8,62 zł
To 93-letnia historia zwykłej kobiety Ireny, córki, siostry, żony, matki, babki i prababki urodzonej w 1926 roku i snującej swoją historię życia z doskonałą pamięcią niemal 100-letnią. Jest to historia zwykła a opisana stała się niezwykła. Towarzyszył jej przez życie wspaniały mąż Stachu, bohater wojenny. Warto” posłuchać” tej historii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 40
Podziękowania:
Weronika Xięska
© Wanda Zaręba-Xięska, 2019
To 93-letnia historia zwykłej kobiety Ireny, córki, siostry, żony, matki, babki i prababki urodzonej w 1926roku i snującej swoją historię życia z doskonałą pamięcią niemal 100-letnią. Jest to historia zwykła a opisana stała się niezwykła. Towarzyszył jej przez życie wspaniały mąż Stachu, bohater wojenny. Warto” posłuchać” tej historii.
ISBN 978-83-8189-280-3
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Moja mama, Irena Zaręba, z domu Baran urodziła się 19.III.1926 roku we wsi Gromadzice /wtedy powiat Opatów/. Jej rodzicami byli Wiktoria i Piotr Baranowie.
Gromadzice to wieś położona w województwie świętokrzyskim, w powiecie ostrowieckim /dziś/, w gminie Bodzechów. W latach 1975—1998 należała do województwa kieleckiego. Sięgając do historii to osadnictwo zorganizowane było tu na przełomie XIV i XV wieku. Funkcjonował tu wtedy folwark i zakłady garncarskie. Pierwszym wzmiankowanym dziedzicem Gromadzic na przełomie XIV i XV wieku był Stanisław herbu Wieniawa.
W XV wieku Gromadzice miały siedmiu dziedziców: pięciu Straszów herbu Odrowąż i dwóch Gromadzkich herbu Wieniawa. Znajdował się tu wtedy młyn na rzece Skarzynie /obecnie Kamionka/. O tym młynie jest wzmianka w kronikach Jana Długosza. W 1784 roku wieś należała do powiatu i województwa sandomierskiego. Była wtedy własnością Ignacego Grodzieckiego, cześnika pilzneńskiego.
Zespół dworski powstał prawdopodobnie w pierwszej połowie XIX wieku i otoczony był parkiem. Do parku przylegała istniejąca do dziś kapliczka /Zdjęcie nr 1/.
Zdjęcie
nr
1. Kapliczka w Gromadzicach
Do czasów współczesnych zachowały się jedynie pozostałości założenia parkowego z okazami starodrzewu lipowego i kasztanowego. Pierwotnie szkoła podstawowa była obok dworu i do tej właśnie szkoły chodziła moja mama. Zdjęcie nr 2 pochodzi z tego okresu. Jest na nim mama /w środku z grzywką/ z dwiema koleżankami: Fredką Styczniówną z lewej i Dzidką Formianką z prawej. To zdjęcie pochodzi z roku ok. 1935 i jest to najstarsze zdjęcie jakie mama posiada. Jest ono zrobione przed szkołą.
Zdjęcie
nr
2. Szkoła podstawowa/ Irena w środku z grzywką/
Do szkoły podstawowej, która w Gromadzicach była cztero klasowa, mama chodziła do wybuchu wojny czyli do IX.1939 roku. Niemcy zburzyli dwór i zlikwidowali szkołę. Nauczycieli wywieziono i wielu już nie wróciło. Mama pamięta nauczyciela Dryjasa. On to powiedział, gdy wybuchła wojna: „słuchajcie dzieci, jak któregoś dnia nie przyjdę do szkoły to będzie to znaczyło, że szkoły już nie będzie”. I tak też stało się. Dryjas nie zjawił się w szkole i zniknął.
Mama pamięta też pierwszą nauczycielkę. Była to pani Synaradzka pochodząca z Ostrowca Świętokrzyskiego. Dojeżdżała do szkoły i mieszkała wtedy tam w pomieszczeniach specjalnych dla nauczycieli.
