Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Świeże, nowe głosy w polskiej liryce. Na których autorów warto zwrócić uwagę? Komu nie jest obojętna tematyka społeczna? Próbą odpowiedzi na te pytania jest antologia Zebrało się śliny, gromadząca wiersze 11 poetów, którzy debiutowali w ostatnich latach. Choć nie tworzą oni wspólnej formacji literackiej, to ich różnorodne głosy i propozycje łączy szczególna wrażliwość na kwestie społeczne, zainteresowanie najważniejszymi socjoekonomicznymi problemami współczesności oraz prowadzenie twórczego dialogu z tradycją poezji zaangażowanej. To pierwsza z publikacji prezentujących najciekawsze nowe trendy w polskiej literaturze. Poza tekstami poetyckimi w książce znajdą się krytycznoliterackie opracowania twórczości poszczególnych autorów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 179
Rok wydania: 2017
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
zakupiono w sklepie:
Sklep Testowy
identyfikator transakcji:
1647214156449069
e-mail nabywcy:
znak wodny:
Jeden z podstawowych, jak się zdaje, problemów antologistki: opisywać czy projektować? Czy dany wybór służyć ma przedstawieniu jakiegoś zjawiska (nurtu, problemu, grupy autorów) w sposób możliwie neutralny, zdający tylko sprawę z tego, co już się zdarzyło – czy też powinien, przeciwnie, aktywnie włączać się w kształtowanie sceny literackiej, prowokować, proponować przewartościowania i wytyczać drogę? Innymi słowy, czy antologiści zajmują raczej pozycję obserwatorów, czy uczestników?
Jak to zwykle bywa, brak prostych odpowiedzi skutkuje wyborem jakiejś środkowej drogi, strategii pomiędzy dwiema opisanymi powyżej: trochę opisać, trochę postulować; pokazać zjawisko całkiem nieźle już rozpoznane, ale może z nowej, niewypróbowanej jeszcze perspektywy. Taki właśnie był punkt wyjścia do pracy nad antologią wierszy, którą przedstawiamy czytelniczkom i czytelnikom na następnych stronach.
Chcieliśmy więc – z jednej strony – zdać sprawę z tego, co wydaje nam się jednym z najistotniejszych zjawisk związanych z nową polską poezją (którą rozumiemy tu jako twórczość młodych poetów: autorów i autorek wchodzących dopiero na scenę poetycką, debiutujących stosunkowo niedawno). Tym zjawiskiem jest stopniowe – coraz wyraźniejsze, coraz ciekawsze, coraz bardziej świadome – wprowadzanie do wiersza elementów społeczno-politycznych komentarzy i refleksji; coraz mocniejsze ciążenie nowej poezji ku kategorii politycznego zaangażowania. Proces, o którym myślimy, a który nazwać można chyba zwyczajnie rosnącą popularnością wierszy zaangażowanych wśród młodych twórców i twórczyń, zintensyfikował się wyraźnie około dekady temu. Trudno określić dziś jakiś rodzaj przełomowej, dającej mu początek daty; wielu krytyków i krytyczek pozostaje sceptycznych wobec idei „przełomu” czy „zwrotu”, który miałby polityczność dla polskiej poezji odzyskać. Tym niemniej ta prosta obserwacja – że coraz więcej wierszy wikła się celowo i świadomie w ekonomiczno-społeczne i polityczne rejestry języka, że coraz częściej dyskutuje się otwarcie o polityczności młodej poezji – wydaje się trudna do podważenia bądź zlekceważenia.
Ta chęć opisu, „zdania relacji” ze zjawiska, które uważamy za kluczowe obecnie w polskiej poezji, była więc pierwszym impulsem do stworzenia antologii. Drugi – to nieco bardziej intuicyjne, a zarazem trudniejsze do wyartykułowania pragnienie przedstawienia tego, co naszym zdaniem w nowej poezji zwyczajnie najlepsze: autorów i autorek, których po prostu najbardziej lubimy czytać, najbardziej cenimy, uważamy za najbardziej obiecujących niezależnie od ich stosunku do kategorii „zaangażowania”. Bo chociaż dynamiczny rozwój poezji zaangażowanej uważamy za proces szalenie istotny i organizujący w dużej mierze cały młodopoetycki obieg, to rozumiemy przecież, że nie wszyscy spośród naszych ulubionych autorów i autorek do miana „zaangażowanych” się przyznają. Nie wszyscy są też przez krytykę w takiej perspektywie czytani.
Jeśli opisowym działaniem antologii Zebrało się śliny ma być doraźne (wyłącznie w stanie „na dzień dzisiejszy i chwilę obecną”) podsumowanie zjawiska nowej poezji zaangażowanej, to działaniem projektowym, performatywnym, miałoby być wypromowanie tego, co uważamy za najciekawsze i najistotniejsze nowe głosy w polskiej poezji – a jednocześnie pokazanie, że kategoria poezji zaangażowanej czy politycznej jest dużo bardziej różnorodna i dużo bardziej pojemna, niż w pierwszej chwili mogłoby się wydawać.
* * *
Obok autorów, których zainteresowanie społeczno-politycznymi problemami nie budzi wątpliwości – jak Kira Pietrek, Tomasz Bąk czy Szymon Domagała-Jakuć – zaprosiliśmy do udziału w antologijnym projekcie również tych, u których polityczny angaż wydaje nam się czymś wyraźnym i istotnym, chociaż może bardziej implicytnym, nieco ukrytym, podanym nie wprost; „wyczytywanym” z dłuższych wierszowych przebiegów. Tak widzimy choćby Piotra Przybyłę, którego ciążenie ku medialnym szumom, problemom zglobalizowanego świata i specyficznie rozumianej religijności uwidacznia się w pełni dopiero w wielokrotnie ponawianej lekturze; albo Ilonę Witkowską, u której społeczno-polityczna refleksja ujawnia się na poziomie pracy z literackim podmiotem.
Z różnych przyczyn jako autorów „zaangażowanych” przyjęło się widzieć głównie tych, dla których refleksja nad polityczno-społeczną problematyką stanowi coś centralnego w poetyckiej pracy; niekoniecznie musi być istotniejsza niż wszystkie inne tematy i obszary literackich zainteresowań, ale powinna w jakimś sensie pozostawać ciągle w polu widzenia, „z tyłu głowy”, jako założony kontekst dla każdej linijki i każdej frazy. W Zebrało się śliny zdecydowaliśmy się pomieścić również takich poetów i poetki, którzy twórcami zaangażowanymi nie tyle „są”, co raczej „bywają”; dla których polityczno-społeczne tematy i problemy nie są może czymś stałym bądź nawet często i regularnie powracającym, ale którym zdarza się napisać fantastyczne wiersze skupione na tych właśnie problemach. Podkreślenie zaangażowanego wymiaru ich twórczości pozwala zaś – w pewnym sensie: zwrotnie – przeczytać w nowy, pogłębiony sposób całość ich poezji. W taki sposób myślimy na przykład o Kamili Janiak i Jakobe Mansztajnie.
* * *
Podwójny punkt wyjścia – chęć przedstawienia określonego tematu, określonego zjawiska, a przy tym po prostu zaprezentowania najlepszych młodych poetów i poetek – wymusił więc na nas, rzecz jasna, kilka prowokacyjnych wyborów, kilka kontrowersyjnych pominięć, odrobinę redaktorskiego lawirowania. W Zebrało się śliny czytelnik nie znajdzie ostatecznie ani wszystkich „zaangażowanych”, ani wszystkich „najlepszych”. Znajdzie za to próbę zmapowania pewnego nurtu czy pewnej siły, która naszym zdaniem jest dziś centralna dla polskiego wiersza.
