Złote Wrota - James Ponti - ebook

Złote Wrota ebook

Ponti James

0,0
34,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tajny zespół młodych agentów pracujących dla MI6 doskonalił swoje wyjątkowe umiejętności w bazie w Szkocji. Po pokonaniu znanego przestępcy podczas szczytu ekologicznego w Paryżu grupa młodocianych szpiegów powraca w drugiej części bestsellerowej serii New York Timesa. Czternastoletnia Sydney jest surferką z Australii. Jest także specjalistką od operacji terenowych w grupie Miejskich szpiegów. Dziewczyna jest podekscytowana, gdy dowiaduje się, że będzie działać pod przykrywką na statku badawczym Sylvia Earle. Ale sprawy nie idą zgodnie z planem i chociaż Sydney znajduje się w centrum uwagi, nie dzieje się to w taki sposób, w jaki by sobie życzyła. Tymczasem w grupie Miejskich szpiegów pojawiają się nowe informacje dotyczące rzekomego kreta w organizacji. Przynoszą trop, który wiedzie agentów do San Francisco w Kalifornii. Kiedy jednak badają sprawę szpiega, który zginął w Ogrodzie Botanicznym, odkrywają, że sami są śledzeni. Wkrótce zostają wciągnięci w ekscytującą rozgrywkę pełną niezbyt uczciwych misji i podwójnych agentów! Będzie gorąco!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 261

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Spis treści

Rozdział 1: SYLVIA EARLE, MORZE PÓŁNOCNE

Rozdział 2: SYDNEY

Rozdział 3: 21 MINUT I 13 SEKUND

Rozdział 4: BUM

Rozdział 5: CHAOS

Rozdział 6: UNST, SZETLANDY

Rozdział 7: FARMA

Rozdział 8: LOGIKA GĄSIENICY

Rozdział 9: OPERACJA ZŁOTE WROTA

Rozdział 10: CIASTECZKA Z WRÓŻBĄ

Rozdział 11: OBSERWATOR PTAKÓW

Rozdział 12: AKADEMIA KINLOCH

Rozdział 13: FEIJOADA

Rozdział 14: TRU

Rozdział 15: SROKA

Rozdział 16: STAMFORDZKI PRZEKRĘT

Rozdział 17: DZIWNE PTAKI

Rozdział 18: DR MED. BERNHARD BERLINER

Rozdział 19: BODLEJAŃSKI SKOK

Rozdział 20: GREAT TOM

Rozdział 21: PARLAMENT

Rozdział 22: DONUT

Rozdział 23: KAT

Rozdział 24: KAMIEŃ Z ROSETTY

Rozdział 25: METRO

Rozdział 26: CHLOE I GRIFFIN

Rozdział 27: BLETCHLEY PARK

Rozdział 28: OPERACJA W TOKU

Rozdział 29: CHINATOWN

Rozdział 30: MUIR WOODS

Rozdział 31: ROSE HILL

Rozdział 32: FISHERMAN’S WHARF

Rozdział 33: SFO

Rozdział 34: SKAŁA

Rozdział 35: FORT POINT

Rozdział 36: UCIECZKA Z ALCATRAZ

Rozdział 37: NASTĘPSTWA

Rozdział 38: PODWÓJNA SAMOWOLKA

Rozdział 39: OPERACJA ZŁOTE WROTA

Rozdział 40: BERTIE I JIMMY

PODZIĘKOWANIA

Rozdział 1

SYLVIA EARLE, MORZE PÓŁNOCNE

Dopiero świtało, więc ubrani na czarno porywacze byli ledwo widoczni, gdy z żołnierską precyzją poruszali się po pokładzie statku badawczego Sylvia Earle. Cała siódemka nosiła specjalne obuwie taktyczne, które nie ślizgało się po wilgotnej metalowej powierzchni, oraz kominiarki, które skrywały ich tożsamość i chroniły przed zimnym morskim powietrzem. Prawie wszystkie pasażerki i członkinie załogi spały, więc intruzi nie napotkali oporu, gdy wdarli się na mostek i wzięli z zaskoczenia oficerkę dyżurną.

Nikt nie podniósł alarmu.

Nikt w rozpaczy nie wezwał pomocy przez radio.

To oznaczało, że największa nadzieja na ratunek Sylvii Earle znajdowała się pokład niżej, półprzytomna i ziewająca, rozglądająca się za swoją najlepszą przyjaciółką. Jej ruchom brakowało precyzji, piżamę miała wygodną, nie taktyczną – neonowo niebieskie dresy, T-shirt z Ravenclawem i wełniane skarpety w kreskówkowe narwale. Według listy pasażerek nazywała się Christina Diaz, ale to była tylko przykrywka stworzona przez brytyjskie służby specjalne. Agenci MI6 znali ją jako Brooklyn.

Miała dwanaście lat.

Nie zbudzili jej porywacze, lecz nieustanne chrapanie dwóch współlokatorek. Włączyła lampkę nad łóżkiem, żeby sprawdzić, czy ten sam los spotkał Sydney, ale ujrzała pustą koję. Na początku założyła, że szpieżka poszła do toalety albo „kingstona”, jak nazywały to pomieszczenie na statku. Ponieważ jednak Sydney nie wracała, a chrapanie stało się głośniejsze, Brooklyn postanowiła poszukać towarzyszki.

Bezszelestnie zeszła z górnej koi i wymknęła się na korytarz. Zmierzała do kuchni, żeby sprawdzić, czy Sydney przetrząsa lodówkę w poszukiwaniu lodów, gdy nagle usłyszała z głośnika słowa wypowiadane przez mężczyznę. To była pierwsza oznaka kłopotów. Na pokładzie Sylvii Earle miało nie być żadnych mężczyzn. Statek wiózł szesnaście uczennic, siedem członkiń załogi, trzy naukowczynie i reżyserkę filmów dokumentalnych na tygodniową wycieczkę, dzięki której dziewczyny miały się zdecydować na karierę naukową. Na statku znajdowały się wyłącznie kobiety… aż do teraz.

Ktoś wprosił się na imprezę.

– Uwaga, uwaga! – Miał lekki skandynawski akcent i mówił przerażająco monotonnym głosem. –  Przepraszam, że was budzę, ale przejęliśmy ten statek. Wszyscy muszą natychmiast stawić się na głównym pokładzie. Zachowajcie spokój. Jeśli zastosujecie się do naszych poleceń, nikomu nie stanie się krzywda, ale jeśli się sprzeciwicie, będziecie odpowiedzialne za to, co się wydarzy.

Brooklyn od razu się rozbudziła i w pełnej gotowości pomknęła do kajuty. MI6 wysłało ją i Sydney na tę misję, żeby chroniły dwie dziewczyny: Judy Somersby, córkę ważnej posłanki, i Alice Hawthorne, która mimo swoich trzynastu lat nosiła oficjalny tytuł lady Hawthorne jako córka księcia Covingtonu. Była trzydziesta druga w kolejce do tronu i jeśli ktoś o tym nie wiedział, ze zdumiewającą częstotliwością przemycała ten detal w rozmowach.

– Wstawajcie! – zawołała Brooklyn, otwierając drzwi.

W ciasnej kajucie stały dwa łóżka piętrowe oddzielone wąską przestrzenią na szerokość ramion. Alice i Judy spały na dolnych kojach. Kiedy nie zareagowały, Brooklyn pociągnęła za ich kołdry i zerwała je jak iluzjonistka.

– Powiedziałam: „Wstawajcie”!

– Słucham? –  krzyknęła Alice. –  Nie możesz tak się do mnie odzywać. Jestem…

– Trzydziesta druga w kolejce do tronu? –  weszła jej w słowo Brooklyn. –  Jeśli mnie nie posłuchasz, to numer trzydzieści trzy podskoczy jedno oczko na liście.

Wciąż zaspana Judy podniosła się i burknęła:

– O czym ty mówisz?

– Piraci przejęli statek – wyjaśniła Brooklyn. –  Myślę, że to was chcą dopaść.

– Piraci? –  Judy spojrzała na nią zdezorientowana. –  Tacy z hakami i papugami?

– Tak, i krokodyl z tykającym zegarem w brzuchu – rzuciła sarkastycznie Brooklyn. –  To nie bajka. To prawdziwi współcześni przestępcy morscy. A wy dwie jesteście najcenniejszym skarbem na tym statku.

Na korytarzu panował chaos. Dziewczyny słyszały, jak jeden z porywaczy woła wszystkich na główny pokład.

– To jakiś żart? –  spytała Alice. –  Bo mnie nie śmieszy.

– Jabłecznik! – wypaliła Brooklyn.

– Co? –  nie zrozumiała Judy.

– Jabłecznik – powtórzyła Brooklyn, choć tym razem mniej pewnie. –  To tajne hasło, prawda? Rodzice mówili wam o jabłeczniku?

MI6 dała ich rodzicom instrukcje – jeśli ktoś powie tajne hasło, dziewczyny mają wykonywać jego polecenia bez szemrania. Alice i Judy się tym nie przejęły, a jeśli już, to oczekiwały rozkazów od agenta w nienagannym stroju, nie od dwunastolatki w piżamie z Harrym Potterem. Nie mogły przecież wiedzieć, że największym sekretem brytyjskiego wywiadu jest eksperymentalny zespół pięciu młodych agentów w wieku od dwunastu do piętnastu lat, działający pod kryptonimem Miejscy Szpiedzy. Ich sukces zależał w dużej mierze od tego, że samo ich istnienie wydawało się nie do pomyślenia. Nikt się ich nie spodziewał, a nawet gdyby się spodziewał, kto by w nich uwierzył?

– Tak, ale… – wydukała Alice.

W tej chwili w drzwiach stanął wielki mężczyzna, tak ogromny, że jego mięśnie miały mięśnie.

– Wszyscy na główny pokład – warknął, obnażając żółte zęby przez otwór w kominiarce. – Nie ma czasu na makijaż.

Był groźny. Ale choć Alice i Judy naprawdę się bały, Brooklyn wydawała się raczej… poirytowana.

– A to co ma znaczyć? –  zapytała.

Spodziewał się pisków i krzyków, więc jej reakcja zbiła go z tropu.

– Co?

– Ten tekst o makijażu. Myślisz, że skoro jesteśmy dziewczynami, to zależy nam tylko na wyglądzie? O to chodzi? To strasznie seksistowskie.

– Na główny pokład, już! – ryknął i żeby dodać powagi swoim słowom, wszedł do kajuty i zawisł nad łóżkami.

Właśnie tego chciała Brooklyn.

Zaparła ręce o górne koje, a potem jak gimnastyczka machnęła nogami, wykonując perfekcyjne nożyce i od dołu kopnęła go w szczękę. Znieruchomiał i padł na podłogę.

– To co, idziecie? –  Brooklyn zwróciła się do dziewczyn. –  Bo takich jak on jest więcej, a w tej chwili ja jestem tylko jedna.

Spojrzały na wielkoluda na podłodze i na szczupłą dziewczynę, która tak go urządziła.

– Idziemy z tobą! – zawołały zgodnie, gramoląc się z łóżek.

– Weźcie buty – poleciła Brooklyn, wkładając trampki. –  Będziemy się wspinać.

– Na co? –  zaniepokoiła się Alice, ale Brooklyn już wybiegła z kajuty.

Na korytarzu wciąż szalał chaos. Wył alarm, migały światła awaryjne. Członkinie załogi zmierzały w kierunku schodów, Pan Przerażający Monoton ciągle nadawał przez głośnik. Brooklyn nie zważała na to wszystko i parła w przeciwnym kierunku z Alice i Judy mknącymi tuż za nią. Cały czas wypatrywała Sydney, która powinna była zjawić się w kajucie na pierwszą oznakę kłopotów. Brooklyn nie miała pojęcia, gdzie jest przyjaciółka, i to ją martwiło.

– Dokąd biegniemy? –  zapytała Alice.

– Nie powiem tego na głos, bo nie chcę, żeby inni usłyszeli – odparła Brooklyn. –  Po prostu trzymajcie się blisko mnie.

Zerknęła za siebie i zobaczyła, że porywacz odzyskał przytomność i stanął w drzwiach kajuty. Rozejrzał się, masując obolałą szczękę. Gdy dostrzegł Brooklyn, w jego oczach zapłonęła wściekłość.

– Ty! – krzyknął i popędził za nimi, odpychając ludzi na swojej drodze jak potwór z filmu. –  Dopadnę cię!

– Przyspieszcie – rzuciła Brooklyn do dziewczyn. –  Mamy towarzystwo.

