Akademia Crookhaven. Zapomniany labirynt - J.J. Arcanjo - ebook

Akademia Crookhaven. Zapomniany labirynt ebook

Arcanjo J.J.

4,7
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Gabriela, ucznia drugiej klasy szkoły oszustów Crookhaven, czeka w tym roku sporo pracy. Tym razem w turnieju Włamania drugoklasiści zwani Łotrami muszą przeniknąć do działu nauczycielskiego biblioteki, a w planie lekcji pojawiają się nowe zajęcia o nazwie „odzyskiwanie”.

Gabriel wraz ze swoją przebojową ekipą dowiaduje się też o istnieniu labiryntu Maravela – ukrytej głęboko pod dnem jeziora, zapomnianej przez szkołę zagadkowej konstrukcji pełnej przeszkód, z których każda jest niebywale wymagającym sprawdzianem umiejętności młodych oszustów.

W drugim tomie serii o Crookhaven poznajemy bliżej sekretną szkołę, która uczy, jak czynić zło, żeby pewnego dnia naprawić świat.

.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 314

Oceny
4,7 (27 ocen)
19
8
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasia_panda

Nie oderwiesz się od lektury

Kiedy 3 tom)?
20
Bananananananananana

Nie oderwiesz się od lektury

Czekam na 3 tom.
10
tymek111

Nie oderwiesz się od lektury

To była super książka. Ze zniecierpliwieniem czekam na trzeci tom.
10
Edelina

Dobrze spędzony czas

Na szczęście tom drugi tak samo dobry jak pierwszy!
00
Rosie2011

Nie oderwiesz się od lektury

Czytam od 12 lat i musze przyznać ze jest to jedna z najlepszych książek jaką przeczytałam.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuCro­okha­ven: The For­got­ten Maze
Text co­py­ri­ght © J.J. Ar­canjo, 2023 Il­lu­stra­tions co­py­ri­ght © Euan Cook, 2023 First pu­bli­shed in Great Bri­tain in 2023 by Hod­der and Sto­ugh­ton The mo­ral ri­ghts of the au­thor and il­lu­stra­tor have been as­ser­ted. Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o., 2024
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji, skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, na­by­wasz książki le­gal­nie i nie udo­stęp­niasz ich pu­blicz­nie, np. w In­ter­ne­cie. Dzię­ku­jemy za to, że w ten spo­sób wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-841-5
Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Było dwie po wpół do dru­giej w nocy, kiedy Ga­briel Avery za­tę­sk­nił za przy­ja­ciółmi.

Sie­dział na naj­brzyd­szym z czte­rech masz­ka­ro­nów wy­ra­sta­ją­cych z sza­rego ka­mie­nia po­sia­dło­ści Mer­cie­rów, i na­gle po­czuł się bar­dzo sa­motny. Wła­ści­wie to sa­mot­ność do­skwie­rała mu przez całe lato. Dla za­bi­cia czasu opróż­niał kie­sze­nie lu­dzi w po­bli­skich mia­stecz­kach, a po­tem uda­wał, że zna­lazł port­fel albo te­le­fon na chod­niku i zwra­cał zdo­bycz wła­ści­cie­lowi. Do tego wła­my­wał się do do­mów w ca­łym Tor­bridge, ale ni­gdy ni­czego nie kradł. Wszystko to ro­bił wy­łącz­nie po to, żeby spraw­dzić sie­bie i swoje umie­jęt­no­ści. Za­pa­mię­ty­wał treść ksią­żek o wszyst­kich moż­li­wych sztucz­kach zręcz­nych rąk. Uczył się wło­skiego, żeby le­piej do­ga­dy­wać się z Amirą. Zaj­mo­wał się tym wszyst­kim, kiedy bab­cia i Harry nie po­trze­bo­wali go w ba­rze. Ćwi­czył, po­nie­waż wbrew swo­jej obiet­nicy Pe­ne­lope Crook nie przy­je­chała.

Jego szkolna part­nerka dała o so­bie znać tylko raz. Ty­dzień wcze­śniej Ga­briel zna­lazł w skrzynce na li­sty ma­leńką brą­zową pa­czuszkę ze zdo­bio­nym ma­cicą per­łową pen­drive’em i li­ści­kiem:

Obok na­pi­sa­nych słów wid­niała dziwna wy­krzy­wiona twarz, skom­po­no­wana z je­dy­nek i zer.

