną konkretną religią, sektą lub wyznaniem, klasą społeczną, ani nie prze-

WPROWADZENIE               xi

ci wstawiamy się nikomu i niczemu. Po prostu pragniemy być pomocni tym, którzy zostali dotknięci tą chorobą.

Bylibyśmy zainteresowani zdaniem tych, którym książka ta okaże się pomocna, a w szczególności tych, którzy rozpoczęli pracę z innymi alkoholikami. Po prostu pragnęlibyśmy być pomocni w tych przypadkach.

Zapytania naukowców, lekarzy i stowarzyszeń religijnych będą mile widziane.

ANONIMOWI ALKOHOLICY

WPROWADZENIE DO DRUGIEGO WYDANIA

OD napisania wprowadzenia do pierwszego wydania tej książki z 1939 r. zdarzy! się cud sprzedaży hurtowej. Naszym pierwszym nakładem wyrażaliśmy nadzieję, by "każdy podróżujący alkoholik znalazł Wspólnotę AA u celu podróży". "Już dzisiaj - kontynuuje ówczesny tekst - dwóch, trzech i pięciu z nas wyniosło się do innych miejscowości".

Upłynęło 16 lat między pierwszym nakładem tej książki a decyzją o publikacji drugiego wydania w 1955 r. W tym krótkim okresie Anonimowi Alkoholicy, jak grzyby po deszczu, rozrośli się do blisko 6000 grup, a liczba członków znacznie przekroczyła 150 000 ozdrowiałych alkoholików. Założono grupy w każdym ze stanów USA i w każdej prowincji Kanady. AA rozwija się na Wyspach Brytyjskich, w Skandynawii, Południowej Afryce, Ameryce Południowej, Meksyku, na Alasce, w Australii i na Hawajach. Mówi się, że obiecujące zaczątki wspólnoty powstały w 50 innych krajach i terytoriach należących do USA. Wspólnota stawia pierwsze kroki w Azji. Wielu z naszych przyjaciół dodaje nam odwagi, mówiąc, że jest to zaledwie początek, ale przepowiadający duży postęp w przyszłości.

Iskra, która skrzesała pierwszą grupę AA, rozbłysła w Akron w Ohio w czerwcu 1935 r. podczas rozmowy między nowojorskim maklerem giełdowym a lekarzem z Akron. Sześć miesięcy wcześniej makler ten uwolni! się od obsesji picia przez niespodziewane duchowe doświadczenie, w następstwie spotkania z przyjacielem alkoholikiem, będącym wówczas w kontakcie z grupami oxfordzkimi. Otrzymał również ogromną pomoc od śp. doktora W. Silkwortha - nowojorskiego specjalisty w sprawach alkoholizmu, uznawanego obecnie przez członków AA prawie za medyczną świętość. Jego opowieść o najwcześniejszych dniach naszej

WPROWADZENIE               xiii

wspólnoty pojawi się dalej. Od niego ów makler dowiedział się o istocie alkoholizmu. Pomimo iż nie mógł zaakceptować wszystkich zasad grup oxfordzkich był przekonany o potrzebie moralnej inwentury, przyznania się do osobistych wad, zadośćuczynienia skrzywdzonym, pomagania innym, konieczności uwierzenia i zależności od Boga.

Przed wyjazdem do Akron pracował ciężko z alkoholikami, z przekonaniem, że tylko alkoholik może pomóc alkoholikowi, ale tylko on utrzyma! trzeźwość. Makler pojechał do Akron w interesie, który się nie powiódł, pozostając w wielkiej obawie, że mógłby znowu zacząć pić. Nagle uświadomił sobie, że aby zachować własną trzeźwość, musi nieść swoje "posłanie" innemu alkoholikowi. Alkoholik, do którego zwrócił się w Akron był lekarzem.

Ów lekarz, nieustannie próbował duchowego podejścia, aby rozwiązać swój problem alkoholowy ale ponosił porażki. Gdy makler przedstawił mu opis alkoholizmu i jego beznadziejności w rozumieniu doktora Silkwortha lekarz zaczął wykorzystywać duchowe środki z gotowością, jakiej nigdy nie był w stanie osiągnąć. Trzeźwiał i nigdy już nie napił się aż do śmierci w 1950 r. Wydawało się to potwierdzać, że alkoholik mógł wpływać na innego alkoholika, co nie udawało się niealkoholikowi. Ukazywało to również, że gorliwa praca jednego alkoholika z innym jest żywotna dla nieustannego zdrowienia.

Odtąd dwóch mężczyzn zaczęło niemal szaloną pracę z alkoholikami przebywającymi pod opieką szpitala w Akron. Ich pierwszy przypadek, człowiek zdesperowany, zaczął szybko zdrowieć, stając się trzecim członkiem AA. Już nigdy więcej nie pił. Praca w Akron trwała przez lato 1935 roku. Było wiele porażek, ale były też dodające otuchy rzadkie sukcesy. Kiedy makler powrócił do Nowego Jorku jesienią 1935 r., pierwsza grupa właśnie się formowała, choć wówczas nikt nie zdawał sobie z tego sprawy.

Druga mała grupa prawie natychmiast ukształtowała się w Nowym Jorku, a następnie w 1937 roku zaczęła działalność trzecia w Cleveland. Oprócz tego rozproszeni byli po całym kraju alkoholicy, którzy zaczerpnąwszy podstawowe zasady z Akron lub Nowego Jorku próbowali formować

xiv              WPROWADZENIE

grupy w innych miastach. Pod koniec 1937 r. liczba członków mających za sobą solidny staż trzeźwości była wystarczająca, by przekonać społeczeństwo, że nowe światło wstąpiło w ciemny świat alkoholika.

Był to czas, kiedy zmagające się z trudnościami grupy myślały, w jaki sposób przekazać wiadomość o sobie i swoim niepowtarzalnym doświadczeniu światu. Ich determinacja zaowocowała wiosną 1939 roku publikacją tej książki. Liczba członków osiągnęła około 100 mężczyzn i kobiet. Raczkująca, dotąd bezimienna wspólnota, zaczęła nazywać się Anonimowi Alkoholicy od tytułu ich własnej książki. Zakończył się okres szukania po omacku a zaczęła się nowa faza pionierskiego rozwoju AA.

Wraz z ukazaniem się nowej książki zaczęły dziać się wielkie rzeczy. Doktor Harry Emerson Fosdick, wybitny duchowny, zrecenzował ją przychylnie. Jesienią 1939 roku Fulton Óursler ówczesny wydawca "Liberty" opublikował jej fragment w swoim magazynie pod nazwą "Alkoholicy i Bóg". Wywołało to poruszenie, 800 osób dopytywało się o książkę w ówczesnym, niewielkim nowojorskim biurze. Odpowiadano wyczerpująco na każde pytanie, wysyłano też broszury i książki. Podróżujący w interesach członkowie istniejących grup nawiązywali kontakt z tymi potencjalnymi nowicjuszami. Gdy nowe grupy zaczęły powstawać odkryto, ku zdumieniu wszystkich, że posianie AA może być przekazywane pocztą równie dobrze jak ustnie. Pod koniec 1939 r. szacowano, że 800 alkoholików zdrowiało tą drogą.

Wiosną 1940 r. John D. Rockefeller junior wydał obiad dla wielu swoich przyjaciół, na który zaprosił członków AA, aby opowiedzieli swoje historie. Doniosły o tym depesze; ponownie napłynęło mnóstwo pytań, a wiele osób udało się do księgarń, by nabyć książkę "Anonimowi Alkoholicy". Do marca 1941 roku liczba członków przekroczyła 2000. Wówczas Jack Alexander napisał znamienny artykuł w Saturday Evening Post roztaczający przed czytelnikami obraz AA tak przekonujący, iż wynikało z niego, że alkoholicy potrzebujący pomocy zalewają nas. Do końca 1941 roku AA liczyło 8000 członków. Reakcja łańcuchowa nabrała pełnego rozmachu. AA stało się ogólnonarodową instytucją.

WPROWADZENIE              xv

Nasza społeczność wkroczyła wówczas w niepewny i podniecający okres dorastania. Testem, któremu musieli-śmy stawić czoło było: Czy tak duża liczba dotąd "błądzących" alkoholików może skutecznie spotykać się i pracować razem? Czy kłótnie o przywództwo i pieniądze będą ważniejsze od samego uczestnictwa? Czy nic pojawią się dążenia do potęgi i prestiżu? Czy nie będzie schizmy, która mogłaby podzielić AA? Wkrótce te rzeczywiste problemy osaczyły AA z każdej strony i w każdej grupie. Ale z tych, początkowo przykrych i budzących obawy doświadczeń wyrosło przekonanie, że AA musi trzymać się razem, bo podzielone umrze. Musieliśmy zjednoczyć naszą wspólnotę lub zejść ze sceny.

Tak odkryliśmy zasady, dzięki którym alkoholik może żyć, tak rozwinęliśmy zasady, dzięki którym grupy AA i AA jako całość mogły przetrwać i funkcjonować skutecznie. Stwierdzono, że alkoholik mężczyzna czy kobieta nie może być wykluczony z naszej społeczności, że przywódcy mają służyć a nie rządzić, że każda grupa jest niezależna i że nie będzie profesjonalnej terapii. Nie powinny istnieć opłaty ani składki. Nasze wydatki mają pochodzić z naszych własnych dobrowolnych składek. Wspólnota nie powinna być organizacją nawet w naszych centralnych biurach. Nasza publiczna obecność powinna opierać się raczej na przyciąganiu niż na reklamowaniu. Zdecydowano, że wszyscy członkowie powinni być anonimowi wobec prasy, radia, telewizji i filmu. I niezależnie od okoliczności nie powinni podpisywać lub tworzyć porozumień czy uczestniczyć w publicznych sporach.

To była istota 12 Tradycji AA, których peine brzmienie znajduje się na stronie 182 tej książki. Chociaż żadna z tych zasad nie posiadała mocy reguły lub prawa, zostały powszechnie przyjęte do 1950 roku, w którym to zostały zatwierdzone przez pierwszą międzynarodową konferencję w Cleveland. Dzisiaj wspaniała jedność AA jest jednym z największych atutów, jakie nasza wspólnota posiada.

Podczas, gdy AA hartowało się w okresie dojrzewania przez wewnętrzne trudności, jego publiczna akceptacja postępowała wielkimi krokami. Istniały dwie zasadnicze przy-

xvi              WPROWADZENIE

czyny takiego powodzenia: wielka liczba zdrowiejących członków i połączonych znowu rodzin. To wszędzie sprawiało wrażenie. Połowa spośród alkoholików, którzy przyszli do AA podjęła rzeczywisty wysiłek, przestała pić natychmiast i postępowała tą drogą, jednej czwartej udawało się to po kilku wpadkach, wśród pozostałych, jeśli zostali w AA, zauważono poprawę. Tysiące innych po kilku spotkaniach uznało, że nie chcą programu. Ale większość z nich, około dwóch trzecich, zaczęło powracać do wspólnoty po jakimś czasie.

Inną przyczyną szerokiej akceptacji AA było służenie przyjaciele - przyjaciołom w medycynie, religii, prasie, razem z niezliczoną rzeszą innych, którzy pozostawali naszymi nieustannymi rzecznikami. Bez takiego wsparcia, postęp AA byłby znacznie wolniejszy. Kilka prezentacji przyjaciół z początków AA, z kręgu medycyny i religii, można znaleźć na dalszych stronach tej książki.

Anonimowi Alkoholicy nie są organizacją religijną. AA nie zajmuje również osobnego medycznego punktu widzenia, chociaż szeroko współpracuje z ludźmi medycyny tak samo jak i religii.

Istota alkoholu nie rozróżnia osób, jesteśmy dokładnym przekrojem Ameryki, podobnie demokratyczne procesy przebiegają obecnie w odległych krajach. Mamy w swoich kręgach katolików, protestantów, żydów, hindusów a nawet muzułmanów i buddystów. Ponad 15 % z nas stanowią kobiety.

Obecnie nasze członkostwo stale wzrasta o 20 % w skali roku. Mimo to, uczyniliśmy zaledwie zarys powszechnego problemu kilku milionów obecnych i potencjalnych alkoholików. Według wszelkiego prawdopodobieństwa nigdy nie będziemy w stanie poruszyć b^dziej, niż ukazując jasną stronę problemu alkoholowego spośród mnóstwa innych. Z pewnością nie posiadamy monopolu na terapię dla każdego alkoholika. Mamy jednak wielką nadzieję, że wszyscy ci, którzy dotąd jeszcze nie znaleźli odpowiedzi, zaczną znajdować ją na stronach tej książki i wkrótce dołączą do nas na szerokiej drodze do nowej wolności.

WPROWADZENIE DO TRZECIEGO WYDANIA

chwili oddawania niniejszego wydania do druku,

w marcu 1976 roku, globalną liczbę członków Ano

nimowych Alkoholików szacowano ostrożnie na ponad 1 000 000 osób w ponad 90 krajach spotykających się w prawie 28 000 grup1.

Przegląd grup w USA i Kanadzie wskazywał, że nie dość że do AA przybywa coraz więcej i więcej osób lecz także obszar, na którym działa wciąż się powiększa. Kobiety stanowią teraz więcej niż jedną czwartą członków, a jedna trzecia to nowicjusze. Siedem procent aowców ma mniej niż 30 lat a wśród nich wielu to nastolatki2.

Podstawowe zasady programu AA, jak się okazuje, skutkują w przypadku poszczególnych osób bez względu na różnicę stylu życia, tak jak przyniosły ozdrowienie wielu osobom różnych narodowości. Dwanaście Kroków, które składają się na program mogą być nazywane Los Doce Pasos w jednym kraju, a w innym Les Douze Etapes, jednak wytyczają one tę samą ścieżkę do zdrowienia, którą wytyczyli najwcześniejsi członkowie Anonimowych Alkoholików.

Pomimo wspaniałego powiększenia się wspólnoty pod względem wielkości i zasięgu pozostaje ona w swej istocie prosta i osobowa. Każdego dnia w każdej części świata, zdrowienie rozpoczyna się, kiedy jeden alkoholik rozmawia z innym dzieląc się doświadczeniem, silą i nadzieją.

1

W 1996 r. było ponad 95 000 grup AA działających w 146 krajach.

2

W 1996 r. kobiety stanowiły jedną trzecią, a osoby poniżej 30 lat jedną piątą członków wspólnoty.

OPINIA LEKARZA

MY, Anonimowi Alkoholicy, wierzymy, że czytelnik będzie zainteresowany medyczną oceną programu "leczenia alkoholizmu", opisanego w tej książce. Przekonujące świadectwo musi z pewnością pochodzić od tych ludzi medycyny, którzy posiadają zarówno wiedzę o istocie choroby alkoholowej, jak i są świadkami powrotu do zdrowia wielu "beznadziejnych przypadków". Pewien dobrze znany lekarz, ordynator sławnej kliniki w Stanach Zjednoczonych specjalizującej się w leczeniu chronicznego alkoholizmu i narkomanii przekazał Anonimowym Alkoholikom taki oto list:

"Do wszystkich zainteresowanych:

Specjalizuję się w leczeniu alkoholizmu od wielu lat. W końcu 1934 roku miałem pacjenta, skądinąd wysoko kwalifikowanego i dobrze zarabiającego specjalistę, którego uznałem za tzw. beznadziejny przypadek. W trakcie swej trzeciej kuracji odwykowej postanowił on wcielić w życie ideę, która miała się okazać tą przysłowiową "ostatnią deską ratunku" dla wielu alkoholików. Ów człowiek zaczął rozpowszechniać swą koncepcję wśród innych alkoholików, wpajając w nich przekonanie o konieczności podania pomocnej ręki wszystkim usiłującym bezskutecznie walczyć z nałogiem. Pracę swą traktował jako część własnego procesu rehabilitacyjnego. Stała się ona bazą szybko rosnącej wspólnoty skupiającej alkoholików i ich bliskich. Człowiek, o którym wspominam i ponad stu innych odzyskali zdrowie.

Znam osobiście wiele przypadków, w odniesieniu do których wszystkie inne metody całkowicie zawiodły. Fakt ten może okazać się niezwykle ważny z medycznego punktu widzenia, ponieważ ma szansę zapisać nową epokę w kronikach leczenia alkoholizmu. Członkowie owej wspólnoty są w posiadaniu znakomitego środka - sposobu mającego zastosowanie w tysiącach podobnych sytuacji. Możecie zatem xviii

OPINIA LEKARZA                xix

ufać, że ludzie ci odsłaniają absolutną prawdę o sobie samych.

Wasz szczerze oddany Dr William D. Silkworth"

Lekarz, który na naszą prośbę przekazał powyższy list, był również na tyle uprzejmy, że zechcial rozwinąć swoje poglądy na ten temat w innym oświadczeniu przytoczonym w dalszej części tekstu. Potwierdza w nim to, co my - cierpiący tortury alkoholowe - musimy przyjąć do wiadomości. Organizm alkoholika odbiega od normy, zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym.

Mamą pociechę stanowi fakt, iż powszechnie stwierdzono, że nie potrafimy kontrolować picia, bo jesteśmy nieprzystosowani, całkowicie oderwani od rzeczywistości lub psychicznie "wypaczeni". Stwierdzenia te są prawdziwe w mniejszym lub większym stopniu w stosunku do większości z nas. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest to również schorzenie fizyczne. W naszym przekonaniu, jakikolwiek obraz alkoholika, bez uwzględnienia czynnika fizycznego jest obrazem niekompletnym.          •

Z zainteresowaniem przyjmujemy teorię pewnego lekarza, że mamy uczulenie na alkohol. Nasza laicka opinia na temat zasadności tej teorii ma, rzecz jasna, niewielkie znaczenie. Jako byli nałogowcy możemy jednak stwierdzić, że jest to rozsądna koncepcja. Wyjaśnia ona wiele faktów niewytłumaczalnych w żaden inny sposób. Chociaż wypracowujemy własną metodę uporania się z problemem zarówno na płaszczyźnie duchowej, jak i altruistycznej, to jednocześnie uznajemy pierwszeństwo leczenia szpitalnego w przypadku alkoholika, który cierpi na stany lękowe lub jest umysłowo przytępiony. Bardzo często najpierw konieczne jest "oczyszczenie" mózgu takiego człowieka, zanim jest on w stanie ogarnąć cały problem i ewentualnie zrozumieć i zaakceptować to, co mamy mu do zaoferowania.

Pisze lekarz:

"Temat przedstawiony w niniejszej książce, w moim rozumieniu, ma ogromną wagę w odniesieniu do wszystkich dotkniętych nałogiem alkoholowym. Mówię to po wielu la-

XX                OPINIA LEKARZA

tach pracy w charakterze ordynatora jednego z najstarszych szpitali w Stanach, leczącego alkoholizm i narkomanię. Głęboką satysfakcję sprawiła mi zatem prośba o napisanie kilku słów na temat przedstawiony w tak nowatorski (i mistrzowski) sposób na kartach tej książki. My, lekarze, zdawaliśmy sobie od dawna sprawę, że pewna forma psychologii moralnej jest w przypadku alkoholizmu niezwykle ważna, ale jej zastosowanie w praktyce napotykało na trudności nie do pokonania. Dotychczasowe niepowodzenia na tym polu wskazywały na to, że mimo całej, supernowoczesnej wiedzy medycznej i ściśle naukowego podejścia do zagadnienia nie byliśmy wystarczająco gotowi do zaakceptowania możliwości leżących poza naszą wiedzą empiryczną.

Wiele lat temu jeden z głównych współautorów tej książki, będąc pod opieką szpitalną, wpadl na genialnie prosty pomysł zastosowania psychologii moralnej w praktyce. Wkrótce poprosił o możliwość podzielenia się swoimi doświadczeniami, na co - z niejakimi oporami - przystaliśmy. Przypadki, o których opowiadał były zdumiewające, czasami wprost niewiarygodne. Bezinteresowność ludzi, o których mówił, całkowity brak motywów materialnych oraz ich wspólnota duchowa stanowią rzeczywistą inspirację dla lekarza, który stracił lata na nierówną walkę z chorobą alkoholową. Ludzie ci muszą uwierzyć w siebie, ale jeszcze bardziej w Silę Wyższą, która odciąga ich - chronicznych alkoholików - od progu śmierci. Ażeby środki psychologiczne przyniosły oczekiwane korzyści, w wielu przypadkach alkoholik musi zostać uwolniony od czysto chemicznych skutków nałogu, co wymaga już leczenia szpitalnego.

Jesteśmy przekonani, co sugerowaliśmy już kilka lat temu, że typ nałogowego alkoholika wykazuje coś w rodzaju alergii na każdy rodzaj alkoholu. Nieodparta konieczność picia jest charakterystyczna dla tej grupy ludzi i nigdy nie ujawnia się u pijących umiarkowanie. Typy alergiczne nie potrafią nigdy bezpiecznie używać alkoholu w jakiejkolwiek formie i - mając raz uformowany nałóg - nie są go już w stanie przełamać. Jednostka taka, która utraciła wiarę w siebie i nie ma zaufania do ludzi napotyka na coraz większe trudności w rozwiązywaniu piętrzących się problemów. Próby oddzia-

OPINIA LEKARZA                xxi

ływania na uczucia i ambicje nie przynoszą rezultatów. Idea, która potrafiłaby zainteresować tych ludzi i powstrzymać ich od picia musi mieć prawdziwą głębię i wagę, musi czerpać natchnienie z Siły Wyższej niż ta, która tkwi w nich samych, jeżeli w ogóle mają zacząć żyć na nowo.

Jeżeli jako psychiatrzy, kierujący szpitalem dla alkoholików, wydajemy się niektórym ludziom nieco sentymentalni, niechże spróbują oni stanąć z nami na straconych pozycjach; zobaczyć tragedie, zdesperowane żony, małe dzieci... Niech rozwiązywanie tych problemów stanie się częścią ich codziennej pracy, wtedy nawet najbardziej cyniczni przestaną się dziwić, że zaakceptowaliśmy i poparliśmy tę wspólnotę. Czujemy - po wielu latach doświadczeń - że nie odkryliśmy niczego lepszego, co przyczyniłoby się bardziej do rehabilitacji tych ludzi, niż bezinteresowny ruch rozwijający się obecnie wśród nich.

Mężczyźni i kobiety piją głównie dlatego, że lubią efekty działania alkoholu. Doznawane wrażenia są tak nieuchwytne, że choć przyznają oni sami, iż jest to szkodliwe, nie mogą po jakimś czasie rozróżnić praWdy od fałszu. Dla nich życie z alkoholem wydaje się stanem normalnym. Bez alkoholu są niespokojni, skorzy do gniewu i rozgoryczenia, dopóki nie zaznają uczucia ulgi i uspokojenia, które przychodzi wraz z wypiciem kilku kieliszków, co przecież innym uchodzi całkowicie bezkarnie. Po jakimś czasie, kiedy nie mogą oprzeć się ponownemu pragnieniu - a dzieje się tak prawie zawsze - zjawisko łaknienia pogłębia się. Przechodzą wówczas przez dobrze znane fazy nie opanowanego picia, skruchy i poczucia winy z mocnym postanowieniem niepicia nigdy więcej. Powtarza się to wielokrotnie i jeśli u danej osoby nie dokona się całkowita zmiana psychiki - nadzieja na powrót do zdrowia jest znikoma.

Z drugiej strony - co wydaje się dziwne dla ludzi, którzy nie rozumieją problemu - raz zmieniona psychika alkoholika umożliwia nagle łatwą kontrolę nad pragnieniem napicia się. Jedyny niezbędny wysiłek, to przestrzeganie kilku prostych reguł.

Ludzie błagali mnie szczerze i w rozpaczy: "Doktorze, nie mogę tak dalej żyć. Wiem, że muszę skończyć z piciem, ale nie potrafię. Musi mi pan pomóc".

Postawiony przed tym problemem, a uczciwy wobec siebie samego, lekarz musi czasem odczuwać całkowitą bezsilność. I choć daje z siebie wszystko, jest to często niewystarczające. Coś więcej niż wysiłki lekarza jest niezbędne, aby doprowadzić do całkowitej zmiany psychiki pacjenta. I chociaż liczba wyzdrowień, będąca wynikiem wysiłków psychiatrii jest niemała, my, lekarze, musimy przyznać, że w odniesieniu do całościowego problemu postęp jest niewielki. Z wieloma typami alkoholików nie udaje się bowiem nawiązać normalnego kontaktu niezbędnego w psychoterapii.