Wpadły do pomieszczenia z tabliczką laboratorium wodne i zamknęły za sobą metalowe drzwi. W środku znajdowały się stoły robocze, sprzęty naukowe i płytkie akwaria ze słoną wodą, w których pływały morskie okazy badane przez nie w ciągu minionego tygodnia. Brooklyn sprawdziła, czy drzwi mają zamek, ale nie miały.

– Co teraz? –  chciała wiedzieć Judy.

– Schowajcie się – powiedziała Brooklyn – a ja się nim zajmę.

– Co zrobisz? –  spytała Alice.

– Jeszcze nie wiem – przyznała Brooklyn, omiatając wzrokiem stół w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby odpędzić napastnika. –  Planując tę operację, rozważyłyśmy wiele zmiennych, ale niestety nie opracowałyśmy sposobu na wielkiego porywacza z okropnymi zębami.

– My? –  powtórzyła zdziwiona Alice.

– Operację? –  dodała równie zdziwiona Judy.

Brooklyn je zignorowała i wyłączyła lampy na suficie, tak że jedyne światło dochodziło z wbudowanych w ścianę akwariów. Pomieszczenie spowił niebieski półmrok, a woda delikatnie chlupocząca w zbiornikach rzucała upiorne cienie na całe laboratorium.

Brooklyn rozglądała się, aż usłyszała, że napastnik otwiera drzwi. Wtedy zanurkowała pod stół i próbowała zastygnąć w całkowitym bezruchu. Miała nadzieję, że im się poszczęściło i mężczyzna nie wie, do którego pomieszczenia weszły.

– Wyłaźcie – powiedział i wcisnął włącznik. Rozbrzmiał szum fluorescencyjnych świateł. –  Wiem, że tu jesteście.

I tyle ze szczęścia.

Chciał, żeby się bała, więc postanowiła być odważna. Wyszła spod stołu i stanęła wyprostowana. Trzymała prawą rękę za plecami, żeby nie widział, co znalazła.

– Za pierwszym razem ci się przytrafiło – oznajmił, ściągając kominiarkę. –  Maska ograniczała mi widzenie. Ale to koniec.

– Przyfarciło – poprawiła go.

– Co?

– Mówi się: „przyfarciło” – wyjaśniła. –  To skomplikowany język. Po jakiemu mówisz na co dzień? Po szwedzku? Po norwesku?

Mężczyzna warknął. Brooklyn postanowiła przestać go poprawiać i zadawać pytania. Oceniła sytuację, jak ją szkolono. Był duży, ale wyglądał chwiejnie. Kiedy zdjął maskę, zobaczyła jego opuchniętą szczękę. Czuła, że zafundowała mu wstrząśnienie mózgu. To była jego słabość. Brooklyn nie mogła wygrać siłą, lecz mogła wygrać sprytem.

– Powinieneś stąd iść – zasugerowała, wciąż trzymając rękę z tyłu. –  Bo znowu zrobię ci krzywdę.

– Co tam masz? –  szydził z niej. –  Jakąś broń?

– Coś lepszego. –  Wyciągnęła rękę i podniosła zaciśniętą pięść na wysokość twarzy, demonstrując… żółtą gumową rękawicę. Zerwała ją z blatu tuż przed tym, jak ukryła się pod stołem. Odsłona była teatralna, ale ani trochę onieśmielająca.

– Gumowa rękawica? –  Wybuchnął śmiechem. –  I co z nią zrobisz? Umyjesz naczynia jak grzeczna dziewczynka? Zawiedziona Brooklyn pokręciła głową.

– Znowu te seksistowskie teksty. Nie uczysz się na błędach?

Ruszył w jej stronę, ale Brooklyn błyskawicznie wyłowiła coś z akwarium i w niego rzuciła. Odruchowo złapał przedmiot, zanim ten uderzył go w twarz, i uśmiechnął się z myślą, że powstrzymał jej żałosną próbę ataku. Po chwili zawył z bólu.

– C-co się dzieje? –  zająknął się zdezorientowany.

– Już czujesz, prawda? –  spytała z zadowoleniem. –  To jeżowiec. Ładnie wygląda, ale robi z człowiekiem brzydkie rzeczy.

Mężczyzna spojrzał na kolczaste stworzenie w dłoni: kuliste, o średnicy dziesięciu centymetrów, z maleńkimi różowymi płatkami, które przypominały kwiaty. Upuścił jeżowca na podłogę, ale za późno. Dłoń już mu puchła.

– Czujesz mrowienie przez truciznę na płatkach – ciągnęła. –  Niedługo dotrze do twojego krwiobiegu i wtedy zaczną się prawdziwe kłopoty.

Spojrzał na nią przerażonym wzrokiem.

– Najpierw stracisz czucie w palcach, potem w ustach. Kiedy przyjdzie kolej na język, nie będziesz mógł wezwać pomocy.

Chciał coś powiedzieć, ale odkrył, że ledwie może poruszać ustami.

– Dlatego musisz zadać sobie pytanie: chcesz nas ścigać, aż trucizna rozleje się po całym twoim ciele? Czy wolisz zostawić nas w spokoju i wypić antidotum, które uratuje ci życie? Twój wybór.

Próbował odpowiedzieć, ale wydusił tylko:

– Ampibopum.

Pokręciła głową.

– Przepraszam, nie rozumiem, co mówisz.

– Ampibopum! – jęknął błagalnie.

– Nadal nie rozumiem, ale domyślam się, że chcesz antidotum. Dobry wybór.

Potaknął gorączkowo.

– Jest w apteczce w schowku. –  Wskazała niewielkie pomieszczenie, w którym znajdowały się próbki i wyposażenie naukowe. –  Żółta buteleczka podpisana „Antytoksyna”.

Chwiejnym krokiem wszedł do schowka, by poszukać antidotum. Wciąż szukał, gdy Brooklyn zatrzasnęła drzwi, zasunęła zasuwkę i uwięziła go w środku. Zaczął walić w drzwi, ale nie mógł się wydostać. Wołał o pomoc, lecz jego stłumione okrzyki były całkowicie niezrozumiałe.

Dziewczyny wyszły z ukrycia.

– Apteczka jest tam. –  Judy wskazała metalowy segment z czerwonym krzyżem na drzwiczkach.

Brooklyn wzruszyła ramionami.

– Tak, ale tam bym go nie zamknęła.

– Więc pozwolisz mu tam umrzeć? –  nie dowierzała Alice.

– Oczywiście, że nie. –  Brooklyn ostrożnie podniosła jeżowca z podłogi. –  Jeżowce mogą być zabójcze, ale ten okaz jest o wiele za mały. Objawy miną za jakieś piętnaście minut. Też byś to wiedziała, gdybyś słuchała wczoraj na zajęciach. Chodziłaś po laboratorium i szukałaś zasięgu, co jest dosyć zabawne, biorąc pod uwagę, że znajdujemy się na środku Morza Północnego, gdzie liczba stacji przekaźnikowych wynosi dokładnie zero. –  Delikatnie włożyła jeżowca z powrotem do akwarium.

Alice przyjrzała jej się z zainteresowaniem.

– Kim ty w ogóle jesteś?

– Dziewczyną, na którą nie zwracałaś uwagi przez pięć dni, mimo że dzieliłaś z nią kajutę. –  Zdjęła rękawicę i rzuciła ją na blat. –  A teraz się zbierajmy.

Poprowadziła je w kąt laboratorium, otworzyła właz i odsłoniła drabinę prowadzącą do maszynowni pokład niżej.

– Idziemy tam? –  zapytała Judy.

– Tak – odparła Brooklyn. –  Znalazłyśmy idealną kryjówkę.

– Znowu „my” – zauważyła Judy. –  Kim są „my” i dlaczego szukałyście kryjówki?

– MI6 otrzymała informacje o potencjalnym zagrożeniu członków parlamentu i rodziny królewskiej – wyjaśniła Brooklyn. –  Założyła, że do ataku dojdzie w londyńskim Westminster albo w pałacu Buckingham, ale potem ktoś zobaczył, że wy dwie jedziecie na tę wycieczkę, i na wszelki wypadek postanowił wysłać na statek agentki.

– Ty jesteś agentką MI6? –  zdumiała się Alice.

– Nie będziemy roztrząsać, kim jestem, tylko zejdziemy po drabinie, zanim wpadnie tu kolejny porywacz.

W rzeczy samej, na pokładzie statku były trzy agentki MI6. Sydney i Brooklyn zostały wyznaczone do ochrony Alice i Judy, a dorosła agentka trafiła do załogi i dostała zadanie walki z ewentualnymi porywaczami. Z uwagi na ich ściśle tajny status w wywiadzie Sydney i Brooklyn nie miały pojęcia, kim jest ta agentka, a ona nie miała pojęcia, że Sydney i Brooklyn różnią się od pozostałych bystrych uczennic zainteresowanych biologią morską.

– Fuj. – Alice skrzywiła się, gdy zeszły na dół. –  Co to za smród?

– Ten smród uratuje ci życie. – Brooklyn podniosła głos, żeby usłyszały ją ponad hałasem generatorów elektrycznych. – To mieszanka słonej wody, oleju napędowego i oleju smarowego. To wnętrzności statku, które zaprowadzą nas do maszynowni.

– To też mnie ominęło, kiedy nie słuchałam na zajęciach? –  rzuciła Judy z typową dla siebie uszczypliwością.

– Nie – odparła Brooklyn. –  Nikt o tym nie wie, dlatego to taka świetna kryjówka.

Dziewczyny dotarły do ukrytego w głębi statku pomieszczenia. Przez środek biegł wielki metalowy walec łączący maszynownię ze śrubą napędową. Statek stał na kotwicy, więc walec tkwił w bezruchu. Nad nim znajdowała się platforma, która mogła pomieścić obie dziewczyny.

– Tu nikt was nie znajdzie – oznajmiła Brooklyn. –  Wespnijcie się na górę i zaczekajcie. Nie ruszacie się, dopóki po was nie przyjdę albo ktoś inny powie: „jabłecznik”.

Alice wciągnęła nieprzyjemny zapach i już chciała skomentować, ale Brooklyn ją uprzedziła:

– Jeśli zaczniesz narzekać, przysięgam, że przyprowadzę ich prosto do was. Jasne?

Alice przytaknęła.

– Jasne.

– Nie chowasz się z nami? –  zapytała Judy.

Brooklyn pokręciła głową.

– Nie. Muszę sprawdzić, czy wezwano pomoc. Będziecie tu bezpieczne.

Alice spojrzała jej w oczy.

– Dziękuję, eee… – Urwała. Widać było, że nie zna imienia Brooklyn.

– Serio? –  nie mogła się nadziwić szpieżka. –  Pięć dni mieszkałyśmy razem w maleńkiej kajucie, a ty nadal nie wiesz, jak się nazywam?

– Rozumiem, jestem rozpieszczoną księżniczką. Ale chcę się poprawić. Powiedz, jak się nazywasz, a obiecuję, że nigdy nie zapomnę twojego imienia.

Brooklyn otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale się powstrzymała.

– Właściwie to lepiej, żebyś go nie znała – stwierdziła. –  Bo kiedy to się skończy i ludzie spytają, jak się uratowałaś, nie powinnaś w ogóle o mnie wspominać.

Rozdział 2

SYDNEY

W ciągu trzech lat w MI6 Sydney zwisała do góry nogami nad przepaścią, wpadła do zamarzniętego stawu, niejednokrotnie spaliła sobie brwi i biegła po dachu pędzącego indonezyjskiego pociągu z ładunkiem wybuchowym własnej roboty. Raz nawet umknęła albańskiej tajnej policji, chowając się w rurze kanalizacyjnej. Czynnej rurze kanalizacyjnej.

Ale ze wszystkich trudnych, niebezpiecznych i cuchnących aspektów tej pracy najgorsze dla Sydney było to, że nie mogła nic nikomu powiedzieć. Pociągi, brwi i rury kanalizacyjne musiały pozostać tajemnicą. Wiedział o nich tylko ich zespół, nikt więcej.

Nie od parady we frazie „tajna agentka” kryje się „tajność”.

W tym tygodniu na pokładzie Sylvii Earle ta tajność okazała się wyjątkowo frustrująca. Otoczona przez wspaniałe naukowczynie, na których chciała zrobić wrażenie, i zarozumiałe dziewczyny, którym chciała utrzeć nosa, Sydney nie mogła powiedzieć ani słowa o tym, co czyni jej życie naprawdę wyjątkowym. Praca wymagała od niej wtopienia się w tłum.

Wykonała to zadanie mistrzowsko. Do tego stopnia, że podczas całego porwania nikt oprócz Brooklyn nie zauważył, że zniknęła. Nie było jej wśród dziewczyn zagonionych na główny pokład ani wśród tych znalezionych przez intruzów w pralni. Nie dało się jej znaleźć, ponieważ kiedy piraci zajmowali Sylvię Earle, Sydney znajdowała się pod wodą.

Dwanaście metrów pod wodą, gwoli ścisłości.

Wymknęła się ze statku na nielegalne nurkowanie, żeby oczyścić umysł. Coś dokuczało jej od kilku tygodni i nie potrafiła stwierdzić co. Ostatnio miała wątpliwości co do swojej roli w zespole i za każdym razem, gdy chciała spokojnie pomyśleć, instynktownie zwracała się do oceanu.

Dorastała przy plaży w Australii i w wodzie czuła się jak w swoim żywiole, czy to podczas surfowania, czy pływania, czy nurkowania. Zdobyła dyplom instruktorki, trenowała w elitarnej szkole Królewskiej Marynarki Wojennej. To znaczy, że umiała robić wszystko, od operacji ratunkowych na otwartym oceanie po podwodne rozbiórki. Jak również doskonale wiedziała, że nie powinna nurkować sama w środku nocy. Ale to, że Sydney o czymś wiedziała, nie znaczy, że zawsze to robiła.

Według ostatniej ewaluacji MI6 Sydney była „wręcz uczulona na zasady”. Mimo to rzadko łamała ich tyle naraz. W tej chwili łamała co najmniej sześć:

WŁAMAŁA SIĘ DO SZAFKI ZE SPRZĘTEM.

„POŻYCZYŁA” SPRZĘT BEZ POZWOLENIA.

WESZŁA DO WODY BEZ NADZORU OSOBY DOROSŁEJ.

WESZŁA DO WODY PRZY NIEWYSTARCZAJĄCYM ŚWIETLE DZIENNYM.

NURKOWAŁA BEZ PARTNERA.

I, CO NAJGORSZE, BYŁA NIEDOSTĘPNA PODCZAS MISJI MI6.

To ostatnie jeszcze pogarszał fakt, że Sydney była alfą, czyli dowodziła całą misją w terenie. Tłumaczyła sobie swoje złe decyzje tym, że po pięciu dniach na morzu bez żadnych problemów uznała operację za niewypał.

MI6 miała rację od początku – powiedziała sobie, wkładając skafander w komorze dekompresyjnej. Londyn to bardziej prawdopodobny cel niż statek badawczy płynący przez Szetlandy.

Poza tym nie mogła przestać myśleć o fitoplanktonie.

Podczas wszystkich laboratoriów główna naukowczyni uczyła je o bioluminescencyjnym fitoplanktonie – mikroskopijnym organizmie morskim świecącym w ciemności. Aby zademonstrować im ten fenomen, wyłączała światła i pokazywała zlewkę, w której pływało kilka okazów.

Kiedy potrząsnęła zlewką i jej zawartość zmieniła się w wir magicznego niebieskiego światła, Sydney była zahipnotyzowana. Gdy naukowczyni wyjaśniła, że tę próbkę zebrano w miejscu zakotwiczenia Sylvii Earle, dziewczyna zaczęła układać plan.

Mimo to pozostawała raczej na etapie fantazjowania niż spiskowania, dopóki w środku nocy nie obudziło jej chrapanie. Lady Hawthorne i Judy Somersby chrapały tak głośno i zawzięcie, że nadała im ksywki lady Chrapthorne i Judy Sapałby. Zazwyczaj kiedy zakłócały jej sen, miała ochotę okładać je poduszką, ale tej nocy uznała to za uśmiech losu. Dochodziła czwarta nad ranem i Sydney stwierdziła, że ma wystarczająco dużo czasu, żeby ponurkować i wrócić na statek, zanim ktokolwiek się obudzi.

Przez pierwsze pół godziny wszystko szło idealnie, gdy sunęła pod wodą, zostawiając za sobą wstęgę światła. Problemy, które ją dręczyły, zdawały się odległe, a świadomość, że łamie zasady, przyspieszała bicie jej serca buntowniczki. Była jednocześnie zrelaksowana i podekscytowana.

A potem usłyszała silnik.

Był o wiele mniejszy niż silnik Sylvii Earle, ale piskliwego jęku nie dało się z niczym pomylić. Niedaleko znajdowała się inna jednostka i sądząc po hałasie, płynęła szybko.

Z tej głębokości wyglądała jak migocząca plama atramentu. Gdy zatrzymała się przy Sylvii Earle, Sydney poczuła przypływ adrenaliny. Musiała jak najszybciej wrócić, ale też musiała uważać. Gwałtowne ruchy mogłyby spowodować poważne problemy zdrowotne, które pogorszyłyby sytuację.

W połowie drogi na powierzchnię musiała zrobić pięciominutową przerwę na dekompresję, żeby przyzwyczaić ciało do zmian ciśnienia wody i wydalić rozpuszczony gaz, który zebrał się w jej krwiobiegu.

Kiedy czekała, znów usłyszała warkot silnika i spojrzała w górę. Zobaczyła, że łódź zmierza na rufę Sylvii Earle. Z tego miejsca widziała kontur i oceniła, że to zodiac, szybki ponton mieszczący dwanaście osób. Marynarka wojenna używała takich do desantów, ale Sydney była raczej pewna, że w tym zodiacu nie siedzi żaden komandos.

Spojrzała na zegarek. Musiała zaczekać jeszcze cztery minuty i trzynaście sekund. Postanowiła nie złościć się na siebie za to, że wylądowała w tej sytuacji, tylko wykorzystać ten czas na opracowanie strategii. Powtórzyła w myślach plan, który ułożyły na początku misji. Był dobry i choć Brooklyn dopiero niedawno dołączyła do MI6, już dała się poznać jako świetna agentka. Sydney nie wątpiła, że koleżanka zaprowadzi Alice i Judy do kryjówki w maszynowni. To znaczyło, że obie dziewczyny powinny na razie być bezpieczne.

Co zrobiłby Matka?

Matka, agent MI6 dowodzący ich zespołem, miał powiedzonka, tak zwane matczyzmy, które pomagały zapamiętywać podstawy sztuki szpiegowskiej. Próbowała przywołać odpowiedni matczyzm i wpadła na: „Choć na pozór szkodzić może, czasem rzecz ta ci pomoże”. To przypomnienie, że powinna zamienić minus w plus, słabość w siłę.

Opuściła pozycję, to minus. Ale znajdowała się w miejscu, w którym nikt się jej nie spodziewał, a to ogromny plus. Mogła wykorzystać element zaskoczenia.

Piętnaście sekund.

Wystarczy – pomyślała. Zaciekle puściła płetwy w ruch i pomknęła ku powierzchni.

Najpierw sprawdziła, czy ktoś jest na pokładzie zodiaca, a kiedy stwierdziła, że łódź stoi pusta, podpłynęła do niej i podciągnęła się, by wyjrzeć ponad nadburcie. Wtedy dostrzegła brązową drewnianą skrzynię ze sznurowymi uchwytami i naprawdę zaczęła panikować.

– A niech mnie! – zawołała, rozpoznając ją ze szkolenia. –  Niedobrze.

Była to skrzynia na amunicję używana przez brytyjską armię, w której trzymano C4, wojskowy plastyczny materiał wybuchowy. Co gorsza, był pusta. Sydney musiała założyć, że zawartość została uzbrojona i umieszczona gdzieś na pokładzie Sylvii Earle.

Zachowywanie spokoju stawało się coraz trudniejsze.

Rozejrzała się w poszukiwaniu radia, by wezwać pomoc, ale znalazła tylko małą żółtą krótkofalówkę. Włączyła ją i przyciszyła głośność. Na początku nikt się nie odezwał, jednak potem usłyszała wymianę zdań.

– Znalazłeś je? –  zapytał niecierpliwy głos.

– Nie – odparł niechętnie drugi. –  Ich kajuta jest pusta.

– A Karl?

Odpowiedź nadeszła dopiero chwili zawahania:

– Nie ma po nim śladu.

Pierwszy rozmówca prychnął z frustracji i warknął:

– Znajdź je natychmiast!

Sydney nie wiedziała, kim jest Karl, ale przyjęła, że intruzi szukają Alice i Judy, co oznaczało, że Brooklyn wykonała swoje zadanie. Dobra robota – ucieszyła się w myślach. –  Teraz moja kolej. Co robić? Jak pomóc?

Przypomniał jej się kolejny matczyzm. „Kiedy masz powątpiewanie, przekuj je na rozwiązanie”.

W tym przypadku rozwiązaniem było znalezienie bomby. Sydney uznała, że da radę to zrobić. Nie tylko odbyła intensywne szkolenie na temat materiałów wybuchowych, ale również studiowała szczegółowe plany Sylvii Earle, kiedy MI6 przydzieliła jej i Brooklyn tę misję.

Gdybym była czarnym charakterem, gdzie podłożyłabym bombę? –  zadała sobie pytanie. –  Na mostku? W maszynowni? W kajucie?

Wzięła pod uwagę fakt, że zodiac na chwilę zatrzymał się przy Sylvii Earle. Nie podłożyliby jej na statku, ktoś mógłby ją znaleźć. Umieścili ją na zewnątrz.

Naciągnęła maskę do nurkowania z powrotem i bezgłośnie zanurzyła się w wodzie. Czas popracować.

Rozdział 3

21 MINUT I 13 SEKUND

GŁÓWNY POKŁAD – STATEK BADAWCZY SYLVIA EARLE

Emil Blix w życiu nikogo nie porwał i jego brak doświadczenia stawał się widoczny. Zaczęło się dobrze, od wtargnięcia na mostek, ale potem było tylko gorzej. Najpierw zebranie wszystkich na głównym pokładzie zajęło o wiele dłużej, niż Emil przewidział. Później jeden z jego ludzi zniknął, po tym jak błagał przez krótkofalówkę o jakieś „ampibopum”. Ale przede wszystkim nie mogli znaleźć dwóch osób, które mieli porwać.

– Gdzie one są? –  Pokazał zdjęcia Alice i Judy dwunastu dziewczynom stłoczonym na platformie do obserwacji ssaków morskich. Dzień wcześniej stały w tym samym miejscu i z fascynacją w oczach wpatrywały się w stado orek pływających przy prawej burcie. Dziś w oczach miały strach, gdy Blix przechadzał się przed nimi w tę i z powrotem.

Dopiero minęła szósta, poranne powietrze było zimne i wilgotne. Czternastoletnia Ashlee próbowała wykazać się odwagą:

– Nie wiemy. Wszystkie spałyśmy, nikt ich nie widział.

– Któraś z was musi wiedzieć! – zdenerwował się. Kiedy skonfiskowali ich telefony, Blix zdjął kominiarkę, więc dziewczyny widziały jego czerwone ze złości policzki. –  Jeśli mi nie powiecie, to się źle skończy!

Te słowa zawierały w sobie jednocześnie groźbę i prawdę. Bomba, którą przymocował do kadłuba statku, miała wybuchnąć za dwadzieścia jeden minut i trzynaście sekund. Bliksowi kończył się czas.

Brooklyn obserwowała tę scenę z kryjówki za metalowymi schodami prowadzącymi do sterowni. Przykucnęła nisko i wyglądała przez szpary między stopniami. W grupie zebranej na platformie brakowało członkiń załogi i naukowczyń, co oznaczało, że dorosłe przetrzymywali w innym, lepiej strzeżonym miejscu. Ale brakowało również Sydney.

Gdzie jesteś, Syd? –  zastanowiła się. –  Co kombinujesz?

ZEWNĘTRZNA STRONA KADŁUBA – STATEK BADAWCZY SYLVIA EARLE

W głowie Sydney tańczyły liczby, a ona starała się ich nie pomieszać. Pierwsza – sześćdziesiąt pięć. Tyle metrów długości miała Sylvia Earle. Sydney o tym wiedziała, bo nauczyła się wszystkiego o statku podczas przygotowań do misji. Kiedy człowiek ogląda plan na komputerze, myśli, że sześćdziesiąt pięć metrów to niedużo. W końcu jedno okrążenie basenu olimpijskiego wynosi zaledwie pięćdziesiąt. Ale teraz, kiedy Sydney płynęła wzdłuż statku i szukała bomby, ta odległość wydawała się jej ogromna. Szło jej wolno, bo musiała sprawdzać nad i pod linią wodną, dopasowywać się do prądu i w przeciwieństwie do pływaczek olimpijskich dźwigała ciężki sprzęt do nurkowania zaprojektowany z myślą o bezpieczeństwie, a nie o prędkości.

Druga liczba – pięćdziesiąt. Tyle pokazywała wskazówka w jej manometrze. Była oznaczona na czerwono, ponieważ w tym momencie należało zakończyć nurkowanie. Sydney zostało powietrza maksymalnie na piętnaście minut, ale tylko gdyby oddychała spokojnie i miarowo. Tymczasem w jej ciele buzowała adrenalina, a Sydney brała coraz głębsze wdechy i zużywała ten mały zapas, który jej pozostał.

Zlokalizowała minę w okolicy rufy statku, około metra pod linią wodną, przymocowaną do stalowego kadłuba magnesami. Uczyła się o takich w szkole nurkowania Królewskiej Marynarki Wojennej. Jeden niepokojący szczegół, który zapamiętała, to że takie miny czasami automatycznie wybuchają, jeśli ktoś przy nich majstruje.

Jednak Sydney jeszcze bardziej niepokoiło umiejscowienie ładunku. Miny nie były projektowane z myślą o wysadzaniu statków w powietrze czy zatapianiu. Miały powodować uszkodzenie. Gdy ta wybuchnie, czy to w wyniku zdalnej detonacji, czy po zakończonym odliczaniu timera, zrobi dziurę w kadłubie i do statku zacznie się wlewać woda. Kiedy straż przybrzeżna i marynarka wojenna dotrą na miejsce, ratownicy będą zajęci ewakuacją pasażerów i próbą ratowania statku, co da intruzom czas na ucieczkę.

Ale umiejscowienie tej miny stwarzało dodatkowe zagrożenie. Kiedy Sydney omiotła kadłub światłem latarki, dostrzegła ster strumieniowy służący do stabilizowania statku. Znajdował się zaledwie kilka metrów dalej. To oznaczało, że minę przymocowano po zewnętrznej stronie maszynowni.

Jeśli Brooklyn zrealizowała plan, Judy i Alice były w samym sercu strefy wybuchu.

GŁÓWNY POKŁAD – STATEK BADAWCZY SYLVIA EARLE

Brooklyn wiedziała, że gdzieś na statku jest trzecia agentka MI6, ale nie znała jej tożsamości. Głowiły się nad tym z Sydney przez kilka dni i choć na początku typowały jedną z naukowczyń, ostatecznie ich wybór padł na Hannę Delapp, drugą oficerkę. Podejrzewały ją, bo dołączyła do załogi tuż przed rejsem. Do jej głównych obowiązków należała nocna wachta na mostku, ale popołudniami, gdy powinna spać, często chodziła po statku i pilnowała, czy wszystko gra.

– Na bank jest szpieżką – uznała pewna siebie Sydney.

Hannah miała wachtę, kiedy porywacze przejmowali statek, więc możliwe, że pojmali ją, zanim zdążyła wezwać pomoc. Brooklyn musiała założyć, że nikt na brzegu nie wie o ich sytuacji. Choć bardzo chciała odnaleźć Sydney, za priorytet obrała aktywowanie Systemu Alertu o Zagrożeniu Ochrony Statku. SAZOS działał jak cichy alarm w banku. Gdyby Brooklyn go uruchomiła, nikt na pokładzie Sylvii Earle nic by nie usłyszał, ale syreny ostrzegawcze zagrzmiałyby na lądzie i natychmiast wysłano by pomoc.

Problem polegał na tym, że przycisk aktywujący SAZOS znajdował się na mostku, a Brooklyn nie wiedziała, jak się tam dostać niezauważenie. Musiała zrobić coś efektownego i odwrócić uwagę porywaczy na tak długo, by wbiec po schodach i do pomieszczenia, zanim ktokolwiek zda sobie sprawę, co się dzieje.

Najlepszy pomysł, na jaki wpadła, to włączenie wielkiego żurawia na rufie. Został zaprojektowany do podnoszenia łodzi i boi z oceanu, ale może dałoby się go wykorzystać do wywabienia piratów. Gdyby tylko ruszyła żuraw, musieliby sprawdzić, co się dzieje, a ona zapewniłaby sobie wystarczająco dużo czasu. Kombinowała, jak obsłużyć urządzenie zdalnie, kiedy na jej ramieniu spoczęła dłoń.

Bardzo duża dłoń.

Obróciła się i zobaczyła, że jej znajomy Pan Ampibopum zdołał wydostać się ze schowka w laboratorium. Miał opuchniętą szczękę, czerwone plamy na twarzy i nabrzmiałe fioletowe usta. Mimo to Brooklyn zachowała się, jakby właśnie wpadła na dawnego kumpla.

– Hej, zobacz! – Uśmiechnęła się. –  Wracasz do zdrowia. Znalazłeś antytoksynę?

Nie odpowiedział, tylko warknął i mocniej ścisnął jej ramię, po czym wyciągnął Brooklyn spod schodów. W panice próbowała wymyślić cokolwiek na kształt planu, kiedy on prowadził ją do swojego szefa.

Nie wymyśliła nic.

– Karl, gdzieś ty był? –  zapytał wściekły Blix. –  Pró-bowałem się z tobą skontaktować… – Urwał na widok obrażeń podwładnego. –  Co ci się stało w twarz?

Karl chciał odpowiedzieć, ale jego wargi i język jeszcze nie wróciły do normalnego stanu, więc zamiast „jeżowiec” wyszedł mu „jejowief”. Poddał się i wskazał palcem zdjęcia Alice i Judy w dłoni Bliksa, a potem Brooklyn.

Nawet bez słów wiadomość wybrzmiała głośno i wyraźnie.

Blix obrócił się do Brooklyn.

– Wiesz, gdzie one są. –  Posłał jej złowieszczy uśmiech i dodał: – Cudownie.

Brooklyn usiłowała wyplątać się z tej sytuacji.

– Właściwie wiem tylko…

Karl nie chciał tego słuchać. Zasłonił jej usta wielką łapą i zdołał wydusić coś, co przypominało słowa: „Ona wie”.

– Wspaniale – wychrypiał Blix złowieszczo. – Zapro-wadź mnie do nich. Teraz.

– N-nie mogę – zająknęła się.

Podszedł bliżej i obniżył głowę tak, że ich nosy praktycznie się zetknęły.

– Ale to zrobisz.

Szukała matczyzmu, który pomógłby jej w tej chwili, ale nie znalazła ani jednego. Mogła tylko grać na zwłokę. A najlepszym sposobem grania na zwłokę było przestać myśleć jak szpieżka i zacząć zachowywać się jak dwunastolatka. Do jej oczu napłynęły udawane łzy.

– Jeśli cię do nich zaprowadzę, Alice i Judy mnie zobaczą – szlochała. –  One też. –  Wskazała brodą na inne dziewczyny. –  Wszystkie zobaczą, że wam pomogłam. Wiecie, jak wpływowe są ich rodziny? Judy to córka posłanki. Alice należy do rodziny królewskiej. Zniszczą mi życie. Zostanę wyrzucona ze szkoły. To będzie tragedia.

Blix zachichotał.

– To nie mój problem.

Brooklyn otarła policzki i odwróciła wzrok, żeby się pozbierać. Wtedy przypomniała sobie, jak kapitanka oprowadzała je po statku tuż po wypłynięciu z Aberdeen. W jej głowie zrodził się zarys planu.

– Nie mogę cię do nich zaprowadzić – oznajmiła już spokojniej, a potem spojrzała na niego i wyszeptała: – Ale mogę ci pokazać, gdzie są.

– Co masz na myśli? –  spytał.

– Wskażę ci na planie statku, gdzie się chowają. Tym sposobem Judy i Alice mnie nie zobaczą i nikt nie będzie wiedział, że wam pomogłam.

– Skąd pomysł, że możesz stawiać...

– Chcesz je znaleźć czy nie? –  przerwała mu.

Blix nie miał nastroju, żeby słuchać rozkazów dwunastolatki. Ale nie miał też czasu do stracenia. Za niecałe siedemnaście minut bomba wybuchnie, a żeby jego plan się powiódł, potrzebował Alice i Judy w zodiacu przed eksplozją.

– Niech będzie – zgodził się. –  Gdzie ten plan?

Nadeszła jej kolej na uśmiech, ale się powstrzymała.

– W sterowni… na mostku.

Jednak nie potrzebowała żurawia. „Czymś efektownym” okazała się ona sama.

POD WODĄ, PRZY BURCIE – STATEK BADAWCZY SYLVIA EARLE

W przeciwieństwie do bomb w filmach akcji wyposażonych w ładne i czytelne wyświetlacze cyfrowe, które informowały dokładnie, ile zostało czasu, mina nie dawała Sydney żadnych wskazówek co do momentu wybuchu. Szpieżka założyła, że intruzi nie chcieli, aby bomba wybuchła z nimi na pokładzie, więc uznała, że będzie bezpieczna, dopóki nie usłyszy ryku silnika pontonu. No, może „bezpieczna” to nie do końca odpowiednie słowo, ale tak sobie mówiła.

Wiedziała jednak, że zostało jej powietrza tylko na kilka minut. Wskazówka w manometrze już dawno znalazła się na czerwonym polu. Sydney oddychała powoli i płytko, przyglądając się minie.

Na szkoleniu pracowała z minami produkowanymi dla wojska, ale ta wyglądała raczej tak, jakby ktoś skonstruował ją w garażu. To dobrze i źle. Dobrze, bo a nuż miała jakiś defekt, który Sydney zdołałaby wykorzystać. Źle, bo mogła przypadkowo wybuchnąć.

Przypominała metalową miskę z dwoma długimi uchwytami rozciągniętymi wzdłuż kadłuba. Sydney przyglądała się magnesom zamocowanym na uchwytach, kiedy usłyszała złowieszczy dźwięk – kliknięcie w reduktorze. Nigdy wcześniej się z nim nie spotkała, ale wiedziała, co oznacza.

Skończyło jej się powietrze.

Rozdział 4

BUM

Umbra była światowym syndykatem przestępczym kierującym się wyłącznie chęcią zarobku. Nawet decyzję, by porwać Alice i Judy, podjęła przez wzgląd na pieniądze, nie na politykę. Organizacja nie miała zdania na temat brytyjskiej monarchii i nie obchodziło jej, jaką partię reprezentuje w parlamencie matka Judy. Umbrę interesowało tylko to, że ich rodziny są bogate i skłonne zapłacić duży okup.

Blix skorzystał z okazji, żeby poprowadzić operację. Do tej pory pracował głównie jako przemytnik – przewoził kradzione towary między portami na Morzu Północnym. Teraz dostrzegł szansę, by pokazać szefostwu, że potrafi więcej.

To był test… a Blix zawalał z kretesem.

Zdał sobie sprawę, że powinien był zabrać więcej ludzi. W zodiacu przypłynęło ich siedmiu, ale teraz czterech pilnowało zakładniczek – po dwóch każdą grupę – a jeden stał na mostku i monitorował całą komunikację. Bliksowi został Karl, którego niewyjaśnione zniknięcie spowodowało opóźnienia.

Blix miał nadzieję, że Brooklyn rozwiąże jego problemy. Gdyby wskazała im drogę do Alice i Judy, wróciliby na dobry tor. Kiedy prowadził ją na mostek, zdziwił się, że Karl idzie za nimi.

– Dokąd idziesz?

– Z tobą – wymamrotał Karl.

– Dlaczego?

Karl skinął głową na Brooklyn.

– Jest cwana.

– Ma dwanaście lat – rzucił z politowaniem Blix. – Myślę, że sobie poradzę. Idź pomóc z zakładniczkami. Twoja twarz powinna je przestraszyć.

Skarcony Karl przytaknął i udał się na platformę do obserwacji ssaków morskich, a Blix i Brooklyn weszli po schodach.

– To ty go tak urządziłaś? –  spytał Blix, bardziej zaintrygowany niż zły.

– Nie wiem, o czym mówisz – odparła nieprzekonująco dziewczyna.

Zaśmiał się.

– Bardzo interesujące.

Brooklyn lustrowała go, szukając szczegółów, które mogłaby później przekazać MI6. Miał czarne włosy i gęstą brodę. Skórę na uchu przecinała zygzakowata blizna, do tego Brooklyn dostrzegła dwa tatuaże: czerwono-niebieskiego wilka na szyi i trzy gwiazdy na wewnętrznej części dłoni.

– Skąd wiedziałeś, że mam dwanaście lat? –  zagaiła. –Czytałeś charakterystykę wszystkich pasażerek statku?