Wła­śnie z po­wodu tego pen­drive’a Ga­briel ba­lan­so­wał te­raz w gę­stej mgle na pa­skud­nym ciel­sku po­ro­śnię­tego mchem gar­gulca. Po in­cy­den­cie z za­la­niem domu w mi­nione święta Mer­cie­ro­wie w końcu udo­sko­na­lili swój sys­tem alar­mowy, więc Ga­briel mu­siał po­cze­kać z wła­ma­niem aż do bez­k­się­ży­co­wej nocy. Choć dzięki mgle ka­mery były cał­kiem bez­u­ży­teczne, przez nią nie wi­dział swo­ich rąk, na­wet gdy trzy­mał je tuż przed twa­rzą, a wspi­naczka za­jęła mu dwa razy wię­cej czasu, niż za­kła­dał.

Po­trzą­snął głową i głę­boko ode­tchnął, po­wra­ca­jąc do rze­czy­wi­sto­ści. Sier­pień jesz­cze nie mi­nął, więc było cie­pło, wil­gotno i parno, ale taka po­goda miała swoje do­bre strony.

„Zo­sta­wili otwarte okno w to­a­le­cie na naj­wyż­szym pię­trze”.

Z uśmie­chem otarł pot z twa­rzy i zwin­nie prze­mknął się po masz­ka­ro­nie.

Mer­cie­ro­wie nie­roz­sąd­nie za­in­sta­lo­wali alarmy tylko w oknach na pierw­szej i dru­giej kon­dy­gna­cji, nie za­bez­pie­cza­jąc sa­mej góry. „Nikt się nie wdra­pie tak wy­soko”, oświad­czył Ed­mond Mer­cier, kiedy in­sta­la­to­rzy go o to spy­tali. I tak, przez zwy­kłe skąp­stwo, głowa ro­dziny Mer­cie­rów po­zo­sta­wiła słaby punkt w za­bez­pie­cze­niach domu. Ga­briel zda­wał so­bie z tego sprawę, bo pod­słu­chał całą roz­mowę, ukryty za bramą wjaz­dową, tak więc te­raz miał szczery za­miar zro­bić z tej wie­dzy uży­tek.

Po­pa­trzył w górę ze swo­jego sta­no­wi­ska na masz­ka­ro­nie, świa­domy, że nie­da­leko znaj­duje się okno, nie­wi­doczne we mgle. Bluszcz, gę­sty i za­pusz­czony, piął się po ścia­nie bu­dynku. „Amira wdra­pa­łaby się w kilka se­kund”, po­my­ślał Ga­briel. On był cięż­szy, a do tego nie do­rów­ny­wał jej umie­jęt­no­ściami. Mimo to...

Wy­cią­gnął rękę, chwy­cił za grube pną­cze i po­cią­gnął. Na­wet nie drgnęło.

„Do­brze”, ucie­szył się. „Wy­trzyma”.

Uniósł ręce i za­czął się wdra­py­wać, za­ci­ska­jąc dło­nie na wszyst­kim, co było wy­star­cza­jąco so­lidne, żeby go utrzy­mać. Wspi­nał się w ośle­pia­ją­cej bieli, a wil­goć wni­kała w jego ubra­nie i ob­le­piała mu twarz. Ża­ło­wał, że nie ma przy nim Ade i Ede, ich żarty po­pra­wi­łyby mu hu­mor. Za­tę­sk­nił na­wet za kpi­nami Pe­ne­lope. Bra­ko­wało mu ekipy z Cro­okha­ven, bo dzięki przy­ja­cio­łom mógłby ode­rwać uwagę od...

Mu­snął szkło czub­kami pal­ców, zmru­żył oczy i uśmiech­nął się sze­roko.

Okno na naj­wyż­szym pię­trze było lekko uchy­lone. Ga­briel wsu­nął pa­lec w szcze­linę i po­woli, bez­sze­lest­nie je otwo­rzył, po czym chwy­cił drugą ręką za fra­mugę i zaj­rzał do ciem­nego po­miesz­cze­nia.

„Ni­kogo nie ma”, po­my­ślał. „Te­raz mu­szę tylko...”.

Na­gle drzwi do ła­zienki się otwo­rzyły i za­lało ją ośle­pia­jące świa­tło. Ga­briel ukrył się za oknem, z ca­łych sił przy­wie­ra­jąc do gru­bych pną­czy pod fra­mugą.

– Nie – wy­szep­tał ktoś w ła­zience. – Nie. Nie chcę tego sły­szeć, Grie­ves. Po­wiedz mi le­piej, co ma... Jesz­cze nie wiesz? To się do­wiedz!

Ja­kiś przed­miot, za­pewne te­le­fon, mocno ude­rzył o pa­ra­pet, a Ed­mond Mer­cier – to był jego głos – za­klął i za­czął krą­żyć po po­miesz­cze­niu, ner­wowo mam­ro­cząc pod no­sem.

– Wie­dzia­łem, że coś z nim jest nie tak... Jak mo­gli być tacy głupi?... Znajdę ich, na pewno... My­ślą, że mogą mi to zro­bić? – Zwol­nił kroku i ciężko wes­tchnął, a Ga­briel przez mo­ment sły­szał tylko bi­cie wła­snego serca. – Kto zo­sta­wił otwarte okno?

Ga­briel za­marł na ze­wnątrz pod fra­mugą, za­mknął oczy i wstrzy­mał od­dech.

Pod­łoga za­trzesz­czała, kiedy Mer­cier zro­bił dwa kroki w kie­runku okna.

Jego te­le­fon na­gle za­wi­bro­wał, a Ga­briel nie­mal spadł z blusz­czu. Za­ci­snął moc­niej palce i skrzy­wił się z wy­siłku, mo­kry od potu i mgły.

Mer­cier po­śpiesz­nie się­gnął po ko­mórkę, po czym gło­śno wy­szep­tał:

– Co jest, Grie­ves? – Przez chwilę mil­czał. – Mów wol­niej, do­brze? Po­cze­kaj, aż wrócę do ga­bi­netu, za­nim za­czniesz beł­ko­tać.

Świa­tło zga­sło i w ła­zience za­pa­dła ci­sza.

Ga­briel ode­tchnął łap­czy­wie i pod­niósł wzrok. Okno na­dal było le­ciutko uchy­lone, więc od­cze­kał mo­ment, na wy­pa­dek gdyby Mer­cier po­sta­no­wił wró­cić, a na­stęp­nie znów otwo­rzył je na całą sze­ro­kość, wśli­znął się do środka i ci­cho wy­lą­do­wał na drew­nia­nym par­kie­cie. Otarł rę­ka­wem wil­gotną twarz i wyj­rzał na ze­wnątrz. W gę­stej mgle nie było wi­dać ziemi, więc nikt nie mógł zo­ba­czyć, jak się wspi­nał.

Prze­szedł przez po­miesz­cze­nie, ob­ró­cił gałkę i uchy­lił drzwi na sze­ro­kość kilku cen­ty­me­trów. Na dru­giej kon­dy­gna­cji pa­liło się słabe świa­tło, co go zmar­twiło, bo wła­śnie tam się wy­bie­rał.

Wy­cią­gnął pen­drive’a od Pe­ne­lope. Kiedy po raz pierw­szy prze­glą­dał jego za­war­tość, uznał, że znaj­duje się na nim tylko za­pis ope­ra­cji fi­nan­so­wych firmy Spire Li­mi­ted. Pro­blem w tym, że liczby naj­wy­raź­niej się nie zga­dzały – przy­naj­mniej zda­niem Pe­ne­lope, która na­grała na pen­dri­vie krótki i rze­czowy film z in­for­ma­cją, że współ­dy­rek­torka Whi­sper od dawna pro­wa­dzi śledz­two w spra­wie Spire Li­mi­ted, a Ga­briel po­wi­nien szcze­gól­nie za­in­te­re­so­wać się trze­cim ka­ta­lo­giem o na­zwie Dar­czyńcy.

Pe­ne­lope miała ra­cję, po­nie­waż głów­nym ofia­ro­dawcą pie­nię­dzy na rzecz po­dej­rza­nej firmy było inne przed­się­bior­stwo, które Ga­briel znał aż za do­brze: Mer­cier Co.

Zna­le­zione przez Whi­sper do­wody ma­chi­na­cji fi­nan­so­wych nie wy­star­czały do osta­tecz­nego roz­pra­wie­nia się z Mer­cie­rami, więc na­le­żało szu­kać da­lej. Wła­śnie dla­tego Ga­briel wró­cił do ła­zienki, przez którą daw­niej mie­wał kosz­mary. Pod jego nie­obec­ność bab­cia tra­fiła na bruk wła­śnie przez Mer­cie­rów, więc ich uka­ra­nie by­łoby wi­sienką na tym wy­jąt­kowo słod­kim po­krę­co­nym tor­cie.

Na dole domu roz­le­gły się pełne zło­ści szepty. „Czy on wie, że Whi­sper chce go do­paść?”, za­sta­no­wił się Ga­briel. Nie, prze­cież Mer­cier po­wie­dział wcze­śniej: „Wie­dzia­łem, coś z nim jest nie tak...”.

Pod­szedł na pal­cach do ba­lu­strady i spoj­rzał w dół. Spod drzwi do ga­bi­netu są­czyło się świa­tło. Nie­do­brze. Ga­briel chciał się tam do­stać, a za­tem mu­siał ja­koś wy­wa­bić Mer­ciera.

Wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu. Pora od­wró­cić jego uwagę.

Prze­kradł się z po­wro­tem do ła­zienki i ro­zej­rzał w po­szu­ki­wa­niu cze­goś, co pa­so­wało do jego planu, cze­goś lek­kiego... jak na przy­kład nie­mal pu­sty dez­odo­rant. Nada­wał się wręcz ide­al­nie. Ga­briel po­sta­wił opa­ko­wa­nie na pa­ra­pe­cie, nie­bez­piecz­nie bli­sko kra­wę­dzi, skąd na­wet naj­lżej­szy po­wiew wia­tru mu­siał strą­cić je na drew­nianą pod­łogę. Na­stęp­nie otwo­rzył okno nieco sze­rzej, wy­szedł na pal­cach z ła­zienki, wdra­pał się na so­lidną ba­lu­stradę i po­woli zje­chał po po­rę­czy na pierw­sze pię­tro.

„Lep­sze to niż skrzy­piące schody”, po­my­ślał, po czym ukrył się w cie­niu du­żego mar­mu­ro­wego po­sągu rzym­skiej bo­gini For­tuny (wie­dział, co to za rzeźba, bo kie­dyś ją wy­go­oglo­wał po tym, jak w trak­cie in­ten­syw­nego szo­ro­wa­nia wy­szczer­bił jej mały pa­lec) i tam cze­kał.

Gdy mi­nęło dzie­sięć mi­nut i nic się nie wy­da­rzyło, zmarsz­czył brwi. „Noc jest bez­wietrzna, ale mimo wszystko...”.

Dez­odo­rant ha­ła­śli­wie spadł na pod­łogę, a mam­ro­ta­nie w ga­bi­ne­cie na­gle ustało.

– Za­mknij się – po­wie­dział ci­cho Mer­cier. – Wła­śnie coś usły­sza­łem... Tak, w domu. – Umilkł na chwilę. – Nie, nie dzwoń po ochronę. Nie pa­mię­tasz, ile so­bie za­ży­czyli po ostat­nim fał­szy­wym alar­mie? Sam pójdę spraw­dzić, ale... – Jego głos za­drżał. – ...nie roz­łą­czaj się.

Drzwi do ga­bi­netu otwo­rzyły się bez­sze­lest­nie i ze środka wy­ło­niła się para błysz­czą­cych bu­tów. Ga­briel dys­kret­nie wyj­rzał zza po­sągu. Mer­cier skie­ro­wał spoj­rze­nie pa­cior­ko­wa­tych sza­rych oczu na górne pię­tro i prze­chy­lił głowę, jakby na­słu­chu­jąc. Pa­no­wała ide­alna ci­sza, więc po­woli ru­szył na górę po skrzy­pią­cych scho­dach. Gdy znik­nął, Ga­briel opu­ścił kry­jówkę i prze­kradł się do ga­bi­netu.

Pach­niało w nim sta­rymi książ­kami i świe­żym po­tem, ale Ga­briel sku­pił się na oto­cze­niu. Na jed­nej ścia­nie znaj­do­wały się półki z książ­kami, a na dru­giej naj­więk­sze lu­stro, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dział, więc sto­jąc na środku po­koju, czuł się tak, jakby książki ota­czały go ze wszyst­kich stron. Tro­chę jak w bi­blio­tece w Cro­okha­ven...