Nie podzielam poglądów ludzi, którzy twierdzą, że alkoholizm jest wyłącznie problemem kontroli umysłowej. Znałem wielu pacjentów, którzy borykali się całymi miesiącami nad rozwiązaniem jakiegoś problemu lub załatwieniem ważnego interesu, tylko po to, żeby na dzień lub dwa przed sfinalizowaniem sprawy sięgnąć po jeden - ten pierwszy - kieliszek, a żądza zaspokojenia głodu alkoholowego brała górę nad wszystkim innym, nawet gdyby długoletni wysiłek w jednej chwili miał iść na marne. Ludzie ci nie pili, by uciec od problemu, kierowała nimi żądza leżąca daleko poza ich kontrolą umysłową i siłą woli.

Znam wiele sytuacji wynikających z konieczności picia, które powodują, że ludzie ci są raczej skłonni do największych wyrzeczeń niż do podjęcia walki.

Klasyfikacja alkoholików jest niezwykle skomplikowana, i w wielu szczegółach wykracza poza ramy niniejszej publikacji. Przede wszystkim mowa wśród nich o psychopatach, którzy są emocjonalnie niezrównoważeni; znamy ten rodzaj ludzi składających wiele przyrzeczeń i obietnic, których nigdy nie dotrzymują. Są pełni przesadnej skruchy i podejmują wiele postanowień, z których żadne nie kończy się konkretnym działaniem.

Istnieje typ alkoholika, który nigdy nie przyznaje, że nie potrafi bezpiecznie wziąć kieliszka do ust. Wymyśla najrozmaitsze preteksty, żeby się napić, zmienia rodzaj alkoholu lub środowisko. Istnieje także typ, wierzący w to, że po pewnym okresie wstrzemięźliwości może znów wypić bez niebezpiecznych skutków. Mamy również do czynienia z typem maniakalno-depresyjnym, który jest zapewne najmniej

OPINIA LEKARZA                xxiii

zrozumiały dla swojego środowiska, a o którym można by napisać cały rozdział. Mamy wreszcie typ człowieka normalnego pod każdym względem z wyjątkiem reakcji na alkohol. Jest to często ktoś wyjątkowo zdolny, inteligentny i przyjacielski.

U wszystkich wyżej wymienionych i wielu innych, których tu nie wspominam, występuje jeden wspólny objaw: nie potrafią wypić, by nie rozbudzić w sobie niepohamowanego łaknienia alkoholu. Zjawisko to - jak sugerowaliśmy -może być symptomem swoistej alergii, która wyodrębnia grupę tych ludzi spośród pozostałych. Nie zdarzyło się jeszcze, aby jakikolwiek sposób znany medycynie usunął całkowicie to zjawisko. Jedyna pomoc, jaką mamy do zaoferowania polega na zachowaniu bezwzględnej abstynencji.

Powyższe zagadnienie prowadzi nas do sedna sprawy. Choć napisano wiele za i przeciw - to wśród nas - lekarzy panuje pogląd, że większość chronicznych alkoholików skazana jest na zagładę.

Czy istnieje jakiekolwiek wyjście? Być może najlepszą odpowiedzią na to pytanie będzie przytoczenie jednego z moich doświadczeń.

Mniej więcej rok przed wydarzeniem, o którym chcę mówić, przywieziono do naszego szpitala nałogowego alkoholika odratowanego niedawno z krwotoku do jamy brzusznej, z objawami patologicznej degeneracji umysłowej. Stracił on wszystko, co miało dła niego jakąkolwiek wartość. Żył chyba tylko po to, jeśli tak można powiedzieć, by pić. Przyznał uczciwie, iż głęboko wierzył, że nie ma dla niego żadnej nadziei. Po okresie detoksykacji okazało się, że jego mózg nie został jeszcze uszkodzony przez alkohol. Ów człowiek zaakceptował program zawarty w tej książce. Po roku mniej więcej odwiedził mnie i wtedy to doznałem niezwykłego uczucia. Pamiętałem jego nazwisko i częściowo rozpoznawałem jego rysy, ale na tym całe podobieństwo się kończyło. Roztrzęsiony, zdesperowany i nerwowy wrak zmienił się w człowieka pełnego wiary w siebie i pogody ducha. Rozmawiałem z nim chwilę i nie mogłem w to uwierzyć, że znałem go wcześniej. Był teraz zupełnie innym człowiekiem. Wrażenie, że mam do czynienia z nieznajomym pozostało

we mnie, gdy mnie opuścił. Było to dawno temu i człowiek ten nie pije.

Wówczas, kiedy potrzebuję duchowego pokrzepienia wspominam często przypadek alkoholika, o którym opowiadał mi sławny lekarz z Nowego Jorku. Pacjent ów sam sobie postawił diagnozę i stwierdziwszy, że sytuacja jest beznadziejna zaszył się w opustoszałej stodole, zdecydowany na śmierć. Został jednak uratowany przez poszukującą go ekipę i - w stanie beznadziejnym - przywiedziony do mnie. Gdy doszedł trochę do siebie wyznał mi bez ogródek, że leczenie będzie daremnym wysiłkiem, jeżeli go nie upewnię (co się dotąd nikomu nie udało), że w przyszłości jego siła woli zdoła powstrzymać go od picia. Jego problem alkoholowy był tak skomplikowany, a depresja tak głęboka, że uznaliśmy, iż jedyna nadzieja tkwi w "psychologii moralnej", chociaż i to, czy przyniesie ona jakkolwiek skutek, było dla nas sprawą wątpliwą. On jednakże "kupił" idee zawarte w tej książce. Nie pije od paru dobrych lat. Widuję go od czasu do czasu - jest wspaniałym człowiekiem, którego każdy chcialby poznać.

Gorąco polecam każdemu alkoholikowi dokładne przeczytanie tej książki. I choćby szydził na początku, to może zakończy modlitwą i przy modlitwie zostanie.

Dr William D. Silkworth

Rozdziat 1

OPOWIEŚĆ BILLA

W pewnym mieście Nowej Anglii, do którego my -nowi, młodzi oficerowie z Plattsburga zostaliśmy skierowani, wrzała gorączka wojenna. Pochlebiało nam, kiedy zapraszali nas do swych domów pierwsi obywatele miasta. Czuliśmy się bohaterami. Otaczała nas miłość, poklask, wojna - momenty podniosłe i wesołe. Czułem, że ży-ję wreszcie pełnią życia i w tym stanie podniecenia odkryłem alkohol. Zapomniałem o przestrogach mojej rodziny i nieprzychylnym jej nastawieniu wobec alkoholu. Po jakimś czasie popłynęliśmy "na tamtą stronę". Byłem bardzo samotny i znowu wróciłem do alkoholu.

Wylądowaliśmy w Anglii. Odwiedziłem katedrę w Winchester. Wzruszony wyszedłem na zewnątrz. Wzrok mój padi na marne wierszydło na starym nagrobku:

"W pokoju tu spoczywa grenadier, co poległ od nadmiaru piwa. Dobry żołnierz - zawsze pamiętany Czy pada od kuli Czy od pełnej szklany".

Złowieszcze ostrzeżenie, na które nie zwróciłem uwagi. Jako dwudziestodwuletni weteran wojen na obczyźnie wróciłem do domu. Uważałem się za przywódcę - czyż chłopcy z mojej baterii nie dali mi dowodu uznania? Mój talent przywódcy, jak to sobie wyobrażałem, uczyni ze mnie szefa ogromnego przedsiębiorstwa, którym będę kierował z absolutną pewnością siebie.

Zapisałem się na wieczorowe kursy prawa i otrzymałem pracę jako inspektor w towarzystwie ubezpieczeniowym. Byłem żądny sukcesu. Chciałem udowodnić światu, że je-

2           ANONIMOWI ALKOHOLICY

stem ważny. Moja praca wymagała obecności na Wall Street, gdzie stopniowo zacząłem interesować się giełdą. Wielu ludzi traciło wprawdzie pieniądze, ale niektórzy bogacili się. Dlaczego ja nie miałbym się wzbogacić? Oprócz prawa, studiowałem ekonomię i handel. Z powodu alkoholu o mało nie oblałem egzaminów. Na jednym z egzaminów końcowych byłem tak pijany, że nie mogłem myśleć ani pisać. Chociaż nie piłem dzień w dzień, niepokoiło to moją żonę. Odbywaliśmy długie rozmowy, w trakcie których uspokajałem żonę, tłumacząc, że ludziom genialnym najlepsze pomysły przychodziły do głowy pod wpływem alkoholu; często najdoskonalsze konstrukcje myśli ludzkiej powstawały w ten sposób. Zanim ukończyłem kurs prawa, wiedziałem już, że to nie dla mnie. Zostałem wciągnięty w wir Wall Street. Szefowie handlu i finansjery byli moimi bohaterami. Z tego stopu alkoholu i spekulacji zacząłem wykuwać broń, która pewnego dnia miała odwrócić się - jak bumerang w swym locie - i rozerwać mnie na strzępy. Żyjąc skromnie oszczędziliśmy z żoną tysiąc dolarów. Zamieniliśmy je na papiery wartościowe, wtedy tanie i raczej niepopularne. Miałem rację wyobrażając sobie, że pewnego dnia ich cena wzrośnie. Nie udało mi się przekonać zaprzyjaźnionych maklerów, aby wysłali mnie w teren w charakterze kontrolera finansów kompanii i przedsiębiorstw, ale mimo to - razem z żoną - wyruszyliśmy w drogę. Przekonany byłem wtedy, że ludzie tracą pieniądze na giełdzie z powodu nieznajomości rynków. Później odkryłem o wiele więcej przyczyn tego zjawiska.

Porzuciwszy nasze posady, wyjechaliśmy motocyklem z przyczepą, do której załadowaliśmy namiot, koce, odzież na zmianę i trzy grube tomy z adresami instytucji finansowych. Nasi przyjaciele uważali, że należałoby powołać dla nas komisję psychiatryczną. Prawdopodobnie mieli rację. Mieliśmy trochę pieniędzy ponieważ poprzednio odniosłem parę sukcesów na giełdzie. Żeby jednak uniknąć uszczuplenia tego niewielkiego kapitału pracowaliśmy. Raz nawet przez miesiąc, na farmie. Była to ostatnia wykonana przeze mnie uczciwa, fizyczna praca. W ciągu roku przejechaliśmy cale wschodnie Stany Zjednoczone. W końcu tego roku moje sprawozdania dla Wall Street zapewniły mi pozycję i duże konto. Wykorzy-

stanie pewnych opcji przyniosło jeszcze więcej pieniędzy, tak że pod koniec roku mieliśmy kilka tysięcy dolarów.

Przez następne lata fortuna uśmiechała się do mnie, przynosząc pieniądze i poklask. Odniosłem sukces. Mój umysł i moje pomysły przyniosły mi milionowe kwoty. Wielki boom końca lat dwudziestych rozwijał się i powiększał. Alkohol stał się ważną częścią mojego życia, dodawał mi animuszu. W mieście mówiło się o pieniądzach. Wszyscy wydawali tysiące. Miałem mnóstwo przyjaciół, ale nie byli to ludzie skłonni pomóc mi w kłopotach czy niepowodzeniach. Moje picie przybrało poważniejsze rozmiary, trwało przez cały dzień i prawie w każdy wieczór. Upomnienia moich przyjaciół kończyły się awanturami, stopniowo stałem się "samotnym wilkiem". W naszym okazałym mieszkaniu dochodziło do wielu przykrych scen, mimo to nigdy nie zdradziłem swej żony - czasami tylko dzięki temu, że byłem zbyt pijany. To uchroniło mnie od popadnięcia w osobiste kłopoty.

W 1929 roku zawładnęła mną nowa pasja - gra w golfa. Natychmiast przenieśliśmy się na wieś: żona po to, żeby mi kibicować, ja żeby prześcignąć ówczesnego mistrza, Waltera Hagena. Ale alkohol dopadł mnie o wiele szybciej. Przestałem się liczyć jako gracz. Po całodniowym piciu zacząłem odczuwać lęki poranne. Golf był bowiem dobrą okazją do picia w dzień i w nocy. To była dopiero uciecha zabawić się na ekskluzywnym polu golfowym, które onieśmielało mnie i napawało paraliżującym lękiem, gdy byłem chłopcem. Mogłem się też poszczycić wspaniałą opalenizną, charakterystyczną tylko dla bardzo bogatych. Miejscowy bankier patrzył na mnie ze sceptycznym uśmiechem, kiedy nonszalancko obracałem dużymi sumami.

Nagle, w październiku 1929 roku, nastąpił krach na giełdzie w Nowym Jorku. Po jednym z tych dni piekła, chwiejnym krokiem poszedłem do biura maklera. Była ósma - pięć godzin po zamknięciu urzędowania. Teleks nadal stukał. Gapiłem się na taśmę z napisem: XYZ 32. Rano akcje stały -52. Byłem skończony, tak jak i wielu moich przyjaciół. Gazety donosiły o wielu samobójstwach ludzi, którzy skakali z wieżowców wielkiej finansjery. To napawało mnie wstrętem. Ja nie skoczyłbym. Powlokłem się do baru. Od dziesią-

4           ANONIMOWI ALKOHOLICY

tej rano moi przyjaciele stracili po kilka milionów - no i co z tego? Jutro też będzie dzień. Kiedy piłem owładnęła mną dawna zawzięta determinacja, żeby wygrać.

Następnego dnia rano zadzwoniłem do przyjaciela w Montrealu. Zostało mu jeszcze mnóstwo pieniędzy i sądził, że lepiej będzie jeśli pojadę do Kanady. Do wiosny żyliśmy w stylu, do jakiego przywykliśmy. Czułem się jak Napoleon wracający z Elby. Nawet nie myślałem o wyspie św. Heleny. Ale picie znowu mnie dopadio i mój wspaniałomyślny przyjaciel musial mnie zwolnić. Tym razem byliśmy już bez pieniędzy. Pojechaliśmy do rodziców mojej żony, by u nich zamieszkać. Znalazłem pracę. Potem - po bójce z taksówkarzem - straciłem ją. Na szczęście nikt nie domyślał się, że przez pięć lat nie miałem faktycznie żadnej posady i rzadko byłem trzeźwy. Moja żona zaczęła pracować w sklepie. Przychodziła do domu bardzo zmęczona i zastawała mnie pijanego. W biurach maklerów giełdowych stałem się niezbyt mile widzianym nadskakiwaczem.

Alkohol przestał być luksusem, stał się koniecznością. Dwie butelki ginu dziennie, a często trzy - to była norma. Czasami zarabiałem kilkaset dolarów na drobnych transakcjach i spłacałem rachunki w barach i sklepach. Trwało to w nieskończoność. Zacząłem budzić się wcześnie rano targany gwałtownymi drgawkami. Niemniej nadal uważałem, że potrafię kontrolować sytuację i zdarzały się okresy abstynencji, które na nowo przywracały mojej żonie nadzieję. Ale stopniowo zaczęło się dziać coraz gorzej. Dom został zajęty przez komornika, teściowa umarła, a żona i teść zachorowali.

Wtedy nadarzyła się obiecująca okazja zrobienia interesu. Akcje z roku 1932 stały na niskim poziomie. Udało mi się zebrać grupę ludzi i nabyć je. Planowałem spory udział w zyskach. Jednak poszedłem wtedy na koszmarną popijawę i szansa przepadła.

Przebudziłem się. Należało z tym skończyć. Uświadomiłem sobie, że nie potrafię już wypić tylko jednego kieliszka. Byłem skończony na zawsze. Przedtem ciągle składałem żonie mnóstwo łatwych obietnic, tym razem traktowałem tę sprawę na tyle poważnie, że wstąpiła w nią radosna nadzieja na rzeczywistą poprawę.

Wkrótce po tym przyszedłem znów do domu pijany. Nie wykazywałem woli do dalszej walki. Gdzie podziało się moje mocne postanowienie? Nie wiem. Wyparowało mi z głowy. Ktoś postawił mi przed nosem szklankę, a ja po prostu wypiłem wszystko. Czyżbym był szalony? Chyba tak, beznadzieja mojej sytuacji na to wyraźnie wskazywała.

Odnawiając postanowienie spróbowałem jeszcze raz. Minęło trochę czasu i pewność siebie przerodziła się w zadufanie. Mogłem śmiać się na widok baru. Teraz wiedziałem jak to jest. Któregoś dnia poszedłem do kawiarni, żeby zatelefonować. Jakimś cudem znalazłem się przy barze, nawet nie spostrzegając kiedy. W miarę jak whisky uderzała mi do głowy wmawiałem sobie, że następnym razem poradzę sobie lepiej. Ale tym razem mogę się upić. I tak się stało.

Wyrzuty sumienia, strach, poczucie beznadziejności, jakie odczuwałem nazajutrz rano są nie do opisania. Nie miałem już odwagi do podjęcia walki. Myśli kotłowały mi się w głowie i miałem okropne przeczucie niechybnej klęski. Bałem się przejść przez ulicę, aby nie przejechała mnie, bezwładnego, jakaś ciężarówka, bo jeszcze się dobrze nie rozwidniło. W lokalu otwartym całą noc wypiłem dwanaście szklanek piwa. To uspokoiło moje roztrzęsione nerwy. Z porannej gazety dowiedziałem się, że akcje diabli wzięli. Mnie zresztą też. Sytuacja na rynku uzdrowi się, aleja nie. Zastanawiałem się nad samobójstwem, ale odsunąłem na razie tę myśl. Potem przyszło kompletne otumanienie. Gin to załatwił. A więc dwie butelki i... zapomnienie. Umysł i ciało człowieka to cudowne mechanizmy. Moje wytrzymały tę męczarnię jeszcze przez dwa lata. Kiedy nachodziły mnie poranne lęki i byłem bliski szaleństwa, kradłem pieniądze na wódkę ze skromnej portmonetki żony. Wirowało mi w głowie. Gdy stawałem przed otwartym oknem z nieokreślonym zamiarem, gdy stałem przed apteczką, w której znajdowała się trucizna, przeklinałem się za brak charakteru. Próbując uciekać od alkoholu razem z żoną odbywaliśmy wypady na wieś i z powrotem.

Nadeszła wreszcie noc, kiedy fizyczne i psychiczne męczarnie były tak potworne, iż bałem się, że wyskoczę przez okno i będzie koniec. Jakoś udało mi się zwlec materac na

6           ANONIMOWI ALKOHOLICY

parter na wypadek gdyby przyszła mi do głowy samobójcza myśl. Rano przyszedł lekarz i dal mi silne środki uspokajające. Następnego dnia popijałem je ginem. Kombinacja okazała się katastrofalna. Znajomi podejrzewali, że jestem nienormalny. Ja też się tego obawiałem. Gdy piłem nie jadłem wcale, albo bardzo mało. Miałem już dwadzieścia kilo nie-dowagi. Dzięki staraniom mego szwagra, który był lekarzem, i przy pomocy mojej matki umieszczono mnie w sławnej na całe Stany klinice leczenia alkoholików. Specjalna kuracja rozjaśniła mój umysł. Hydroterapia i umiarkowane ćwiczenia bardzo mi pomogły. Ale najcenniejsze było to, że spotkałem tam życzliwego lekarza, który wyjaśnił mi, że choć samolubny i lekkomyślny, byłem jednak poważnie chory psychicznie i fizycznie. Sprawiło mi niejaką ulgę, kiedy dowiedziałem się, że u alkoholików wola jest zdumiewająco słaba, gdy chodzi o odparcie alkoholu, ale pod innymi względami może pozostać nieugięta. Wyjaśniło się moje niesamowite zachowanie w obliczu desperackiego pragnienia, aby skończyć z piciem. Zrozumiałem samego siebie i nadzieja uśmiechnęła się do mnie. Przez trzy czy cztery miesiące wszystko szło jak z płatka. Regularnie wychodziłem do miasta, zarobiłem nawet trochę pieniędzy. Zdawało się, że zrozumiałem na czym polega mój problem. Jednak tak nie było, bo nadszedł ten potworny dzień, kiedy znowu piłem. Moje zdrowie psychiczne i fizyczne załamało się zupełnie. Po jakimś czasie wróciłem do szpitala. Wydawało się, że to już koniec. Moją zmęczoną i zdesperowaną żonę poinformowano, że w niedługim czasie wszystko to skończy się atakiem serca w czasie delirium tremens albo rozmiękczeniem mózgu, jeśli zaś wcześniej nie upomni się o mnie przedsiębiorca pogrzebowy, z pewnością skończę w zakładzie dla obłąkanych.

Mnie nie trzeba było tego uświadamiać. Pogodziłem się z tym niemal z ulgą. Był to jednak cios dla mojej dumy. Ja, który miałem tak wysokie wyobrażenie o sobie i swoich zdolnościach, byłem przegrany i przyparty do muru. Teraz tylko mogłem staczać się coraz niżej w przepaść dołączając do nieskończonej rzeszy pijaków, którzy znaleźli się tam wcześnej. Myślalem o swojej biednej żonie, z którą byłem szczęśliwy.

Czegóż bym teraz nie oddal, żeby to wszystko naprawić. A na to było już za późno. Żadne słowa nie są w stanie opisać samotności i rozpaczy, w której się pogrążyłem litując się nad sobą. Ziemia usuwała mi się spod nóg. Alkohol był silniejszy ode mnie. Zostałem zmiażdżony. Na zawsze.

Trzęsąc się wyszedłem ze szpitala jako człowiek kompletnie załamany. Strach otrzeźwił mnie trochę. Potem wróciło to podstępne szaleństwo pierwszego kieliszka, którym uczciłem rocznicę zawieszenia broni - 1 XI 1934 roku i wszystko zaczęło się od nowa. Moi bliscy i znajomi byli zrezygnowani i pewni, że trzeba będzie mnie gdzieś zamknąć albo nastąpi mój żałosny koniec. Jakże ciemno jest przed świtem! W rzeczywistości był to początek mojej ostatniej popijawy. Wkrótce miałem zostać wrzucony w to, co lubię nazywać czwartym wymiarem egzystencji. Miałem poznać szczęście, spokój i poczucie przydatności, zakosztować życia, które w miarę upływu czasu - w niewiarygodny sposób - staje się coraz wspanialsze.

Któregoś dnia, pod koniec owego ponurego listopada, siedziałem w kuchni popijając. Z pewną dozą satysfakcji pomyślałem, że mam w domu dosyć ukrytego ginu na tę noc i następny dzień. Żona była w pracy. Zastanawiałem się, czy starczy mi odwagi, aby schować butelkę u wezgłowia łóżka. Będzie mi potrzebna przed świtem. Moje medytacje przerwał telefon. Dawny szkolny kolega pogodnym głosem zapytywał czy może do mnie wpaść. BYŁ TRZEŹWY. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziałem go w tym stanie. Byłem zdumiony. Chodziły pogłoski, że z powodu alkoholu został zamknięty w zakładzie dla obłąkanych. Ciekaw byłem jak się stamtąd wydostał. Oczywiście, zjadłby obiad, a potem mógłbym z nim otwarcie popić. Byłem nieświadomy tego, że udało mu się zerwać z nałogiem, myślałem tylko o przywołaniu atmosfery dawnych czasów. Czasów, kiedy nie znaliśmy żadnych przeszkód, gdy chodziło o zdobycie butelki. Jego przybycie było jako oaza na ponurej pustyni beznadziejności. Właśnie oaza. Ucieczka i schronienie.

Stanął w otwartych drzwiach świeży i promienny. Coś niezwykłego było w jego oczach... Zmienił się nie do poznania. Co się stało? Podsunąłem mu kieliszek. Odmówił. Roz-

8           ANONIMOWI ALKOHOLICY

czarowany, ale zaciekawiony zastanawiałem się, co w niego wstąpiło. Nie był sobą. "O co chodzi?" - zapytałem otwarcie. Spojrzał na mnie z prostotą i z uśmiechem powiedział: "Odkryłem nową wiarę". Osłupiałem. A więc to tak - zeszłego lata jeszcze alkoholik - wariat, a teraz, jak podejrzewałem, znów zwariowany na punkcie religii. I to promienne spojrzenie. Zdradzało jego płomienny zapał. "Niech mu tam, niech sobie deklamuje". Poza tym mój gin przetrwa dłużej niż jego kazanie. Ale on nie prawił kazań. Rzeczowo opowiedział mi, jak dwóm ludziom w sądzie udało się przekonać sędziego, aby zawiesił jego wyrok. Mówili oni o jakiejś prostej religijnej idei i praktycznym programie działania. Było to przed dwoma miesiącami. Skutek był oczywisty. Przyszedł, aby podzielić się ze mną tym doświadczeniem, gdyby mi na tym zależało. Byłem zaskoczony, zaszokowany, ale i zainteresowany. Z pewnością byłem zainteresowany. Była to moja ostatnia deska ratunku.

Mówił całymi godzinami. Ożyły we mnie wspomnienia z dzieciństwa. Niemalże słyszałem glos kaznodziei, który docierał do mnie na wzgórze, gdzie siadywałem w ciche niedzielne dni. Była tam nawet jakaś obietnica wstrzemięźliwości, której nigdy nie podpisałem i dobroduszna pogarda mojego dziadka dla ludzi, którzy chodzili do kościoła i dla ich postępowania. Jego głębokie przeświadczenie, że sfery niebieskie posiadają naprawdę jakąś własną muzykę i jego niezgoda no to, by kaznodzieja miał prawo mówienia mu, jak ma tej muzyki słuchać. Jego całkowity brak obaw, gdy mówił o tym wszystkim przed śmiercią, napełniły mnie serdecznym wzruszeniem. Dławiły mnie. Stanął mi przed oczami pewien dzień z czasów wojny i tekst wyryty na kamiennej płycie w katedrze w Winchester.

Zawsze wierzyłem w Siłę Wyższą ode mnie i często rozmyślałem nad tymi sprawami. Nie byłem ateistą. W gruncie rzeczy niewielu ludzi jest ateistami, ponieważ oznacza to ślepą wiarę w dziwną tezę, że wszechświat powstał z niczego i bez celu podąża donikąd. Moi intelektualni bohaterowie: chemicy, astronomowie, nawet ewolucjoniści, sugerowali działanie niezmierzonych sil i praw. Wbrew ich logicznym wywodom wierzyłem, że za wszystkim kryje się jakiś

potężny cel i rytm. Jak mogłoby istnieć tyle dokładnych i niezmiennych praw bez istnienia Wyższej Inteligencji. Po prostu musiałem uwierzyć w Ducha Wszechświata, który nie znał ani czasu, ani ograniczeń. Dotąd tylko doszedłem w swych rozważaniach nad porządkiem świata. Właśnie w tym miejscu rozstałem się z pastorami i systemami religijnymi znanymi ludziom. Gdy mówili mi o uosobionym Bogu, który jest miłością, nadludzką siłą i wskazaniem, irytowałem się i odrzucałem tę teorię. Przyznawałem natomiast, że Chrystus z pewnością był wielkim człowiekiem, niezbyt dokładnie naśladowanym przez tych, którzy Go wyznają. Jego naukę moralną uważałem za najdoskonalszą. Sam przyjąłem tę część, która wydawała mi się dogodna i niezbyt trudna, odrzucając resztę. Wojny religijne, stosy i szykany, do których prowadziły religijne spory przyprawiały mnie o mdłości. Szczerze wątpiłem, czy w ostatecznym obrachunku religie ludzkości zdziałały cokolwiek dobrego. Sądząc po tym, co widziałem w Europie i później, potęga Boga w sprawach ludzkich była bez znaczenia, a braterstwo ludzi ponurą kpiną. Jeśli w ogóle istniał Szatan, to on raczej wydawał się Panem Stworzenia, a z pewnością miał on władzę nade mną. Lecz oto siedzący przede mną przyjaciel deklarował wprost, że Bóg zrobił dla niego to, czego on sam uczynić nie mógł. Jego ludzka siła woli zawiodła. Lekarze orzekli, że jest nieuleczalny. Społeczeństwo chcialo go odizolować. Tak jak ja, uznał swoją całkowitą porażkę. Wtedy został wyrwany śmierci. Niespodziewanie podniesiony z rynsztoka, wzniósł się na taki poziom życia, jakiego nigdy nie znał. Czy ta siła miała swe źródło w nim samym? Oczywiście nie. Nie było w nim więcej siły niż w tej chwili we mnie. A jej poziom teraz równał się zeru. To mnie przekonało. Wyglądało na to, jakby ludzie wierząc mieli jednak rację. Coś kierowało ludzkim sercem, owo coś dokonało rzeczy niemożliwych. Moje poglądy na cuda zmieniły się radykalnie. Mniejsza o zmurszałą przeszłość; w tej chwili naprzeciw mnie, przy kuchennym stole siedział żywy cud. Oznajmiał niesłychane rzeczy. Zauważyłem, że u mojego przyjaciela zaszło coś więcej niż tylko wewnętrzne uzdrowienie. Znalazł bezpieczny punkt oparcia i zapuścił korzenie w nowe głębie.

10           ANONIMOWI ALKOHOLICY

Mimo tego, że miałem namacalny dowód w postaci mego przyjaciela, tkwiły wciąż we mnie dawne uprzedzenia. Samo słowo "Bóg" nadal wywoływało pewną niechęć. A idea uosobionego Boga była jeszcze bardziej nie do przyjęcia. Nie mogłem tego zaakceptować. Byłem w stanie zgodzić się na takie koncepcje, jak: Twórcza Inteligencja, Uniwersalny Rozum czy Duch Natury, ale odrzucałem myśl o "Carze Wszechniebios", jakkakolwiek miłująca byłaby Jego władza. Przyjaciel mój wystąpił z iście rewolucyjnym dla mnie wówczas pomysłem. Powiedział: "DLACZEGO NIE PRZYJMIESZ SWOJEJ WŁASNEJ KONCEPCJI BOGA?". Uderzyło mnie to. Stopniały nagle lodowate góry intelektu, w których cieniu żyłem i marzyłem od tylu lat. Znalazłem się nagle w blasku słońca. BYŁA TO PRZECIEŻ WYŁĄCZNIE KWESTIA MOJEJ CHĘCI, BY UWIERZYĆ W MOC PONAD MOJE SIŁY. NICZEGO WIĘCEJ NIE BYŁO MI TRZEBA NA TYM ETAPIE, BY ZROBIĆ POCZĄTEK. Zdałem sobie nagle sprawę, że przemiana na lepsze może zacząć się w tejże chwili. Na opoce najszczerszej chęci mógłbym zacząć budowę takiego stanu ducha, jaki postrzegłem w moim przyjacielu. Czy będę w stanie tego dokonać? Oczywiście, że tak!

W taki to sposób doszedłem do przekonania, że Bóg przejmuje się naszymi ludzkimi sprawami, o ile tylko my, ludzie, dostatecznie tego pragniemy. Nareszcie przejrzałem, poczułem, uwierzyłem. Łuski pychy i uprzedzenia opadły z moich oczu. Ujrzałem nowy świat.

Uderzyło mnie nagle prawdziwe znaczenie moich przeżyć, gdy zwiedzałem katedrę w Winchester. Na chwilę, przelotną chwilę, potrzebowałem wtedy i pragnąłem Boga. W pokorze zapragnąłem, by był ze mną - i oto przyszedł On do mnie. Wkrótce jednak poczucie Jego obecności przytłumił zgiełk tego świata i zgiełk wewnętrzny. I tak już zostało. Jakże ślepy byłem i nadal jestem!

W szpitalu nastąpił mój ostateczny rozwód z alkoholem. Leczenie było chyba na czasie, bo prześladowały mnie deliria. Podczas mojego pobytu w szpitalu oddałem się pokornie Bogu, tak jak Go wówczas pojmowałem, by czynił ze mną, co zechce. Poddałem się Jego opiece i Jego wskazówkom

bez zastrzeżeń. Po raz pierwszy przyznałem, żc sam z siebie jestem niczym, że bez Niego jestem stracony. Bezlitośnie stawiłem czoło swoim występkom i zapragnąłem, by mój nowo odnaleziony Przyjaciel wykarczował je i spalił co do joty. Od tego czasu nie wziąłem do ust alkoholu.

Gdy ów kolega z czasów szkolnych odwiedzał mnie w szpitalu, byłem wobec niego zupełnie szczery, mówiąc o swoich problemach i przewinach. Sporządziliśmy listę osób, którym wyrządziłem krzywdę, lub do których czułem urazę. Wyraziłem szczerą chęć, by się z nimi wszystkimi spotkać i wyznać, co im zawiniłem. Powinienem wyzbyć się wszelkiego krytycyzmu wobec tych osób. Powinienem zadośćuczynić im wszystkim najlepiej, jak umiałem.

Świadomość istnienia Boga miała stać się probierzem mojego myślenia. Oznaczało to, że zwykły zdrowy rozsądek miał się stać "niezwykłym" rozsądkiem. W przypadku wątpliwości miałem w spokoju oczekiwać na sygnał od NIEGO, w jaki sposób mam sprostać swoim problemom. Nigdy nie umiałem modlić się za siebie, chyba, że spełnienie moich próśb byłoby przydatne dla innych. Tylko wtedy mogłem się spodziewać, że zostanę wysłuchany i obdarowany obficie. Mój przyjaciel obiecywał, że kiedy dopełnię tych podstawowych warunków będę w stanie osiągnąć następny etap "komunikowania" się ze Stwórcą i będą mi dane nowe środki do uporania się z moimi problemami. Niezbędnymi warunkami, aby ustanowić i zachować nowy porządek rzeczy były: wiara w potęgę Boga, wystarczająco dobre chęci, uczciwość i pokora.

Proste, ale niełatwe. Ceną, którą należało zapłacić był koniec egocentryzmu. Ze wszystkim miałem się zwracać do Ojca Światłości, który panuje nad nami. Była to rewolucyjna i drastyczna zmiana koncepcji, ale z chwilą, gdy ją zaakceptowałem efekt był piorunujący. Poczułem smak zwycięstwa, potem ogarnął mnie spokój i pogoda ducha, których nigdy wcześniej nie zaznałem. Odczucie najpełniejszego zaufania. Czułem się jakby uniósł mnie wielki, czysty wiatr wiejący od górskich szczytów. Do większości ludzi Bóg przychodzi stopniowo; Jego wpływ na mnie był nagły i głęboki. W tym momencie byłem tak zaniepokojony, że wezwałem mego przyjaciela lekarza, by się upewnić, że nadal

12           ANONIMOWI ALKOHOLICY

jestem normalny. Wysłucha! mnie ze zdumieniem. W końcu potrząsając głową powiedział: "Stało się z tobą coś, czego nie rozumiem. Ale lepiej się tego trzymaj. Cokolwiek to jest, jest lepsze niż Twoje życie przedtem". Teraz ów dobry lekarz spotyka wielu ludzi z podobnymi przeżyciami i wie, że są one realne.

Kiedy leżałem w szpitalu przyszło mi do głowy, że tysiące bezimiennych alkoholików przyjęłoby z wdzięcznością to, co i mnie zostało ofiarowane. Być może mógłbym pomóc niektórym z nich. Oni z kolei mogliby pomóc innym.

Mój przyjaciel podkreślał absolutną konieczność wzajemnej pomocy i współpracy. Zasadę szczególnie ważną stanowiła praca z innymi. Bowiem wiara bez uczynków jest martwa. Jak przerażająco prawdziwe jest to w odniesieniu do alkoholika! Jeżeli alkoholikowi nie udało się udoskonalić i pogłębić swojego duchowego życia przez pracę i poświęcenie dla innych, nie będzie on w stanie stawić czoło żadnym przeciwnościom losu. Jeżeli nie pomaga innym z pewnością wróci do picia, a jeśli będzie pił z pewnością umrze. Wtedy wiara będzie martwa w dosłownym tego słowa znaczeniu. Tak to już z nami jest.

Wraz z żoną oddałem się z entuzjazmem organizowaniu pomocy dla innych alkoholików. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności nie miałem wtedy zbyt dużo pracy zawodowej, ponieważ moi dawni wspólnicy zachowywali się sceptycznie i od półtora roku wstrzymywali się ze współpracą. W tym zresztą czasie nie czułem się dobrze. Nachodziły mnie fale litości nad sobą i odżywały dawne urazy. Niekiedy owe stany doprowadzały do tego, iż byłem niemal gotowy sięgnąć znów po kieliszek, ale wkrótce odkryłem, że gdy wszystko inne zawodzi, praca z alkoholikami pozwala przeżyć następny dzień.

Wiele razy, zrozpaczony szedłem do mojego dawnego szpitala. Tam po rozmowie z kimś w podobnej sytuacji byłem zdumiewająco podniesiony na duchu i postawiony na nogi. Jest to sposób na życie, który sprawdza się nawet na wyboistej drodze.

Wkrótce zaczęliśmy zawierać wiele przyjaźni i szybko zawiązała się nowa wspólnota. Wspaniale było czuć się jej

częścią. Była w nas radość życia, nawet w kłopotach i trudnościach. Byłem świadkiem jak setki rodzin stawiały pierwsze kroki na tej nowej drodze, która naprawdę dokądś prowadzi, widziałem jak naprawiane były najbardziej skomplikowane sytuacje, jak różnego rodzaju niechęci i urazy zostawały zażegnane. Ludzie wychodzili z zakładów dla obłąkanych i odzyskiwali swoje miejsce w życiu, wracali do rodziny i społeczeństwa. Lekarze, prawnicy i ludzie interesu odzyskiwali swoje stanowiska. Nie było prawie takiego kłopotu czy nieszczęścia, którego nie udałoby się rozwiązać. W jednym tylko mieście na Zachodzie jest nas i naszych rodzin tysiąc. Spotykamy się często, więc nowi mogą znaleźć wspólnotę, której potrzebują. Na te nieoficjalne spotkania przychodzi często od 50 do 200 osób. Rośnie nasza liczebność i siła*.

Pijany alkoholik nie jest istotą pociągającą. Nasza praca z alkoholikami jest na przemian męcząca, komiczna i tragiczna. Pewien nieszczęśnik popełnił nawet samobójstwo w moim domu. Nie mógł lub nie chciał zaakceptować naszego sposobu życia.

W tym, co robimy jest wielka radość. Przypuszczam, że niektórzy byliby zaskoczeni naszym widocznym brakiem powagi i gadatliwością. Ale pod tym kryje się śmiertelna powaga. Wiara musi być w nas i przemawiać przez nas dwadzieścia cztery godziny na dobę. Inaczej zginiemy! Większość z nas czuje, że nie musi już poszukiwać Utopii. Jest ona z nami - tu i teraz. Proste słowa mojego przyjaciela wypowiedziane w naszej kuchni pomnażają się każdego dnia w rozszerzający się krąg pokoju na Ziemi i dobrej woli wśród nas, ludzi.

Bill W., współzałożyciel AA, zmart 24 stycznia 1971 roku.

Rozdział 2

JEST SPOSÓB

MY, Anonimowi Alkoholicy, znamy tysiące mężczyzn y f ki kobiet, którzy byli w stanie równie beznadziejnym jak Bill i Bob. Wielu z nich powróciło do zdrowia, dzięki temu, że rozwiązali problem alkoholizmu.

Jesteśmy przeciętnymi Amerykanami. Pochodzimy z różnych stron i reprezentujemy różne zawody. Różnimy się pod wieloma względami - politycznym, ekonomicznym, socjalnym i religijnym. Jesteśmy ludźmi, którzy w normalnych warunkach nie trzymaliby się razem. Pomimo to istnieje wśród nas wspólnota, przyjaźń i niezwykłe wprost zrozumienie.

Czujemy się jak pasażerowie wielkiego statku w chwilę po katastrofie... gdy poczucie wspólnoty, radości i demokratycznego współistnienia przepełnia cały statek od zatłoczonych, tanich kabin dla emigrantów po dostojnych gości przy stole kapitańskim. W odróżnieniu od reszty pasażerów nasza radość z powodu przeżycia katastrofy nie zmniejsza się po zakończeniu rejsu. Wspólne doświadczenie przeżycia katastrofy cementuje naszą przyjaźń.

Faktem nadzwyczajnym dla każdego z nas jest to, że odkryliśmy wspólną drogę do rozwiązania problemu. Znaleźliśmy sposób, który aprobujemy i w imię, którego możemy połączyć się w braterskiej i harmonijnej akcji. To jest Wielka Nowina, którą objawia ta książka wszystkim cierpiącym z powodu alkoholizmu. Choroba taka jak nasza - a faktem jest, że alkoholizm jest schorzeniem - łączy ludzi w taki sposób, w jaki żadna inna choroba nie jest w stanie tego uczynić.

Jeśli ktoś, na przykład, zachoruje na raka wszyscy mu wspólczują. Nikt się na niego nie złości, ani nie czuje się dotknięty. Inaczej wygląda to w przypadku choroby alkoholowej, ponieważ wiąże się z nią kompletne zniszczenie wszystkiego, co ma wartość w życiu ludzkim. Ogarnia ona

JEST SPOSÓB                   15