Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 359
Data ważności licencji: 7/16/2032
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Projekt okładki Agnieszka Pasierska
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś
Fotografia na okładce © Michael Chernetsov from Moscow, Russia, CC BY 2.0, via Wikimedia Commons
Copyright © by Alice Lugen, 2025
Opieka redakcyjna Jakub Bożek
Redakcja Ewa Charitonow
Korekta Ewa Ambroch / d2d.pl, Kinga Kosiba / d2d.pl
Skład Robert Oleś
Mapa Wojciech Mańkowski
Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl
ISBN 978-83-8396-158-3
Niektóre ZATO zajmują znaczne tereny, z poligonami i kosmodromami włącznie. W celu uproszczenia na mapie zaznaczono tylko ich punkty centralne.
ZATO mogą obejmować wiele miejscowości, czasami znacznie od siebie oddalonych. W takich wypadkach zaznaczono siedzibę administracji (Mieżgroje) lub centrum (Aleksandrowsk).
Ponad milion obywateli Federacji Rosyjskiej mieszka w ZATO, czyli w miastach zamkniętych ogrodzonych płotami i wymagających przepustek. Lokalizacje wyróżniają niecodzienne obyczaje, które z trudem mieszczą się w głowach osobom pochodzącym z krajów zachodnich. Rosjanie do tego przywykli i mało co ich dziwi. Traktują osobliwości jak element krajobrazu. W tamtą stronę tajga, w tamtą tory do Czelabińska, a w tamtą zamknięty Nowouralsk, w którym punkt obsługi obywateli załatwiających różne sprawy urzędowe znajduje się w tym samym budynku co Centrum Wzbogacania Uranu.
W Rosji istnieje trzydzieści osiem ZATO. Na niektóre składa się kilka miejscowości, o ile ogrodzono również okoliczne wioski. Część chowa się za płotami od ponad siedemdziesięciu lat, na podstawie dekretów podpisanych przez Stalina lub Berię. W trakcie zimnej wojny miasta zamknięte były tak tajne, że oficjalnie w ogóle nie istniały. Publicznie poinformowano o nich dopiero w 1992 roku.
ZATO to skrót od terminu zakrytoje administratiwno-tierritorialnoje obrazowanije[1](lub obrazowanija, w liczbie mnogiej). Rodzimy użytkownik języka rosyjskiego rozumie go jako zamknięty, wydzielony administracyjnie teren bez swobodnego dostępu. W polskim tłumaczeniu najczęściej używa się niewiele mówiącej kombinacji „zamknięta jednostka administracyjno-terytorialna”. Najważniejszy przekaz jest zawarty w pierwszym przymiotniku. Goście nie są tu mile widziani, co daje się dostrzec na każdym kroku. Na tablicy przed wjazdem do miasta Swietłyj napisano: „Stój! Cofnij się! Wstęp do strefy wzbroniony”. Inne znaki ostrzegają, że wtargnięcie osób postronnych będzie równoznaczne z aresztowaniem. Wiosną 2022 roku przy Mieżgorje wisiała kartka w koszulce na dokumenty. Jej autor groził bez zbędnych ceregieli: „Uwaga!!! To jest ZATO! Do intruzów się strzela!”.
Siewiersk – ogrodzenie
CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons
Z powodu sekretów miast zamkniętych Rosjanie nie mogą swobodnie poruszać się po własnym kraju. Płoty ciągną się kilometrami, w wielu miejscach otaczają je pozbawione trawy pasy ziemi. Zazwyczaj starannie zagrabione, aby łatwiej było dostrzec ślady. Na szczycie ogrodzenia mocowany jest poskręcany w spiralę żyletkowy drut kolczasty. Żołnierze regularnie patrolują teren z psami tropiącymi, inni oglądają nagrania z monitoringu. Zabezpieczenia przypominają pilnie strzeżoną granicę państwa, choć po obu stronach płotu znajduje się Federacja Rosyjska.
Nie da się ukryć, że miasta zamknięte budzą zdumienie. Ich historia przypomina najczarniejsze czeluści Związku Radzieckiego w pigułce. Bezpośrednio wiąże się z najbardziej spektakularnymi radzieckimi katastrofami, a zarazem z największymi sukcesami. Wyliczenie ich ciurkiem przypomina scenariusz filmu sensacyjnego, którego scenarzyści zdecydowanie przesadzili z siłą wyrazu i zagęszczeniem nazwisk światowych przywódców.
Również współczesne dzieje nietypowych lokalizacji nie przestają zadziwiać. Wydają się przejaskrawione, nierzeczywiste. Regularnie figurują w raportach specjalistów do spraw bezpieczeństwa i serwisach informacyjnych. Z reguły przy okazji afer na niebywałą skalę lub międzynarodowych awantur, w które zaangażowane są wywiady co najmniej dwóch różnych państw, ewentualnie ponurych wydarzeń i pytań typu: „Skąd pochodził polon-210 użyty do zabójstwa Aleksandra Litwinienki?”.
Lokalizacje były, są i najprawdopodobniej będą przedmiotem dezinformacji. Najpierw przez dekady ukrywano, że ZATO istnieją, następnie zaprzeczano, że pracuje się w nich nad bronią masowego rażenia. Dawniej posługiwano się wyjątkowo toporną propagandą, dziś serwuje się wyrafinowane, wielopłaszczyznowe, wielce zawiłe intrygi.
Około 2010 roku Rosja zaczęła prowadzić zakrojoną na ogromną skalę kampanię dezinformacyjną skierowaną na rynek zagraniczny. Miała ona dowieść, że miasta zamknięte są niepoważnym mitem, demonizowanym przez histerycznie nastawione osoby robiące z igły widły i rzekomo niesłusznie sugerujące, jakoby za płotem skrywano bliżej niesprecyzowane sekrety. Zakończyła się sporym sukcesem, ponieważ namieszała ludziom w głowach.
Zawzięto się zwłaszcza na Norylsk. Ciemny, zimny, ponury jak chmura gradowa, spowity duszącymi wyziewami z zakładów Nornikiel, znany ze śniegu czarnego od brudu i trujący środowisko na potęgę. Tak zwane miasto na kościach, czyli budowane przez więźniów stalinowskich łagrów, z których wielu zmarło w wyniku głodu, zimna i chorób. W czasach radzieckich Norylsk był miastem zamkniętym. Przestał nim być wkrótce po rozpadzie ZSRR. Już w 1994 roku nie figurował w wykazie ZATO, który sporządził wicepremier Oleg Soskowiec[2]. Obecnie Norylsk wymaga przepustek jedynie od cudzoziemców[3], na podstawie zasad zatwierdzonych przez władze miasta, ostatnio zaktualizowanych w 2012 roku[4]. Krótko mówiąc: Norylsk od dawna nie jest miastem zamkniętym, o czym w Rosji wiedzą wszyscy.
Tymczasem w rosyjskich mediach zaczęły pojawiać się artykuły określające Norylsk jako ZATO. Część została przetłumaczona na inne języki. Lansowano zbitkę słów „miasto zamknięte Norylsk”. Rodowici Rosjanie irytowali się i dawali temu upust w komentarzach. Przypominali, że status miasta czarno na białym opisano na jego stronie internetowej. Pytali, czy redaktorzy opanowali trudną sztukę czytania. Komentarze szybko usuwano, a następnie kasowano całe artykuły. Niestety, wcześniej pozycjonowały się w wyszukiwarkach wystarczająco wysoko, by posłużyć jako przypisy do zachodnich publikacji czy zostać dowodem w sporze dotyczącym charakteru Norylska. Takich pseudodowodów wyprodukowano na pęczki.
Kiedy za pomocą powyższych publikacji położono podwaliny pod twierdzenie, że Norylsk jest ZATO, do miasta wpuszczono zagraniczne wycieczki. W Rosji powstały biura podróży dla obcokrajowców oferujące wyjazdy ze zwiedzaniem. Ich pracownicy oraz pośrednicy specjalizujący się w organizowaniu indywidualnych wypraw do Norylska w kółko powtarzali: przepustka, zamknięte, przepustka, zamknięte. Nie kwapili się do wyjaśniania prawdziwego charakteru miasta. Wkrótce uzyskanie przez cudzoziemców przepustki do Norylska było równie nieskomplikowane jak przejście przez bramkę w metrze. Rozdawano je masowo, każdemu, kto sobie życzył.
W rezultacie pojawiły się zdjęcia, relacje i filmy z rzekomo zamkniętego miasta oraz jego opisy. Podróżujący z różnych krajów dowiedli, że z błędnych przesłanek da się wyciągnąć nieskończenie wiele błędnych wniosków. Mówili, że w ZATO nie ma płotu ani żołnierzy z karabinami, nie działają punkty kontrolno-przejściowe – bo w Norylsku takowych nie widzieli. Zaznaczali, że przepustkę otrzymali w błyskawicznym tempie, bez trudu, w sumie nikt jej nie sprawdził, a rosyjskie miasta zamknięte chyba wcale nie są groźne, tylko w gruncie rzeczy bardzo przyjazne. Może stare i obdrapane, ale zupełnie normalne. Żadnych tajemnic nie dostrzegli, a co najważniejsze – na pewno nie widzieli broni do zaatakowania Zachodu.
Na Kremlu zapewne zacierano ręce, gdyż właśnie o to chodziło. Norylsk nie tyle zaczął kojarzyć się z miastami zamkniętymi, ile wręcz stał się pierwszą lokalizacją, która przychodziła ludziom na myśl. Można było o nim czytać i oglądać filmy ile dusza zapragnie. Przeciwnie niż o prawdziwych ZATO, pracujących nad bronią masowego rażenia, niebezpiecznych i stworzonych w celu walki z Zachodem.
Do tych ostatnich nie da się dostać tak łatwo. Przy punktach kontrolno-przejściowych panuje nerwowa atmosfera. Uzbrojeni wojskowi irytują się na osoby, które nie traktują ich z szacunkiem lub nie znają procedur.
Usłana cierniami droga do miast zamkniętych wymaga nieprzeciętnej cierpliwości. Tradycyjnie zaczyna się od odmowy. Do dalszych etapów przechodzą jedynie nieustępliwi. Dziennikarz Iwan Czesnokow, wpuszczony do ZATO Lesnoj, wspomina: „Naprawdę nie jest łatwo dostać się do miasta z zewnątrz. FSB i Rosatom kontrolują wszystkie wjeżdżające osoby. Aby uzyskać przepustkę, przez około półtora miesiąca rozmawiałem z przedstawicielami Elektrochimpriboru. Konieczne było wysłanie im nie tylko wszystkich moich danych, co jest standardowe w wielu obiektach wojskowych w Rosji, ale również wyjaśnienia, z jakim sprzętem i na ile dni przyjadę, a ponadto zapewnienia, że nie zamierzam pisać niczego złego o ich mieście oraz zakładzie, a jedynie udokumentować podróż”[5].
Wspomniane zapewnienie jest powszechną procedurą. Nie sprzyja powstawaniu obiektywnych reportaży z miast zamkniętych. Herb i flaga ZATO Lesnoj przedstawiają schemat budowy atomu wkomponowany w dwa skrzyżowane miecze (popularny symbol wojny w kulturze rosyjskiej). Zakład, z którego przedstawicielami rozmawiał dziennikarz, szerzej znany jako EChP, jest głównym przedsiębiorstwem w mieście. W czasach zimnowojennych wyspecjalizował się w produkcji głowic i pocisków jądrowych. W swoim serwisie internetowym informuje, że zaktualizował misję. Nowa brzmi: „Razem zmieniamy świat na lepszy!”[6].
Zasady wstępu do poszczególnych ZATO ustalają zarządzające nimi podmioty w porozumieniu z Federalną Służbą Bezpieczeństwa (FSB). Procedury wydawania przepustek są tak surowe, że ich ofiarami padają nawet Rosjanie na wysokich stanowiskach. Nietypowa historia wydarzyła się w Siewiersku, mieście zamkniętym z uwagi na liczne sekrety Syberyjskiego Kombinatu Chemicznego. W 2017 roku przepustki nie dostał Władimir Korotkiewicz, były dyrektor generalny owego kombinatu, deputowany do Dumy obwodu tomskiego[7] oraz honorowy obywatel Siewierska[8].
Osobliwa sytuacja wynikła z faktu, że w 2014 roku Korotkiewicz został skazany za nadużycie władzy w głośnej sprawie o daleko idące nieprawidłowości finansowe oraz korupcję, w której sądzono również jego zastępców[9]. Kiedy odsiadywał wyrok, przepustka wygasła. Jego córka próbowała uzyskać nową, ale nie wyrażono na to zgody[10]. W rezultacie Korotkiewicz po wyjściu na wolność nie mógł wrócić do miasta, a co za tym idzie – do swojego mieszkania.
Z pomocą przyszedł kolega, burmistrz Siewierska. Z racji piastowanego stanowiska w wyjątkowych sytuacjach wolno mu było przewieźć własnym samochodem pasażerów bez przepustki. Zasadę wprowadzono, aby nie paraliżować pracy urzędu. Uznano, że ważni petenci, inwestorzy lub podwykonawcy, udający się na pilne spotkania administracyjne, nie powinni czekać trzydziestu dni, aż FSB rozpatrzy podanie i w poszukiwaniu amerykańskich szpiegów przeanalizuje życiorysy wszystkich krewnych oraz przyjaciół wnioskującego do trzeciego pokolenia wstecz. Dlatego burmistrz oraz najwyżsi urzędnicy mogli dostarczyć na obrady swoich gości, a następnie odwieźć ich za szlaban.
Punkt kontrolno-przejściowy w Siewiersku, 2010 r.
XioNoX, CC BY-SA 2.0, via Wikimedia Commons
Tym sposobem honorowy obywatel Siewierska dostał się do Siewierska[11], ale nie mógł z niego wyjechać bez ponownego fatygowania burmistrza i jeszcze kolejnego – żeby wrócić. W praktyce oznaczało to, że burmistrz lub naczelnicy departamentów w urzędzie musieliby zostać szoferami byłego dyrektora Syberyjskiego Kombinatu Chemicznego i wozić go tam i z powrotem przez szlaban. Korotkiewicz apelował w mediach o doprowadzenie sprawy do porządku, co zrobiono w trybie błyskawicznym, czyli po tygodniu[12].
Jeśli obywatel Federacji Rosyjskiej pragnie wjechać do Zaoziorska w obwodzie murmańskim, musi zostać zaproszony przez krewnego mieszkającego w tamtejszym ZATO, który złoży stosowne podanie. Potencjalny gość jest zobowiązany przedstawić zaświadczenia potwierdzające, że: nie był karany, nie ma na koncie przestępstw przeciwko władzy państwowej, nie leczy się z powodu narkomanii ani chorób psychicznych[13]. Oficjalnie w Zaoziorsku nie mieszka ani jeden narkoman. I tak ma zostać.
Żeby odwiedzić najbliższych krewnych w Snieżynsku, trzeba poddać się skomplikowanej procedurze charakterystycznej dla ZATO atomowych o ostrym reżimie. Na początku krewny z miasta zamkniętego musi umieścić bliską osobę w swoim formularzu osobowym. Formularz trafia do służb odpowiedzialnych za wydawanie przepustek. Następnie krewny z ZATO składa podanie z prośbą o przyjazd krewnego, którego chce zaprosić, i wskazuje, że ten człowiek figuruje w jego formularzu osobowym. Służby rozpatrują podanie, co zajmuje od trzydziestu do dziewięćdziesięciu dni. Organy bezpieczeństwa analizują wszystkie informacje o zapraszanym i sprawdzają jego powiązania osobowe. Jeżeli zapraszany nie stanowi zagrożenia, to może wjechać do miasta, ale swoje przybycie musi potwierdzić co najmniej tydzień wcześniej. W Snieżynsku nie może przebywać dłużej niż dziesięć dni, gdyż zostanie wyrzucony siłą i nigdy więcej nie wjedzie[14].
Największym zainteresowaniem wśród Rosjan cieszy się Sarow, należący do Rosatomu. Wielu chciałoby uzyskać przepustkę. Wniosek trzeba złożyć do Federalnej Służby Bezpieczeństwa, po czym uzbroić się w cierpliwość. Według obowiązujących przepisów zgoda wydawana jest tylko w trzech przypadkach. Po pierwsze: na zaproszenie rodziców, dzieci, małżonka lub rodzeństwa mieszkających w ZATO. Dalsi krewni nie wchodzą w rachubę. Po drugie: gdy wnioskujący podpisze umowę o pracę z zakładem znajdującym się na terenie miasta. Trzeci przypadek to oficjalna delegacja na specjalne wydarzenie, którego organizator zawnioskował o przepustki dla uczestników.
Powyższe scenariusze dotyczą wyłącznie obywateli Federacji Rosyjskiej. Cudzoziemcom nie wolno odwiedzać miasta, chyba że FSB uzna obecność danej osoby w Sarowie za niezbędną. Jednak szanse na to są tak niewielkie, że zdecydowanie łatwiej będzie wybrać się na Antarktydę.
W serwisie Telegram oraz na rosyjskich grupach dyskusyjnych toczą się długie debaty o wielorakich kłopotach formalnoprawnych występujących podczas załatwiania spraw po obu stronach strefy zamkniętej oraz uzyskiwania przepustki. Niektóre wydają się egzotyczne.
„Mieszkam w Sarowie, mam dziewczynę poza strefą. Co zrobić, żeby mogła przyjechać do mnie w gości?” „Weź z nią ślub za strefą. Jako żona dostanie przepustkę”.
„Chciałbym kupić samochód w Sarowie. Jak go obejrzeć?” „Nie da się. Możesz kupić w ciemno albo niech sprzedawca wyjedzie za szlaban i stanie na poboczu”.
„Czy mogę przywieźć narzeczonego spoza strefy do domu, żeby poznał moich rodziców? To będzie mój przyszły mąż, prawie jak rodzina”. „Nie”.
„Chcę zwiedzić muzeum w Sarowie, ale nie mam tam bliskich krewnych ani delegacji. Można?” „Nie”.
„Mój dziadek jest pochowany w Sarowie, ale obecnie żaden krewny tam nie mieszka. Czy mogę wejść do miasta? Tylko na chwilę, na cmentarz, żeby położyć kwiaty”. „Nie”.
„Chcielibyśmy przyjechać do Sarowa, żeby nakręcić film do internetu. Można?” „Nie! Jeszcze czego! Normalni wy jesteście?!”
Rozważaniom towarzyszy daleko idąca podejrzliwość, momentami uderzająca w lekko paranoidalne tony.
„Czy mogę nająć glazurnika spoza strefy do remontu łazienki?” „Nie. Dziwny pomysł, szczerze mówiąc. Skąd się wziął? Czyżby nie było glazurników w strefie? Sam znam dwóch”.
„Czy można wjechać do Sarowa tylko na chwilę, żeby się pomodlić w monasterze?” „Nie. A czemu akurat tam musisz się modlić? Bóg jest wszędzie”.
Podczas przeglądania rosyjskojęzycznego internetu można natknąć się na wpisy rzekomo wieszczące zmiany. „Czy Sarow wolno odwiedzić bez przepustki?” „Czy przepustki do Sarowa zostaną wreszcie zniesione?” „Czy Sarow przestanie być ZATO?” Potwierdzają prawo nagłówków Betteridge’a. Nie, nie i nie.
Siewieromorsk – punkt kontrolno-przejściowy
Сергей Шинкарюк, CC BY 2.0, via Wikimedia Commons
Najłatwiej jest tym, którzy mają bliską rodzinę w strefie zamkniętej. Zwłaszcza osoby planujące przeprowadzkę mogą pobłądzić w labiryncie procedur. Żeby kupić lub wynająć mieszkanie w Sarowie, należy być na stałe związanym z miastem. Meldunek można uzyskać na podstawie umowy o pracę z zakładem w ZATO, ale nie sposób tak po prostu przyjść na rozmowę kwalifikacyjną z ulicy, bo do tego niezbędna jest przepustka. Zarazem mało kto decyduje się na przeprowadzkę i rozpoczęcie pracy w mieście zamkniętym bez uprzedniego zapewnienia sobie mieszkania. Tymczasem nie wydaje się przepustek w celu oglądania nieruchomości do wynajęcia lub ich zakupu tytułem przyszłej przeprowadzki, jeśli wnioskujący nie ma jeszcze umowy o pracę, i kółko się zamyka.
Wieloaspektowa ochrona miast zamkniętych spowodowała powstanie kontrwywiadowczej biurokracji. Współczesne regulaminy wstępu, choćby do Sarowa, nie pozostawiają złudzeń, że Rosjanie chronią ZATO również przed Rosjanami. Dlatego arcybanalne czynności urosły tu do rangi operacji wagi państwowej. Funkcjonariusze służb specjalnych i urzędnicy zajmują się sprawami, do których w ogromnej większości krajów nikt by ich nie oddelegował. Na przykład tym, że jedna pani pragnie równo za dwa miesiące ugotować na niedzielny obiad knedle oraz zaprosić do ich skosztowania brata z innego miasta, a drugiej pani zepsuła się lodówka i chciałaby serwisanta spoza strefy.
Wielu mieszkańców ZATO nie pracuje w tajnych zakładach, a ich wiedza o tajemnicach państwowych plasuje się w okolicach zera i nie odbiega od stopnia poinformowania losowo wybranej osoby. Mimo to podlegają procedurom. Tu nic nie jest zbyt błahe, ponieważ wszystko ma strategiczną wagę. Rząd musi wiedzieć o najdrobniejszym szczególe, na przykład o tym, kim jest wspomniany wyżej brat kobiety, która planuje ugotować knedle, i czy na pewno figuruje na liście krewnych uprawnionych do składania wizyt. Rozmiar powstałej machiny powala na kolana.
Milion mieszkańców, a każdy raz na jakiś czas czegoś potrzebuje. Kontrwywiadowcze tryby muszą przemielić tabuny wizyt towarzyskich i rodzinnych, obywatela pytającego, czy można kupować patelnie przez internet, drugiego, który skarży się, że w całym mieście nie ma sklepu z dętkami do roweru, oraz trzeciego, który chciałby opublikować na Telegramie film z zachodem słońca nagrany z balkonu, ale boi się, że nie wolno, bo tajny zakład wszedł w kadr. Do tego należy doliczyć osoby spoza strefy. Tysiące spraw związanych z zaopatrzeniem, pracą, nieruchomościami, wycieczkami, ślubami, rozwodami, wyjazdami, przeprowadzkami, delegacjami, opieką nad dziećmi. Wszystko musi zostać sprawdzone.
Co oczywiste, od otrzymanej decyzji część obywateli będzie się odwoływać. Składać nowe prośby lub skargi wymagające kolejnych odpowiedzi. Jedna sprawa może się ciągnąć tygodniami, miesiącami, a nawet latami. Na wszystko trzeba odpisać, podając podstawę prawną, na przykład na zażalenie, które skierowano do władz Żeleznogorska: „Dzień dobry. Mieszkam w Krasnojarsku, a moja małoletnia córka z moją starszą matką w Żeleznogorsku. W piątek 22.05.2020 roku, w związku z urlopem, złożyłam wniosek o pozwolenie na wjazd do Żeleznogorska, żeby odwiedzić moje dziecko. Przedstawiłam wszystkie dokumenty, ale plik w formacie .doc się nie otwierał. W sobotę 23.05.2020 roku napisałam drugi wniosek. Dzisiaj, 25 maja, zadzwonił do mnie Oleg Borysowicz i odmówił mi możliwości wjazdu do ZATO Żeleznogorsk w celu odwiedzenia dziecka, łamiąc prawa człowieka i wskazując jako powód to, że nie mam meldunku w ZATO Żeleznogorsk”[15]. Wyczerpująca odpowiedź burmistrza liczy prawie sto linijek i przywołuje kilka aktów prawnych[16]. Zanim powstała, należało sprawdzić daty, procedury, archiwalną dokumentację oraz ustalić stan faktyczny, między innymi poprzez rozpytanie urzędnika, czy naprawdę odpowiedział tak, jak twierdzi kobieta. Jedno pismo, a pracy co najmniej na parę godzin. Podobne podania płyną do wszystkich ZATO szerokim strumieniem i nigdy nie przestają. Ile wniosków jest rozpatrywanych rocznie? Ilu pracowników do tego zatrudniono? Nie wiadomo. Dane są utajnione z powodu bezpieczeństwa państwowego.
Pokrętne przepisy wstępu do miast zamkniętych wyglądają tak, jakby ustawodawca między słowami zachęcał do ich obejścia. Nieprzypadkowo termin „łapówka” ma w języku rosyjskim kilkanaście synonimów. Powstały, ponieważ ewidentnie były potrzebne. Niektóre można uznać za bardzo wyszukane, na przykład „podatek abisyński” lub „baranek w papierku”. Wydaje się, że zjawisko ma wszechstronne zastosowanie, ale skargi w mediach społecznościowych rzucają ciekawe światło na sprawę. Podobno w ZATO jest tak anormalnie, że nawet łapówka nie pomaga. A w takim przypadku Rosjanie nie wiedzą, co robić, i bezradnie rozkładają ręce.
Dowód w sprawie ma stanowić przekazywana pocztą pantoflową historia Saszki, który z sobie tylko znanych przyczyn uparł się, że odwiedzi ZATO, mimo że nic konkretnego nie miał tam do zrobienia. Został kilkukrotnie odpędzony od szlabanu, następnie próbował szczęścia ze zwitkiem rubli. Nie pomogło. Wojskowy machnął głową w stronę kamer, stwierdził, że nie szuka problemów i nie złamie rozkazu dowódcy. Był nieugięty.
Saszka postanowił zatem udać się z barankiem w papierku do urzędników w mieście zamkniętym. Ze zgrozą uświadomił sobie, że siedziba urzędu znajduje się za punktem kontrolno-przejściowym, więc aby wręczyć łapówkę w sprawie wydania przepustki, musiałby uprzednio tę przepustkę uzyskać. Zadzwonił, chcąc wywabić urzędnika na spotkanie za szlabanem, ale został wyśmiany. Rozmówca nigdzie się nie wybierał. Poinformował, że przepustki wydaje FSB, a nie urząd.
Saszka wypełnił wniosek, po czym natrafił na kolejny mur nie do przeskoczenia: nie da się wysłać mailem koperty z rublami. Korupcja, jak wszystkie grzechy, lubi dyskrecję, lecz nikt nie wyrażał chęci, aby osobiście spotkać się z Saszką, najlepiej po ciemku i w ustronnym miejscu. Nie widząc innego wyjścia, Saszka nadał dokument tradycyjną pocztą, owinąwszy nim ruble. Nie potrafił podać ważnego powodu tłumaczącego konieczność jego odwiedzin ZATO. W stosownej rubryce napisał: „Bo chcę”. Otrzymał odmowę, a wraz z nią wysłane pieniądze. Wszystkie. Co do kopiejki. Na dołączonej kartce wyczytał, że wniosek nie wymaga uiszczenia takiej opłaty administracyjnej, w związku z powyższym nadane ruble podlegają zwrotowi. A jeśli zaplątały się do koperty przypadkiem, zaleca się staranniejsze pilnowanie mienia.
Korespondencja Saszki z FSB wywołała niemałe zdumienie. Wokół korupcji narosły powszechnie akceptowane zwyczaje społeczne tworzące swoisty savoir-vivre, ugruntowany przez pokolenia i znajdujący odbicie choćby w przysłowiach. Porzekadła: „Przed Bogiem [stań] z prawdą, przed sędzią z łapówką”, „Sąd może i prosty, ale sędzia krzywy” oraz „Nie posmarujesz, nie pojedziesz”, narodziły się w jeszcze carstwie ruskim, najprawdopodobniej około XVII wieku. Z czasów Imperium Rosyjskiego pochodzi słynne: „To nie łapówka, tylko prezent”.
Odesłanie rubli do wnioskującego o przepustkę Saszki było zachowaniem ekstremalnie nierosyjskim. Dziwactwem nie do opisania. Zupełnie jakby siedzibę Federalnej Służby Bezpieczeństwa wzięli szturmem i opanowali obcokrajowcy, którzy Rosję widzieli tylko na mapie, a tym samym nie poznali elementarnych kodów kulturowych.
– Co to za ludzie? – pytał zdezorientowany Saszka.
Nietrudno odgadnąć, że musiał zrezygnować z wizyty w ZATO. Jego dzieje, niemożliwe do potwierdzenia ani podparcia żadnym sensownym źródłem, są przytaczane przez Rosjan, aby wykazać, że miasta zamknięte nieprzypadkowo nazywane są zamkniętymi.
Warto nadmienić, że płynące z Rosji oficjalne i nieoficjalne opowieści zmieniały się w czasie. Przed aneksją Krymu i wybuchem wojny w Donbasie ZATO powszechnie uważano za osobliwy zimnowojenny folklor pozostały po czasach radzieckich. Mawiano:
– To postradzieckie półtrupy ekonomiczne. Trzeba je wiecznie reanimować dotacjami z Moskwy, bo inaczej wyzionęłyby ducha.
Z Rosjanami dawało się wówczas porozmawiać o ZATO. Czasami wyrażali się kpiąco:
– Ogrodzili się od nas płotami, bo niby mają wielkie sekrety. Czy pani wie, na czym polega ten największy? Nie? To powiem pani. Na tym, że z magazynów mienia państwowego kradną ile wlezie, a złodzieje z prokuratorami piją wódkę przy jednym stole. Dlatego zguba się nie znajdzie. Wiadomo, że koledzy nie będą łapać kolegów.
Konwersacjom o instytutach i innowacjach technologicznych towarzyszył dalece idący sceptycyzm.
– Nie wiem, jak teraz u nich jest, ale w latach dziewięćdziesiątych znajomy z prowincji zatrudnił się w ZATO. Spodziewał się cudów na kiju, a zastał biedę z nędzą gorsze niż tam, skąd pochodził. Przynieśli lutownicę, żeby robotnicy mieli narzędzie pracy. Parsknął śmiechem i powiedział: „Nie wolno wynosić eksponatów z muzeum, chłopcy. Odnieście z powrotem. To na pewno ta sama lutownica, którą Noe zabrał na arkę, a przez was jakiś muzealnik szuka zabytku”. Żaden się nie uśmiechnął. Zezłościli się, popatrzyli spode łba.
Aneksja Krymu i wybuch wojny w Donbasie zmieniły oblicze miast zamkniętych. Oficjalna wersja głosiła, że w znakomicie wyposażonych zakładach pracuje się nad ultranowoczesnymi technologiami. Mieszkańcom ZATO objaśniono, że powinni zachować szczególną czujność kontrwywiadowczą, albowiem właśnie wybuchła druga zimna wojna.
Rozmówcy ulegli przeistoczeniu. Nie mieli ochoty na pogawędki, irytowali się z błahych przyczyn.
– Czemu Zachód interesują nasze sekretne miasta zamknięte? Są nasze, sekretne i zamknięte. Tyle w temacie.
Zainteresowanych problematyką kierowano do Norylska. Ba! – nawet zapraszano. Wszak wedle rozpisanych na Kremlu porządków Norylsk to ZATO. Nie tylko można było, ale wręcz należało go oglądać, czy się chciało, czy nie. Cudzoziemcy znający zagadnienie wzbudzali ogromny niepokój. Oświadczenie: „Nie interesuje mnie Norylsk, ale miasta zamknięte”, stawiało na baczność, jakby właśnie zawyła kontrwywiadowcza syrena alarmowa.
Od początku inwazji na Ukrainę w ogóle nie sposób porozmawiać z Rosjanami, ponieważ zgodnie z nową narracją ZATO zajmują wyłącznie zachodnią agenturę, która zrozumiała, że właśnie tu pracuje się nad nową technologią mającą zmieść szpiegów z powierzchni Ziemi – razem z zatrudniającymi ich państwami.
Żeby zrozumieć, czy faktycznie zmiecie, co tak naprawdę znajduje się w tych nieszczęsnych ZATO i dlaczego doczekały się przydomka „wylęgarnia problemów”, należy cofnąć się w czasie o wiele lat. Do początku wielowątkowej, zagmatwanej opowieści o równie zagmatwanych sekretnych miastach. Zajrzeć do ściśle tajnych radzieckich dekretów i obejrzeć pod lupą zawarte w nich pomysły, z powodu których ta opowieść nieśpiesznym krokiem zacznie zmierzać w stronę horroru.
Miasta zamknięte to projekt militarny z czasów stalinowskich, bezpośrednio odpowiadający na potrzeby radzieckiego wojska. Od pierwszego dnia funkcjonowania instytuty badawcze za płotami zajmowały się nauką w służbie Ministerstwa Obrony, czyli skoncentrowaną na udoskonalaniu techniki i broni, które pozwoliłyby pokonać wrogów.
Wszystkie kwestie dotyczące sekretnych lokalizacji są skomplikowane. Podobnie przedstawia się geneza ZATO. Nie sposób podać dokładnej daty powstania miast zamkniętych, a do wyboru są dwie wersje początku historii.
Samo stawianie płotów może pochwalić się długim rodowodem. Grodzenie terenów wojskowych to pomysł równie stary jak tereny wojskowe, praktykowany powszechnie od stuleci. Rosjanom również nie był obcy. Już za panowania cara Iwana Groźnego obozy otaczano płotami, podobnie jak specjalne, niewielkie osady przeznaczone dla wojskowych i ich rodzin. W Imperium Rosyjskim rozwijały się silnie ufortyfikowane, odizolowane twierdze wojskowe, na przykład Kronsztad w Zatoce Fińskiej czy Sewastopol[1]. Od XIX wieku grodzono ważniejsze porty i bazy morskie.
Dwudziestowieczne miasta zamknięte wniosły nową jakość. Znaczną część mieszkańców stanowili cywile, a nie żołnierze, jak bywało wcześniej. Ponadto lokalnej społeczności nie tworzyła przypadkowa zbieranina poborowych i dowódców, lecz w dużej mierze starannie dobrani ludzie nauki wyspecjalizowani w wąskiej dziedzinie. Ich wiedza była niezbędna do prowadzenia przedsiębiorstwa, wokół którego zbudowano miasto. A wszystkiemu przyświecała idea militarna.
Pomysł narodził się w latach trzydziestych XX wieku. Wówczas zaczęły powstawać miasteczka zajmujące się wyłącznie prowadzeniem badań lub eksperymentów na potrzeby radzieckiego wojska oraz tajne poligony z osiedlami mieszkaniowymi. Miały wiele cech przyszłych ZATO z ery atomu: były izolowane, pracowały w reżimie tajności i zajmowały się strategicznie ważnymi projektami.
Czas nie był przypadkowy. W latach trzydziestych w radzieckiej nauce brylowały osoby dobierane według klucza partyjnego i osobistych sympatii Stalina. Część z nich nie wzbudzała zastrzeżeń, ale bez niektórych nie może się obejść ani jedno opracowanie poświęcone pseudonauce. Z wygłaszania absurdów słynął na przykład bardzo lubiany przez Stalina, ceniony na partyjnych salonach Trofim Łysenko, który postawił sobie za cel obalenie dokonań Darwina oraz elementarnych praw genetyki. Przez ćwierć wieku szefował Instytutowi Genetyki Radzieckiej Akademii Nauk, uwstecznił podległe mu wydziały do mentalnego średniowiecza i ośmieszył kraj na arenie międzynarodowej. Rosjanie do dziś spierają się o to, czy Naczelny Genetyk ZSRR naprawdę wygłosił z mównicy Wszechzwiązkowej Akademii Nauk Rolniczych im. Lenina przypisywane mu zdanie: „Genetyka to sprzedajna dziwka imperializmu”. A jeżeli tak, to czy padło słowo szlucha, czy mocniejsze, jako że w źródłach panuje niezgoda.
W latach trzydziestych ludzie pokroju Łysenki zajmowali ważne stanowiska w Akademii Nauk, zatwierdzali podręczniki oraz obowiązującą wykładnię. Jedni drugich cytowali, jedni drugim wręczali dyplomy, nadawali tytuły naukowe i składali gratulacje. Stalin otoczył się przyklaskującą mu zgrają pochlebców o mocno dyskusyjnych kompetencjach. Wysoko cenił swoich naukowców, nie miał życzenia słuchać zdań odrębnych, ale chętnie dawał posłuch poradom wróżów oraz wszelkiej maści szarlatanów, którzy doradzali wodzowi, jak zawojować świat.
Wojsko patrzyło na to wszystko z rosnącą dezaprobatą. Chciało działającej broni, skonstruowanej przez kompetentnych specjalistów. Dostawało opowiadające niedorzeczności towarzystwo wzajemnej adoracji i samozwańczych czarodziejów.
Sztab generalny postanowił stworzyć alternatywną Akademię Nauk, zignorować partyjnych uczonych, prowadzić własne prace w zamkniętych ośrodkach wojskowych siłami własnych specjalistów i nie tracić czasu na słuchanie oficjalnych wykładni. Wojsko wyłowiło co zdolniejszych cywilów z oderwanego od rzeczywistości dworu Stalina, wzięło ich pod swoje skrzydła, a resztę pracowników zrekrutowało w nietypowy sposób.
Narodził się nieznany w innych państwach obyczaj poszukiwania kompetentnego personelu pośród skazanych, ponieważ spora część intelektualnego kwiatu ZSRR przebywała w stalinowskich łagrach jako element niebezpieczny politycznie. Mechanizm łagrowej rekrutacji wykorzystywano przez długie lata, również na potrzeby przyszłego wyścigu w kosmosie. Najbardziej znanym przykładem zrekrutowanego jest inżynier Siergiej Korolow, zwany ojcem radzieckiej kosmonautyki, który do Centralnego Biura Konstrukcyjnego trafił prosto z łagru na Kołymie i płynnie przeszedł z odsiadywania kary za współtworzenie antypaństwowej organizacji dywersyjnej do projektowania samolotów, a następnie rakiet i statków kosmicznych.
Wojskowych naukowców postanowiono odizolować nie tylko ideologicznie, ale również fizycznie. Dlatego w latach trzydziestych zaczęto tworzyć tak zwane naukogrady, miasteczka naukowe. Mieszkali w nich niemal wyłącznie wojskowi oraz personel badawczy z rodzinami. W ścisłej tajemnicy prowadzono tam badania z zakresu biologii, energetyki, elektroniki oraz szeroko rozumianej techniki wojskowej[2].
Partia finansowała miasteczka naukowe, ale trzymała się od nich z dala, co w praktyce oznaczało, że nie wprowadzała nakazów, zakazów, oficjalnej wykładni, poprawności politycznej i najzupełniej zbędnych rad wodza. Personel pracował bez propagandowej otoczki, co przyniosło rezultaty. Naukogrady odegrały ogromną rolę w zbudowaniu fundamentów myśli technicznej, która w kolejnych dekadach została wykorzystana między innymi w programie kosmicznym.
Zazwyczaj miasteczka naukowe były niewielkie. Mogły stanowić wydzieloną dzielnicę miasta lub osadę, w centrum której ulokowano instytut badawczy. Naukowcom i ich rodzinom zapewniano mieszkania oraz zadowalające wynagrodzenie. Praca była równie owocna, co wygodna. Zgromadzenie specjalistów w jednym miejscu ułatwiało komunikację, wymianę doświadczeń i pomysłów. W pierwszej połowie lat trzydziestych, gdy na europejskim horyzoncie zamajaczyło widmo wielkiej wojny, Związek Radziecki szykował się do wejścia w tryb gospodarki wojennej, a naukogrady obrały kurs na militaria.
Ich pracę przerwał wielki terror. W polowaniu urządzonym przez Stalina na własnych obywateli przelano krew milionów. Wódz wszędzie widział wrogów, zatem przetrzebił również szeregi armii. Podejrzenia o spiski, zdrady i szpiegostwo w połączeniu z reżyserowanymi procesami i wymuszanymi na torturach zeznaniami przyczyniły się do stracenia blisko połowy najwyższego dowództwa, w tym trzech z pięciu marszałków i czterdziestu tysięcy oficerów.
Wybuch II wojny światowej przyśpieszył prace na poligonach i badania niezbędne dla wojska, ale przez czystki brakowało doświadczonych kadr. Dawało się również odczuć, że nie ma kto dowodzić armią. Przy czym doświadczonych ludzi pozabijał nie wrogi najeźdźca, ale Najwyższy Wódz Sił Zbrojnych Związku Radzieckiego.
W 1942 roku w Stanach Zjednoczonych rozpoczął się projekt Manhattan, mający na celu stworzenie bomby bazującej na energii jądrowej. Realizowano go w Los Alamos National Laboratory. Związek Radziecki był znakomicie poinformowany o pracach nad amerykańską bombą i szczegółach zinfiltrowanego na wylot projektu Manhattan. Radzieckie służby wywiadowcze czerpały wieści z pierwszej ręki z pomocą takich źródeł jak: Klaus Fuchs, Theodore Hall czy David Greenglass. Podczas gdy amerykańska koncepcja rozwijała się od zera, Rosjanie, dzięki swoim szpiegom, posiedli ogrom informacji technicznych, w tym zalecenia dotyczące separacji izotopów. Stąd się wzięło prześmiewcze powiedzenie definiujące różnicę między amerykańskim a radzieckim programem atomowym: ten pierwszy opierał się na badaniach naukowych przeprowadzanych w Stanach Zjednoczonych, a ten drugi – również.
11 lutego 1943 roku Państwowy Komitet Obrony ZSRR wydał postanowienie dotyczące prac nad uranem, które stało się fundamentem radzieckiego programu nuklearnego. Dokument oznaczono jako ściśle tajny, podpisał go Wiaczesław Mołotow. Jego główny punkt głosił: „Naukowe kierownictwo prac nad uranem powierzyć profesorowi I. W. Kurczatowowi”[3].
Igor Kurczatow uważany jest za ojca radzieckiej bomby atomowej, a Ławrientij Beria – za ojca wszystkich atomowych ZATO, które powstały przy okazji realizacji dzieła. Pierwszy i najbardziej burzliwy etap radzieckiego projektu atomowego przypadł na lata 1943–1953, kiedy powstały wszystkie ZATO należące obecnie do Rosatomu[4]. Sam Rosatom ujmuje genezę swoich miast zamkniętych w słowach: „Według danych radzieckiego wywiadu w Stanach Zjednoczonych, które podczas II wojny światowej były sojusznikami ZSRR, w tajemnicy toczyły się prace nad bombą atomową”[5]. Związek Radziecki wychodził z założenia, że sojusze są chwiejne jak chorągiewka na wietrze i należy posiadać uzbrojenie co najmniej tak dobre jak przyjaciel. A w idealnym scenariuszu – lepsze.
Atak atomowy na Hiroszimę i Nagasaki przyśpieszył prace, ponieważ bezdyskusyjnie wykazał, że nowa broń działa. 20 sierpnia 1945 roku na Kremlu powołano komitet do spraw pilnego zbudowania radzieckiej bomby atomowej. Na jego czele stanął Beria, któremu Stalin przyznał praktycznie nieograniczone uprawnienia w zakresie korzystania z wszelkich zasobów, lokalizacji, ośrodków naukowych i fabryk w dowolnym miejscu Związku Radzieckiego[6]. Brzmiało szumnie i dumnie, jednak wystarczyło się rozejrzeć, aby zauważyć, jak niewiele znaczyły przywileje.
Trzy miesiące wcześniej w Europie zakończyła się wojna. Miliony żołnierzy zginęły na froncie. Ich los podzieliły miliony cywilów. Taktyka spalonej ziemi i działania wojenne zrujnowały ogromne połacie Związku Radzieckiego, w tym praktycznie całe zachodnie ziemie kraju, przez które przetoczył się front. Niektóre miasta zostały zniszczone w osiemdziesięciu lub nawet dziewięćdziesięciu procentach, na przykład Woroneż, Sewastopol i Kursk. Dzisiejszy Wołgograd po bitwie stalingradzkiej i bombardowaniach Luftwaffe przypominał stertę gruzów. Przemysł ciężki ledwo zipał, ponad trzydzieści tysięcy zakładów przemysłowych zostało zniszczonych, podobnie jak mosty drogowe i koleje na zachodzie ZSRR, lotnictwo znajdowało się w stanie agonalnym, flota wymagała remontów, infrastruktura była w opłakanym stanie. Ponad dwadzieścia milionów ludzi straciło dach nad głową, sieroty, wdowy oraz inwalidzi oczekiwali na pomoc państwa. Brakowało niemal wszystkiego i niemal wszystkich, w tym wykwalifikowanych specjalistów.
Wojsko, służby i partia zachowywały się tak, jakby były na ringu. Walczyły o fundusze, zasoby kadrowe, deficytowe towary. Oczywiście wygrał Beria ze swoim projektem atomowym, mimo że w międzyczasie wojsko wyłowiło najlepszych inżynierów do przeprowadzenia analizy światowego systemu gniazdek elektrycznych. Od lat trzydziestych XX wieku w Związku Radzieckim powszechnie używano gniazdek wykonanych według niemieckiego projektu, a tym samym z rozstawem pod niemieckie wtyczki. Wydawało się to niegroźne, ale okazało się katastrofalne w skutkach. Kiedy żołnierze III Rzeszy parli na Moskwę, czuli się jak w domu, gdyż bez trudu podłączali do prądu wszelkie urządzenia, a radiostacje w znaczący sposób ułatwiały wymianę meldunków. Dlatego po wojnie radziecki sztab generalny postanowił zrobić porządek z gniazdkami i zaprojektować tak dziwacznie niestandardowe, żeby już nikt niczego do nich nie podpiął.
Wkrótce Beria przystąpił do atomowego dzieła. Kraj odkopywano z gruzów, bieda wyła z każdego kąta, dzieci w sierocińcach notorycznie jadły brukiew, bo niczego innego nie było. Tymczasem najlepsi inżynierowi pochylali się nad planami zakładów i miast zamkniętych projektu atomowego. Niebawem skończyli szkice i rozpoczęła się wielka budowa.
Moment ten jest w większości zachodnich publikacji uważany za początek istnienia radzieckich ZATO, a za pierwsze uznaje się dzisiejszy Nowouralsk i Sarow[7]. Rosjanie liczą ich początek od powstania naukogradów, czyli ponad dekadę wcześniej. Uważają, że pierwsze miasta zamknięte zajmowały się badaniami nad bronią biologiczną i szeroko rozumianymi naukami technicznymi. Wyjątek stanowi rosyjski Rosatom, skłaniający się ku wykładni zachodniej.
Pewne jest, że wielka budowa miast zamkniętych była niezwykle trudnym przedsięwzięciem. Natrafiono na szereg przeszkód, które nigdy nie występowały w historii miast powstających naturalnie, czyli zgodnie z tradycją osadnictwa w danym regionie. Pierwsi osadnicy z oczywistych względów preferowali miejsca, gdzie miało się im żyć łatwiej z uwagi na dostępność wody, zasobów lub węzła komunikacyjnego. Tymczasem niektóre ZATO wznoszono tam, gdzie Beria dźgnął mapę ołówkiem. Premiowano możliwość izolacji, a nie bliskość szlaków komunikacyjnych. Preferowano tereny mocno zalesione, aby łatwiej było ukryć obiekty przed zwiadem lotniczym[8]. Niektóre lokalizacje prezentowały się tak nieatrakcyjnie, że przez wieki nikt nie chciał tam mieszkać.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
Ważne! Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego blokuje rosyjskie serwisy powielające propagandę lub mogące stanowić inne zagrożenie dla polskich użytkowników (pobieranie dokumentów z dowolnych rosyjskich serwisów może być niebezpieczne). Część rosyjskich serwisów internetowych blokuje dostęp użytkownikom z zagranicznymi adresami IP (w większości przypadków dostęp umożliwia użycie VPN-u z rosyjskim adresem). Również niektóre ZATO nie pozwalają wejść na swoje strony internetowe użytkownikom z zagranicznym IP lub uniemożliwiają im otwarcie zakładek z dokumentami. Po 2022 roku rosyjski rząd zaostrzył cenzurę internetu, a Roskomnadzor blokuje lub zamyka wiele serwisów z dnia na dzień. Sytuacja jest dynamiczna, dlatego autorka i wydawca nie mogą wziąć odpowiedzialności za ewentualny brak dostępu do któregoś z podanych źródeł. Przepraszamy.
[1] Zakon RF N 3297–1 O zakrytom administratiwno-tierritorialnom obrazowanii, 14.07.1992, base.garant.ru, bit.ly/3EZt73X, dostęp: 1.05.2025.
[2] Rasporiażenije Prawitielstwa RF, 04.01.1994, N 3-r (NCPI), businesspravo.ru, bit.ly/42FIQOL, dostęp: 1.05.2025.
[3] Postanowlenije Prawitielstwa RF, 04.07.1992, nr 470, refworld.org, bit.ly/3GOACLA, dostęp: 1.05.2025.
[4] Postanowlenije Administracyi g. Norilska Krasnojarskogo kraja ot 16.01.2012, nr 10, base.garant.ru, bit.ly/44hTzjL, dostęp: 1.05.2025.
[5] I. Czesnokow, Za prowołokoj. Kak żywut w odnom iz samych zakrytych gorodow Rossii, opendemocracy.net, bit.ly/4jE7a9W, dostęp: 20.12.2024.
[6]Missija, ehp-atom.ru, bit.ly/44Rwl44, dostęp: 20.12.2024.
[7]Korotkiewicz Władimir Michajłowicz, old.duma.tomsk.ru, bit.ly/43maL5F, dostęp: 20.12.2024.
[8] Położenije o poriadkie priswojenija zwanija „Poczetnyj grażdanin ZATO Siewiersk”, utwierżdiennoje Rieszenijem Dumy ZATO Siewiersk ot 26.09.2013, nr 44/12, duma-seversk.ru, bit.ly/42HkPXJ, dostęp: 1.05.2025.
[9] R. Miftachow, W poiskach kommierczeskogo podkupa, tomsk-novosti.ru, bit.ly/4jDLXg4, dostęp: 20.12.2024.
[10]Władimir Korotkiewicz nie możet połuczitʹ propusk w Siewiersk, zato-govorim.ru, bit.ly/4d0dmpX, dostęp: 20.12.2024.
[11] Tamże.
[12]Eks-diriektor SCHK Władimir Korotkiewicz nakoniec-to połucził propusk w Siewiersk, tomsk.bezformata.com, bit.ly/4jE86Lu, dostęp: 20.12.2024.
[13] Obraziec zajawlenija fiziczeskogolica ob oformlenii propuska dla wjezda w ZATO gorod Zaoziersk grażdanina Rossijskoj Fiedieracyi, zatozaozersk.ru, dostęp: 20.12.2024.
[14] A. Czuwaszlowa, Propusknoj rieżym, miedwiedi i jadiernyje bojepripasy. Żyznʹ w zakrytom czelabinskom gorodie Snieżynskie, tjournal.ru, bit.ly/3RLDviD, dostęp: 20.12.2024.
[15] Wopros №11336, Obraszczenija grażdan. Wopros-otwiet, zeladmin.ru, bit.ly/3EPhXyN, dostęp: 20.12.2024.
[16] Tamże.
[1] J. Szawriej, Istoriczeskij process formirowanija zakrytych gorodow, „Wiestnik uniwiersitieta” 2013, № 9.
[2] G. Łappo, P. Polan, Naukogrady Rossii. Wczerasznije zaprietnyje i połuzaprietnyje goroda – siegodniasznije toczki rosta, „Mir Rossii” 2008, № 1.
[3] Postanowlenije GKO SSSR № 2872 O mierach po uspiesznomu razwitiju raboty po uranu, 11.02.1943, docs.historyrussia.org, bit.ly/44ZcDDs, dostęp: 1.05.2025.
[4]Czto takoje zakrytyje goroda?, eam-group.ru, bit.ly/3GESSqT, dostęp: 20.12.2024.
[5] Tamże.
[6] D. Rodʹkin, Sołdaty chołodnoj wojny. Wojennyje stroitieli zakrytych gorodow Urała, Jekaterynburg 2009.
[7] W książce używane są współczesne nazwy miast zamkniętych. Podczas zimnej wojny kryptonimy zbyt często się zmieniały, a niektóre daty zmian są sporne, co zostało szerzej omówione w rozdziale 6. Tabela z zimnowojennymi kryptonimami znajduje się na s. 88, 89.
[8] O. Bukharin, The Cold War Atomic Intelligence Game, 1945–70, „Studies in Intelligence” 2004, Vol. 48, No. 2.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Dukielska 83C, 38-300 Gorlice
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
al. Jana Pawła II 45A lok. 56
01-008 Warszawa
Opracowanie publikacji: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 50, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2025
Wydanie I