„Skon­cen­truj się”, przy­ka­zał so­bie i bez­sze­lest­nie prze­mknął się do kom­pu­tera. Ar­cha­iczny sprzęt dzia­łał, ale nie był pod­łą­czony do in­ter­netu, bez wąt­pie­nia dla ochrony przed ha­ke­rami po­kroju Whi­sper albo braci Crim.

Wsu­nął pen­drive’a do gniazdka. „Mój pen­drive sam so­bie po­ra­dzi”, oznaj­miła Pe­ne­lope na na­gra­niu. I rze­czy­wi­ście, gdy sprzęt tra­fił na miej­sce, bły­ska­wicz­nie za­czął ścią­gać dane.

Trzy pro­cent.

Ga­briel ci­cho pod­szedł do drzwi i nad­sta­wił uszu. Drew­niana pod­łoga pię­tro wy­żej za­skrzy­piała, kiedy Ed­mond Mer­cier ostroż­nie prze­mie­rzał po­dest przy scho­dach.

Za­do­wo­lony, że chwi­lowo nic mu nie grozi, Ga­briel ro­zej­rzał się po ga­bi­ne­cie. Sta­ran­nie za­pi­sał ota­cza­jącą go prze­strzeń w za­ka­mar­kach swo­jego umy­słu, na wy­pa­dek gdyby mu­siał tu jesz­cze kie­dyś wró­cić. Brak okien. Jedne drzwi. Grube ka­mienne ściany.

Dwa­dzie­ścia sześć pro­cent.

Na półce z pra­wej strony do­strzegł znisz­czoną książkę, która nie pa­so­wała do po­zo­sta­łych. Być może gdyby ją wy­cią­gnął, otwo­rzyłby wej­ście do se­kret­nego po­miesz­cze­nia, jed­nak nie miał czasu tego spraw­dzić.

Czter­dzie­ści osiem pro­cent.

Na stole le­żał drugi te­le­fon ko­mór­kowy, ale Ga­briel wo­lał go nie ru­szać.

Sześć­dzie­siąt dzie­więć pro­cent.

Mer­cier na gó­rze do­tarł do ła­zienki i Ga­briel znowu usły­szał jego głos.

– Cho­lerny dez­odo­rant. Pew­nie ten idiota Char­les zo­sta­wił otwarte okno. Mo­żemy wró­cić do sprawy?... I po co da­lej szep­tać, Grie­ves? Idę o za­kład, że na­wet nie­bosz­czycy na cmen­ta­rzu w Tor­bridge usły­szeli ten ha­łas.

Dzie­więć­dzie­siąt cztery pro­cent.

Dzie­więć­dzie­siąt pięć pro­cent.

Pod­łoga znowu za­skrzy­piała.

Dzie­więć­dzie­siąt sie­dem pro­cent.

Dzie­więć­dzie­siąt osiem pro­cent.

„No już”. Ga­briel nie mógł ode­rwać wzroku od ekranu.

Dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć pro­cent.

Ścią­gnię­cie ostat­niego pro­centa zda­wało się trwać całą wiecz­ność.

Sto pro­cent!

Ga­briel wy­cią­gnął pen­drive’a z kom­pu­tera i nie­mal prze­fru­nął przez po­kój. Wy­padł z ga­bi­netu i scho­wał się za For­tuną aku­rat wtedy, gdy Mer­cier po­ja­wił się na scho­dach.

– Nie ob­cho­dzi mnie, że po­cho­wali tam twoją matkę, Grie­ves, ale obie­cuję uda­wać, że mnie to ob­cho­dzi, je­śli zro­bisz swoje i do­star­czysz mi od­po­wie­dzi. – To było ostat­nie zda­nie, które usły­szał Ga­briel, za­nim drzwi do ga­bi­netu się za­trza­snęły.

Trzy­dzie­ści osiem se­kund póź­niej biegł przez ide­al­nie wy­pie­lę­gno­wany traw­nik. Każdy, kto wyj­rzałby wtedy przez okno, zo­ba­czyłby je­dy­nie zni­ka­jący we mgle roz­ma­zany czarny kształt.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki