Wszystkie żony Henryka VIII - Iwona Kienzler - ebook + książka

Wszystkie żony Henryka VIII ebook

Kienzler Iwona

4,2

Opis

Perypetie miłosne Henryka VIII, podobnie jak losy jego burzliwych sześciu małżeństw, cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem, a niemal każda próba przeniesienia ich na ekran to murowany przepis na sukces. Podczas swojego długiego, przeszło trzydziestosiedmioletniego panowania, król przeobraził się z obiecującego i urodziwego młodzieńca w krwawego tyrana, rozprawiającego się z przeciwnikami politycznymi i wszelkiej maści heretykami.

Henryk VIII jako władca absolutny sam wyznaczał wszelkie standardy, nie licząc się z nikim i z niczym. Potrafił podporządkowywać własne sumienie swoim potrzebom, usprawiedliwiając przed sobą zarówno unieważnienie kolejnych związków, jak i wysłanie dwóch małżonek na szafot. Zadecydował o zerwaniu z Kościołem i ustanowieniu kościoła anglikańskiego, nie liczył się z żadną świętością, bo uważał się za władcę z woli Boga.

Wyobraźnię scenarzystów najbardziej rozpalają losy najsłynniejszej ze wszystkich małżonek Tudora, Anny Boleyn, w której rolę wcielały się najpiękniejsze, a zarazem najwybitniejsze aktorki teatralne i kinowe. W jej historii jest miejsce na skandal, romans, wielkie uczucie i okrutną śmierć z ręki kata. Autorka przybliża los młodej, ambitnej, niezależnej, jak również wyzwolonej kobiety, która miała nieszczęście pokochać człowieka ogarniętego patriarchalną obsesją.

Ale pozostałe pięć żon angielskiego Sinobrodego także zasługuje na uwagę, począwszy od Katarzyny Aragońskiej, nazywanej często jedną z najbardziej tragicznych postaci w historii Anglii, przez Joannę Seymour, matkę jego jedynego syna, odrzuconą Annę Kliwijską i niewierną Katarzynę Howard, a skończywszy na Katarzynie Parr – wiernej towarzyszce jesieni życia króla. A bycie żoną Henryka VIII nie było ani łatwe, ani przyjemne!

Poznajmy zatem jednego z najsłynniejszych angielskich władców oraz kobiety, które pokochał i unieszczęśliwił.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 398

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (24 oceny)
10
9
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
troublesomecat

Z braku laku…

Chyba trochę za dużo o historiach równoległych
00
wiolamama

Nie oderwiesz się od lektury

dobra
00
daryjka_94

Dobrze spędzony czas

fajna książka. dużo w niej ciekawostek.
00
Claudia71

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa ksiażka z wieloma odniesieniami do ówczesnej historii Europy i postaci żyjących. Czyta się jednym tchem.
00

Popularność




Wstęp

Por­tret Hen­ryka VIII – Hans Hol­bein (młod­szy)

Wstęp

Pano­wa­nie Hen­ryka VIII Tudora było bez wąt­pie­nia punk­tem zwrot­nym w histo­rii Anglii, porów­ny­wa­nym przez histo­ry­ków do prze­łomu, jaki doko­nał się pod­czas pod­boju nor­mandz­kiego. Władca pano­wał w kato­lic­kim kraju, z prze­ko­na­niem zwal­cza­jąc sze­rzącą się nie tylko na kon­ty­nen­cie, ale także w Anglii here­zję Lutra, za co otrzy­mał od papieża tytuł obrońcy wiary. Kiedy umie­rał, w oczach Rzymu i wyznaw­ców kato­li­cy­zmu nie był już poboż­nym kró­lem, ale wiel­kim schi­zma­ty­kiem, dla Angli­ków nato­miast twórcą Kościoła naro­do­wego. Jemu też Anglia zawdzię­cza poli­tykę izo­la­cjo­ni­zmu, kształ­tu­jącą roz­wój tego pań­stwa przez kolejne pięć­set lat.

Z jego rzą­dami wią­zano duże nadzieje. Wybitny huma­ni­sta Erazm z Rot­ter­damu, który miał oka­zję poznać mło­dego Hen­ryka, był nim zachwy­cony, a na wieść o obję­ciu przez niego tronu napi­sał nawet, że młody król zosta­nie zapa­mię­tany jako ten, który wskrze­sił ide­ały rycer­skie. Tak się jed­nak nie stało, mimo że Hen­ryk VIII jest bez wąt­pie­nia, oprócz swo­jej córki Elż­biety I, naj­bar­dziej zna­nym władcą w histo­rii Anglii. Ale ta sława nie wynika z nad­zwy­czaj­nych osią­gnięć, lecz raczej z burz­li­wej histo­rii jego mał­żeństw, które spra­wiły, że nazywa się go czę­sto „angiel­skim Sino­bro­dym”. Jak wia­domo, Tudor był sze­ścio­krot­nie żonaty, a losy jego żon dosko­nale obra­zuje wyli­czanka, uło­żona przez nie­zna­nego autora już po śmierci monar­chy: „roz­wie­dziona, ścięta, zmarła, roz­wie­dziona, ścięta, prze­żyła”. Pod­czas swo­jego dłu­giego, bo prze­szło trzy­dzie­sto­sied­mio­let­niego pano­wa­nia, król prze­obra­ził się w tyrana, krwawo roz­pra­wia­ją­cego się nie tylko z prze­ciw­ni­kami poli­tycz­nymi i here­ty­kami. Co wię­cej, nawet jego przy­jaźń i sym­pa­tia, podob­nie jak miłość, nie gwa­ran­to­wały nikomu bez­pie­czeń­stwa. Para­dok­sal­nie, im ser­decz­niej­sze uczu­cia żywił do kogoś, tym moc­niej go potem krzyw­dził, czego dowo­dem są nie tylko losy jego mał­żo­nek, ale także współ­pra­cow­ni­ków i zaufa­nych dorad­ców, z Tho­ma­sem More’em na czele, albo fawo­ry­tów, któ­rych z dnia na dzień bez słowa odda­lał z dworu, kiedy stra­cili jego przy­chyl­ność. Zapo­zna­jąc się z bio­gra­fią tego władcy, odnosi się wra­że­nie, że naj­więk­szą przy­jem­ność spra­wiało mu udo­wad­nia­nie ludziom, jak wielką ma nad nimi wła­dzę, co dosko­nale widać na przy­kła­dzie Anny Boleyn.

Tema­tem tej publi­ka­cji są losy sze­ściu żon Hen­ryka VIII, i to wła­śnie osoba monar­chy jest wspól­nym mia­now­ni­kiem łączą­cym opo­wie­dziane tu histo­rie. Dra­ma­tyczne dzieje jego związ­ków z kobie­tami stały się nie tylko tema­tem nie­zli­czo­nej ilo­ści publi­ka­cji popu­lar-no-nauko­wych i nauko­wych, ale także kanwą wielu powie­ści oraz fil­mów. Wyobraź­nię sce­na­rzy­stów naj­bar­dziej roz­pa­lają losy bodaj naj­słyn­niej­szej ze wszyst­kich mał­żo­nek Tudora, Anny Boleyn, w któ­rej rolę wcie­lały się naj­pięk­niej­sze, a zara­zem naj­wy­bit­niej­sze aktorki teatralne i kinowe. A każda ekra­ni­za­cja jej histo­rii cie­szyła się wiel­kim zain­te­re­so­wa­niem widzów na całym świe­cie. Nie­wąt­pli­wie jest to bar­dzo inte­re­su­jąca postać, gdyż w jej losach znaj­dziemy ide­alny mate­riał na powieść czy sce­na­riusz fil­mowy: jest w nich skan­dal, romans, wiel­kie uczu­cie i okrutna śmierć z ręki kata.

Zara­zem jed­nak jest to histo­ria mło­dej, ambit­nej, nie­za­leż­nej, jak rów­nież wyzwo­lo­nej kobiety, która miała nie­szczę­ście poko­chać czło­wieka ogar­nię­tego patriar­chalną obse­sją i pra­gnie­niem poczę­cia syna. I z całą pew­no­ścią druga żona Tudora nie jest jed­no­wy­mia­rową posta­cią, dla­tego sta­nowi wyzwa­nie dla akto­rek, co dosko­nale widać na przy­kła­dzie licz­nych fil­mów będą­cych ekra­ni­za­cją romansu króla i Anny Boleyn. Na wiel­kim i małym ekra­nie mie­li­śmy zatem oka­zję oglą­dać Annę jako nie­winną, deli­katną pannę, ofiarę ambi­cji jej żąd­nego suk­cesu ojca, ale też jako magne­ty­zu­ją­cego wampa, istną femme fatale, hip­no­ty­zu­jącą swoim uro­kiem zarówno Hen­ryka, jak i widzów śle­dzą­cych jej pery­pe­tie. Nie­wielu aktor­kom udało się jed­nak tak dobrze oddać zło­żo­ność jej cha­rak­teru jak Nata­lie Dormer, która bra­wu­rowo wcie­liła się w rolę dru­giej mał­żonki Tudora w tele­wi­zyj­nym serialu Dyna­stia Tudo­rów z lat 2007–2008.

Ale pozo­stałe pięć żon „angiel­skiego Sino­bro­dego” także zasłu­guje na uwagę, począw­szy od Kata­rzyny Ara­goń­skiej, nazy­wa­nej czę­sto jedną z naj­bar­dziej tra­gicz­nych postaci w histo­rii Anglii, przez Jane Sey­mour, matkę jego jedy­nego syna, odrzu­coną Annę Kli­wij­ską i nie­wierną Kata­rzynę Howard, a skoń­czyw­szy na Kata­rzy­nie Parr – wier­nej towa­rzyszce jesieni życia króla. A bycie żoną Hen­ryka VIII nie było ani łatwe, ani przy­jemne: jako władca abso­lutny, w dodatku wyznawca patriar­chal­nych poglą­dów, sam wyzna­czał wszel­kie stan­dardy, regu­lu­jąc swoje rela­cje mał­żeń­skie według wła­snego uzna­nia. Nie liczył się z nikim i z niczym, co wię­cej, w zdu­mie­wa­jący spo­sób potra­fił pod­po­rząd­ko­wy­wać sumie­nie swoim potrze­bom, uspra­wie­dli­wia­jąc przed sobą zarówno unie­waż­nie­nie kolej­nych związ­ków, jak i wysła­nie dwóch mał­żo­nek na sza­fot. Nie wspo­mi­na­jąc o zerwa­niu z Kościo­łem i łama­niu prawa kano­nicz­nego. Z całą pew­no­ścią kobiety sta­rały się wzbu­dzić zain­te­re­so­wa­nie króla, ale każda, która stała się obiek­tem jego pożą­da­nia, musiała się liczyć z tym, że jej szczę­ście, a nawet życie i życie jej bli­skich zależy od kaprysu władcy.

Hen­ryk VIII, młod­szy syn króla Hen­ryka VII, w prze­ci­wień­stwie do star­szego brata Artura nie był przy­go­to­wy­wany do roli władcy, dla­tego pro­wa­dził bez­tro­skie życie, które się nie zmie­niło, kiedy zrzą­dze­niem losu, po nagłej śmierci brata, został następcą tronu. Przy­stojny, kochany i podzi­wiany nie tylko za powierz­chow­ność, ale też za walory umy­słowe i nie­spo­ty­kany u więk­szo­ści monar­chów pęd do wie­dzy, uwie­rzył w swoją wyjąt­ko­wość i ponad­prze­ciętny inte­lekt. W efek­cie uwa­żał się za mędrca, któ­rego decy­zji nikt nie ma prawa pod­wa­żać ani wąt­pić w ich słusz­ność. Tak był zresztą postrze­gany przez więk­szość swo­ich pod­da­nych, mimo że oce­nia­jąc z dzi­siej­szej per­spek­tywy, nale­ża­łoby go uznać za krwa­wego tyrana. Nie­mal do końca życia wie­rzył, że wywiera wręcz magne­tyczny urok na kobiety i żadna nie będzie w sta­nie mu się oprzeć. To prze­ko­na­nie nie opu­ściło go nawet wtedy, kiedy z przy­stoj­nego męż­czy­zny prze­obra­ził się w tłu­stego, cho­dzą­cego o lasce potwora, z opuch­nię­tymi i pokry­tymi ropie­ją­cymi wrzo­dami nogami. Bo życie tego władcy poto­czyło się zupeł­nie ina­czej niż w bajce, w któ­rej z brzyd­kiej żaby wyła­nia się przy­stojny książę. W jego przy­padku uro­dziwy kró­le­wicz prze­po­czwa­rzył się w brzydką żabę, w dodatku olbrzy­mią i tłu­stą. I nie maczała w tym pal­ców żadna zło­śliwa cza­row­nica.

Tak się szczę­śli­wie zło­żyło, że pery­pe­tie miło­sne Hen­ryka VIII, podob­nie jak losy jego mał­żeństw, są dość dobrze udo­ku­men­to­wane. Nie­oce­nioną skarb­nicę wie­dzy sta­no­wią zapi­ski i raporty amba­sa­dora cesa­rza Karola V na angiel­skim dwo­rze w latach 1529–1545, Eustace,a Cha­puysa. Cesar­ski poseł przez szes­na­ście lat śle­dził życie angiel­skiego władcy, miał oka­zję poznać wszyst­kie jego żony, a raporty wysy­łane do cesa­rza czyta się jak kro­nikę towa­rzy­ską albo, jak kto woli, plot­kar­skie por­tale. Dyplo­mata bowiem nie tylko rela­cjo­no­wał swo­jemu władcy poczy­na­nia Tudora jako panu­ją­cego czy jego poli­tykę reli­gijną, bo tą kwe­stią cesarz był żywot­nie zain­te­re­so­wany, ale także pery­pe­tie miło­sne Hen­ryka. Wystar­czyło, że wzrok monar­chy z zain­te­re­so­wa­niem spo­czął na jakiejś damie, a Cha­puys już infor­mo­wał o tym w swo­ich rapor­tach, opi­su­jąc zarówno wygląd, jak i cha­rak­ter wybranki. To samo doty­czy mał­żo­nek króla, o któ­rych amba­sa­dor nie zawsze wyra­żał się korzyst­nie i z sza­cun­kiem należ­nym żonom władcy.

Życie sze­ściu mał­żo­nek Hen­ryka deter­mi­no­wały nie tylko związki z kró­lem, ale także nie­zmier­nie skom­pli­ko­wane kwe­stie reli­gijne zwią­zane z ode­rwa­niem przez niego Kościoła Anglii od Rzymu. Tym bar­dziej że dla żad­nej z nich kwe­stie wyzna­nia i wiary nie były obo­jętne, co wię­cej, dwie z nich, Anna Boleyn i Kata­rzyna Parr, opo­wie­działy się po stro­nie refor­ma­cji, a Kata­rzyna omal nie przy­pła­ciła tego życiem.

Udajmy się zatem w podróż w cza­sie do szes­na­sto­wiecz­nej Anglii, by poznać skom­pli­ko­wane dzieje sze­ściu żon Hen­ryka VIII.

I. Katarzyna Aragońska – królowa zza morza

Por­tret Kata­rzyny Ara­goń­skiej – autor nie­znany

I

Kata­rzyna Ara­goń­ska – kró­lowa zza morza

Księżniczka Catalina, córka królów katolickich

„Nie­wiele jest w dzie­jach Anglii postaci rów­nie tra­gicz­nych, dotknię­tych tak okrut­nym losem”1 – pisał o kró­lo­wej Kata­rzy­nie Ara­goń­skiej bio­graf jej dru­giego męża Hen­ryka VIII, A.F. Pol­lard. I trudno nie przy­znać mu racji, gdyż życie pierw­szej żony Tudora nazna­czone było cier­pie­niem i upo­ko­rze­niami. Z dru­giej jed­nak strony nie spo­sób nie zauwa­żyć, że ze wszyst­kich mał­żo­nek tego władcy to ona zaznała z nim naj­wię­cej szczę­ścia, cho­ciaż doświad­czyła rów­nież gory­czy porzu­ce­nia i wygna­nia. Spo­śród wszyst­kich sze­ściu żon tego „Sino­bro­dego” na tro­nie, jak nazy­wano króla, miała też naj­dłuż­szy staż mał­żeń­ski i naj­dłu­żej ze wszyst­kich cie­szyła się tytu­łem kró­lo­wej Anglii. Żoną, a zara­zem monar­chi­nią była aż dwa­dzie­ścia cztery lata, tyle bowiem czasu upły­nęło od dnia jej ślubu i koro­na­cji do dnia, w któ­rym biskup Tho­mas Cran­mer, prze­wod­ni­czący spe­cjal­nego sądu, uro­czy­ście orzekł, że jej mał­żeń­stwo z Hen­ry­kiem Tudo­rem jest nie­ważne. Wów­czas też stra­ciła kró­lew­ski tytuł na rzecz przy­słu­gu­ją­cego jej do śmierci tytułu księż­nej wdowy Walii, acz­kol­wiek ona sama do końca swych dni uwa­żała się zarówno za mał­żonkę monar­chy, jak i pra­wo­witą kró­lową. Tak też zwra­cała się do niej jej służba.

Tym­cza­sem jej następ­czyni Anna Boleyn cie­szyła się tytu­łem kró­lew­skim znacz­nie kró­cej, bo nie­spełna trzy lata, i skoń­czyła na sza­fo­cie, Jane Sey­mour zaś była żoną Hen­ryka jesz­cze kró­cej, zale­d­wie sie­dem­na­ście mie­sięcy, i zmarła, wyda­jąc na świat syna, upra­gnio­nego dzie­dzica korony. Czwarta kró­lew­ska mał­żonka, Anna Kli­wij­ska, nie docze­kała się nawet skon­su­mo­wa­nia mał­żeń­stwa, o koro­na­cji nie wspo­mi­na­jąc, czego nie można powie­dzieć o jej następ­czyni Kata­rzy­nie Howard, któ­rej pano­wa­nie u boku Tudora trwało dwa lata i która, tak jak spo­krew­niona z nią Anna Boleyn, poło­żyła swą młodą głowę na katow­skim pniu. Wię­cej szczę­ścia miała ostat­nia żona króla Kata­rzyna Parr, któ­rej dane było być żoną i kró­lową nie­spełna cztery lata, ale, jak się prze­ko­namy, była raczej opie­kunką i przy­ja­ciółką Hen­ryka niż jego part­nerką.

Nad wszyst­kimi pozo­sta­łymi mał­żon­kami Tudora Kata­rzyna Ara­goń­ska miała jesz­cze jedną prze­wagę: jako jedyna była dla swo­jego męża rów­no­rzędną part­nerką w rzą­dach i poli­tyce, do niej zwra­cał się o radę, z nią kon­sul­to­wał swoje poczy­na­nia. Wpraw­dzie jako kró­lew­ska mał­żonka i kobieta miała mniej do powie­dze­nia niż doradcy Hen­ryka, ale to wła­śnie ona peł­niła funk­cję regentki, kiedy w 1513 roku król wojo­wał z Fran­cją. I w tej roli spi­sała się wyśmie­ni­cie.

Kata­rzyna miała też oka­zję poznać Tudora od jego naj­lep­szej strony, w cza­sach kiedy huma­ni­ści, na przy­kład Erazm z Rot­ter­damu czy Tho­mas More, widzieli w nim oświe­co­nego władcę, wią­żąc z nim wiel­kie nadzieje, i kiedy nic nie zapo­wia­dało, że w naj­bliż­szej przy­szło­ści zmieni się w tyrana. Dys­po­nu­jemy dowo­dami, że Hen­ryka i jego pierw­szą żonę łączyła miłość zarówno w rozu­mie­niu roman­tycz­nym, jak i zmy­sło­wym, a parze udało się stwo­rzyć wyjąt­kowo dobrane i szczę­śliwe sta­dło. Tym­cza­sem wciąż się ją postrzega przez pry­zmat póź­niej­szego roz­wodu i lat spę­dzo­nych samot­nie w zgry­zo­cie i smutku oraz uważa za naj­bar­dziej nie­szczę­śliwą i naj­bar­dziej skrzyw­dzoną ze wszyst­kich sze­ściu żon Hen­ryka VIII.

Kata­rzyna Ara­goń­ska była szó­stym, a zara­zem ostat­nim dziec­kiem Iza­beli Kasty­lij­skiej i jej męża Fer­dy­nanda Ara­goń­skiego. Kró­lowa powiła ją 16 grud­nia 1485 roku w pałacu znaj­du­ją­cym się w jed­nym z naj­star­szych miast Hisz­pa­nii, Alcalá de Hena­res. Poród był długi i ciężki, ale dumna wład­czyni jak zwy­kle nie wydała z sie­bie słowa skargi. Jeden z zagra­nicz­nych dyplo­ma­tów prze­by­wa­ją­cych wów­czas na dwo­rze Fer­dy­nanda i Kata­rzyny tak pisał: „Kobiety, które słu­żyły w jej kom­na­cie, oznaj­miły, iż ni­gdy nie sły­szały, aby się skar­żyła, gdy cho­ro­wała lub stra­ciła dziecko […] ale zno­siła wszystko z nie­zwy­kłym męstwem”2.

Matka boha­terki tej opo­wie­ści była nie­zwy­kłą kobietą i wybitną kró­lową, bez wąt­pie­nia naj­słyn­niej­szą wład­czy­nią w histo­rii Hisz­pa­nii, która jej zawdzię­cza nie tylko zjed­no­cze­nie i pozby­cie się Mau­rów oku­pu­ją­cych te zie­mie od ośmiu­set lat, ale także roz­kwit i póź­niej­szą potęgę. Iza­bela wspar­ciem udzie­lo­nym Krzysz­to­fowi Kolum­bowi wal­nie przy­czy­niła się także do zapo­cząt­ko­wa­nia epoki wiel­kich odkryć geo­gra­ficz­nych, a odkry­cie przez niego Nowego Świata miało uczy­nić Hisz­pa­nię wiel­kim i zamoż­nym impe­rium.

22 kwiet­nia 1451 roku, kiedy uro­dziła się matka przy­szłej kró­lo­wej Anglii, znana w histo­rii jako Iza­bela Kasty­lij­ska, Hisz­pa­nia w dzi­siej­szym rozu­mie­niu jesz­cze nie ist­niała. W śre­dnio­wie­czu ter­min „Hisz­pa­nia” był poję­ciem czy­sto geo­gra­ficz­nym, a Hisz­pa­nami nazy­wano wszyst­kich miesz­kań­ców Pół­wy­spu Ibe­ryj­skiego, z Por­tu­gal­czy­kami na czele, podob­nie zresztą, jak Niem­cami okre­ślano wszyst­kich miesz­kań­ców środ­ko­wej i pół­noc­nej czę­ści naszego kon­ty­nentu, z Pola­kami włącz­nie. Pół­wy­sep nato­miast w świa­do­mo­ści więk­szo­ści Euro­pej­czy­ków był miej­scem, w któ­rym prze­bie­gała gra­nica pomię­dzy świa­tem chrze­ści­jań­skim a muzuł­mań­skim, ponie­waż jego część od 711 roku znaj­do­wała się pod pano­wa­niem arab­skim. Od VIII wieku chrze­ści­ja­nie sta­rali się wypę­dzić Mau­rów z zaj­mo­wa­nych przez nich tery­to­riów, roz­po­czy­na­jąc tym samym wojnę, która do histo­rii prze­szła pod nazwą rekon­kwi­sty. Pod­czas tych walk na Pół­wy­spie Ibe­ryj­skim wyod­ręb­niło się kilka nie­za­leż­nych kró­lestw chrze­ści­jań­skich, z któ­rych naj­więk­szą potęgę zyskały Kasty­lia oraz Ara­go­nia. I to wła­śnie w Kasty­lii, która swą nazwę zawdzię­cza prawdopodob­nie licz­nym zam­kom wybu­do­wa­nym na jej obsza­rze, w 1451 roku przy­szła na świat Iza­bela.

Wpraw­dzie uro­dziła się w rodzi­nie udziel­nego władcy Kasty­lii Jana II Kasty­lij­skiego i była jego naj­star­szym dziec­kiem, nie naro­dziła się jako następ­czyni tronu. Tytuł ten nale­żał do star­szego od niej o dwa­dzie­ścia sie­dem lat przy­rod­niego brata, księ­cia Astu­rii Hen­ryka, wywo­dzą­cego się z pierw­szego mał­żeń­stwa Jana z Marią Ara­goń­ską. I to wła­śnie on objął pano­wa­nie po ojcu, który zmarł 20 lipca 1454 roku, usu­wa­jąc w cień przy­brane rodzeń­stwo. Mimo to po wielu pery­pe­tiach 20 stycz­nia 1479 roku Iza­beli udało się zasiąść na tro­nie Kasty­lii, a wcze­śniej zdo­łała okpić star­szego brata, wbrew jego woli wycho­dząc za Fer­dy­nanda, syna Jana II,wła­da­ją­cego księ­stwem Ara­go­nii.

Wycho­wana w głę­bo­kiej wie­rze, reli­gijna księżna nie wie­działa, że jej zwią­zek został zawarty za pomocą oszu­stwa, ponie­waż łączące ją z narze­czo­nym dale­kie pokre­wień­stwo wyma­gało na ślub dys­pensy papieża. Tym­cza­sem zasia­da­jący wów­czas na tro­nie Pio­tro­wym Paweł II nie kwa­pił się z wyda­niem sto­sow­nego doku­mentu, gdyż oba­wiał się nara­zić prze­ciw­ni­kom tego związku: Kasty­lii, Por­tu­ga­lii i Fran­cji. Ponie­waż jed­nak władcy Ara­go­nii rów­nież zale­żało na tym mał­żeń­stwie, Fer­dy­nand poszu­kał pomocy w Rzy­mie. Za pośred­nika i sojusz­nika wybrał czło­wieka obda­rzo­nego nie tylko wyjąt­kową inte­li­gen­cją oraz iście lisim spry­tem, ale także pozba­wio­nego krę­go­słupa moral­nego i wszel­kich skru­pu­łów – Rodriga Bor­gię, póź­niej­szego nie­sław­nego papieża Alek­san­dra VI. Za jego sprawą sfał­szo­wano bullę papie­ską i to wystar­czyło, by 14 paź­dzier­nika 1469 roku Fer­dy­nand i nie­świa­doma owych machi­na­cji Iza­bela sta­nęli na ślub­nym kobiercu.

Pięć lat póź­niej, po śmierci Hen­ryka, para sto­czyła zwy­cię­ską dla Iza­beli wojnę o suk­ce­sję tronu kasty­lij­skiego z bra­ta­nicą Joanną, wyzna­czoną przez zmar­łego władcę na jego następ­czy­nię. Wpraw­dzie ist­niały uza­sad­nione podej­rze­nia, że suk­ce­sorka nie jest bio­lo­gicz­nym dziec­kiem Hen­ryka, który miał podobno poważne pro­blemy z wypeł­nia­niem mał­żeń­skich obo­wiąz­ków, a co za tym idzie – pło­dze­niem potom­stwa, o czym świad­czy nie tylko jego przy­do­mek Bez­silny, który można tłu­ma­czyć wręcz jako „impo­tent”, ale także fakt, że jego pierw­sza żona, ode­słana do domu rodzi­ców po trzy­na­stu latach mał­żeń­stwa, wciąż była dzie­wicą. A Joannę, któ­rej docze­kał się z dru­giego mał­żeń­stwa z Joanną Por­tu­gal­ską, zwano la Bel­tra­neja, co sta­no­wiło alu­zję do jej pocho­dze­nia z nie­pra­wego łoża. Jak gło­siła oparta na moc­nych pod­sta­wach plotka, jej praw­dzi­wym ojcem był kocha­nek kró­lo­wej, a zara-zem doradca monar­chy, Beltrán de la Cueva. Pomimo owych wąt­pli­wo­ści trzy­na­sto­let­nią wów­czas Joannę poparli nie tylko kasty­lij­scy możni, któ­rzy oba­wiali się, że zamężna z dzie­dzi­cem potęż­nej Ara­go­nii Iza­bela nie będzie potrze­bo­wała wspar­cia i ukróci ich samo­wolę, ale także Por­tu­ga­lia, o co zadbał jesz­cze za życia Hen­ryk. Władca nie tylko obsy­pał swo­ich szla­chec­kich pod­da­nych licz­nymi przy­wi­le­jami, ale także wydał Joannę za jej wuja, rodzo­nego brata jej matki, wła­da­ją­cego Por­tu­ga­lią Alfonsa V Afry­kań­czyka.

Obrona praw mał­żonki, a zara­zem sio­strze­nicy leżała zatem w żywot­nym inte­re­sie Alfonsa. Iza­bela i Fer­dy­nand wal­czyli nie tylko prze­ciwko woj­skom Kasty­lii, ale także z potężną Por­tu­ga­lią, lecz po czte­rech latach zma­gań udało im się zwy­cię­żyć w bitwie pod Toro 12 marca 1476 roku. W tym cza­sie zyskali też popar­cie Syk­stusa IV, który zastą­pił zmar­łego Pawła II. Przy­chylny im papież unie­waż­nił także mał­żeń­stwo rywalki Iza­beli, Joanny, z powodu zbyt bli­skiego pokre­wień­stwa łączą­cego ją z kró­lem Por­tu­ga­lii. W takiej sytu­acji Alfons osta­tecz­nie zre­zy­gno­wał z walki i 4 wrze­śnia 1479 roku w Alcáçovas pod­pi­sał trak­tat poko­jowy. Król Por­tu­ga­lii uznał wów­czas Iza­belę za pra­wo­witą wład­czy­nię Kasty­lii, z pra­wem do Wysp Kana­ryj­skich. Zawar­cie ugody z Por­tu­ga­lią zbie­gło się w cza­sie z innym, zna­mien­nym wyda­rze­niem w życiu Iza­beli i Fer­dy­nanda. W stycz­niu 1479 roku zmarł ojciec Fer­dy­nanda Jan. W ten spo­sób Iza­bela wraz z mał­żonkiem zostali wład­cami Ara­go­nii i pod­le­głych jej posia­dło­ści śród­ziem­no­mor­skich.

Wygrana wojna nie zakoń­czyła jed­nak kło­po­tów Iza­beli, która musiała pora­dzić sobie z kolej­nym kon­flik­tem: wojną domową pomię­dzy naj­waż­niej­szymi i naj­bo­gat­szymi rodami Kasty­lii. I wów­czas po raz kolejny dowio­dła swo­jej deter­mi­na­cji, wkra­cza­jąc na czele swo­ich wojsk do Sewilli. Oso­bi­ste popro­wa­dze­nie wojsk przez kró­lową spo­wo­do­wało, że naj­więksi opo­nenci, oszo­ło­mieni jej ener­gią, auto­ry­te­tem i cha­ry­zmą, a także splen­do­rem jej dworu, bez szem­ra­nia zło­żyli hołd wład­czyni, która oka­zała im wielką łaska­wość, co z per­spek­tywy czasu było bar­dzo trafną decy­zją. Iza­beli udało się odzy­skać dla korony część zagar­nię­tych kró­lewsz­czyzn, ale pozo­sta­wiła swoim opo­nen­tom więk­szość ich mająt­ków, aby nie czy­nić sobie wśród nich nowych wro­gów. Rów­nie łaska­wie potrak­to­wała więk­szość przed­sta­wi­cieli opo­zy­cji, któ­rzy opo­wia­dali się w zakoń­czo­nej nie­dawno woj­nie po stro­nie Por­tu­ga­lii. Osią­gnąw­szy swój cel, zabrała się do reform w pań­stwie, i na tym polu rów­nież odnio­sła suk­ces.

Iza­beli udało się także wzmoc­nić wła­dzę kró­lew­ską pozor­nie pro­stymi meto­dami: zaka­zu­jąc szlach­cie umiesz­cza­nia w her­bach koron, któ­rych wize­ru­nek został zastrze­żony jedy­nie dla monar­chów, jak rów-nież sto­so­wa­nia na swo­ich dwo­rach okre­ślo­nych zwro­tów i cere­mo­nia­łów, wła­ści­wych odtąd wyłącz­nie dla dworu kró­lew­skiego. Ukró­ciw­szy samo­wolę i potęgę miej­sco­wych moż­no­wład­ców, kró­lowa umoż­li­wiła roz­wój mia­stom, a pod­jęte wspól­nie z mężem, władcą Ara­go­nii, posu­nię­cia eko­no­miczne, w tym reforma mone­tarna, jak rów­nież zła­go­dze­nie poli­tyki cel­nej, wpły­nęły na roz­wój han­dlu.

Obję­cie wła­dzy przez Iza­belę w jej ojczyź­nie spo­wo­do­wało pro­blemy z tytu­la­turą jej mał­żonka, zwłasz­cza że ambitna kobieta została koro­no­wana w Sego­wii na udzielną wład­czy­nię pod nie­obec­ność męża. Kiedy Fer­dy­nand przy­był do Kasty­lii, wyra­ził głę­bo­kie nie­za­do­wo­le­nie, że na sku­tek poczy­nań żony został jedy­nie kró­lem mał­żon­kiem. Obo­wią­zu­jące wów­czas w Ara­go­nii prawo salic­kie, na które nie omiesz­kał się powo­łać Fer­dy­nand, dawało pierw­szeń­stwo w dzie­dzi­cze­niu męż­czy­znom. Tym­cza­sem przy­wo­łane przez Fer­dy­nanda prawo nie obo­wią­zy­wało w Kasty­lii, a gdyby nawet obo­wią­zy­wało, jego mał­żonka z całą pew­no­ścią zna­la­złaby pre­tekst, by nie odda­wać mu wła­dzy, uza­sad­nia­jąc to, swoim zwy­cza­jem, pra­wem pocho­dzą­cym od samego Stwórcy. Osta­tecz­nie osią­gnięto kom­pro­mis i na początku 1475 roku Fer­dy­nand został uznany za współ­rządcę Kasty­lii, a jego imię wymie­niano odtąd we wszyst­kich doku­men­tach przed imie­niem Iza­beli, cho­ciaż tytuły pary monar­szej miały zaczy­nać się od kasty­lij­skich i być wymie­niane na prze­mian z ara­goń­skimi. Fer­dy­nand zaś zasiadł na tro­nie Ara­go­nii w 1479 roku, po śmierci ojca, jako udzielny władca.

Ale Iza­bela miała znacz­nie więk­sze ambi­cje, posta­no­wiła bowiem pozbyć się osta­tecz­nie z Pół­wy­spu Ibe­ryj­skiego muzuł­ma­nów i zakoń­czyć rekon­kwi­stę. I tu także odnio­sła suk­ces, wypo­wia­da­jąc muzuł­ma­nom wojnę totalną, pole­ga­jącą na utrzy­my­wa­niu wojsk w obcym kraju i zdo­by­wa­niu kolejno każ­dej twier­dzy i każ­dego mia­sta. Była to dość kosz­towna, ale bar­dzo efek­tywna stra­te­gia, a Iza­bela nie wahała się zasta­wić swo­jej biżu­te­rii, by pokryć koszty kam­pa­nii. Ofen­sywę pro­wa­dzono tylko wio­sną i latem, zdo­by­wa­jąc kolejne tery­to­ria. Jak pod­kre­ślają histo­rycy woj­sko­wo­ści, choć wojna była pro­wa­dzona w tra­dy­cyjny spo­sób, to zdo­byto się na zasto­so­wa­nie arty­le­rii, która oka­zała się przy­datna zwłasz­cza pod­czas oblę­żeń potęż­nie ufor­ty­fi­ko­wa­nych arab­skich twierdz. Poza tym kró­lowa oso­bi­ście inspi­ro­wała swo­ich żoł­nie­rzy do wzmo­żo­nych dzia­łań, sta­jąc wśród nich i modląc się na środku pola bitwy. W efek­cie do 1491 roku Iza­bela i jej mąż opa­no­wali więk­szość Emi­ratu Gre­nady, z wyjąt­kiem sil­nie ufor­ty­fi­ko­wa­nej sto­licy. Ich woj­ska przy­stą­piły do oblę­że­nia mia­sta, a na roz­kaz kró­lo­wej, prze­ko­na­nej oczy­wi­ście, że wszyst­kimi jej dzia­ła­niami kie­ruje Bóg, zbu­do­wano twier­dzę w kształ­cie krzyża, skąd Fer­dy­nand i jego żona mogli swo­bod­nie obser­wo­wać oblę­że­nie. Wkrótce stało się jasne, że prze­peł­niona uchodź­cami Gre­nada ska­zana jest na klę­skę. Lud­ność cier­piała głód, a kwiat arab­skiego rycer­stwa ginął w potycz­kach toczo­nych pod murami z chrze­ści­jań­skimi ryce­rza-mi. W końcu ostatni emir Gre­nady Muham­mad XII, znany jako Boad­bil, pod­jął decy­zję o przy­stą­pie­niu do nego­cja­cji w spra­wie pod­da­nia mia­sta. 2 stycz­nia 1492 roku Muham­mad XII ska­pi­tu­lo­wał przed parą kró­lew­ską, otwie­ra­jąc przed nią bramy swej sto­licy i pod­da­jąc Alham­brę. Kró­lową roz­pie­rała duma i szczę­ście. W tym samym roku, w któ­rym otwo­rzyły się przed nią mury Alham­bry, kró­lowa wypra­wiła w rejs Krzysz­tofa Kolumba, finan­su­jąc jego wyprawę do Indii. Jak wia­domo, słynny żeglarz osta­tecz­nie tam nie dotarł, ale 12 paź­dzier­nika 1492 roku jego statki dobiły do brze­gów Ame­ryki, kon­ty­nentu nie­zna­nego wcze­śniej Euro­pej­czy­kom, zapo­cząt­ko­wu­jąc w ten spo­sób złotą erę odkryć geo­gra­ficz­nych.

Cztery lata póź­niej, 19 grud­nia 1496 roku, rodzi­ców Kata­rzyny spo­tkał wielki zaszczyt – ówcze­sny papież Alek­san­der VI (znany nam Rodrigo Bor­gia) nadał Iza­beli i Fer­dy­nan­dowi doży­wotni i dzie­dziczny tytuł Kró­lów Kato­lic­kich. W ten spo­sób stali się wład­cami rów­nymi Kró­lom Arcy­chrze­ści­jań­skim, czyli monar­chom fran­cu­skim. Papież, nada­jąc doży­wotni tytuł Kró­lów Kato­lic­kich wład­com Hisz­pa­nii, dał wyraz swo­jej poli­tyce anty­fran­cu­skiej, ponie­waż kró­lo­wie fran­cu­scy od wie­ków dążyli do decy­do­wa­nia w spra­wach Kościoła, przy­naj­mniej na tere­nie swego pań­stwa. Przy­glą­da­jąc się tej kwe­stii, trzeba jed­nak przy­znać, że papież, przy­zna­jąc ten zaszczytny tytuł parze kró­lew­skiej, poniósł porażkę. Za cza­sów jej pano­wa­nia usta­liły się bowiem pod­stawy abso­lu­ty­zmu w Hisz­pa­nii i pry­mat wła­dzy kró­lew­skiej nad papie­ską. Każda bulla wydana przez Ojca Świę­tego musiała być zatwier­dzona przez parę kró­lew­ską, wyroki sądów duchow­nych pod­le­gały ape­la­cji sądów świec­kich, a kan­dy­da­tów na sta­no­wi­ska kościelne zatwier­dzali wyłącz­nie władcy. Także powo­łana przez Iza­belę w 1478 roku inkwi­zy­cja hisz­pań­ska nie pod­le­gała papie­żowi, ale hisz­pań­skim monar­chom.

Wiel­kim uzna­niem następcy Świę­tego Pio­tra cie­szyła się nato­miast poli­tyka wzglę­dem żydów, któ­rym kró­lowa dała do wyboru: albo kon­wer­sję na kato­li­cyzm, albo wygna­nie z kraju. W efek­cie Pół­wy­sep Ibe­ryj­ski opu­ściła ponad połowa lud­no­ści żydow­skiej żyją­cej dotąd na tym obsza­rze, a ci, któ­rzy zostali i się nawró­cili, bar­dzo szybko prze­ko­nali się, że przy­ję­cie narzu­co­nego przez wład­czy­nię wyzna­nia by­naj­mniej nie chro­niło przed prze­śla­do­wa­niami.

Choć Iza­bela i Fer­dy­nand pozor­nie nie byli dobraną parą i wię­cej ich dzie­liło, niż łączyło, stwo­rzyli udany zwią­zek. Mał­żon­ko­wie doszli do poro­zu­mie­nia nie tylko na polu poli­tyki ale, co było bar­dzo rzad­kie w przy­padku mał­żeństw aran­żo­wa­nych ze wzglę­dów poli­tycz­nych i dyna­stycz­nych, odna­leźli praw­dziwą miłość. Jak słusz­nie zauwa­żają histo­rycy, nie­ba­ga­telne zna­cze­nie miał zbli­żony wiek i zapewne bar­dzo podobny tem­pe­ra­ment kró­lew­skiej pary. Dzięki żonie Fer­dy­nand, wcze­śniej stro­niący od ksiąg, prze­kształ­cił się w wiel­kiego mece­nasa kul­tury i sztuki, nauczył się też ukry­wać swoje uczu­cia, pre­zen­tu­jąc pod­da­nym nie­prze­nik­nione, chłodne obli­cze roz­sąd­nego władcy i trzeź­wego poli­tyka.

Ambitna i dumna Iza­bela w prze­rwach pomię­dzy wojo­wa­niem, rzą­dze­niem i refor­mo­wa­niem pań­stwa rodziła i wycho­wy­wała dzieci, któ­rych docze­kała się z Fer­dy­nan­dem, przy czym wieku doro­słego dożyło jedy­nie sze­ścioro. Jak na wojow­niczkę z krwi i kości oraz pogrom­czy­nię Mau­rów przy­stało, kró­lowa rodziła kolejne córki i synów, nie wyda­jąc żad­nych okrzy­ków i jęków. Iza­bela uwa­żała bowiem, że monar­chini nie przy­stoi oka­zy­wa­nie sła­bo­ści wła­ści­wych „zwy­czaj­nym” nie­wia­stom. Z pokorą przyj­mo­wała też śmierć kolej­nych nowo­rod­ków płci męskiej, cie­sząc się jedy­nym synem Janem, który dożył wieku doro­słego. Pierw­szym potom­kiem kró­lew­skiej pary była uro­dzona 2 paź­dzier­nika 1470 roku Iza­bela, która do histo­rii prze­szła jako księżna Astu­rii, kolej­nym – wspo­mniany już syn Jan, znany jako Jan z Astu­rii, który uro­dził się 28 czerwca 1478 roku. Po nim na świat przy­szły kolejne córki: uro­dzona 6 listo­pada 1479 roku Joanna, a po niej, 29 czerwca 1482 roku, Maria. Jak wia­domo, swoje naj­młod­sze dziecko, córkę Kata­rzynę, kró­lowa uro­dziła trzy lata póź­niej. Być może imię nadano jej na cześć pra­babki ze strony matki, Kata­rzyny Lan­ca­ster, ale mała księż­niczka uży­wała jego kasty­lij­skiej wer­sji – Cata­lina. Zresztą jej angiel­ska pra­babka, córka Jana z Gan­dawy, która w 1388 roku przy­była na Pół­wy­sep Ibe­ryj­ski z dale­kiej Anglii, by poślu­bić Hen­ryka III Cho­ro­wi­tego i docze­kać się z nim trójki dzieci, w tym Jana, ojca Iza­beli, była nazy­wana przez pod­da­nych swo­jego męża wła­śnie Cata­liną. Los spra­wił, że pra­wnuczka, a zara­zem imien­niczka Kata­rzyny Lan­ca­ster, odbyła iden­tyczną podróż jak przed laty jej pra­babka, ale w prze­ciwną stronę, i została kró­lową Anglii.

Narzeczony z Albionu

Kiedy mała Cata­lina pła­czem oznaj­miła wszyst­kim swoje przyj­ście na świat, Anglia była widow­nią dra­ma­tycz­nych zmian. Zale­d­wie dwa lata wcze­śniej Ryszard III York ogło­sił synów i dzie­dzi­ców swo­jego brata Edwarda IV bękar­tami, by prze­jąć tron. Lecz wła­dzą nie cie­szył się zbyt długo, 22 sierp­nia 1485 roku, a więc nie­spełna pięć mie­sięcy przed naro­dzi­nami naj­młod­szej córki Fer­dy­nanda i Iza­beli, zgi­nął w bitwie pod Bosworth, a korona spo­częła na skro­niach Hen­ryka Tudora, zwy­cięzcy owej bata­lii koń­czą­cej wojnę Dwóch Róż3. Kiedy księż­niczka Cata­lina miała zale­d­wie mie­siąc, świeżo upie­czony władca Anglii oże­nił się z Elż­bietą York. Wów­czas jed­nak na dwo­rze hisz­pań­skim nikt nie mógł przy­pusz­czać, że dwóch synów wywo­dzą­cych się z tego związku zosta­nie kolej­nymi mężami małej księż­niczki, leżą­cej wów­czas w koły­sce. Kiedy jed­nak się oka­zało, że głów­nie dzięki mał­żeń­stwu oraz przyj­ściu na świat pier­wo­rod­nego kró­lew­skiej pary, księ­cia Artura, pozy­cja Tudora na tro­nie znacz­nie się umoc­niła, Fer­dy­nand i Iza­bela posta­no­wili sko­ja­rzyć dzie­dzica korony z małą Cata­liną i jako pierwsi, w 1487 roku, zapro­po­no­wali kró­lowi Anglii rękę księż­niczki dla liczą­cego sobie wów­czas zale­d­wie pół roku Artura. Ponie­waż angiel­ski dwór zapa­try­wał się na pro­jekt mariażu z wiel­kim entu­zja­zmem, posta­no­wiono przejść do kon­kre­tów, powie­rza­jąc nego­cja­cje ówcze­snemu, a zara­zem pierw­szemu w histo­rii, amba­sa­do­rowi Hisz­pa­nii w Anglii, dok­to­rowi Rodri­gowi Gonzálezowi de la Puebli, który przy­stą­pił do dzia­ła­nia w maju 1488 roku. Sojusz Hen­ryka i Fer­dy­nanda był wymie­rzony prze­ciwko Fran­cji zmie­rza­ją­cej do domi­na­cji na kon­ty­nen­cie, Tudor zaś widział w nim także szansę na osta­teczne uniesz­ko­dli­wie­nie Plan­ta­ge­ne­tów, szu­ka­ją­cych sojusz­ni­ków w sta­ra­niach o odzy­ska­nie tronu wła­śnie na Pół­wy­spie Ibe­ryj­skim.

Osoba Iza­beli Kasty­lij­skiej, udziel­nej wład­czyni cie­szą­cej się takimi samymi pra­wami jak jej mał­żo­nek i opro­mie­nio­nej sławą pogrom­czyni Mau­rów, nie­wąt­pli­wie budziła podziw w całej Euro­pie, w tym także na dwo­rze Tudo­rów. Elż­bieta York, nosząca wpraw­dzie dumny tytuł kró­lo­wej, ale będąca jedy­nie kró­lew­ską mał­żonką, nie­mal w każ­dym liście do przy­szłej teścio­wej swego star­szego syna powo­ły­wała się na „zna­ko­mite dosto­jeń­stwo i cnotę, czym Wasza Wyso­kość tak jaśnieje i tak się wyróż­nia, aż twe sławne imię wszę­dzie roz­cho­dzi się i roz­brzmiewa”4. Adre­satka owych słów wcale nie zamie­rzała im zaprze­czać, gdyż była świę­cie prze­ko­nana o ich słusz­no­ści. Z całą pew­no­ścią bowiem sto­czona w prze­szło­ści walka o suk­ce­sję kasty­lij­ską wywarła wpływ na oso­bo­wość Iza­beli, a zwłasz­cza na jej poglądy doty­czące istoty i upraw­nień wła­dzy kró­lew­skiej. Zdo­byte wów­czas doświad­cze­nia wyro­biły w niej prze­ko­na­nie, że wła­dza monar­sza pocho­dzi od Boga, dla­tego kró­lo­wie powinni być posłuszni jedy­nie woli Stwórcy. Wbrew pozo­rom takie poj­mo­wa­nie kró­lew­skiej wła­dzy było też zwią­zane z jej płcią. Pamię­tajmy, że ta ambitna i nie­by­wale aktywna wład­czyni żyła w śre­dnio­wie­czu, a więc w okre­sie, kiedy miej­scem kobiety był dom, a jedy­nym, czego od niej ocze­ki­wano, było uro­dze­nie gro­madki zdro­wych dzieci, naj­le­piej synów. Wywo­dząc swą wła­dzę od Boga, młoda kró­lowa znaj­do­wała zna­ko­mite uza­sad­nie­nie swych śmia­łych i zapewne dla nie­któ­rych szo­ku­ją­cych poczy­nań. Skoro za każdą decy­zją wład­czyni stał Bóg, jej pod­dani musieli bez szem­ra­nia pogo­dzić się z wła­dzą spra­wo­waną przez kobietę. W owym mnie­ma­niu utwier­dziły ją także suk­cesy w wal­kach z Mau­rami, jak rów­nież tytuł przy­znany parze kró­lew­skiej przez papieża.

Takie prze­ko­na­nie wpa­jała też wszyst­kim swoim dzie­ciom, dla­tego Kata­rzyna dora­stała w prze­ko­na­niu o wyż­szo­ści księż­niczki krwi nad malucz­kimi. Z rodzin­nego domu wynio­sła też obraz zgod­nej rodziny kró­lew­skiej, w któ­rej mał­żon­ko­wie współ­pra­cują na polu poli­tyki i wspie­rają się w nie­ła­twej sztuce rzą­dze­nia pań­stwem. Matka wpo­iła jej także głę­boką wiarę w boski cha­rak­ter wszyst­kich mał­żeństw, jak rów­nież prze­ko­na­nie, że to Bóg zsyła ludziom mężów i żony, a kobieta, wcho­dząc w zwią­zek mał­żeń­ski, nawet jeżeli ma prawa do tronu, auto­ma­tycz­nie pod­lega mężowi, z któ­rym jest zwią­zana nie­ro­ze­rwal­nym węzłem mał­żeń­skim do końca życia. Wierne naukom matki dwie córki Iza­beli, Joanna i Kata­rzyna, będą potem trwać przy swo­ich mężach, któ­rych, jak wie­rzyły, poślu­biły nie tylko z powo­dów poli­tycz­nych czy kie­ru­jąc się racją stanu, ale przede wszyst­kim – z woli Boga. Pobożna do bólu Iza­bela, podob­nie jak więk­szość ówcze­snych żon, z iście sto­ic­kim spo­ko­jem tole­ro­wała mężow­ską nie­wier­ność, bo Fer­dy­nand, mimo że darzył mał­żonkę sil­nym uczu­ciem, był nie­by­wale czuły na wdzięki nie­wie­ście. Dosko­nale wie­działa, że monar­cha prę­dzej czy póź­niej znu­dzi się nawet naj­pięk­niej­szą kochanką i potul­nie do niej wróci, miała też świa­do­mość, że żadna z nich, choćby wywo­dziła się z naj­moż­niej­szego rodu, nie ma naj­mniej­szych szans, by zostać żoną władcy. Taka ewen­tu­al­ność nie mie­ściła się rów­nież w gło­wach córek kró­lew­skiej pary.

Możemy przy­pusz­czać, że Iza­bela zapewne była matką dość surową i wyma­ga­jącą. Z całą pew­no­ścią wielką miło­ścią darzyła syna, uwiel­bia­nego także przez sio­stry, z któ­rym wią­zała wiel­kie plany na przy­szłość. Wia­domo, że była też bar­dzo zżyta z naj­młod­szą córką Kata­rzyną. Naj­bar­dziej skon­flik­to­wana była nato­miast z Joanną, a powo­dem bez­u­stan­nych kłótni mię­dzy matką a córką stała się zapewne neu­ro­tyczna nad­wraż­li­wość Joanny, odzie­dzi­czona zresztą, podob­nie jak imię, po jej babce po kądzieli. Zarówno Iza­bela, jak i jej mąż dokła­dali wszel­kich sta­rań, by nale­ży­cie wycho­wać swoje potom­stwo. Korzy­stali przy tym z pomocy wycho­waw­ców i licz­nych nauczy­cieli, dzięki któ­rym ich córki i syn wła­dali kil­koma języ­kami, w tym rów­nież łaciną, mimo że Iza­bela nie miała talentu do nauki języ­ków obcych i ponoć ni­gdy nie opa­no­wała języka Hora­cego. Duży nacisk kła­dziono też na przy­go­to­wa­nie kró­lew­skich dzieci do ewen­tu­al­nych rzą­dów, jak rów­nież na ety­kietę obo­wią­zu­jącą na ówcze­snych dwo­rach. Trze­cie z kolei dziecko Iza­beli i Fer­dy­nanda, córka Joanna, sły­nęło z uzdol­nień muzycz­nych i nad­zwy­czaj­nych umie­jęt­no­ści tanecz­nych, ale edu­ka­cja wszyst­kich dziew­cząt z rodziny kró­lew­skiej obej­mo­wała naukę muzyki, śpiewu i tańca. Wszyst­kie uczyły się także haftu, szy­cia i koron­kar­stwa.

Kata­rzyna żywiła wielki podziw i sza­cu­nek dla ojca, po któ­rym prze­jęła nie­uf­ność do Fran­cji, ze względu na poło­że­nie geo­gra­ficzne uwa­ża­nej przez Fer­dy­nanda za głów­nego nie­przy­ja­ciela Ara­go­nii. Ta wro­gość zawa­żyła także na wybo­rach mężów dla córek, przede wszyst­kim dla Joanny, którą w wieku szes­na­stu lat wydał za syna cesa­rza Mak­sy­mi­liana Habs­burga, arcy­księ­cia Filipa, a rok póź­niej oże­nił Jana, swo­jego jedy­nego syna i następcę tronu, z arcy­księż­niczką Mał­go­rzatą. Naj­star­szą córkę, Iza­belę, wypra­wił nato­miast do sąsied­niej Por­tu­ga­lii, gdzie w 1490 roku poślu­biła kuzyna, infanta Alfonsa Por­tu­gal­skiego, następcę tronu. Nie­stety, parze nie było pisane dłu­gie i szczę­śliwe poży­cie mał­żeń­skie, gdyż kilka mie­sięcy po ślu­bie Alfons zmarł w wyniku poważ­nych obra­żeń, któ­rych doznał na sku­tek upadku z konia. Zale­d­wie sześć lat póź­niej Iza­bela ponow­nie sta­nęła na ślub­nym kobiercu, za sprawą swo­jego ojca poślu­bia­jąc bra­tanka ówcze­snego władcy Por­tu­ga­lii, Manu­ela I Szczę­śli­wego. Przy­do­mek, który mu nadano, z całą pew­no­ścią jed­nak nie odno­sił się do jego mał­żeń­stwa z księż­niczką kasty­lij­ską, Iza­bela zmarła bowiem zale­d­wie rok po ślu­bie na sku­tek kom­pli­ka­cji po uro­dze­niu syna, Migu­ela da Paz, który żył tylko dwa lata. W 1500 roku jej miej­sce u boku Manu­ela zajęła młod­sza od Iza­beli o dwa­na­ście lat jej sio­stra Maria, która obda­rzyła swego mał­żonka aż ośmior­giem dzieci, w tym także następcą tronu.

Anglia, pań­stwo, które sta­tus impe­rium zyskało dużo póź­niej, nie była atrak­cyj­nym sojusz­ni­kiem i nie mogła się rów­nać ani z Hisz­pa­nią Ara­go­nów, ani z cesar­stwem Habs­bur­gów, ani z Fran­cją. Była kra­jem dość słabo zalud­nio­nym – jej lud­ność, wli­cza­jąc miesz­kań­ców Walii, nie prze­kra­czała dwóch i pół miliona, pod­czas gdy Kasty­lię i Ara­go­nię, któ­rymi wła­dali Kró­lo­wie Kato­liccy, zamiesz­ki­wało sie­dem i pół miliona, a król Fran­cji mógł się pochwa­lić aż pięt­na­stoma milio­nami pod­da­nych. Jedy­nym, acz­kol­wiek waż­kim atu­tem w ręku Tudora były angiel­skie porty, z któ­rych musieli korzy­stać zmie­rza­jący do Nider­lan­dów kupcy hisz­pań­scy, porty fran­cu­skie bowiem z powodu napię­tych sto­sun­ków mię­dzy Fran­cją a ich ojczy­zną były dla nich wów­czas zamknięte. Sporną kwe­stią w sto­sun­kach z Fran­cją były rosz­cze­nia angiel­skich kró­lów do korony fran­cu­skiej, które przed laty dopro­wa­dziły do wybu­chu wojny stu­let­niej. Angiel­scy władcy, mimo prze­gra­nej, poczy­na­jąc od króla Hen­ryka VI Lan­ca­stera, tytu­ło­wali się kró­lami Fran­cji. Fer­dy­nand musiał sobie zda­wać sprawę, że w przy­padku ewen­tu­al­nego kon­fliktu zbroj­nego z Fran­cją Anglicy powinni sta­nąć po jego stro­nie.

Mimo wszystko Król Kato­licki nie pałał entu­zja­zmem do mał­żeń­stwa swo­jej córki z Tudo­rem. Jak mówił, nie jest zachwy­cony per­spek­tywą jej wej­ścia do „rodziny, która lada dzień może zostać prze­pę­dzona z Anglii”5. I było w tym sporo racji, Hen­ryk VII bowiem nie sie­dział zbyt pew­nie na tro­nie, cho­ciaż jego pozy­cję z pew­no­ścią umoc­niły naro­dziny syna Artura, któ­rego docze­kał się z Elż­bietą York. Chło­piec nazy­wany „krze­wem róża­nym Anglii” cho­wał się zaska­ku­jąco zdrowo, co może być argu­men­tem prze­ciw tezie, jakoby był wcze­śnia­kiem, ale też jej nie wyklu­cza. Był ład­nym dziec­kiem o blond wło­sach, nie spra­wiał pro­ble­mów wycho­waw­com i budził powszechny podziw manie­rami. Nic zatem dziw­nego, że był oczkiem w gło­wie kró­lew­skiego taty. Kiedy pod­rósł na tyle, by mógł peł­nić dwor­skie funk­cje, które powie­rzył mu ojciec, wywią­zy­wał się z nich nale­ży­cie, zapo­wia­da­jąc się na dobrego władcę. Bez wąt­pie­nia pozy­cję Hen­ryka VII na tro­nie umoc­niły naro­dziny jego dru­giego syna, a trze­ciego z kolei dziecka, księ­cia Hen­ryka, ale mimo wszystko monar­cha czuł się dość zagro­żony, co rusz bowiem poja­wiał się jakiś pre­ten­dent, który powo­ły­wał się na rze­czy­wi­ste lub uro­jone prawa do tronu, na przy­kład uda­jąc zagi­nio­nego w dzie­ciń­stwie Edwarda V. Każdy z nich gro­ma­dził wokół sie­bie licz­nych zwo­len­ni­ków, dopro­wa­dza­jąc do zamie­szek i fer­mentu w pań­stwie.

Hen­ryk jakoś sobie z tym radził, ale sytu­acja mogła ulec zmia­nie, gdyby któ­re­muś z kolej­nych pre­ten­den­tów udało się zdo­być pomoc z zagra­nicy. Monar­cha także zra­ził do sie­bie wielu swo­ich wcze­śniej­szych zwo­len­ni­ków, cho­ciażby dla­tego, że wolał rzą­dzić przy pomocy legi­stów i duchow­nych, nie powo­łu­jąc na wyso­kie urzędy przed­sta­wi­cieli angiel­skiej ary­sto­kra­cji. Czy­nił tak z dość oczy­wi­stego powodu – pra­cu­ją­cych dla niego dostoj­ni­ków kościel­nych mógł nagra­dzać wyłącz­nie tytu­łami i biskup­stwami, które i tak for­mal­nie były wła­sno­ścią Kościoła, a on jako władca mógł nimi dowol­nie dys­po­no­wać, nie uszczu­pla­jąc przy tym wła­snych wło­ści. Nastro­jów nie popra­wiały także inne jego posu­nię­cia, jak cho­ciażby zaka­za­nie boga­tej ary­sto­kra­cji posia­da­nia wła­snej armii, a wszy­scy, któ­rzy nie sto­so­wali się do tego, zostali obcią­żeni wyso­kimi podat­kami. Jego dwaj poborcy podat­kowi, wywo­dzący się zresztą z nizin spo­łecz­nych i bar­dzo lojalni wobec monar­chy, wywią­zy­wali się skru­pu­lat­nie z obo­wiązku pobie­ra­nia podat­ków, sys­te­ma­tycz­nie zasi­la­jąc kró­lew­ski skar­biec, zie­jący pustką po zakoń­czo­nej woj­nie Dwóch Róż. Osta­tecz­nie jed­nak Fer­dy­nand pozbył się wszel­kich obiek­cji i wąt­pli­wo­ści, godząc się wydać Cata­linę za Artura.

Pod­pi­sa­nie przed­mał­żeń­skiej umowy nie ozna­czało jesz­cze mał­żeń­stwa, czego dowo­dzi przy­kład Marii Bur­gundz­kiej, która była zarę­czona aż sie­dem razy z sied­mioma róż­nymi męż­czy­znami, by osta­tecz­nie poślu­bić ósmego – Mak­sy­mi­liana Austriac­kiego. Ale Kata­rzyna od dziecka była prze­ko­nana, że kiedy osią­gnie sto­sowny wiek, zosta­nie żoną Artura. Zapo­zna­wano ją z legen­dami o królu Artu­rze i jego rycer­zach, bo w boga­tych zbio­rach kró­lo­wej Iza­beli znaj­do­wało się hisz­pań­skie tłu­ma­cze­nie tych opo­wie­ści, ale zazna­ja­miano ją także z histo­rią monar­chii angiel­skiej, w tym rów­nież z barw­nymi przy­go­dami Jana z Gan­dawy, pra­dziadka jej przy­szłego mał­żonka. W 1497 roku sprawy przy­brały poważ­niej­szy obrót: dwu­na­sto­let­nia infantka upo­waż­niła Rodriga Gonzáleza de Pueblo do roz­po­czę­cia roko­wań zarę­czy­no­wych w jej imie­niu. Amba­sa­dor spi­sał się na tyle dobrze, że w sierp­niu tego samego roku w Wood­stock odbyły się uro­czy­ste zarę­czyny pary, pod­czas któ­rych Kata­rzynę zastę­po­wał Pueblo. Od tej pory dziew­czynkę okre­ślano księżną Walii, tytu­łem przy­na­leż­nym żonom następcy angiel­skiego tronu, a król Hen­ryk VII w listach do jej rodzi­ców nazy­wał ją „ich wspólną córką”. Rów­nież Artur słał do niej listy pisane po łaci­nie, w tym samym języku odpo­wia­dała mu narze­czona. Ze strony księ­cia owe listy pełne były czu­ło­ści, cho­ciaż ni­gdy nie widział przy­szłej mał­żonki.

Za pióro chwy­ciły też przy­szła teściowa Kata­rzyny, jak rów­nież babka jej męża po mie­czu Mał­go­rzata Beau­fort, cie­sząca się silną pozy­cją na dwo­rze syna, obie bowiem czuły się w obo­wiązku wspo­móc przy­szłą kró­lową w jej przy­go­to­wa­niach do życia w nowej ojczyź­nie. Mał­go­rzata nale­gała, by dziew­czyna uczyła się kon­wer­sa­cji w języku fran­cu­skim, aby mogła się poro­zu­mieć z człon­kami nowej rodziny, obie panie wysy­łały jej też kolejne instruk­cje na temat życia na angiel­skim dwo­rze. Elż­bieta nale­gała, by Kata­rzynę przy­zwy­czaić do picia wina, gdyż woda w Anglii „nie nadaje się do picia, a nawet gdyby się nada­wała, tutej­szy kli­mat by na to nie pozwo­lił”6. Zasta­na­wia­jące jest nato­miast, dla­czego nie zadbano o naucze­nie przy­szłej księż­nej Walii języka jej męża i jego pod­da­nych ani nie zapo­znano z ety­kietą obo­wią­zu­jącą na tam­tej­szym dwo­rze. Jak się miało oka­zać, było to poważne nie­do­pa­trze­nie.

W 1490 roku Artur otrzy­mał tytuł księ­cia Walii, przy­na­leżny wszyst­kim następ­com tronu Anglii. Wciąż żywa w monar­chii bry­tyj­skiej tra­dy­cja nada­wa­nia następ­com tronu tytułu księ­cia Walii została zapo­cząt­ko­wana w 1301 roku przez króla Edwarda I, obda­rzo­nego oso­bli­wym przy­dom­kiem Dłu­go­nogi, który pra­gnął w ten spo­sób pod­kre­ślić powią­za­nie Walii z koroną. Jeżeli wie­rzyć legen­dzie, kiedy Walij­czycy oble­gali angiel­skiego króla na zamku Caer­nar­fon, u jego żony zaczęły się bóle poro­dowe. Aby pozy­skać przy­chyl­ność roz­sier­dzo­nych i nie­chęt­nych jego pano­wa­niu miesz­kań­ców Walii, monar­cha przy­rzekł im, że da im władcę, który uro­dzi się na ich ziemi i nie będzie wła­dał ani angiel­skim, ani fran­cu­skim, będą­cym wów­czas ofi­cjal­nym języ­kiem na dwo­rze Plan­ta­ge­ne­tów, dyna­stii, z któ­rej wywo­dził się Edward. Dotrzy­ma­nie owej obiet­nicy nie­wiele go kosz­to­wało, gdyż 25 kwiet­nia 1294 roku jego mał­żonka powiła zdro­wego chłopca, wtedy sprytny król wziął syna w ramiona, wspiął się na mury zamku, poka­zał dziecko oble­ga­ją­cym, rado­śnie krzy­cząc w ich stronę: „Oto wasz książę Walii!”. Nowo naro­dzone dziecko rze­czy­wi­ście uro­dziło się w Walii i jako nowo­ro­dek nie wła­dało jesz­cze ani angiel­skim, ani fran­cu­skim, walij­skim zresztą też nie. Osta­teczna decy­zja o przy­zna­niu ksią­żę­cego tytułu małemu Edwar­dowi, bo malec odzie­dzi­czył imię po ojcu, została potwier­dzona przez par­la­ment w Lin­coln 7 lutego 1301 roku, i odtąd każdy następca tronu Anglii tytu­łuje się księ­ciem Walii.

Artur Tudor, objąw­szy wła­dzę w Walii, prze­niósł się wraz ze swym dwo­rem do zamku w Ludlow. Tam też, pod okiem sta­ran­nie wybra­nych guwer­ne­rów i nauczy­cieli, pobie­rał nauki. Jego pro­gram naucza­nia obej­mo­wał nie tylko histo­rię, lite­ra­turę, nauki kla­syczne czy reto­rykę, ale rów­nież łucz­nic­two i taniec. W Ludlow zamiesz­ka­łaby także Kata­rzyna po uro­czy­stej cere­mo­nii zaślu­bin, która miała się odbyć w Lon­dy­nie. Na mocy trak­tatu z Medina del Campo, pod­pi­sa­nego przez Iza­belę i jej męża w marcu 1489 roku i raty­fi­ko­wa­nego przez Tudora w następ­nym roku, ure­gu­lo­wano kwe­stię posagu Kata­rzyny, jak rów­nież jej wiana, czyli zabez­pie­cze­nia posagu, który po ślu­bie prze­cho­dził na wła­sność męża. 19 maja 1499 roku w przy­pa­da­jące wów­czas Zie­lone Świątki odbył się ślub per pro­cura Artura i hisz­pań­skiej księż­niczki, która wciąż prze­by­wała w rodzin­nym domu, dla­tego w roli Ara­gonki wystą­pił ponow­nie hisz­pań­ski amba­sa­dor. Zanim doszło do cere­mo­nii, angiel­ski dwór uzy­skał papie­ską dys­pensę, gdyż pan młody nie był peł­no­letni, nie ukoń­czył jesz­cze czter­na­stego roku życia. Mał­żeń­stwo zostało zawarte, nawet odbyły się ofi­cjalne pokła­dziny, pole­ga­jące na tym, że de Pueblo sym­bo­licz­nie wsu­nął nogę w łoże mał­żeń­skie, ale cere­mo­nia miała być powtó­rzona, tym razem z więk­szą pompą, gdy Kata­rzyna przy­bę­dzie do Anglii.

Zanim Iza­bela i Fer­dy­nand zde­cy­do­wali się wysłać córkę za morze, zadbali o pozby­cie się poten­cjal­nego kon­ku­renta do tronu Anglii, Edwarda Plan­ta­ge­neta, hra­biego War­wick. Nie­szczę­śnik, wyka­zu­jący ewi­dentne oznaki cho­roby umy­sło­wej, od czter­na­stu lat był uwię­ziony w Tower, gdzie tra­fił jako dzie­się­cio­letni chłop­czyk, i nikomu nie zagra­żał. Miał jed­nak jako Plan­ta­ge­net oraz bra­ta­nek dwóch kolej­nych wład­ców z dyna­stii York dość mocne prawa do korony. A to wystar­czyło, by w oczach kró­lów kasty­lij­skich sta­no­wił nie­bez­pie­czeń­stwo dla dzie­dzic­twa Artura i jego potom­stwa z Kata­rzyną. I prawdę mówiąc, mieli sporo racji, gdyż hra­bia War­wick wpraw­dzie był nie­szko­dliwy, ale mógł się stać mario­netką w rękach prze­ciw­ni­ków Tudo­rów, a tych na Wyspach nie bra­ko­wało. W efek­cie Fer­dy­nand i Iza­bela wymo­gli na Hen­ryku egze­ku­cję nie­szczę­śnika, który zakoń­czył swą smętną egzy­sten­cję 28 listo­pada 1499 roku, odda­jąc głowę katu. Pueblo z rado­ścią dono­sił Iza­beli i Fer­dy­nandowi, że w Anglii „nie ma już ani jed­nej wąt­pli­wej krwi kró­lew­skiej”7, co nie do końca odpo­wia­dało praw­dzie.

W 1500 roku usta­lono, że Kata­rzyna wyje­dzie do Anglii bez­zwłocz­nie po swo­ich szes­na­stych uro­dzi­nach. Możemy przy­pusz­czać, że ostat­nie trzy lata spę­dzone w rodzin­nym domu nie były szczę­śliwe ani dla samej infantki, ani dla jej rodzi­ców. Na rodzinę Iza­beli i Fer­dy­nanda spa­dły bowiem liczne nie­szczę­ścia: 4 paź­dzier­nika 1497 roku jedyny syn kró­lew­skiej pary, książę Jan, od kwiet­nia żonaty z córką cesa­rza Mak­sy­mi­liana Mał­go­rzatą, zmarł nagle po krót­kiej cho­ro­bie. Dla czter­dzie­sto­sze­ścio­let­niej Iza­beli jego odej­ście było wielką tra­ge­dią i ni­gdy już nie podźwi­gnęła się po tym cio­sie, zwłasz­cza że wkrótce spadł na nią kolejny – zgon naj­star­szej córki, Iza­beli. Dwa lata póź­niej zmarł wnuk kró­lo­wej, jedyny syn zmar­łej Iza­beli, Miguel, który w pla­nach dziad­ków, jako król Por­tu­ga­lii i Hisz­pa­nii, miał w przy­szło­ści zjed­no­czyć cały Pół­wy­sep Ibe­ryj­ski. Pewną pocie­chę mogła sta­no­wić wieść o naro­dzi­nach 24 lutego 1500 roku arcy­księ­cia Karola, naj­star­szego syna kolej­nej pod wzglę­dem star­szeń­stwa córki Kró­lów Kato­lic­kich, Joanny. Zarówno Fer­dy­nand, jak i Iza­bela byli świa­domi, że to wła­śnie on jako pra­wo­wity następca zasią­dzie na tro­nie zjed­no­czo­nej Hisz­pa­nii, która w ten spo­sób przej­dzie pod pano­wa­nie Habs­bur­gów. Ambitne plany dyna­styczne pary kró­lew­skiej legły zatem w gru­zach. Zroz­pa­czona Iza­bela, przy­bita serią zgo­nów w naj­bliż­szej rodzi­nie, nie chciała roz­sta­wać się ze swoją naj­młod­szą lato­ro­ślą, dla­tego robiła, co mogła, by zatrzy­mać ją przy sobie jak naj­dłu­żej, z tego względu wyjazd Kata­rzyny kil­ka­krot­nie prze­kła­dano. Osta­tecz­nie jed­nak wład­czyni, pra­gnąca tronu Anglii dla swo­jej córki, wygrała z kocha­jącą matką i narze­czona, a w zasa­dzie żona Artura, 24 czerwca 1501 roku wyru­szyła w drogę ku swemu prze­zna­cze­niu.

Na obcej ziemi

Kata­rzyna dotarła do La Coruñi dopiero 17 sierp­nia, gdzie zgod­nie z pla­nem miała wsiąść na sta­tek pły­nący do Anglii. Księż­niczka w dro­dze do portu odwie­dziła sank­tu­arium św. Jakuba w San­tiago de Com­po­stela. Nie­stety, po wypły­nię­ciu z portu sztorm sza­le­jący wów­czas w Zatoce Biskaj­skiej zepchnął flotę hisz­pań­ską z powro­tem ku lądowi. Okręty omal nie zato­nęły i za cud uznano bez­pieczne dopły­nię­cie stat­ków do portu Laredo w pobliżu Bil­bao, skąd wyru­szono ponow­nie w morze dopiero 27 wrze­śnia, kie­ru­jąc się do Southamp­ton, cie­szą­cego się zasłu­żoną opi­nią naj­bez­piecz­niej­szego portu w Anglii. Oka­zało się jed­nak, że sztorm sza­le­jący w Zatoce Biskaj­skiej nie był ostat­nią prze­szkodą, jaka cze­kała podróż­ni­ków: po wpły­nię­ciu do kanału La Man­che statki musiały się zma­gać z sil­nym wia­trem i burzami, a pasa­że­ro­wie modlili się o prze­ży­cie. Te wyda­rze­nia spra­wiły, że flota wio­ząca Kata­rzynę dopiero 2 paź­dzier­nika dobiła do naj­bliż­szego portu w Anglii – Ply­mo­uth.

Księż­niczka Kata­rzyna pierw­sze kroki po zej­ściu na ląd skie­ro­wała do naj­bliż­szego kościoła, by podzię­ko­wać Bogu za bez­pieczne dotar­cie do celu. Jeden z Hisz­pa­nów, który wcho­dził w skład towa­rzy­szą­cej jej świty, zauwa­żył w liście pisa­nym do domu: „Trzeba mieć nadzieję, że Bóg daje jej wszyst­kie te zie­mie w posia­da­nie na czas dość długi, by mogła nacie­szyć się życiem i wydać na świat następ­ców tronu”8. Nie­stety, czas poka­zał, że były to tylko pobożne życze­nia.

Obser­wu­jąc jed­nak entu­zjazm pod­da­nych Henry-ka VII na widok narze­czo­nej księ­cia Walii, można było odnieść wra­że­nie, że przed księż­niczką rysuje się świe­tlana przy­szłość, jak donie­siono bowiem w liście do kró­lo­wej Iza­beli: „Nie mogłaby się spo­tkać z rado­śniej­szym przy­ję­ciem, choćby była samym Zba­wi­cie­lem”9. A prze­cież miesz­kańcy Ply­mo­uth zacho­wali się spon­ta­nicz­nie, bo flota wio­ząca Kata­rzynę miała przy­bić do odle­głego o dwie­ście kilo­me­trów w linii pro­stej portu Southamp­ton. W Ply­mo­uth nie było też przy­go­to­wa­nej dla niej sie­dziby, zamor­ska księż­niczka zatrzy­mała się więc w domu pew­nego „zacnego” i jak się można domy­ślić, zamoż­nego kupca, któ­rego domo­stwo odpo­wia­dało wymo­gom przy­szłej żony następcy tronu.

Nie były to wszyst­kie pro­blemy, z któ­rymi musiał się zmie­rzyć angiel­ski dwór: przed­sta­wi­ciele monar­chy cze­kali prze­cież na księż­niczkę w zupeł­nie innym miej­scu, a mister­nie uło­żone plany jej powi­ta­nia trzeba było zmie­nić, i to w iście eks­pre­so­wym tem­pie. Ze względu na sporą odle­głość dzie­lącą Ply­mo­uth i Southamp­ton usta­lono, że Kata­rzyna wyru­szy w drogę, podob­nie uczyni dele­ga­cja Hen­ryka VII, i spo­tkają się w leżą­cym mniej wię­cej w poło­wie drogi Exe­ter. W tym celu do Ply­mo­uth wysłano wraz z eskortą sto­sun­kowo skromną lek­tykę dla Kata­rzyny oraz dwa­na­ście ruma­ków dla towa­rzy­szą­cych jej dam dworu. W Exe­ter cze­kał na nią wysłan­nik kró­lew­ski, lord Wil­lo­ughby de Broke, jeden z naj­bliż­szych współ­pra­cow­ni­ków, a zara­zem naj­bar­dziej zaufany przy­ja­ciel angiel­skiego monar­chy. Potem orszak wyru­szył w stronę Lon­dynu, gdzie miała się odbyć ofi­cjalna cere­mo­nia powi­ta­nia przy­szłej mał­żonki księ­cia Walii.

Bez wąt­pie­nia Kata­rzyna prze­żyła swo­isty szok już w momen­cie pierw­szego zetknię­cia się z dwo­rza­nami króla. Wpraw­dzie jej rodzice byli znacz­nie potęż­niej­szymi wład­cami niż jej przy­szły teść, ale na ich dwo­rze nie było sztyw­nej i sfor­ma­li­zo­wa­nej ety­kiety ani roz­bu­do­wa­nego pro­to­kołu dwor­skiego (w przy­szło­ści, kiedy wła­dzę w Hisz­pa­nii przejmą Habs­bur­go­wie, to się zmieni). Ale w cza­sach Kata­rzyny i Hen­ryka to wła­śnie angiel­ski dwór sły­nął ze sztyw­nej ety­kiety i pom­pa­tycz­nych cere­mo­nia­łów, co dało się odczuć już pod­czas podróży, która musiała prze­bie­gać zgod­nie z usta­lo­nym har­mo­no­gra­mem, nie było więc miej­sca na nie­pla­no­wane, przy­pad­kowe postoje czy popasy.

A jed­nak doszło do wyłomu, król bowiem posta­no­wił zoba­czyć synową, zanim orszak zawita do Lon­dynu, dla­tego wraz z księ­ciem Artu­rem, który przy­był ze swego walij­skiego księ­stwa, wybrał się do Dogmers­field, gdzie orszak Kata­rzyny zatrzy­mał się na noc­leg. Dowie­dziaw­szy się o tym, ara­goń­ska księż­niczka sta­now­czo zapro­te­sto­wała, powo­łu­jąc się na zale­ce­nia ojca, który kate­go­rycz­nie zaka­zał jej jakich­kol­wiek spo­tkań z przy­szłym mężem i jego rodziną aż do dnia uro­czy­stych zaślu­bin. Jak można się domy­ślić, Hen­ryk nie miał zamiaru tole­ro­wać zale­ceń obcego monar­chy, dla­tego oświad­czył Kata­rzy­nie, że skoro „zawę­dro­wała już tak daleko w głąb jego kró­le­stwa”, to pod­lega jego wła­dzy. Księż­niczka nie miała wyj­ścia, jak tylko ustą­pić, osta­tecz­nie więc naj­pierw spo­tkała się z Hen­rykiem, a dopiero potem, oczy­wi­ście pod czuj­nym okiem monar­chy, ze swoim narze­czo­nym. Nie wiemy, czy mło­dzi od razu przy­pa­dli sobie do gustu, ale nawet gdyby było ina­czej, to i tak byli ska­zani na wspólne życie. Możemy przy­pusz­czać, że Artur był zachwy­cony Kata­rzyną, podob­nie zresztą jak towa­rzy­szący mu dwo­rza­nie, bo hisz­pań­ska księż­niczka wyróż­niała się spo­śród swo­ich czar­no­wło­sych dwó­rek o ciem­nej cerze, a jej uroda wpi­sy­wała się w kanony piękna obo­wią­zu­jące na Wyspach. Dzięki pły­ną­cej w jej żyłach krwi angiel­skich przod­ków miała jasną cerę i włosy o lekko ruda­wym poły­sku. Była co prawda niską, ale szczu­płą dziew­czyną o zgrab­nej figu­rze.

Wpraw­dzie, głów­nie za sprawą króla Fran­cji Fran­ciszka I, w histo­rio­gra­fii i lite­ra­tu­rze upo­wszech­nił się pogląd, że kró­lowa Kata­rzyna Ara­goń­ska była brzydka, ale nie jest to zgodne z prawdą. Kiedy fran­cu­ski monar­cha wyra­ził swój nega­tywny osąd o jej uro­dzie, kró­lowa była już kobietą nie pierw­szej mło­do­ści, w dodatku wynisz­czoną przez ciąże i porody, o figu­rze i rysach twa­rzy znie­kształ­co­nych przez tuszę. Z zacho­wa­nych rela­cji z epoki wynika, że urodę odzie­dzi­czyła po matce, a Iza­beli nikt nie uwa­żał za brzydką, wręcz prze­ciw­nie. „Kró­lowa ta była śred­niego wzro­stu o dobrze uło­żo­nych i pro­por­cjo­nal­nych człon­kach, bar­dzo blada blon­dynka: jej oczy miały zie­lo­no­nie­bie­ski kolor, twarz miała śliczną i wesołą, spoj­rze­nie pełne wdzięku oraz szczere, rysy twa­rzy regu­larne”10 – odno­to­wał Her­nando del Pul­gar, nadworny kro­ni­karz Kró­lów Kato­lic­kich. O ile dzie­jo­pisa dzia­ła­ją­cego na dwo­rze Fer­dy­nanda i Iza­beli można posą­dzać o chęć przy­po­do­ba­nia się swo­jej chle­bo­daw­czyni, o tyle tego samego zarzutu nie można sta­wiać innemu kro­ni­karzowi, Alfon­sowi de Palen­cii, który nie lubił monar­chini i kry­ty­ko­wał ją przy każ­dej oka­zji. Także on, pisząc o kró­lo­wej w 1474 roku, przy­zna­wał, że żona Fer­dy­nanda jest kobietą „nie­zwy­kłej urody”.

O uro­dzie mło­dej Kata­rzyny świad­czą nie tylko jej por­trety, cho­ciaż histo­rycy nie są pewni, czy naprawdę wid­nieje na nich naj­młod­sza córka Iza­beli, ale także rela­cje z epoki, w tym świa­dec­two dwu­dzie­sto­trzy­let­niego stu­denta towa­rzy­stwa praw­ni­czego Lin­coln’s Inn sir Tho­masa More’a, który będąc świad­kiem powi­ta­nia Kata­rzyny w Lon­dy­nie, był przy­szłą kró­lową zachwy­cony. Napi­sał potem, że „posia­dała wszystko, co przy­daje urody nie­zwy­kle cza­ru­ją­cej mło­dej dziew­czy-nie”, wyra­ża­jąc jed­no­cze­śnie nadzieję, że mał­żeń­stwo następcy tronu i hisz­pań­skiej księż­niczki „okaże się dla Anglii szczę­śli­wym zwia­stu­nem”11.

O ile Artur zapewne był zado­wo­lony z wyglądu swo­jej mał­żonki, o tyle Kata­rzyna mogła być nim roz­cza­ro­wana: książę był bowiem wątłym, nie­pew­nym sie­bie chłop­cem, niż­szym o pół głowy od swo­jej żony, która prze­cież też nie była wysoka. Tak przy­naj­mniej opi­suje go więk­szość bio­gra­fów i źró­deł z epoki, cho­ciaż część histo­ry­ków zaprze­cza temu, twier­dząc, że star­szy syn Hen­ryka VII był wyso­kim i szczu­płym mło­dzień­cem, bar­dzo podob­nym do ojca. Oglą­da­jąc zacho­wane por­trety star­szego z braci, nie możemy wpraw­dzie nic powie­dzieć na temat jego wzro­stu, ale możemy orzec, że wdał się w ojca i przod­ków po mie­czu, głów­nie Beau­for­tów, po któ­rych odzie­dzi­czył pocią­głą twarz, orli nos i głę­boko osa­dzone oczy.

Po spo­tka­niu, które zakoń­czyło się balem, towa­rzy­stwo się roz­je­chało: Kata­rzyna kon­ty­nu­owała podróż do sto­licy Anglii, król zaś wraz z synem udali się do Wind­soru. Po dro­dze przy­szłą kró­lową cze­kało jesz­cze spo­tka­nie z naj­bo­gat­szym ary­sto­kratą ówcze­snej Anglii księ­ciem Buc­kin­gham, któ­rego pocho­dze­nie pre­de­sty­no­wało go nawet do zasia­da­nia na tro­nie pań­stwa. Swoim bogac­twem i wystaw­nym spo­so­bem bycia hisz­pań­skiej księż­niczce musiał się koja­rzyć ze zna­nymi jej z ojczy­stego kraju hisz­pań­skimi gran­dami.

Cere­mo­nia powi­ta­nia księż­niczki z domu Ara­go­nów, jak rów­nież jej ślub z Artu­rem przy­go­to­wy­wano od 1499 roku, a więc jedy­nym zmar­twie­niem orga­ni­za­to­rów tych donio­słych wyda­rzeń była pogoda. Zna­jąc kaprysy i nie­prze­wi­dy­wal­ność angiel­skiej aury, usta­lono zatem, aby w przy­padku nagłego desz­czu uro­czy­sty wjazd mał­żonki księ­cia Walii prze­ło­żyć z 11 listo­pada na następny dzień albo pocze­kać, aż aura się poprawi. Pogoda na szczę­ście dopi­sała, oka­zało się jed­nak, że Kata­rzyna wpro­wa­dziła swoim zacho­wa­niem sporo zamie­sza­nia, nie zgo­dziła się bowiem na wjazd do mia­sta w lek­tyce, decy­du­jąc się, że zrobi to na mule, sie­dząc po dam­sku, ale ina­czej niż miały to w zwy­czaju Angielki, po pra­wej stro­nie. Zwie­rzę, na któ­rym wjeż­dżała do Lon­dynu, witana owa­cjami miesz­kań­ców mia­sta, było osio­dłane i przy­brane na hisz­pań­ską modłę. Mał­żonka następcy tronu przy­wdziała tra­dy­cyjny hisz­pań­ski strój, który jed­nak nie­zbyt przy­padł do gustu pod­da­nym jej teścia.

Kata­rzyna jechała uli­cami Lon­dynu w towa­rzy­stwie księ­cia Hen­ryka, młod­szego brata Artura, który wła­dał zarówno fran­cu­skim, jak i łaciną. Mię­dzy bajki należy jed­nak wło­żyć tezę, lan­so­waną zwłasz­cza przez nie­któ­rych pisa­rzy, jakoby Kata­rzy­nie zabiło moc­niej serce na widok szwa­gra, bo Hen­ryk był uro­czym chłop­cem z nie­na­gan­nymi manie­rami, ale miał dopiero dzie­sięć lat, w oczach hisz­pań­skiej księż­niczki był zatem dziec­kiem. Możemy jed­nak przy­pusz­czać, że tłu­ma­czył Kata­rzy­nie treść tek­stów wygła­sza­nych pod jej adre­sem przez akto­rów w trak­cie przed­sta­wień zor­ga­ni­zo­wa­nych na tra­sie prze­jazdu. Arty­ści (w owych cza­sach akto­rami byli wyłącz­nie męż­czyźni) wcie­la­jący się w rolę jej patronki św. Kata­rzyny czy też św. Urszuli, dekla­mo­wali tek­sty po angiel­sku, któ­rego to języka księż­niczka jesz­cze się nie nauczyła. Słu­chała więc Hen­ryka, który tłu­ma­czył je na fran­cu­ski, któ­rym oboje wła­dali, bądź na łacinę. Oglą­dała też naj­prze­róż­niej­sze ruchome machiny w rodzaju modelu księ­ży­co­wego cyklu.

Orszak, po krót­kiej prze­rwie przy kate­drze, w któ­rej Kata­rzyna modliła się przy gro­bie św. Erken­balda, pierw­szego biskupa Lon­dynu, dotarł w końcu do pałacu bisku­piego. Panna młoda miała tam miesz­kać nie tylko do dnia ślubu, wyzna­czo­nego na 14 listo­pada, ale i cały mio­dowy mie­siąc. Tam cze­kał ją jesz­cze jeden obo­wią­zek – spo­tka­nie z teściową, kró­lową Elż­bietą. Ponie­waż żona Hen­ryka VII od początku była przy­chyl­nie nasta­wiona do mariażu swego syna z Kata­rzyną, odbyło się ono w przy­ja­znej i miłej atmos­fe­rze.

Zgod­nie z uświę­coną tra­dy­cją wszyst­kie ważne uro­czy­sto­ści zwią­zane z panu­ją­cym monar­chą i człon­kami jego rodziny odby­wały się w opac­twie West­min­ster, tym razem jed­nak zde­cy­do­wano się na ślub w kate­drze św. Pawła. Przy­czyny tej decy­zji były pro­za­iczne – świą­ty­nia znaj­do­wała się w cen­trum naj­więk­szej poten­cjal­nej widowni w całym kraju, w dodatku można było tam sto­sun­kowo łatwo dojść nie­mal z każ­dej czę­ści mia­sta, a plac przed kate­drą mógł pomie­ścić ponad dzie­sięć tysięcy ludzi. Oczy­wi­ście nie wszy­scy weszli do wnę­trza kate­dry, ale mogli liczyć na obej­rze­nie pary przy­by­wa­ją­cej na cere­mo­nię i wyjeż­dża­ją­cej już jako mał­żeń­stwo. Żeby jed­nak zebrani w kościele mieli co oglą­dać, pośrodku głów­nej nawy świą­tyni usta­wiono spe­cjalną scenę, dzięki czemu cere­mo­nia była widoczna dla wszyst­kich. W dodatku pro­wa­dził na nią spe­cjalny pomost o dłu­go­ści 150 metrów, po któ­rym król Hen­ryk, odziany w piękne szaty z bia­łego aksa­mitu wyszy­wa­nego zło­tem, popro­wa­dził Kata­rzynę do cze­ka­ją­cego na nią Artura. Zaślu­biny odby­wały się na oczach zapro­szo­nych gości, w tym posłów zagra­nicz­nych dwo­rów i miej­sco­wych dostoj­ni­ków oraz dworu i pary monar­szej, a wzru­szona do głębi bab­cia pana mło­dego Mał­go­rzata Beau­fort roniła szczere łzy.

Czy­ta­jąc opisy i rela­cje doty­czące cere­mo­nii zaślu­bin Kata­rzyny i Artura, można współ­czuć pań­stwu mło­dym, trwała bowiem aż trzy godziny, a potem nastę­po­wała druga część – msza święta, która trwała nie­mal tyle samo. Z powodu tak dłu­gich uro­czy­sto­ści dla pań­stwa mło­dych przy­go­to­wano na wszelki wypa­dek prze­no­śne toa­lety – osobne kabiny z zasło­nami i dachem. Nato­miast już po mszy podano im w celu wzmoc­nie­nia nad­wą­tlo­nych sił wino z korze­niami. Po zakoń­cze­niu cere­mo­nii książę Hen­ryk podał ramię swo­jej bra­to­wej, by odpro­wa­dzić ją na przy­ję­cie weselne, a tym­cza­sem jego brat dopeł­niał wszyst­kich for­mal­no­ści zwią­za­nych z prze­ka­za­niem mał­żonce trze­ciej czę­ści docho­dów pły­ną­cych z Walii, Korn­wa­lii oraz Che­ster jako wiana.

Księżna Walii

Po ślu­bie Kata­rzyna auto­ma­tycz­nie stała się księżną Walii, wkra­cza­jąc w nowy etap swo­jego życia. Nic zatem dziw­nego, że pod­czas uczty wesel­nej to głów­nie na niej sku­piało się zain­te­re­so­wa­nie dworu i zapro­szo­nych na uro­czy­stość gości. Kiedy wybiła godzina sie­dem­na­sta, earl Oxfordu, pia­stu­jący jed­no­cze­śnie sta­no­wi­sko wiel­kiego szam­be­lana, a więc wyso­kiego urzęd­nika zaj­mu­ją­cego się orga­ni­za­cją i funk­cjo­no­wa­niem dworu monar­chy, wezwał grono wcze­śniej wybra­nych dam do przy­go­to­wa­nia mał­żeń­skiej łoż­nicy. Wśród nich pierw­sze skrzypce ode­grały guwer­nantki mło­dej pary – lady Elż­bieta Darcy oraz donna Elwira Manuel, awan­so­wana przed wyjaz­dem z ojczy­zny na pierw­szą damę dworu i pierw­szą damę sypialni Kata­rzyny.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. A.F. Pol­lard, Hen­ryk VIII, War­szawa 1988, s. 128. [wróć]

2. Za: A. Licence, Sześć żon i wiele kocha­nek. Histo­rie kobiet Hen­ryka VIII, Kra­ków 2015, s. 27. [wróć]

3. Wojna Dwóch Róż (ang. The Wars of The Roses) – wojna domowa, a ści­ślej bio­rąc – cykl wojen trwa­ją­cych od 1455 do 1485 r. mię­dzy dwiema liniami dyna­stii Plan­ta­ge­ne­tów – Lan­ca­ste­rami i Yor­kami. Nazwa serii kon­flik­tów wzięła się od róż wid­nie­ją­cych w her­bach obu rodów: czer­wo­nej – Lan­ca­ste­rów i bia­łej – Yor­ków. Tudo­ro­wie, któ­rzy osta­tecz­nie odnie­śli zwy­cię­stwo i zasie­dli na tro­nie, byli spad­ko­bier­cami praw Lan­ca­ste­rów do korony. Ich pano­wa­nie trwało od 1485 do 1603 roku i zakoń­czyło się wraz ze śmier­cią Elż­biety I Tudor. [wróć]

4. Za: A. Fra­ser, Sześć żon Hen­ryka VIII, War­szawa 1996, s. 18. [wróć]

5. Za: tamże, s. 26. [wróć]

6. Za: tamże. [wróć]

7. Za: tamże, s. 27. [wróć]

8. Za: D. Star­key, Kró­lowe. Sześć żon Hen­ryka VIII, Poznań 2004, s. 61–62. [wróć]

9. Za: tamże, s. 62. [wróć]

10. Za: Maria Tudor, księżna Suf­folk czy Iza­bela Kato­licka? [na:] anne-boleyn.com [online], dostępne w inter­ne­cie: http://www.anne-boleyn.com/page/4/. [wróć]

11. Za: A. Licence, Sześć żon…, dz. cyt., s. 35. [wróć]