Szkoła w Gromadzicach miała tylko 4 klasy, wyższe klasy były w Szewnie koło Ostrowca Św. Pierwszy dzień szkoły utkwił mamie w pamięci. Pojawiła się wtedy ze swoją mamą aby zapisać się. Weszła do klasy i zobaczyła w ławkach kałamarze z atramentem. Nie wiedząc co to jest zanurzyła tam palec i wyjęła cały czarny. To była jej pierwsza lekcja.
Z czasów szkolnych mama pamięta też „pogrzeb” Marszałka Piłsudskiego. Cała szkoła poszła pieszo do Ostrowca /ok. 7 km/. Tam w kinie wyświetlano film z uroczystości pogrzebowych. Nauczycielka, która ich zaprowadziła do kina to była pani Synaradzka.
Na wsi często dzieci chadzały boso. Buty były dobrem luksusowym ale do szkoły chodziło się w butach. Zeszyty i książki zawiązywało się w chustę, przepasywało się przez siebie wpół i tak się maszerowało do szkoły. W szkole obowiązywał fartuch i tarcza.
Wieś Gromadzice była też ośrodkiem garncarsko-ceramicznym regionu świętokrzyskiego obok Ćmielowa, Denkowa, Kunowa i Staszowa. Założycielem i pierwszym właścicielem fabryki ceramicznej był Wyszyński. Następnym był Aleksander Bełdowski, który sprowadził tu angielskiego ceramika Fryderyka Janslina. Fabryka produkowała naczynia-kamionki zdobione wypukłym reliefem w różnych odcieniach brązu. Po śmierci Bełdowskiego zakład przejęła jego córka Paulina Dobiecka herbu Ossorya. Przez kolejne lata zakład pozostawał w rękach Dobieckich.
Wsią zarządzał rządca. Mama pamięta, że jej matka Wiktoria szyła ubrania dla córek rządcy. Były to Basia i Irena.
Jedna osiadła w Szewnie a druga w Warszawie. Te córki przychodziły do Wiktorii. Mama moja była bardzo ciekawa „ich świata”, trochę innego od tego, w którym żyła. Lubiła siadywać pośrodku nich, patrzeć i przysłuchiwać się rozmowom. A jej matka przeganiała ją z tego „towarzystwa”.
Jakie było dzieciństwo mamy i dorastanie zanim wybuchła wojna? Mieszkała na wsi więc naturalną koleją rzeczy było to, że pomagała w polu plewić, siać, zbierać zboże i inne produkty rolne. Woziła konie do wodopoju. W Gromadzicach było magiczne miejsce tzw. „doły”. Był to taki wąwóz zielony z „rzeczką” płynącą pośrodku. Mama mówiła na nią „struga”, bo to właściwie była taka struga wody wypływająca ze źródełka. I do tej strugi mama prowadziła konia. Siadała na niego na oklep i prowadziła go do wodopoju. Z tego źródełka brało się też wodę do picia i do gospodarstwa zanim powstała studnia. Tam odbywało się też pranie tzw. „kijanką”. To był kij lub krótka deszczułka /łopatka/. Pranie polegało na uderzaniu tą deszczułką brudnej odzieży i wypłukiwaniu. Dopiero w późniejszych czasach kijankę zastąpiono tarką. Wodę ze źródełka brało się na tzw. „jarzmie” na barkach.
Wracając do wczesnego dzieciństwa mamy należy zaznaczyć, że pierwotnie rodzice Ireny mieszkali w Gromadzicach we wsi na dole, w starym domu rodzinnym Baranów, obok kościoła, nieopodal dworu. W 1932 roku, czyli jak mama miała 6 lat, przeprowadzono we wsi tzw. „scalanie gruntów”. Był to wtedy czas „kolonizacji”. Rodzina Baranów przeniosła się wtedy z całym domem i dobytkiem na górę wsi. Tam, na górze, przydzielono im działkę. Stary dom drewniany został rozebrany i postawiony w nowym miejscu. Mama pamięta, że do szkoły chodziła już z nowego miejsca. Mama rozpoczęła szkołę w 1935 roku, a w 1939 roku wybuchła wojna i szkoły już nie było.
Pytałam mamę czy pamięta Żydów sprzed