Barbarzyńskie wspomnienie. Dom amazonek - Michał Rutkowski - ebook

Barbarzyńskie wspomnienie. Dom amazonek ebook

Michał Rutkowski

3,3

Opis

Na dalekim mroźnym Południu mieszka barbarzyńca o imieniu Numosoft. Wychowywany przez Renkarda wie, że kiedy dorośnie będzie miał do wypełnienia niezwykle ważną misję, od której zależą losy świata. Czy mroczna legenda, opowiadana wiele razy przez jego opiekuna jest nie tylko prawdą, ale również dotyczy jego osoby? Po uroczystości z okazji osiągnięcia pełnoletniości Numosoft wyrusza w pełną niebezpieczeństw i niespodzianek podróż za Czarnym Jeźdźcem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 692

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (3 oceny)
1
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Michał Rutkowski

Barbarzyńskie wspomnienie

Dom amazonek

Redakcja i korektaKarolina Wanda Rutkowska

IlustracjeHonorata Łukasik

Projektant okładkiJacek Rutkowski

WspółpracaPrimum Verbum

© Michał Rutkowski, 2020

© Jacek Rutkowski, projekt okładki, 2020

Na dalekim mroźnym Południu mieszka barbarzyńca o imieniu Numosoft. Wychowywany przez Renkarda wie, że kiedy dorośnie będzie miał do wypełnienia niezwykle ważną misję, od której zależą losy świata.

Czy mroczna legenda, opowiadana wiele razy przez jego opiekuna jest nie tylko prawdą, ale również dotyczy jego osoby?

Po uroczystości z okazji osiągnięcia pełnoletniości Numosoft wyrusza w pełną niebezpieczeństw i niespodzianek podróż za Czarnym Jeźdźcem.

ISBN 978-83-8221-242-6

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział 1

Na rozległej polanie pośrodku gęstego lasu stała drewniana chałupa z dachem pokrytym strzechą. Z wysokiego komina bez pośpiechu wydobywał się dym i płynął wysoko ponad koronami leśnych drzew. Ptaki, niecierpliwie latając wokoło chaty, głośno zapowiadały nadejście nowego dnia. Jednak nie wszystko było dzisiaj takie jak zawsze… Jedna z łań, przechadzając się ostrożnie po ściółce, była świadkiem niecodziennego widoku. Chatę już od jakiegoś czasu obserwował Czarny Jeździec. Jego twarz była ludzka, lecz dziwne oczy błyszczały czerwienią. Z daleka nie można było rozróżnić rysów jego skrytego głęboko pod kapturem oblicza. Stalową zbroję przykrył długi czarny płaszcz. Koń — czarny jak jego pan — nerwowo stukał kopytami. Jeździec pogalopował ku chacie, której wcześniej się przyglądał.

Gdy zapukał, odpowiedziała mu głucha cisza. Dom był otwarty. Ostrożnie pchnął drzwi i wszedł do środka. Przy każdym jego kroku drewniana podłoga niemiłosiernie trzeszczała. Na ścianach znajdowało się kilka obrazów przedstawiających martwą naturę oraz pejzaż leśny. Czarny Jeździec znalazł się w przestronnym pokoju. Pod ścianą duży regał uginał się pod ciężarem książek, a przy nim stał drewniany stół, na którym ktoś zostawił opasłe tomy w twardych oprawach oraz pojedyncze zapisane drobnym pismem kartki. Po drugiej stronie wisiały półki z woluminami, a pod nimi stało łóżko zaścielone puchatym brązowym kocem. Naprzeciw drzwi rudawy ogień trzaskał i skwierczał w kominku, a obok leżało dziecko w wiklinowym koszu. Owinięty w białą tkaninę chłopczyk spał niespokojnie, o czym świadczył jego nierówny oddech. Pomiędzy czarnym jeźdźcem a dzieckiem stanął czarodziej ubrany w brązowy skórzany płaszcz podróżny, który przysłaniał jego szaty.

Magowie byli jedną z najbardziej interesujących ras na świecie. Niezwykle długowieczną, przy czym bardzo wolno starzejącą się i posiadającą wady, o których woleliby nie mówić i które skrzętnie trzymali w tajemnicy. Posiadali również moc, dzięki której rządzili żywiołami, leczyli, mącili w umysłach i władali pozagrobowymi, innymi, nieznanymi i niezrozumiałymi dla pozostałych, tajemniczymi światami. Czarodziej znajdujący się w pokoju miał długą brodę, która świadczyła o jego wieku, a w jego oczach można było dostrzec aurę łagodności i mądrości. Mag wznosił złowrogo ku intruzowi żelazną laskę, z której emanowało ostre czerwone światło.

— Daj mi je — wysyczał Czarny Jeździec, podchodząc bliżej do czarodzieja i wyciągając ku niemu rękę w stalowej rękawicy.

— Precz stąd! — odparł mag, wznosząc kij jeszcze wyżej.

— Przyjacielu… — Jeździec spojrzał mu w oczy, w których pojawił się ból i niepewność.

— Proszę, idź stąd… — Głos czarodzieja się załamał.

— Nie zrobię mu krzywdy.

— Ja dobrze wiem, co chcesz mu zrobić… — Czarodziej znów spojrzał na Czarnego Jeźdźca wyzywająco. — To samo, co zrobiłeś z jego ojcem. Nie zabierzesz go stąd, dopóki ja tu jestem. Precz!

Z końca laski wystrzeliły czerwone promienie i jeździec zniknął, rozpływając się we mgle. Mag szybko odwrócił się w stronę dziecka, niepokojąc się o nie, jednak chłopiec nadal spał. Oparł głowę o laskę i spojrzał na niego, uśmiechając się łagodnie…

***

Nagle z paleniska, które żarzyło się na środku okrągłego kamiennego pomieszczenia, wystrzeliły iskry. Ściany pokryte były grubymi kłodami drewna, ułożonymi ciasno od podłogi aż po dach, który podpierały kamienne kolumienki. U góry znajdowała się otwarta dziura, która umożliwiała ulatywanie dymu ku niebu, a jednocześnie nie pozwalała na to, by śnieg czy deszcz dostawały się do środka. Pomimo otwartej przestrzeni w chacie było stosunkowo ciepło. Za oknami sypał śnieg, jednak chłopiec zdawał się tego nie zauważać. Wpatrzony był oczyma wyobraźni w obraz Czarnego Jeźdźca znikającego w czerwonym świetle i spojrzeniem pełnym emocji obserwował maga, który siedział na niewielkim drewnianym stołeczku, opowiadając historię nie tylko jemu, ale również zgromadzonym dookoła ogniska dzieciom w różnym wieku.

Czarodziej miał długą białą brodę i siwe proste włosy, a na nosie małe okulary, w których odbijały się tańczące energicznie płomienie rozpalonego ognia. Za nimi widoczne były niebieskie, wypełnione łagodnością oczy. Ciemnoczerwone szaty w wielu miejscach ozdobione były napisami w języku elfickim. Obok czarodzieja stał oparty o krzesło żelazny kostur, pokryty runami podobnymi do tych, jakie znajdowały się na szatach jego odzienia. W zwieńczeniu laski błyszczał czerwony kamień.

***

Chłopcem, który z uwagą słuchał opowieści czarodzieja, był dwunastoletni barbarzyńca o imieniu Numek. Miał on długie, brązowe, kręcone włosy oraz oczy w tym samym kolorze. Wyróżniał się spośród innych dzieci w grupie; był raczej cichy i przygaszony. Należał do wojowniczej rasy barbarzyńców, krępych niczym krasnoludy i jednocześnie wysokich jak ludzie, posiadających niezwykle grubą skórę, odporną na niskie temperatury. Mały barbarzyńca ubrany był w grubą szarą skórę wilka oraz ciepłe skórzane spodnie. Buty miał wysokie, przed kolano, by gruba warstwa śniegu pokrywająca ulice miasta nie dostawała się do środka i nie ziębiła w stopy.

W pomieszczeniu było ciemno, jedynie blask ognia sprawiał, że skupione w kręgu dzieci mogły zobaczyć swoje twarze. Naprzeciw chłopca, po prawej stronie czarodzieja, siedział barczysty młodzieniec. Krótko ostrzyżony z niebieskimi, szeroko otwartymi oczami. Z uwagą obserwował czarodzieja sypiącego kolejne porcje proszku, dzięki któremu iskry strzelały z płomieni, a jęzory ognia zaczęły jeszcze dynamiczniejszy taniec. Chłopak ubrany był w skórę dzika oraz szerokie bawełniane spodnie. Naprzeciwko niego siedziała piętnastolatka, która razem ze swoimi trzema koleżankami również wsłuchiwała się w opowieść maga. Chłopiec uśmiechnął się, widząc tę wiecznie plotkującą blondynkę, której usta praktycznie w ogóle się nie zamykały teraz taką milczącą i zasłuchaną. Dziewczyna miała długie, kręcone jasne włosy, szerokie usta pokryte krwiście czerwoną szminką, pewnie ukradzioną od matki, oraz zbyt wyraźny makijaż na twarzy. Jej sarnia skóra była błyszcząca i pokryta futrem przy szyi oraz przy nadgarstkach. Spodnie miała grube, skórzane, a buty wysokie na szerokim obcasie. Oczy dziewczyny były koloru ciemnej zieleni. Jej koleżanki — brunetka, blondynka i ruda — również miały długie włosy, wyraźny makijaż i szminkę na ustach. Chłopiec mógłby się założyć, że tę samą co ich przywódczyni.

Po lewej stronie, kilka miejsc dalej, siedział jego najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. Chłopiec o rok młodszy od niego. Barczysty, większy od Numka, co wcale nie było czymś wyjątkowym. Właściwie każdy w mieście, może poza kobietami, chociaż też nie wszystkimi, był bardziej barczysty od niego. Numek z dużą determinacją starał się przybrać na wadze i dorównać swoim kolegom. Niestety bezskutecznie. Jego kolega miał sięgające do ramion długie kręcone czarne włosy, dość mocno jak na tak młodego chłopca zarysowaną męską szczękę, oraz oczy koloru niebieskiego. Jego nos był szeroki, a usta uśmiechnięte. Chłopak nie należał do tych, którzy każdą wolną chwilę poświęcają treningom walki oraz doskonaleniu swoich zdolności bojowych. Wolał towarzystwo książek oraz czarodzieja, dzięki którym mógł bez pamięci chłonąć opowieści o dalekich krainach oraz o wydarzeniach sprzed wieków. Co więcej, przyjaciel Numka był księciem samego Hagradu i jedynym synem lorda Gordana. Chłopiec miał w tym momencie na ramionach niedźwiedzią skórę, a na nogach — grube spodnie ze skóry barana. Kiedy spojrzenia obu młodzieńców się spotkały, książę Nardan, pieszczotliwie nazywany Nardi, uśmiechnął się do Numka, który w tej samej chwili poczuł dotyk dziewczęcej dłoni, gdy jedna z dziewczynek przytuliła się do jego barku. Nardi, kiedy to zobaczył, spiorunował wzrokiem przyjaciela, który poczuł się z jednej strony skrępowany, z drugiej — dumny. Dziewczynka miała długie, proste, czarne włosy oraz małe niebieskie oczy. Była bardzo piękna i całkowicie naturalna. Nie jak jej starsze koleżanki. Miała na sobie miękkie futro jelenia, a na nogach skórzane spodnie oraz buty z baraniej skóry.

Mag nagle wstał i zapalił pochodnie przytwierdzone do ścian, odgarniając resztki mrocznej atmosfery, którą sam wytworzył swoją opowieścią oraz sztuczkami wywoływanymi przez ogień. Dzieci zaczęły wychodzić na zewnątrz. Dziewczynka o imieniu Ania gwałtownym ruchem puściła chłopca i poszła w stronę brata. Była pierwszym dzieckiem lorda Gordana. Niezwykły dziewczęcy urok oraz buntownicza mina były od zawsze bardzo atrakcyjne dla Numka, zwłaszcza że Ania wiele razy wstawiała się za nim, kiedy inni chłopcy, starsi i lepiej zbudowani, śmiali się z niego. Rodzeństwo wyszło na zewnątrz, narzuciło na głowy duże kaptury i zostawiło przyjaciela z czarodziejem, który — wziąwszy do ręki kostur — zmierzał również do wyjścia, by odprowadzić swojego wychowanka do domu.

Mag Renkard, który należał do hagradzkiej rady czarodziejów, nie był związany więzami krwi z chłopcem, jednak Numek traktował go jak przybranego wujka, który zajmował się nim, odkąd tylko pamiętał. To właśnie on opowiadał dzieciom najciekawsze historie i legendy. Razem z nimi brał udział w wielu zabawach. Młody barbarzyńca zawsze mógł liczyć na jego wsparcie i otworzyć się przed nim całkowicie. Jeszcze nigdy nie zawiódł się na radach starego maga.

Historia, którą opowiedział tego wieczora czarodziej, stała się dla barbarzyńców legendą z powodu występującej w niej postaci, dobrze im znanej i zagrażającej ich światu. Opowieść oprócz przestrogi niosła też nadzieję na zwycięstwo i pokonanie zła — nadzieję, która rosła w sercach mieszkańców Hagradu — miasta leżącego na dalekim i mroźnym Południu, gdzie zima trwała przez cały czas, a śnieg i lód były wszechobecne. Wysokie i grube kamienne mury broniły mieszkańców Hagradu.

Życie w barbarzyńskim mieście nie należało do łatwych. Każdy od małego musiał nauczyć się walczyć, by przetrwać w srogim klimacie Południa. Strażnicy na murach czuwali dzień i noc, a zwykli mieszkańcy do swoich codziennych obowiązków podążali ulicami miasta poprzez bruk pokryty śniegiem. Place ćwiczebne, z których dobiegały odgłosy i okrzyki walki, zajmowały znaczną część miasta. Budynki mieszkalne, zbudowane z grubego i twardego kamienia, oblepione były lodem. Dachy w całości pokrywał śnieg, a z ich krawędzi luźno zwisały sople.

Mieszkańcy — pomimo surowego trybu życia, zimnego i trudnego klimatu — byli jednak zadowoleni i dumni ze swojego miasta i z domu. W Hagradzie znajdowały się bowiem również piękne ogrody, pełne drzew i żywopłotów pokrytych śniegiem. Fontanny dopełniały piękna miasta. Woda nie była w nich zamarznięta, lecz płynęła swobodnie. Miejsce, w którym się znajdowały, było bardzo lubiane przez mieszkańców chcących oderwać się od codziennych kłopotów i przenieść się myślami gdzieś daleko, w zupełnie inną rzeczywistość.

Na ubiór barbarzyńców składały się bardzo grube stroje z futer niedźwiedzich i wilczych, grube rękawice i buty z mocnej skóry. Żołnierze i wojownicy, których tutaj nie brakowało, chodzili ubrani w żelazne zbroje i kolczugi. Na głowach nosili hełmy, które również chroniły ich przed mrozem. Byli niezwykle wysocy i dobrze zbudowani dzięki nieustannym ćwiczeniom. Kobiety ubierały się w grube futra i rękawice podobne do tych, jakie nosili mężczyźni.

Jedną z atrakcji odrywających chłopców i dziewczynki od ćwiczeń były walki na placach treningowych. Numek, pomimo swojej nieśmiałości, przejawiał niezwykły dar do walki mieczem. Już od najmłodszych lat pokonywał dużo starszych od siebie na sparingach nadzorowanych przez dorosłych trenerów — barbarzyńców w żelaznych kolczugach, którzy bardzo często karcili swoich uczniów za błędy techniczne. Numek wiele razy słyszał kąśliwe uwagi wypowiadane podniesionym głosem przez swoich nauczycieli, jednak nigdy z tego powodu się nie poddawał. Ciągle rozwijał swoje umiejętności i piął się w górę.

Teraz, gdy mag zamykał drzwi mosiężnym kluczem, młody barbarzyńca stał po kolana w grubej warstwie śniegu i niecierpliwie poruszał się na mrozie. Na głowę założył kaptur podszyty futrem, który szczelnie ochraniał go przed ostrym, mroźnym wiatrem. Idąc za czarodziejem, który pewnie stawiał krok za krokiem w wysokiej warstwie śnieżnego puchu, Numek nie odzywał się zupełnie, choć od długiego czasu coś nie dawało mu spokoju… Kiedy mijali ściany budynków pokrytych szklistą warstwą lodu, mały wojownik mógł się uważniej przypatrzyć mieszkańcom miasta, którzy, tak jak i oni, szli opatuleni kapturami, skupieni na dotarciu do swoich domostw możliwie jak najkrótszą drogą. Obok nich przeszła właśnie starsza otyła kobieta, która kątem oka spojrzała na Numka. Skręcając za róg jednego z budynków, z którego zwisały niebezpiecznie ostre sople lodu, zobaczyli dużego kudłatego psa przechadzającego się po śniegu. Pies miał gruby czarny pysk oraz długi, puchaty ogon, którym energicznie machał, rozganiając spadające płatki śniegu. Kiedy zobaczył czarodzieja i jego wychowanka idących do domu, zaszczekał przyjaźnie i podbiegł do chłopca. Numek uśmiechnął się szeroko i natychmiast pogłaskał kudłacza po głowie i długich uszach. W alejce, w której właśnie się znajdowali, poustawiane były ogromne beczki z żywnością i wodą pitną — zamknięte oraz zapieczętowane. Drzewa, których korony pokryte były grubą warstwą mroźnej bieli, kwitły przez cały rok, a pod śnieżnym przykryciem skrywały bujną szatę roślinną. Numek cały czas szedł skulony, patrzył pod nogi, ponieważ wiatr oraz opady śniegu utrudniały mu nie tylko widzenie, ale również poruszanie się po mieście.

Cały czas głowę zajmowała mu jedna myśl, kwestia, o którą chciał zapytać swego opiekuna. Gruby i długi płaszcz maga, pokryty wilczym futrem przy kołnierzu oraz przy krawędziach, zasłaniał szaty, lśniące czarnymi runami tylko wtedy, gdy wiatr podwiewał jego poły. Ubranie, jakie miał na sobie Renkard, teraz w wielu miejscach pokryte było zimną śnieżną bielą. Na jego okularach skraplał się śnieg, a czerwone światło wydobywające się z kamienia na lasce odbijało się od zalegającego na ulicach białego puchu. Idąc dalej za magiem, Numek przeszedł obok dwóch strażników ubranych w grube stalowe zbroje, pokryte brunatną skórą niedźwiedzia i czarną — borsuka. Na głowach mieli szczelnie zamknięte hełmy przypominające wyszczerzone paszcze wilków, ich ręce zabezpieczone były stalowymi naramiennikami, natomiast nogi — nagolennikami. Pokryte szarym futrem grube buty z łosiej skóry zostawiały na śniegu wyraźne i głębokie ślady. Ręce strażników oparte były o rękojeści stalowych mieczy wiszących u ich boku. Jeden z nich spojrzał z góry na opatulonego kapturem chłopca. Numek zastanawiał się, dlaczego żołnierz na chwilę zatrzymał się, by na niego spojrzeć. Po chwili jednak wartownik podążył za swoim towarzyszem, a chłopiec pobiegł za oddalającym się czarodziejem, który zbliżał się już do ich domu.

Brzęk kluczy w zamku poprzedził skrzypienie ciężkich drzwi, które zostały otwarte na zewnątrz. Chłopiec szybko potruchtał w stronę ciepłego pomieszczenia, a mag zdjął płaszcz i powiesił go na wieszaku stojącym w kącie nieopodal wejścia. Izba, w której się znaleźli, była niezwykle przestronna. Pod ścianą stało wiele regałów, które uginały się pod ciężarem książek. Śnieżyca sprawiała, że przez duże i zamarznięte okna niewiele światła wpadało do pokoju. Renkard podszedł do stojącej przy ścianie lampy olejnej. W szklanym kloszu delikatnie podrygiwał płomień. Pod oknami znajdował się prostokątny stół z drewna dębowego, a na nim wazon pełen białych lilii, karafka do połowy napełniona białym winem oraz głęboki kieliszek z grubego ozdobnego, rżniętego szkła. Na środku pomieszczenia leżał okrągły dywan, granatowy z żółtą nicią tworzącą na nim runiczne wzory. Oprócz regałów, kilku stolików i dużego stołu było tu niewiele przedmiotów. Sala miała bardzo dużo wolnego miejsca. W pokoju znajdowały się jedne drewniane drzwi, łączące pomieszczenie z kuchnią, oraz schody prowadzące na wyższe piętro. Na ścianie, pod barierką schodów, stał kominek, a leżące w środku szczapy drewna błyszczały żywicą. Pod sufitem natomiast zawieszony był żyrandol, składający się z dwóch połączonych ze sobą okręgów, na których ustawione zostały rzędy świeczek, teraz zapalonych. Numka za każdym razem intrygowało i dziwiło to zjawisko. Zastanawiał się, w jaki sposób wszystkie zapalały się w tym samym momencie i do tego jeszcze bez użycia ognia. Renkard podszedł zdecydowanym i pospiesznym krokiem do jednej z dużych waliz leżących na podłodze przy regale z książkami. Gdy otwierał jej wieko, chłopiec mógł zobaczyć, jak wiele ksiąg oraz różnego rodzaju aparatury alchemicznej, począwszy od zwykłych próbek z menzurką, a skończywszy na szklanych rurkach służących do mierzenia, znajduje się na półkach. Czarodziej zaczął przeglądać księgi, a niektóre z nich wkładał z powrotem do walizki. Mag nawet nie spojrzał na swojego wychowanka, kiedy ten cicho podszedł do niego i zapytał:

— Jutro wyjeżdżasz do Lokrandu? — Głos małego wojownika był pełen zawodu.

— Czemu pytasz? — Czarodziej odwrócił się, spojrzał na niego znad swoich okularów. — Wydawało mi się, że rozmawialiśmy już na ten temat.

— Dlaczego nie możesz mnie zabrać? — Numek nie dawał za wygraną. Bardzo chciał wyruszyć na tę wyprawę i źle się czuł z myślą, że już niedługo zabraknie przy nim czarodzieja.

Spojrzał na jedną ze ścian, na której zawieszona była mapa piaszczystej pustyni z zaznaczonym na niej miastem, na którego temat słyszał i czytał wiele fascynujących opowieści. Lokrand to miasto tętniące życiem. Jego mieszkańcy, pochłonięci tańcem, śpiewem i wystawnymi ucztami, oddawali się przyjemnościom oraz nauce, zgłębiając filozoficzne pisma, księgi oraz papirusy. Niektórzy z nich spisywali nawet własne przemyślenia. Po ulicach przechadzały się egzotyczne zwierzęta, takie jak kapibary czy hipopotamy. Miasto miało swój park pełen palm oraz ptaków: papug, kolibrów, tukanów. Chłopiec znał opowieści o romansach, które zaczynały się wieczorem w cieniach drzew tego lasku. Nad tym wszystkim górował kolorowy jasny pałac zbudowany z błyszczącego szkła, które w magiczny sposób odbijało promienie pustynnego słońca, okrywając okolicę wielobarwną poświatą. Należał on do najpotężniejszego władcy ludzi — lorda Tarandala — człowieka mężnego oraz honorowego, ale o łagodnym usposobieniu; wojownika, który nie tylko prowadził swoich ludzi do walki, ale również sam ich bronił oraz świętował z nimi jak równy z równym. Chłopiec podszedł do mapy i tęsknym wzrokiem spojrzał na zaznaczony na niej czarny punkt. Dookoła ziemia była pokryta falującą pomarańczową linią, symbolizującą zalegający na pustyni piasek. Numek urodził się w Hagradzie, mieście, gdzie od zawsze panowała mroźna i surowa zima, dlatego ciężko mu było sobie wyobrazić tak wysokie temperatury. Przez to miasto zdawało się mu jeszcze bardziej fascynujące. Mapa była umieszczona w przyozdobionej złotymi listkami złotej ramie, podobnie jak obrazy zawieszone na ścianie.

Czarodziej wkładał swoje szaty, bieliznę oraz kosmetyki do kolejnych waliz.

— Ponieważ nie jesteś jeszcze gotowy, by wyruszyć w tak niebezpieczną podróż — westchnął Renkard. Długo zmagał się z pytaniem, a teraz patrzył ze smutkiem na swojego wychowanka.

— Mógłbym ci pomóc… — w głosie chłopca wciąż tliła się nadzieja. — Być dla ciebie wsparciem.

Mag odłożył walizkę i jedną z grubych ksiąg, a następnie podszedł do Numka, stając naprzeciw niego.

— Wiem — uśmiechnął się, z dumą patrząc mu w oczy. — Obiecuję ci, że pojedziesz na swoją wyprawę… — Chłopiec cały czas słuchał w milczeniu. — Ale jeszcze nie teraz… — rzekł głośno, po czym odwrócił się gwałtownie.

— Powiedz mi, dlaczego nie dziś… — zażądał ze złością Numek.

— Bo nie mogę pozwolić, by ten potwór cię znalazł! — krzyknął mag.

Chłopiec zbladł. Renkard nigdy nie mówił, że ktoś go szuka. Ta informacja wstrząsnęła nim, jednak w dalszym ciągu nie odpuszczał.

— Jestem wojownikiem Hagradu — powiedział dziarsko dwunastolatek, prostując się. — Potrafię się o siebie zatroszczyć.

Mag uśmiechnął się, widząc dumną i niewzruszoną twarz Numka. Podchodząc do chłopca, przytulił go.

— Jestem z ciebie dumny. W przyszłości staniesz się wspaniałym wojownikiem i będziesz gotowy na swoją wyprawę.

Chłopiec westchnął ciężko, pogodziwszy się z tym, że zostaje w mieście, i mocniej przytulił się do swego wujka. Pożegnał się z nim, mówiąc, że już późno i chciałby się położyć, po czym pobiegł po schodach na górę do swojej sypialni.

Górny korytarz był wąski, znajdowało się tam tylko dwoje drzwi prowadzących do oddzielnych pokoi. Poprzez umocowaną wzdłuż korytarza barierkę chłopiec mógł jeszcze zobaczyć krzątającego się na dole czarodzieja. Na ścianie pokrytej jasnymi deskami wisiał obraz wojownika Hagradu — z zamkniętym żelaznym hełmem, w stalowej grubej zbroi, na której znajdowały się zdobienia: po prawej stronie umieszczono postać niedźwiedzia, po lewej — wilka, szykujących się do skoku.

Numek wpadł do pokoju z dębowymi ciemnymi drzwiami i szybko rzucił się na swoje łóżko. Płakał. Nie mógł powstrzymać potoku łez. Na dole starał się dumnie maskować swoje prawdziwe odczucia, jednak kiedy był już sam, pozwalał, by emocje z niego ulatywały. Łzy płynęły mu po policzkach, a myśli krążyły wokół mapy, która wisiała w salonie. Leżał na narzucie z jeleniej skóry, na łóżku, którego nagłówek był przysunięty do jednej ze ścian, a nad nim wisiały dwa krótkie miecze. Trochę dłuższe stalowe noże, które dostał od swojego wujka na jedenaste urodziny. Wśród barbarzyńców już od najmłodszych lat dzieci były przyzwyczajane do posługiwania się toporami, mieczami, łukami oraz innymi rodzajami białej broni. Numek najbardziej lubił te krótkie miecze wiszące na ścianie. Technika walki dwiema broniami jednocześnie nie tylko dobrze mu wychodziła, ale również sprawiała mu dużą radość. Na prawo od łóżka stał masywny regał wypełniony przywiezionymi przez maga książkami, pełnymi opowieści dawnych bohaterów, a obok niego biurko z lampą olejną i kartkami zapełnionymi rysunkami chłopca. Obok biurka stał kosz na śmieci pełen zmiętych kartek i niedokończonych rysunków — nieudanych prób, niedopracowanych szkiców. Chłopiec spojrzał na drugą ścianę, przy której stała komoda na jego ubrania, bieliznę, koszulki i kurtki ze zwierzęcych skór, oraz skrzynia z figurkami wykonanymi z drewna — wojownikami, zwierzętami, takimi jak konie, wilki i niedźwiedzie, oraz wieloma zabawkami zręcznościowymi, łącznie z kendamą, na której zawieszona była kulka wykonana z gumy. Zabawa polegała na tym, że Numek musiał trafić kulką w wydrążenie w trzonku. Mały barbarzyńca podszedł do komody i — przebierając się w piżamę — spojrzał przez okno na dużą kulę księżyca, której promienie przenikały przez przemarznięte okno do jego pokoju. Niewielkie światło dawała lampa olejna postawiona na biurku. Podłoga była drewniana, a sufit podparty dębowymi grubymi kłodami. Numek wsunął się pod grubą i ciepłą puchową kołdrę, nasunął na siebie koc i — mimo że miał oczy opuchnięte od łez — zasnął mocnym snem.

Rano promienie słoneczne, z trudem przedostające się przez okno pokryte grubą lodową taflą, zbudziły chłopca. Numek szybko wybiegł na korytarz i ruszył w kierunku łazienki, by obmyć zaspane oczy i jak co dzień przeprowadzić rytuał mycia zębów. Z dołu już dochodził go zapach gotowanej owsianki z dodatkiem orzechów, migdałów i… — ku wielkiemu zaskoczeniu Numka — bananów. Widocznie jakaś karawana kupiecka zawitała do Hagradu. Chociaż jego miasto znajdowało się na dalekim i mroźnym Południu, od czasu do czasu pojawiał się w mieście wóz kupiecki wyładowany po brzegi różnymi towarami — jedzeniem, egzotycznymi przyprawami, rozmaitą bronią, zbrojami, malowidłami oraz księgami, papirusami i mapami. Otworzywszy dębowe drzwi, wszedł do łazienki wyłożonej malutkimi płytkami w kolorze ciemnej zieleni. Na ścianach znajdowały się zapalone świeczki osłonięte szklanymi kloszami postawionymi na półeczkach, które wystawały ze ścian. Naprzeciwko drzwi znajdowała się duża balia, do której mogłyby wejść przynajmniej cztery osoby. Wanna przez cały czas wypełniona była wodą, systematycznie wymienianą. Zrobiona została w całości z drewna, lecz siedząc w niej nie czuło się szorstkiej powierzchni, ale przyjemną gładkość. Numek zdjął piżamę i zanurzył się w ciepłej wodzie, zmywając z siebie ślady wieczornego zmęczenia. Po odświeżającej kąpieli chłopiec podszedł do dużego lustra zawieszonego obok drewnianej balii i — wytarłszy się bawełnianym ręcznikiem — zaczął szczotkować zęby, wypłukując brud do drewnianego kubła stojącego obok misy. Następnie przebrał się w swoim pokoju w czyste ubranie. Mały barbarzyńca włożył luźne skórzane spodnie oraz bawełnianą koszulę z futrem białego lisa przy kołnierzu. Włosy miał potargane, więc wziął do ręki szczotkę i zaczął walczyć z nimi, by po chwili zbiec na dół do salonu, pośrodku którego stał kwadratowy drewniany stół przykryty granatowym obrusem. Stała na nim biała waza pełna parującej i znakomicie pachnącej owsianki. Zastawę przygotowano nie dla dwóch, ale dla trzech osób. Talerze były w kolorze pasującym do wazy, ze wzorem w kształcie winorośli. Obok stał dzbanek z sokiem z winogron oraz trzy szklanki pełne orzeźwiającego napoju. Chłopiec ze zdziwieniem spojrzał na trzy nakrycia, zastanawiając się, dla kogo jest to dodatkowe. Czarodziej z kimś jeszcze krzątał się po kuchni. Mały barbarzyńca zbiegł szybko po schodach i — wchodząc do kuchennego pomieszczenia — zobaczył swojego najlepszego przyjaciela rozmawiającego z Renkardem, który w białym fartuchu mył ogromny gliniany gar po owsiance. Nad nim wisiały szafki z metalowymi talerzami oraz sztućcami. Pośrodku znajdowało się miejsce na palenisko, nad którym jeszcze niedawno stał kocioł. Pod oknem, które lekko przymarzło lodem, stały drewniane regały z wieloma szufladami, a po drugiej stronie znajdowała się pompa, z której sączyła się woda do małej studzienki w podłodze. Ściany były białe, pełne wiszących na nich chochli, tasaków, patelni oraz skór dzików, saren i zająców.

— Witaj, Nardi — zaczął Numek i usiadł koło przyjaciela na drugim drewnianym taborecie. — O czym tak plotkujecie? — zapytał chłopiec i uśmiechnął się.

— Witaj, Numek. — Młody książę był wyraźnie przejęty wcześniejszą dyskusją z czarodziejem. — Rozmawialiśmy o podróży do Lokrandu.

— Niestety ominie mnie ta przyjemność — odpowiedział chłopak, starając się okazać obojętność.

Jego przyjaciel popatrzył na maga, który kończył płukać garnek.

— Chodźcie na śniadanie. — Czarodziej wyszedł do salonu, a za nim podreptali obaj chłopcy. Wszyscy usiedli przy stole i zaczęli z apetytem pochłaniać owsiankę.

— Skąd wzięliście banany? — zapytał Numek.

— A skąd moglibyśmy je mieć, geniuszu? — z przekąsem odpowiedział młody książę.

— W mieście pojawił się wóz kupiecki — rzekł barbarzyńca, udając, że nie usłyszał sarkazmu w głosie przyjaciela.

— I to nie byle jaki wóz. — Nardi był podniecony, pochłaniał jedzenie i jednocześnie już nakładał sobie kolejną porcję. Renkard patrzył na chłopców z lekkim rozbawieniem, obserwując ciekawość świata zarówno u jednego, jak i drugiego.

— Wóz, który przyjechał, obładowany jest najróżniejszymi towarami pochodzącymi z wielu miast — Nardi mówił dalej prawie na jednym wydechu. Numkowi właśnie w tym momencie zaświeciły się z zaciekawienia oczy.

— Czyli są tam towary przywiezione z Lokrandu… — Chłopiec oderwał się od swojej miski i wstał od stołu. — Możemy tam pójść? — spytał z przejęciem maga, który spojrzał na swojego wychowanka z wypisaną na twarzy surową powagą, po czym roześmiał się i odpowiedział:

— A jeśli bym wam zakazał, to nie poszlibyście tam?

Numek cały poczerwieniał na twarzy i wlepił wzrok w stół.

— Poszlibyśmy — wydukał z siebie.

— Więc znasz już odpowiedź. — Rozbawienie nie zniknęło z twarzy czarodzieja, a chłopiec, gdy tylko to usłyszał, spojrzał z radością na swojego przybranego wujka i rzucił się mu na szyję, przytulając się do jego szat.

— Tylko zjedz śniadanie — usłyszał od maga i zaczął szybko pochłaniać talerz owsianki.

Wypił duszkiem sok z winogron i w jednej chwili znalazł się przy swojej kurtce, która wisiała na wieszaku. Nardi też już stał przy drzwiach. Czarodziej za każdym razem nie mógł się nadziwić, jak sprawnie chłopcy potrafią się wyszykować, kiedy im na czymś naprawdę zależy.

Barbarzyńca spojrzał na młodego księcia. Długie i kręcone czarne włosy, a na nich zimowa czapka z niedźwiedziej sierści. Miał na sobie także gruby płaszcz ze skóry niedźwiedzia brunatnego. Nardi zapiął się szczelnie pod szyją i założył jeszcze bawełniany czarny szalik, którego końcówki luźno opadały na jego barczyste ramiona. Chłopcy wyszli na zewnątrz i szybkim krokiem udali się w stronę bramy miasta. Nardi prowadził swojego przyjaciela po dobrze im znanych terenach. Nie trzymali się głównej drogi, przy której było wielu mieszkańców Hagradu. Zamiast tego szli wąskimi alejkami pomiędzy wysokimi budynkami, gdzie zapuszczali się tylko nieliczni, przede wszystkim z obawy przed wystającymi lodowymi soplami, które mogły się w każdej chwili urwać z krawędzi dachu. Co dziwne, nigdy nie doszło do takiego wypadku, choć tymi alejkami przechodziło dużo dzieciaków, które chciały sobie skrócić drogę. Bruk pod ich stopami był tylko delikatnie przysypany śniegiem.

Numek, spojrzawszy w górę, zobaczył ogromny kamienny mur, który w całości przykryty był lodową taflą. Mur tak wysoki, że chłopiec mógł zobaczyć jedynie cienie postaci — wartowników spacerujących na jego szczycie. Szli pod górę, mijając po drodze okna, za którymi słyszeli rozmowy mieszkańców miasta. Kłótnie par, reprymendy rodziców, ale też odgłosy wykładów nauczycieli. W jednym z budynków Numek słyszał odgłosy uderzania metalu o metal — dźwięki walki na miecze. Niektórzy z mieszkańców mieli prywatne treningi wojskowe w domach. Pomimo mroźnego powietrza, które dawało o sobie znać, pogoda znacznie poprawiła się przez noc. Śnieg przestał sypać. Oddech młodego barbarzyńcy był widoczny w postaci mgiełki, która co rusz się pojawiała. Niebo było szare, lecz blade słońce przemykało przez tę szarość, oświetlając krajobraz niezwykłym blaskiem a śnieg trzeszczał pod nogami. W końcu, skręcając już któryś raz w boczną alejkę, wyszli na otwartą przestrzeń. Szli wzdłuż szerokiej barierki, na której zaległa gruba warstwa śniegu. Co kilka metrów mijali szklane lampki w kształcie szerokich klepsydr zamkniętych w metalowych obudowach. Z tego miejsca bardzo dobrze była widoczna ściana muru oraz teren przy bramie miasta ze stojącym tam ogromnym drewnianym wozem, do którego zaprzęgnięte były konie pociągowe, puszczające z pyska kłęby pary przy każdym oddechu. Zwierzęta nie były przyzwyczajone do tak niskich temperatur, dlatego dużo trudniej znosiły mroźny klimat niż wierzchowce należące do wojowników Hagradu. Nardi przeszedł przez murek, który graniczył z pokrytymi grubą warstwą śniegu schodami, prowadzącymi na dół, do wozu kupieckiego. Młody książę przywołał gestem Numka, dając mu do zrozumienia, by za nim poszedł.

Rozdział 2

Przyspieszyli zbiegając po śniegu. Nikt nie zwracał uwagi na dwóch małych chłopców pędzących po stromym zboczu w kierunku bramy. Kiedy w końcu się zatrzymali, cudem unikając upadku, Numek zobaczył grupę żołnierzy, którzy — jak się domyślał — byli najemnikami ochraniającymi wóz kupiecki. Chłopcy ukryli się szybko za rogiem wysokiego budynku, obok dużego placu, na którym śnieg unosił się w powietrzu, podrywany podmuchami silnego wiatru. Ściana była w całości zamarznięta, a pobliską bramę z ciężką żelazną kratą pokrywał lód, wypełniając wolną przestrzeń i tworząc jednolitą taflę zabezpieczającą wejście do miasta. Z łańcucha podtrzymującego kratę zwisały wielkie lodowe sople.

Młody barbarzyńca obserwował ludzi znajdujących się przy wozie kupieckim. Dowódcą rozmawiającym ze strażnikami był — nieco niższy od pozostałych — łysawy mężczyzna w średnim wieku z rudymi i krzaczastymi bokobrodami. Miał na sobie brudną stalową kolczugę, proste spodnie i duże żołnierskie buty przed kolano, a przy pasie — żelazny miecz w brązowej i nieco przetartej pochwie. Po drugiej stronie pasa wisiał mieszek, prawdopodobnie ze złotem. Dwójka jego towarzyszy stała z tyłu, a dwie kobiety, ubrane w proste suknie z białego i niebieskiego materiału, siedziały na koźle i przyglądały się im z przejęciem. Jedna z nich była brunetką z dużymi orzechowymi oczami i długimi rzęsami, druga — szatynką o kręconych włosach i błękitnych oczach. Chłopiec spojrzał na jednego z mężczyzn stojących przy swoim dowódcy. Był duży i postawny, choć nie tak jak barbarzyńcy. Miał krótko ostrzyżone włosy, ogoloną twarz pokrytą piegami oraz szeroki, nieco krzywy nos. Jego przymrużone oczy skrywały pewność siebie, a umięśnione ręce, które skrzyżował na piersiach, potęgowały wrażenie siły jego charakteru. Ubrany był, podobnie jak dowódca, w kolczugę, a na jego plecach wisiał duży żeliwny topór z dwustronnym ostrzem. Za nim stał jeszcze jeden żołnierz, znacznie młodszy od swoich towarzyszy. Dwudziestoparoletni mężczyzna z bujnym zarostem niemalże na całej twarzy. Miał długie kręcone włosy oraz gęstą brodę. Jego szare oczy wydawały się lekko rozbawione. Nosił odrapane naramienniki i nagolenniki, poplamione spodnie, wysokie buty z poszarzałej skóry i kolczugę tak zniszczoną, że znoszone pancerze jego kolegów wydawały się przy tym prawie nieużywane. Przy pasie miał przewieszony miecz ze stalowym ostrzem w zniszczonej pochwie.

Numkowi lekko zakręciło się w nosie i cicho kichnął, co spowodowało, że brodacz obejrzał się za siebie ze zdziwieniem. Pozostała dwójka była zajęta rozmową ze strażnikami ubranymi w żelazne zbroje, grube płaszcze z wilczej skóry, ciepłe buty oraz hełmy w kształcie otwartych paszczy wilka lub borsuka. Stal dominowała w ich uzbrojeniu. Przy pasie z jednej strony mieli przewieszone topory, z drugiej — krótkie miecze. Jeden z nich trzymał rozłożony zwój papieru, na którym zapisywał coś piórem. Miał ogoloną twarz, szeroką szczękę oraz małe zielone oczy z grubymi, krzaczastymi brwiami. Drugi — blondyn z bujną brodą — był nieco szczuplejszy od swojego towarzysza. Trzymał rękę ubraną w skórzaną rękawicę na rękojeści miecza.

Nardi poklepał delikatnie przyjaciela i razem weszli pod plandekę wozu. Chłopcom od razu zaświeciły się oczy, kiedy zobaczyli znajdujące się tam towary. Oręż oraz zbroje przywiezione z różnych stron świata i wykonane w różnym stylu: sejmitary, szable, łuki myśliwskie, szerokie dwuręczne topory oraz korbacze z jedną kulą i z paroma nabijanymi stalowymi kolcami. Beczki z żywnością oraz z alkoholem — głównie piwem i winem — stały z odsuniętym wiekiem. Były tu również kosze z owocami — bananami, pomarańczami, jabłkami i winogronami, skrzynie z migdałami, orzechami, rodzynkami, pistacjami. Nardi podszedł do tej, która wypełniona była po brzegi daktylami, i wziął jednego do ust, a następnie zainteresował się stertą papirusów, luźnych zapisanych kart oraz całych książek. Numek z coraz większym zainteresowaniem przyglądał się towarom. Były tutaj zrulowane i położone na stercie dywany ze złotą i srebrną nicią, w wielu kolorach oraz wzorach, a także wspaniałe obrazy, przedstawiające między innymi młodą, elegancką kobietę ubraną w szeroką czerwoną suknię balową ze sztywnym i wysokim kołnierzem. Kufry zabezpieczone mosiężną kłódką stanowiły dla małego wojownika kolejną tajemnicę. W wozie pachniało nieznanymi przyprawami oraz olejkami. Szklane butle były wypełnione tajemniczymi miksturami i podpisane runicznymi symbolami. Zmysły Numka wyostrzyły się, kiedy nagle usłyszał chichot kobiet zsiadających z wozu. Widocznie rozmowa ze strażnikami dobiegła już końca. Wóz został sprawdzony już wcześniej, więc kupcy razem z najemnikami odchodzili w głąb miasta, co dawało chłopcom szansę, by trochę dłużej pobyć w tym miejscu. Nardi cały czas wertował zwoje, pogrążając się całkowicie w lekturze, ale Numkowi coś nie dawało spokoju. Kupcy nie mogli całkowicie zostawić wozu bez opieki w obcym mieście, na środku placu. Ktoś musiał go pilnować. Nie potrzebowali wszystkich najemników, będąc za murami miasta, jednak musieli kogoś zostawić.

— Nardi… — cicho syknął do przyjaciela.

— Co? — Młody książę był nadal zajęty czytaniem. Jego wzrok wręcz obłąkańczo wertował księgi.

— Zrobiło się dziwnie cicho… — Numek podszedł do płachty z boku wozu i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Nikogo nie było, a po ulicy hulał wiatr, podrywając do góry płatki śniegu.

— Pewnie poszli do karczmy — odpowiedział lekceważąco przyjaciel. — Dorośli często tam chodzą.

— Ale nie zostawiają w obcym miejscu całego dobytku… — Chłopiec był coraz bardziej zaniepokojony złowrogą ciszą panującą przy wozie, a książę, zamykając księgę, spojrzał ze zrozumieniem na kolegę.

— Masz rację. Niedługo mogą wrócić. — Otworzył przygotowany wcześniej płócienny worek i zaczął pakować książki oraz papirusy. Numek szeroko otworzył oczy z przerażenia.

— Co ty robisz? — spytał, wpatrując się w przyjaciela.

— A na co ci to wygląda? — Sarkazm młodszego barbarzyńcy zdenerwował Numka, który, zamykając oczy, próbował się uspokoić.

— Na kradzież. — Chłopiec starał się zapanować nad narastającą złością. — Jesteśmy barbarzyńcami i wojownikami. Nie złodziejami. — Złapał Nardiego za ramię. — Nie możesz tego zrobić. Jesteś księciem. — Cały czas starał się przemówić przyjacielowi do rozsądku. Ten jednak, wciąż trzymając w ręku jedną z ksiąg historycznych o Lokrandzie, spojrzał tylko na niego i warknął:

— Zostaw, to boli. — Faktycznie, chłopiec ściskał ramię towarzysza trochę za mocno. Cofnął rękę.

— Przepraszam. Po prostu nie rób tego. — Numek patrzył z nadzieją na kolegę, który pokiwał tylko głową.

— Nie mogę — odpowiedział. — Muszę się przygotować do podróży do Lokrandu.

Numek w tym momencie zaniemówił. Patrzył pustym spojrzeniem na księcia pakującego księgi. To miała być jego wyprawa. Tymczasem najlepszy przyjaciel zabierał mu nie tylko marzenie, ale również ukochanego wujka. To on miał przecież wyruszyć na tę wyprawę. Szybkim ruchem złapał z półki długi stalowy nóż i wycelował ostrzem w księcia, patrząc na niego ostrzegawczo.

— Zostaw to — warknął.

— Nie. — Nardi również wziął do ręki długi nóż, po czym przyjął bojową pozę. W drugiej ręce trzymał już zapakowany worek z księgami i zwojami. Zrobił krok do przodu, w kierunku wyjścia i zamachnął się swoim ostrzem. Klinga przeleciała przed twarzą Numka, który — osłaniając się przed ciosem — odparł po części atak, a następnie, odwróciwszy rękojeść w stronę twarzy księcia — uderzył go z całej siły, tak że Nardiemu pociemniało przed oczami, a z nosa zaczęła lecieć krew. Upuścił nóż na ziemię i rzucił się na chłopca, nie zważając na krwawienie. Obaj, szamocząc się bez broni, okładali się pięściami. Numek był wściekły na księcia. Zabierał mu marzenie choć na to nie zasługiwał. Chciał okraść ten wóz, chociaż przyszli tu tylko po to, by obejrzeć księgi. W pewnym momencie Numek usiadł okrakiem na towarzyszu i zaczął go uderzać, krzycząc ze złości. Nie zważał na to, że ktoś z pewnością go usłyszy. Książę uderzył czołem w szczękę Numka tak mocno, że dolna warga zaczęła mu intensywnie krwawić, po czym zręcznym ruchem zrzucił go z siebie i kopnął w kierunku wyjścia. Młody barbarzyńca upadł na ziemię z twarzą opuchniętą od stłuczeń oraz pogryzień. Nardi już zeskakiwał z wozu, kiedy nagle duża ręka dorosłego mężczyzny złapała go za przegub nadgarstka.

— Co tu się dzieje? — spytał brodacz, jeden z najemników, których Numek widział przy wozie. To on został, by zabezpieczyć wóz przed intruzami czy złodziejami. Co więcej, chłopiec miał wrażenie, że wiedział o ich obecności już od dłuższego czasu. W jego oczach nie było widać wściekłości, lecz rozbawienie. Numek leżał na ziemi i przestraszonym wzrokiem wpatrywał się w dorosłego. Książę próbował się wyszarpnąć mężczyźnie, ale ten cały czas go trzymał.

— Co tu się dzieje? — powtórzył nieco ostrzej.

— Uciekaj stąd! — krzyknął Nardi do przyjaciela, który leżał wciąż oszołomiony.

— Zwariowałeś? — wydyszał stłumionym głosem Numek. — Nie zostawię cię.

Brodacz zaśmiał się i puścił rękę księcia. Nardi podbiegł do przyjaciela i usiłował go podnieść, chciał biec jak najdalej stąd, lecz młody barbarzyńca ze zdumieniem spoglądał na śmiejącego się najemnika, który teraz odwrócił się, a jego wzrok padł na worek z wysuniętymi z niego książkami.

— Chcieliście nas okraść? — spytał, patrząc na pozostawiony łup.

— Jak śmiesz oskarżać o coś takiego syna lorda Gordana? — Nardi wyprostował się dumnie, a jego dłonie, ułożone wzdłuż ciała, zacisnęły się w pięści.

— Raczej nie poprawiasz swojej sytuacji, informując mnie o tym, książę. — Najemnik patrzył teraz z rozbawieniem na czerwonego ze wstydu Nardiego. Numek natomiast powstrzymywał śmiech.

— Jak się zastanowić, jest to wóz kupiecki. — Mężczyzna składał fakty. — A w nim towary, które są na sprzedaż. — Numek wiedział, do czego zmierza dorosły, dlatego szybko mu przerwał.

— Jakby się zastanowić, jesteśmy dziećmi i nie nosimy przy sobie złota, jak to robią dorośli.

— Słuszna uwaga. — Najemnik pochwalił młodzieńca za jego błyskotliwość, zaraz jednak dodał: — Dlatego postanowiliście nas okraść? — Chłopcy pospuszczali głowy, a Nardi przeprosił za swoje zachowanie.

— Zobaczmy, co my tu mamy… — Mężczyzna cały czas był w wesołym nastroju. Odwrócił się i wyjmował poszczególne księgi z worka. — Same ambitne pozycje: Zbiór przepisów urzędniczych Lokrandu, książka historyczna władców miasta pustynnego, Pogoda i jej zmienne na pustyni… — Numek, słuchając tego, wpatrywał się ze złością w przyjaciela, który, zawstydzony, udawał, że ogląda swoje buty. Prawie się pozabijali dla książek, które ich kompletnie nie interesują, a wręcz nudzą… — O, tu jest coś interesującego. — Najemnik wyjął grubą księgę obleczoną pozłacaną kolorową okładką z tytułem Pustynne legendy Lokrandu. Była trochę zakurzona, ale chłopcu od razu zaświeciły się oczy i z zaciekawieniem obserwował książkę. Nardi natomiast spojrzał w końcu przed siebie z dumnym uśmieszkiem na ustach. Brodacz podszedł do księcia, ukucnął przed nim i podał mu książkę, mówiąc:

— Wystarczyło tylko poprosić. — Uśmiechnął się, kiedy Nardi z radością i ekscytacją przyjął prezent i podziękował za niego.

Numek patrzył w tym momencie tęsknym wzrokiem na książkę. Chciał ją dla siebie, jednak w duchu cieszył się ze swoim przyjacielem. Nie mógł uwierzyć, że przed chwilą pożarli się o coś takiego. Najemnik spojrzał na chłopca i dodał:

— Dziękuję, że stanąłeś w obronie moich towarów i postawiłeś się swojemu przyjacielowi. — Cały czas patrzył z podziwem na młodzieńca, który stał zmieszany zaistniałą sytuacją. — Kiedy się zjawiłem, nie uciekłeś, choć miałeś okazję. Cały czas byłeś z przyjacielem — mówił dalej brodacz. — Dziękuję ci.

Chłopiec tylko kiwnął głową. Nie mógł wydobyć z siebie słowa. Nagle usłyszał coraz głośniejszy chichot dwóch kobiet oraz stukot ich butów. Spojrzał w stronę wysokiego budynku — zbliżały się towarzyszki kupca. Brodacz tylko syknął na chłopców.

— Idźcie już.

Nie trzeba było powtarzać dwa razy, obaj pognali z powrotem do chaty czarodzieja. Krążąc między alejkami, Numek cały czas zastanawiał się nad zaistniałą sytuacją. Ciągle jeszcze miał żal do przyjaciela o tę podróż. W dodatku to Nardi otrzymał dużą księgę z legendami oraz historiami związanymi z pustynnym miastem. Mijając dwóch mężczyzn, Nardi gwałtownie się zatrzymał. Mężczyźni nawet ich nie zauważyli. Żywo o czymś rozmawiali, a po chwili zniknęli za rogiem wysokiego niebieskiego domu. Numek otrząsnął się z zadumy i spojrzał na przyjaciela, który bez słowa odwrócił się na pięcie i wyciągnął obie ręce, ofiarowując mu księgę. Mijało ich wiele osób ubranych w grube płaszcze oraz zbroje zbudowane z małych stalowych płytek. Kobiety i mężczyźni, którzy nosili broń — sztylety, miecze, topory oraz duże tarcze całe pokryte żelazną płytą, stalowe korbacze z łańcuchami błyszczącymi w promieniach popołudniowego słońca. Barbarzyńcy, którzy mieli na sobie grube czapy z foczym oraz niedźwiedzim futrem, rękawice i buty z ciepłej wełny. Jedynie starsza, przygarbiona kobieta, która szła, podpierając się na żelaznym drągu, pobieżnie omiotła ich spojrzeniem. Pośród całego tego zamieszania stali dwaj młodzi chłopcy: zakrwawieni i posiniaczeni, a jeden z nich wyciągał do drugiego opasłą księgę w kolorowej okładce.

— Proszę, to dla ciebie. — Mały barbarzyńca był wstrząśnięty tym, co usłyszał.

— Jesteś pewien? — spytał z niedowierzaniem. — Tak bardzo chciałeś ją mieć…

— Wyjeżdżam do Lokrandu — odpowiedział ze szczerym uśmiechem, odsłaniając zakrwawione zęby. — Będę miał tam dość ksiąg. — Uśmiech księcia sprawił, że Numek przyjął prezent z wdzięcznością.

— Wybacz, że tak cię poturbowałem. — Popatrzył na krwawiącą górną wargę Nardiego, który delikatnie parsknął śmiechem.

— Obaj się poturbowaliśmy. Zupełnie jak hagradcy wojownicy.

Numek również nie mógł powstrzymać śmiechu, krew popłynęła mu z nosa na grubą warstwę śniegu pod jego stopami. Zastanawiali się jednak, co powiedzą czarodziejowi. Przecież obaj wyglądali tak, jakby rozwścieczone tornado właśnie przeszło przez miasto. Młodzi barbarzyńcy ruszyli zakłopotani do domu czarodzieja. Zanim jednak dotarli do alejki, przy której stał dom Numka, skręcili za róg wysokiego kamiennego budynku, gdzie znajdowała się mała okrągła fontanna z marmurowym murkiem i krystalicznie czystą, ciepłą wodą, co było dla tubylców dość niezwykłym zjawiskiem. Chłopcy nie pobrudzili wody, starali się jednak choć trochę zmyć ślady walki z twarzy, szczególnie zakrzepłą krew na ustach oraz przy nosie — tak, by mag nie widział aż tak drastycznych skutków ich przygody. W fontannie swobodnie pływały małe rybki, które co pewien czas zbliżały się z zaciekawieniem do powierzchni wody, na której unosiły się zielone liście lilii wodnych. Fontanna otoczona była kamiennymi i marmurowymi budynkami, pokrytymi lodem. Na placu — wszędzie poza fontanną — zalegały warstwy śniegu, również na drzewach, które rosły nad wodą.

Chłopcy nie spodziewali się, że przed domem maga będą stali wojownicy w grubych stalowych zbrojach, pokrytych małymi, ciasno ułożonymi płytkami, uzbrojeni w miecze oraz topory obustronne. Obok nich znajdowała się gruba skrzynia z drewna leszczynowego, okuta metalem i na wpółotwarta, w której młody barbarzyńca zauważył podręczne rzeczy — ubrania, kosmetyki, a także przybory do pisania. Jeden z żołnierzy był wysokim, łysym, ogolonym mężczyzną w średnim wieku o zmęczonych niebieskich oczach. Drugim wojownikiem była kobieta — blondynka o długich kręconych włosach oraz małym haczykowatym nosie. Z rozbawieniem przyglądała się chłopcom, którzy ostrożnie zbliżali się do domu. Kobieta trzymała dużą walizkę podróżną. Nardi, kiedy tylko przyjrzał się przedmiotowi, zrozumiał, co robią tu ci strażnicy. Oprócz tych dwojga, przyglądających im się z zainteresowaniem i rozbawieniem, stali też wartownicy w hełmach, które kształtem przypominały paszcze dzikich zwierząt — wilków, niedźwiedzi i borsuków. Żołnierze stali oparci o wysokie halabardy z błyszczącymi ostrzami, a ich grube zbroje zrobiły na chłopcach duże wrażenie. Niektórzy z nich mieli na ramionach przerzucone krótkie skóry zwierząt. Ich towarzysze stojący przy drzwiach domu uzbrojeni byli w krótkie miecze przypominające sztylety. Książę cały czas wpatrywał się w walizkę, którą trzymała blondynka.

— Przynieśli moje bagaże. — Numek był zaskoczony tym, co usłyszał od przyjaciela. Nie spodziewał się, że tak szybko będą musieli się pożegnać.

— Rozumiem — powiedział tylko i pociągnął nosem, w którym zakrzepła już krew. Po chwili Numek obserwował, jak drzwi się otwierają i z wnętrza wychodzi Renkard w szatach mieniących się srebrnymi znakami. Mag wyglądał na zdenerwowanego, jednak nie wściekłego, co zauważył chłopiec. Mróz na dworze sprawiał, że oddech dzieci był widoczny w postaci mgiełki. Ze środka dobiegały odgłosy przewalających się ksiąg, ubrań i przyśpieszone kroki. Czarodziej minął szybko strażników i podszedł do swojego wychowanka. Kucając naprzeciw niego, spojrzał mu w oczy. Mały barbarzyńca wciąż walczył z emocjami, jakie mu towarzyszyły. Bardzo przeżywał rozstanie z dwoma najlepszymi przyjaciółmi.

— Widzę, że już wiesz — powiedział mag. Numek przytaknął kiwnięciem głowy. — Przepraszam, że nie powiedziałem ci tego wcześniej i osobiście…

Chłopiec przerwał czarodziejowi.

— Nie musiałeś — oznajmił, próbując zachować dystans wobec sytuacji, tak jak robią to dorośli. — Pogodziłem się już z tym.

— Aha, właśnie widzę. — Mag żartobliwie skomentował ślady opuchnięć i zakrzepłej krwi na twarzy chłopców. Obydwaj natychmiast pospuszczali głowy i wybąkali przeprosiny.

— Jesteś zły? — spytał Numek.

— Owszem, ale bardziej na siebie — odpowiedział szczerze czarodziej. — Powinienem ci powiedzieć.

— Pójdę się spakować — powiedział książę, próbując uniknąć kary.

— Proszę bardzo. — Czarodziej uśmiechnął się chytrze i spoglądając na Nardiego kątem oka powiedział: — Twoja siostra już na ciebie czeka. Na was obydwu… — dodał, widząc zabawne, pełne sprzecznych emocji spojrzenie Numka. Chłopcy powędrowali do domu, spodziewając się tego, co ich czeka. Pierwszy wszedł Nardi, mijając stertę ubrań. Swoich ubrań. Bielizny, skarpet oraz koszul. Rzeczy były porozrzucane po wielkim salonie, a pod ścianami stały walizki. Numek zastanawiał się, w jaki sposób dwóch mężczyzn, z których jeden jest jedenastoletnim chłopcem, przewiezie to wszystko do odległego miasta. W izbie oprócz dwóch barbarzyńców znajdowała się pulchna kobieta, a także młody żołnierz. Była tu też trzecia postać; to jej chłopcy najbardziej się obawiali. Naprawdę wkurzona dziewczynka zaczęła iść w ich kierunku, kiedy tylko zobaczyła przybyszów.

— Jak mogliście tak się narażać i to jeszcze przed samym wyjazdem! — Ania krzyczała, zwracając się głównie do brata. Ręce miała wyprostowane wzdłuż ciała, a dłonie zaciśnięte w pięści. Numek stał zaraz obok i był jak zwykle zafascynowany ogniem, jaki wrzał w tej dziewczynie. — Masz szczęście, że nie ma tu ojca, bo by cię chyba rozszarpał. — Książę nie mógł spojrzeć siostrze w oczy. — Dlaczego chłopcy muszą być takimi idiotami, przecież mogliście się nawzajem pozabijać! — Dziewczyna cały czas krzyczała. — Może zamiast tu stać, pomógłbyś mi w pakowaniu!

— Dobrze, Aniu — powiedział Nardi, prostując się i spoglądając na dziewczynkę. — Nie gniewaj się, zaraz ci pomogę. A z Numkiem już sobie wszystko wyjaśniliśmy — dodał, puszczając oko do przyjaciela.

— Chłopaki… — westchnęła księżniczka.

Młody barbarzyńca dopiero teraz się jej przyjrzał. Miała na sobie płócienną, szeroką koszulę z wyszytymi na niej błękitnymi liniami w kształcie runicznych znaków, szare spodnie z wilczej skóry i czarne buty pokryte futrem. Jej długie czarne włosy były rozpuszczone. Kiedy książę pospiesznym krokiem udał się w kierunku bagaży, Ania została z Numkiem i — wpatrując się w bałagan w pokoju — powiedziała już spokojniejszym tonem:

— Też zawsze marzyłam o podróży do Lokrandu, ale nie zachowałabym się tak głupio. — Numek cały czas milczał. — Co w was wstąpiło? Nigdy wcześniej tak się nie zachowywaliście. — Ania była przejęta.

— Daj spokój — powiedział chłopiec. — Słyszałaś przecież, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy. — Zaraz potem pomyślał o księdze, którą dostał od kupca… Nardiego… Sam już nie wiedział od kogo. — Chcesz zobaczyć coś ciekawego? — spytał, a dziewczynie od razu zaświeciły się oczy.

— Pewnie — odpowiedziała z przejęciem.

— To chodź na górę.

Razem pobiegli po schodach do pokoju Numka, zostawiając na dole całą trójkę zajętą pracą oraz rzeczy rozrzucone na podłodze. Nie tylko ubrania, ale również naczynia alchemiczne, w tym menzurki, próbki, zlewki, a także kosmetyki i inne mikstury czyszczące oraz myjące, wiele ksiąg i sterty kartek. Chłopiec, idąc na górę, cały czas zastanawiał się, jak Renkard poradzi sobie z tym wszystkim. Tak go to nurtowało, że w końcu nie wytrzymał i spytał.

— Jak oni zamierzają to wszystko przetransportować?

— A skąd, geniuszu, oboje z Renkardem wiedzieliśmy o waszych wyczynach w wozie? — odpowiedziała pytaniem na pytanie dziewczynka. Chłopiec dopiero teraz zaczął kojarzyć fakty. — Kupcy przyjechali karawaną, by rozładować część towaru. Następnie, w drodze powrotnej, mają ich zabrać. Oczywiście, nie za darmo — tłumaczyła dalej Ania, idąc za Numkiem po schodach.

— Skąd ty to wszystko wiesz? — spytał zaskoczony.

— Podczas gdy wy się tłukliście, byłam z Renkardem i pomagałam mu w przygotowaniach — odfuknęła.

— Jesteś niezwykła — powiedział Numek, po czym dziewczyna się zarumieniła i odpowiedziała:

— Zamknij się i chodź na górę.

Wchodząc do pokoju, chłopiec od razu legł na łóżku, a Ania — kładąc się obok niego — powiedziała:

— Miałeś mi coś pokazać.

Wyjął księgę i położył ją na środku koca przykrywającego pościel. Podczas gdy książę Nardi wraz z czarodziejem w czerwieni szykowali się do podróży i czekali na nadjeżdżający wóz kupiecki, on i księżniczka Ania byli pochłonięci lekturą. Księga zawierała wiele rozdziałów, z których każdy opowiadał osobną historię na temat ludzkich władców, wojen pomiędzy żołnierzami ludzi a siłami potworów, takich jak nieumarli, zakonserwowani rytualnymi olejami oraz bandażami. Legendy opowiadające o oazach znikających zupełnie bez wieści, by pojawić się przed tymi, którzy się kompletnie ich nie spodziewali. Baśnie o duchach spełniających życzenia i o czarodziejach z mocą daleko przekraczającą znany Numkowi świat. Opowieści o starożytnych grobowcach dawnych władców, którzy po dziś dzień zamieszkują piramidy. Młody barbarzyńca czytał właśnie historię miłosną, w której mężczyzna musiał odpowiedzieć na zagadkę dużego lwa z fezem na łbie. Czytając z ogromnym podnieceniem o tropikalnym parku otaczającym pałac, który był miejscem spotkań nie tylko kochanków, ale i całych rodzin oraz uczonych, zerknął na Anię, która nie widziała już świata poza księgą. Chłopiec, gdy tylko ujrzał jej skupione na tekście oczy, nagle poczuł się szczęśliwy. Nie jechał do miasta jego marzeń, ale mógł dzięki temu zostać w domu i cieszyć się towarzystwem swojej przyjaciółki oraz wspaniałą księgą pełną interesujących i zajmujących historii. Pośród tej ciszy Numek usłyszał za oknem stukot kół wozu. Widocznie kupcy sprzedali już towary i czekali na dalsze instrukcje maga. Ania podbiegła szybko do okna, a następnie rzuciła się w stronę wyjścia, by pożegnać brata i Renkarda. Numek podreptał za nią. Kiedy schodził, obserwował, jak dziewczyna rzuciła się w ramiona czarodzieja, niemal znikając w czerwieni jego szat, które błyszczały srebrnymi napisami. Mag uśmiechał się. W jego oczach schowanych za okularami Numek jak zwykle widział ciepło oraz szczęście. Ten wzrok zawsze będzie kojarzył mu się z domem. Obok czarodzieja stał Nardi z dużą walizką z grubej skóry z owalną rączką. Książę — opatulony długim, grubym i puchatym płaszczem zrobionym z futra brunatnego niedźwiedzia — ściskał swoją siostrę bardzo serdecznie. Odkąd Numek pamiętał, rodzeństwo często się kłóciło. Mimo tego, że brat doprowadzał siostrę do gniewu i wciąż dawał powody do zmartwień, przez co siostra wiele razy krzyczała na niego, byli ze sobą bardziej zżyci niż ktokolwiek inny w Hagradzie. W każdym razie Numek nikogo takiego nie znał. Chłopiec podbiegł do swojego opiekuna i sam zatonął w jego szatach.

— Zostawiam cię pod opieką lorda Gordana oraz jego pięknej córki. — Głos maga był spokojny i kojący. — Opiekujcie się domem. — Renkard spojrzał na chłopca z dumą.

Ania stała obok swojego brata i z powagą na twarzy słuchała poleceń maga.

Wreszcie dwóch chłopców stanęło naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Po chwili Numek usłyszał:

— Zostawiam siostrzyczkę w twoich rękach. — Barbarzyńca przyjął powierzone mu zadanie, a Ania tylko prychnęła ze złości.

— Na razie, Nardi! — Numek uściskał rękę przyjacielowi. — Opowiesz mi, jak było w Lokrandzie. — Chłopiec zdążył już pogodzić się z tym, że to przyjaciel wyjeżdża i szczerze życzył mu szczęścia.

— Na pewno kiedyś i ty tam pojedziesz — odpowiedział, uśmiechając się łobuzersko, a potem obaj z magiem wyszli z mieszkania w kierunku wozu kupieckiego. Czarodziej, wspierając się na kiju, szedł przez grubą warstwę śnieżnego puchu, ciągnąc za sobą czerwień swoich szat z błyszczącymi w promieniach słonecznych znakami. Młody książę prędko wdrapał się na kozła, a Renkard, odwracając się w kierunku dzieci stojących przy strażnikach, powiedział szeptem:

— Opiekujcie się sobą wzajemnie. — Chłopiec i dziewczyna patrzyli ze smutkiem na wysoką postać maga. — Jestem z was dumny. — Numek wiedział, że Renkard mówił o tym, że wznieśli się ponad własne pragnienia i dali Nardiemu możliwość zrealizowania swojego marzenia. — Z was obojga — szybko dodał czarodziej, po czym odwrócił się i sam wszedł na kozła.

Kupiec pomagał właśnie dwóm kobietom wsiadać na wóz, podając im rękę i wciągając je z dżentelmeńską uprzejmością. Brodaty najemnik, kiedy tylko kobiety weszły pod plandekę, puścił oko do Numka, uśmiechając się łobuzersko. Chłopiec zastanawiał się, czy mężczyzna wiedział, że za pomocą księgi podarował mu coś o wiele cenniejszego. Dzięki niemu wiedział, jak ważna jest przyjaźń obu chłopców. Brodacz wsiadł na konia i ruszył obok wozu wraz ze swym umięśnionym towarzyszem. Ten drugi był skupiony i skoncentrowany na wyznaczonym mu zadaniu. Wierzchowce szły wolno przy pojeździe, stąpając ostrożnie pośród zasp. Mag z księciem zajęli miejsce na koźle obok powożącego szefa najemników, który z poważną miną delikatnie popędzał dwie rosłe klacze do powolnego marszu przez śnieg. Dowódca podrapał się po bokobrodach i założył puchatą czapkę na swoją łysiejącą głowę, a następnie opatulił się szczelniej długim skórzanym płaszczem, który był przetarty w wielu miejscach. Kostur czarodzieja oparty był o brzeg kozła, a obok niego siedział chłopiec podekscytowany podróżą. Kobiety żywo o czymś plotkowały, a z ich ust, tak jak i z chrap zwierząt unosiły się cieniutkie, ale wyraźne smugi pary. Dzieci patrzyły jeszcze długo za odjeżdżającymi.

Ania przyglądała się temu wszystkiemu ze smutną miną. Chłopiec wiedział, że już tęskniła za swoim bratem. Obok nich stali żołnierze w ciężkich zbrojach. Starszy mężczyzna ziewnął i poprawił swój miecz przy pasie, a kobieta — żołnierka o blond włosach, którą chłopiec widział wcześniej przed wejściem do domu — stała teraz za plecami dzieci, podając im grube skóry, by te przykryły się nimi w ochronie przed mrozem. Numek nie czuł jednak zimna. Czuł się samotny. Już teraz. Jego opiekun opuścił go na rok, a może i na lata. Czuł, że zakończył się właśnie pewien etap w jego życiu. Cieszył się jednak, że obok stała jego przyjaciółka. Księżniczka odwróciła się w kierunku chłopca i rzekła stanowczym tonem:

— Chodźmy do środka, bo pochorujemy się w końcu przez tego mojego głupiego brata.

Numek tylko przytaknął, uśmiechając się ze zrozumieniem. Wiedział, że księżniczka bardzo kocha i szanuje księcia i pod płaszczem szorstkości ukrywa swoje prawdziwe emocje. Oboje weszli do domu wraz ze strażniczką. Reszta wojowników, wpatrzona w horyzont i w oddalający się pojazd, została na zewnątrz, wyczekując ewentualnego zagrożenia.

Rozdział 3

Życie bez czarodzieja w czerwieni było niezwykle trudne, zwłaszcza dla dwunastoletniego chłopca. Numek jednak dzielnie radził sobie z codziennymi czynnościami, takimi jak sprzątanie czy zajmowanie się domem. Lord Gordan co prawda codziennie wysyłał służbę do domu czarodzieja, jednak Numek bardzo starał się wykazywać dużą samodzielnością.

Dom, który powierzył mu jego wujek, był codziennie czysty i uprzątnięty, dlatego też w niedługim czasie przestano wysyłać sprzątaczki. Kucharki nadal przynosiły gotową pieczeń z dzika, niedźwiedzia czy saren oraz inne specjały. Jedzenie było bardzo smaczne i chłopiec odczuwał wdzięczność wobec władcy barbarzyńców, dzięki któremu mógł codziennie najeść się do syta. Od czasu do czasu odwiedzała go również księżniczka w towarzystwie pulchnej służącej, którą chłopiec widział w dniu wyjazdu Renkarda. Ania pojawiała się, by sprawdzić, jak sobie radzi jej przyjaciel, a później wieści przekazywała ojcu. Mały wojownik nigdy w swoim życiu nie widział samego władcy Hagradu, gdyż nieczęsto opuszczał on pałac, a gdy już to robił, to zwykle w czasie, kiedy chłopiec zajęty był treningami na arenie.

Numek musiał się czymś zająć, by nie zwariować, zatracając się w melancholii. Wieczorami bardzo dużo czytał, czasami te same opowieści po kilka razy. Można by przypuszczać, że znał całą księgę już na pamięć. Zatapiał się w lekturze przy ognisku w tym samym pomieszczeniu, w którym kiedyś słuchał opowieści Renkarda. Sam rozpalał ogień i z opasłą księgą w dłoniach spędzał długie wieczory. Bawił się też magicznym proszkiem — przyprószał nim płomienie, które wówczas rozpoczynały swój złocisty taniec w kręgu ogniska, sprawiając, że opowieści jeszcze wyraźniej malowały się w jego głowie.

Numek często spotykał się z Anią, która chętnie odwiedzała go, by rozmawiać z nim przez znaczną część dnia i dzielić się swoimi troskami i radościami. Dziewczynka tak samo jak i on była przygnębiona z powodu nieobecności brata. Oboje starali się też jak najwięcej ćwiczyć na arenie, poznając przy tym swoje słabości i zdobywając nowe umiejętności. Wszystko odbywało się co prawda pod okiem trenerów, jednak Numek coraz częściej utwierdzał się w przekonaniu, że najlepszą nauczycielką jest dla niego właśnie księżniczka. Ania również uważała Numka za doskonałego nauczyciela, z którego brała przykład; nigdy nie dawała mu tego odczuć, udając zadziorną i zarozumiałą. Chłopiec domyślał się jednak prawdy i z coraz większym zapałem walczył z dziewczynką, co po jakimś czasie stało się powodem kpin ze strony kolegów. Numek starał się nie przywiązywać do nich wagi, choć bardzo się denerwował, gdy żartowali z jego męskości.

Kiedy któregoś dnia późnym wieczorem rozmawiał o tym z księżniczką, ta tylko uderzyła go pięścią w bark i powiedziała stanowczo:

— Nie przejmuj się takimi bzdurami! — Dziewczynka w tym momencie patrzyła na niego, uśmiechając się tak, że chłopiec nie mógł zgadnąć, jakie emocje jej towarzyszą i co o nim myśli, a to jeszcze bardziej go irytowało.

Arena była ogromnym obiektem, w którym dookoła piasku usypanego na środku umocowano rzędy wielu miejsc siedzących, stworzonych z dużych i zimnych kwadratowych płyt marmurowych. Do piasku prowadziły schody wykonane z tego samego materiału.

Teraz miejsca siedzące były puste, gdyż aktualnie nie odbywały się żadne turnieje. Jedynie dwoje uczniów walczyło między sobą pod czujnym okiem starszej kobiety. Trenerka wyróżniała się muskularną budową ciała. Przechadzała się między siedzeniami i pilnie obserwowała walczących.

Na polu walki Numek starał się nadążyć za ruchami księżniczki, która w posługiwaniu się mieczem radziła sobie bardzo dobrze. Ania przechodziła od parowania przez piruety do szybkich i pewnych ataków na ciało przeciwnika. Chłopiec nie tylko się bronił, ale również wyprowadzał celne riposty. Dwoje nastolatków trzymało w rękach dwa stalowe miecze, które na potrzeby treningu miały przytępione ostrza. Odgłos uderzania metalu o metal był wszechobecny. Oboje, zmęczeni oraz przepoceni, uśmiechali się jednak podczas walki. Ania wykonała obrót wokół własnej osi, by wyprowadzić silniejsze cięcie, które zostało sparowane przez młodego wojownika. Numek natychmiast zaatakował, celując czubkiem miecza w nogę księżniczki, która odskoczyła w porę i uderzyła z dołu do góry w kierunku twarzy chłopca, ten zaś — okręcając się — zdołał uniknąć uderzenia.

W takiej dynamice oraz precyzji toczyła się walka. Oboje byli niezwykle wyszkoleni. Oboje również uwielbiali ze sobą ćwiczyć. Numek nie widział w nikim innym takiego wyzwania, jakim była dla niego młoda księżniczka. Twarz jej była skupiona i zdeterminowana, kiedy z nim walczyła. On był bardziej rozkojarzony, lecz nie do tego stopnia, by mogła to wykorzystać. Lubił jej odważny charakter oraz wytrwałość w dążeniu do celu. Ponadto w jej oczach i uśmiechu było coś magicznego. Coś, czego nigdy nie potrafił wyjaśnić ani zgłębić.

Numek odbił płazem miecza miecz Ani i natarł na nią, uderzając bokiem ciała w jej korpus, co sprawiło, że księżniczka cofnęła stopę, nieszczęśliwie tracąc równowagę. Przy okazji również trzymała chłopca za mankiet jego kurtki, skutkiem czego oboje upadli na ziemię. Numek leżał zdezorientowany na księżniczce, która szamotała się wściekle, kiedy nie mogła wydostać się spod ciężaru chłopca. Mały wojownik triumfował. Był dumny z siebie, że powalił przyjaciółkę na ziemię. Księżniczka zaś warczała i piszczała z gniewu, próbując zepchnąć z siebie Numka lub wyjść spod niego, przesuwając się do tyłu i kołysząc biodrami, by mieć możliwość poruszania się w tak niekorzystnej sytuacji. Przy szarpaninie uderzyła go w nos czołem, sprawiając, że ten zaczął krwawić. Mimo że krew leciała mu z nosa, chłopiec był zadowolony z siebie i zaczął się śmiać. Wściekłość księżniczki momentalnie minęła i sama również wybuchła śmiechem.

Starsza kobieta w końcu zeszła do nich i zarządziła przerwę. Jej mina była bezcenna. Dzieci starały się zapanować nad śmiechem, a trenerka z zaniepokojonym wyrazem twarzy zwilżyła chusteczkę wodą i podała chłopcu, by przytrzymał ją przy nosie, z którego ciekła krew.

— Następnym razem uprzedźcie, że będziecie walczyć, leżąc na sobie — powiedziała to tak surowo, że dzieci na moment przestraszyły się konsekwencji swojego zachowania. — Mam nadzieję, że kiedy mnie tu nie będzie, to się nie pozabijacie. Na dziś zajęcia skończone! — dodała i na moment się do nich uśmiechnęła, sprawiając, że oboje się roześmiali. To rzekłszy, ruszyła dość niepewnie po schodach ku wyjściu z areny, oglądając się często za siebie.

Takie wypadki były codziennością na arenie. Jednak ten widok niepokoił osoby dorosłe. Dziewczynka wstała i pochylając się ku ziemi dyszała ze zmęczenia. Chłopiec także był wykończony. Usiadł na jednym z siedzeń w najniższym rzędzie, cały czas trzymając przy nosie chusteczkę, którą dała mu trenerka. Po krótkiej przerwie, gdy czekał z czerwoną chusteczką aż minie krwawienie, napił się wody, którą przyniósł ze sobą w butelce. Ania podeszła do niego i trąciła go łokciem w ramię, uśmiechając się zaczepnie.

— Trochę poćwiczyłeś? — zagadnęła, kiedy podał jej butelkę z wodą, by też się napiła po wyczerpującym treningu.

— Trochę? — zdziwił się i oburzył chłopiec. — Powaliłem cię na ziemię! Wygrałem! — Młody wojownik chciał ją sprowokować, co oczywiście mu się udało.

— Tak właściwie, to gdyby nie trenerka, wciąż krwawiłbyś od ciosu, który ode mnie otrzymałeś, więc to ja wygrałam! — podniesionym głosem powiedziała księżniczka i zrobiła urażoną minę.

— Chyba śnisz! — odpowiedział naburmuszony, po czym oboje się roześmiali, widząc swoje miny.

Nagle usłyszeli głos:

— Hej, gnojku!

Na arenę właśnie schodziło trzech piętnastolatków, którymi dowodził wysoki blondyn z niebieskimi oczami. Chłopak miał na głowie mocno potargane luźne kosmyki włosów. Jeden z jego kolegów był niższy od niego, a swoje żółte zęby szczerzył w złośliwym uśmiechu. Twarz miał pokrytą piegami, a włosy czarne, średniej długości i potargane przez wiatr — tak jak jego przywódca. Trzeci towarzysz był z nich wszystkich najbardziej umięśniony i jeszcze wyższy od blondyna. Miał całkowicie ogoloną głowę, beznamiętne spojrzenie, oczy wyzute z inteligencji, a nos szeroki i złamany.

Numek zmrużył oczy, kiedy ich zobaczył.

— Wynoście się z areny, teraz będą walczyć mężczyźni, a nie takie żałosne kurduple jak wy! — Barczysty chłopak stanął nad nimi i próbował przegonić z ich miejsca do ćwiczeń.

Numek był wściekły, jednak się nie ruszył, nienawistnym spojrzeniem patrzył starszemu barbarzyńcy prosto w oczy. Trenerka jeszcze nie wróciła i byli sami.

— Zatkało cię, gnojku?! — jego niższy towarzysz zaśmiał się chłopcu prosto w twarz.

Numek nie wstał, natomiast zrobiła to księżniczka.

— To wy się stąd wynoście! — Ania była wściekła, a młody wojownik wiedział, że w takim stanie może zrobić coś głupiego. W momencie, kiedy podnosił się, chcąc powstrzymać Anię przed atakiem, cała piątka usłyszała gruby dźwięk rogu strażnika, pełniącego wartę na murach, co musiało oznaczać czyjeś przybycie. Chłopiec widział już wcześniej ten ogromny kręcony róg wykonany w całości ze srebra. Dźwięk został powtórzony i wszyscy w mieście wiedzieli, że ktoś zbliża się do bram. Już dawno nie mieli gości, a na dzisiejszy dzień — z tego, co było wiadomo chłopcu — nie zapowiadała się żadna karawana.

— Baba cię musi bronić, gnoju?! — roześmiał się blondyn, zwracając uwagę chłopca z powrotem do tego, co działo się na arenie.

— Ta baba jest w stanie cię pokonać — odwarknęła dziewczynka.

Brunet się tylko roześmiał.

— Więc na co czekasz?! — odpowiedział przywódca grupy, dobywając długiego stalowego miecza z rękojeścią przewiązaną skórzanymi paskami. — Przytrzymajcie go — zwrócił się do swoich kumpli, którzy szybko złapali Numka i przycisnęli go do ziemi.