Anioł Śmierci - Andrzej Jakubowski - ebook + książka

Anioł Śmierci ebook

Jakubowski Andrzej

0,0

Opis

Kajetan Zieliński jako doktorant Instytutu Filozofii Uniwersytetu Zielonogórskiego popełnia kolejne brutalne zbrodnie. Majówka, którą zgotował rodzinom ofiar i organom ścigania, będzie spędzać im sen z powiek w niejedną parną noc. Całość pierwszej części trylogii okraszona jest mrocznym klimatem oraz nutką fantazy i since-fiction. Czy aspirant Makary Szachraj zatrzyma śmiertelnie groźnego przestępcę, zanim okaleczy i zabije kolejne kobiety? Czy Anioł Śmierci, Morghulus, w którego przepoczwarzył się doktorant w swoim hipomaniakalnym rozhamowaniu, niczym samotny, wygłodniały wilk, da się złapać sforze policyjnych kundli?

Podaj mi swą dłoń, Czytelniku. Poprowadzę Cię w świat obłędu, mroku, pożądania i śmierci… Boisz się? Nie? To dobrze. Odwiedzę Cię w Twoich snach razem z aniołem śmierci…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 153

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redaktorka prowadząca

Michalina Wesołowska

 

Redakcja

Izabela Dachtera-Walędziak

 

Projekt okładki

Wiktoria Dębińska

 

Copyright © by Andrzej Jakubowski 2022

Copyright © by Sorus 2022

 

 

Niniejsza książka jest fikcją literacką, a wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest niezamierzone i przypadkowe.

 

E-book przygotowany na postawie wydania I

 

ISBN 978-83-66664-81-4

 

Przygotowanie i dystrybucja

Wydawnictwo Sorus

ul. Bóżnicza 15/6

61-751 Poznań

tel. (61) 653 01 43

[email protected]

 

księgarnia internetowa

www.sorus.pl

DM Sorus Sp. z o.o.

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Prolog – Inicjacja

Kajetan ewoluował. Z bezwartościowej larwy przepoczwarzył się w pazia królowej śmierci, a najważniejszą zmianą było autopsychoterapeutyczne wyeliminowanie sumienia. To pozwoliło mu na pociągnięcie bez mrugnięcia okiem spustu strzelby myśliwskiej załadowanej breneką.

Trzydziestodwugramowy walec pierwszego pocisku, tłoczonego w Radomiu, wbił się niczym nóż w masło w łysiejącą czaszkę doktora Andrzeja Makowskiego – zaskoczonego i speszonego jednocześnie widokiem anioła śmierci jak nastolatek przyłapany przez matkę na oglądaniu porno w sieci.

Trzask rozłupywanej czołowej części czaszki przywołał w Kajetanie obrazy lobotomicznych zabiegów dokonywanych w średniowieczu, wypędzających demony z ciał czarownic, które widział w podręcznikach historii w liceum. W głośnikach zawodził Bruno Mars.

Serce Kajetana na nanosekundę zatrzymało się razem z czasem i światem wokół. Niewypowiedziane uczucie. Coś jakby niekończący się, wielokrotny orgazm, euforia i ekstaza zarazem przeszły przez niego jak lawa przez szczyt wulkanu podczas erupcji, tyle że trzynastokrotnie szybciej i intensywniej. Doktor Makowski, z głową odchyloną do tyłu pod nienaturalnym kątem, zamarł w niemym bezruchu jak marionetka. Czaszka mężczyzny utkwiła pomiędzy zagłówkami wściekle krwistoczerwonej nowej mazdy 6, kupionej w systemie ratalnym w poznańskim salonie dwa tygodnie wcześniej po słowach opryszczonego sprzedawcy: „To auto jest magnesem na cipki, pszę pana”.

Studentka oligofrenopedagogiki – filigranowa blondynka ubrana w koronkowe majtki o kolorze różowej piwonii, która przed chwilą ssała interes Makowskiego, podniosła głowę znad jego kolan i spojrzała swoimi brązowymi oczami w czarną otchłań lufy. Czekał tam drugi pocisk – przeznaczony dla niej lub innej podobnie sponsorowanej studentki, z jaką w tym miejscu zabawiałby się zboczony doktorek. Obecność dziewczyny to niefortunny zbieg okoliczności. Po prostu zła decyzja życiowa. Zawiodła ją kobieca intuicja, która przebijała się do świadomości jak chirurgiczna igła przez skórę pacjenta. Ona to nic osobistego. Prawdziwym celem był mężczyzna, który zaplamił krwią i ostrymi strzępami czaszki, okalającymi ponadprzeciętny umysł, zaparowaną tylną szybę i kremowo-beżową skórzaną tapicerkę obszytą brązową nitką z tureckiego importu.

Źrenice piwnych oczu dwudziestoletniej Magdy Dębskiej – młodej kobiety o zupełnie przeciętnym imieniu, urodzie i intelekcie – rozszerzyły się jak nogi ekskluzywnej call girl na widok złotej karty kredytowej. Z jej wilgotnych warg odbijających metaliczny blask pełnego księżyca, przez głębię gardła, które przed chwilą wypełniał doktorski kutas w rozmiarze europejskim, wydobył się jałowy jęk przypominający tępe uderzenie kolbą w twarz. To przez ułamek sekundy wzbudziło w Kajetanie żądzę zrobienia z jej kurewskiej twarzyczki mięsa mielonego. Ale tylko przez chwilę. Przekalkulował, przeładował i pociągnął za spust bez mrugnięcia okiem. Zanim czerwona łuska breneki zdążyła na dobre opaść na milczący mech, pocisk przebił jej serce.

Anioł śmierci, w akompaniamencie rozprzestrzeniającego się w zielonogórskim lesie odgłosu wystrzału, jednostajnie zawył jak wilk w kierunku różowego superksiężyca.

Rozdział I

Sierżant Monika Ciupa

W pokoju 205 na drugim piętrze Komendy Miejskiej Policji w Zielonej Górze, dnia 30 kwietnia roku pańskiego 2021, w porze śniadaniowej, o godzinie 10.05 zadzwonił telefon, wykonany w latach dziewięćdziesiątych z beznadziejnie szarego polichlorku winylu.

Po dwóch jęczących sygnałach, brzmiących jak wypalenie zawodowe, słuchawkę leniwie i z niechęcią podniósł aspirant Jan Nowak – siwiejący z nadmiaru kortyzolu funkcjonariusz z 20-letnim policyjnym stażem, lekką nadwagą, ukrywanym uzależnieniem alkoholowym i niezdiagnozowanym rakiem prostaty, a także brodą wokół ust, która nie różniła się kolorem od reszty włosów na głowie.

– Co tam, Mariusz, znowu się urodziło? – od niechcenia wycedził przez zęby młodszy aspirant.

– Zabójstwo. Podwójne. Skup się, Janek, bierz technika i jedź na miejsce. Dwie osoby w czerwonej maździe szóstce, w lesie koło ronda na Ochlę, Raculę i Zatonie, około kilometra od MZK na ulicy Kożuchowskiej, zostały zastrzelone jak kaczki. Mężczyzna w średnim wieku i młoda kobieta. Dzwoniła jakaś babka, która biega tamtędy regularnie ze swoim owczarkiem.

– Zabójstwo? U nas? Jakieś porachunki? Może żona się dowiedziała, że stary wali ją po rogach? – odpowiedział zaciekawiony aspirant Nowak i pociągnął łyk czarnej kawy z mlekiem, ale bez cukru.

– Zgłaszająca widziała auto wczoraj rano, ale myślała, że to jakieś małolaty się zabawiają. Dzisiaj zobaczyła, że mazda dalej stoi w tym samym miejscu. Podeszła bliżej, bo nabrała podejrzeń, że może jest kradzione, i znalazła dwa trupy. Interwencyjny już jest na miejscu i zabezpiecza teren, pogotowie poinformowane, prokuratura też.

– No to stary będzie zadowolony. Kurwa, cholerne piątki, zawsze tak jest przed weekendem, że coś musi się odjebać. A już przed majówką to niemal pewniak. Ja pierdolę. – Detektyw odstawił słuchawkę i dopił kawę. – Młoda, zawołaj Marcina i wypisz nissana. Czeka nas spacerek po lesie – zawołał do przeniesionej właśnie dziś z rewiru dzielnicowych dwudziestodwuletniej funkcjonariuszki, wyglądającej jak niedokładna kopia Ariany Grande. Niedokładność polegała na trzynastokilogramowej różnicy masy ciała na niekorzyść zdecydowanie bardziej puszystej sierżant Moniki Ciupy – studentki drugiego roku psychologii Uniwersytetu Zielonogórskiego w trybie niestacjonarnym, w której bazaltowych źrenicach fascynacja z zaciekawieniem i niepewnością wirowały jak stado sępów nad padliną w Dolinie Śmierci.

Leśne karły

O 10.30 zespół funkcjonariuszy Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Miejskiej w Zielonej Górze pakował się jak rodzinka na weekendowy wyjazd do srebrnego nissana patrola, oklejonego niebieską folią i napisami POLICJA – zgodnego z nowym polsko-europejskim logotypem.

Marcin Jantkowski – technik kryminalistyki, 30-letni, szczupły, wysoki mężczyzna w stopniu sierżanta sztabowego, ubrany w granatowe dżinsy, szare conversy, szarą bluzę z czarnym napisem Umbro, ulokowanym na wysokości jego lewego sutka, i szpakowatymi włosami opadającymi na czoło, metodycznie układał na tylnym siedzeniu swoje narzędzia pracy. Młoda w tym czasie przycupnęła na przednim siedzeniu z subtelnością kury na grzędzie, a siwiejący Jan dopalał marlboro.

***

Poranek był mroźny jak na ostatni dzień kwietnia, gdy słońce po każdym mijanym drzewie przy ulicy Kożuchowskiej w Zielonej Górze kłuło promieniami w oczy Monikę Ciupę niczym maszynka tatuatora dziewiczą skórę przy pierwszym wzorze. Na twarzy policjantki pojawił się grymas bólu, a przed oczami ciemność, od której kręciło się w głowie i zbierało na wymioty, jakby ktoś teleportował jej do żołądka dwa ganiające się mokre szczury.

Leśna droga po prawej stronie jezdni, około dwustu metrów za zatoczką autobusową, w której stacjonarne ładowarki elektrycznych autobusów podczas przejazdu zmieniły kolor z niebieskiego na zielony, wskazując naładowanie akumulatorów, była piaszczysta z widocznymi koleinami po piętnastocalowych chińskich oponach przejeżdżających pół godziny wcześniej radiowozów.

Przed wjazdem na leśną drogę stała oznakowana kia ceed typu kombi z odpalonym, klekoczącym jak głodne bociany silnikiem diesla, a przed nią, od strony kierowcy, młody policjant, starszy posterunkowy Mariusz Kędrys, który przejęty stał wyprostowany przed autem, wpuszczając na miejsce zdarzenia tylko uprawnione osoby. Drugi policjant, starszy sierżant Joachim Żelazny, siedział wewnątrz radiowozu, hipnotycznie wpatrzony w telefon komórkowy, przeglądając Facebooka i nawet nie zauważając przyjazdu grupy dochodzeniowo-śledczej.

– Młody, maskę ubierz, bo ci zdjęć pismaki narobią i będziesz sławny! Pół miasta zaraz tu się zleci! Nikogo nie wpuszczaj! – krzyknął przez otwarte okno, przejeżdżając obok młodego funkcjonariusza, Jan Nowak.

– Dobrze – odparł ze spuszczoną głową Kędrys. – Nie „dobrze”, tylko „tak jest”! – powiedział stanowczo młodszy aspirant, nie patrząc na pasażerów, i zamknął okno. – Ja pierdolę, kogo oni, kurwa, przyjmują, coraz gorszych.

Po przejechaniu pół kilometra na zachód, wśród sosnowego młodnika stały dwa radiowozy. Kilkanaście metrów dalej w oczy rzucała się krwistoczerwona mazda. Wokół niej heksagonalnie połączono czerwono-białą taśmą kilkudziesięcioletnie sosny. Wyglądały jak czarownice trzymające się za ręce podczas sabatu przy ognisku. Nie było słychać ptaków. Kompletna cisza i zimno, jakby czas się zatrzymał.

O Autorze

Andrzej Jakubowski - urodzony w 1985 roku. Z wykształcenia psycholog, pedagog, informatyk. Zawodowo: policyjny detektyw i psycholog. Miłośnik literatury, sztuki i muzyki, zwłaszcza rokowej, pagan i nordic folk, górskich wędrówek, tatuaży, pasjonat gotowania i nowoczesnych technologii. Swoje zainteresowania skupia wokół profilowania psychologicznego seryjnych morderców, prakseologii, psychopatologii. Z nie mniejszą uwagą koncentruje się na filozofii Wschodu i medytacji.