Akademia Crookhaven. Szkoła oszustów - J. J. Arcanjo - ebook

Akademia Crookhaven. Szkoła oszustów ebook

J. J. Arcanjo

4,6

Opis

Pierwszy tom nowej serii dla dzieci z ulubionym motywem jedynej w swoim rodzaju szkoły dla wyjątkowych uczniów.

Oryginalna, świeża – Akademia Crookhaven to lektura obowiązkowa dla wielbicieli serii „Nevermoor”, „Harry Potter” i twórczości M.G. Leonard.

Fascynujący cykl powieści o rodzinie z wyboru, złodziejskiej grze o wysoką stawkę i o tym, czym naprawdę są dobre uczynki.

Trzynastoletni Gabriel jest błyskotliwym kieszonkowcem, dzięki czemu ma szansę częściowo napełnić z reguły pusty brzuch. Przyłapany na gorącym uczynku, zamiast do więzienia trafia przed oblicze tajemniczego Caspiana Crooka w jego szkole dla złodziei Crookhaven. Tu uczniowie szkolą się w takich dziedzinach jak włamania, fałszerstwo i „kryminastyka”, żeby naprawiać świat poprzez oszukiwanie złych ludzi i zwracanie własności niewinnym. Ale… czy można zaufać złodziejowi?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (18 ocen)
11
7
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasia_panda

Nie oderwiesz się od lektury

Czekam na następny tom.
40
Krysiakoscielniak

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam każdemu,
30
Podlak82

Dobrze spędzony czas

Książka jest super!!!
30
RajZar

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita książka o przyjazini i o drugiej stronie zła. Ciepło polecam. Z.C lat 11
20

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuCro­okha­ven: The School for Thie­ves
Text co­py­ri­ght © J.J. Ar­canjo, 2023 Il­lu­stra­tions co­py­ri­ght © Euan Cook, 2023 First pu­bli­shed in Great Bri­tain in 2023 by Hod­der and Sto­ugh­ton The mo­ral ri­ghts of the au­thor and il­lu­stra­tor have been as­ser­ted. Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o., 2023
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji, skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać książki.
ISBN 978-83-8265-653-4
Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla mo­jego dziadka,

który prze­czy­tał od de­ski do de­ski

wszyst­kie moje opo­wie­ści

Gabriel Avery od dawna ni­kogo nie okradł i czubki pal­ców już go świerz­biły.

Lato szybko do­bie­gało końca. Z ty­go­dnia na ty­dzień przez Tor­bridge prze­jeż­dżało co­raz mniej tu­ry­stów, więc Ga­briel miał co­raz mniej oka­zji do szpe­ra­nia w cu­dzych kie­sze­niach. Na­wet ci, któ­rzy jed­nak po­ja­wili się w mia­steczku, nie za­trzy­my­wali się na długo. W końcu ile można fo­to­gra­fo­wać główną lo­kalną atrak­cję, czyli pa­skudny most z gra­nitu, za­nim czło­wiek się znu­dzi i wy­je­dzie. Szczę­śli­wie dla Ga­briela, każ­dego dnia przez Tor­bridge prze­pły­wał stru­mień lu­dzi do­jeż­dża­ją­cych do pracy – bez wąt­pie­nia gdzieś da­leko, gdzie działy się fa­scy­nu­jące rze­czy.

Ga­briel miesz­kał w Tor­bridge do­piero od roku, ale i tak zdą­żył dojść do wnio­sku, że wła­ści­wie w każ­dym in­nym miej­scu świata ży­cie musi być cie­kaw­sze niż tu­taj.

Wcze­snym po­nie­dział­ko­wym ran­kiem stał oparty o mur sta­cji ko­le­jo­wej, cze­ka­jąc na przy­jazd na­stęp­nego po­ciągu. Na pe­ro­nie wkrótce miało się za­roić od osób, które ko­rzy­stały z prze­siadki na pół­noc do Exe­ter albo na po­łu­dnie do Korn­wa­lii, jed­nak w tej chwili Ga­briel wi­dział tylko dwóch męż­czyzn w ciem­nych gar­ni­tu­rach. Stali na tle wscho­dzą­cego słońca, więc trudno było do­brze im się przyj­rzeć.

„Pew­nie miej­scowi”, po­my­ślał i ziew­nął. Ni­gdy nie okra­dał miej­sco­wych, boby go roz­po­znali i na­skar­żyli babci, a po ostat­nim in­cy­den­cie i tak miał u niej wielki mi­nus.

Wła­ści­wie to chyba miał go od prze­pro­wadzki do Tor­bridge.

Do­cho­dziła ósma, a o tej po­rze wszy­scy wy­sia­da­jący z po­cią­gów byli na­bur­mu­szeni, zmę­czeni, i co naj­lep­sze, zu­peł­nie nie­za­in­te­re­so­wani Ga­brie­lem. In­nymi słowy, mógł krę­cić się wśród nich jak duch o zwin­nych pal­cach. Gdy to so­bie uświa­do­mił, po­czuł przy­pływ en­tu­zja­zmu. Od kilku ty­go­dni nie­ustan­nie po­ma­gał babci w domu, więc nie miał czasu tu wpa­dać i strasz­nie mu tego bra­ko­wało.

Za­trząsł się w po­dmu­chu chłod­nego po­ran­nego wia­tru i na­cią­gnął rę­kawy nie­bie­skiego swe­tra na dło­nie. Zzięb­nięte palce sztyw­niały i tra­ciły spraw­ność, przez co ro­biły się bez­u­ży­teczne, a mu­siały być cie­płe, zręczne i pewne.

W ba­rze U Ben­sona po le­wej stro­nie sprze­da­wano w okienku go­rące na­poje. Cien­kie pa­sma pary roz­no­siły wo­kół gorzką woń kawy i słodki za­pach go­rą­cej cze­ko­lady. Skwier­cze­nie be­konu w lo­kalu mie­szało się z sy­kiem i gul­go­tem pa­rzo­nej kawy.

Za­bur­czało mu w brzu­chu.

„Jak tylko coś zwinę, od razu ku­pię so­bie ka­napkę z be­ko­nem”, po­my­ślał. „I ka­napkę z kieł­ba­ską dla babci”.

Na jed­nym z wy­so­kich sto­li­ków przy otwar­tym okienku dla ku­pu­ją­cych na wy­nos stał ku­bek kawy, na­dal lekko pa­ru­ją­cej. Ga­briel od­cze­kał, aż sprze­dawca znik­nie na za­ple­czu, po czym przy­su­nął się i ją drap­nął. Nie cier­piał smaku kawy, ale cie­pły ku­bek do­sko­nale się nada­wał do roz­luź­nie­nia ze­sztyw­nia­łych pal­ców.

Kilka mi­nut póź­niej usły­szał przy­ci­szony stu­kot nad­jeż­dża­ją­cego po­ciągu. Od­su­nął się od ściany, żeby le­piej wi­dzieć, po czym po­sta­wił ku­bek na po­bli­skiej ławce i za­pa­trzył się na tłum wy­sia­da­ją­cych pa­sa­że­rów.

Zmarsz­czył brwi na myśl o tym, że zbliża się je­sień i wkrótce bę­dzie mu­siał sta­wić czoło płasz­czom i kurt­kom, a jedne i dru­gie miały po kilka kie­szeni. Za­wsze bra­ko­wało mu czasu na spraw­dze­nie każ­dej z nich, więc kie­ro­wał się in­tu­icją. Na szczę­ście po kilku la­tach prak­tyki zga­dy­wa­nie szło mu cał­kiem nie­źle, a poza tym nie wszy­scy prze­wi­dzieli, że tego let­niego po­ranka zrobi się nie­ty­powo zimno.

Więk­szość ocze­ku­ją­cych na na­stępny po­ciąg po­zo­stała na pe­ro­nie, ale kilka osób ru­szyło pro­sto do baru.

Ga­briel uśmiech­nął się sze­roko i wy­jął dwu­pen­sówkę, którą miał chyba od za­wsze. Jej wy­jąt­ko­wość po­le­gała na tym, że jedna strona – orzeł – cał­kiem zwy­czaj­nie po­ły­ski­wała mie­dzią, a druga – reszka – była czarna, pra­wie jak spa­lona. Ga­briel nie wie­dział, dla­czego tak jest, ale mo­neta wy­glą­dała cał­kiem faj­nie i stała się klu­czo­wym ele­men­tem jego za­grywki.

Pstryk­nął dwu­pen­sówkę kciu­kiem, chwy­cił ją w dłoń i znowu wy­soko pstryk­nął. Już za­mie­rzał brać się do pracy, kiedy usły­szał zna­jomy głos.

– Ga­brielu Avery, to ty, chłop­cze?

Zła­pał mo­netę, szybko wsu­nął ją do kie­szeni i pod­niósł wzrok. The­odora Evans pa­trzyła pro­sto na niego. Jej cho­ro­bli­wie si­nawa twarz była cała w głę­bo­kich zmarszcz­kach – Ga­briel po­dej­rze­wał, że tak to jest, kiedy ktoś nie­ustan­nie się krzywi i pali od pół­wie­cza.

– Dzień do­bry, pani Evans – po­wie­dział uprzej­mie.

O dziwo, te­raz wy­da­wała się jesz­cze bar­dziej nie­za­do­wo­lona.

– Co ro­bisz o tej po­rze na sta­cji? – Ścią­gnęła po­marsz­czone usta. – Na pewno coś knu­jesz.

Ga­briel udał, że te słowa bar­dzo go zra­niły.

– Wcale nie, pro­szę pani. Przy­sze­dłem do Ben­sona, żeby ku­pić babci ka­napkę z kieł­ba­ską. Jej ulu­bioną. – Wzru­szył ra­mio­nami. – Chcia­łem jej zro­bić nie­spo­dziankę.

Pani Evans na mo­ment zła­god­niała, po czym znów się skrzy­wiła.

– Bo ci uwie­rzę. – Po­chy­liła się bli­żej. – Ga­brielu Avery, wiem, że w ze­szłym ty­go­dniu to ty przy­własz­czy­łeś so­bie stek i cy­na­derki w cie­ście, które po­ło­ży­łam na pa­ra­pe­cie. Po pro­stu to wiem.

Ga­briel zmarsz­czył brwi.

– Pro­szę pani, co to zna­czy „przy­własz­czy­łeś”? – spy­tał.

Oczy­wi­ście wie­dział, co zna­czy „przy­własz­czyć”, bo znał to słowo rów­nie do­brze jak wszyst­kie inne zwią­zane ze zło­dziej­stwem.

Za­łza­wione szare oczy pani Evans znaj­do­wały się te­raz tuż przy jego oczach.

– To zna­czy, że je ukra­dłeś – oznaj­miła.

Ga­briel cof­nął się o krok, a po­tem uniósł swe­ter i pod­ko­szu­lek, od­sła­nia­jąc chu­der­lawy oliw­kowy tors.

– Czy tak wy­gląda brzuch zło­dzieja cy­na­de­rek, pro­szę pani?

Wy­pro­sto­wała się, nieco za­sko­czona jego re­ak­cją.

– Masz cięty ję­zyk, Ga­brielu Avery. Tro­chę za bar­dzo jak na mój gust. Żad­nemu do­bremu, uczci­wemu i po­boż­nemu chłopcu ta­kie kłam­stwa nie prze­szłyby przez gar­dło z taką ła­two­ścią.

Ga­briel opu­ścił pod­ko­szu­lek i swe­ter.

– Szkoda, że mnie tam nie było, pro­szę pani – wes­tchnął. – Może zła­pał­bym tego zło­dzieja, gdy­bym aku­rat zna­lazł się w po­bliżu.

Był tam, oczy­wi­ście. Inna sprawa, że choć skórka cia­sta roz­pły­wała się w ustach, na­dzie­nie sma­ko­wało zde­cy­do­wa­nie go­rzej niż zwy­kle. Skrom­nym zda­niem Ga­briela, pani Evans ni­gdy do­tąd nie po­szło aż tak kiep­sko.

Pani Evans nie wy­da­wała się prze­ko­nana. Gło­śno prych­nęła, po czym od­wró­ciła się i ode­szła, mam­ro­cząc pod no­sem.

Ga­briel po­now­nie wy­do­był mo­netę z kie­szeni i od­wró­cił się w stronę pe­ronu. Kilka osób już zdą­żyło się usta­wić w ogonku przed ka­fejką. Zmarsz­czył brwi, bo ko­lejki za­wsze sta­no­wiły pro­blem. Je­śli coś się stało jed­nej oso­bie – po­tknęła się albo ktoś ją po­trą­cił – po­zo­stałe czę­sto się na nią ga­piły. Im wię­cej było pa­trzą­cych, tym bar­dziej ro­sło praw­do­po­do­bień­stwo, że któ­ryś z nich za­uważy zbłą­kaną rękę. Ga­briel się od­wró­cił, żeby spraw­dzić, czy nikt nie zbliża się do baru.

Szły do niego dwie osoby, ale trzy­mały się tak bli­sko sie­bie, że nie było sensu ni­czego pró­bo­wać.

Tuż za nimi po­dą­żał ja­kiś siwy męż­czy­zna.

„Może ten?”, po­my­ślał Ga­briel, ob­ser­wu­jąc nie­zna­jo­mego. „Bez płasz­cza. W luź­nych spodniach. W le­wej kie­szeni wy­brzu­sze­nie wiel­ko­ści port­fela. Za­jęty te­le­fo­nem. No to chyba ide­alny”.

Znowu za­czął pstry­kać mo­netą. Po­cze­kał, aż dwaj męż­czyźni go wy­miną, a po­tem szyb­kim kro­kiem ru­szył w stronę star­szego pana. Wpadł na niego bo­kiem, a upusz­czona mo­neta za­brzę­czała na be­to­nie.

– Wy­bacz, mło­dzień­cze, to moja wina. – Męż­czy­zna wsu­nął te­le­fon do pra­wej kie­szeni i uśmiech­nął się ze skru­chą do Ga­briela. – Cze­kaj, pod­niosę.

– Nie ma po­trzeby – od­parł Ga­briel, uda­jąc zde­ner­wo­wa­nie. – To tylko stara mo­neta.

Ale star­szy pan już się po­chy­lał, de­mon­stru­jąc cienki czarny port­fel w le­wej kie­szeni.

Port­fel jest, port­fela nie ma.

Nie­zna­jomy wy­pro­sto­wał się i wrę­czył Ga­brie­lowi dwu­pen­sówkę, or­łem do góry.

– Skąd ją masz? – spy­tał. – Ni­gdy nie wi­dzia­łem mo­nety w tak fa­tal­nym sta­nie.

– Do­sta­łem w pre­zen­cie. – Ga­briel wzru­szył ra­mio­nami. – Od ro­dzi­ców.

Przy­naj­mniej to było prawdą. Oprócz mo­nety miał po nich tylko mio­do­wo­brą­zowe włosy i ciem­no­bursz­ty­nowe oczy. Jedne i dru­gie nie­zbyt mu się po­do­bały.

Męż­czy­zna upu­ścił mo­netę na dłoń Ga­briela, a on scho­wał ją do kie­szeni.

– Chyba lep­sze to niż ekran te­le­fonu. – Nie­zna­jomy się­gnął po smart­fon. – Te rze­czy to samo zło, chłop­cze. Le­piej baw się mo­ne­tami, do­póki mo­żesz.

Ga­briel grzecz­nie ski­nął głową.

– Jesz­cze raz prze­pra­szam, że na pana wpa­dłem – po­wie­dział.

Męż­czy­zna po­kle­pał go po ra­mie­niu i ru­szył przed sie­bie ze wzro­kiem znowu wle­pio­nym w te­le­fon.

– Nie ma za co, chłop­cze – od­parł. – Nie ma za co.

Ga­briel skrę­cił za ro­giem, obej­rzał się przez ra­mię i ostroż­nie wy­cią­gnął z kie­szeni czarny skó­rzany port­fel. Uśmiech­nął się sze­roko. Po­szło rów­nie ła­two jak kra­dzież steku i cy­na­de­rek w cie­ście z pa­ra­petu pani Evans.

Otwo­rzył port­fel i...

Dziwne. Port­fel był nie­mal cał­kiem pu­sty. W środku znaj­do­wał się tylko je­den dzie­się­cio­fun­towy bank­not i coś bia­łego wy­sta­ją­cego z prze­gródki, chyba ja­kaś karta. Ga­briel wy­cią­gnął ją i prze­czy­tał.

Ga­briel ob­ró­cił się na pię­cie i po­pę­dził z po­wro­tem w kie­runku baru. Ko­lejka zdą­żyła się skur­czyć do dwóch osób.

Żadna z nich nie była tam­tym nie­zna­jo­mym.

Ga­briel od­wró­cił się i ner­wowo ro­zej­rzał po pe­ro­nie, wy­pa­tru­jąc si­wego męż­czy­zny. Po­ciąg wła­śnie ru­szył i po­woli od­jeż­dżał...

O nie...

Nie­zna­jomy sie­dział na miej­scu przy oknie i uśmie­chał się do Ga­briela. Gdy wpa­try­wali się w sie­bie, po­woli przy­bli­żył do szyby coś, co było małe, okrą­głe i nad­pa­lone po jed­nej stro­nie.

Serce Ga­briela za­ło­mo­tało. Wy­szpe­rał w kie­szeni dwu­pen­sówkę – tyle tylko, że nie swoją.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki