Gierek i jego czerwony dwór - Iwona Kienzler - ebook + audiobook + książka

Gierek i jego czerwony dwór ebook i audiobook

Kienzler Iwona

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

 

Jak wyglądało życie prominentów „złotej dekady” Gierka?

 

Kim był „krwawy Maciej”?

 

Jakie rodzinne sekrety skrywa historia życia pierwszego sekretarza?

 

Nie milkną kontrowersje wokół osoby Edwarda Gierka. Czy był mężem opatrznościowym, budowniczym „drugiej Polski”, czy może twórcą atrapy dobrobytu, który wraz ze swoją ekipą pławił się w luksusie i chętnie korzystał z uroków władzy? O PRL-owskich prominentach plotkowano dużo i chętnie. Niewielu bowiem było w stanie oprzeć się niewątpliwym przywilejom, jakie daje władza.

 

Iwona Kienzler przybliża czytelnikom losy Edwarda Gierka i jego rodziny: Stanisławy Gierek, synów Adama i Jerzego, synowej Ariadny Gierek-Łapińskiej oraz najbliższych współpracowników, m. in: Macieja Szczepańskiego, Piotra Jaroszewicza, Jerzego Ziętka. Jeżeli chcesz się przekonać jaki obraz pierwszego sekretarza wyłania się z tej pasjonującej opowieści, sięgnij po najnowszą książkę autorki bestsellerowych biografii.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 431

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 24 min

Lektor: Elżbieta Kijowska

Oceny
4,0 (42 oceny)
16
16
6
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dotmagia

Dobrze spędzony czas

"Chcesz cukierka? Idź do Gierka. Gierek ma, to ci da!" Na pytanie, jak to rzeczywiście było z tym Gierkiem i cukierkiem stara się w swojej książce odpowiedzieć Iwona Kienzler. Książka nie jest historyczną cegłą. Jest to bardzo przystępny i pozbawiony jakichś głębszych analiz, ciekawie napisany tekst ukazujący osobę i czasy Edwarda Gierka. Oprócz samego "pierwszego" autorka zamieszcza także nieco informacji o jego najbliższych współpracownikach oraz w ciekawy sposób prezentuje tło historyczne wydarzeń "epoki Gierka". Mimo, że książka nie jest odkrywcza, to jednak myślę że dla uporządkowania i ewentualnego pogłębienia wiedzy dotyczącej czasów, gdy w PRL-u pojawiła się Coca Cola i "maluchy", warto ją przeczytać.
30
rollmarket

Nie oderwiesz się od lektury

Super napisane.Szczegolnie dla kogoś pamiętającego tamte czasy.Szczerze polecam.
20
annakuliberda

Z braku laku…

Koszmarnie napisane. Nadużywanie przymiotników i wyrażeń typu “dosłownie” czy “wręcz”. Książce brakuje opieki redaktorskiej. Jest też nierówna. Czasem plotkarska (a w rozdziale o rodzinie jeszcze do tego przedziwnie niechlujna, a czasem akapitami ciągną się statystyki. Natomiast przyjemnie przeczytana, audiobooka przyjemne się słucha.
00
damstw2

Nie oderwiesz się od lektury

Ci, którzy nie znają historii, skazani są na jej powtarzanie. Wiedza nie boli. Ale historia się powtarza..... Smutne... Ale prawdziwe....
00
aquilla

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawie i bezstronnie opisane zycie Gierka
00

Popularność




Konsultacja: Sylwia Łapka-Gołębiowska

Redaktor prowadząca: Ewa Kubiak

Redakcja: Barbara Popiel

Korekta: Katarzyna Smardzewska

Skład: Igor Nowaczyk

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz

Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska

Zdjęcia na okładce i źródła ilustracji: Wikimedia Commons

(s. 12, 36, 76, 150, 282, 316), Narodowe Archiwum Cyfrowe (s. 192),

© Zbigniew Matuszewski/PAP (s. 108, 222), © Irena Jarosińska/PAP (s. 248)

Zdjęcie autorki: © Maciej Zienkiewicz Photography

Producenci wydawniczy: Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2021

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2021

ISBN: 978-83-66966-20-8 (EPUB); 978-83-66966-21-5 (MOBI)

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Za Gomułki

suche bułki.

Idź do Gierka

po cukierka.

Tak się działo,

pamiętało,

losy Gierka

wspominało.

Pomożecie?

Pomożemy.

Strajkowanie

kończyć chcemy.

Zadłużenie

i podwyżki

zaufanie

wkrótce zniszczy.

Wybudował

huty, stocznie,

lecz Wałęsa

zagrał skocznie.

Solidarność

porządziła,

rządy Gierka

WSTĘP

W dobie PRL-u niewątpliwie najważniejszą osobą w państwie był pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – monopartii, która powstała w grudniu 1948 roku z połączenia Polskiej Partii Robotniczej (PPR) i, tak naprawdę zlikwidowanej wówczas, Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS). Organizacja partyjna od początku nie tylko roztaczała absolutną kontrolę nad polityką wewnętrzną i zagraniczną kraju, administracją, sferą ekonomiczną i oficjalnymi przejawami życia społecznego, lecz również przenikała do wszystkich dziedzin aktywności Polski i jej obywateli, kształtując rzeczywistość naszego państwa po II wojnie światowej. Partia zlikwidowała zarówno samodzielność, jak i tradycyjną rolę ruchu związkowego, dlatego funkcjonujące za czasów PRL-u związki zawodowe praktycznie nie stały na straży uprawnień pracowniczych, tylko spełniały nowe „szczytne” zadanie, które postawiła im ludowa władza: mobilizowały masy do realizacji celów wyznaczanych przez państwo, a więc partię. Krótko mówiąc, PZPR była hegemonem i nie bez przyczyny nazywano ją „właścicielem Polski Ludowej”.

Władza partii opierała się na dogmacie upaństwowienia, centralizacji zasobów i ich rozdziału za pośrednictwem mechanizmu centralnego planowania i centralnej dystrybucji. Co więcej, aż do roku 1989, gdy na skutek głębokiego kryzysu w kraju doszło do zmiany zasad funkcjonowania systemu politycznego i „dyktatura proletariatu” trafiła na śmietnik historii, zasada monopolu władzy komunistycznej partii oraz postrzegania państwa jako własności jednej partii była wręcz kanonem. Wprawdzie teoretycznie w PRL-u istniał tak zwany system trójpartyjny, lecz jedyne legalnie funkcjonujące wówczas organizacje partyjne, czyli Stronnictwo Demokratyczne i Zjednoczone Stronnictwo Ludowe, były tak naprawdę satelitami kontrolowanymi przez PZPR.

Uprawnienia „pierwszego”, jak kolokwialnie nazywano I sekretarza KC PZPR w partyjnych kuluarach, były bardzo szerokie i znacznie przekraczały uprawnienia współczesnego nam prezydenta. Formalnie kierował on pracą Biura Politycznego i sekretariatu, nie piastując jednocześnie żadnego państwowego urzędu; jednakże jako Szef Komitetu Obrony Kraju sprawował faktyczny nadzór nad siłami zbrojnymi, a rząd praktycznie realizował politykę wyznaczoną przez partyjnego przywódcę. Dotyczyło to każdego aspektu, gdyż pierwszy sekretarz KC de facto pełnił rolę „ojca narodu”, osoby stojącej ponad prawem i skupiającej w ręku wszelką władzę. On też określał stopień represyjności reżimu, narzucał własną interpretację ideologii oraz styl sprawowania władzy.

W trakcie czterdziestu dwóch lat istnienia PZPR funkcję I sekretarza sprawowało kolejno siedmiu jej członków: Bolesław Bierut, Edward Ochab, Władysław Gomułka, Edward Gierek, Stanisław Kania, Wojciech Jaruzelski oraz Mieczysław Rakowski. Wśród wymienionych zdecydowanie najlepiej zapisał się w świadomości rodaków Edward Gierek, stojący na czele PZPR w latach 1970–1980. Zdaniem wielu Polaków, zwłaszcza tych, których młodość bądź dzieciństwo przypadły na ten okres, lata 1972–1975 były nie tylko najlepszym okresem w historii PRL-u, lecz również w ich życiu. Dla wielu nazwisko Gierka łączy się z otwarciem na Zachód, możliwością zakupów dżinsów, coca-colą na sklepowych półkach, budową „gierkówki”, czyli drogi ekspresowej wiodącej ze Śląska do Polski centralnej, Dworcem Centralnym w Warszawie, szumnie określanym „najnowocześniejszym dworcem kolejowym w Europie”, odbudowanym Zamkiem Królewskim, pierwszym samochodem, którym można było wyjechać na wakacje, a przede wszystkim – z bezpieczeństwem socjalnym. Powszechny jest również pogląd, że Gierek był pierwszym, a w zasadzie jedynym prawdziwym mężem stanu wśród działaczy komunistycznych – nie tylko w Polsce, lecz również we wszystkich demoludach. Nie jest to bezzasadna opinia; przecież jako jedyny przywódca państw bloku wschodniego znał język zachodni lepiej niż rosyjski, a poza tym za czasów swojego „panowania” gościł w naszym kraju wielkich ówczesnego świata, w rodzaju szacha Iranu czy trzech kolejnych prezydentów USA, a także sam jeździł do krajów zachodnich. Jako I sekretarz odwiedził między innymi Austrię, Belgię, Francję, Indie, Iran, Portugalię, RFN, Stany Zjednoczone, Szwecję i Włochy; niemal za każdym razem przywoził obietnicę nowych kredytów, które przeznaczał na inwestycje w Polsce. Jako jedyny przywódca bloku wschodniego został oficjalnie przyjęty na audiencji w Watykanie przez Ojca Świętego, był też zarazem jedynym, który sam papieża przyjmował. Co więcej, z kanclerzem RFN Helmutem Schmidtem i prezydentem Francji Valérym Giscardem d’Estaing spotykał się także na gruncie prywatnym. Niemały wpływ na pozytywne postrzeganie Gierka mają zarówno publikacje na temat I sekretarza pióra znanego dziennikarza Janusza Rolickiego, jak również sposób, w jaki został on potraktowany po odsunięciu od władzy przez ekipę Jaruzelskiego oraz fakt, że internowano go w stanie wojennym – tym bardziej że był przetrzymywany dłużej i w gorszych warunkach niż sam Lech Wałęsa.

Kiedy w 2004 roku dziennikarze jednego z najpopularniejszych tytułów prasowych zapytali Polaków, który z przywódców Polski po drugiej wojnie światowej zrobił dla naszego kraju najwięcej, aż czterdzieści sześć procent badanych opowiedziało się właśnie za Gierkiem. Socjologowie podejrzewają, że tak pozytywna ocena wynika z faktu, że okres, w którym przyszło mu sprawować władzę, wypada znacznie lepiej nie tylko w porównaniu do czasów Gomułki, lecz również z kryzysowymi latami osiemdziesiątymi. Transformacja ustrojowa także bardzo doświadczyła wielu Polaków, a tymczasem „za Gierka” można było godziwie zarobić, odpoczywać z rodziną na wczasach finansowanych przez państwo i nikomu nie groziło bezrobocie.

O ile jednak przeciętnych obywateli, zwłaszcza tych pamiętających lata siedemdziesiąte, można jeszcze zrozumieć, o tyle pozytywna opinia na temat PRL-owskiego przywódcy, wyrażona swego czasu przez dwóch czołowych polityków współczesnej sceny politycznej, których nikt nawet nie podejrzewa o komunistyczny rodowód, czyli Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska, może naprawdę dziwić. Pierwszy z wymienionych uznał Gierka za „komunistycznego patriotę”, natomiast drugi, notabene swego czasu porównywany przez politycznych przeciwników do I sekretarza, dobrze wspomina jego gospodarskie wizyty oraz inwestycje.

A przecież to właśnie Gierek odpowiadał za zmiany w konstytucji w 1976 roku, kiedy do ustawy zasadniczej trafił zapis o przewodniej sile politycznej społeczeństwa w budowaniu socjalizmu oraz o umacnianiu przyjaźni i współpracy ze Związkiem Radzieckim. Co więcej, pierwszy sekretarz chciał wpisać do tego dokumentu warunek uzależnienia praw obywatelskich od wypełniania przez społeczeństwo obowiązków wobec socjalistycznego państwa. To właśnie za jego czasów milicja rozprawiała się opozycjonistami za pomocą sławetnych ścieżek zdrowia, a SB (Służba Bezpieczeństwa) pozbawiła życia wiele osób, w tym Stanisława Pyjasa. Ponadto, pomimo oficjalnych umizgów do Kościoła katolickiego czy spotkań z prymasem Wyszyńskim, księża wciąż byli inwigilowani.

Niniejsza publikacja stanowi próbę przedstawienia postaci Edwarda Gierka, jego najbliższych i najbardziej zaufanych współpracowników, a także rodziny, żyjącej w cieniu I sekretarza.

Edward Gierek

ROZDZIAŁ I
Górnicza przeszłość
„Będziesz królem...”

Kiedy w pierwszych dniach stycznia 1982 roku były pierwszy sekretarz KC PZPR, Edward Gierek, zeznawał jako świadek obrony w procesie Macieja Szczepańskiego, niegdysiejszego prezesa Radiokomitetu, na pytanie sędziego o zawód odpowiedział: górnik, osiemnaście lat pracy pod ziemią. Nie było w tym zresztą krzty przesady: zanim los wyniósł go na szczyty partyjnej władzy, rzeczywiście zakosztował on górniczego życia, zresztą wychował się w rodzinie o górniczych tradycjach, której członkowie od pokoleń fedrowali węgiel w kopalniach. Dotyczy to jednak wyłącznie jego krewnych ze strony matki, Pauliny Gojny, wywodzącej się spod Pszczyny; ojciec przyszłego PRL-owskiego dygnitarza, Adam, przyjechał do Zagłębia Dąbrowskiego z Kieleckiego za chlebem. Ze swoją małżonką zamieszkał w niewielkiej wsi Porąbka, znajdującej się wówczas na terenie zaboru rosyjskiego, a obecnie będącej dzielnicą Sosnowca. Była to uboga, na wpół rolnicza wioska; uprawiano tu tak niewielkie poletka, że mieszkańcy sąsiednich wsi kpili, że gdy w Porąbce pies na polu swojego właściciela merda ogonem, to ów ogon znajduje się już za miedzą sąsiada. Tak niewielkie pola zaspokajały potrzeby żywieniowe rodzin, ale nie sposób było się utrzymać z uprawy roli, dlatego mężczyźni zatrudniali się w kopalni „Kazimierz-Juliusz”. Prawdę mówiąc, w owych czasach kopalnia ta, założona jeszcze w 1884 roku, nosiła jedynie nazwę „Kazimierz”, natomiast „Juliusz” to nazwa innej kopalni, funkcjonującej od 1914 roku. Obie były ze sobą połączone linią kolejki wąskotorowej i dopiero w 1938 roku scalono je w jeden zakład pod nazwą „Kazimierz-Juliusz”.

Mówiąc o korzeniach Edwarda Gierka, należy się rozprawić z dość popularnym poglądem, który do dziś pokutuje w społeczeństwie, jakoby był on Ślązakiem. Tak zresztą postrzegano go z perspektywy Warszawy i reszty Polski, a tymczasem rodowici mieszkańcy Śląska nigdy Gierka nie uważali za swojego. Dla nich był „gorolem”, czyli obcym, jak określano przybyszów zza Brynicy, rzeki wyznaczającej granicę pomiędzy rosyjską Kongresówką a znajdującym się pod zaborem pruskim Śląskiem. Ślązacy z dumą podkreślali, że mieszkają na terenie znacznie bogatszym i lepiej uprzemysłowionym niż borykająca się z biedą i zacofaniem Kongresówka. Biorąc pod uwagę miejsce narodzin Gierka, należałoby uznać go za Zagłębiaka, a nie Ślązaka, aczkolwiek późniejsza partyjna kariera związała go na trwałe ze Śląskiem i właśnie z tym miejscem jest obecnie kojarzony. Kiedy w 2013 roku „Dziennik Zachodni” zamieścił listę najwybitniejszych Ślązaków, znalazło się tam miejsce także dla niegdysiejszego I sekretarza KC PZPR. Jednak jego nazwisko opatrzono adnotacją: „Ślązak (no dobra, Gorol) z importu. Ale ze Śląskiem związany i powszechnie kojarzony. Na «Pierwszego» Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej wyrósł w Katowicach. Czy nam się to podoba, czy nie – nikt nie poradzi, nasz ci jest”[1].

Rodzina Gierka zamieszkała w niewielkim, krytym strzechą domu znajdującym się nieopodal kopalni, której sąsiedztwo okazało się niebywale kłopotliwe. Jak wspominał po latach on sam: „gdy przychodził niż, dym wydzielający się z kopalnianej kotłowni wciskał się do mieszkania wszystkimi szparami. Pamiętam doskonale, jak moczyłem ścierki w miednicy stojącej na podłodze, a matka utykała nimi szpary w oknach, aby nie przepuszczały dokuczliwego swądu”[2]. Nikt jednak nie narzekał. Paulina cieszyła się, że małżonek ma pracę zapewniającą byt rodzinie, która wkrótce powiększyła się o dwoje dzieci: urodzonego 6 stycznia 1913 roku syna Edwarda oraz córkę Helenkę, która przyszła na świat w 1915 roku. Ponoć Paulina, układając małego Edzia w łóżeczku, mówiła mu: „Ty będziesz królem”, co poniekąd okazało się prawdą, skoro w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat jej pierworodny objął stanowisko I sekretarza KC PZPR i stał się faktyczną głową państwa.

Rodzina Gierków wiodła spokojne życie do czasu, gdy Adam w 1917 roku zginął w wypadku na terenie kopalni; wpisał się tym samym w tragiczną historię mężczyzn z rodu Gojnych, gdyż pod ziemią życie stracili zarówno ojciec, jak i dziadek jego żony. Koledzy z kopalni opowiadali potem, że Adam, człowiek pokaźnej postury, po tąpnięciu chciał wziąć na ramiona spadające skały, by wypchnąć je z powrotem, ale go przygniotły... Owdowiała Paulina musiała sama zatroszczyć się o byt rodziny. Nie było to łatwe zadanie, nie tylko dlatego, że nie miała żadnego fachu w ręku; w społeczności, w której przyszło jej żyć i funkcjonować, dominował patriarchalny model rodziny. Zgodnie z nim to na mężczyźnie zwyczajowo spoczywał obowiązek utrzymania rodziny, do małżonki natomiast należała troska o dom i wychowanie dzieci. Kobietom do głowy by nie przyszło buntować się przeciwko takiemu stanowi rzeczy, nawet w dobie międzywojnia, kiedy Polki zaczęły się emancypować i zdobywać niezależność. Kopalnie, podobnie jak pozostałe zakłady przemysłowe funkcjonujące na tym terenie, zapewniały ojcom, mężom i braciom dobrze płatną, w miarę stabilną pracę. Problem pojawiał się w przypadku śmierci jedynego żywiciela rodziny. Pół biedy, jeżeli najstarszy syn był już nastolatkiem i mógł sam zatrudnić się w kopalni – wówczas to on utrzymywał matkę i małoletnie rodzeństwo; niestety Edward w chwili odejścia ojca miał tylko cztery lata. Paulina należała jednak do kobiet niebywale zaradnych, dlatego kiedy przekonała się, że przyznana jej przez władze kopalni renta starczyła jedynie na zakup trzech bochenków chleba, wzięła sprawy w swoje ręce i zajęła się... przemytem: chodziła z kontrabandą do Niemiec lub Austrii. Po latach, wspominając ten trudny okres w życiu swoim i rodzinny, mówiła: „pracy nie było i trudno było zostawić same małe dzieci, więc zostawiałam je same w nocy, a ja z mężczyznami udawałam się za granicę, żeby kupić zboża i zarobić dzieciom i sobie na utrzymanie liche. Całą noc szło się z ciężarem na plecach, kiedy wróciłam, a przeważnie na 11 przed południem, dzieci były głodne i zmarznięte. Czekały w oknie, czy już idę, a ja nie wiedziałam, co wpierw robić, czy palić w piecu, czy dać jeść”[3]. Grozy dopełniała świadomość, że decydując się na nielegalną działalność, naraża się na aresztowanie.

Na szczęście jakoś udało się jej nie wpaść w ręce organów ścigania; zresztą władze kopalni ulitowały się nad nieszczęsną wdową i zatrudniły ją w należącej do kopalni piaskarni. Jak łatwo się domyślić, pani Gierkowa nie zarabiała tam fortuny, a wynagrodzenie wystarczyło jedynie na skromne utrzymanie jej samej i dwójki dzieci. Podstawowe menu stanowiły dania typowe dla kuchni Zagłębia Dąbrowskiego: prosta zupa jarzynowa z dodatkiem kiszonej kapusty, zwana fitką, oraz tak zwana zalewajka – żur z zakwasu chlebowego, podawany z pokrojonymi gotowanymi ziemniakami. Poprzez zatrudnienie się w piaskarni Paulina zapewniła swojej rodzinie stabilizację materialną, jednocześnie jednak musiała stawić czoło nowym problemom: nie miała nikogo, kto zająłby się dziećmi w czasie jej nieobecności. Nie było innego wyjścia, jak tylko obarczyć starszego braciszka niełatwym przecież zadaniem opieki nad młodszą siostrą. „Pełniłem więc w wieku lat czterech odpowiedzialną funkcję piastunki”[4] – wspominał Gierek w jednym z wywiadów, dodając, że zajmował się siostrą do czasu pójścia do szkoły w 1919 roku. Współczesnym czytelnikom zapewne nie mieści się w głowie, jak można powierzyć opiekę nad małym dzieckiem kilkuletniemu chłopcu, ale główny zainteresowany nigdy nie miał o to pretensji do matki. Wręcz przeciwnie – nazywał ją wręcz „wspaniałą niewiastą”, boleśnie doświadczoną przez życie, i podkreślał, że to właśnie dzięki jej zaradności nigdy z siostrą nie zaznali nędzy czy głodu. Niewątpliwie to właśnie Paulina wywarła wpływ na ukształtowanie się osobowości przyszłego I sekretarza, a on sam niemal do końca życia nie wstydził się prosić jej o radę i ufał pod każdym względem bezgranicznie. Na pani Gierkowej kariera syna nie robiła żadnego wrażenia i do głowy by jej nie przyszło, by korzystać z tej racji z jakichkolwiek przywilejów. Odmówiła nawet przeprowadzki do większego i wygodniejszego mieszkania.

Z czasem mały Edzio uwolnił się od brzemienia w postaci opieki nad Helenką, Paulina bowiem umieściła dzieci w jednej z funkcjonującej na terenie Zagłębia ochronce, pełniącej rolę dzisiejszego żłobka lub przedszkola, w której rodzeństwo spędzało większość dnia.

Szalejąca w ówczesnej Europie wielka wojna nie wywarła większego wpływu na życie rodziny Gierków. Po wojnie Zagłębie Dąbrowskie weszło w skład odrodzonego państwa polskiego i wraz z Częstochową oraz Kielcami utworzyło województwo kieleckie. We wrześniu 1919 roku rozpoczął się pierwszy rok szkolny w dziejach Drugiej Rzeczpospolitej, a niespełna siedmioletni Edward Gierek rozpoczął naukę w szkole powszechnej. Nie były to jednak czasy spokojne: granice Polski, państwa, które po przeszło stu dwudziestu latach niebytu wracało na mapy Europy, dopiero się kształtowały, i to w ogniu walk. Ze wschodu nacierali bolszewicy, natomiast mieszkańcy Śląska trzykrotnie chwytali za broń, by walczyć o przynależność tych ziem do odrodzonej Rzeczypospolitej. Po trzecim powstaniu, w 1921 roku, w życiu rodziny Edwarda zaszły poważne zmiany: matka poślubiła górnika, Antoniego Jarosa. Możemy domniemywać, że tą decyzją mężczyzna wzbudził zdumienie nie tylko w kręgu własnej rodziny: jako młody, dobrze zarabiający górnik mógł zapewne wybierać w pannach jak w ulęgałkach, a jednak zdecydował się dzielić życie z wdową obarczoną dwójką dzieci. Zapewne zakochał się w młodej, ładnej i niebywale zaradnej kobiecie; starał się też zastąpić ojca pasierbom i musiał się z tego bardzo dobrze wywiązywać, skoro Gierek po latach bardzo ciepło go wspominał. Wiemy też, że przez pewien czas młody Edward nosił nazwisko drugiego męża matki.

W obliczu narastającego kryzysu ekonomicznego, który nie oszczędził ani Śląska, ani Zagłębia, Antoni postanowił wyjechać za chlebem do Francji, gdzie, jak głosiła fama, na polskich górników czekano z otwartymi ramionami. Na Śląsku otwarto nawet specjalne biura zajmujące się rejestracją chętnych. Wyjeżdżający mogli zabrać ze sobą żony i dzieci, pod warunkiem, że oni sami, podobnie jak żony i potomstwo, byli wolni od jakichkolwiek chorób. Tak się jednak pechowo złożyło, że u Edwarda wykryto jaglicę – dość ciężką, zakaźną i przewlekłą chorobę oczu, wywoływaną przez chlamydie, bakterie o cechach wirusów – co skutecznie uniemożliwiło mu podróż. W efekcie Antoni do Francji zabrał tylko Paulinę i małą Helenkę, natomiast Edward trafił pod opiekę krewnych ze strony matki. Ci doskonale się nim zaopiekowali i skutecznie wyleczyli z dokuczliwej choroby. Już zdrowy, chłopiec dołączył do rodziny pół roku później.

Na obcej ziemi

Francja, dokąd z nadzieją emigrowały rzesze górników z Polski, bynajmniej nie była krainą mlekiem i miodem płynącą ani żadną ziemią obiecaną. Pierwsza wojna światowa przyniosła niemałe zniszczenia; teraz kraj mozolnie odbudowywał zrujnowaną gospodarkę. Ponieważ podczas walk zginęło aż siedemset pięćdziesiąt tysięcy mężczyzn w wieku produkcyjnym, a ci, którzy przeżyli, często byli inwalidami niezdatnymi do pracy, rząd francuski faktycznie potrzebował rąk do pracy i stawiał na zagranicznych robotników. Z tego względu władze Francji starały się zawierać umowy umożliwiające rekrutację robotników na terenie innych państw dotkniętych brakiem pracy, w tym także w odrodzonej Polsce, wówczas kraju o wysokiej stopie bezrobocia. Polskie władze były tak bardzo zainteresowane pozbyciem się nadwyżki obywateli pozostających bez stałego zatrudnienia, że zgodziły się nawet na prowadzenie werbunku na terenie kraju, co było ewenementem wśród państw zawierających porozumienie z Francją. Rząd Rzeczpospolitej 14 października 1920 roku zawarł z władzami francuskimi dodatkową umowę, tak zwaną Konwencję dotyczącą przemocy i opieki społecznej, która zapewniała wprawdzie zrównanie emigrantów polskich z robotnikami francuskimi w kwestii świadczeń francuskiego ubezpieczenie społecznego, ale nie rozstrzygała o możliwości zachowania przez ubezpieczonych uprawnień i zaliczania okresów ubezpieczenia w przypadku przejścia ubezpieczonego z jednego państwa do drugiego, podobnie jak kwestii przyznania zasiłków w przypadku ewentualnego bezrobocia.

Polscy emigranci trafiali głównie do pracy w przemyśle, przy czym w 1931 roku trzydzieści osiem procent czynnych zawodowo Polaków, którzy przebywali na terenie Francji, znalazło zatrudnienie w metalurgii, hutnictwie, włókiennictwie, i budownictwie; kolejne nieco ponad trzydzieści trzy procent pracowało górnictwie, natomiast nieco ponad siedemnaście procent – w rolnictwie. Pozostali zostali zatrudnieniu w handlu, jako służba domowa oraz w innych działach gospodarki. Ze względu na słabą znajomość języka francuskiego emigrantów z Polski zatrudniono głównie w najgorzej płatnych zawodach. Dotyczyło to również polskich górników, z których zdecydowana większość pracowała przy najcięższych, a jednocześnie najbardziej niebezpiecznych robotach pod ziemią. Przestrzeganiem konwencji podpisanej w 1919 roku raczej się nikt nie przejmował; wprawdzie emigranci z Polski mieli zagwarantowane takie same dochody i ubezpieczenia jak ich francuscy koledzy, lecz w praktyce nie mieli nawet szans na objęcie jakiejkolwiek intratnej posady. Kierowano ich bowiem do gorzej płatnych i cięższych zadań; narzucano przy tym bardzo trudną do wykonania normę, której niewykonanie skutkowało obcięciem uposażenia, a w niektórych wypadkach – skierowaniem do dodatkowej pracy.

Rodzina Jarosów zamieszkała na terenie osiedla górniczego w Messeix, skąd po dwóch latach przeniosła się do Gardanne, nieopodal Marsylii, by następnie przeprowadzić się na północ do mogącego poszczycić się kilkusetletnią górniczą przeszłością miasta Wallers-Arenberg, odległego o piętnaście kilometrów od granicy z Belgią. Za sprawą matki Edward jeszcze w Messeix trafił do czwartej klasy miejscowej szkoły podstawowej, w której zajęcia prowadzono oczywiście po francusku. Świeżo przybyły do Francji chłopiec jeszcze nie zdążył opanować tego języka, więc początkowo nudził się na lekcjach jak mops: nie wiedział, co mówią do niego nauczyciele, nie mógł też nawiązać przyjaźni z którymkolwiek z uczniów. Z czasem jednak nauczył się mówić i czytać w języku Moliera; tym samym stał się pierwszym w dziejach PRL-u „partyjnym” władającym nie tylko ojczystym językiem ojczystym i rosyjskim, lecz również posługującym się płynnie jednym z zachodnich języków. W okresie nauki we francuskiej szkole zapałał miłością do książek, które pochłaniał w ilościach hurtowych, niezależnie od tego, czy były pisane po polsku, czy po francusku. Tak przynajmniej wspominał po latach; kłóci się to z opinią części jego późniejszych współpracowników, jakoby Gierek nie lubił czytać.

Po skończeniu szkoły podstawowej trzynastoletni Edward musiał iść w ślady dziadka, ojca i ojczyma, czyli podjąć pracę w kopalni; ponieważ jednak zgodnie z obowiązującymi przepisami mógł zostać zatrudniony dopiero po ukończeniu czternastego roku życia, jego rodzice poświadczyli w stosownym urzędzie, że chłopiec przyszedł na świat nie w 1913, a w 1912 roku. W ten sposób „postarzony” o rok nastolatek mógł podjąć pracę na stanowisku ładowacza wózków w kopalni, a jego zarobki stanowiły uzupełnienie rodzinnego budżetu. „Od pierwszego dnia rozpocząłem pracę na dole – wspominał po latach pierwsze kroki w górnictwie. – Byłem wtedy nieduży i wlokłem za sobą lampę niemal po ziemi”[5]. Nie oznacza to, że Jarosowie borykali się z problemami finansowymi – wręcz przeciwnie, wiedli dostatnie życie. Paulina nie zamierzała jednak zostać we Francji na stałe; marzyła o powrocie w rodzinne strony, gdzie za zarobione przez męża i syna pieniądze budowała dom na działce w Zagórzu, zakupionej jeszcze przed wyjazdem na obczyznę. Sama także dokładała się do oszczędności, pracując jako praczka i sprzątaczka w domach zamożnych Francuzów.

Po trzech latach w rodzinie Jarosów pojawiły się kłopoty i Antoni nie zarabiał już tak dobrze; opuścili zatem górnicze Wallers-Arenberg i przeprowadzili się do Paryża, gdzie, jak sądzili, miała nastąpić poprawa ich losu. Jednakże po przyjeździe czekało wszystkich dotkliwe rozczarowanie. Zamiast otrzymać skierowanie do pracy, Jaros wraz z rodziną został odesłany do baraków prowadzonych przez Armię Zbawienia; spędzili tam kilka nocy. Potem pozbawiono ich nawet tego i musieli nocować na ławkach jednego z paryskich dworców. Ostatecznie w biurze pośrednictwa wystawiono im skierowanie do Belfort przy granicy szwajcarskiej. Tam przez kolejny rok Edward wraz z ojczymem byli zatrudnieni przy odtapianiu kopalni zalanej przez Niemców. Ciężka praca w trudnych warunkach odbiła się niekorzystnie na zdrowiu Antoniego, u którego wykryto objawy gruźlicy. W związku z tym rodzina przeniosła się do Esisheing na terenie Alzacji, skąd Jarosowie wyjechali do Leforest w departamencie Pas-de-Calais. Ojczym Edwarda czuł się wówczas już tak źle, że nie był w stanie podjąć żadnej pracy, dlatego utrzymanie rodziny spadło na barki młodego Gierka, który ponownie podjął pracę jako ładowacz wózków w miejscowej kopalni.

Tymczasem Antoni postanowił wyjechać do Polski; sądził, że tam wkrótce odzyska zdrowie, lecz ta nadzieja okazała się płonna. W 1932 roku małżonkowie opuścili Francję i wrócili w rodzinne strony. Zamieszkali w zbudowanym już domu, ale schorowanemu Jarosowi nie dane było cieszyć się nowym lokum, gdyż wkrótce po przyjeździe umarł. Owdowiała Paulina nie rozpaczała zbyt długo i wyszła za mąż za Władysława Koziaka, który, podobnie jak jej dwaj poprzedni partnerzy, był zatrudniony w górnictwie.

Edwarda nie było wówczas w kraju – wciąż przebywał w Leforest, pracował w kopalni i nawet nie zamierzał wrócić do Polski. W tym czasie związał się z ruchem komunistycznym. W wieku osiemnastu lat wstąpił do Francuskiej Partii Komunistycznej, na co zresztą zanosiło się od jakiegoś czasu, gdyż w jego w środowisku przeważali ludzie o bardzo lewicowych poglądach, a na radykalizację przedstawicieli tamtejszej Polonii niemały wpływ miały warunki bytowe. Przyjeżdżający do Francji Polacy mieli możliwość podjąć jedynie najtrudniejsze, najbardziej niewdzięczne, a zarazem bardzo nisko płatne prace. Ponadto doświadczali często znacznie gorszego traktowania niż ich francuscy koledzy po fachu, a poza pracą czuli się wyizolowani. Wynikało to z tego, że – zgodnie z decyzją francuskich władz – z reguły przebywali na osiedlach, których mieszkańcami byli wyłącznie ich rodacy. Zdaniem rządzących powinno to przeciwdziałać poczuciu wyobcowania w nieznanym kraju, ale taka swoista gettoizacja przybyszów z Polski miała też zapobiegać ich ewentualnej współpracy z lewicowymi, radykalnymi organizacjami robotniczymi. Jak się jednak okazało, był to zupełnie nietrafiony pomysł. Sfrustrowani emigranci, doświadczający nierównego traktowania, ulegali radykalizacji i wiązali się właśnie z lewicowymi środowiskami, w tym również z francuskimi komunistami, u których znajdowali posłuch i zrozumienie. „Dla młodego wrażliwego człowieka, o takim, jak mój, życiorysie i rodowodzie, nie było innego wyboru – tłumaczył Gierek po latach, kiedy przebywał już na politycznej emeryturze. – Tylko marksizm rysował przyszłość w lepszych barwach. Tę lepszą przyszłość trzeba było sobie dopiero wywalczyć, ale w młodości człowiek jest skłonny przenosić góry...”[6]. Jednak przystąpienie do ruchu komunistycznego wiązało się z koniecznością wyrzeczenia się religijności i wiary, w której młodego Gierka wychowywała matka. Dla bardzo religijnej Pauliny wiadomość o wyborze drogi życiowej syna musiała być wielkim szokiem i rozczarowaniem; ostatecznie pogodziła się z jego wyborem, chociaż sama nie zmieniła światopoglądu. Co więcej, kiedy Edward był na szczycie partyjnej hierarchii, wymogła na nim przyrzeczenie, że urządzi jej katolicki pogrzeb. Tak też się stało, a sam Gierek, który w dniu śmierci matki nie był już działaczem, lecz szeregowym obywatelem, w wywiadach zawsze powtarzał, że dochowałby danego słowa, nawet gdyby nadal sprawował funkcję I sekretarza. Ze wspomnień Gierka wynika, że gdy mieszkał w Leforest, znalazł sobie bardzo interesujące hobby: teatr; dlatego wstąpił do działającego tam kółka teatralnego, a z czasem został nawet jego przewodniczącym.

Pod koniec lat dwudziestych ubiegłego stulecia Europa i cały ówczesny świat musiały się mierzyć z potężnym kryzysem ekonomicznym, który obejmował wszystkie dziedziny gospodarki i który dotarł także do Leforest, gdzie przebywał i pracował młody Gierek. W 1934 roku na wieść o planowanych zwolnieniach, dotykających w głównej mierze polskich górników, wybuchł strajk w kopalni, w której był zatrudniony. Przerwa w pracy trwała trzy dni, a protest ustał po cofnięciu wcześniejszej decyzji o zwolnieniach, jednak wkrótce okazało się, że górnicy najbardziej zaangażowani w organizację strajku mogą zapomnieć o powrocie do pracy. Represje dotknęły chociażby szwagra Gierka, Piotra Gajewskiego, który został aresztowany. Bohater tej opowieści wprawdzie nie trafił do więzienia, ale spotkały go inne, kto wie, czy nie bardziej dotkliwe represje. „Tym razem i moja działalność w organizacji strajku nie uszła uwadze policji – opowiadał po latach w jednym z wywiadów. – Po wyjeździe na powierzchnię pozwolono mi umyć się w kopalnianej łaźni, ale doprowadzono na noc do domu, wręczono dokument ekspulsji z Francji i zakazano opuszczania mieszkania do dnia następnego [...]. Nazajutrz rano policjanci wręczyli mi dokumenty podróży do granicy polskiej, odprowadzili na dworzec i ulokowali w pociągu wraz z kilkunastoma innymi rodakami”[7]. W ten sposób przyszły przywódca wrócił w ojczyste strony, chociaż wcześniej wcale nie nosił się z takim zamiarem.

W tym miejscu należy nadmienić, że cała wiedza o losach Edwarda Gierka podczas pobytu we Francji, jak również w czasie kolejnego emigracyjnego wyjazdu do Belgii, gdzie dane mu było przeżyć drugą wojnę światową, czerpana jest wyłącznie z jego własnych wspomnień, jak dotąd niezweryfikowanych przez profesjonalnych historyków.

Głowa rodziny

Po powrocie do Polski Edward trafił do domu matki i kolejnego ojczyma na Zagórzu, po czym od razu zaczął szukać pracy. Nie było to jednak proste: kryzys w niedawno powstałym państwie poczynił znacznie większe szkody niż we Francji, a poziom bezrobocia okazał się tu znacznie wyższy. „Sytuacja zastana w kraju potwierdziła najgorsze opowieści o polskiej nędzy słyszane na obczyźnie – mówił Gierek, wspominając ten okres swojego życia. – Pogłębiła też przekonanie, że taka Polska, jaką widziałem z progu naszego domu, nie ma przed sobą żadnych perspektyw. Ludzie, którzy idealizują teraz Polskę przedwrześniową, albo nie wiedzą, co mówią, albo nie chcą wiedzieć”[8].

W efekcie pozostawał bez pracy przez ponad trzy miesiące i żył z zapomogi dla bezrobotnych w wysokości piętnastu złotych tygodniowo. Zdaniem biografa Gierka, Janusza Rolickiego, dramatyczne doświadczenie bezrobocia naznaczyło przyszłego partyjnego przywódcę na całe życie i to właśnie strach przed bezrobociem był podłożem owej istnej „inwestomanii”, będącej cechą charakterystyczną jego rządów. „Głównym priorytetem jego polityki w latach siedemdziesiątych [...] stało się stworzenie trzech milionów miejsc pracy dla roczników wyżu demograficznego tamtych lat – zauważa Rolicki. – [...] Gierek nie bez racji uważał, że bezrobocie degraduje ludzi tak materialnie i społecznie, jak i moralnie...”[9]. Korzystną odmianę przyniósł 1934 rok, kiedy Edward został powołany do wojska. Ze względu na znajomość języka obcego oraz ukończone we Francji kursy elektryka, jak również przeszkolenie w dziedzinie obsługi materiałów wybuchowych, został przydzielony nie do piechoty czy kawalerii, lecz do elitarnego 1 Pułku Artylerii Motorowej w Stryju, w którym został kierowcą. Gdy wstępował do wojska, zataił swoją przynależność do Komunistycznej Partii Francji, w jego francuskich dokumentach widniał bowiem jedynie zapis o uczestnictwie w strajku zorganizowanym w obronie polskich górników pracujących w jednej z francuskich kopalni, natomiast nie było żadnej wzmianki o przynależności partyjnej. Dzięki temu manewrowi zapewne nauczył się posługiwać bronią, której w ówczesnym wojsku nie dawano do ręki żołnierzom o lewicowym rodowodzie. Gierek z wojska wyniósł również umiejętność gry na akordeonie oraz uprawnienia kierowcy mechanika, co bynajmniej nie stanowiło ułatwienia w poszukiwaniu pracy po powrocie do cywilnego życia.

Po odbyciu służby wojskowej boleśnie zderzył się z kryzysową sytuacją ówczesnej Polski: jego poszukiwania zatrudnienia okazały się bezcelowe. Zdesperowany poprosił o pomoc przyjaciela ojca, a zarazem swojego ojca chrzestnego, Sołtysika, któremu przyznał się do przynależności do Francuskiej Partii Komunistycznej. Oburzony mężczyzna wprawdzie nieźle go za to zrugał, ale obiecał pomóc znaleźć posadę. Niestety w miejscowych kopalniach raczej zwalniano ludzi niż zatrudniano nowych, wobec czego obietnicy nie dało się spełnić, ale pojawiło się światełko w tunelu: dyrektor kopalni, mając na względzie pamięć ojca Edwarda, Adama, który stracił życie w miejscu pracy, wpisał młodego człowieka na listę górników oczekujących na wyjazd do Belgii. Okazało się jednak, że zgodnie z porozumieniem zawartym przez rządy Belgii i Rzeczpospolitej na zatrudnienie w kopalniach w kraju nad Skaldą mogli liczyć jedynie górnicy z udokumentowanym stażem pracy. Tymczasem Gierek miał poważne problemy z potwierdzeniem swojej kariery w górnictwie: w Polsce nigdy nie pracował, natomiast dokumenty francuskie co prawda potwierdzały górniczy staż, ale przy okazji zawierały także wzmiankę o udziale w organizacji strajku. A wichrzycieli w belgijskich kopalniach nie zatrudniano. Zdesperowany Edward postanowił poprosić dyrektora kopalni, w której niegdyś pracował jego ojciec, o wystawienie fałszywego zaświadczenia o zatrudnieniu. Nie był w tych staraniach odosobniony; wielu zdesperowanych bezrobotnych mężczyzn, dla których wyjazd do Belgii był szansą na lepsze życie, uciekało się do takiego oszustwa, a dyrektorzy z reguły wystawiali zaświadczenia, wiedzeni zwykłym ludzkim współczuciem. Niewiele przy tym ryzykowali: faktów, które poświadczał podobny dokument w owych zupełnie niewyobrażalnych dla współczesnej młodzieży czasach, pozbawionych wszechobecnych dzisiaj komputerów oraz Internetu, nikt wówczas nie mógł zweryfikować. Sprawę można było więc załatwić – pod warunkiem, że udało się dostać przed oblicze któregoś z dyrektorów, a to nie było łatwe zadanie, o czym Gierek przekonał się na własnej skórze, gdy bezskutecznie starał się o przyjęcie w dyrektorskim gabinecie kopalni „Kazimierz”. W końcu jednak dopiął swego, a podczas spotkania skutecznie przekonał szefa zakładu do wystawienia stosownego dokumentu, powołując się przy tej okazji na pamięć swojego ojca, dziadka i pradziadka, którzy stracili życie kopalni.

W czasie oczekiwania na wyjazd Gierek musiał się jakoś utrzymać, dlatego w 1936 roku zatrudnił się w cegielni; nie rozwiązało to jednak jego problemów finansowych, ponieważ z powodu kryzysu właściciel zakładu wypłacał pracownikom wynagrodzenie... cegłami, które potem należało sprzedać, by mieć za co żyć. Nie było to łatwe, gdyż w budownictwie panował zastój i chętnych na materiały budowlane brakowało. Tymczasem Gierek potrzebował pracy, i to dobrze płatnej, gdyż postanowił się ożenić. Jego serce skradła młodsza o cztery lata, niewysoka, filigranowa Stasia Jędrusik, mieszkająca w sąsiednim Zagórzu, którą poznał w 1934 roku. Niemałą rolę w zdobyciu względów panny odegrała umiejętność gry na akordeonie, a jego cioteczny brat wspominał, że kiedy Edward zalecał się do Stanisławy, to z harmonią „przez siedem dni między Zagórzem a Porąbką chodził”[10]. Ożenił się w 1937 roku; wziął oczywiście ślub kościelny, co bynajmniej nie oznaczało, że pod wpływem żony zmienił światopogląd. Najzwyczajniej w świecie nie miał innej możliwości: w dwudziestoleciu międzywojennym zachowano systemy z poszczególnych państw zaborczych, dlatego na terenie Zagłębia, gdzie mieszkali przyszli państwo młodzi, nie było możliwości cywilnej rejestracji małżeństwa, a śluby cywilne dopuszczano wyłącznie na obszarach dawnego zaboru pruskiego. Prawo pruskie, pozostałe w spadku po dobie zaborów, zawierało tak zwany paragraf Bismarcka, który zmuszał nupturientów, czyli osoby zamierzające wstąpić w związek małżeński, do zawierania najpierw małżeństwa cywilnego, po którym dopiero wolno było zawrzeć ślub kościelny.

Wkrótce po ślubie Gierkowi udało się wyjechać do Belgii, gdzie, jak wierzył, na niego i założoną właśnie rodzinę czekało nowe, lepsze życie. Nie rozczarował się: bez problemu znalazł zatrudnienie jako górnik, specjalista robót kamiennych, i zarabiał na tyle dobrze, by sprowadzić do Belgii swoją żonę. Razem ze Stanisławą zamieszkali w Zwartbergu, w niewielkim, należącym do kopalni domku z ogródkiem, który stał się niekłamanym królestwem młodej pani Gierkowej. „Mieszkaliśmy w takim domu szeregowym – wspominał najstarszy syn Gierków, Adam. – Takie domki dla robotników można zobaczyć w Zabrzu i przy kopalni «Wujek» w Katowicach. Dom był piętrowy, z ubikacją na zewnątrz, w przybudówce do domu. Dwa pokoje na górze, dwa na dole, piwnica. I tyle”[11].

Edward nie miał najmniejszego problemu z utrzymaniem domu; co więcej, zarabiał na tyle dobrze, że mógł wysyłać matce część zarobku z przeznaczeniem na budowę jego własnego domu w Zagórzu, w którym wraz z rodziną zamierzał zamieszkać po powrocie do kraju. Młode małżeństwo było wówczas bardzo szczęśliwe, a Gierek, wychowany przez Paulinę w szacunku dla kobiet, był dobrym mężem, aczkolwiek nie wspomagał żony w pracach domowych; zresztą nikt od niego tego nie oczekiwał – prowadzenie domu należało wówczas do obowiązków żon i matek. Z czasem ten energiczny mężczyzna o cechach przywódczych stał się niekłamanym pantoflarzem, we wszystkim słuchającym swojej filigranowej, mierzącej niespełna metr sześćdziesiąt małżonki.

Emigranci zarobkowi z Polski, wśród których najliczniej reprezentowaną grupę stanowili górnicy, tworzyli w Belgii dość specyficzną, hermetyczną społeczność. „W większych skupiskach były polskie piekarnie i polscy rzeźnicy, a w ich sklepach żony górników polskich zaopatrywały się (jak powszechnie mówiono) w polski chleb i polską kiełbasę”[12] – wspomina Józef Sroślak, jeden z Polaków pracujących w dobie międzywojnia w belgijskich kopalniach. W takim środowisku obracali się też Gierkowie. Ponadto w Genk, oddalonym o kilka kilometrów od miasteczka, w którym mieszkali, funkcjonował zbudowany ze składek polskich górników „Dom Polski”, który Gierek często odwiedzał, by, jak wspominał po latach, nasycić się polską atmosferą. Stasia raczej rzadko tam wpadała, była bowiem zajęta nie tylko prowadzeniem domu, lecz również opieką nad dziećmi, o które powiększyła się rodzina. W 1938 roku urodził się pierworodny syn Gierka; otrzymał imię po dziadku ze strony ojca – Adam; rok później przyszedł na świat kolejny syn, Zygmunt, a w 1942 roku Jerzy. Rodzinne szczęście przerwała śmierć średniego dziecka: Zygmunt zmarł, gdy miał niespełna rok, i został pochowany na cmentarzu w Genk. Pozostali synowie Edwarda i Stanisławy chowali się zdrowo. Pomimo wyznawanego przez ojca materialistycznego poglądu wszyscy chłopcy zostali ochrzczeni zaraz po przyjściu na świat, gdyż taka była wola ich matki, której Edward we wszystkim ustępował. Podobno nawet chadzał z nią na polskie nabożeństwa do miejscowego kościoła, na msze z udziałem miejscowej Polonii.

Jeżeli wierzyć wspomnieniom Gierka z tego okresu, których nie mamy możliwości zweryfikować, przyszły aparatczyk prowadził bardzo aktywne życie na niwie społecznej i politycznej. Miał brać udział w zbiórce na polski Fundusz Obrony Narodowej, utworzony w 1936 roku dekretem prezydenta Mościckiego w celu uzyskania dodatkowych środków na dozbrojenie polskiej armii, natomiast w 1937 roku zaangażował się w akcję sprowadzenia na leczenie i do adopcji trzech tysięcy dzieci z objętej wojną domową Hiszpanii. Powrócił również do działalności w ruchu komunistycznym, ale w szeregi Komunistycznej Partii Belgii wstąpił dopiero w 1939 roku. Ugrupowanie – nawiasem mówiąc, działające w Belgii zupełnie legalnie – cieszyło się wielką popularnością wśród mieszkających tam Polaków, którzy stanowili w partii trzecią grupę narodowościową, po Walonach i Flamandach. Sam Gierek, wspominając te czasy, mawiał, że co siódmy członek KPB był narodowości polskiej. Jeszcze zanim wstąpił do partii, miał status jej sympatyka i zajmował się rozprowadzaniem wśród Belgów literatury partyjnej w języku flamandzkim, co okazało się wyjątkowo niewdzięcznym zadaniem. „Niewielu bowiem znałem miejscowych ludzi, więc aby nie zawieść towarzyszy, podrzucałem gazetki na progi domów, w barakach, a pieniądze, bez wiedzy żony, wpłacałem do kasy z własnej kieszeni”[13] – przyznał się w jednym z wywiadów.

Gdy 1 września 1939 roku wybuchła druga wojna światowa, osamotniona Polska na próżno czekała na pomoc sojuszników, Francji i Wielkiej Brytanii, które wprawdzie wypowiedziały wojnę Trzeciej Rzeszy, ale w ślad za tym nie podjęły działań zbrojnych. Co gorsza, znajdujące się na południu naszego kraju oddziały polskie musiały mierzyć się z atakami wojsk sprzymierzonej z Hitlerem Słowacji, a 17 września do Polski wkroczyła armia radziecka. Sojusz Niemiec i ZSRR państwa zachodniej Europy przyjęły z niekłamanym niedowierzaniem, a dla komunistów wszystkich narodowości taki obrót sprawy okazał się niemałym szokiem. Chyba jednak nie dla Gierka, który wkrótce po tych tragicznych wydarzeniach zapisał się do KPB... Tymczasem na wieść o wybuchu wojny wielu jego kolegów próbowało przedostać się do kraju, by przyłączyć się do obrony ojczyzny, a kiedy okazało się to niemożliwe – wyjeżdżali do ościennej Francji, gdzie w 1940 roku odtwarzano polską armię pod dowództwem generała Władysława Sikorskiego. Gierka jednak wśród nich nie było. Po latach wyjaśniał przeprowadzającemu z nim wywiad Januszowi Rolickiemu, że nie mógł przekroczyć granicy z Francją ze względu na wilczy bilet, otrzymany za udział w strajkach we francuskiej kopalni.

Wprawdzie funkcjonujący dotąd bez najmniejszych przeszkód „Dom Polski” został zamknięty, a belgijscy komuniści zeszli do podziemia, jednak polscy górnicy wciąż mogli liczyć na pracę, i to dobrze płatną, okupacyjne władze nie zamierzały bowiem pozbywać się wykwalifikowanych i prawidłowo wykonujących zawodowe obowiązki polskich fachowców. Nie oznacza to, że przebywający w Belgii Polacy nie angażowali się w ruch oporu. Edward także postanowił przyłączyć się do walki z okupantem. „Na początku 1942 roku przybył do mnie zakonspirowany towarzysz z Brukseli [...] i poprosił, abym gromadził materiały wybuchowe do akcji sabotażowych. Miałem przekazywać je wyznaczonemu towarzyszowi, a on przewoził je dalej. I tak przez z górą dwa lata byłem trybikiem w machinie ruchu oporu”[14]. Jeżeli wierzyć opowiadającemu, nie współpracował on wyłącznie z komunistami, bo wynoszone podstępnie z kopalni materiały wybuchowe przekazywał także członkom Białej Brygady, organizacji o katolickim rodowodzie. Było to bardzo niebezpieczne zajęcie, zwłaszcza że okupacyjne władze szybko się zorientowały, iż stosowane przez partyzantów materiały wybuchowe pochodzą z kopalni, dlatego wszyscy górnicy strzałowi, a więc ci, którzy zajmowali się kruszeniem przewidzianej do urobienia skały lub węgla przy użyciu górniczych materiałów wybuchowych, byli poddawani szczegółowej rewizji przy wychodzeniu z kopalni. Gierkowi jednak udało się pokonać tę trudność: zgromadzony przez siebie materiał przekazywał innemu górnikowi, zatrudnionemu też pod ziemią, ale na innym stanowisku, na którym nie miało się do czynienia z dynamitem; wspólnik z kolei wywoził pakunek na powierzchnię. Pomimo to uważnie się przyglądano Edwardowi, który niejeden raz ocierał się o niebezpieczeństwo, narażając nie tylko samego siebie, lecz również swoich bliskich. Adam Gierek, najstarszy syn przyszłego PRL-owskiego przywódcy, zapamiętał dwie rewizje przeprowadzone wówczas w ich domu. Na szczęście niczego wówczas nie znaleziono, gdyż ostrzeżona wcześniej rodzina zdołała się odpowiednio przygotować na przyjęcie niechcianych gości.

Trzeba przyznać, że Gierek nigdy, nawet gdy piastował najważniejszy urząd w państwie, nie wyolbrzymiał swoich zasług wojennych, w przeciwieństwie do innych przywódców demoludów. Leonid Breżniew, który w czasie drugiej wojny światowej był zwyczajnym politrukiem i nie odznaczył się na polu walki, uwielbiał kreować się na wojennego herosa; zresztą zaraz po dojściu do władzy kazał się zrobić marszałkiem, a tytuł bohatera Związku Radzieckiego, przynależny ludziom zasłużonym w walce z Trzecią Rzeszą, otrzymał aż czterokrotnie. Za co konkretnie – nie wiadomo. Podobnie postępował megaloman Nicolae Ceaușescu, który stworzył sobie bohaterską wojenną przeszłość. Również na naszym rodzimym podwórku nie brakowało komunistycznych działaczy lubujących się w tworzeniu „martyrologicznej” biografii – wystarczy wymienić chociażby Mieczysława Moczara czy Michała Rolę-Żymierskiego; tymczasem Gierek był daleki od takich manipulacji we własnym życiorysie. Po latach wyznał: „Nie dopuściłem, by w miarę upływu czasu i obejmowania coraz wyższych stanowisk partyjnych i państwowych rosły moje zasługi i czyny wojenne”[15].

Najstarszy syn przyszłego genseka (jak określano sekretarza generalnego w partii komunistycznej) okres wojenny, na który przypadało jego dzieciństwo, zapamiętał jako bardzo ciężki. Zapamiętał, że pomimo zatrudnienia ojca w kopalni: „rodzice zbierali węgiel na hałdzie kopalnianej. Ojciec, Edward, na rowerze wypuszczał się do Holandii po prowiant, po zboże. Straż graniczna strzelała do niego. Tak przeżyliśmy czas wojny”[16] – wyznał w jednym z wywiadów.

Rodzina Gierków w komplecie i zdrowiu doczekała wyzwolenia Belgii przez wojska amerykańskie, aczkolwiek w trakcie ofensywy w Ardenach wszyscy przeżyli istny horror. Bomby wybuchały tak blisko ich domu, że Edward nie miał innego wyjścia, jak tylko schronić się wraz z żoną i synami na całe cztery dni w przydomowej piwnicy, zawczasu przez niego porządnie podstemplowanej. Ze schronienia wyszli dopiero wtedy, gdy na ulicach miasta pojawili się amerykańscy żołnierze.

Oswobodzenie Belgii spod okupacji niemieckiej w zasadzie nie zmieniło niczego w życiu rodziny Gierka: on sam nadal pracował w kopalni, a Stanisława prowadziła dom i zajmowała się wychowaniem synów. Edward nie porzucił też działalności w ruchu komunistycznym, stworzył nawet grupę polską w ramach partii belgijskiej. W 1946 roku zaangażował się w działalność Związku Patriotów Polskich. Z organizacją, którą w 1943 roku założyli komuniści polscy na czele z Wandą Wasilewską, ugrupowanie to łączyła wyłącznie nazwa. Sam Gierek przyznał po latach: „Nazwa naszego związku była, jak dziś stwierdzam, nietrafna. Wszyscy kojarzą ją ze Związkiem Patriotów Wandy Wasilewskiej. Nie mieliśmy z nim nic wspólnego. Chcieliśmy jedynie zjednoczyć się, by działać na rzecz kraju i tysięcy Polaków tułających się w owym czasie po Belgii”[17]. W owym czasie środowisko emigrantów polskich, wcześniej bardzo zżyte, uległo drastycznym podziałom: część Polaków opowiadała się za rządem londyńskim, część za lubelskim, co prowadziło do antagonizmów. „Ci, którzy nie chcieli wracać, przezywali nas bolszewikami, a my tamtych – londyńczykami – wspomina pamiętający te czasy Adam Gierek. – Te podziały poszły tak daleko, że nawet nasze króliki były bolszewikami”[18]. Był to też okres, kiedy Edward na dobre wziął rozbrat z górnictwem: przeobraził się w działacza partyjnego i doskonale się sprawdzał w tej roli. Nic dziwnego: wciąż był stosunkowo młody, dobrze znał środowisko i problemy polskich górników na emigracji, mówił nie tylko po francusku, lecz również po flamandzku, poza tym dał się poznać jako energiczna i rzutka osoba. Poważne braki w wykształceniu (edukację skończył na szkole podstawowej) nadrabiał wrodzonym wdziękiem, taktem oraz nadzwyczajną umiejętnością perswazji, która w przyszłości okazała się nader przydatna.

W 1946 roku polscy komuniści, zrzeszeni dotychczas w KPB, opuścili szeregi tej formacji, by wstąpić do Polskiej Partii Robotniczej, którą utworzono na ziemiach polskich w 1944 roku. Sekretarzem PPR w Belgii został Feliks Chudelski, natomiast bohater tej opowieści stał się członkiem jedenastoosobowego komitetu. Komuniści, kierując się przykazaniami z kraju, starali się zjednoczyć wszystkie polskie organizacje lewicowe działające w Belgii, czemu miał służyć między innymi zjazd tych organizacji, na którym przemówienie wygłosił właśnie Gierek. Nie była to porywająca ani odkrywcza mowa, zawierała za to mnóstwo wyświechtanych, oczywistych prawd, jak chociażby wezwanie do zjednoczenia emigracyjnych organizacji czy pomocy dla odradzającego się po wojennej zawierusze ojczyzny; jednak mówca zrobił niemałe wrażenie na zebranych, skoro wybrano go na przewodniczącego Rady Narodowej Polaków w Belgii. Organizacją kierował aż do 1948 roku, kiedy to partia wezwała go do powrotu do kraju. O decyzji partyjnych towarzyszy osobiście poinformował Gierka Ostap Dłuski, którego wysłano do Belgii z zadaniem sprowadzenia Edwarda do kraju.

Władysław Gomułka w 1967 roku

ROZDZIAŁ II
Wspinaczka po szczeblach partyjnej kariery
Powrót do ojczyzny

Jako pierwsza do Polski wróciła Stanisława z dziećmi; do Zagórza przyjechała w 1947 roku, by wraz z synami zamieszkać w domu teściowej. Z mężem nie miała się zobaczyć jeszcze długo, bo nie dość, że Edward przybył do Polski dopiero w 1948 roku, to na dodatek zatrzymał się najpierw w Warszawie, gdzie przygotowywał się do wyjazdu do Francji. Kiedy Gierek wrócił do ojczystego kraju z wieloletniej tułaczki za chlebem, „władza ludowa” zdołała już na dobre okrzepnąć w Polsce: w 1946 roku odbyło się sfałszowane referendum, a rok później miały miejsce, również sfałszowane, wybory do Sejmu. Jesienią 1947 roku z kraju uciekł Stanisław Mikołajczak, co umożliwiło władzom rozwiązanie Polskiego Stronnictwa Ludowego i utworzenie w jego miejsce posłusznej partii Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Skutecznie spacyfikowano podziemie poakowskie, przymierzano się do połączenia PPR i PPS. Polska zmierzała w stronę totalitaryzmu.

Zgodnie z zamiarem kierownictwa partyjnego Gierek miał objąć nad Sekwaną stanowisko sekretarza komitetu obwodowego PPR, która skupiała polskich komunistów mieszkających we Francji, przy czym oficjalnie miał się pojawić w Paryżu jako delegat Polskiego Czerwonego Krzyża. Ten sprytny plan spalił na panewce; jak wyjaśniał po latach Gierek, francuskie władze oświadczyły, że „pan Gierek został już raz wydalony z Francji i nie zaszły żadne okoliczności, które pozwoliłyby na cofnięcie tamtej decyzji”[1], odmówiono mu więc wstępu do tego państwa. Wobec takiego obrotu spraw Dłuski chciał wysłać Edwarda z powrotem do Belgii, by zamieszkał on w którymś z nadgranicznych miasteczek, skąd, zgodnie z planem opracowanym przez kierownictwo partii, miałby konspiracyjnie kierować PPR we Francji. Zapewniono go przy tej okazji, że ze względu na słabą kontrolę graniczną będzie mógł się swobodnie przemieszczać między państwami. Jednak znający tamtejsze realia Gierek doskonale zdawał sobie sprawę, że nie będzie to tak proste, jak sobie wyobrażają towarzysze z Warszawy; zresztą oczyma wyobraźni widział się na robotach jako więzień francuskiej kolonii karnej na Gujanie, dlatego wyraził stanowczy sprzeciw.

Wobec takiej niesubordynacji – bądź co bądź szeregowego – członka partii Dłuski przekazał sprawę Romanowi Zambrowskiemu, należącemu do Biura Politycznego PPR, który zajmował się między innymi infiltracją legalnie działających tuż po wojnie partii politycznych w celu przejęcia kontroli nad nimi. Gdy Gierek stanął przed jego obliczem, sprzeciwił się po raz kolejny temu, by został wysłany do Belgii; stwierdził, że nie będzie robił z siebie pośmiewiska. Jego zdaniem powrót miałby wywrzeć niekorzystne wrażenie na mieszkających tam wciąż Polakach, a przede wszystkim udowodnić niekompetencje kierownictwa partii w Warszawie. Ten ostatni argument okazał się na tyle skuteczny, że odstąpiono od zamiaru wyprawienia Gierka za granicę. Zresztą on sam nie palił się zbytnio do partyjnej roboty i siedzenia na stołku: oświadczył butnie Zambrowskiemu, że jeżeli towarzysze nie mają dla niego innego, bardziej sensownego zajęcia, to chętnie wróci do górnictwa, gdzie, jak zdążył się już zorientować, praca znajdzie się dla każdego. Z czasem jednak partyjni zwierzchnicy postanowili zagospodarować młodego, rzutkiego i dobrze rokującego działacza w kraju, dlatego skierowali go do pracy w Komitecie Centralnym. Otrzymał posadę w Wydziale Organizacyjnym KC, na którego czele stał wówczas Franciszek Mazur, co z jednej strony oznaczało bezpieczne i dobrze płatne zatrudnienie, z drugiej jednak – rozłąkę z rodziną: żona i synowie nadal mieszkali w Zagłębiu, korzystając z gościnności teściowej i babci, Pauliny. Wkrótce nowemu działaczowi partyjnemu zaczęła doskwierać samotność.

Lokum, w którym go zakwaterowano wspólnie z czterema innymi towarzyszami, mieściło się na ostatnim piętrze gmachu PPR, znajdującym się wówczas przy ulicy Chopina, z boku Alei Ujazdowskich. Nowe mieszkanie trudno zresztą uznać za wygodne, skoro jedyne meble, jakie się tam znajdowały, to pięć stojących pod ścianą łóżek, umieszczony na środku stół z krzesłami oraz szafa. Gierkowi bardzo doskwierała tęsknota za bliskimi, tym bardziej że jako jedyny z piątki mieszkających we wspólnym lokalu mężczyzn był żonaty i miał dzieci. Z kawalerami trudno mu było znaleźć wspólny język, dlatego popołudnia i wieczory spędzał samotnie: włóczył się bez planu po Warszawie, będącej wówczas jednym wielkim placem budowy. Przyzwyczajonego do ciężkiej fizycznej roboty Gierka niemiłosiernie męczyła też praca urzędnika, którą z nadania zwierzchników musiał wykonywać, zwłaszcza że polegała ona głównie na przygotowywaniu materiałów dla partyjnych notabli oraz na uczestnictwie w trwających całymi godzinami egzekutywach, czyli zebraniach organu wykonawczego partii, i masówkach – zebraniach w zakładach pracy zwoływanych przez działaczy partyjnych. Po latach w wywiadzie rzece, którego udzielił Januszowi Rolickiemu, przyznał, że czuł się znużony i przepracowany, chociaż cała wykonywana przez niego robota, jak to określił, „mieściła się w piąstce dziecka”. Robił, co mógł, by załatwić sobie przydział na lokum, do którego mógłby się wprowadzić razem z rodziną, ale te starania zakończyły się niepowodzeniem. W końcu, sfrustrowany, udał się osobiście do Franciszka Mazura, w rozmowie z którym wylał wszystkie swoje żale. Zwierzchnik, niewątpliwie ideowy komunista, mający za sobą zarówno sanacyjne więzienie, jak i pobyt w stalinowskim łagrze, był szczerze zdumiony taką, jego zdaniem, roszczeniową postawą. Zdumiał się jeszcze bardziej, kiedy podwładny po informacji, że w mozolnie odbudowywanej z wojennych zniszczeń Warszawie nie ma szans na uzyskanie mieszkania dla szeregowego członka partii i pracownika KC, bezczelnie oświadczył, że w takim razie rezygnuje z pracy i wraca w swoje rodzinne strony. Taka postawa była dla Mazura zupełnie niepojęta: jak ktoś, kto mieni się komunistą, może przedkładać swoje osobiste szczęście i dobra konsumpcyjne, czyli mieszkanie, nad pracę dla partii? To się wręcz nie mieściło w głowie.

Jak słusznie zauważa Rolicki, w tym przypadku doszło do zderzenia światopoglądu dwóch komunistów, z których jeden przez większość dorosłego życia działał w konspiracji, bezustannie narażając się na niebezpieczeństwo utraty wolności, natomiast drugi był przyzwyczajony do życia w Belgii, gdzie partia komunistyczna, do której należał, działała przecież legalnie. W przeciwieństwie do Mazura Gierek nie posmakował ani więziennego chleba, ani pracy w podziemiu, nie licząc konspiracyjnej działalności w czasie drugiej wojny światowej, nigdy też nie był w mateczniku komunizmu, czyli w Związku Radzieckim. Wiedział wprawdzie doskonale, czym pachnie bezrobocie, którego zakosztował w przedwojennej Polsce, ale jednocześnie w Belgii żył w dobrobycie, o jakim większość robotników w II RP mogła jedynie pomarzyć. „W tamtych czasach – tłumaczy Janusz Rolicki – dla prawdziwych, ideowych komunistów partia była bardzo wymagającym zakonem. Partii się służyło, partię się kochało, dla niej szło się do więzienia, nikt nie śmiał traktować jej jak dojnej krowy. Gdy komuniści działali nielegalnie – w podziemiu nie liczyło się ani życie osobiste, ani korzyści materialne. Prawdziwość tych zasad traktowanych jak dogmat z komunistycznej biblii poświadcza cała, jakże dramatyczna i tragiczna, historia ruchu komunistycznego. Zasady te pasowały szczególnie do polskich komunistów, którzy maltretowani przez policję sanacyjną, a także przez stalinowskie KGB, nie skarżyli się ani na wyroki, ani na swój los. Pokornie do łagrów i pod ściany plutonów egzekucyjnych na Łubiance poszła cała czołówka KPP. Ten determinizm członków partii komunistycznych, funkcjonujących we wszystkich zakątkach globu ziemskiego dopóty, dopóki celowości i praktyki całej ideologii nie zakwestionowało opisanie w referacie Chruszczowa z trybuny XX Zjazdu obłędnych zbrodni Stalina, czynił z komunizmu niezwyciężony w gruncie rzeczy i stale rosnący w siłę światowy ruch polityczny”[2].

Zaprzysięgły komunista, jakim był Mazur, nie mógł sobie poradzić z fanaberiami podwładnego, postanowił więc poprosić o radę człowieka, który już raz miał do czynienia z bezczelną niesubordynacją Gierka – Romana Zambrowskiego. Ten znalazł rozwiązanie: wysłał młodego działacza na Śląsk, jednak nie do kopalni, a na ciepłą posadkę w Wydziale Organizacyjnym Komitetu Wojewódzkiego w Katowicach. „Buntowniczy komunista” był zadowolony z takiego obrotu spraw: w końcu mógł się nacieszyć żoną i synami, chociaż wszyscy gnieździli się w niewielkim pokoju, który udostępniła im matka Edwarda w swoim domu w Zagórzu.

W szeregach PZPR

Tymczasem w Polsce, stopniowo pogrążającej się w mrokach stalinizmu, komuniści odnieśli kolejny sukces: udało im się zjednoczyć Polską Partię Socjalistyczną z Polską Partią Robotniczą. PPS, postrzegana przez zdecydowaną większość społeczeństwa polskiego jako kontynuatorka przedwojennej tradycji, była solą w oku komunistycznych władz. Ponieważ siłowe rozwiązanie formacji nie wchodziło w grę, kierownictwo PPR postanowiło po prostu ją wchłonąć w swoje struktury, a konkretnie połączyć się z ugrupowaniem w jedno, teoretycznie zupełnie nowe ugrupowanie. Na nic się nie zdały protesty Władysława Gomułki, który otwarcie mówił, że obie partie są Polsce potrzebne, bowiem PPS i PPR nie stanowią dla siebie konkurencji, a jedynie wzajemnie się uzupełniają. Kiedy po wygłoszonym przez Bieruta przemówieniu, oskarżającym Gomułkę o „prawicowe i nacjonalistyczne odchylenia”, ten ostatni został odstawiony na boczny tor, nikt nie brał już pod uwagę tej opinii. Zresztą w tym wypadku dyrektywy szły od samego Stalina, a w krajach znajdujących się w strefie wpływów Moskwy komunistyczne ugrupowania systematycznie wchłaniały najbliższe im ideowo partie socjalistyczne: tak było w Rumunii, a potem w Czechosłowacji i na Węgrzech. Współcześni badacze wskazują, że w Polsce proces ten przebiegał wyjątkowo opornie, w czym niemały udział miał właśnie Gomułka. Po odsunięciu go od wpływów i po oczyszczenia obu formacji z osób „nieprawomyślnych” (Polską Partię Socjalistyczną opuściły wówczas, często dobrowolnie, aż osiemdziesiąt dwa tysiące członków) doszło do połączenia PPS i PPR na zjeździe zjednoczeniowym, zorganizowanym w auli Politechniki Warszawskiej 15 grudnia 1948 roku. Józef Cyrankiewicz, przedwojenny socjalista, a jednocześnie premier, w wygłoszonym w drugim dniu zjazdu przemówieniu poddał ostrej krytyce Polską Partię Socjalistyczną, zwłaszcza jej działalność w okresie międzywojennym, kiedy, jak stwierdził, formacja, której sam był członkiem, „chorowała na kretynizm parlamentarny w kraju, w którym tego parlamentaryzmu nie było”[3]. Socjaliści skupieni w PPS-ie postulowali, by nowemu ugrupowaniu nadać nazwę Polskiej Partii Ludu Pracującego, ale propozycja nie znalazła uznania w oczach komunistów; wybrano zatem inną: Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Logo nowej formacji doskonale odzwierciedlało położenie, w którym nasza ojczyzna znajdować się będzie przez kolejne czterdziestolecie: skrót PZPR dokładnie wypełniający schematyczny obrys granic Polski...

Edward Gierek, którego nazwisko dziś nierozerwalnie kojarzy się właśnie z Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą, został na Śląsku wybrany na delegata na zjazd zjednoczeniowy, ale nie odegrał tam żadnej znaczącej roli. Był jednym z wielu partyjnych statystów podnoszących rękę podczas głosowania, oczywiście „jednomyślnego”, czy też klaszczących w odpowiednich momentach. Trudno powiedzieć, co myślał wówczas o wydarzeniu, którego był świadkiem, oraz czy zdawał sobie sprawę z dramatu szeregowych członków PPS, niezgadzających się z takim obrotem sprawy, i samego Gomułki, przeciwnego temu połączeniu. Z całą pewnością wiedział natomiast, że uczestniczy w doniosłym wydarzeniu, skoro zaraz po powrocie wygłosił kilka podniosłych przemówień na lokalnych zebraniach, które miały na celu podsumowanie kongresu zjednoczeniowego. Zaskarbił sobie tym samym przychylność samego Ryszarda Strzeleckiego, który piastował funkcję I sekretarza PZPR na Śląsku i powierzył zasłużonemu mówcy stanowisko kierownika Wydziału Organizacyjnego KW. Gierek oczywiście nominację przyjął, bo chociaż nie znosił urzędowej pracy, z którą przecież owo stanowisko się łączyło, to jednak awans dawał mu realną szansę na otrzymanie mieszkania. Strzelecki, powierzając młodemu jeszcze działaczowi tak odpowiedzialne stanowisko, liczył, że Gierek pomoże mu ograniczyć wpływy jego głównego konkurenta – Józefa Machny, ówczesnego sekretarza organizacyjnego KW PZPR, legitymującego się zresztą socjalistycznym rodowodem i wcześniejszą przynależnością do PPS. Edward nie zawiódł pokładanych w nim nadziei i bardzo przysłużył się swojemu protektorowi: wszystkie ważniejsze decyzje uzgadniał nie ze swoim bezpośrednim przełożonym, lecz bezpośrednio z I sekretarzem, skutecznie przy tej okazji lawirując, dzięki czemu uniknął konfliktu z Machną, niezmiernie zadowolonym z nowego pracownika. Strzelecki odwdzięczył się, kiedy Gierek zwrócił się do niego z prośbą o przydzielenie mieszkania. Wówczas swoim zwyczajem młody działacz zagrał va banque i oświadczył I sekretarzowi, że jeżeli nie otrzyma odpowiedniego lokum, to rezygnuje z pracy w Komitecie, jak również z członkostwa w PZPR, i wraca do kopalni. Strzelecki nie zawiódł lojalnego podwładnego i wezwał do siebie kierownika Wydziału Ogólnego KW, któremu polecił bezzwłocznie załatwić mieszkanie dla towarzysza Gierka. Ponieważ kierownik zbytnio się nie kwapił do wypełnienia owego polecenia, zasłaniając się obiektywnymi trudnościami, zirytowany Strzelecki oświadczył bez ogródek: „Jeśli w ciągu tygodnia nie załatwicie tego mieszkania, to oddacie mu swoje”[4]. Jak łatwo się domyślić, wobec takiego dictum