Przy antologijnych wyborach przyjęliśmy również, co należałoby podkreślić, specyficzne kryterium pokoleniowości bądź literackiego stażu. Chcąc pokazać twórczość młodszego pokolenia autorów i autorek, ograniczyliśmy się do tych, którzy opublikowali nie więcej niż dwie książki poetyckie (trzeci tomik Kamili Janiak ukazał się już podczas prac nad tomem). To oczywiście kryterium zupełnie arbitralne – pozwoliło nam jednak skupić, wyostrzyć perspektywę.
Osobny status przyznaliśmy w Zebrało się śliny dwóm autorom, starszym od pozostałych – jeśli nie rocznikiem, to literackim stażem – o mniej więcej pół pokolenia: Konradowi Górze (modelowemu „spóźnionemu debiutantowi”) oraz Szczepanowi Kopytowi. Uznajemy ich za symboliczny punkt wyjścia, początek opowieści o nowej poezji zaangażowanej; to omówienia ich wierszy skanalizowały, „rozkręciły” krytycznoliteracką debatę o polityczności poezji najmłodszego pokolenia. Krytycy mogą różnić się w opiniach co do tego, kto w zasadzie należy do grona „młodych zaangażowanych”, ale te dwa nazwiska – Góra, Kopyt – pojawią się niezawodnie w każdym wyliczeniu.
* * *
Antologię Zebrało się śliny kierujemy również do tych czytelników, którzy nie mają regularnego kontaktu z poezją współczesną bądź najnowszą. Mamy nadzieję, że poniższy tom będzie dla nich wprowadzeniem i zachętą; że klucz, według którego wybraliśmy autorów i poszczególne wiersze, okaże się interesujący i prowokacyjny, skłaniający do reakcji i polemiki – ale jednocześnie na tyle nienachalny, by nie przytłoczyć, nie pozbawić pola czytelniczego manewru, nie narzucić jednego, określonego sposobu czytania.
* * *
Na niniejszą antologię składa się ostatecznie 121 wierszy – po jedenaście od każdego z jedenaściorga autorów. Oprócz wierszy czytelnik znajdzie tu także szkice krytyczne – konkretnie dziesięć szkiców: wspólny o Kopycie i Górze oraz osobne dla każdego i każdej z pozostałej dziewiątki. Zdecydowaliśmy się na włączenie tekstów krytycznoliterackich do tomu nie tylko dlatego, że wydają się stanowić dobre wprowadzenie do lektury poszczególnych wierszy, ale także wierząc, że wspomniane ciążenie ku tematyce społeczno -politycznej, obecne w twórczości młodego pokolenia poetów, miało wpływ na postrzeganie roli krytyka literackiego przez młode pokolenie piszących o współczesnej poezji.
W tym względzie nowa poezja i nowa krytyka uzupełniają się więc, towarzyszą sobie nawzajem; łącząc wiersze z omówieniami chcieliśmy zdać sprawę z tego zjawiska. Do napisania szkiców zaprosiliśmy niektórych z najciekawszych młodych krytyków: Maję Staśko, Dawida Kujawę, Jakuba Skurtysa, Monikę Glosowitz; rozmowy z nimi miały duży wpływ na ostateczny kształt całej antologii – do nich kierujemy szczególne podziękowania.
* * *
W ostatniej części przedmowy przychodzi nam powiedzieć o jednym z największych problemów, z jakimi mierzyliśmy się, konstruując poniższą antologię – problemie balansu płciowego, czyli dysproporcji między liczbą prezentowanych tu poetów i poetek. Tych drugich jest ostatecznie zdecydowanie mniej.
Ponownie przywołać należy naczelny problem antologistki: opisywać czy projektować, zdawać sprawę czy zmieniać? Maskulinizacja tego, co uważamy za poezję zaangażowaną, wydaje nam się przykrym faktem: poetów piszących otwarcie „politycznie” jest dziś więcej niż poetek. Gdybyśmy zdecydowali się dążyć w Zebrało się śliny do parytetu, moglibyśmy paradoksalnie ukryć ten problem – stworzyć pozór, że „na lewicy”, wśród postępowych, zaangażowanych poetów i poetek, wszystko jest OK. A nie zawsze jest.
Ktoś mógłby oczywiście zapytać: dlaczego promować w formie antologii taki rodzaj politycznego zaangażowania, w którym kobiety są wyraźnie niedoreprezentowane? Nasza odpowiedź brzmiałaby mniej więcej: szkodliwe wydaje nam się mocno zakorzenione w obiegu krytycznoliterackim przekonanie, że krytyka towarzysząca jakiemuś zjawisku albo grupie autorów musi być wobec tego zjawiska bądź grupy autorów bezkrytyczna; że dostrzeżenie problemów (czy wręcz niedostatków) omawianej twórczości w jakiś sposób dyskredytuje „towarzyszący” charakter krytyki. To zupełnie nie tak: właśnie krytyka towarzysząca, jednoznacznie dowartościowująca przedmiot swoich zainteresowań, „stawiająca” na tych, a nie innych autorów i autorki, powinna jako pierwsza wskazywać problemy, obszary wymagające większej refleksji, pracy czy dyskusji.
Nie jesteśmy w stanie w tym miejscu zaproponować dogłębnej analizy przyczyn, dla których w nowej zaangażowanej poezji kobiece głosy wydają się niewystarczająco reprezentowane; w grę wchodzi szereg instytucjonalnych, środowiskowych czynników. To, co możemy zrobić, to zasygnalizować pewne istotne różnice między poezją zaangażowaną (tak jak prezentujemy ją w poniższym tomie) a kilkoma idiomami współczesnej polskiej poezji feministycznej czy kobiecej (których duża część skupiła się ostatnio wokół warszawskiego Staromiejskiego Domu Kultury, zorganizowanego tam seminarium Wspólny Pokój oraz wydanej po tymże seminarium antologii Warkoczami).
Podstawowa rozbieżność wyglądałaby następująco: poezja zaangażowana nie jest przywiązana do konkretności żadnego pojedynczego doświadczenia i żadnej poszczególnej tożsamości. Jeśli dąży do jakiegoś rodzaju wspólnoty bądź jakąś wspólnotę tworzy, jest to nie wspólnota pewnego doświadczenia (jak często w wypadku poezji kobiecej czy feministycznej), tylko pewnych przekonań (nie znaczy to oczywiście, że wszystkie i wszyscy „zaangażowani” się ze sobą zgadzają). Jej krytyczna perspektywa wynika raczej z chęci artykulacji określonych poglądów – i, najczęściej, pragnienia społecznej zmiany – niż z walki o uznanie bądź dążenia do ekspresji doświadczenia. Innymi słowy, poezja zaangażowana nie jest przywiązana do prymatu pozycji podmiotowej w literaturze; to zresztą dla niektórych zaangażowanych autorów warunek możliwości udzielenia głosu czy miejsca w wierszu komuś, kto w zasadniczy sposób nie jest mną – czyja sytuacja (choćby ze względu na stopień opresji, przemocy, etc.) nie da się w bezpośredni sposób powiązać z moją.
Podkreślmy: te spostrzeżenia nie stanowią w żadnym razie krytyki feministycznych czy akcentujących swój „kobiecy” charakter poetyckich głosów; to, co w całej sytuacji stanowi „problem”, to maskulinizacja zjawiska poezji zaangażowanej. Tradycyjna niedookreśloność kategorii doświadczenia nie pomaga zresztą w precyzyjnym wyartykułowaniu tego rodzaju diagnoz.
Dyskusja nad powyższymi kwestiami – związkiem „zaangażowania” z „kobiecością” i „feminizmem” w poezji – wydaje się na tym etapie nie tyle potrzebna i pożądana, co zwyczajnie konieczna.
* * *
Tytuł antologii pochodzi z wiersza Konrada Góry. Motto zaczerpnęliśmy z utworu „Manifest dobrodzieja” Tomka Pułki, wielkiego nieobecnego.
Paweł Kaczmarski
Marta Koronkiewicz
W do wczoraj nieznanym powietrzu. Beznarodowy jak Vojvodiniec.
W państwie, gdzie z braku Żydów i granic wszędzie
Wygasłe wojny toczy się o macice. O masę perłową narodu
Wleczonego w pyskach przez kundle. O Matkę Boską zwrotną jak F-16.
Zwrotną jak brązowe butelki, bezzwrotną jak zielone. Zdejmując wymiar
Jak trumienny krawiec, cmentarny geodeta, widzę, że zewsząd otacza mnie
Morze przykryte sierścią zgniłych koni, tłuste i połyskliwe jak kauczuk;
Odra, która podchodzi do gardła krwią ziemi, Sowietów i Niemców,
Zastygła w nim. Podobni, ale to oni; widać po cieniach, że mają ich
Więcej. Skoro już wszyscy uparliśmy się oniemieć, przysłano mnie unaocznić to państwu.
Zapierać się i powtarzać, tyle mając do roboty, umierając.
Kątem oka widać
Tę śmierć, co się z nich rodzi, rozbrylający się
W ustach kamień. Kłamstwo sito słów,
Acz język stanowi ich rzeczpospolitą. Prawda?
Drga struna ognia.
Druga strona ognia. Druga strona ognia. Pal!
Czemu ją opluwasz?
Kleszcz; naród mnie skarmił, żebym nim rzygnął, kiedy umiera.
Witajcie Chrzciciele! Malusia Polusia,
Córusia tatusia, który poszedł w księdze.
Z różanego w brunatny krew jej pępowiny.
Ssie palec, mając sutek przy ustach. Urodzony
Lachociąg, będzie z niej pożytek dla starców i gości
Skurwionego plemienia na końcu mapy bez konturów.
(
Miałem
Dla ciebie
Kamień,
Ale ty oddajesz się tym,
Co ich mają całe usta,
Polska
.)
I
Koszmarny anarchista. Brać za pismo
Skórę, człowieka – zdolnego do wolności.
Proste. Nie odebrano mi wolności
Nakazując nocami studiować pismo,
Lecz próbowano odebrać pismo
Za myśl widzenia go w wolności.
II
(Bo podpisujesz listę dla cudzej wolności,
A potem słyszysz, że nie odzyskał wolności
Przezwasze tam niepotrzebne pismo.
Spotykasz go w końcu na wolności.
Jest ci wdzięczny o tamto pismo;
Dzięki niemunawet tam był wolny bez wolności.)
III
Sekunda, przez którą w wolności
Wydajesz się wyraźna jak pismo
Kiedy traktować literę wolności
Językiem po skórze. Internet? Pismo
Klinowe w rozłupanej czaszce. Wolności
Do zła nie ubabrzesz w pismo.
IV
Bo sąd obsiadły psy i prokurator pismo
W pysku nosi, adwokat wolności
Nie broni, nosem wyczuwając pismo
I piżmo cieczki zalewa mu oczy. Pismo
Nieczytelne, pozew oddalony w wolności
Po śmierć, o ile używasz swojej wolności
V
Z pokorą dla tych, co kwestią wolności
Nazywają to, że cię pozbawiają wolności,
Mając na to potwierdzone pismo.
Motłoch rozstrzelony jak pismo,
Które chce znaczyć więcej niż pismo.
Jedynie w ciszy dobiega jęk wolności,
VI
Cierpnąca skóra, alfabet wolności
Ćwiczony batem pogromców wolności.
Jebał ich pies, rozebrać to pismo
Na kości i wywieść ich w pole. Wolności
Za czyny, do których przyznaję się w wolności
Sam tobie, bo tak rozumiem to otwarte pismo,
VII
Że nie sięgniesz wolności, śląc za pismem pismo,
Bo pismo nie kładzie na gardle morderców wolności.
W górę kamienie, czytelne pismo wolności.
Jej powietrze jest klarowane dłutem, to Polska.
W spojrzeniu ukrywa głóg na złomowisku, to Polska.
Błoto, jelenie, szczęk ognia w pszenicy, to Polska.
Turbina na maź braną z kotłowni, to Polska.
Listopad w małym, tłustym, księżycu, to Polska.
Klaser do pająków na zebraniu Rady, to Polska.
Wibr pozostały po urwanym znoju, to Polska.
Zająknięcie w dokładnie utraconej chwili, to Polska.
Bażant, ta kura z turbosprężarką, to Polska.
Jeż i dwoje małych, to w pełni Polska.
Jeż i dwoje małych, to w pełni brak Polski.
Bażant, ta kura z turbosprężarką, to brak Polski.
Zająknięcie w dokładnie utraconej chwili, to brak Polski.
Wibr pozostały po urwanym znoju, to brak Polski.
Klaser do pająków na zebraniu Rady, to brak Polski.
Listopad w małym, tłustym, księżycu, to brak Polski.
Turbina na maź braną z kotłowni, to brak Polski.
Błoto, jelenie, szczęk ognia w pszenicy, jest brakiem Polski.
W spojrzeniu ukrywa głóg na złomowisku, ten brak Polski.
Jej powietrze jest klarowane dłutem, to brak Polski.
(uwaga techniczna dla ewentualnego translatora: w wypadku tłumaczenia tego tekstu na dowolny język, proszę o przekład terminów „Polska” i „brak Polski” na ekwiwalent miejscowy; np. w wypadku tłumaczenia na szwedzki jako „Szwecja”, „brak Szwecji”. Tybetańczykom, Kurdom, Baskom itd., bezpaństwowcom, anarchistom itd. pozostawiam wolny wybór.)
Masownica próżniowa
Detektor metali
Klipsownica
Detektor metali
Komora wędzarniczo-parzelnicza
Detektor metali
Piła do mostków
Detektor metali
Kostkownica
Detektor metali
Wycinarka jelita końcowego
Detektor metali
System natrysku półtusz
Detektor metali
System odprowadzanie krwi technicznej
Detektor metali
Instalacja do odzysku krwi
Detektor metali
Linia ubojowa
Detektor metali
Kojec ubojowy
Detektor metali
Nożyce do nóg i kopyt
Detektor metali
Gilotyna do kopyt i rogów
Detektor metali
Gilotyna do mięsa
Detektor metali
Odbłoniarka
Detektor metali
Opróżniarka jelit
Detektor metali
Oczyszczarka flaków
Detektor metali
Nastrzykiwarka dwunastoigłowa
Detektor metali
Nastrzykiwarka piętnastoigłowa
Detektor metali
Nastrzykiwarka dwudziestoczteroigłowa
Detektor metali
Klipsy do zaciskania przełyków
Detektor metali
Krajalnica automatyczna
Detektor metali
Rolownica szynek
Detektor metali
Maszyna rolowa
Detektor metali
Nacinarka ręczna do mięśni
Detektor metali
Nadziewarka próżniowa
Detektor metali
Kuter próżniowy
Detektor metali
Detektor metali
Detektor metali
Detektor metali
Detektor metali
Przebrnąłem przez rów lepki od jeżyn, wyszczałem się. Podszedłem bliżeji patos
Wstrzymał mi splunięcie. Samą porą roku nie starszy niż czteromiesięczny;
Brzuch mu nawet nie zrudział. Wylęgarnia sensu, które łaknie pierwszeństwa
I ostateczności, aż w końcu zostaje mu żerować na sobie, ogarniając wszystko
Swoją chorobliwą przejrzystością, kiedy ta druzgoce treść, nie zmieniając
Wyrazu. Biel po odwirowaniu barw, horyzont tak strzaskany,
Że jego gruczoły sączą się do gardeł i ściekając głębiej, są już gruczołami
Ziemi. Wojna o Osetię, katastrofa w Madrycie, ludzie, którzy kradli
Drewno, i strach im było hamowania, a nad nimi niebo,
Gwarancja milczenia wszędzie, gdzie zbyt długo utrzymuje się wzrok
W mimowolnym przeczuciu samoutwierdzenia, jakoby dystans był nie do pokonania.
naród, komenda stój.
Zebrało się śliny. – Miałem
chleba. – opowiedział chłopiec
zatrzymany w rozwoju, zamiatał
ulicę za pieniądze mniejsze niźli
na niej leżą. – Miałem ryb.
W 97 Odra
weszła tu do żywa, zajęła
trzy chlewnie, potem stamtąd brali
węgorze jak ogumienie kabli,
brali węgorze i kable bez ogumienia,
czasem ktoś się mylił i z dziewiczą goryczą
pluł wstęgą absmaku w ostatnich podrygach.
Teraz, po tym wszystkim
rzucono ich na pętlę; On, ten chłopiec,
ma tu cokół, pod którym trza
sprzątać, gdzie zgubiłem rabarbar,
wyskoczył z górnej klapy kiedy jąłem biec:
jeszcze czeźnie ich wszystkich nadzieja – pstry
skurwysynie, pan zgubił rabarbar,
całe twoje czucie, przeciw miastu i światu
nikogo tam nie mając trumiennego kwietnia
zgubiłeś rabarbar, zgubiłem rabarbar
przedwcześnie podcięty, łososiowy z wierzchu.
(dla dobrego czytelnika przyjazne będzie czytanie w dowolnej figuracji)
Idzie nadzieja pariasów pod sztandarem z plandeki.
Idzie rójka jebaków na stadion z chityny.
Idzie śmierć ku dołowi, czyta locję nieba.
Idzie pasek sprzedaży po grzbiecie Azjatki.
Idzie godność z zakwefionym pyskiem.
Idzie inna godność tępym szronem gardła.
Idzie wstyd ex catedra plotąc komunały.
Idzie rumor z parteru, śpimy podnajęci.
Idzie wszechfilozof, jego konkubina dzierży zaś monstrancję.
Idzie ruin kobierzec na najświeższą skórkę.
Idą bożki czeredą, najtężej Pan Jezu.
Idzie litość pazerna dla dalszej ofiary.
Miękko stąpa kuna, wlecze jajo gęsi.
Idzie lura do ust spragnionych szacunku.
Idzie i szacunek, skoro go wołają: miesi go piekarczyk o kocim podszerstku
Idzie marazm bólu, jest pusto pod mostkiem.
Idzie młyn w rotację przed skrzepłą Bystrzycą.
Idzie służba, nie może oddychać.
Idzie las; w nim się pochowamy.
Idzie płacz o łzach prawie jak tapioka.
Idzie rzut molochów spod klawiszy miasta.
Idzie nóż komorą, wraca w poręczeniu.
Idzie tlen, w jego samopałach wiruje pół słońca.
Idzie sęk tarcicą: to też jest nadzieja.
że jest się, a po co
Okopań poideł,
nie ma chleba Jedności Narodowej,
okadzeń domostwu,
nie ma chleba Sienkiewicza.
Rokoszy sumienia,
nie ma chleba Marksa i Engelsa,
ulegań Srebrenic,
nie ma chleba Rondo Reagana.
Pasjami opierań,
nie ma chleba Kleczkowska do-i-od torów,
opierań bez pasji,
nie ma chleba Odra Kraszewskiego.
Żywień y bronień,
nie ma chleba Anty-Reymonta,
franczyzy spamiętań,
nie ma chleba Osobowicki z Bujwida.
Strużeń piosnki o usta,
nie ma chleba Jagiellończyka w dwóch kotach,
nalegań, że mimo
jest chleb tu i teraz,
nie –
zasłużony, gorący przez palce
chleb ścierań
o jeszcze.
4 XII 2011
(pierwszy kot z 2001, drugi z „do-wczoraj-i-dzisiaj”)
przyjaciołom zewsząd
Powiada brat robotnik, mówi brat robotnik:
zwierzęta, to znoju zostało uśpione,
tamto – trwogi – powarkując, śpi snem opuszczonej suki.
Powiada brat robotnik, mówi brat robotnik:
zwierzęta, Zima jak szczenna mości się w obejściu,
Ziemia jak mleczna idzie za nią w noc.
Powiada brat robotnik, mówi brat robotnik: