Żeromski. Dzieje grzechów - Iwona Kienzler - ebook
NOWOŚĆ

Żeromski. Dzieje grzechów ebook

Kienzler Iwona

0,0

60 osób interesuje się tą książką

Opis

Stefan Żeromski jeszcze za życia był traktowany jak żywa legenda i otoczony niebywałym szacunkiem. Nadano mu miano patrona pokolenia inteligencji polskiej, które budowało przedwojenną, niepodległą Rzeczpospolitą. Jednak życiorys autora Ludzi bezdomnych bywał niejednokrotnie zafałszowywany, i to nie tylko przez biografów z czasów PRL-u czy cenzurę, ale również przez jego najbliższych krewnych.

Najnowsza publikacja Iwony Kienzler poświęcona jest tytułowym „grzechom” Żeromskiego, jego burzliwej, pełnej miłosnych przygód młodości oraz zawiłościom życia w małżeństwie i w konkubinacie. Autorka nie pomija także literackiej spuścizny pisarza i przybliża okoliczności powstawania jego kolejnych dzieł. Celem książki nie jest bowiem strącenie „sumienia narodu" z pomnika, który wystawiły mu przeszłe pokolenia, a jedynie ukazanie jego ludzkiego oblicza.

Znana z bestsellerowych biografii autorka pokazuje wzloty i upadki Żeromskiego, który pięknie pisał o możliwości dokonywania życiowych wyborów przez swoich bohaterów, ale sam nie był zdolny do radykalnych rozwiązań w swoim życiu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 500

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



WARSZAWA 2025

© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2025

Konsultacja: Sylwia Łapka-Gołębiowska

Redaktor prowadząca: Ewa Kubiak

Redakcja: Monika Simińska

Korekta: Ewa Popielarz, Monika Simińska

Skład: Igor Nowaczyk

Projekt okładki: Magdalena Wójcik-Zienkiewicz

Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz

Zdjęcia na okładce i źródła ilustracji: commons.wikimedia.org, Muzeum Narodowe w Lublinie, Narodowe Archiwum Cyfrowe, Polona

Zdjęcie autorki: © Maciej Zienkiewicz Photography

Producenci wydawniczy: Magdalena Wójcik-Zienkiewicz, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. z o.o.

al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa

www.wydawnictwolira.pl

Wydanie pierwsze

Warszawa 2025

ISBN: 978-83-68342-79-6 (EPUB); 978-83-68342-80-2 (MOBI)

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Żeromski narodu sumieniem,

nosił jednak z trudem to brzemię,

biografię jemu przekręcano,

anioła z niego zrobić chciano.

W szkole z nauką kiepsko mu szło,

w pisaniu nie przeszkodziło to,

wielbiony za czasów sanacji,

w Peerelu – szczyt afirmacji.

W Dzienniku o podbojach pisał,

jak z niewiastami sobie hasał,

dopiero Oktawii poznanie

zakończyło to rozpasanie.

W książkach był moralizatorem,

w życiu zaś uzurpatorem,

moralnością się nie przejmował,

z Oktawią i Anną dzieci chował.

Jednakże wielkim pisarzem był,

język jego polskością się skrzył,

jest w panteonie mistrzów pióra,

spuścizna jego to książek góra.

Stefan Żeromski w 1915 roku

Wstęp

Stefan Żeromski jeszcze za życia był traktowany jak żywa legenda i otoczony niebywałym szacunkiem – mówiono o nim, iż jest „sumieniem” lub „wychowawcą narodu”, przydano mu miano patrona pokolenia inteligencji polskiej, które budowało niepodległą Rzeczpospolitą. Wielką estymą otoczono jego dzieła w PRL-u, co nie powinno dziwić – przecież Żeromski pochylał się nad losem odrzuconych przez społeczeństwo, piętnował niesprawiedliwość społeczną i bolał nad ciężkim losem ludu pracującego miast i wsi. Podobnie jak Mickiewicza, uznano go wręcz za głosiciela poglądów bliskich ludowej władzy, co oczywiście nie miało nic wspólnego z prawdą. Lektura Biczów z piasku oraz innych zakazanych przez peerelowską cenzurę utworów Żeromskiego zaprzecza tej tezie. Poza tym biografia autora Ludzi bezdomnych bywała zafałszowywana czy jak kto woli: zmanipulowana, i to nie tylko przez biografów z czasów „słusznie minionych”. Także międzywojenni twórcy publikacji poświęconych Żeromskiemu część faktów, zwłaszcza tych drażliwych, celowo pomijali, opierając się na relacjach krewnych pisarza bez koniecznej weryfikacji opowiedzianych przez nich wersji wydarzeń. Po wojnie biografowie korzystali ze wspomnień i relacji jego córki, Moniki, a także jej matki, Anny, wieloletniej towarzyszki życia Żeromskiego. Wnikliwe badania przeprowadzone już po śmierci Moniki Żeromskiej dowiodły, że córka pisarza konfabulowała na potęgę, zwłaszcza w kwestii rodziny swojej matki. Nie można również wykluczyć, że informacje czerpała od Anny i swojej babci z jej strony, które z tylko im znanych powodów mijały się z prawdą. Stąd też w biografiach Żeromskiego stanowczo zbyt często spotykamy niedomówienia, półprawdy, a nawet przemilczenia.

A przecież tak się szczęśliwie złożyło, że twórca Ludzi bezdomnych obok dzieł literackich pozostawił po sobie Dzienniki, które są w literaturze polskiej zjawiskiem zupełnie wyjątkowym. Jak wiadomo, nie tylko Żeromski spisywał swoje przeżycia w dziennikach, czynili tak Maria Dąbrowska, Zofia Nałkowska czy Witold Gombrowicz. W dodatku wszyscy oni pozostawili po sobie o wiele obszerniejsze memuary, które obejmują znacznie dłuższy okres ich życia, niż ma to miejsce u Żeromskiego. W przypadku Dąbrowskiej jest to 51 lat, Nałkowska prowadziła dziennik o 5 lat dłużej, zaś autor Ferdydurke zapisywał swoje codzienne przeżycia i przemyślenia przez 16 lat. Tymczasem bohater niniejszej publikacji robił to tylko przez lat 10: swoje zapiski zaczął jako 18-letni uczeń gimnazjum, by skończyć je jako 28-letni mężczyzna planujący założenie rodziny i mogący się poszczycić publikacją kilku nowel w ówczesnej prasie. Dzięki temu pozostawił potomnym zupełnie wyjątkowe świadectwo dojrzewania młodego człowieka, ale także kształtowania się talentu, stylu i osobowości pisarza. Zwłaszcza że Żeromski traktował diariusz niemal jak konfesjonał albo – jeśli użyć współczesnych terminów – wizytę u terapeuty. Na tych kartach zwierzał się ze wszystkich swoich problemów, najgłębszych wzruszeń i uczuć, jak również ze skrywanych przed wszystkimi pragnień i lęków dręczących przyszłego pisarza. Dzięki temu widzimy, jak zmieniały się jego poglądy i zainteresowania, które w przyszłości staną się tematami jego najsłynniejszych utworów, ale także obserwujemy codzienne życie młodych ludzi pod koniec XIX stulecia, kiedy nasza ojczyzna wciąż była pod zaborami. Bo Dzienniki są też dokumentem epoki, z którego dowiadujemy się chociażby, jak żyło się ówczesnym studentom, zwłaszcza tym niezbyt zamożnym, czy w jaki sposób funkcjonowała szkoła na ziemiach zaboru rosyjskiego. Poznajemy też kulisy życia dworów szlacheckich i kondycję ówczesnej, w tym również zdeklasowanej, szlachty.

Ale Dzienniki Żeromskiego mają jeszcze jedną niebagatelną wartość: są dokumentem jego życia miłosnego, a pośrednio także życia miłosnego owych czasów. Ponadto, w przeciwieństwie chociażby do swoich słynnych koleżanek po piórze, Nałkowskiej i Dąbrowskiej, które będąc w stanie miłosnego uniesienia, pisały coraz mniej, tak jakby się wstydziły swoich uczuć i przeżyć, autor Przedwiośnia dokumentował bardzo skrupulatnie wszystkie aspekty swojej intymności. A miał o czym pisać, gdyż Żeromski wiódł nader bujne życie miłosne – z polskich tuzów literatury w szranki mógł z nim stawać jedynie inny casanova władający piórem – Aleksander Fredro, który także pozostawił potomnym pikantne wspomnienia swoich miłosnych podbojów. Żeromski nie tylko opisuje z detalami swój romans ze starszą o 10 lat „ciotuchną” Heleną, ale także miłosne przygody z ziemiankami, w co wplątał się jako guwerner, czy wreszcie epizody z młodymi, ponętnymi szwaczkami oraz damami świadczącymi usługi płatnej miłości, od których również nie stronił. Bez wątpienia wpływ na taką szczerość zapisków miały fascynacje literackie młodego Żeromskiego, podziwiającego przedstawicieli francuskiego naturalizmu, na czele z Guy de Maupassantem czy Emilem Zolą. Co więcej, w swojej zuchwałości początkującego literata miał wręcz zamiar ich przewyższyć, a przynajmniej tak zapowiadał na kartach swoich Dzienników. W 2014 roku Józef Bednarowski dokonał wyboru erotycznych zwierzeń autora Przedwiośnia i wydał je w jednym tomie, zatytułowanym Księga namiętności. Jak wyjaśniał we wstępie do publikacji, liczył na to, że Polacy zainteresują się przygodami miłosnymi Żeromskiego, pisarza nazywanego „sumieniem narodu”. Zwłaszcza że we współczesnej dobie znacznie rzadziej sięgają po jego książki, niż czynili to chociażby obywatele Drugiej Rzeczpospolitej czy PRL-u, za to z lubością czytają różnego rodzaju romansidła, zwłaszcza zagranicznych autorów. Trudno stwierdzić, czy zamiar się powiódł i czy Księga namiętności trafiła na listy bestsellerów, ale trzeba przyznać, że był to zarówno śmiały, jak i ciekawy zabieg edytorski.

Stefan Żeromski podczas pracy na Zamku Królewskim w Warszawie, 1925 rok

W latach 50. ubiegłego stulecia, kiedy po raz pierwszy przygotowywano Dzienniki Żeromskiego do druku, zawarte w nich treści tak bardzo odbiegały od wyidealizowanego obrazu pisarza, propagowanego w Polsce socjalistycznej, że zdecydowano się na drastyczną obyczajową cenzurę. Jak bowiem wytłumaczyć czytelnikom fakt, że ten chodzący wzór cnót moralnych nie zdał matury bynajmniej nie z powodu nagłego napadu gruźlicy, ale przez chorobę weneryczną, której nabawił się od prostytutki? Jak wyjaśnić jego skłonność do uwodzenia nadobnych mężatek, z własną ciotką na czele, uczestnictwo w orgiach i oddawanie się rozpuście z warszawskimi młodymi szwaczkami, którym za ich usługi płacił w ciastkach kupowanych za ostatnie grosze w cukierni? Na domiar złego w Dziennikach nie brakuje odniesień do autoerotyzmu... Gdyby je wydrukowano w pełnej wersji, na pięknym pomniku nieskazitelnego pisarza, obdarzonego mianem „sumienia narodu”, pojawiłyby się stanowczo zbyt głębokie rysy. A do tego nie można było dopuścić. W efekcie wydania zarówno z lat 50., jak i 60. trafiły do rąk czytelników w wersji mocno okrojonej, żeby nie powiedzieć – okaleczonej przez komunistyczną cenzurę. Dotyczy to zwłaszcza pierwszej edycji, bo w drugiej ingerencja cenzora była znacznie bardziej ograniczona. Co ciekawe, Żeromski jako człowiek dojrzały i uznany pisarz był znacznie ostrożniejszy w opisywaniu scen miłosnych uniesień w swoich utworach. Nawet w skandalizujących Dziejach grzechu nie znajdziemy tak odważnych epizodów jak w Dziennikach. Ale złagodnienie w podejściu do tematyki erotycznej przyszło dopiero z czasem.

Kariera diarysty w przypadku Żeromskiego zakończyła się wraz z pojawieniem się w jego życiu Oktawii z Radziwiłłowiczów Rodkiewiczowej, młodej wdowy i matki małej dziewczynki. To dla niej zarzucił pamiętnikarstwo i podboje erotyczne, a przynajmniej tak jej obiecał. Czas pokazał, że dotrzymał jedynie pierwszego z przyrzeczeń, bo zaledwie kilka lat po ślubie w jego życiu pojawiły się kolejne, tym razem sporo od niego młodsze, kobiety. A przecież Oktawia realizowała się nie tylko w roli strażniczki domowego ogniska – była bowiem również kimś w rodzaju asystentki słynnego pisarza: gromadziła materiały do książek pisanych przez męża, prowadziła jego rachunki, w jego imieniu kontaktowała się z wydawcami, dbała o jego interesy, a nawet, kiedy dopadła go choroba, pełniła za niego obowiązki zawodowe w Bibliotece Zamoyskich, gdzie Żeromski był zatrudniony jako bibliotekarz. Gdy – nie bez winy jej męża – przeciążona Oktawia nie wytrzymała i kobieta zapadła na chorobę psychiczną, pisarz zupełnie nie umiał poradzić sobie z nawałem obowiązków. Problemy Żeromskiej oddaliły ją od męża, przyczyniając się do osłabienia ich wzajemnych relacji, a śmierć ich jedynego syna, Adama, ostatecznie zerwała łączące parę więzi.

Do niedawna w większości biogramów oraz wszelkiego rodzaju opracowań dotyczących życia twórcy Syzyfowych prac można było przeczytać, że pisarz znalazł szczęście u boku swojej drugiej, znacznie młodszej żony, urodziwej Anny z Zawadzkich Żeromskiej, z którą doczekał się córki, Moniki. Wtedy wreszcie skończyły się wszystkie jego problemy zawodowe, nawiązał bowiem współpracę z Jakubem Mortkowiczem, znanym i cenionym warszawskim wydawcą. Tymczasem okazuje się, że Anna, chociaż używała nazwiska Żeromska, nigdy nie była żoną pisarza, bo para nie zalegalizowała swojego związku. Byłoby to zresztą trudne, bo twórca Siłaczki nigdy nie rozwiódł się z Oktawią, która zresztą przeżyła go o dobre kilka lat. Żył zatem w konkubinacie, a nawet, do śmierci Adama, wiódł podwójne życie, dzieląc czas między Annę i córkę a Oktawię i ich wspólnego syna. Zastanawiające jest, dlaczego pisarz, który tak łatwo kazał swym bohaterom rezygnować z prawa do osobistego szczęścia w imię wyższego dobra, sam w życiu prywatnym okazał się zwyczajnym oportunistą. W dodatku żyjącym w zakłamaniu, przedstawiał bowiem swą partnerkę jako żonę, chociaż nigdy nie wziął z nią ślubu. Co więcej, sama Anna podtrzymywała tę małżeńską fikcję, i to na tyle skutecznie, że wierzono w nią niemal do czasów nam współczesnych. Dopiero niedawno niestrudzony badacz i znawca twórczości oraz biografii Stefana Żeromskiego, Zdzisław Jerzy Adamski, udowodnił, że para nigdy nie zalegalizowała swojego związku. Ich pożycie nie było też tak idylliczne i bezkonfliktowe, jak przedstawia to w swoich wspomnieniach córka pisarza i Anny, Monika Żeromska. Jak się okazuje, Mortkowicz nie był żadnym mężem opatrznościowym dla autora Przedwiośnia, ale cynicznym biznesmenem, bezwzględnie wykorzystującym niezaradnego życiowo pisarza.

Niniejsza publikacja poświęcona jest tytułowym „grzechom” Żeromskiego, czyli jego skomplikowanemu życiu osobistemu. Jej celem nie jest bynajmniej strącenie „sumienia narodu” z piedestału, na który wyniosły go przeszłe pokolenia, ani dyskredytowanie jego wkładu w literaturę polską, lecz ukazanie innego, bardziej ludzkiego oblicza pisarza. Wszak, jak powiedziała kiedyś filozofka Simone Weil: „nikt z nas nie jest zupełnie biały jak anioł ani taki czarny jak diabeł. Jesteśmy raczej jak zebra w paski. Pytanie tylko, na który pasek patrzymy”.

Wincenty Żeromski i Józefa z Katerlów, rodzice Stefana Żeromskiego

ROZDZIAŁ 1„Ojczyzna duszy”
Zacny ród Żeromskich

Stefan Żeromski mógł pochwalić się szlacheckim pochodzeniem, gdyż wzmianki o jego antenatach pojawiają się już w XVI stuleciu, a konkretnie w Herbach rycerstwa polskiego na pięcioro ksiąg rozdzielonych wydanych w Krakowie w 1584 roku przez ojca heraldyki polskiej i czeskiej – Bartosza Paprockiego. Według informacji tam zawartych Żeromscy od 1331 roku pieczętowali się herbem Jelita, notabene jednym z najstarszych herbów polskich. Współcześni uczeni nie są zgodni co do etymologii nazwiska, wywodząc je od rodowego gniazda tej rodziny – wsi Żeromino (Żyromino) koło Pułtuska, w ziemi liwskiej, lub od prasłowiańskiego słowa żyr, oznaczającego tłuszcz. Jeszcze inni wywodzą je od francuskojęzycznej formy imienia Hieronim – Jérôme. Jak nadmienia pierwszy biograf Stefana Żeromskiego, Stanisław Piołun-Noyszewski, źródłosłowem miejscowości Żeromino „był niechybnie wyraz żeremie, którym w staropolszczyźnie nazywano osiedla bobrów”[1]. Natomiast z informacji zawartych w internetowych materiałach do Polskiego Słownika Biograficzno-Genealogicznego wynika, iż w tamtejszych aktach urzędowych Żeromscy byli wymieniani „już w roku 1361. Ród rozrósł się szeroko, w licznych swych odgałęzieniach sięgając na Podlasie, Litwę, Kielecczyznę i Śląsk. W XVII i XVIII wieku notowani w aktach na Podlasiu, w ziemi chełmskiej i w. Ks. Litewskim. W Kieleckiem od połowy XVIII wieku”[2].

Słynny pisarz mógł pochwalić się znamienitymi i zasłużonymi dla ojczyzny przodkami. Należał do nich Kajetan Żeromski, który brał udział w kampanii napoleońskiej, a później w powstaniu listopadowym. To właśnie on był pierwowzorem Rafała Olbromskiego z Popiołów. Jego młodszy brat, Józefat Żeromski, był dziadkiem Stefana ze strony ojca. Ze swoją żoną, Klarą z Kłonickich, Józefat doczekał się pięciorga dzieci, w tym urodzonego 29 marca 1819 roku Wincentego, ojca autora Ludzi bezdomnych.

„Ojciec pisarza, jak wszyscy Żeromscy, był mężczyzną okazałego wzrostu, pięknej powierzchowności i pogodnego na świat spojrzenia – pisał pierwszy biograf Stefana Żeromskiego, Stanisław Piołun-Noyszewski. – Po ojcu odziedziczył szlachecki optymizm, nieliczenie się z groszem, wiarę w najlepsze jutro, żyłkę myśliwską i rozmiłowanie w uciechach towarzyskich. Żywy jak iskra, nie znosił samotności, kochał gwar, śmiech, gawędę przyjacielską i wesołe dookoła siebie oblicza. Kłopoty przybijały go na krótko: pokonywał je szczęśliwą filozofią, że mogło być gorzej”[3]. Opis wyglądu ojca twórcy Ludzi bezdomnych potwierdzają dwie zachowane fotografie Wincentego – pierwsza pochodzi z czasów, kiedy był mężem Józefy. Widzimy na niej przystojnego mężczyznę o falowanych, ciemnoblond włosach, siedzącego na krześle obok stojącej obok niego małżonki. Na drugiej, którą zachował i zawsze miał przy sobie jego jedyny syn, widzimy mężczyznę w sile wieku, rosłego i obdarzonego sumiastym wąsem. W jego oczach o nabrzmiałych powiekach malują się smutek i zmęczenie, czemu trudno się dziwić, zważywszy na problemy zdrowotne i materialne, z którymi zmagał się w owym czasie.

Kiedy Wincenty wchodził w dorosłe życie, jego sytuacja nie wyglądała różowo: po majątku jego rodziców wiele nie pozostało, bowiem mocno nadwerężyły go represje po powstaniu listopadowym, ale także rozrzutny tryb życia Józefata i Klary. Jak pisał Piołun-Noyszewski, złożyły się na to „nie tylko szerokie gesty pana domu, ale i wymagania pani Klary, spędzającej często zimy w Krakowie dla zabaw i błyszczenia w świecie”[4]. W efekcie takiego niefrasobliwego postępowania należące do Żeromskich dobra Micigózd-Brynica w 1831 roku zostały sprzedane za bezcen, a dziadkowie pisarza osiedli na dzierżawie majątku Mokrsko Dolne. Wspomniana dzierżawa po przedwczesnej śmierci obojga przypadła ich pierworodnemu synowi Teofilowi, który musiał zająć się utrzymaniem młodszego rodzeństwa. Udało mu się dobrze wydać za mąż wszystkie trzy siostry, a tak się złożyło, że każda z nich po ślubie nosiła nazwisko Saska. Najstarsza siostra, Ludwika, została bardzo szybko wyprawiona z domu, bo już w 1834 roku poślubiła Wiktoryna Saskiego, średnia zaś, Józefata, w 1837 roku, podczas wizyty u swojej najstarszej siostry, poznała jej szwagra, Jana Saskiego, w którym się zakochała. Uczucie zostało odwzajemnione i para stanęła na ślubnym kobiercu w 1838 roku w Szczekocinach. Jan Saski nie tylko nabył majątek Mieronice, ale także wziął w dzierżawę rozległe dobra Ruda Zajączkowska, w skład których wchodziło aż osiem folwarków. Przedsiębiorczość Jana, który okazał się znacznie lepszym zarządcą niż jego teść, pozwoliła jego małżonce prowadzić dom na wysokim poziomie. Tak się nieszczęśliwie złożyło, iż Ludwika, przeżywszy w małżeństwie 13 lat, nieoczekiwanie poważnie zachorowała. Ówczesna medycyna okazała się bezradna wobec jej choroby, ona sama zaś, przeczuwając zbliżającą się śmierć, poprosiła swojego męża, żeby, kiedy jej już zabraknie, ożenił się z jej najmłodszą siostrą Matyldą, która wówczas mieszkała w domu Ludwiki, by wspierać chorą w opiece nad gromadką dzieci. Zawarte około 1857 roku małżeństwo Matyldy i Wiktoryna okazało się zaskakująco udane, a ona sama była równie dobrą mamą dla osieroconych siostrzeńców, jak dla dzieci, których doczekała się z Saskim. Potem okazała też wiele serca swojemu bratankowi, Stefanowi Żeromskiemu.

Ludwika i Józefata z pewnością martwiły się o najmłodszego brata, Wincentego, który nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Na wsparcie najstarszego z rodzeństwa nie miał co liczyć, bo Teofil odziedziczył po rodzicach skłonności do trwonienia pieniędzy. Na szczęście w sukurs szwagrowi przyszedł mąż Józefaty, Jan Saski, i poddzierżawił mu niewielki majątek Zajączków niedaleko Małogoszcza. Jako dzierżawca Wincenty radził sobie dość dobrze, zresztą po kilku latach samodzielnie wydzierżawił znacznie większy Drzymałków, ale ku rozpaczy Ludwiki i Józefaty nie miał najmniejszego zamiaru się ustatkować. Przystojny, dowcipny mężczyzna, w dodatku zawołany tancerz, podobał się damom i młódkom, z czego nader chętnie korzystał. Podobno zawrócił w głowie niejednej pannie i mężatce, ale jemu samemu do małżeństwa się nie spieszyło. W efekcie wytrwał w stanie kawalerskim aż do 39 roku życia. W końcu jednak i jego dopadła miłość. A ponieważ, jak wiadomo, przeciwieństwa się przyciągają, serce pogodnego i „rozmiłowanego w uciechach towarzyskich” mężczyzny skradła kobieta, która jak pisał Piołun-Noyszewski, z „usposobienia była kompletną antytezą żywotności” dobiegającego czterdziestki Żeromskiego. „Panna Franciszka Józefa, zwana tylko Józefą, wysoka, śniada, brunetka, była osóbką bardzo poważną, o twarzy sympatycznej, spokojnej i skupionej”[5]. Wywodziła się ze stosunkowo zamożnej rodziny Katerlów, a jej rodzice byli właścicielami majątku Tyniec. Urodziła się 29 stycznia 1833 roku, była zatem o 14 lat młodsza od kandydata na narzeczonego, co w owych czasach nie było jakąś szokującą różnicą wieku, zresztą według ówczesnych kryteriów Józefa była już starą panną, nie mogła zatem zbytnio wybrzydzać. Katerlowie mieli wywodzić się z Włoch, tak przynajmniej twierdzi Piołun-Noyszewski, a za nim tę wersję powtarzają inni biografowie, tymczasem nie ma to nic wspólnego z prawdą. Sprawę rzekomo włoskich korzeni rodziny matki Stefana Żeromskiego już w latach 70. XX wieku próbowała wyjaśnić Barbara Wachowicz, kontaktując się w tym celu z wybitnym znawcą heraldyki, Jerzym Wiśniewskim, któremu udało się to zweryfikować. Okazało się wówczas, że Katerlowie nie wywodzili się z Włoch, ale byli potomkami niemieckiej rodziny mieszczańskiej. Należeli do niej dwaj lekarze królów polskich: Hans Katerla, który dbał o zdrowie ostatniego Jagiellona na tronie Polski – Zygmunta Augusta, oraz Paweł, nadworny medyk Zygmunta III Wazy.

W zdecydowanej większości biografii Stefana Żeromskiego można przeczytać, iż zachował się jeden portret jego ojca z lat dojrzałych, natomiast nie przetrwał się ani jeden konterfekt jego matki. I tak rzeczywiście było do czasu, kiedy w ręce pani Kazimiery Zapałowej nie trafiła fotografia obojga rodziców pisarza, która znajdowała się w zbiorach, a ściślej biorąc – w domowym albumie Karola Schmidta. Zdjęcie trafiło do niego nieprzypadkowo, gdyż dziadek Karola był bratem Ignacego Schmidta, chrzestnego ojca autora Popiołów. Pani Zapałowa, która w latach 1967–2003 była kierowniczką Muzeum Lat Szkolnych Stefana Żeromskiego, a obecnie pełni funkcję honorowego kustosza dworku Stefana Żeromskiego w Ciekotach i która jest znawczynią twórczości oraz biografii autora Zmierzchu, nie mogła przepuścić takiej okazji. Jak można się domyślić, fotografia została przekazana przez jej ówczesnego posiadacza do zbiorów dworku w Ciekotach i dziś można ją oglądać w pokoju jadalniano-gościnnym. Trzeba przyznać, że pani Józefa Żeromska był bardzo ładną kobietą – wysoka, szczupła brunetka z pewnością mogła się podobać mężczyznom, a jej jedyny syn był do niej bardzo podobny.

Być może wspomniana przez Piołuna-Noyszewskiego powaga panny Franciszki Józefy Katerlanki wynikała z problemów zdrowotnych młodej kobiety, która chorowała na gruźlicę. Wincenty doskonale o tym wiedział, ale nie wpłynęło to na zmianę jego planów matrymonialnych. Biograf pisał o wielkim uczuciu łączącym parę, które sprawiło, że matka przyszłej pani Żeromskiej przychylnym okiem spojrzała na wprawdzie niezamożnego, ale za to mogącego się poszczycić znamienitym rodowodem kandydata na zięcia. Być może jednak małżeństwo zostało zawarte z bardziej przyziemnych powodów: Józefa była już, jak na owe czasy, w dość zaawansowanym wieku i groziło jej staropanieństwo, z kolei na uczucia Wincentego przemożny wpływ mogła mieć świadomość, że panna wniesie mu pokaźny posag. Jak nadmienia Piołun-Noyszewski, wszystkie panny Katerlanki „posiadały dość znaczne posagi, nie licząc słynnych w okolicy klejnotów, których pani matka posiadała ilość pokaźną, dostatnio niemi córki przed ślubem obdzielając”[6]. Wydaje się, że para była przy tym niedopasowana intelektualnie, gdyż Józefa odebrała bardzo staranne wykształcenie, oczywiście jak na młodą kobietę żyjącą w XIX stuleciu. Wiadomo, że – podobnie jak jej trzy siostry – uczęszczała do szkoły prowadzonej przez siostry zakonne, była oczytana i dobrze władała językami włoskim i francuskim. Pierwszy biograf Stefana Żeromskiego zapewnia, iż Wincenty uczył się w domu, pod okiem „wykształconej matki i guwernantek”, a potem swoją edukację kontynuował kolejno w szkole wojewódzkiej w Kielcach, w prestiżowym Liceum św. Anny w Krakowie, a w końcu w szkole rolniczej w Czechach. Tymczasem Barbara Wachowicz, która w latach 70. ubiegłego wieku pochyliła się nad kwestią wykształcenia ojca autora Dziejów grzechu, ustaliła, iż Wincenty Żeromski zaliczył tylko jedną klasę krakowskiego liceum. Trudno byłoby go więc nazwać intelektualistą, w dodatku przez całe życie miał problemy z pisaniem i robił koszmarne błędy ortograficzne, czego jawnym dowodem są zachowane listy do syna. Pisał na przykład: „a odpisz co tam słychać z tobom i coś odebrał ia zaś dziś bydź nie mogę alemoże bende w tygodniu po kosy do Sieczkarni”[7].

Mało brakowało, a pan Wincenty pożegnałby się zarówno z nadzieją na poślubienie zacnej panny, jak i z jej posagiem. Tak się pechowo złożyło, że na krótko przed ślubem, podczas zabawy zorganizowanej w domu sąsiadów Katerlów, nieszczęsna Józefa dostała krwotoku, po którym przez dłuższy czas nie mogła dojść do siebie. Zrozpaczona postanowiła zerwać zaręczyny i oddała Wincentowi pierścionek. Mężczyzna jednak tak łatwo się nie poddawał i zdołał ubłagać pannę do zmiany zdania. Józefa i Wincenty ostatecznie stanęli na ślubnym kobiercu. „Działo się we wsi Węgleszynie dnia 21 lipca 1858 roku o godzinie dwunastej w południe – czytamy w metryce ślubu rodziców bohatera naszej opowieści. – Wiadomo czyniemy, iż w obecności świadków: Wielmożnego Józefa Kalasantego Kozłowskiego, współwłaściciela wsi Tyńca, lat czterdzieści dwa mającego, tamże zamieszkałego, tudzież Wielmożnego Adolfa Trepki, dzierżawcy wsi Tarnawej Góry parafii Goleniowy zamieszkałego, lat trzydzieści ośm mającego, w dniu dzisiejszym zawarte zostało religijne małżeństwo między Wielmożnym Wincentym Żeromskim, kawalerem katolikiem, synem wielmożnych Józefa i Klary z Kłodnickich Żeromskich, rodziców już zmarłych, urodzonym we wsi Lasochowie parafii Kozłów, a zamieszkałym we wsi Rudzie przy swej familii, parafii Małogoszcz, utrzymującym się z dzierżawy wsi Drzymałkowa, lat trzydzieści dziewięć mającym, jak metryka urodzenia przekonywa, a Wielmożną Franciszką Józefą dwóch imion Katerlą, katoliczką, panną, córką Wielmożnych Józefa i Agnieszki z Jackowskich Katerlów, dziedziców wsi Tyńca, ojca już zmarłego w parafii Węgleszyn, urodzoną we wsi Boczkowicach, parafii Konieczno, we wsi Tyńcu przy matce zamieszkałą, lat dwadzieścia sześć i pół kończącą, jak załączająca się tu metryka urodzenia udowadnia. Małżeństwo to poprzedziły trzy zapowiedzi w dni niedzielne, tj. 20, 27 czerwca i 4 lipca roku bieżącego, w parafii Węgleszyn odbyte. Tamowanie małżeństwa nie zaszło. Zezwolenie ze strony nowożeńców, jak również matki panny młodej ustne nastąpiło. Małżonkowie nowi oświadczają, iż żadnej umowy przedślubnej z sobą nie zawarli. Akt ten stanowiącym i świadkom został przeczytany, a przez nas, świadków, nowo zaślubionych i matkę”[8].

W Ciekotach

Z pozoru niedobranej parze, jaką byli Józefa i Wincenty, udało się stworzyć zgodny i harmonijny związek. Młoda para osiadła początkowo w Drzymałkowie, gdzie w 1859 roku urodziło się ich pierwsze dziecko, córka Aleksandra. W tym samym roku pan Żeromski przeprowadził się do Strawczyna, by objąć dzierżawę tamtejszego majątku, należącego do rodziny Kołłątajów. Tu przyszły na świat kolejne dzieci państwa Żeromskich – urodzona 14 marca 1863 roku druga córka, Wincentyna, oraz młodsza o trzy lata Wacława. Niestety młodsza z dziewcząt zmarła jeszcze w okresie niemowlęcym.

Najwyraźniej zdrowie Józefy poprawiło się na tyle, iż podołała trudom ciąż i macierzyństwa. Niemała w tym zasługa jej samej, bo pani Żeromska doskonale znała się na ziołach i wiedzę tę wykorzystywała z pożytkiem dla rodziny. Kazimiera Zapałowa uważała, że Józefa wyniosła te umiejętności z domu rodzinnego. Tam korzystała nie tylko z doświadczeń swojej matki, Agnieszki, ale także z wiedzy ogrodnika zatrudnionego w Tyńcu – Feliksa Suliny. Mogła podczytywać także zapiski lub receptariusze dziadka, Józefa Katerli, z wykształcenia i zawodu lekarza, oraz uczyć się od miejscowej położnej Apolonii Wawron. Dodatkowym źródłem wiedzy z dziedziny ziołolecznictwa były także rozmaite kalendarze domowe i gospodarcze, które musiały znajdować się w każdym ziemiańskim domu. Idąc za radą matki, Józefa mogła też wykorzystywać bursztyn, uważany w owych czasach za panaceum na rozmaite choroby. Współczesna nauka potwierdziła zresztą to przekonanie, bo zawarty w „złocie Bałtyku” kwas bursztynowy nie tylko wzmacnia układ odpornościowy organizmu, ale także wspiera regenerację układu nerwowego, przyspiesza gojenie ran, ma właściwości antybakteryjne, przeciwgrzybiczne, pomaga na niestrawność, poprawia krzepliwość krwi, łagodzi stres, poprawia samopoczucie, sprawność umysłową oraz koncentrację, jak również opóźnia procesy starzenia. Co więcej, stanowi doskonałe remedium na kaca, bowiem przyczynia się do rozkładu aldehydu octowego na wodę i dwutlenek węgla. Możemy się domyślać, że w posagu pani Żeromska otrzymała całkiem spore zapasy bursztynu, w tym nalewki bursztynowej, bo wiadomo, że jej matka w trosce o zdrowie córek sprowadzała jantar w dużych ilościach. I zapewne płaciła za to krocie, bo przecież w rejonie, w którym mieszkali Katerlowie, bursztyn był nie tylko trudny do zdobycia, ale także bardzo drogi. Józefa stosowała nalewkę z jantaru na przeziębienia oraz bóle głowy. I wprawdzie takimi domowymi sposobami nie wyleczyła się z gruźlicy, ale z całą pewnością przedłużyła sobie życie, przy okazji znacznie poprawiając jego jakość.

W Strawczynie państwo Żeromscy doczekali się narodzin jedynego i zapewne upragnionego syna. I tu pojawia się pierwsza nieścisłość czy, jak kto woli, pierwsze przekłamanie dotyczące biografii słynnego pisarza. On sam w swoich Dziennikach notował: „Urodziłem się dnia 14 października 1864 roku we wsi Strawczynie”[9]. Taka data figurowała też w rosyjskim paszporcie Żeromskiego, a potem w wydanym na podstawie tego dokumentu polskim dowodzie osobistym. Tymczasem oficjalna metryka przyszłego autora Popiołów, sporządzona przez księdza Michała Tomaszewskiego, plebana w Strawczynie, głosi: „Działo się dnia 1 listopada tysiąc ośmset sześćdziesiątego czwartego roku o godzinie pierwszej po południu. Stawił się Wincenty Żeromski, dzierżawca ze Strawczyna, lat 46 mający, i [...] okazał nam dziecię płci męskiej, oświadczając, iż takowe urodziło się o piątej rano w Strawczynie z rodziców Wincentego i Józefy z Katerlów, lat 29 mającej. Dziecięciu temu na Chrzcie Świętym, dziś przez ks. Michała Tomaszewskiego odbytym, nadano imię Stefan, a rodzicami chrzestnymi byli: Ignacy Schmidt i Tekla Nencanda-Trepczyna”[10]. Znawcy i badacze twórczości pisarza po dziś dzień nie ustalili, skąd wzięła się ta rozbieżność. Najprostszym wyjaśnieniem wydaje się różnica pomiędzy datami w obowiązującym wówczas w Rosji, a więc także na terenach polskich znajdujących się pod zaborem rosyjskim, kalendarzu juliańskim a współczesnym kalendarzem gregoriańskim. Problem polega jednak na tym, iż wspomniana różnica wynosiła 12, nie zaś, jak w przypadku daty narodzin Stefana Żeromskiego, 18 dni. Zdaniem jednego z biografów pisarza, Jerzego Paszka, państwo Żeromscy celowo podali błędną datę przyjścia na świat swojego jedynego syna, by w przyszłości można było odroczyć o rok jego pobór do wojska – w imperium Romanowów pobór odbywał się bowiem zwyczajowo w drugiej połowie października. Ale jest to tylko hipoteza, wprawdzie dość prawdopodobna, lecz niepoparta żadnymi dowodami. Poza tym zgodnie ze zmianami prawnymi z 1874 roku, wprowadzającymi powszechny obowiązek służby wojskowej, powoływano wszystkich mężczyzn, którzy do 15 października danego roku ukończyli 21 lat. Z tego obowiązku zwolnieni byli mężczyźni kalecy, jak w owych czasach określano osoby z niepełnosprawnościami, głuchoniemi, chorzy na epilepsję, upośledzeni intelektualnie, chorzy wenerycznie oraz niskiego wzrostu, co w owych czasach oznaczało wzrost poniżej 1,54 metra. Do wojska nie powoływano także jedynych synów rodziców, jedynych żywicieli w rodzinie oraz tych, których starszy brat służył już w carskiej armii. Wynika z tego, że Stefan Żeromski, jako jedyny syn Józefy i Wincentego, powołania i tak by nie dostał. Zastanawiające jest też, dlaczego przy okazji wpisu do metryki odmłodzono panią Żeromską, która wydając syna na świat, miała przecież już 33 lata, a nie, jak podano w dokumencie, 26 lat.

Żeromscy nadali synowi tylko jedno imię, ale za to nie byle jakie, bo jak zauważa Barbara Wachowicz – „hetmańskie”. Wszak nosił je hetman polny koronny, Stefan Czarniecki, uwieczniony w naszym hymnie narodowym.

Narodziny przyszłego pisarza przypadły na bardzo burzliwy okres w historii naszego kraju – powstanie styczniowe zostało stłumione, a jego dyktator Romuald Traugutt 5 sierpnia 1864 roku zawisł na stokach cytadeli w Warszawie. Wraz z nim umarły nadzieje narodu na odzyskanie niepodległości, które obudziły się 22 stycznia 1863 roku, kiedy Tymczasowy Rząd Narodowy wydał Manifest, ogłaszając w nim wybuch powstania przeciwko Rosji, uwłaszczenie chłopów i zniesienie pańszczyzny. Zryw, który potrwał do jesieni następnego roku, przeszedł do historii jako powstanie styczniowe, a zarazem największe i najdłużej trwające powstanie narodowowyzwoleńcze w dziejach Polski. Jak wiadomo, powstańcze zmagania ogarnęły nie tylko na ziemie polskie, ale także terytorium Litwy i Rusi. Dotarły i na kielecczyznę. Okolica, w której mieszkał wówczas Żeromski, stanowiła wręcz wymarzone miejsce do prowadzenia wojny partyzanckiej – górzysty teren, pełen jarów i dolin, porośnięty gęstym lasem, który przechodził w gęstą puszczę, był idealnym schronieniem dla powstańców. Dodatkowym atutem była możliwość korzystania z zasobów okolicznych dworów i folwarków, których właściciele i dzierżawcy nie odmawiali strawy walczącym za wolną ojczyznę rodakom, dzieląc się z nimi domowymi zapasami. W szeregach powstańców walczyli siostrzeńcy Wincentego, trzej synowie Józefaty, z których jeden, zaledwie 17-letni Gustaw, zginął w bitwie pod Czarncą 24 września 1863 roku. Piołun-Noyszewski twierdzi, iż ojciec pisarza również był czynnie zaangażowany w działalność powstańczą. Według biografa Wincenty Żeromski wprawdzie sam nie brał bezpośredniego udziału w walkach, ale wspierał oddziały powstańcze, zaopatrując je w żywność. Jak czytamy na kartach biografii: „nieraz z niewiadomych przyczyn stawiał na nogi całą służbę, mobilizując ją do wypieku niewiarygodnej ilości bochnów chleba, wyrobu wędlin i serów i innego prowiantu, który następnie znikał w sposób czarodziejski w ciągu jednej nocy. Nadto przez jesień i zimę 1862/3 r. pan Żeromski, namiętny zresztą myśliwy, wpadł w istny szał organizowania polowań z nagonkami z oczywistym celem najobfitszego łupu. Przyczem, rzecz dotychczas niesłychana, polowania te miały charakter czysto utylitarny, zwierzyny gościom nie rozdawano, soląc i wędząc niesłychane ilości mięsiwa. Intrygująca całą wieś zagadka rozwiązała się dopiero z chwilą wybuchu ruchawki. Stało się jasne, że zapasy te przeznaczone były dla powstańców. Od stycznia owo tajemne transportowanie żywności nocami do lasów stało się jeszcze intensywniejsze”[11]. Pomoc powstańcom bez wątpienia przyczyniła się do uszczuplenia majątku Żeromskich, zwłaszcza że musieli też żywić i zaprowiantowywać oddziały rosyjskie operujące w okolicy. Na domiar złego okoliczni chłopi, którzy doskonale wiedzieli, że dzierżawca Strawczyna czynnie pomaga powstańcom, nie tylko donieśli na niego władzom zaborczym, ale także, skuszeni wysoką nagrodą za dostarczenie żywego „buntownika”, jak Rosjanie nazywali uczestników zrywu, schwytali Wincentego i powiedli go do dowództwa wojskowego w Kielcach. Przed wtrąceniem do więzienia mężczyznę uchroniła łapówka. Wkrótce jednak ponownie trafił za kratki, tym razem aż na cztery miesiące, a wolność odzyskał dopiero po opłaceniu kolejnego, sowitego haraczu. Podobny los spotkał jego szwagra, Jana Saskiego, którego zwolniono z więzienia po wniesieniu przez niego opłaty wynoszącej 10 tysięcy rubli. A przynajmniej tak twierdzi Piołun-Noyszewski. Kiedy jednak sprawie przyjrzeli się bliżej współcześni historycy, okazało się, że nazwiska Wincentego Żeromskiego nie ma w wykazie więźniów politycznych kieleckiego więzienia z 1864 roku, a wtedy właśnie, według biografa, miał być tu osadzony. Wersja o uwięzieniu ojca twórcy Ludzi bezdomnych okazała się zatem konfabulacją Piołuna-Noyszewskiego albo bezmyślnym powtórzeniem przez niego historii opowiedzianej mu przez krewnych bądź przyjaciół pisarza, którym zdarzało się mijać z prawdą. Współcześni badacze sądzą, że Wincentemu faktycznie groziło pozbawienie wolności, przed czym uchroniło go zapłacenie łapówki, i to niemałej. To zapewne na ten cel poszły środki pozyskane ze sprzedaży wniesionych przez Józefę w posagu klejnotów. Zresztą sam Stefan Żeromski w swoich Dziennikach relacjonuje, że jego ojciec musiał zrezygnować z dzierżawy Strawczyna „z powodu znacznych strat majątkowych, poniesionych w wspomnianych wyżej latach”[12], czyli w okresie od wybuchu do upadku styczniowego zrywu. Wydaje się, że owe „znaczne straty” były właśnie wynikiem zapłaty łapówki. Wprawdzie nie znamy jej wysokości, ale możemy się domyślać, iż Żeromski musiał przekazać chciwym i przekupnym Rosjanom co najmniej kilka tysięcy rubli.

Rodzina Żeromskich przeniosła się ze Strawczyna do Woli Kopcowej, gdzie spędziła kolejne trzy lata. Nie było to najwyraźniej dobre posunięcie, skoro, jak wspomina pisarz, „straciwszy więcej jeszcze na nieintratnym tym majątku, przeniesiono się do wsi Krajna”[13], by ostatecznie osiąść na dłużej we wsi Ciekoty, która stała się krainą dzieciństwa autora Przedwiośnia, określaną przez niego mianem „ojczyzny duszy”.

We wszystkich biografach Żeromskiego można przeczytać, iż Wincenty objął dzierżawę Ciekot w 1869 roku, ale przywoływana wcześniej Kazimiera Zapałowa przesuwa ten moment na rok 1871. Wówczas bowiem w kancelarii notarialnej Grzegorza Juszyńskiego w Kielcach została zawarta, odnaleziona przez nią, umowa o administracji Ciekot. Jak czytamy w zachowanym do czasów współczesnych dokumencie, dzierżawiony przez Żeromskiego folwark obejmował „przestrzeń 196 mórg i 268 prętów gruntu”[14]. Dla porządku dodajmy, iż morga to około 0,5 hektara, czyli 5 tysięcy metrów kwadratowych, zaś pręt – to około 1,5 hektara. Właścicielem Ciekot był pułkownik Włodzimierz Dobrowolski, który otrzymał majątek wraz z innymi dobrami ziemskimi za zasługi w tłumieniu powstania styczniowego. Pułkownik nie stawił się jednak w kancelarii osobiście, reprezentował go bowiem pełnomocnik – kapitan Michał Tokarew, ówczesny naczelnik żandarmerii w Kielcach. Umowa została spisana na 20 lat – od 1 czerwca (13 czerwca według kalendarza gregoriańskiego) 1871 roku do 1891 roku. Zgodnie z jej zapisem na dzierżawcy ciążył obowiązek utrzymywania dworku i wszystkich zabudowań folwarcznych w należytym porządku, jak również dokonywania wszelkich niezbędnych napraw, wzniesienia nowej obory, dokonywania nasadzeń krzewów i drzew, karczowania nieużytków oraz wyremontowania istniejącego już na terenie folwarku młyna. Umowa zobowiązywała dzierżawcę również do zakupu inwentarza żywego, a konkretnie: 4 wołów, 6 koni, 25 jałówek oraz 4 krów mlecznych. Z tytułu dzierżawy dóbr Żeromski miał płacić ściśle określone w umowie kwoty, to jest: „w pierwszym roku 50 rubli, w kolejnych dziewięciu latach po 125 rubli, a następnie przez dziesięć lat po 150 rubli”[15]. Na mocy umowy dzierżawca zyskał również prawo do czerpania zysków ze sprzedaży napojów wyskokowych, które miały być dostępne w zbudowanej na jego koszt jednoizbowej karczmie, oraz do urządzania polowań zarówno w okolicznych lasach, jak i na terenie folwarku, z czego chętnie i często korzystał.

Ciekoty leżą w malowniczej okolicy – w urokliwej Dolinie Wilkowskiej w Górach Świętokrzyskich, u podnóża Pasma Masłowskiego. „Wąska, nie licząca więcej jak 4 km wszerz, o płaskim dnie i stromych brzegach, biegnie ona wzdłuż głównego łańcucha gór, z których spływają niezliczone strumienie i potoki, łącząc się w niedużą rzekę Lubrzankę – czytamy w biografii Żeromskiego pióra Artura Hutnikiewicza. – Nad doliną wznosi się kilka pokaźniejszych wyniosłości, Radostowa, Kamień, «góry domowe» Żeromskiego, a u jej wylotu potężny masyw Łysicy, z Ciekot szczególnie dobrze widoczny”[16]. I właśnie w takiej pięknej scenerii upłynęło dzieciństwo, a przynajmniej jego najszczęśliwszy okres, zarówno samego pisarza, jak i jego dwóch sióstr, gdyż w 1869 roku rodzina Żeromskich powiększyła się o jeszcze jedno dziecko – Bolesławę. Wszyscy mieszkańcy dworku, który niestety nie przetrwał do naszych czasów, ale za to został starannie zrekonstruowany i równie starannie wyposażony w pamiątki po pisarzu oraz rozmaite przedmioty z epoki, wiedli tam spokojny, ustabilizowany żywot. Wprawdzie trudno było mówić o luksusach, bo pan Wincenty nie należał do dobrych ani zaradnych gospodarzy, ale dzięki gospodarności i zaradności pani domu nie było powodów do narzekań. Ze wspomnień Stefana wyłania się wręcz idylliczny wizerunek rodzinnego dworku, w którym spędzał dzieciństwo. „Wieczorem wyszedłem. Jest już księżyc, którego tak bardzo pragnąłem. Słońce zaszło już dawno. Księżyc kąpie się w wodzie. Kontury dworku naszego tak się cudownie, otulone w lip ramiona, od zachodniego słońca odbijały, żem go nie poznał. Uczułem, jak bardzo miejsce to kocham, uczułem, że miłość do tego gniazda mojego jest niezmierzoną. Modrzew, mój ukochany modrzew, przedmiot moich zachwytów, kołysał się tak poważnie, staw, w którym łagodnie siwo zarysowana odbija się Łysica, ujęty w ramiona tatarakowych zarośli, nad którym stare wierzby i olbrzymie olchy w niebo strzelają, był tak cichy, kiedy niekiedy tylko płetwą ryby trącony, że zdał mi się jedną srebra bryłą, zwierciadłem odbijającym cuda natury. Dworek nasz biały odbił się w tym zwierciedle całkowicie z swym gankiem, tak prześlicznie dzikim obrośniętym winem, z swymi błyszczącymi oknami, z lipami, modrzewiem, wierzbami i gruszą... Świętojańskie robaczki migały koło mnie, daleko na wsi świeciły się ognie jak błędne ogniki – a ja sam byłem nad stawem, sam, w ciszy, w samotności, których tak bardzo pragnąłem w Kielcach”[17].

Rzeczywistość odbiegała jednak od wyidealizowanej wizji chłopca obdarzonego niemałą wyobraźnią. Zupełnie inny obraz dworku, w którym Żeromski spędził dzieciństwo, odmalowuje Adam Ostrowski, syn generała Wojciecha Ostrowskiego, plenipotenta właściciela folwarku Ciekoty, dzierżawionego przez ojca pisarza: „Zabudowania w Ciekotach były stare, nędzne, krzywe, zaniedbane; ów dwór, niby taki sam jak soplicowski, to był mały, krzywy, odrapany, stary dworek z małym ganeczkiem na dwóch słupkach. Wchodziło się przez ten ganeczek do sporej sionki, na prawo był pokój jadalny ze starą, zniszczoną kanapą, stojącą między oknami; na tej kanapie wylegiwały się dwa psy gończe... Z jadalnego wchodziło się do wąskiego o jednym oknie pokoju pani Żeromskiej [...]. Drzwi na wprost wejścia do ganku prowadziły do obszernej kuchni, w której był straszny nieporządek, bo tam miały pomieszczenie, jak sam to sprawdzałem, gdy przechodziłem w nocy, dwa cielęta i kilkanaście kaczek i gęsi. Powietrze było tam okropne. [...] Ciekoty był to najgorszy folwark w majoracie; z całego dwustumorgowego obszaru obsiewano coś trzydzieści morgów, reszta ziemi były to mokre pastwiska, gdzie chłopi pasali bydło, płacąc Żeromskiemu od każdej sztuki”[18]. Opis Ostrowskiego wyjaśnia też, dlaczego rodzice Stefana zamiast, tak jak to było w zwyczaju nawet niezbyt zamożnych szlacheckich rodzin, powierzyć edukację syna guwernerowi, wysłali go do szkoły elementarnej w Psarach pod Bodzentynem. Zatrudnionemu nauczycielowi trzeba było nie tylko płacić, ale przede wszystkim – dać mu dach nad głową, a w tak skromnych warunkach nie dało się zapewnić osobnego pokoju.

Tak jak to bywało w ziemiańskich dworach i dworkach, niezależnie od zasobności ich mieszkańców, nadzór nad kuchnią i przygotowaniem codziennych i odświętnych posiłków sprawowała zawsze pani domu. U Żeromskich to właśnie pani Józefa pilnowała kucharki Małgorzaty i podległych jej służących, by należycie przygotowywały jadło dla wszystkich domowników. Zwłaszcza że Żeromscy nie stronili od życia towarzyskiego. Ze zrozumiałych względów najbujniej kwitło zaraz po ślubie, kiedy zamieszkali w Strawczynie, ale i potem, pomimo nękających ich problemów finansowych, bynajmniej nie zamarło, choć ograniczyło się do najbliższych krewnych. Rodzinę Żeromscy mieli zaś dość dużą, ich krewni i powinowaci byli rozproszeni po całej Kielecczyźnie, mieszkali też w Sandomierskiem. Mężczyźni spokrewnieni z Żeromskimi piastowali funkcje dzierżawców bądź oficjalistów w tamtejszych majątkach, w Kielcach zaś mieszkała siostra Wincentego, Matylda. Za sprawą pana Żeromskiego, człowieka nader pogodnego i gościnnego, w Ciekotach często gościli zarówno najbliżsi krewni, a więc Schmidtowie, Kozłowscy, Trepkowie, Michalscy, Sascy, jak również sąsiedzi: Karpińscy, Gronkowscy, Orlińscy, Gontkiewiczowie czy Kosińscy. Do gościnnego dworku Żeromskich zaglądali także ksiądz Hipolit Borewicz czy organista Franciszek Molle, obaj z kościoła parafialnego w Leszczynach. Zgodnie ze staropolskim nakazem „Gość w dom, Bóg w dom” wszyscy byli przyjmowani niebywale serdecznie, a na stoły przy tej okazji trafiały może niezbyt wykwintne, ale z pewnością smaczne potrawy. Kazimierze Zapałowej na podstawie utworów i listów Stefana Żeromskiego udało się odtworzyć „całkiem bogaty jadłospis świąteczny i codzienny, w którym pojawiają się barszcze, rosoły, krupniki, garusy, zające w śmietanie, combry z dzika w sosie głogowym, kurczaki z farszem, pieczona jagnięcina, befsztyki smażone na maśle, kiełbasa w zawiesistym szarym sosie z suto kraszonymi ziemniakami, cielęcina z rożna, pasztety, ryby smażone i w galarecie, sałaty, jarzyny, kompoty – po których, jak pisał Żeromski w Urodzie życia: «serce mięknie, a myśl popada w optymizm», «skromne, ale smaczne» prażuchy, pierogi z serem lub jagodami, placki ziemniaczane z borówkami, gołąbki z kaszą i grzybami, wigilijna kapusta z grochem na oleju, wielkanocne mazurki, baby petynetowe[19] i szafranowe, makowce, ciasta ze śliwkami, poziomki ze śmietaną, konfitury z wiśni, wina, owocowe nalewki, herbata z samowara, zabielana kawa”[20].

Dzieci państwa Żeromskich, podobnie jak dzieci zdecydowanej większości ówczesnych Polaków, były wychowywane w atmosferze umiłowania ojczyzny. Na ścianach dworów i mieszkań w miejskich kamienicach wieszano obrazy o tematyce patriotycznej, portrety wielkich polskich wodzów, przede wszystkim Tadeusza Kościuszki, litografie, szkice oraz rysunki przedstawiające ważne wydarzenia z przeszłości Polski. Młodszym dzieciom opowiadano polskie baśnie i legendy, a starszym – historie o walczących za wolność ojczyzny Polakach, którzy za swój kraj umierali albo szli na Sybir. Wieczorami zbierano się całymi rodzinami, by śpiewać patriotyczne pieśni. Nie mogło się oczywiście obyć bez lektury dzieł narodowego wieszcza, Adama Mickiewicza. „Kiedy miałam lat około dziesięciu, moja matka czytała mi Dziady Mickiewicza, obydwie zalewałyśmy się łzami, a ja dostałam silnej gorączki, która mnie trzymała w łóżku. To była atmosfera, w której rośli i urabiali się mali powstańcy”[21] – wspomina Jadwiga Prendowska, która już jako osoba dorosła została kurierką w powstaniu styczniowym. Stefan Żeromski z pewnością także poznał dzieła wieszcza, wiadomo, że Pana Tadeusza przeczytał pod czujnym okiem matki jako 10-letni chłopiec. Zresztą lektura była ulubionym zajęciem małego Stefana, który miłość do książek odziedziczył po swojej rodzicielce. Po niej też miał osobowość introwertyczną, a przynajmniej tak wynika z jego zapisków w Dzienniku: „Co wspominać o latach mego dzieciństwa? Czyż nie byłem, jak wszystkie dzieci, krzykaczem naprzód małym, potem urwisem, dokuczającym wszystkim, którego znać w każdym miejscu – o nie... od czasu, jak przyszedłem do tego wieku, że oddano mię do szkół, byłem zawsze samotnym i ponurym. Lubiłem zawsze i zawsze samotność. Sam się sobie dziwię nieraz, jak mogłem tak wystarczyć sobie, jak mogłem obyć się zupełnie bez towarzystwa nie tylko rówieśników, ale nawet w ogóle ludzi. Od dzieciństwa, od lat ośmiu wieku mojego zapamiętałem treść Córy Piastów[22], którą matka czytała. Dziś jeszcze jak na jawie widzę śp. matką moją czytającą, słyszę, zda mi sią, głos jej drżący”[23]. Wspomniana przez pisarza Córa Piastów wyszła spod pióra Władysława Syrokomli, a właściwie Ludwika Władysława Franciszka Kondratowicza, niezmiernie w czasach dzieciństwa Żeromskiego popularnego. Przez współczesnych znawców literatury zaliczany do grona późnych romantyków, Syrokomla był bardzo płodnym autorem, pisał liryki, dramaty i gawędy, zajmował się także tłumaczeniami, i to aż z 10 języków. Jego dzieła czytano nie tylko na dworach czy w pensjach dla dobrze urodzonych panien, ale także znajdowały się one na wyposażeniu bibliotek intelektualistów, wykładowców uniwersyteckich, a nawet księży. Co więcej, jego wiersze były śpiewane, bo do wielu z nich muzykę skomponował sam mistrz Stanisław Moniuszko. Syrokomla należał też do ulubionych autorów małego Stefana, który nawet uczył się jego wierszy na pamięć, a potem recytował je na rozmaitych rodzinnych spotkaniach. A wiele pamiętał do końca życia i recytował swoim dzieciom, a nawet cytował w listach do znajomych i przyjaciół.

Pomimo swojego zamiłowania do lektur mały Stefan, podobnie jak jego siostry, spędzał też czas na zabawach na świeżym powietrzu, aczkolwiek, w przeciwieństwie do Oleńki i Boluni, bo tak zwano najmłodszą z panien Żeromskich, chadzał raczej własnymi ścieżkami. Być może czasem towarzyszył mu któryś z psów, ulubieńców dzieci – Trezor albo Rozbój. Przyjaciół nie miał, pierwsze przyjaźnie nawiązał dopiero w kieleckim gimnazjum, do którego trafił w 1874 roku. Kiedy przyjeżdżał do domu na wakacje, dużo czasu spędzał z ojcem na polowaniach. Wprawdzie wielkie łowy, tak chętnie organizowane przez dziadka pisarza, Józefata, należały już do przeszłości, ale przecież, jak wiadomo, Wincenty miał zagwarantowane w umowie prawo do urządzania łowów zarówno w lasach, jak i na terenach wchodzących w skład folwarku. Dzięki temu nie tylko pozyskiwał dziczyznę, która potem trafiała na stół w Ciekotach, ale także skóry, sprzedawane żydowskim kupcom na futra. Ze wspomnień Stefana Żeromskiego wynika, że wprawdzie jako chłopiec lubił zarówno polować, jak i wędkować, nie odniósł jednak na tym polu żadnych większych sukcesów. Był, jak mawiał: „myśliwcem i rybakiem z nazwy bardziej niż ze skutecznego efektu”, dlatego jako człowiek dorosły porzucił tego typu aktywności. Ale dzięki swoim doświadczeniom mógł po latach napisać jedną z najpiękniejszych scen zimowego polowania w literaturze polskiej, która rozpoczyna Popioły słynną frazą: „Ogary poszły w las”.

Niezależnie od sukcesów i porażek na polowaniach – Żeromski z niekłamaną przyjemnością wracał do Ciekot, które były jego miejscem na ziemi. Niestety zmuszony był je opuścić na zawsze na skutek tragicznych wydarzeń, o których opowiemy nieco później, ale potem, już jako dojrzały człowiek i uznany pisarz, nawiązywał do nich na kartach swoich utworów. Jak zauważa biograf pisarza, Artur Hutnikiewicz: „przyroda, środowisko, miejsce i sceneria akcji jego utworów to najczęściej stare, ukochane kąty domowe, tyle że literacko przetworzone, innym słowem nazwane. Wszystkie owe fikcyjne Głogi, Gawronki, Mękarzyce, Wygnanki mają swoje pierwowzory w realnych, rodzinnych, tak bliskich Żeromskiemu Ciekotach czy Strawczycach. To po tamtych polnych i górskich kamienistych drogach szukać będą śladów utraconego szczęścia Marcin Borowicz, Joasia Podborska, Janek Raduski. Wspaniała sceneria wielkich malowideł powieściowych twórcy Popiołów to po największej części na pół pierwotna, puszczańska uroda «gór domowych» pisarza”[24].

„Poszarpane serce”

Szczególna więź łączyła Stefana Żeromskiego z matką. Była to nie tylko miłość synowska, ale przede wszystkim pokrewieństwo dusz. Oboje mieli taką samą wrażliwość, takie same zainteresowania i wydaje się, że pani Józefa spędzała z małym Stefanem znacznie więcej czasu niż z którąkolwiek ze swoich córek. Co ciekawe, pierwszy biograf Żeromskiego, Piołun-Noyszewski, zauważał też negatywne aspekty tej wielkiej miłości matki do syna. Jego zdaniem pani Józefa „zazdrośnie kierowała jego wychowaniem, strzegąc, by na rozwój umysłu nie wpływał nikt obcy i niepowołany. Stało się więc, że pomiędzy cierpiącą matką a chłopcem zadzierzgnął się ścisły węzeł nieustannego myślowego kontaktu, nieosłabionego przez zabawy z rówieśnikami, których malcowi brakło”[25]. Czyżby zatem pani Żeromska zabraniała swojemu ukochanemu synowi zabaw z dziećmi z okolicy, skazując go na izolację od rówieśników? Nie wiemy, czy tak właśnie było, ale bez wątpienia jej wpływ na ukształtowanie wrażliwości przyszłego pisarza można uznać za przemożny. To właśnie ona wprowadziła syna w świat literatury, obok baśni i powiastek Syrokomli zapoznając go z dziełami romantyków, przede wszystkim Adama Mickiewicza. Wydaje się też, że pani Żeromska miała decydujący wpływ na wybór szkoły przyszłego pisarza, a przynajmniej gimnazjum. Ponieważ stan majątkowy rodziny nie pozwalał na wysłanie syna za granicę, by mógł pobierać nauki w tamtejszych szkołach, zdecydowano się wyprawić go do Kielc, gdzie Żeromski wstąpił do tamtejszego Męskiego Gimnazjum Filologicznego. To matka podpisała się pod podaniem o przyjęcie syna do tej placówki. Zgodnie z wymogami podanie o przyjęcie do szkoły musiało być sporządzone w języku rosyjskim, a pisać w tym języku pani Żeromska nie potrafiła. I to ona, chociaż była już bardzo schorowana, osobiście zawiozła Stefana do szkoły, której progi po raz pierwszy przekroczył jako 10-latek w 1874 roku. Ona też przyjeżdżała po niego, kiedy miał dni wolne od zajęć, i zabierała go do domu. W liście do swojej narzeczonej Oktawii wspominał: „Byłem w pierwszej klasie i jechałem na święta «zielone» do domu na dwa dni – z matką. Była już wtedy chora bardzo, ale przyjechała po mnie [...]. Czuję na karku rękę matki, tę zawsze pieszczotliwą i aż nadmiernie czujną – i głos: Czapka ci spadnie, studencie... Głos nieco dumny, że jestem już rzeczywiście uczniem w mundurze – i taki słodki, taki słodki...”[26].

Żeromski zawsze powtarzał, że matka wywarła na niego największy wpływ. „Rodzina to pierwsza i najważniejsza szkoła charakteru. Wzory do kształcenia się natury dziecinnej są niezmiernego znaczenia i jeśli chcemy mieć piękne charaktery, to musimy im bezwarunkowo piękne przedstawiać wzory. Matka jest wzorem, który najprzód i najwybitniej stoi przed oczyma dzieciny. Przykład dobry uczy więcej niż najpiękniejsze słowa”[27] – odnotował w swoim Dzienniku. Niestety obok wielkiej wrażliwości, którą odziedziczył po Józefie, i fizycznego podobieństwa, dostała mu się również jej skłonność do chorób płuc. Przez całe życie obawiał się gruźlicy i w wielu wcześniejszych biografiach można było przeczytać, że faktycznie borykał się z tą groźną chorobą. Stanisław Piołun-Noyszewski pisał wręcz o suchotach trawiących pisarza przez całe życie. Współcześni badacze, a zwłaszcza specjaliści z dziedziny medycyny, którzy pochylili się nad życiorysem autora Róży, a przy okazji przeanalizowali opisywane przez niego w Dziennikach, a później w listach dolegliwości, opowiadają się raczej za przewlekłą obturacyjną chorobą płuc. „Według mojej diagnozy pisarz od 25. roku życia aż do śmierci chorował na: lewostronne wysiękowe zapalenie opłucnej, przewlekłą obturacyjną chorobę płuc (POChP), przewlekłe zapalenie oskrzeli, prawdopodobnie z komponentem astmatycznym, depresję, a pod koniec życia na niewydolność sercowo-oddechową – pisał w 2011 roku Jan Lechicki, polski lekarz i publicysta. – Niemal każdego roku przechodził liczne infekcje grypopodobne, a o tzw. hiszpance wspomina kilkakrotnie”[28]. W opisach grypy, którą Żeromski przechodził kilka razy, zawsze ciężko, z towarzyszącą infekcji wysoką gorączką, Lechicki dopatrzył się objawów przewlekłego zapalenia oskrzeli oraz wspomnianej POChP. Za tą ostatnią chorobą przemawia też nikotynowy nałóg pisarza, który – jak twierdzi przywoływany lekarz – doprowadził do obturacji drobnych oskrzelików i pęcherzyków płucnych. Jak wiadomo, przewlekła obturacyjna choroba płuc dotyka głównie nałogowych palaczy, zaś do jej objawów należą przewlekły kaszel z odkrztuszaniem plwociny, częste infekcje oskrzelowe oraz duszność, początkowo wysiłkowa, z czasem przechodząca w spoczynkową. Podobne objawy daje wprawdzie gruźlica, ale, co wiemy z całą pewnością, w żadnym badaniu pisarza nie stwierdzono obecności prątków Kocha, nie zaobserwowano też charakterystycznych dla gruźlicy zmian podczas rentgenowskiego badania płuc.

O ile jednak sam pisarz nie cierpiał na suchoty, o tyle jego matka naprawdę zmagała się z tą ciężką chorobą. Pewną poprawę przynosiło zażywanie leczniczych ziół i korzystny klimat Ciekot, ale bez odpowiedniej farmakoterapii leczenie nie dawało pożądanych efektów. W końcu nadeszło nieuniknione: 15 sierpnia 1879 roku o godzinie 17.00, udręczona chorobą Józefa Żeromska zamknęła oczy na zawsze. „Wakacje zbliżały się do końca i przyszedł dzień 15 sierpnia, dzień tak przeze mnie lubiany, dzień prawdziwie szczęśliwy zawsze dla mnie i dzień dziś dla mnie najsmutniejsze chowający w sobie wspomnienia... – odnotował Żeromski w prowadzonym przez siebie Dzienniku. – Matka umarła!... Święty cień jej znikł tak cicho i spokojnie, jakby śmierć była dla niego nagrodą za cierpienia tu wycierpiane. Cicho pojednana z Bogiem zasnęła bez bólu, bez skargi, jakby szczęśliwa, że duch jej z dotkliwie gniotącego ciała uleciał do celu swojego... [...]. A ja... a ojciec, mój biedny, ukochany ojciec i dwie siostry zostaliśmy sami, sami nad mogiłą, nad mogiłą ukochanego naszego anioła... Młodszą siostrę wzięła do siebie ciotka, starsza wróciła do domu, a ja do gimnazjum. Ale stąd w ciche noce zawsze ulatowałem duchem do tej mej ukochanej mogiły zarysowanej wyraźnie na horyzoncie życia całego, do tej, co mię z całego rodzeństwa najbardziej kochała, co może tymi pieszczotami chciała wynagrodzić zimne szyderstwo, jakie na wieki zgotowane mi u świata...”[29]. I rzeczywiście, jako młody mężczyzna w ciężkich momentach swojego życia Żeromski często wracał myślami do nieżyjącej już matki, próbując znaleźć w tym jakąś pociechę. „O, matko! Z całą moją moralną i fizyczną nikczemnością, z całą gromadą myśli smutnych i parszywych, z całą nicością mego serca, z płytkością umysłu – nie byłbym przez ciebie odepchnięty... Napisałbym dziś do ciebie straszną i długą listowną skargę – a ty byś długo z zakrytymi oczami, jak to pamiętam, płakała. Każde moje słowo byłoby łzami oblane, każde cierpienie przecierpiane we dwoje. Ach, ale posłałbym ci dziś i pioruny uczuć moich dla ciebie. Płakałabyś ze szczęścia i rozpaczy; na list mój uderzałyby krople łez ogromnych – ale i pocałunków namiętnych, jak pocałunki zakochanej dziewczyny, sypałby się grad...”[30] – pisał w 1887 roku. I podobnie jak to było w przypadku Ciekot, pani Żeromska stanowiła pierwowzór kilku postaci matek bohaterów Żeromskiego: wiele z jej cech ma pani Borowiczowa z Syzyfowych prac, nieszczęsna pani Barykowa z Przedwiośnia czy dogorywająca na gruźlicę pani Daszkowska z Ludzi bezdomnych.

Wprawdzie wszyscy biografowie podkreślają fizyczne podobieństwo Stefana do matki, ale Piołun-Noyszewski zwraca uwagę, że pisarz odziedziczył po ojcu „bary szerokie i siłę niepoślednią”[31]. I pewnie tak było, bo wysokiego, postawnego autora Ludzi bezdomnych do ułomków raczej trudno zaliczyć. Z ojcem łączyła go wielka zażyłość i silna więź, aczkolwiek nie tak mocna jak z matką. O ile o swojej mamie Żeromski wyraża się zarówno w listach, jak i w Dziennikach z niemałym szacunkiem i z rozrzewnieniem, o tyle do swojego taty ma nieco lekceważący stosunek. Kochał go bardzo, ale uczucie, którym darzył swego rodziciela, dalekie było od wręcz nabożnej miłości do matki. Wincenty Żeromski zupełnie nie radził sobie z nową, popowstaniową rzeczywistością, kiedy polskie ziemiaństwo zmagało się z wielkim kryzysem wywołanym przez represyjną politykę zaborcy. Swoje zrobił też ukaz uwłaszczeniowy rosyjskich władz, który był zabiegiem stricte propagandowym – dzięki temu władza rosyjska mogła przedstawiać się jako dobroczyńca i opiekun wsi. Jeden z ówczesnych publicystów pisał o katastrofalnej sytuacji polskiej szlachty. „Parobcy bowiem uwłaszczeni służbę porzucili, włościanie obdarzeni służebnościami nie potrzebowali szukać zarobków na folwarcznych łanach i tym sposobem gospodarstwa pozbawione sił roboczych w najtrudniejszym pozostawione zostały położeniu. Pod tymi ciosami stan finansowy i ekonomiczny większej własności w Królestwie zupełnie zagrożony był ruiną. Kredyt nie tylko osobisty, ale i hipoteczny upadł zupełnie, bo niewypłacalność obciążonych długami właścicieli stała się powszechna; równocześnie cena sprzedażna majątków znacznie się obniżyła z powodu braku konkurentów do kupna własności. Jedynie właściciele dysponujący odpowiednio wysokim kapitałem zdołali utrzymać dotychczasowy stan posiadania i przejść do intensywnych form gospodarowania. Znaczna część szlachty zmuszona była opuścić wieś i szukać zajęcia w handlu, rzemiośle i wolnych zawodach, gdyż w rusyfikowanej administracji nie było miejsca dla Polaków”[32]. Nie wszyscy pozbawieni taniej siły roboczej ziemianie decydowali się na przeprowadzkę do miasta, spora część starała się stawić czoła nowym wyzwaniom. Właściciele i administratorzy majątków ziemskich z mniejszym bądź większym sukcesem starali się przestawić z rolnictwa na przemysł. Stawiali na swych terenach różnego rodzaju gorzelnie, browary, cegielnie czy też wodne młyny bądź tartaki, ale takie innowacje obce były Wincentemu Żeromskiemu, który coraz gorzej radził sobie z gospodarowaniem na powierzonych mu dobrach i szybko popadł w długi u żydowskich lichwiarzy. Wspomina o tym Stefan w liście do swojej przyszłej żony Oktawii, podsumowując problemy finansowe Wincentego słowami o wiecznych Żydach i wiecznych procentach. Sytuacja pogorszyła się po śmierci pani Żeromskiej, kiedy owdowiały ojciec pisarza poczuł się zupełnie bezradny.

W dodatku Wincenty stanowczo przedwcześnie się postarzał, i to tak bardzo, że w rodzinie nazywano go „Dziadzią”, chociaż nie doczekał się jeszcze wnuków. A przecież w chwili śmierci Józefy miał dopiero 60 lat i bynajmniej nie zamierzał trwać we wdowieństwie do końca swych dni. 21 listopada 1880 roku w Radoszycach poślubił 37-letnią, a więc jak na owe czasy mocno posuniętą w latach, pannę Antoninę Zeitheim. Pierwszy biograf Żeromskiego, Stanisław Piołun-Noyszewski, pisał, iż była to „osoba poważna, licząca już lat 50, wykształcona (nauczycielka) i bezsprzecznie rozumna”[33]. Tę wersję powielił Władysław Pobóg-Malinowski, według którego przyszła macocha Stefana Żeromskiego zbliżała się do pięćdziesiątki. Tymczasem z metryki wybranki Wincentego wynika, iż przyszła na świat 22 września 1843 roku w Kielcach, a ochrzczona została w Falkowie 11 dni później. W dniu ślubu, do którego doszło w 1880 roku, miała zatem 37, a nie 50 lat. Antonina była córką Józefa Zeitheima, rachmistrza z kieleckiego Urzędu Kontroli Skarbowej, a potem naczelnika Urzędu Kontroli Skarbowej w Siedlcach. Ojciec Antoniny zakończył swoją karierę jako asesor izby skarbowej przy sądzie Guberni Radomskiej. Jej matka, nosząca takie samo imię jak córka, wywodziła się z Urbańskich, zacnej rodziny kieleckich mieszczan. Macocha Żeromskiego miała brata Witkoryna i dwie siostry, Feliksę oraz Helenę, ale z bliżej nieznanych powodów to właśnie Antonina najdłużej z nich była niezamężna.

Pan Żeromski, decydując się na ślub z kobietą młodszą od siebie o 24 lata, raczej nie kierował się porywem serca, ale pragmatyzmem – zależało mu na dobrej gospodyni i opiekunce, zwłaszcza że zaczynał już mieć poważne problemy ze zdrowiem. Nie wiemy, jak wyglądała jego wybranka, bo jedyne jej zdjęcie, które zachowało się do czasów współczesnych, pochodzi z okresu, kiedy lata młodości miała już dawno za sobą. Widzimy na nim niezbyt ponętną, aczkolwiek elegancką starszą damę o przenikliwym wejrzeniu. Antonina też zapewne nie pałała miłością do starszego, steranego życiem i niezamożnego kandydata na męża, ale małżeństwo wyrwało ją ze znienawidzonego staropanieństwa. Pewne znaczenie miał również fakt, że Ciekoty, w których miała zamieszkać po ślubie, znajdowały się zaledwie dwa kilometry od Wilkowa, gdzie mieszkała jej ukochana młodsza siostra Helena, która w 1877 roku poślubiła Leona Radziszewskiego. Chcąc zapewne uniknąć skandalu i protestów krewnych, Wincenty zdecydował się zawrzeć ślub w tajemnicy przed swoją rodziną, bo przecież jeszcze żyły siostry i szwagrowie nieboszczki Józefy, a także jego siostra – Józefata. Nie wiadomo, z jakich powodów w metryce ślubu, który para zawarła 21 listopada 1880 roku w Radoszycach, zarówno pan Żeromski, jak i jego oblubienica zostali odmłodzeni. Według dokumentu pan młody miał wówczas 50 lat, zaś Antonina była „dziewicą trzydziestoletnią”...

Jeżeli Wincenty liczył na to, że nowa i znacznie od niego młodsza żona będzie tak samo dbała o dom jak jej poprzedniczka i stanie u jego boku, to musiał się bardzo rozczarować. Szybko się okazało, że Antonina nie lubi wsi i kiedy tylko może, wyjeżdża do swoich krewnych mieszkających w Kielcach i Radoszycach. Nigdy nie urządzała nawet świąt, wprowadziła za to do Ciekot nową tradycję wyjazdów na plebanię do Radoszyc, gdzie Żeromscy odtąd spędzali Boże Narodzenie. Nie bez przyczyny – proboszczem tamtejszej parafii był wujek Antoniny, Józef Urbański, a gospodynią jej ciotka, przedwcześnie owdowiała Magdalena z Urbańskich Romer. Na szczęście ze swoimi pasierbami, a zwłaszcza ze Stefanem, druga żona Wincentego dogadywała się zapewne dość dobrze, skoro pisarz w listach i Dziennikach nazywał ją „poczciwą macoszką”. Ona sama w listach do niego niezmiennie tytułowała go „kochanym Stefanem” i podpisywała się: „Twoja, Cię kochająca przybrana matka A. Żeromska”[34].

Wspólne pożycie państwa Żeromskich, które trwało zaledwie trzy lata, zapewne nie było pasmem szczęśliwości, głównie ze względu na choroby trawiące Wincentego, u którego zdiagnozowano astmę. Dolegliwości dawały się mu bardzo mocno we znaki, przyczyniając się znacznie do obniżenia jego kondycji tak fizycznej, jak i psychicznej. W czerwcu 1883 roku Wincenty trafił pod opiekę kolejnego lekarza, doktora Łuszczkiewicza. Okazało się wówczas, iż poprzednio postawiono złą diagnozę i pan Żeromski nie jest chory na astmę, ale na serce. Niestety nie wpłynęło to na jego poprawę zdrowia. Nowy lekarz wprawdzie okazał się dobrym diagnostykiem, ale choroba była już zbyt zaawansowana, żeby można było cofnąć dokonane przez nią zniszczenia. Jak orzekł doktor Łuszczkiewicz, serce pana Żeromskiego było tak „poszarpane, że trzeba by nowe chyba włożyć na jego miejsce, by życie trwać mogło”[35]. I rzeczywiście, zaledwie trzy miesiące później, 23 września 1883 roku, Wincenty Żeromski zamknął oczy na zawsze. „Ściemniało się, gdyśmy przyjechali do Ciekot – czytamy w Dziennikach prowadzonych przez jego syna. – Wicher był straszny, kołysał moje lipy ukochane i zginał ku ziemi. Okna otwarte. Cztery świece palą się przy trumnie, a w trumnie pan tego dworku śpi uśmiechnięty”[36]. Wincenty Żeromski został pochowany 24 września obok swojej żony – na cmentarzu w Leszczynach. Groby, o które nikt należycie nie zadbał, szybko porosły trawą i uległy zniszczeniu. Bez wątpienia wpływ na taki stan rzeczy miała decyzja owdowiałej Antoniny, która zaledwie w ciągu dwóch miesięcy po śmierci Wincentego zrezygnowała z dzierżawy, sprzedała żywy inwentarz i przeprowadziła się do Kielc, zabierając ze sobą wszystkie przedmioty użytkowe, meble oraz pościel, które wykorzystała do urządzenia wynajmowanego przez siebie pięciopokojowego mieszkania w Kielcach w kamienicy Moszkowskiego przy placu Bazarowym. Dwa z pięciu pokojów przeznaczyła na stancję dla uczniów, której prowadzenie zapewniało jej utrzymanie.

W latach 30. ubiegłego wieku ksiądz Romuald Błaszczakiewicz, który objął probostwo parafii w Leszczynach w 1929 roku, podjął próbę zlokalizowania grobu rodziców słynnego pisarza. „Przeszukałem napisy na grobowcach, nigdzie nie natrafiłem na jakieś ślady... – czytamy w prowadzonej przez kapłana parafialnej kronice. – Mam wiele kłopotów z wycieczkami z Warszawy, bo przychodzą, żeby im pokazać, gdzie jest grób Żeromskich. Odpowiadam, że nie wiem. Raz mi odpowiedziano, że ksiądz nie chce pokazać grobu Żeromskich, bo księża Żeromskiego nie lubili, bo nie po księżemu pisał... I gadaj z takimi «uczonymi» półgłówkami z Warszawy”[37].

Kwestia upamiętnienia miejsca pochówku rodziców dręczyła Stefana Żeromskiego do końca życia. Na krótko przed śmiercią, 11 maja 1925 roku pisał do jednego ze swoich niegdysiejszych kolegów szkolnych, mieszkającego w Kielcach Mariana Grzegorzewskiego, z prośbą o skontaktowanie się z proboszczem w Leszczynach w sprawie wmurowania tablicy pamiątkowej ku czci jego rodziców. Sprawa była już na dobrej drodze, ale śmierć pisarza sprawiła, że nie została doprowadzona do pomyślnego finału. Kwestią tą zajęły się również spadkobierczynie autora Wiatru od morza – jego partnerka Anna i córka Monika. W 1939 roku dzięki ich staraniom wykonano marmurową tablicę według projektu Tadeusza Przypkowskiego, ale wybuch wojny przeszkodził w umieszczeniu jej na właściwym miejscu. Sama tablica przetrwała wojenną zawieruchę ukryta w szopie kamieniarza Stanisława Skuczyńskiego, dzięki czemu w 1950 roku można ją było wreszcie wmurować w ścianę kruchty leszczyńskiej świątyni.

Jak się okazuje, mało brakowało, a pisarz osiadłby w Ciekotach na stałe. W 1919 roku na wieść o planowanej przez rząd odrodzonej Rzeczpospolitej parcelacji wystosował oficjalne pismo w tej sprawie. Pisał wówczas: „Z folwarkiem donacyjnym Ciekoty, gmina Dąbrowa pow. kieleckiego, łączą mnie wspomnienia spędzonych tam lat dziecinnych i dlatego z folwarku tego pragnąłbym nabyć dom mieszkalny, zabudowania gospodarcze i około 40 morg gruntu za cenę i na warunkach przez Rząd przy parcelacji ustanowionych. O wyniku tej mojej oferty proszę zawiadomić mię pod adresem: Zakopane, willa «Władysławka»”[38]. Skończyło się jednak na planach, bo pisarz nigdy do Ciekot nie przyjechał, nawet w odwiedziny. Ale mimo to żywo interesował się losem swojej „ojczyzny duszy”. Kiedy już pod koniec życia dowiedział się, że stary i mocno nawet za jego czasów zniszczony młyn w końcu się zawalił, odczuł to „jak najboleśniejszą stratę i dosłownie odchorował”[39].

Tajemnicze panny Żeromskie

Jak wiadomo, Stefan Żeromski miał dwie siostry – Aleksandrę, zwaną w rodzinie Olesią, oraz Bolesławę – Bolcię. Dziwnym trafem obie zniknęły z jego życia, a on sam nie utrzymywał z nimi żadnego kontaktu. Biografowie powielali opowiedzianą przez Piołuna-Noyszewskiego historię Olesi i Bolci, w tym tezę o konflikcie między siostrami a ich bratem – konflikcie, który zaowocował zerwaniem więzów rodzinnych. Bulwersująca była zwłaszcza historia najstarszej, Aleksandry, która wyszła za Rosjanina, a więc przedstawiciela narodu zaborców, i z tego względu została przez swoich krewnych niejako „uśmiercona za życia”. W 2022 roku dziejami Olesi zainteresował się zmarły dwa lata później Zdzisław Jerzy Adamczyk, najwybitniejszy współczesny znawca i badacz twórczości Żeromskiego. Udało mu się udowodnić, iż wokół losów starszej siostry pisarza „narosła krzywdząca ją, oparta na kłamstwach i pomówieniach czarna legenda”[40]. Głównym winowajcą jest oczywiście Piołun-Noyszewski, który, przynajmniej zdaniem Adamczyka, wymyślił całą opowieść o dramatycznych losach siostry Żeromskiego. On też w książce, którą współczesny badacz określa mianem „hochsztaplerskiej”, jako pierwszy wysunął tezę, że to właśnie losy Olesi zainspirowały jej brata do napisania Dziejów grzechu. Zdaniem pierwszego biografa Żeromskiego w postaci Ewy Pobratyńskiej, było nie było – prostytutki, złodziejki, a nawet dzieciobójczyni, pisarz sportretował swoją starszą siostrę. Potem to twierdzenie jak mantrę powtarzali wszyscy biografowie pisarza. „Brat do końca życia nie wspominał imienia starszej siostry ani nie opowiadał o jej przejściach nawet najbliższym – pisała w 1964 roku Hanna Mortkowicz-Olczakowa. – Tylko w literaturze odzywały się od czasu do czasu echa tragedii siostry. Odnajdujemy je w dramacie Grzech, w niektórych fragmentach Dziejów grzechu”[41]. Wcześniej w podobnym tonie o Olesi pisał Stefan Spyra w swoim artykule zamieszczonym w 1936 roku na łamach „Wiadomości Literackich”, skądinąd gazety rzetelnej i ambitnej. Według zawartych tam informacji Aleksandra w młodości miała mieć romans z chłopem z Wilkowa, Antonim Kołomańskim, co okazało się brzemienne w skutki, i to w sensie dosłownym – dziewczyna zaszła w ciążę. Zhańbiona panna uciekła do Warszawy, gdzie miała pokątnie dokonać aborcji.

Kiedy zmarła pani Józefa Żeromska, jej najstarsza córka miała już 20 lat i była panną na wydaniu. „Urodę miała niepoślednią – pisał Piołun-Noyszewski. – Usposobienie ambitne, aspiracje duże, stanowczość i energia – zdawały się jej wróżyć przyszłość najlepszą. Ojciec kochał ją bardzo; uroda córki i zalety jej umysłu pochlebiały dumie ojca. Przyszłość córki rysowała się w umyśle w barwach pogodnych. W czasach, kiedy samodzielność kobiety była jeszcze w sferze rozważań akademickich, przed młodą dziewczyną otwierały się tylko perspektywy małżeństwa, skojarzonego możliwie najfortunniej i pod dobrą wróżbą. Przed piękną, wykształconą i najstaranniej wychowaną panienką możliwości te stały otworem. Kto jak kto, ale Olesia Żeromska miała widoki zrobienia jak najlepszej «partji». Toteż ojciec nie żywił w tym względzie żadnego niepokoju; przekonany był święcie, że los, jaki tej pięknej pannie na życiowej loterji przypadnie w udziale, będzie losem wygranym”[42]. Tak się jednak nieszczęśliwie, przynajmniej zdaniem biografa, złożyło, że dziewczyna miała bujny temperament i niepokorny charakter, który stał się przyczyną jej konfliktu z macochą. Obie panie od początku, mówiąc oględnie, nie darzyły się sympatią. Sytuacja stała się w końcu dla młodej Żeromskiej nie do zniesienia, dlatego uciekła z domu. Musiała być bardzo zdesperowana, skoro, jak pisał Piołun-Noyszewski, nie wzięła „z sobą nic, nawet na owinięcie palca, poszła przed siebie piechotą, zmyliła przezornie wszelkie drogi, uciekła w posępny świt jesienny”[43]. Zrozpaczony Wincenty od razu ruszył na poszukiwanie córki marnotrawnej, ale odnalazł ją po kilku tygodniach na sandomierskiej wsi, gdzie utrzymywała się... z pracy przy wykopkach buraków. Ojcu udało się ją namówić do powrotu do domu, ale Olesia nie wytrzymała tam zbyt długo i wkrótce ponownie uciekła. Tym razem zrezygnowano z jej poszukiwań i wszelki słuch po niej zaginął. „Po wielu, wielu latach dopiero, zbiegiem okoliczności, wypłynęła na światło dzienne relacja o jej walkach staczanych z życiem – pisał biograf jej brata. – Trzeci exodus z domu zaprowadził ją do małego miasteczka w Kieleckiem. Zamieszkała ubogo w Jędrzejowie, odnajmując przy skromnej rodzinie mieszczańskiej małą izdebkę i zarabiając na życie lekcjami, udzielanymi w domach tamtejszej inteligencji pod nazwiskiem przybranym. Wieczorami szyła bieliznę. Zarobki jej były tak skromne, że głód bardzo często pukał do okna dziewczyny”[44]. W końcu jednak los uśmiechnął się do niej, zsyłając jej męża. Ale to zamążpójście stało się kolejnym ciosem dla krewnych, gdyż panna Aleksandra Żeromska poślubiła Rosjanina i wyjechała z Polski. Jej rodzina, a zwłaszcza młodszy brat, przeżyła straszliwy szok, tak przynajmniej twierdzi Piołun-Noyszewski. „Czym był taki postępek w czasach owych, wie każdy z nas – czytamy na kartach biografii Żeromskiego jego autorstwa. – Istota, która się na krok taki ważyła, umierała dla najbliższych. Umarła tak i Olesia. Aby zaś wpoić we wszystkich przekonanie, że umarła naprawdę, stojący nad grobem ojciec ostatkiem sił zawiadomił całą rodzinę, że otrzymał sprawdzoną, autentyczną wiadomość o śmierci córki swej, Aleksandry. Było to okrucieństwo. Okrucieństwo uważane w nienormalnych warunkach życia polskiego za cnotę. Wspomnienie nieszczęśliwej dziewczyny było dziedziną, której nie poruszało się nigdy. Stefan Żeromski do śmierci nie pozwalał wspominać jej imienia, nie przebaczył, nie wyrozumiał, nie zapomniał. Zapiekł się w nim ból, mściwą niepamięć vendetty rodzinnej rzucił na tę mogiłę usypaną za życia”[45].

Jak wcześniej wspomniano, późniejsi biografowie przyjęli wersję podaną przez Stanisława Piołuna-Noyszewskiego za pewnik i bezkrytycznie powtarzali ją w książkach poświęconych Żeromskiemu. Tymczasem Adamczyk zarzucał Piołunowi-Noyszewskiemu nie tylko brak merytorycznego przygotowania, koniecznego do stworzenia rzetelnej biografii Żeromskiego, ale wręcz liczne konfabulacje i zmyślenia. Jego zdaniem „Piołun-Noyszewski nie miał ani potrzebnej do tego wiedzy, ani kwalifikacji intelektualnych i moralnych, chociażby takich, jak elementarna prawdomówność. Urodzony w Kielcach w 1891 r. – ukończył także w Kielcach Szkołę Handlową, potem studiował handel w Wiedniu, następnie przez wiele lat pracował w firmach cukrowniczych. Później zamieszkał w Warszawie i zatrudniony został w Prezydium Rady Ministrów jako referent prasy zagranicznej, nie odbył natomiast żadnych studiów, które pozwoliłyby mu poznać historię literatury, nie obracał się w środowisku literackim, chociaż pisał wiersze, nowele i powieści ocierające się o grafomanię. Spokrewniony z Żeromskim – prawie całą wiedzę o jego młodości czerpał z zasłyszanych w bliższej i dalszej rodzinie opowieści o kuzynie Stefanie i jego krewnych”[46]. Nie ma w tym oczywiście niczego złego, bo wspomnienia krewnych są doskonałym źródłem wiedzy – pod warunkiem ich dogłębnego sprawdzenia. Tymczasem Piołun-Noyszewski zupełnie nie zawracał sobie głowy weryfikacją dostarczanych mu informacji. W efekcie zapewne nieświadomie „wplótł do swej gawędy liczne nieprawdziwe (niekiedy wręcz niestworzone) relacje krewnych i kolegów Żeromskiego o tym, jak bliskie łączyły ich więzi, jak w czasach młodości mu pomagali, ile im zawdzięczał itd., itd. Rekordy w dostarczaniu Noyszewskiemu takich zmyśleń i konfabulacji biła «wujenka» Oktawia [żona Stefana Żeromskiego – I.K.], która od bardzo dawna cierpiała na okresowe zaburzenia psychiczne, zaostrzające się w miarę upływu lat, a teraz, pragnąc zapewne przypomnieć i podkreślić swoją rolę w życiu wielkiego pisarza i swoje zasługi dla niego, zmyślała, co się zowie. Zmyślała, Noyszewski zaś te jej zmyślenia bezkrytycznie utrwalał w książce”[47]. Przedstawił więc w bardzo złym świetle macochę Stefana Żeromskiego, o której pisał, że swoim nieudolnym zarządzaniem doprowadziła do ruiny Ciekot, a potem zagarnęła resztki majątku, pozbawiając przy tej okazji dzieci swojego zmarłego męża środków do życia. Tymczasem Ciekoty już wcześniej nie przynosiły godziwego zysku i znajdowały się w opłakanym stanie. Tak samo niefrasobliwie biograf potraktował starszą siostrę Żeromskiego, podając w odniesieniu do niej informacje wyssane z palca. W podobny sposób do tematu podszedł niejaki Józef Prus-Płonka z Sosnowca, notabene podający się za krewnego Żeromskich. Spod jego pióra wyszły dwa opublikowane w lutym 1938 roku artykuły, z których jeden ukazał się na łamach „Wiadomości Literackich”, a drugi – w „Kurierze Literacko-Naukowym”. Jak przekonywał Adamczyk, oba mają niewiele wspólnego z prawdą. Według Płonki Olesia faktycznie dwukrotnie uciekała z domu, ale bynajmniej nie po to, by romansować z Kowalikiem, który kochał się w niej bez wzajemności. I z całą pewnością nie zaszła z nim w ciążę. Destrukcyjny wpływ na młodą dziewczynę wywarły natomiast broszury i książki socjalistyczne przywożone do rodzinnego domu przez jej młodszego brata. Ich lektura uwrażliwiła Olesię na ciężki los chłopów i robotników do tego stopnia, że sama podjęła się zadania uczenia chłopskich dzieci w jednej z ciekockich oficyn. Kiedy jej ojciec pojął za żonę Antoninę, z którą za nic nie mogła się porozumieć, Aleksandra uciekła z domu, i to aż trzykrotnie. Ostatecznie została nauczycielką w domu niejakiego Kowalskiego i wkrótce wyszła za mąż, ale nie za Rosjanina, jak chciał Piołun-Noyszewski, tylko za Polaka, Franciszka Sokolina. Trudno byłoby go jednak uznać za patriotę, skoro sprzyjał polityce zaborcy do tego stopnia, że rodacy zwali go Moskalem. Według Płonki Aleksandra doczekała się z nim trzech córek i pięciu synów, z których jeden zginął na wojnie w 1920 roku. Ponoć kiedy Olesia umierała, zażyczyła sobie, aby do trumny włożono jej po egzemplarzu dwóch dzieł jej słynnego brata: Dziejów grzechu oraz Wiernej rzeki. W drugim artykule, który okazał się w numerze dziewiątym „Kuriera Literacko-Naukowego” z 28 lutego 1938 roku, Płonka nie tylko powtórzył wersję podaną na łamach „Wiadomości Literackich”, ale także cytował fragmenty listów rzekomo otrzymanych od Aleksandry i opublikował jej zdjęcie. Właśnie ta fotografia, obecnie znajdująca się w zbiorach Narodowego Archiwum Cyfrowego, po dziś dzień jest powielana jako zdjęcie Aleksandry Sokoliny z Żeromskich. I zapewne przedstawia panią Sokolinę, ale uwieczniona na nim kobieta nie jest siostrą słynnego pisarza, a dwa artykuły Płonki to stek bzdur. Nie wiadomo jednak, czy była to świadoma konfabulacja autora, czy też Płonka padł ofiarą jakiegoś oszustwa. Z kolei Adam Ostrowski, ten sam, który opisał zrujnowany dworek w Ciekotach, twierdzi, jakoby przyczyną ucieczki dziewczyny była bieda panująca w jej rodzinnym domu.

Jak było naprawdę? Otóż nigdy nie doszło do żadnego konfliktu między drugą żoną Wincentego a jej pasierbami. Co więcej, zarówno obie panny Żeromskie, jak i ich brat byli zwolennikami ponownego ożenku ojca, który w osobie żony zyskałby opiekunkę i pielęgniarkę, co zdjęłoby z dzieci obowiązek zajmowania się mocno już schorowanym człowiekiem. Wiemy, że pisarz lubił macochę, dlatego wątpliwe jest, aby jego starsza siostra jej nienawidziła. Nieprawdą jest też, że ojciec wyrzekł się Aleksandry, kiedy dowiedział się o jej niecnym postępku, jakim w oczach patriotów Żeromskich miał być ślub z Rosjaninem, bo do końca życia wyrażał się o niej ciepło i napominał syna, by pamiętał o utrzymywaniu korespondencji z Olesią.