Niepoprawna mnogość - opracowanie zbiorowe - ebook

Niepoprawna mnogość ebook

Opracowanie zbiorowe

3,7

Opis

Antologia dwudziestu czterech najlepszych, najbardziej reprezentatywnych opowiadań współczesnych pisarzy irlandzkich, pod redakcją nagradzanej autorki i dramatopisarki Lucy Caldwell. W większości autorkami opowiadań są kobiety urodzone i wychowane w Irlandii Północnej, ale i takie, które do Belfastu przybyły i tu postanowiły żyć i tworzyć. W antologii znalazły się opowiadania m.in. Eimear McBride, Sally Rooney, Yan Ge, Nicole Flattery, Kit de Waal czy Lisy McInerney, Kevina Barry’ego czy Paula McVeigh.

Niepodważalnym walorem tego zbioru są wybitni polscy tłumacze, którzy postanowili przybliżyć polskiemu czytelnikowi współczesną prozę irlandzką, w szczególności w jej krótkiej formie. Znajdziemy tu tłumaczenia Łukasza Buchalskiego, Krzysztofa Cieślika, Anny Dzierzgowskiej, Dobromiły Jankowskiej, Michała Kłobukowskiego, Jerzego Kozłowskiego, Moniki Skowron, Łukasza Witczaka, Agi Zano oraz Jacka Żuławnika.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 424

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (18 ocen)
3
8
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wikgum

Dobrze spędzony czas

Intrygująca próbka irlandzkiej literatury, aż chce się sięgnąć po więcej.
00

Popularność




Tytuł oryginału Being Various

Przekład opracowanie zbiorowe: Łukasz Buchalski, Krzysztof Cieślik, Anna Dzierzgowska, Dobromiła Jankowska, Michał Kłobukowski, Jerzy Kozłowski, Monika Skowron, Łukasz Witczak, Aga Zano, Jacek Żuławnik

Redakcja Kama Buchalska (przekłady Łukasza Buchalskiego), Ewa Pawłowska (pozostałe opowiadania)

Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek

Projekt okładki Jack Smyth

Projekt stron tytułowych Tomasz Majewski

BEING VARIOUS

First published in 2019 by Faber & Faber Limited

Introduction © Lucy Caldwell, 2019

Original copyright notice:

All the stories are printed here for the first time © 2019 in the names of the individual authors

Lines partially quoted and misquoted in Stuart Neville’s ’Echo’ are from ’I Am the Walrus’, written by John Lennon and Paul McCartney

© Lennon-McCartney, 1967

The extract from Get Carter by Ted Lewis is reproduced by kind permission of the author’s estate and the publishers, Allison and Busby Ltd.

Copyright © 1970, 1992 the Estate of Ted Lewis

Published by arrangement with AJA Anna Jarota Agency

All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation of each story as indicated in the text, respectively, by Łukasz Buchalski, Krzysztof Cieślik, Anna Dzierzgowska, Dobromiła Jankowska, Michał Kłobukowski, Jerzy Kozłowski, Monika Skowron, Łukasz Witczak, Aga Zano, Jacek Żuławnik, 2021

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2021

Wydanie tej książki zostało dofinansowane przez Literature Ireland.

Skład i łamanie Dariusz Ziach

ISBN 978-83-960890-4-5 (EPUB); 978-83-960890-4-5 (MOBI)

Wydawnictwo Pauza

Warszawa 2021

Wydanie pierwsze

Wydawnictwo Pauza

ul. Meksykańska 8 m. 151,

03-948 Warszawa

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Nauczycielom i nauczycielkom

języka angielskiego na całym świecie,

bibliotekom walczącym w słusznej sprawie

Wstęp

Pewnego deszczowego popołudnia, tuż przed Dniem Świętego Patryka, wybrałam się z mężem na spacer z naszego obecnego domu na Whitechapel, żeby obejrzeć wystawę w londyńskim ratuszu. Na zmianę popychaliśmy wózek z maleńką córeczką i pilnowaliśmy trzyletniego synka sunącego na hulajnodze. Wkrótce wpadliśmy w koleiny dyskusji, do której często ostatnio wracamy – gdzie zamieszkamy, gdy (i o ile) tama z londyńskich lat w końcu puści. Rozmawialiśmy o słońcu Sydney, gdzie mieszka jedna z moich sióstr, i o kuzynostwie w Kanadzie. Przed moim przyjściem na świat rodzice rozważali emigrację – duch niedoszłego kanadyjskiego dzieciństwa do dziś migocze w moim życiu tu i tam, ledwie uchwytny kątem oka. Rozmawialiśmy o Europie – Andaluzji, Toskanii, Berlinie – dopóki nie zwróciłam uwagi na to, że wprawdzie ja i dzieci mamy irlandzkie paszporty, więc moglibyśmy się tam przenieść bez żadnych przeszkód, ale po brexicie mój angielski mąż musiałby starać się o zezwolenie na pobyt na prawach współmałżonka. Oczywiście napomknęliśmy również o Belfaście – rozmowę o tym mieście, czasem bardziej, czasem mniej intensywną, prowadzimy nieprzerwanie od lat.

Telefon w kieszeni wibrował mi od żartów i uwag, którymi moja rodzina przerzucała się na WhatsAppie w związku z nadchodzącym meczem rugby z udziałem reprezentacji Irlandii, Wielkim Szlemem i walką o trofeum Triple Crown. Równolegle, na osobności, prowadziłam z mamą o wiele poważniejszą wymianę zdań – o trwającym procesie ulsterskich rugbystów oskarżonych o gwałt. Zastanawiałam się głośno nad tym, do jakiej Irlandii byśmy się przeprowadzili, gdyby kiedykolwiek przyszło nam tam wrócić (czy raczej, z perspektywy mojego męża i naszych dzieci, zamieszkać). Nasze dzieci śpiewają piosenki po bengalsku i świętują z kolegami Id al-Fitr. Ich dzieci będą zaś mieć automatycznie prawo do irlandzkiego obywatelstwa, a to za sprawą mojego genetycznego okruszka, stanowiącego zaledwie jedną czwartą ich pochodzenia w drugim stopniu pokrewieństwa. A nawet jedną ósmą, jeśli wziąć pod uwagę, że moja mama urodziła się w Anglii – to jednak wyrównuje się za sprawą jej decyzji o zamieszkaniu w Belfaście oraz faktu, że jej rodzina pochodziła z Corku.

Często rozmyślam nad tym, w jakiej mierze irlandzkie będą moje wschodniolondyńskie dzieci, w jakiej mierze będą mieć poczucie tej przynależności i swojego prawa do niej. Mój syn w wieku dwóch lat z powagą obserwował plac budowy naprzeciwko naszego mieszkania i karcił dziadzia, który przyjechał z wizytą: „Nie mówi się «bodować», tylko «budować»”. Córce nadaliśmy zangielszczone irlandzkie imię. Wciąż ciągnie nas prąd mojej skomplikowanej relacji z miejscem pochodzenia – to wzbiera, to słabnie, wiruje i podmywa, zmienia kurs.

Wystawa Jestem z Irlandii pod kuratelą Lorraine Maher składa się z portretów wykonanych przez urodzoną na Jamajce fotografkę Tracey Anderson, celebrujących Irlandki i Irlandczyków mieszanego pochodzenia etnicznego, w wieku od jednego do siedemdziesięciu pięciu lat. Według broszurki celem autorki było wypełnienie luki w reprezentacji doświadczenia czarnych Irlandczyków oraz podważenie samej idei irlandzkości. Maher, dorastająca w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w Carrick-on-Suir w hrabstwie Tipperary, nigdy nie dostrzegła w swoim otoczeniu nikogo podobnego do siebie. Artystka wyjaśnia, że przez większość życia nie miała pojęcia o istnieniu innych Irlandczyków o mieszanym pochodzeniu etnicznym. Dorastała w otoczeniu ludzi nieustannie podważających jej irlandzkość i przynależność do swojego kraju.

Przechodziłam od portretu do portretu, odczytując nazwiska modelek i modeli. Power, Fitzpatrick, Behan, Griffin, Ní Eochaidh, Costello, Kelly, Walsh, McGowan, Keogh – trudno o bardziej irlandzkie nazwiska. Przed jedną z fotografii stała kobieta w średnim wieku i płakała. Pomyślałam, jak daleko Irlandia zaszła za mojego życia i ile ma jeszcze do nadrobienia.

Co czyni z pisarki Irlandkę? Pytanie to wyczerpywało mnie i jednocześnie dodawało mi energii od dnia, kiedy zaczęłam się zajmować literaturą.

Urodziłam się i wychowałam na wyspie, która się nazywa Irlandia, ale nigdy nie mówiłam o sobie, że jestem Irlandką, dopóki się nie wyprowadziłam.

Siedzę teraz przy swoim biurku w Londynie, a jednak to o Belfaście myślę „tutaj”.

Posiadam zarówno brytyjski, jak i irlandzki paszport, lecz żaden z nich nie opowiada całej historii mojego pochodzenia. Zawsze czuję się jak oszustka – w mniejszym lub większym stopniu, w zależności od tego, z kim rozmawiam, dokąd jadę, i bez względu na to, którym dokumentem akurat się posługuję.

Kto jest bardziej Irlandką: pisarka urodzona w Irlandii, która wyprowadza się i nie wraca, czy może ktoś, kto urodził się gdzieś indziej, lecz postanowił zamieszkać właśnie tutaj – i znowu mówię: „tutaj”. Czy jest Irlandką pisarka, która urodziła się w Irlandii (na wyspie o tej nazwie), lecz utożsamia się z terytorium należącym do tej drugiej, większej wyspy? A pisarka urodzona poza Irlandią, której rodzice podtrzymują jej tożsamość przez tradycyjne piosenki, obchody Dnia Świętego Patryka i pobudki bladym świtem, żeby oglądać mecze rugby? Co z pisarką urodzoną w Irlandii, której rodzice pochodzą z innych krajów, przez co jest wiecznie prześladowana znienawidzonym pytaniem: „Nie, nie, skąd tak  n a p r a w d ę  jesteś?”.

Wszystkie te pytania kłębiły mi się w głowie, kiedy przygotowywałam tę antologię, najnowszą w serii zapoczątkowanej przez Davida Marcusa. Irlandia przeżywa właśnie złoty wiek literatury: nigdy nie było to bardziej oczywiste. Zależało mi, by uchwycić w niniejszym zbiorze coś z energii tego wybuchu w całej jego różnorodności. Powieści kryminalne z Północy to najbliższe, na co mogliśmy liczyć w kwestii rozliczeń z przeszłością. W Irlandii wykluwa się właśnie nowa odmiana realizmu magicznego. Mamy literaturę dla młodzieży, odważnie zadającą niewygodne pytania o feminizm i integralność cielesną. Nowy modernizm, pełen językowych fajerwerków i intensywnych emocjonalnych doznań. Pisarki i pisarze w szczytowych momentach swojej kariery zwracają całą uwagę na tematy, o których wcześniej się nie mówiło, które lekceważono lub omijano z daleka – i robią to z oszałamiającą żarliwością, bez cienia sentymentalizmu. To twórczość godna przejęcia pałeczki po Elizabeth Bowen, Williamie Trevorze i Seánie O’Faoláinie, snująca współczesne opowieści lekko, z elegancją i wdziękiem.

Pragnęłam się również przekonać, dokąd mogą nas zaprowadzić nowe ścieżki wytyczane dziś przez literaturę irlandzką. Zyskuje ona świeżość narracji i perspektyw, wieloaspektowość wnoszoną przez imigrantów do tego kraju, który od pokoleń definiował się wyłącznie przez pryzmat własnej emigracji. Warto także pamiętać, że kiedy otacza nas tak wiele wspaniałych głosów, nie zauważamy, jakich nam jeszcze brakuje. Marzy mi się, by w przyszłych odsłonach tej antologii przeczytać opowiadania napisane przez osoby pochodzenia polsko-irlandzkiego, syryjsko-irlandzkiego czy Irlandzkich Trawelerów. Chciałabym zobaczyć opowieści o poznanych przez Duolingo wenezuelskich przyjaciołach moich rodziców, którzy przybyli do Belfastu po tym, jak zostali zmuszeni opuścić własny kraj nagle, by ratować własne życie. Albo o babci kolegi mojego synka, która przeprowadziła się do Belfastu w latach pięćdziesiątych z kraju znanego wówczas jako Gujana Brytyjska. Wiele tracimy przez to, że te głosy nie są włączane do naszego wspólnego doświadczenia – mam nadzieję, że znaleźliśmy się w momencie przełomu, kiedy rozbrzmiewają one coraz śmielej, a my wreszcie dajemy im posłuch.

Po głębokim namyśle postanowiłam obrać za otwierającą cezurę porozumienie wielkopiątkowe – i skupić się na pracach autorek i autorów, którzy zaczęli publikować teksty po tej dacie. Ustanowione niedawno – a ostatnio poważnie zachwiane – porozumienie wielkopiątkowe zmieniło dla mojego pokolenia wszystko. Nagle otrzymaliśmy przyzwolenie, również mentalne, na eksperymenty z różnorodnością i jej celebrowanie, na akceptację sprzecznych perspektyw i sposobów istnienia. Od tamtej pory literatura irlandzka doświadczała przełomu za przełomem. Powstał magazyn „Stinging Fly”, a Kevin Barry opublikował zbiór opowiadań There Are Little Kingdoms, którego wpływ na kulturę tamtych czasów jest nie do przecenienia. Zapoczątkowano ruch #WakingTheFeminists (#PrzebudzenieFeministek), domagający się oddawania głosu kobietom na krajowej scenie społecznej i kulturalnej. Wrzała praca historyczek i aktywistów, takich jak Catherine Corless czy Colm O’Gorman, którzy wydobywali na światło dzienne głęboko zagrzebane świadectwa i opowieści. W ostatnich latach ukazały się również piękne i bardzo ważne antologie The Long Gaze Back i The Glass Shore pod redakcją Sinéad Gleeson, wydane przez inne cudowne małe wydawnictwo New Island. Te siostrzane antologie przedefiniowały krajobraz literatury irlandzkiej, przywróciły do kanonu głosy pisarek zapomnianych i zignorowanych, a jednocześnie pomogły wytyczyć ścieżki dyskusji o tym, jakich opowieści brakuje nam nie tylko w kanonie, ale także w codziennym życiu.

Wszystkie opowiadania w tej antologii są nowe i napisane na specjalne zamówienie. Nikt, kto mnie zna, nie będzie zaskoczony, że dwie trzecie wyszły spod pióra kobiet, a jedna trzecia jest autorstwa pisarek i pisarzy z Irlandii Północnej. Dwie trzecie to dzieła osób urodzonych w Irlandii i również dwie trzecie spośród wszystkich twórców mieszka obecnie w tym kraju. Najmłodsi autorki i autorzy są po dwudziestce, ale nie tylko młodzi są tu nowi: wśród najlepszych opowiadań znajdziemy dzieła osób po czterdziestce, pięćdziesiątce i sześćdziesiątce, dopiero zaczynających publikować swoją twórczość.

Niniejsza antologia zarówno jako całość, jak i jako składające się na nią indywidualne historie stawia po wielekroć pytania o naturę współczesnej irlandzkości – pytania, które, podobnie jak te zadawane przeze mnie w sferze osobistej, nie mogą być wyjaśnione, a jedynie bardziej pokomplikowane. Mam jednak nadzieję, że ten zbiór da nam przede wszystkim szansę na celebrowanie – w słowach Louisa MacNeice’a, które są najbliższym odpowiednikiem mojego prywatnego wyznania wiary – „nietrzeźwości rzeczy tak od siebie odmiennych”.

Lucy Caldwell

2018 rok

przełożyła Aga Zano

Yan Ge
Jak zakochałam się w dobrze udokumentowanym życiu Alexandra Whelana

Zanim Alex Whelan stał się częścią mojego życia, był już martwy. Ten fakt uświadomiłam sobie jednak dużo później.

Poznałam Alexa na spotkaniu grupy Filmy Obcojęzyczne Bez Napisów (FOBN). Był drugi marca. Wyświetlano film Jesienne popołudnie. Seans odbywał się w okolicy Meath Street, w kawalerce Eoina (organizatora). Wejściówki kosztowały po osiem euro od osoby (kieliszek czerwonego/białego wina w cenie).

Kiedy dotarłam na miejsce, film już się rozpoczął. Skuliłam się i ukradkiem przemknęłam na miejsce z tyłu pomieszczenia. Alex siedział tuż obok, ale przez cały czas trwania filmu nie zamieniliśmy ani słowa. Dopiero po seansie obrócił się w moją stronę i zapytał o godzinę. Zerknęłam na telefon i odpowiedziałam, że jest piętnaście po dziewiątej.

– Podoba mi się piosenka, którą śpiewali na końcu – oznajmił wtedy. – Jak sądzisz, o czym jest ten film?

– Wydaje mi się, że starzec spodziewał się, że wkrótce umrze, więc zaaranżował małżeństwo córki – odparłam.

– Nie sądzę – pokręcił głową. – Wydaje mi się, że podobała mu się ta barmanka, a córka postanowiła wyjść za mąż, żeby ojciec mógł podążać za własnym szczęściem.

– Czy to nie byłby zbyt niespodziewany zwrot akcji? – zaprotestowałam.

– I bez tego fabuła była dość zagmatwana – przyznał. – Ale czy nie o to właśnie chodzi w całej japońskiej kulturze? O powściągliwość i ulotną miłość?

– Nie wiem zbyt wiele o kulturze Japonii – powiedziałam z uśmiechem.

– Jestem Alex – przedstawił się i uśmiechnął się szeroko.

– Miło mi... Alex – odparłam.

– A jak ty masz na imię? – zapytał.

Podałam mu zatem swoje imię, po czym pokrótce poinstruowałam go, jak je wymawiać. Następnie spytał, co ono oznacza, ja zaś wyrecytowałam naprawdę nudne fakty na ten temat. Zareagował stwierdzeniem, że moje imię jest niewiarygodnie piękne, a ja z pokorą pokiwałam głową i przyjęłam kolejną porcję pochwał dla mojej kultury i moich przemądrzałych przodków.

Ograny scenariusz. Później rozmawialiśmy o pogodzie (zmiennej i deszczowej), miejscu, z którego pochodził (Kilkenny), i jak długo jechało się stamtąd do Dublina (półtorej godziny), i tym podobnych.

– Od jak dawna mieszkasz w Irlandii? – zapytał w pewnym momencie.

– Uwierzysz, jeśli ci powiem, że tak naprawdę jestem z Tipperary?

Roześmiał się w głos.

– Żartujesz!

Zerknął na swój telefon, oznajmił, że musi lecieć z chłopakami na koncert do Vicar Street, i spytał, czy mam jakieś plany.

– Muszę jechać do domu – odparłam. – Późno już.

– Nie ma jeszcze dziesiątej.

– Ale do Tipperary kawał drogi – rzuciłam i podniosłam torbę listonoszkę.

Odpowiedział zduszonym chichotem.

– Dodaj mnie na Facebooku, co? – poprosił, zanim wyszłam. – Nazywam się Alexander Whelan.

Wybaczcie, jeśli nadużyłam waszej cierpliwości – przyznaję, że powyższy dialog nie jest szczególnie interesujący. Musiałam go jednak uwzględnić ze wszystkimi szczegółami, ponieważ był to jedyny raz, kiedy rozmawialiśmy. Teraz już bardzo szybko przejdę do kluczowej części tej historii. Oto co się wydarzyło:

Wracając do mieszkania, dodałam Alexa do znajomych na Facebooku. Było mniej więcej wpół do jedenastej w nocy.

Kiedy dotarłam na miejsce, moja współlokatorka była u siebie w pokoju, ale zostawiła na stoliku kawowym czipsy kukurydziane oraz humus. Usiadłam więc i jadłam, buszując przez niemal godzinę po Instagramie, po czym poszłam do łazienki się wysikać. Była prawie północ.

Zjadłam zbyt dużo czipsów i humusu, żeby zasnąć. Dlatego poszłam do sypialni zająć się pracą dyplomową/przetrawić żarcie. Jakieś dwadzieścia minut gapiłam się w okienko Worda, po czym weszłam na YouTube’a i przez około trzy godziny oglądałam stare seriale z Chin.

W końcu postanowiłam przyszykować się do snu. Poszłam się wykąpać, ale wciągnęłam się w wypełnianie testu („Którą postacią z Gry o tron jesteś?”), więc siedziałam na toalecie przez kolejne dwa albo trzy kwadranse.

Później leżałam w łóżku, przeglądałam telefon i myślałam o swoim dniu. O czwartej czterdzieści siedem nad ranem dostałam powiadomienie z Facebooka, że Alexander Whelan przyjął moje zaproszenie do znajomych. Tak trzymać – pomyślałam. Chciałam wejść na jego profil, może wysłać wiadomość, ale czułam się zbyt zmęczona. Odłożyłam telefon i zasnęłam.

Nazajutrz obudziłam się około południa. Przez pięć godzin krzątałam się i robiłam różne rzeczy, rutynowo zerkając na komórkę co trzy, cztery minuty, Alex jednak nie pisał.

Postanowiłam wysłać do niego wiadomość, kiedy szykowałam obiad: podgrzewałam zupę z Tesco i smarowałam masłem dwie kromki ciemnego chleba. Weszłam więc na jego profil na Facebooku i wtedy zobaczyłam posty pojawiające się na jego tablicy. Spoczywaj w pokoju, Alex. Pękło mi serce, kiedy się dowiedziałem – napisał ktoś. Spoczywaj w pokoju, Stary. Daj czadu w zaświatach – opublikował ktoś inny. I tak dalej.

Był trzeci marca, dziesięć po osiemnastej. Z Facebooka dowiedziałam się, że Alex odszedł rankiem. Miał wypadek, został zabrany do szpitala St James i o szóstej piętnaście zmarł.

O mało nie upuściłam telefonu do zupy marchewkowej z kolendrą.

Nie była to pierwsza cyberśmierć w moim życiu. Ta jednak zdarzyła się w realu. Chyba że nie. Przez cały wieczór podważałam w myślach prawdziwość informacji. Czy mógł to być żart Alexa i jego kumpli?

Oto jak wyobrażałam sobie sytuację:

Alex: Poznałem właśnie całkiem fajną laskę.

Kumpel A: Co ty nie powiesz?

Alex: Jest Chinką. Choć w sumie nie jestem pewien. Twierdziła, że pochodzi z Tipperary. Ale wygląda na Chinkę i ma chińsko brzmiące imię.

Kumpel A: Jeśli coś wygląda jak kaczka i pływa jak kaczka...

Alex: Ej! Moment, właśnie dodała mnie na Facebooku.

Kumpel A: Spoczko. Pokaż jej profilowe.

(Alex pokazuje kumplowi moje zdjęcie profilowe).

Kumpel A: Hm... No nie wiem... To ma być fajna laska?

(Alex zerka na moją fotkę).

Alex: Nie wiem... Tak sądzę? Dobra, nieważne.

(Alex odkłada telefon. Idą się napić, później zaczyna się koncert, więc słuchają muzyki do późnej nocy. Po wszystkim idą do mieszkania któregoś z nich, żeby zapalić haszysz. Około piątej rano, gdy wszyscy są już spaleni, Alex zaczyna krzyczeć).

Alex: Kurwa! Chyba niechcący dodałem ją do znajomych!

Kumpel B: Kogo?

Alex: Tę Chinkę, co ją poznałem.

Kumpel B: Byłeś w Chinach? Mają tam świetne żarcie.

Kumpel C: Księżyc już po nas idzie!

Alex: Kurwa mać. Kurwa. Nie mogę teraz tego cofnąć. Co robić?

Kumpel A: Co robić? To księżycowy człowiek! Księżycowy człowiek chce zamordować księżyc!

Kumpel B: Wyluzuj, leszczu, zaraz ci uratuję dupę.

(B wyciąga telefon i coś pisze).

Kumpel B: Sprawdź swojego Facebooka, Alex.

(Alex wyciąga telefon i sprawdza powiadomienia na Facebooku. Wybucha histerycznym śmiechem).

Kupel A: Co jest? Pokażcie!

(A wyrywa Alexowi komórkę i czyta wpis: Spoczywaj w pokoju, Alex. Pękło mi serce, kiedy się dowiedziałem).

Kumpel A: Epickie! Czekajcie!

(A wyciąga własny telefon i zaczyna pisać na tablicy Alexa. Później Kumple C, D, E i F przyłączają się do zabawy).

Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej prawdopodobny wydawał mi się ten scenariusz. Znaczyłoby to, że Alex nadal żyje. Że być może jest chujkiem, ale za to żywym.

Oto fundamentalne pytanie: jeśli spotykasz gościa, który niby ci się podoba, ale okazuje się chujkiem, to wolisz, żeby pozostał chujkiem bezpardonowym i udawał trupa, czy żeby naprawdę nie żył, ale potencjalnie okazał się dobrym chłopakiem?

Moje spekulacje nie były całkiem bezpodstawne. Zacznijmy od tego, że Alex miał tysiąc dwieście pięćdziesięcioro siedmioro znajomych na Facebooku. W dodatku w ciągu minionego miesiąca zameldował się dwa razy w Vicar Street (dziesiątego i siedemnastego lutego), trzy razy w pubie Grogan’s (siódmego, ósmego i dwudziestego), dwa razy w The Lord Edward (piątego i dwudziestego drugiego), trzy razy w The Long Hall (drugiego, czternastego i dwudziestego piątego) i cztery razy w barze Bowes (dat nawet nie chce mi się sprawdzać).

Rozumiem, że możecie spytać: skoro jest luty, to dokąd miałby pójść, jeśli nie do knajpy? Ale jednak. I co wy na to, gdybym wam powiedziała, że na czternaście wizyt w okolicznych pubach Alex siedem razy czuł się „szalony”, a pięć razy „podekscytowany”? Tylko dwukrotnie oznaczył go ktoś inny, nie miałam więc możliwości ustalenia, jak się czuł wtedy. Ale na zdjęciach z kolegami zdecydowanie wyglądał na zadowolonego. Oni też tak wyglądali.

Czy było zatem możliwe, że Alex to kobieciarz, który zrobił mi żart na Facebooku, ponieważ – zdaniem Kumpla A – nie byłam dość fajną laską?

Z drugiej strony pewne rzeczy sugerowały nieco odmienny styl życia. Na przykład według Goodreads przeczytał pięćset siedemdziesiąt dwie książki, ocenił czterysta dziewięćdziesiąt trzy z nich (średnia ocena: 3,73), napisał osiemdziesiąt dziewięć recenzji. Pracował jako wolontariusz przy licznych (dwudziestu trzech) wydarzeniach organizowanych przez Insomnia Ireland na rzecz osób zmagających się z uzależnieniem od kawy lub z bezsennością. Był gitarzystą zespołu Wyimaginowane Banany, który na Bandcampie udostępnił trzy utwory (Jak zamordować księżyc, Hipopotam oraz Gra telewizor). Przez Airbnb można się było również zapisać na organizowaną przez niego wycieczkę tematyczną „Spacer po Phoenix Park: poznaj drzewa i krzewy Irlandii”. Kosztowała trzydzieści euro od osoby i trzykrotnie została oceniona na pięć gwiazdek.

Itede, itepe.

Siedziałam zgarbiona nad laptopem i sprawdzałam wszystkie statystyki dotyczące Alexa Whelana. Współlokatorka zapukała do drzwi mojego pokoju i powiedziała:

– Przestań wreszcie oglądać chińskie opery mydlane. Pisz pracę.

– Moja matka kazała ci to powiedzieć? – spytałam, nawet się nie odwracając.

– Nie! – oburzyła się. – Ona po prostu martwi się o ciebie, wiesz?

– Wyluzuj. Robię research do pracy – odparłam, przeglądając listę znajomych Alexa.

– Nawet stąd widzę, że siedzisz na Facebooku! – ryknęła współlokatorka i wyszła.

[...]

Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku

na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –

do czytania i dobrej prozy zagranicznej.

Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,

która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.

Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki

z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.

Niepoprawna mnogość to trzydziesta szósta książka

Wydawnictwa Pauza.

Wcześniej ukazały się:

2018

Legenda o samobójstwie – David Vann

Pierwszy bandzior – Miranda July

Nasz chłopak – Daniel Magariel

Historia przemocy – Edouard Louis

Tirza – Arnon Grunberg

2019

Pasujesz tu najlepiej – Miranda July

O zmierzchu – Therese Bohman

Piękna młoda żona – Tommy Wieringa

Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug

Floryda – Lauren Groff

Przyjaciel – Sigrid Nunez

Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall

Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh

Brud – David Vann

Koniec z Eddym – Edouard Louis

Wcześniej ukazały się:

2020

Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz

Linia – Elise Karlsson

Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry

Ta druga – Therese Bohman

Dorośli – Marie Aubert

Turbulencje – David Szalay

Nikolski – Nicolas Dickner

Fauna Północy – Andrea Lundgren

Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård

Pełnia miłości – Sigrid Nunez

Przejście – Pajtim Statovci

Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros

Dziennik upadku – Michel Laub

2021

Halibut na Księżycu – David Vann

Zabierz mnie do domu – Marie Aubert

Utonęła – Therese Bohman

Koniec dnia – Bill Clegg

Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez

Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh

Ostatnie stadium – Nina Lykke