Zapomniana prawda - Martyna Znajdek - ebook

Zapomniana prawda ebook

Martyna Znajdek

0,0

Opis

Świat nie zawsze wyglądał

w ten sposób, ludzie nie zamieszkiwali go od początku jego istnienia. Jak więc się stało, że pojawiając się na ziemi, w tak krótkim czasie podporządkowali sobie wszystkie inne istoty? Jak zareagujesz, jeśli powiem ci, że przed ludźmi był ktoś inny? Ktoś, kto poprowadził ich za rękę, dając szansę osiągnięcia prawdziwej potęgi – możliwości kształtowania świata, tworzenia i zrozumienia natury rzeczy. Kogoś, kto pokładał w ludziach nadzieję, i jak można się spodziewać, został zdradzony. Jak do tego doszło? Jak zwykły człowiek był w stanie opanować siłę tak wielką, by móc kontrolować żywioły? Czytając tę opowieść, odkryjesz, co może stać się z ludźmi, którzy dostając wielki dar, przemieniają go w maszynę destrukcji, służącą do podporządkowania sobie świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 494

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Martyna ‌Znajdek
Zapomniana ‌prawda
© ‌Copyright by ‌Martyna Znajdek 2015
ISBN 978-83-7564-482-1
Wydawnictwo ‌My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona ‌prawem autorskim.Zabrania się jej ‌kopiowania, publicznego ‌udostępniania w Internecie ‌oraz ‌odsprzedaży ‌bez zgody ‌Wydawcy.

Wstęp

Świat ‌nie zawsze ‌wyglądał ‌w ten sposób, ludzie nie ‌zamieszkiwali go od ‌początku jego istnienia. ‌Jak ‌więc się ‌stało, że pojawiając ‌się na ziemi, ‌w tak krótkim czasie podporządkowali ‌sobie wszystkie inne istoty? ‌Jak zareagujesz jeśli ‌powiem ci, że ‌przed ‌ludźmi był ktoś inny? ‌Ktoś, kto poprowadził ‌ich ‌za rękę, dając ‌szansę osiągnięcia ‌prawdziwej potęgi – możliwości ‌kształtowania świata, tworzenia ‌i zrozumienia natury rzeczy. ‌Kogoś, kto pokładał ‌w ludziach nadzieję, ‌i jak można ‌się spodziewać, ‌został zdradzony. ‌

Jak do tego ‌doszło? ‌

Jak zwykły człowiek ‌był w stanie opanować ‌siłę tak ‌wielką, by móc ‌kontrolować żywioły? Czytając tę ‌opowieść, odkryjesz, co ‌może ‌stać się ‌z ludźmi, ‌którzy ‌dostając wielki dar, przemieniają ‌go w maszynę destrukcji, służącą ‌do podporządkowania sobie świata. ‌

Bycie magiem wiązało ‌się z wieloma ‌obowiązkami, szczególnie ‌jeśli należało się do ‌Kręgu Sześciu ‌– inaczej zwanego ‌Kręgiem ‌Magów. ‌Jak można się ‌domyślać, ‌Krąg składał ‌się z sześciu magów, ‌sprawujących główną władzę nad ‌resztą ‌ludzkości. ‌Do obowiązków takiego maga ‌należało nadzorowanie władców ‌okolicznych włości, czyli upewnianie ‌się, że posłusznie robią ‌to, ‌co ‌im kazano. Ich ‌zadaniem było także uczenie magii tych, którzy urodzili się z „darem”, a także – co najważniejsze – opieka nad Nosicielami. Nosicielem była osoba, w której zaklęto Pradawnego.

Ich nazwa wzięła się od tego, że chodzili po świecie przed pojawieniem się pierwszych ludzi. Nikt nie wiedział, skąd przybyli, wszyscy jednak odczuwali przed nimi respekt zmieszany ze strachem. Pradawni bowiem posiadali wiedzę i siłę niezrozumiałą dla ludzi, a powszechnie wiadome jest, że boimy się tego, czego nie rozumiemy. I chociaż to oni pokazali ludziom, jak posługiwać się magią, jak z bezdennej pustyni uczynić jezioro, jak z małego nasionka stworzyć wielki dąb, ludzkość i tak nigdy nie przestała się ich obawiać. Dlatego też przy pierwszej okazji pojmali Pradawnych, a ich dusze zaklęli w ludzkich noworodkach, których umysły nie zostały jeszcze ukształtowane. Kiedy Nosiciel Pradawnego zbliżał się do końca swoich dni, wybierano nowe dziecko, które przejmowało jego rolę. Tak działo się od wieków i miało nigdy nie zmienić.

Rozdział I

Wszystko sprowadzało się do tego momentu. Elaila spostrzegła wymykającą się w środku nocy Dalię i w ukryciu podążyła za nią. Dopiero po chwili zrozumiała, że dziewczyna zamierza odejść, opuścić rodzinną wioskę, łamiąc tym samym zasady i sprowadzając na siebie gniew innych magów.

Elaila była jednym z Magów Kręgu Sześciu, którego zadaniem była opieka nad Nosicielem. Całe życie ciężko pracowała na swoją pozycję, stając się jedną z najbardziej wpływowych osób w całej krainie. Od kiedy ukończyła nauki w Kręgu, dzięki ciężkiej pracy zyskując najwyższą możliwą rangę, która zapewniła jej pozycję i władzę, powróciła do swojej rodzinnej wioski – Warten, w której mieszkała aż do teraz. Zanim została jedną z Sześciu, większość czasu spędzała nauczając magii swoją niewielką grupę uczniów i sprawując opiekę nad aktualnym Nosicielem. Kiedy po wielu latach oczekiwania zwolniło się miejsce w Kręgu Magów, została jego członkiem, zyskując praktycznie nieograniczoną władzę. Wiązało się z tym bądź co bądź wiele nowych obowiązków: musiała składać raporty i rozwiązywać konflikty między ziemianami. Nie leżało to jednak w jej naturze i zupełnie nie potrafiła się w tym odnaleźć, dlatego też po kilku latach prawdziwych udręk wyznaczyła kogoś, by zajmował się tym w jej imieniu, zdejmując tym samym z siebie owo brzemię. Teraz, będąc starszą kobietą, ograniczała się głównie do opieki nad obecnym Nosicielem – młodą dziewczyną imieniem Dalia, która została całkowicie pozbawiona bliskich. Od zawsze członkowie ich rodziny byli wyznaczani do bycia Nosicielami jednego z Pradawnych. Pierwszy Nosiciel miał w sobie tę samą krew co obecny, tę samą krew co ona – Elaila. Dlatego odczuwała, że jej obowiązkiem jest opieka nad Dalią, obecnym Nosicielem, a zarazem jej krewną.

Należy wspomnieć, że Nosiciele nie cieszyli się wielką popularnością. Ludzie bali się tego, co było w nich zaklęte, i przy pierwszej okazji byli w stanie wyrządzić im krzywdę. Ważne więc było zapewnienie Nosicielom najlepszej możliwej ochrony. W tym celu szkolono wojowników, od dziecka przyzwyczajanych do obrony Nosicieli, tak by w razie potrzeby zginęli w ich imieniu. Owych wojowników nazywano Obrońcami.

Przyśpieszyła kroku, doganiając dziewczynę tuż przy bramie.

– Stój. – Starała się, by jej głos brzmiał pewnie. – Co ty robisz, Dalio? Wiesz, że nie mogę pozwolić ci odejść. Wracajmy do domu.

– Naprawdę uważasz, że możesz mi rozkazywać? – We wzroku młodej kobiety nie było ani krzty wahania. – Przyrzekam, Elailo, jeśli teraz nie zejdziesz mi z drogi, zginiesz.

Lata młodości Elaila miała już dawno za sobą i teraz odczuwała to z ogromną siłą. Chociaż będąc magiem, mogła żyć setki lat, utrzymując przy tym wieczną młodość, to wybrała drogę ku starości. Chciała umrzeć z godnością, kiedy jej czas nadejdzie. Od czasu gdy przekroczyła osiemdziesiąt lat, zaczęła budzić się razem z kurami – był to dla niej znak, że weszła w ostatni etap życia. Chociaż ciągle zachowała wyprostowaną sylwetkę, a na jej skórze nie było jeszcze starczych plam, to włosy były już całkiem srebrne, a zmęczenie coraz częściej dawało o sobie znać. Spojrzała na swoją podopieczną. Dziewczyna dopiero co skończyła dwadzieścia cztery lata, aczkolwiek spoglądając na nią, miało się wrażenie, że żyje już setki lat. Oczy już od czasu, gdy była dzieckiem, miały w sobie tę nieopisaną mądrość. Zapewne dlatego, że w Nosicielach często ujawniały się cechy Pradawnych. Zazwyczaj byli oni zdystansowani i chłodni, często też odznaczali się niezwykłą urodą, która, jak Elaila wiedziała, była cechą Pradawnych. Pomimo to niewielu ludzi miało jakiekolwiek pojęcie o wyglądzie tych istot. Wszelkie księgi i posągi na ich temat były surowo zakazane. Ona jednak była w posiadaniu jednej księgi – pamiątki po swym ojcu, w której pobieżnie opisywano ich wygląd. Wiele owych cech odnajdywała w swojej podopiecznej. Dalia odznaczała się niezwykłą urodą: skórą białą niczym mleko, była wysoka i szczupła, a jej figura idealnie kształtna. Czarne jak heban włosy, delikatnie pofalowane, sięgały pasa.

I chociaż Elaila myślała, że kontroluje dziewczynę, to zupełnie nie rozumiała, co teraz skłoniło ją do wymknięcia się w środku nocy. Dlaczego dziewczyna zachowywała się w ten sposób? Zazwyczaj była spokojna, zamknięta w sobie, ale nie agresywna. Co więc się stało? Wiedziała, że nie może pozwolić jej odejść, oznaczałoby to zarówno jej klęskę jako Maga jak i wszczęło pogoń za dziewczyną. Inni Magowie nie mogli pozwolić, by jakikolwiek Nosiciel wymknął się spod ich kontroli.

– Zamierzasz mnie zabić, Dalio? – zapytała z niedowierzaniem. – Naprawdę… odbierzesz mi życie, by moc opuścić wioskę i uciec od obowiązku? Dlaczego? Pragniesz przygody? Przecież wiesz, że jestem po twojej stronie. Nie bądź dziecinna… Jeśli czujesz się znużona, postaram się znaleźć ci jakieś…

Nie dokończyła swojego wywodu, bo dziewczyna postąpiła do przodu, sprawiając, że Elaila cofnęła się osłupiała. Oczy Dalii nie były zielone jak zazwyczaj… paliły się ogniem… były żółte jak u kota… a może gada? Uśmiechała się przy tym potwornie, jak drapieżnik, który właśnie dopadł ofiarę.

– Złaź z drogi, starucho. – Głos nie należał już od dziewczyny, a przynajmniej nie tylko do niej.

Kobieta przerażona odsunęła się na bok. Nagle uleciała z niej cala energia, była tylko słabą staruszką. Nie było sensu stawiać oporu. Ta walka byłaby z góry przegrana.

– Gdzie idziesz? – spytała, kiedy dziewczyna przekroczyła już bramę.

Dalia odwróciła się powoli, spoglądając jej prosto w oczy.

– Odnaleźć go – odpowiedziała już swoim własnym, naturalnym głosem.

Elaila wiedziała, że żadne wymówki nie usprawiedliwią jej zachowania. Fakt, że pozwoliła Dalii odejść bez uprzedniej próby zatrzymania jej, było dla Kręgu Magów nie do przyjęcia.

Prawdą było, że sama nie spodziewała się po sobie takiego zachowania. Trudno było jej się do tego przyznać nawet przed sobą, ale zwyczajnie ogarnęło ją przerażenie. Głos i oczy dziewczyny w tamtym momencie nie należały do niej, a to oznaczało, iż pieczęć została naruszona i najwyraźniej Pradawny zaczął przenikać do ich świata. Nie sądziła, że coś takiego zdarzy się jeszcze za jej życia. Potarła dłonią czoło, ze zdenerwowania dostała silnej migreny… za chwilę będzie musiała wytłumaczyć w Kręgu, dlaczego pozwoliła jej uciec.

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Z trudnością rozpoznawała spoglądającą na nią staruszkę z pomarszczoną twarzą i zmęczonymi oczyma. Pamiętała jeszcze, jak pojawiła jej się pierwsza zmarszczka i ile nerwów ją to kosztowało. Teraz cała jej twarz była pokryta zmarszczkami. Trudno uwierzyć, jak szybko minął ten czas. Jako mag żyła dłużej od zwykłych ludzi i liczyła sobie już ponad dziewięćdziesiąt lat. Często wspominała, jak będąc młodą dziewczyną na naukach w Kręgu, wierzyła, iż potrafi zmienić świat, że nie ma rzeczy niemożliwych. Och, jaka byłam głupia – westchnęła. Zawsze znajdzie się ktoś, kto sprowadzi cię na ziemię – wyszeptała do siebie.

– Weź się w garść i miej to za sobą – powiedziała na głos i nie marnując więcej czasu, podeszła do marmurowej misy, pokrytej prastarymi runami, umożliwiającymi magom mentalne połączenie. Dzięki temu Krąg Sześciu mógł komunikować się bez potrzeby opuszczania domu. Było to również szybsze i bezpieczniejsze rozwiązanie. Nie marnowano czasu na podróże, a obecność całego Kręgu w jednym miejscu była kuszącym kąskiem dla skrytobójców – pomimo władzy, jaką posiadali magowie, nie darzono ich zbyt wielką miłością.

Nachyliła się na naczyniem, zanurzając palce w wodnistej substancji, po czym przytknęła je do ust, szepcząc zaklęcie. Zamknęła oczy w oczekiwaniu na innych i już po chwili poczuła obecność pozostałych magów. Dzięki temu urządzeniu każdy mag wiedział, kiedy został wzywany.

Krąg Magów obejmował sześciu magów o największych mocach, w teorii byli oni sobie równi i razem podejmowali decyzje. W praktyce jednak już od dawna jeden mag sprawował władzę nad innymi. Ów Magnus odznaczał się szczególnym talentem do szantażu i spiskowania. Elaila nienawidziła go z całego serca. Kiedy wiele lat temu postanowiła sprzeciwić się jego decyzji, nie skończyło się dobrze ani dla niej, ani dla tych, którzy ją popierali. Gdy teraz o tym pomyślała, przeszły ją ciarki. Ten człowiek nie cofnąłby się przed niczym, by osiągnąć swój cel. Dlatego właśnie od lat starała się unikać Kręgu, jak tylko mogła. Teraz wszak znowu musiała zmierzyć się ze swoimi demonami, i wcale jej się to nie podobało.

Z zamyślenia wyrwał ją znajomy, znienawidzony głos.

– Jak mogłaś być tak nierozważna? – Magnus zagrzmiał w jej głowie. – Zdajesz sobie sprawę, ile problemów przysporzyłaś Kręgowi? Nie chcę nawet myśleć, co może się stać, jeśli jej nie znajdziemy!

– Jak do tego doszło, Elailo? Czegoś takiego nie spodziewałabym się po tak doświadczonym magu jak ty. Coś musiało się stać, prawda? – Głos zabrała Tilandra, jedyna kobieta zasiadająca w Kręgu poza nią samą. Nie była złym człowiekiem, ale strach przed Magnusem popychał ludzi do różnych dziwnych zachowań.

– Rozumiem wasze zdenerwowanie i już na wstępie muszę prosić was o wybaczenie. Obawiam się, że moje emocje wzięły nade mną górę – powiedziała ze spokojem.

– Coś takiego – szydził Magnus. Atmosfera była tak gęsta, że można by ją ciąć nożem.

Elaila nie zważając na docinki, kontynuowała wypowiedź. Im szybciej to będzie miała za sobą, tym lepiej.

– Kiedy próbowałam powstrzymać Dalię, Pradawny przejął kontrolę nad jej ciałem. Ich głosy się połączyły, a oczy zmieniły kolor. – Zacisnęła mocno pięści. – Obawiam się, że pieczęć została naruszona.

Przez chwilę w jej umyśle panowała cisza, nikt nie zabierał głosu, wszyscy myśleli – zastanawiali się, co dalej.

– Jesteś pewna, że wzrok cię nie zawiódł? Może po prostu widziałaś to, co chciałaś zobaczyć… – Tym razem odezwał się Cranar, prawdopodobnie najstarszy z żyjących magów.

– Jestem pewna, że nic mi się nie przewidziało. Musimy szybko podjąć odpowiednie kroki, by ją odzyskać… całą i zdrową.

– Zawiodłaś Krąg, Elailo. – Magnus był nieubłagany. – Uważam, że przemówię za wszystkich, odsuwając cię od tej sprawy. Mag Kręgu nie może kierować się uczuciami, naszym obowiązkiem jest utrzymanie porządku, podejmowanie decyzji najlepszych dla WSZYSTKICH – mocno zaakcentował słowo „wszystkich” – nie dla jednostek. Ty nie jesteś obiektywna i kierujesz się uczuciami względem swojej krewnej. Potrzebujemy tu osób zdecydowanych, które nie zawahają się, jeśli zajdzie taka potrzeba. Które nie uciekną, kiedy sytuacja stanie się nieciekawa.

– Nigdy nie uciekałam od obowiązków! Nie możesz odsunąć mnie od Dalii. Ona od początku była moim priorytetem, to ja sprawowałam nad nią ochronę!

– I po raz kolejny zawiodłaś – odparł drwiąco. – Zamiast zatrzymać ją za wszelką cenę, pozwoliłaś jej odejść!

W jej głowie rozległo się przytakiwanie pozostałych magów. Nikt nawet nie ośmielił sprzeciwić się Magnusowi. Jego decyzja była niepodważalna, oto, jak działał Krąg – pomyślała.

– Proszę, nie możecie mnie odsunąć… tylko ja mam szansę, by przemówić jej do rozsądku…. Wiem, że tym razem nie zawiodę… tylko błagam, dajcie mi spróbować!

– Nie będziesz miała kolejnych szans – odparł – czas rozważyć odejście na odpoczynek. Może jakiś domek z dala od cywilizacji? Będziesz mogła pomagać wieśniakom leczyć ich konie i krowy, albo nawet podawać specjalne ziółka niewiernym żonom. Jestem pewny, że znajdziesz sobie odpowiednie zajęcie. Może w końcu się w czymś sprawdzisz.

– Przykro mi, Elailo, wszyscy uważamy, że to najrozsądniejsze rozwiązanie. Emocje nie są najlepszym doradcą. Lepiej poradzi sobie ktoś niepowiązany bezpośrednio ze sprawą. – Tilandra może i była uprzejma, ale prędzej poświęciłaby Elailę niż zaryzykowała gniew Magnusa.

– Krąg Magów jest ci wdzięczny za poświęcenie i oddanie przez te wszystkie lata. Zawsze będziemy o tobie pamiętać. Mamy nadzieję, że będziesz dobrze wspominać czas spędzony z nami. Othus athrermarsev, Elaila.

Głosy całego Kręgu zlały się w jedno, kiedy recytowali standardowe pożegnanie, kierowane do opuszczających stowarzyszenie. Elaila nie pamiętała jednak, kiedy ostatni raz kogoś z niego wyrzucono. Zazwyczaj w Kręgu pozostawało się aż do śmierci, chyba że zdrowie dawało się we znaki – wtedy każdy sam decydował, czy chce odejść. W praktyce zostawało się w nim całe życie, nigdy nikogo nie wyrzucono. Kto wie… może nawet była pierwsza… cóż… to z pewnością jej nie zatrzyma.

– Idziemy w złym kierunku, jeśli naprawdę chcesz znaleźćtego swojego kochasia, powinnaś udać się na zachód. Chyba żeto tylko pretekst, by pobyć ze mną sam na sam w głuszy… – Głos Pradawnego rozbrzmiewający jej w głowie nie pozwalał się skupić.

– Zamknij się wreszcie, wiem, dokąd mam iść. Ostatnio zrobiłeś się bardzo upierdliwy. Dlaczego nagle postanowiłeś bombardować mnie swoimi wątpliwymi mądrościami? – wysyczała na głos, ciesząc się, że nikt nie może jej zobaczyć. Młoda dziewczyna prowadzącą dyskusje z samą sobą – od razu wzięliby ją za wariatkę. Przecież nikt poza nią nie mógł go usłyszeć, wszystko działo się tylko w jej głowie.

– Hmmm… wygląda na to, że pieczęć słabnie, dając mi większąswobodę… kto wie… może w końcu uwolnię się z tej klatki… – Trudno było ocenić, jak brzmiał jego głos, było w nim coś nieludzkiego i zarówno pociągającego.

– Mówisz o moim ciele – odparła zirytowana.

–Dla mnie jesteś tylko irytującym, gadającym, chodzącymwięzieniem.

Zaśmiała się.

– Tylko tak mówisz, tak naprawdę uwielbiasz moje towarzystwo. Po tylu wiekach ciszy nawet wkurzająca śmiertelna istota jest interesująca.

– Mhhh… nie… ludzie to odrażające stworzenia, mając tylemożliwości zawsze wybierają te najbardziej destrukcyjne… okalecz jakośgrupę ludzi, a przekonają tych zdrowych, że to oni są nienormalni.Właśnie tacy jesteście… Wolałbym raczej rozmawiać z wiewiórką.

– Jeśli tak o nas myślisz, to czemu w ogóle się do mnie odzywasz?

Usłyszała niski chichot.

– Twoja krew nie jest czysta, twój umysł nie jest zatruty, maszw sobie cząstkę mojego rodzaju. Musisz mi wystarczyć… przynajmniejdo czasu, aż znajdę jakąś wiewiórkę.

– I to niby czyni mnie lepszą? Cóż… a już myślałam, że to mój umysł jest zatruty… Ciągle dowiaduję się czegoś nowego. Będę się rozglądać za tą wiewiórką.

– Ha, ha, och, więc powinienem zamilknąć? Dobrze… już nigdy nieusłyszysz mojego głosu.

– Obiecanki cacanki. Nie rób mi płonnych nadziei – skwitowała. W odpowiedzi rozległ się tylko śmiech.

Enrys wspinał się po schodach w otoczeniu swoich strażników. Dagon – najpotężniejszy z magów, a zarazem największy wróg, jakiego Krąg kiedykolwiek posiadał – wezwał go do siebie chwilę wcześniej. Jako jego „prawa ręka”, musiał być na każde skinienie.

Mag był nieprzewidywalny. Praca dla niego wymagała wiele cierpliwości i opanowania. To on dyktował warunki wszystkim pobliskim, jak i dalekim władcom. Miał w garści wszystkich ważniejszych możnowładców, a tych, których nie mógł „przekonać”, po prostu się pozbył. Wiedział o tym każdy, a mimo to nikt nie ruszył palcem, by mu się sprzeciwić. Wystąpienie przeciwko Dagonowi oznaczało nie tylko głupotę, ale i pewną śmierć.

Enrys dotarł do jego komnaty, zapukał i nie czekając na odpowiedź wszedł do środka. Nauczył się nie czekać na komendę „wejść”, Dagon uważał to za zbyt irytujące.

– Wzywałeś mnie – odezwał się niskim głosem.

Jego pracodawca stał przy oknie. Byli na najwyższym piętrze zamku, skąd rozciągał się doskonały widok na okolice. Chociaż według Enrysa nie było na co patrzeć. W komnacie znajdował się też tron, na którym mag lubił zasiadać, przyjmując swych gości.

– Mam dla ciebie interesujące wieści, mój drogi.

Dagon ubierał się w ozdobne togi – zwyczajowe stroje magów. On jednak rozwinął tę sztukę do perfekcji, nosząc przy tym masę świecidełek, które upodobniały go bardziej do kobiety niż mężczyzny. Jego ulubionymi kolorami były czerń i złoto.

– Wyglądasz, panie, na podekscytowanego – stwierdził, spoglądając na niego. – A ciebie niełatwo jest zaskoczyć.

Mag zaśmiał się głośno. Jego śmiech niejednego przyprawiłby o ciarki.

– Masz całkowitą rację, Enrysie. Twoja dawna przyjaciółeczka postanowiła udać się na spacer… bez smyczy – oznajmił swym odstręczającym głosem kogoś, kto zawsze musiał mieć rację.

Enrys zmrużył piwne oczy. Kiedy to robił, łudząco przypominał drapieżnika. Był wysokim, przystojnym mężczyzną o czarnych włosach, spływających kaskadą na ramiona. Pod ubraniem skrywało się muskularne ciało, odzwierciedlenie lat treningu i ciężkiej pracy Opiekuna. Nikt lepiej od niego nie posługiwał się mieczem, najlepsi wojownicy uczyli go walki od pierwszych lat życia, wszystko po to, by był w stanie obronić ich najcenniejszy skarb.

Dagon przyglądał mu się w milczeniu, a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Widząc to, Enrys uśmiechnął się lekko.

– Uciekła? Wygląda na to, że wszystko idzie lepiej, niż planowałeś – odparł, nie odrywając wzroku od maga.

– To się dopiero okaże. Ta mała może nam przysporzyć więcej problemów, niż oczekiwałem. Elaila uważa, że pieczęć została naruszona i Pradawny jest w stanie kontrolować dziewczynę.

Wojownik przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu.

– Myślisz, że to prawda? – zapytał. – Pieczęć, która sprawdzała się przez wieki, tak nagle przestaje działać?

– Kto wie, może… w końcu w twojej byłej podopiecznej zaklęto najsilniejszego… – zastanowił się. – Powiedz mi, Erysie, byłeś z nią przez prawie dwadzieścia lat, nie zauważyłeś nic podejrzanego?

– Rozmawialiśmy o tym na samym początku, panie. Miałem dziewięć lat, kiedy pierwszy raz mi ją przedstawiono. Noworodka z zaklętym w sobie potworem. „Będziesz bronił tego dziecka za cenę własnego życia. Nic nigdy nie będzie dla ciebie ważniejsze”. To były pierwsze słowa, jakie usłyszałem, oglądając drącego się bachora.

Dagon przerwał mu zirytowany.

– Wiem, wiem to wszystko! Te brednie słyszy każdy Opiekun podczas zapoznania z Nosicielem. „Broń do śmierci, nic nie jest ważniejsze, bla, bla, bla”. Muszę wiedzieć, czy były jakieś oznaki POTEM, kiedy dziewczyna przestała już robić pod siebie. Czy kiedykolwiek odczułeś, że nie panuje nad własnym ciałem?

– Nie – odpowiedział spokojnie wojownik. – Nigdy nic takiego nie zauważyłem. Od tego czasu oglądałem ją codziennie i nie spostrzegłem niczego dziwnego. Dalia była od początku zamknięta w sobie, jakakolwiek zmiana byłaby od razu widoczna.

Mag nosił krótką brodę, którą miał w zwyczaju pocierać, kiedy nad czymś intensywnie się zastanawiał.

– Zakładam, że mówisz prawdę. Wiesz, że oszukiwanie mnie to raczej zły pomysł?

– Wiem. Poza tym kłamstwo nic by mi nie przyniosło – odpowiedział spokojnie, z lekkim uśmiechem patrząc mu w oczy.

– Nic poza śmiercią. – Dagon zaśmiał się. – No cóż, musimy postępować ostrożnie. Jestem zbyt blisko celu, by pozwolić sobie na potknięcia. Zastanawiałem się, gdzie dziewczyna mogłaby się udać – oznajmił, siadając na swoim tronie – I tylko dwa rozwiązania wydają się mieć sens. – Zrobił pauzę, po czym przemówił z przekonaniem: – Jeśli Pradawny rzeczywiście objął kontrolę nad dziewczyną, to on kieruje jej ciałem, i wtedy nie mam pojęcia, dokąd może się wybrać. Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć…

– A drugie rozwiązanie? – Enrys był szczerze zaciekawiony.

– Cóż, biorąc pod uwagę, że jedyną osobą, z którą łączyła ją prawdziwa więź, jedyną osobą, do której mogła się zbliżyć, i jedyną, która zdradziła jej zaufanie, raniąc delikatne dziewczęce serduszko… – zachichotał. – Jestem praktycznie pewien, że idzie właśnie do ciebie, Enrysie, prosto w paszczę lwa.

Amra opierając się o ścianę, czekała na swoją kolej. Dostała rozkaz, by wejść zaraz po tym, jak Enrys opuści komnatę. Jako wprawiona wojowniczka i jedna z najbardziej zaufanych osób pracujących dla Dagona czuła się w zamku pewnie. Szanowała swojego pana i nigdy nie kwestionowała jego decyzji. Prawdą było jednak, że już od dawna sypiała z Enrysem. Spodobał jej się od pierwszego spotkania. Był przystojny i opanowany, a od samego patrzenia w jego oczy przechodziły ją dreszcze, jednym słowem – mężczyzna jej snów. Nieustannie widziała też, jak inne kobiety rzucają mu zachęcające, przeciągłe spojrzenia, co doprowadzało ją od furii. Lecz on wybrał właśnie ją, Amrę, i chociaż nie była pięknością, to tylko jej pragnął. To ona znała smak jego ust, dotykała jego nagiego ciała, znała każdy jego kawałeczek. Kiedy jakaś kobieta starała się zwrócić jego uwagę, musiała za to zapłacić – Amra nikomu nie pozwoliłaby go sobie odebrać.

Enrys wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

– Dobre wieści? – zapytała, szczerząc białe, nieco krzywe zęby.

Spojrzał na nią chłodnym wzrokiem, po czym oddalił się bez słowa. To było do niego niepodobne. Zawsze był oschły, ale nigdy jej nie ignorował, coś musiało się stać. Nie czekając ani chwili, weszła do komnaty Dagona.

Las pełen był gęstych i wysokich drzew, o ciemnych, prawie czarnych koronach. Nawet w ciągu dnia panował tu półmrok, podczas nocy zaś całkowite ciemności. Niektóre krzewy i małe drzewka z daleka przypominały ludzkie cienie o gałęziach wyciągających się, by pochwycić ofiarę, nieszczęśnika, który zbytnio się zbliży. Każdy najmniejszy fragment tego lasu był odpychający, ponury i ciemny. W takich warunkach człowiek łatwo popadał w paranoję, szybko więc uznano, że las jest przeklęty, i zaczęto go unikać. Pogłoski mówiły, że ci, którzy tutaj postanowili się zapuścić, już nigdy nie wracali. Ze względu na te opowieści nadano mu nazwę Czarnej Otchłani.

– Dlaczego musimy iść akurat tym lasem? Nie podoba mi się – narzekał głos w jej głowie.

– Bo tak jest bezpieczniej, nie możemy iść głównym traktem.

– Uważasz, że ten las jest bezpieczniejszy? Ludzie to naprawdęirracjonalne stworzenia, a może to tylko kobiety?

Dalia przewróciła oczami. Miała szczerze dość faktu, że ciągle bębnił jej w głowie. Od momentu naruszenia pieczęci wszystkie ich „rozmowy” odbywały się w jej umyśle. Rozmawiali, czasem czuła jego emocje, ale nigdy wcześniej nie tak intensywnie, jak przez ostatnie tygodnie. To przez jego ciągłe gadanie postanowiła opuścić swoją wioskę. Chciała wyruszyć za Enrysem… ale jeszcze nie teraz. Nie wiedziała jednak, co stanie się, kiedy pieczęć przestanie działać i Pradawny uwolni się z jej ciała. Mogła umrzeć, mogła stać się warzywem, które do końca swych dni byłoby zdane na łaskę innych, albo zostać zwykłym śmiertelnikiem bez jakichkolwiek mocy, a bez mocy była nikim; potrzebowała ich, by uciec z wioski i by go odnaleźć… zanim będzie za późno.

Pomimo że pochodziła z rodu magów, nigdy nie została nauczona tej sztuki. Nosiciel nie mógł być magiem – taka była zasada. Dlatego kiedy odkryła, że potrafi korzystać z mocy Pradawnego zaklętego w jej ciele, uznała, że los się do niej uśmiechnął.

– Zakładam, że wysłali całą armię, by mnie sprowadzić z powrotem. Nie możemy iść głównym szlakiem – wyjaśniła.

– Mogłabyś użyć mojej mocy i obrócić całą armię w proch! – zagrzmiał entuzjastycznie.

– Jeśli wcześniej by mnie nie złapali. Nie mam zamiaru ryzykować. Poza tym mam tę mapę, według niej ten las nazywa się Czarną Otchłanią, jest uważany za przeklęty i mało kto się tutaj zapuszcza.

– O tak… Z pewnością żaden opryszek nie wpadł na ten samgenialny pomysł co ty. „Och, ukryjmy się tutaj, przecież to przeklętylas, nikt nas tutaj nie znajdzie”.

– Możesz przestać wyśmiewać moje pomysły? Myślałam, że twoja rasa była poważniejsza, nie nazywali was twórcami czy coś takiego? Łatwiej rozprawić się z bandą opryszków, którzy się mnie nie spodziewają, niż z całą armią, nie uważasz?

– Nazywali nas Twórcami, Pradawnymi, Przedwiecznymi, Bogami,i takie tam. Ale to nie my nadaliśmy sobie te nazwy, tylko ludzie,a bycie ciągle poważną przyprawi cię w końcu o wrzody. Mająctak ograniczony czas, powinniście bardziej cieszyć się życiem.A co do walki… Czasem jeden człowiek warty jest więcej niż całaarmia.

– Sugerujesz, że jestem tyle warta? – podchwyciła.

Zachichotał.

– Oczywiście, ale to głównie moja zasługa. Ja czynię cię takwspaniałą.

– Och, na pewno. Grunt to dobre mniemanie o sobie.

– Kiedy jest się mną, żadne określenie nie jest wystarczająco dobre – odparł żartobliwie.

Dalia zaśmiała się, nie zdarzało jej się zbyt często… chyba nigdy od czasu odejścia Enrysa. Bez niego czuła się bardzo samotna – był jej jedynym przyjacielem, jedynym, który sprawiał, że była szczęśliwa. Kiedyś wierzyła, że zostaną razem do końca życia. Była w stanie za niego umrzeć. Znała go jak nikt inny, wiedziała, jak go rozbawić, a miał taki piękny uśmiech… kiedy patrzyła, jak się śmieje, coś ściskało ją w żołądku. Nic innego nie było jej potrzebne, nie obchodziła jej nienawiść i strach, jaką żywili do niej inni ludzie, nie kiedy on był przy jej boku. Wszystko układało się dobrze, aż do tego feralnego dnia…

Przyszedł po nią jak co dzień i zaproponował spacer, na co zgodziła się z uśmiechem. Przechadzali się leśną ścieżką, rozmawiając i rozkoszując się swoim towarzystwem. Jednak coś w wyrazie jego twarzy nie dawało jej spokoju.

– Stało się coś? – zapytała zmartwiona. – Wyglądasz jakoś… dziwnie.

Zatrzymał się i spojrzał jej głęboko w oczy. Przeszły ją ciarki, było coś niepokojącego w wyrazie jego twarzy.

– Na nikim nie zależy mi jak na tobie. Przyrzekłem cię bronić, przyrzekałem samemu sobie… – zaczął.

– Nie rozumiem… przecież…

Przerwał jej.

– Nie zawsze możemy robić to, na co mamy ochotę. – Jego dłoń dotknęła jej policzka. – Jeszcze to zrozumiesz… z czasem. – Zanim zdążyła zareagować, wyciągnął sztylet i szybkim ruchem przeciął wewnętrzną część dłoni. Krew obficie kapała na ziemię, kiedy czynił to samo z jej dłonią. Obie rany złączyły się w jedną, podczas gdy ściskał jej delikatną dłoń w swojej, silnej. Pamiętała to dziwne uczucie, kiedy ich zakrwawione dłonie się złączyły, było w tym coś podniecającego i odpychającego zarazem. Enrys musiał czuć się podobnie, bo przyciągnął ją do siebie i pocałował mocno, namiętnie. Odwzajemniła pocałunek, zapominając o piekącym bólu i całym świecie. Był to ich pierwszy pocałunek. Nigdy aż tak się do siebie nie zbliżyli. Nosiciele nie mogli uprawiać seksu, w przeszłości zdarzały się nawet przypadki kastracji, lecz z czasem zaprzestano tak brutalnych działań. Gdyby Nosiciel spłodził potomka, Pradawny zaklęty w jego ciele byłby w stanie uwolnić się poprzez wykorzystanie ciała nienarodzonego dziecka. Oboje przestrzegali tej reguły, dlatego nigdy nic między nimi nie zaszło – aż do teraz. Kiedy oderwał się od jej ust, próbowała się odsunąć, coś jednak stało jej na drodze. Odwróciła się, by zobaczyć, że Enrys wolnym ramieniem przytrzymywał kurczowo jej plecy, tak że żadna forma wyswobodzenia się nie była możliwa. Chciała zapytać, co się dzieje, dlaczego zachowywał się tak dziwnie, ale zanim zdążyła wydać z siebie jakiekolwiek słowo, usłyszała jego szept, tuż nad uchem…

– Athen seres ther, eteren nath.

Z każdym pojedynczym słowem pulsowanie w zranionej dłoni stawało się coraz silniejsze, a były one wypowiedziane z niezwykłą precyzją, nie miała wątpliwości – to było zaklęcie. Lecz zanim zdążyła usłyszeć coś więcej, straciła przytomność.

Kiedy ją znaleźli, była nieprzytomna i pozostała w tym stanie przez kolejne trzy dni. Po przebudzeniu dowiedziała się, że nigdzie nie mogą znaleźć Enrysa – zniknął tak samo, jak rana na jej dłoni, którą sam jej zadał. Nie pozostała nawet blizna.

Nigdy nikomu nie powiedziała, co naprawdę między nimi zaszło, wolała udawać, że niczego nie pamięta. Już kilka dni po odzyskaniu świadomości miała się przekonać, czym było owo zaklęcie. Enrys naruszył pieczęć wiążącą Pradawnego w jej ciele; dzięki temu z czasem zyskała dostęp do jego mocy, stając się jedną z najsilniejszych istot chodzących po ziemi.

– Zamierzasz zostać tu na noc? – Głos w głowie wyrwał ją z zamyślenia.

– Nawet kilka nocy. Wolę, by myśleli, że oddaliłam się bardziej od wioski – odpowiedziała spokojnie.

– A co jeśli tutaj też kogoś wyślą? Nie sądzę by ominęli ten lastylko dlatego, że kobiety straszą nim swoje dzieci.

– Na pewno kogoś tu wyślą, ale nawet jeśli natkniemy się na patrol, nikogo nie powinno zdziwić zaginięcie kilku osób w nawiedzonym lesie. W końcu nikt, kto do niego wejdzie, nie wraca.

Zachichotał.

– Sprytnie. Jak na kobietę.

Wzruszyła ramionami.

– To dopiero musi być widok – parsknęła. – Dziewczyna gadająca do siebie. Dobrze, że nikt mnie nie może zobaczyć.

– Więc teraz się mnie wstydzisz? Czuje się taki zraniony… Kogoobchodzi, co inni mówią! Liczy się tylko to, co ty myślisz.

– Myślę, że jesteś strasznie wkurzającym, upierdliwym głosem w mojej głowie. Gdyby nie dostęp do twoich mocy, już dawno stwierdziłabym, że zwariowałam.

– Ha, ha, ha. Oczywiście, że zwariowałaś. Moja droga, niktnie akceptuje faktu, że ktoś siedzi mu w głowie, bez stania sięwariatem.

– Coś w tym jest… – przyznała. – Więc może, by pogłębić moje szaleństwo, zdradzisz mi swoje imię? Wtedy mogłabym to wariactwo jakoś nazywać.

– Imię? – Jego głos wydawał się odległy, zamyślony. – Kiedyśmiałem imię… tak… z pewnością jakieś miałem.

– Nie pamiętasz? – zapytała zaciekawiona.

– Nieszczególnie – zachichotał. – Możesz mi nadać nowe. Topowinno być zabawne.

– Hmm – zastanowiła się. – Pomyślmy, jak powinien nazywać się ktoś równie irytujący jak ty… może Vergo? W języku magii oznacza straconą duszę. Pasuje do sytuacji, nie uważasz?

Sama nie wiedziała, skąd jej to przyszło na myśl, ale nagle uznała, że pasuje do niego idealnie.

– Ależ jesteś podła! Wcale nie jestem stracony, tylko usidlony! – W jego głosie dało się usłyszeć rozbawienie. – Vergo… podoba mi się.Możesz mnie tak nazywać, chociaż Vergo Wspaniały brzmiałobylepiej.

Enrys siedział na swoim łóżku zirytowany. Nie tak to miało być! Jest za wcześnie. Jeśli znajdą ją przed nim, wszystko może pójść na marne. Zawsze uważał, że kontroluje sytuację. Znał Dalię na tyle dobrze, by przewidzieć jej ruchy. Teraz jednak coś się zmieniło, postanowiła odejść, porzuciła odpowiedzialność, jaka wiązała się z byciem Nosicielem. Dlaczego? Czy naprawdę postanowiła go szukać? Nie wiedziała nic o świecie, nigdy nie opuszczała granic wioski. Czy Pradawny naprawdę przejął nad nią kontrolę? Nie wiedział na pewno, ale coś podpowiadało mu, że nie. Gdyby tak było, raczej zniszczyłby całą wioskę, niż wyszedł spokojnie przez bramę. Nie… Dalia z pewnością kontrolowała swoje ciało, ale i tak musiał do niej dotrzeć przed innymi. Dagon nie wysłał go w pościg, z jakiegoś powodu chciał go mieć przy sobie. Czyżby mu nie ufał? Wątpił w to… raczej chciał, by mysz sama przyszła do sera. Ale on nie mógł bezczynnie siedzieć.

Zaciskał dłoń na biurku tak mocno, aż zbielały mu palce, po czym w przypływie wściekłości kopnął mebel z całej siły na przeciwległą ścianę, rozwalając go w drobny mak. Uspokój się, pomyślał. Musisz rozegrać to na chłodno.

Wziął głęboki wdech i wyszedł z pokoju w poszukiwaniu służących. Jego komnata była na uboczu, z dala od innych. Chciał mieć jak najwięcej prywatności, dlatego wybrał pomieszczenia najbardziej oddalone od pozostałych mieszkańców zamku. Zauważył idącą pośpiesznie służkę i gestem zawołał ją do siebie. Była młoda i całkiem ładna.

– Tak, panie? – Zarumieniła się. Kobiety zazwyczaj tak na niego reagowały.

– Przyprowadź do mnie Irę. Powinien być u siebie. To pilne.

Skinęła głową i oddaliła się prędko.

Ira był jego najlepszym żołnierzem i zapewne kimś, kogo można nazwać przyjacielem. Ufał mu. Kiedyś Erys uratował mu życie i od tego czasu Ira przysiągł mu służyć. Do tego był sprytny, wiedział, kiedy nie należało zadawać zbędnych pytań.

Usłyszał pukanie i polecił mu wejść.

– Kiedy widzę zaróżowioną dziewczynę, od razu wiem, że chodzi o ciebie – zażartował, zamykając za sobą drzwi. – Nawet Dagon nie wzbudza w nich takich emocji.

Był młodszy od Enrysa, niemniej niewiele. Brązowe włosy nosił krótko, twierdząc, że przeszkadzają mu w walce. Posługiwał się biegle dwoma długimi sztyletami, które zawsze nosił na plecach. Jak każdy skrytobójca, był dobrym aktorem i całkiem przystojnym mężczyzną, co często pomagało mu w osiąganiu celów. Jego zielone oczy taksowały otoczenie z niesamowitą dokładnością.

Erys w odpowiedzi rzucił mu oschłe spojrzenie.

– Siadaj. Potrzebuje twojej pomocy.

Dalia była zmęczona, spędziła w lesie ponad cztery wyczerpujące dni. Jakiś czas temu wydawało jej się nawet, że słyszy czyjeś rozmowy, lecz nie mając pewności, skąd pochodzą, postanowiła oddalić się w przeciwnym kierunku. Równie dobrze mogło jej się tylko wydawać – ten las jest pełen duchów, nawet drzewa zdawały się ją obserwować.

Przeczesała dłonią długie, czarne włosy. Były śliskie i lepkie od potu i brudu, poza tym wydzielały ten specyficzny zapach łoju, który przyprawiał ją o mdłości. Naprawdę potrzebowała kąpieli. Jedzenia zostało jej na maksymalnie dwa dni. Głęboka Otchłań zdecydowanie nie był miejscem obfitującym w jakiekolwiek źródła pokarmu, a nawet gdyby spotkała jakieś zwierzę, i tak nie byłaby w stanie pozbawić go życia.

Darzyła zwierzęta wielką sympatią i zawsze chciała jakieś mieć, Elaila jednak nigdy się na to nie zgadzała. Dawno temu, będąc małą dziewczynką, zauważyła, że niedojedzone resztki z kolacji, które zawsze chowała pod łóżkiem, zaczęły znikać. Zaciekawiona, każdej nocy bez ruchu czekała na swojego tajemniczego gościa- złodzieja. Jak ogromne było jej szczęście, kiedy okazało się, że owym nieznajomym jest ogromny, brązowy szczur, który zwabiony zapachami, dostawał się do jej pokoju, wskakując przez okno. Następnej nocy, cała podekscytowana, już na niego czekała z kawałkiem chleba w dłoni. Podszedł do niej nieufnie, po czym szybkim ruchem wyrwał chleb z dziecięcej rączki. Powtarzała tę czynność każdego wieczoru, powoli zdobywając jego zaufanie. Dziewczynka delikatnie głaskała zwierzę, z czasem nawet pozwoliło jej brać się na ręce. Była taka szczęśliwa – w końcu miała kogoś, kto jej potrzebował. Zrobiła mu nawet specjalny domek z drewnianego pudełka, w którym czasem zostawał, przyzwyczajony do nowego życia. Zdarzało się też, że została podrapana, wtedy ukrywała rany przed Elailą, która z pewnością by się wściekła. Pomimo to nie udało się uniknąć najgorszego – kobieta i tak dowiedziała się prawdy. Ignorując prośby dziewczynki, zmusiła ją, by razem poszły na łąkę z dala od domu, by tam wypuścić zwierzę. Mała Dalia opierała się i krzyczała, ściskając drewniane pudełko z jej nowym przyjacielem.

– To dzikie zwierzę, Dalio, nie możesz go zatrzymać. Musisz skupić się na swoim obowiązku, na byciu Nosicielem. Nic innego nie może cię rozpraszać. Wiem, że to ogromne brzemię dla dziecka, ale jesteś silną dziewczynką. Poza tym masz Enrysa i mnie. My zawsze będziemy stać po twojej stronie i nigdy cię nie opuścimy. – Elaila kucała przy sześcioletniej, zapłakanej Dalii.

Nic, co kobieta miała do powiedzenia, nie miało w tamtej chwili znaczenia. Patrzyła, jak odbiera jej pudełko i wypuszcza zwierzę, które szybko umknęło w zarośla. Nawet na moment nie odwrócił się, by rzucić jej pożegnalne spojrzenie, a przecież karmiła go przez ponad miesiąc i pokochała całym sercem.

Dla zwierzęcia nie była potworem, ani razu nie spojrzało na nią ze strachem i nie uciekło na jej widok. Zaakceptowało ją, i to było wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła – chociaż wtedy nie zdawała sobie jeszcze z tego sprawy – a wszystko to przez nienawiść, jaką żywili do niej mieszkańcy wioski, do małej dziewczynki, która niczego nie rozumiała.

W przyszłości w samotne dni często zastanawiała się, jak potoczyły się losy szczura, czy miał co jeść, czy był bezpieczny…

– Szczur, co? Nie mogłaś sobie znaleźć jakiegoś przyjemniejszegozwierzątka?

– Przestań siedzieć w moje głowie. – Prychnęła, wracając do teraźniejszości. – Nie masz pojęcia, jak moje życie wyglądało przez ciebie. Odebrano mi jakiekolwiek szanse na normalną egzystencję, tylko po to, by chronić życie ludzi, którzy mnie nienawidzą.

– Naprawdę uważasz, że coś ci odebrano? Mnie się zdaje, że tylkozyskałaś… poza tym bycie jak wszyscy wcale nie jest takie ciekawe,uwierz mi. Z pewnością by ci się nie spodobało.

– Raczej nigdy się tego nie dowiem…

Nagły kobiecy krzyk przerwał ich „rozmowę”. Na pewno się nie przesłyszała, ktoś wolał o pomoc. Głos był wyraźny i nie mógł dobiegać z daleka. Co robić? Nie miała pojęcia, kim mogą być owi ludzie, ale krzyki kobiety popychały ją mimowolnie do działania. Podniosła się i ostrożnie ruszyła w stronę głosów. Słyszała już wyraźnie, jacyś mężczyźni pojmali kobietę, która teraz próbowała się uwolnić.

– Błagam, zostawcie mnie w spokoju. Muszę iść do domu! – Młoda, rudowłosa dziewczyna próbowała wyrwać się z trzymających ją kurczowo łapsk opryszków.

Było ich trzech, wszyscy uzbrojeni. Dwóch trzymało dziewczynę, podczas gdy trzeci, przykładając jej nóż do gardła, zrywał z niej ubranie. Ich intencje nie pozostawiały żadnych wątpliwości.

– Mamusia nie mówiła ci, by nie zapuszczać się w te tereny? Niegrzeczne dziewczynki płacą za swoje błędy. – Mężczyzna z nożem wysyczał to prosto do ucha dziewczyny, po czym oblizał jej policzek, przyprawiając przy tym Dalię o mdłości.

– Nic nie rozumiecie, jeśli zaraz mnie nie zostawicie, czeka was potworna śmierć! Moja rodzina nie spocznie póki was nie znajdzie! – wołała desperacko dziewczyna. Nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat. Była drobna i nieuzbrojona, nie miała żadnych szans, by się uwolnić.

Dalia poczuła złość, tę samą, co w dniu opuszczenia wioski, gdy Elaila stanęła jej na drodze do wolności.

– Zostawcie ją – wycedziła, wyłaniając się zza drzew, zanim nawet zdążyła to dobrze przemyśleć.

Mężczyźni odwrócili wzrok w jej stronę. Wyglądali na zdziwionych, z ich twarzy można było wyczytać, że nie spodziewali się gości.

– Następna dziewczyna wybrała się na samotny spacer do przeklętego lasu? Wygląda na to, że to nasz szczęśliwy dzień, panowie! – Mężczyzna z nożem ruszył w jej stronę. – Jaka ładniutka, zamawiam tę! Chodź do mnie, kochanie, obiecuję, że będę delikatny.

Dalia wyciągnęła dłoń w jego stronę. Zanim mężczyzna zrozumiał, co się stało, nóż wyleciał z jego dłoni, lądując w dłoni Dalii. Dziewczyna spojrzała na nóż, potem na mężczyznę i odrzuciła broń daleko od siebie, jakby była skażona.

– Cza… Czarownica! To czarownica! Czarownica! – Mężczyzna wpadł w panikę, przewracając się na zadek.

Pozostała dwójka puściła pojmaną rudowłosą dziewczynę, dobywając mieczy.

– Nienawidzę magów – wycedził jeden z nich, największy z całej trójki – Najpierw podetnę jej gardło, a potem przerucham zwłoki!

Podszedł do opryszka, który jeszcze niedawno groził Dalii nożem, i kopnął go w bok.

– Wstawaj, Garet! Czarownica czy nie, pozbędziemy się jej! Mam pewne porachunki z magami. Zawsze marzyłem, by jakiegoś wybebeszyć! – zagrzmiał.

Po chwili otoczyła ją cała trójka. Nawet spanikowany Garet wydawał się spokojniejszy i chowając się za większym mężczyzną, mierzył w nią swoim mieczem.

Wszystko wydawało się nierzeczywiste. Kiedy pierwszy mężczyzna próbował dosięgnąć ją swoim ostrzem, jej ciało samowolnie, bez żadnego wysiłku, zrobiło unik. To samo stało się po raz kolejny, i kolejny. Mężczyźni byli zdezorientowani, a ona sama nie rozumiała, co się stało. Było to tak, jakby wściekłość zapanowała nad jej ciałem. Nie atakowała, a oni mimo to nie mogli jej dosięgnąć.

– Co to ma być?! Uderzmy na nią razem! Teraz! – krzyknął największy z nich i wszyscy trzej rzucili się jednocześnie. Jednego ataku udało jej się uniknąć, przesuwając się w prawo, drugiego pochylając się. Ostatni, najlżejszy, mógłby trafić ją w bok. Dlatego, nie mając wyboru, złapała ostrze gołą dłonią. Zabolało, stal była bardzo ostra, lecz udało jej się zatrzymać cios.

– Co do kurwy? – wykrzyknął Garet, ten, którego ostrze złapała.

– To jakiś dziwoląg! Może przez jakieś zaklęcie postradała zmysły, czy coś? Mogłeś uciąć jej rękę, a ona po prostu złapała ostrze! I do tego wygląda, jakby nic nie czuła! I nie atakuje, może czeka, aż ją zabijemy! – stwierdził trzeci z mężczyzn.

– Pokręcona nawet jak na maga – burknął największy. – Hej, wariatko, słyszysz mnie w ogóle? Może ułatwisz nam zadanie i przestaniesz się bronić, co?

Dalia nie słyszała. Krwawiąca dłoń wydawała się o wiele ciekawsza, zapach krwi dziwnie znajomy. Puściła ostrze, a jego właściciel od razu odskoczył w bok.

Dlaczego nie walczysz? – zapytała sama siebie w myślach. Po prostu ich zabij. Nie są warci, by żyć. Wiesz, że nie mogą uciec, donieśliby na ciebie przy pierwszej okazji, oczekując nagrody, poza tym chcieli zgwałcić tę dziewczynę. Tracisz czas, musisz walczyć, atakuj!

Nagły, przeszywający ból brzucha wyrwał ją z zamyślenia.

Spojrzała w dół. Ubranie miała rozerwane, a w świeżo powstałej ranie tkwił nóż. Ktoś musiał rzucić go z dystansu. Rana piekła potwornie. Chwyciła nóż i zagryzając zęby, wyciągnęła go z dolnej partii brzucha szybkim ruchem.

– Teraz łapcie ją! – wrzasnął któryś z nich i razem rzucili się na nią, wykręcając ręce.

– Słyszałem, że z magowie czasem wariują. Zapominają, kim są, jak jeść, srać, i takie tam. Wszystko przez pieprzoną magię. Założę się, że to taki okaz – rzucił trzeci.

– Za to jaka ładna. Chyba najładniejsza dziwka, jaką dotąd widziałem. Będziemy mieli z tobą niezły ubaw, słonko. Całą noc! A potem osobiście cię zabiję. Nie martw się, dopilnuję, by bolało.

Największy z nich przyparł do niej ciałem. Poczuła dławiący smród, higiena z pewnością nie leżała w jego naturze.

– Mamy jeszcze tę drugą, też się przyda. – Najmniejszy z nich, ten, którego nazywali Garet, podszedł i szarpnął kulącą się pod drzewem rudowłosą. Kiedy to robił, wydała z siebie krzyk przerażenia.

Właśnie ten krzyk wyrwał Dalię z tego dziwnego stanu, w jakim się znalazła. Podniosła głowę i spojrzała największemu w oczy, uśmiechając się przy tym potwornie.

– Nie zasługujesz by żyć – wyrecytowała, dotykając opuszkami palców silnej ręki mężczyzny. W miejscu dotknięcia kończyna zrobiła się czarna. Widząc to, odsunął się od niej z krzykiem.

– Moja ręka! Moja ręka! – darł się spanikowany. – Boli! Kurwaaa!

Z jego gardła wydobył się potworny krzyk, podczas gdy reszta dłoni, ramienia, a potem także reszta ciała stawała się czarna. Sczerniałe części ciała zaczęły przemieniać się w pył, mężczyzna po prostu rozpadał się na kawałki. Pozostali mężczyźni – do tej pory w szoku obserwując zajście – rzucili się do ucieczki.

Dalia podniosła dłoń, w której ukazała się czarna, błyszcząca kula. Nie marnując czasu, rzuciła nią w jednego z nich. Kiedy kula dosięgnęła jego pleców, zaczął wrzeszczeć i miotać się na wszystkie strony. To jednak nic nie dało – po chwili została z niego tylko kupka popiołu. Rozejrzała się dookoła, ostatni z trójki, Garet, zdołał się już oddalić. Nie uciekniesz – pomyślała. Krwawiącą dłonią przywołała do siebie leżący na ziemi sztylet i nie zwlekając, rzuciła nim w jego kierunku. Ostrze trafiło w sam środek głowy, mężczyzna upadł na kolana tuż przed wielkim dębem, który zamortyzował jego upadek.

Dalia odszukała wzrokiem dziewczynę, która nadal kuląc się pod drzewem, zakrywała twarz rękoma i szlochała. Podeszła do niej.

– Nie bój się, już jesteś bezpieczna. Nic ci nie…

Świat zawirował, a ona padła na ziemię, tracąc przytomność.

– To było bardzo głupie. – Głos Vergo zdawał się dobiegać z każdej strony.

Dalia znajdowała się w pustce, dookoła nie było nic poza niekończącą się, gęstą mgłą. Próbowała zrobić krok do przodu, ale nie była w stanie. Mogła jedynie stać bez ruchu.

– Gdzie ja jestem? – Jej słowa poniosły się echem, zdała sobie sprawę, że jej usta nawet się nie poruszają, dźwięk wydobywał się samoistnie. – Czy to sen?

– Sen, przyszłość, teraźniejszość, przeszłość, nicość. Sama wybierz.To, co zrobiłaś, było bardzo głupie. Mogłaś zginąć.

– O co ci chodzi? – zapytała.

– Dałaś się zranić. Byłaś nieuważna, a na końcu użyłaś magiiśmierci. Mówiłem ci, byś tego nie robiła, to niebezpieczna magia, samamogłaś przez nią zginąć. Miałaś szczęście, że skończyło się tylko w tensposób.

– W jaki sposób? Gdzie ja jestem? – Kiedy nie usłyszała odpowiedzi, wpadła w panikę. – Odpowiedz mi! Naprawdę sama nie wiem, jak to się stało! Nie mogłam tego kontrolować! To było tak, jakby moja złość wzięła górę nad rozsądkiem…

– Dokładnie tak, pozwoliłaś pierwotnym instynktom wziąć górę nadrozsądkiem. Jesteś tylko człowiekiem, taka magia jest dla ciebie zasilna, zdominowała cię własna słabość i chęć zemsty. Nie doszłoby dotego, gdybyś mnie nie zablokowała. – Głos Vergo nie wyrażał żadnych emocji. – Myślałem, że dziewczynę też zabijesz, ale z jakiegośpowodu się opamiętałaś. Założę się, że napędziłaś jej niezłegostracha.

Dalia milczała. Wiedziała, że miał rację, kiedy nauczyła się używać jego mocy, ostrzegał ją przed magią śmierci. Dlaczego więc jej użyła? Mogła zabić ich jakimkolwiek innym zaklęciem.

Nie, tak naprawdę wiedziała dlaczego. Magia śmierci zadawała ból, jakiego nie można było sobie nawet wyobrazić. Ponoć przez te kilka chwil agonii ofiara doświadcza takiego cierpienia, jakiego nie jest w stanie zadać nikt ani nic na ziemi. Właśnie dlatego użyła tego zaklęcia, ale dlaczego tak bardzo chciała, żeby cierpieli? Nawet ich nie znała… Czy była aż takim potworem?

Zewsząd rozległ się śmiech. Vergo zawsze wiedział, o czym myślała.

– Mam nadzieję, że nauczyłaś się swojej lekcji…

Poczuła chłodny dotyk na czole i otworzyła oczy.

– W końcu się obudziłaś! Zaczęłam się już obawiać, że to nigdy nie nastąpi.

Obraz był rozmyty, musiała zamrugać kilka razy i po chwili przed oczami ukazała jej się twarz dziewczyny, tej samej, której pomogła w lesie.

Chciała coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły jej w gardle, wywołując napad kaszlu.

– Spokojnie. – Rudowłosa podała jej wody, którą Dalia wypiła duszkiem. – Spałaś przez pięć dni, trochę czasu minie, zanim wrócisz do formy.

Poderwała się z łóżka, sprawiając, że rudowłosa odskoczyła od niej wystraszona.

– Pięć dni?! – wykrzyczała. – Muszę iść! Cholera! Straciłam tyle czasu! Muszę szybko… – zakręciło jej się w głowie i zapewne upadłaby, ale dziewczyna podeszła do niej i usadziła na łóżku.

– Gdzie ja właściwie jestem? – zapytała, pocierając czoło.

– U mnie w domu. Nie mogłam cię tam zostawić… Nie budziłaś się… Chciałam się jakoś odwdzięczyć… Mam nadzieję, że nie jesteś zła.

– Gdzie dokładnie jest to „u mnie w domu”? – Spoglądała na nią zniecierpliwiona.

Dziewczyna wpatrywała się w podłogę z taką pasją, jak gdyby za chwilę miała się zapaść i pochłonąć je obie. Była młodsza, niż jej się z początku wydawało. Mogła mieć jakieś szesnaście lat. Długie, rude włosy związane w warkocz sięgały pleców. Była niewysoka i drobna, ale ładna.

– W mojej wiosce… – zrobiła pauzę. – W zakazanym lesie, Czarnej Otchłani.

– Wioska w zakazanym lesie? – prychnęła zdziwiona. – Skąd tutaj wioska? Przecież ludzie unikają tego miejsca jak ognia!

Dziewczyna musiała sobie stroić żarty.

– Nie mogę nic więcej powiedzieć. Nasza przywódczyni, moja prababcia, chciała się z tobą zobaczyć, kiedy tylko nabierzesz sił. – Dziewczyna wydawała się zmieszana. – To ona pomagała mi się tobą zająć.

Dalia taksowała dziewczynę wzrokiem. Nie przywykła do obcych ludzi, a już na pewno nie do tego, że ktoś jest dla niej miły lub chciał jej pomóc.

– Babcia, co? – zadrwiła.

Rudowłosa skinęła głową.

– To dobra kobieta i bardzo mądra.

– Dobrze więc. Zabierz mnie do tej legendarnej babci. Najpierw jednak chciałabym coś zjeść, twoja babcia raczej nie chce słyszeć serenady w wykonaniu mojego żołądka.

Dziewczyna rozpromieniła się.

– Mam pyszny gulasz!

– Gulasz brzmi świetnie.

Widząc, że rudowłosa ruszyła do innego pomieszczenia, zawołała:

– Zaczekaj! Jak masz na imię?

– Cassy, a ty?

– Dalia.

Cassy nie kłamała. Naprawdę znajdowały się w wiosce w samej głębi lasu. Była zadbana, chociaż ze względu na swoje położenie było to zdecydowanie mroczne i odpychające miejsce. Drzewa ciasno otaczały ją ze wszystkich stron. Były tam zarówno nowe, jak i bardzo stare budynki. Wioska musiała być wiekowa. I przez ten cały czas nikt nie dowiedział się o jej istnieniu, już samo to wydało się Dalii dziwne. Przez tyle lat nikt nigdy nie natknął się na to miejsce? Było to zdecydowanie nieprawdopodobne. Co więc działo się z ludźmi, którzy odkryli tę wioskę? Ta myśl nie dawała dziewczynie spokoju.

– Śmierdzi tu mokrym psem – odezwał się znajomy głos w jej głowie.

– Zamknij się, próbuję zebrać myśli – odpowiedziała mu w swojej głowie.

– Śmierdzi psem, a żadnego nie widać – skwitował.

Mijający ludzie rzucali jej nieprzychylne spojrzenia. Wyglądało na to, że nie cieszą się z jej obecności, z pewnością też nie przywykli do gości.

Cassy zaprowadziła ją przed oblicze swojej babci. Przed wejściem do budynku stało dwóch młodych osiłków, którzy zmierzyli ją od stóp po czubek głowy morderczym spojrzeniem. Jeden z nich nawet na nią zawarczał, ukazując białe zęby. Wyglądało to tak, jak gdyby chcieli rozerwać ją na strzępy, a jedynym, co ich przed tym powstrzymywało, była obecność Cassy. Rudowłosa dziewczyna bez skrępowania weszła do środka, machaniem ręką dając znak, by Dalia podążyła za nią.

Babcia dziewczyny siedziała samotnie przy starym drewnianym stole, zawalonym różnymi podejrzanie wyglądającymi drobiazgami. Wyglądała starzej niż Elaila, starzej niż ktokolwiek inny, kogo Dalia kiedykolwiek spotkała. Bił od niej jednak pewien majestatyczny blask, a oczy były bystre i żółte jak u kota, kiedy obserwowała wkraczających do pomieszczenia gości.

– Widzę, że w końcu się obudziłaś – zaczęła. – To dobrze. Bałam się, że nie będę mogła spłacić długu wdzięczności za ocalenie mojej wnuczki.

Jej głos był ostry i zdecydowany. Dalia z łatwością wyobrażała ją sobie jako przywódcę wioski. Trudno było ocenić, jak staruszka wyglądała za młodu. Teraz jej twarz pokryta była siatką zmarszczek, a postura zgarbiona i prawdopodobnie utrzymywała się na nogach tylko dzięki pomocy laski. Rzadkie białe włosy opadały kosmykami na ramiona.

– Siadaj – powiedziała do gościa. – Cassy, a ty idź sprawdzić, czy wioska jeszcze stoi – rozkazała wnuczce, która z kwaśną miną opuściła pomieszczenie. Wyglądało na to, że rozmowa będzie poufna. Obie zaczekały, aż rudowłosa wyjdzie.

Dalia poczekała, aż dziewczyna zamknie za sobą drzwi, zanim odpowiedziała. Wyglądało na to, że starucha oczekuje od niej podziękowań.

– Jestem wdzięczna za pomoc – zaczęła uprzejmie – Nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby nie ty i twoja wnuczka, ale muszę jak najszybciej wyruszyć. Straciłam tutaj za dużo czasu.

Staruszka gapiła się na nią w milczeniu przenikliwymi, kocimi oczyma. Dziewczyna z trudnością znosiła jej wzrok.

– Obawiam się, że nie mogę ci pozwolić odejść – stwierdziła ze smutkiem.

Tego Dalia się nie spodziewała, za kogo ta kobieta się ma?

– Możesz spróbować mnie zatrzymać, babciu – zadrwiła, patrząc ostro na kobietę.

Staruszka była opanowana i jeżeli groźba zrobiła na niej jakiekolwiek wrażenie, to nie dała tego po sobie poznać.

– Nie mam zamiaru cię zatrzymywać siłą. Lecz powinnaś wysłuchać tego, co mam do powiedzenia. Potem sama zdecydujesz, czy chcesz odejść. – Zrobiła pauzę. – Wybacz moje maniery, nazywam się Rel i przewodzę tej wiosce. Może zaczniemy od nowa?

Dalia, chociaż bardzo chciała odwdzięczyć się za pomoc, to nie mogła już tracić więcej czasu.

– Posłuchaj Rel, jeszcze raz dziękuje za pomoc, ale jestem raczej mało towarzyską osobą, i uwierz mi, lepiej dla was, jeśli się stąd wyniosę.

Staruszka nie dawała za wygraną.

– Jestem już bardzo starą kobietą i swoje przeżyłam, nie łatwo coś przede mną ukryć. Kiedy Cassy opisała mi, co stało się w lesie, nie miałam wątpliwości, kim jesteś.

Chwiejnym krokiem podeszła do dziewczyny i stuknęła starym, powykręcanym palcem w jej pierś.

– Jesteś jednym z Nosicieli Pradawnych. Tylko oni posiadali tak czarną magię. Zastanawiam się jednak, jakim cudem ty jesteś w stanie z niej korzystać, a także co robisz na wolności. Ponoć tacy jak ty zawsze trzymani są pod kluczem.

„Tacy jak ty”, samo stwierdzenie wywoływało u niej złość. W napięciu czekała na rozwój wypadków. Nie miała pojęcia, jakie plany ma wobec niej ta kobieta.

– Chcesz mnie tu trzymać siłą? – zapytała w końcu. – Nie wątpię, że wyznaczyli za mnie niemałą nagrodę, ale komuś, kto ewidentnie ukrywa się przed resztą świata, raczej się nie przyda…

Rel zaśmiała się w sposób, który wywołał u niej ciarki.

– Moja droga, mamy ze sobą więcej wspólnego, niż myślisz. Czy wiesz, kto nauczył ludzi korzystania z magii?

– Znam historię. Tacy jak ja uczą się jej od małego.

Staruszka skinęła głową.

– Pradawni dali ludziom magię, a ci zachłysnęli się mocą, jaką zyskali. Zostawieni samym sobie, stracili rozum. Pragnęli więcej i więcej. Przeprowadzali eksperymenty, w których z zimną krwią mordowali ludzi i zwierzęta. Tworzyli potwory. Zmutowane i zniekształcone, ohydne monstra.

Dalia znała te historie. Początek magii i początek końca Pradawnych.

– A kiedy Pradawni dowiedzieli się, do czego zdolni są ludzie, postanowili wszystkich unicestwić. Bali się tego, co stworzyli. Ludzie jednak wymyślili własny plan. Postanowili zamknąć Pradawnych w ich własnych tworach – w potomkach ludzi, których obdarzyli magią, mieszając krew swoją z ludzką.

Dalia usłyszała w głowie znajomy chichot, który zignorowała.

Staruszka patrzyła na nią z poważną miną, a po chwili opadła ciężko na krzesło.

– Tego właśnie was uczą? Cóż… To na pewno brzmi lepiej od tego, co stało się naprawdę. Prawda jednak nie jest taka prosta. – Spoglądała poważnie na dziewczynę. – Kiedy Pradawni dowiedzieli się o tym, co zrobili magowie, postanowili odebrać im podarowaną moc. Lecz magowie byli już na to przygotowani. Kiedy Pradawni przybyli, by wprowadzić swój plan w życie, oni już na nich czekali. Pradawni zostali wprowadzeni w pułapkę i zaklęci w ciałach nowo narodzonych dzieci. Nie spodziewali się zdrady, jaką uknuli ludzie, dlatego wszystko poszło tak gładko. Zostali zapieczętowani – zamknięci na zawsze, dzięki czemu magowie zyskali władzę absolutną.

– Co to za brednie? – Poderwała się od stołu. – Chcesz powiedzieć, że wszystko, co przedstawiali magowie, to kłamstwa?! Że Pradawni nie chcieli zniszczyć ludzi? Nie wierzę w twoje bajki. Niby skąd mogłabyś o tym wiedzieć? Jesteście jakimiś wariatami, żyjącymi w środku zakazanego lasu!

Wtedy stało się coś niespodziewanego, coś, co spowodowało, że Dalia osłupiała z przerażenia.

Staruszka podniosła się powoli i z westchnieniem zdjęła z szyi naszyjnik, który delikatnie położyła na stole. Zaraz po tym jej oczy zaczęły się zmieniać, źrenice z ludzkich stały się kocie, zwierzęce. Figura powoli stawała się coraz większa i obrastała ciemną sierścią. Można było usłyszeć, jak łamią się kości, formują nowe stawy i mięśnie. Kobieta przemieniała się w monstrum, przypominające wielkiego dwunożnego psa, wilka lub niedźwiedzia, sama nie potrafiła zdecydować. Stwór był tak obrzydliwy, że gdyby nie paraliżujący strach, dziewczyna uciekłaby z krzykiem. Sierść pokrywająca potwora, który jeszcze przed chwilą była niegroźną staruszką, była rzadka, miejscami nie było jej wcale. Ze szczęki wyłaniały się wydłużone kły, wielu innych zębów brakowało. Jedynie oczy były bystre i pełne werwy. Potwór szybkim krokiem zbliżył się do sparaliżowanej strachem dziewczyny. Poczuła smród bijący od kreatury, zjedzony niedawno gulasz cofnął się niebezpiecznie do przełyku.

Stwór przemówił, wbijając w nią spojrzenie żółtych oczu, które jeszcze przed chwilą były wyblakłymi oczami staruszki.

– Teraz mi wierzysz? – zapytało monstrum ludzkim głosem. – Żyjemy w środku tego lasu, bo jesteśmy potomkami tych, którzy uciekli. Tych, na których magowie przeprowadzali swoje eksperymenty. Znamy prawdę, każde z nas usłyszało ją od swojego przodka, który usłyszał ją od swojego przodka. Jesteśmy tworami chorej wyobraźni magów. Ofiarami magii, którzy potrzebują twojej pomocy.

Elaila wiedziała, że musi znaleźć Dalię przed innymi. Jeśli jej się nie uda, dziewczyna z pewnością zginie. Była ostatnim żyjącym członkiem jej rodziny, traktowała ją jak córkę i na tyle, na ile mogła, starała się dać jej w miarę normalne życie.

Zrozumiała, jak bardzo zawiodła, kiedy Dalia będąc sześcioletnią dziewczynką, ukryła przed nią dzikiego szczura. Nigdy nie zapomniała tego widoku. Mała śliczna dziewczynka ściskająca wielkiego dzikiego szczura. Serce Elaili rozpadło się na kawałeczki, kiedy zobaczyła, jak dziewczynka opowiada zwierzęciu o swoim dniu spędzonym z Enrysem. Zwierzątko wpatrywało się nierozumnie w ściskającą je Dalię, by po chwili wyrwać z jej objęć, drapiąc przy tym do krwi. Nawet nie zapłakała, wytarła krwawiące rany o spodnie i z kieszeni wyjęła suchy chleb, podając zwierzęciu, które łapczywie złapało przekąskę. Dziewczynka wykorzystała ten moment, by pogłaskać szczura, całkowicie pochłoniętego jedzeniem.

– Kiedy byłam w ogrodzie, jakiś chłopiec rzucił we mnie kamieniem. O tutaj, widzisz? Dostałam w głowę. – Mała dotknęła palcem czoła. – Trochę krwawiło, ale Enrys opatrzył ranę i już wcale nie boli! A potem złapał tego chłopaka i strasznie na niego nakrzyczał. Powiedział mu, że następnym razem obetnie mu obie ręce i już nigdy niczym we mnie nie rzuci. Nie wiem, dlaczego nikt mnie nie lubi, panie szczurku, czemu wszyscy są dla mnie niemili? No… poza Enrysem i Elailą, ale ona jest stara i ciągle mnie denerwuje! Na pewno wiesz, jak to jest, prawda? Ludzie nie lubią szczurów, myślą, że są brzydkie i brudne, ale ja uważam, że jesteś słodki! Będę się tobą opiekować i już zawsze będziesz moim przyjacielem, będę cię bronić, jak Enrys broni mnie, i nikt cię nie skrzywdzi, obiecuję! – Dziewczynka mówiła z taką ekscytacją w głosie, jakiej Elaila nigdy wcześniej nie u niej nie słyszała.

Kobieta odsunęła się od drzwi i odeszła, zostawiając dziewczynkę z jej sekretnym kompanem. Po policzkach ciekły jej łzy.

Jak samotne musi być dziecko, które za najlepszego przyjaciela ma dzikiego szczura? Enrys był nastolatkiem i mimo że świetnie zajmował się Dalią, dziewczynce brakowało kogoś do zabawy, kogoś w jej wieku… I znowu ktoś ją zaatakował. Ludzie byli bezlitośni. Uważali małą za potwora, który w najlepszym razie pozabija ich podczas snu. Właśnie dlatego każdy Nosiciel miał opiekuna, kogoś takiego jak Enrys, kto bronił go przed rozwścieczonym tłumem. Nawet Elaila czasem miała ochotę pozabijać wszystkich tych ludzi, którzy rzucali dziewczynce mordercze spojrzenia. Ona nie była niczemu winna, była tylko bezbronnym dzieckiem. Tak bardzo samotnym, że musiało przyjaźnić się z dzikimi zwierzętami. A ona, Elaila, będzie musiała nawet to jej to odebrać. Nie mogła pozwolić, by zwierzę tutaj zostało, było niebezpieczne i mogło być chore. Poza tym szczury potrafiły bardzo mocno ugryźć i mimo że ten wydawał się w miarę pogodnie nastawiony, nie mogła ryzykować.

Nigdy nie zapomniała reakcji Dalii, kiedy odbierała jej szczura. Dziewczynka płakała tak rozpaczliwie, że przez moment Elaila chciała się poddać. Zebrała jednak całą odwagę i razem z dzieckiem poszły na łąkę, by go wypuścić.

Po tym wydarzeniu Dalia jeszcze bardziej się od niej odsunęła. Odpowiadała jej zdawkowo na pytania i wszystkie informacje o stanie dziewczynki Elaila musiała uzyskiwać od Enrysa, który stał się jedyną osobą, którą dziewczynka do siebie dopuszczała. Z wiekiem uczucie między tym dwojgiem zmieniło się w coś więcej – wiedziała o tym. Dalia wyrosłą na piękną kobietę, prawdopodobnie zawdzięczała to domieszce krwi Pradawnych, którzy ponoć olśniewali urodą. Dziewczyna była wysoka i szczupła, ale też krągła gdzie trzeba. Czarne włosy, praktycznie w ogóle nie ścinane, sięgały za pas. W normalnym świecie żaden mężczyzna nie byłby w stanie się jej oprzeć. Właśnie dlatego, kiedy dziewczyna dojrzała, odbyła z Enrysem poważną rozmowę, przypominając mu o swoich obowiązkach. Musiała pozostać nietknięta, ciąża mogła przebudzić Pradawnego.

Często zastanawiała się, jak potoczyłyby się sprawy, gdyby pozwoliła jej zatrzymać tego dzikiego szczura? Wtedy dziewczynka nie odwróciłaby się od niej, nie zbliżyła tak bardzo do Enrysa i wszystko mogło skończyć się inaczej.

Nie może zawieść Dalii drugi raz – wiedziała to na pewno. Musi obronić ją przed wszystkimi niebezpieczeństwami, a nawet przed nią samą. Nie liczyła się już jej pozycja jako maga. Nie liczył się Krąg. To było jej ostatnie zadanie… możliwe, że przypłaci je życiem, ale musiała to zrobić, musiała zaryzykować.

Minęło sześć dni od ucieczki dziewczyny, a każdy dzień był na wagę złota. Elaila nie miała wątpliwości, że Dalia udaje się w miejsce pobytu Enrysa. A to oznaczało Czarne Pola – ziemie, gdzie Dagon miał swój zamek. Mag, dla którego z jakiegoś powodu pracował Enrys. Dagon był najpotężniejszym jak i najbardziej szalonym z magów. Zaczynał jako mag Kręgu, dość szybko jednak przeciwstawił się jego założeniom. Pragnął władzy absolutnej, jego pomysły były szalone. Chciał eksperymentować na ludziach, tworzyć potwory. Na początku Krąg przymykał oczy na jego działania, głównie dlatego, że przyjaźnił się z jej ojcem, do tego był zbyt potężny, by podejmować ryzyko walki z nim. Lecz wszystko zmieniło się, kiedy przedstawił im swój plan uwolnienia Pradawnych. Chciał zaabsorbować ich dusze, by zyskać większą potęgę. Plan był tak szalony, że Krąg nie mógł dłużej tolerować jego wybryków. Dagon został wykluczony i odesłany. Tak… właśnie sobie przypomniała, to jego pierwszego wykluczono z Kręgu. Więc jej zbrodnie stawiali na równi z tym szaleńcem…

W dzień jego wykluczenia wszyscy magowie zebrali się razem, by oznajmić mu swoją decyzję, gotowi na walkę. Aczkolwiek nic takiego nie miało miejsca; kiedy kazano Dagonowi opuścić Zgromadzenie, ten roześmiał się głośno. Krąg nic go już nie obchodził – nauczyli go wszystkiego, co mogli, nie było więcej ksiąg do przeczytania, zaklęć do opanowania.

Nie próbował walczyć, prawdopodobnie nie chciał ryzykować w tak nierównym starciu, dlatego też po prostu odszedł. Zanim jednak to nastąpiło, rzucił niedbale:

– I tak wygram. Możecie być albo ze mną, albo przeciwko mnie.

Wszyscy zebrani znajdowali się w Taolen, siedzibie nowego Maga Kręgu Sześciu – Magnusa.

– Nigdy ci na to nie pozwolimy! – Elaila, jako młoda dziewczyna, której siostra była Nosicielem, była wstrząśnięta. Nigdy nie pozwoliłaby, żeby cokolwiek jej się stało. Straciła już rodziców i Aleria była jej ostatnią bliską krewną.

Dagon odwrócił się i spojrzał w jej stronę z uśmiechem.

– Jeszcze zobaczymy. Na twoim miejscu miałbym oko na swoją siostrunię. Słyszałem, że Nosiciele często umierają młodo.

Po czym odszedł. Wrócił do swojego zamku i zaczął werbować ludzi, których ilość szybko osiągnęła rozmiar armii. Potem zastraszył albo pozbył się możnowładców, którzy w jakikolwiek sposób stali mu na drodze, i już po pięciu latach od owego zajścia władał wszystkimi okolicznymi włościami. Miał dostęp do wszelkich ziem i miast. Został królem bez korony, odbierając tym samym Kręgowi lwią część władzy.

W między czasie zachorowała siostra Elaili – Aleria. Miała dopiero siedemnaście lat, kiedy pewnego dnia zasłabła i już nigdy nie odzyskała sił. Ostatnie dni spędziła w łóżku z siostrą u swego boku. Nikt nie wiedział dlaczego, ale z każdą godziną coraz bardziej opadała z sił. Elaila jednak wiedziała, nie miała wątpliwości – była to zemsta za to, że ośmieliła się postawić Dagonowi. W drugim dniu od rozpoczęcia choroby straciła ostatniego bliskiego członka rodziny i zarazem ukochaną siostrę. Wszyscy w biegu przygotowywali się na odprawienie nowego rytuału, mającego przenieść dusze Pradawnego z Alerii na nowe niemowlę – dziecko jej kuzynki. Małego rozwrzeszczanego chłopca, który nie przestawał płakać przez cały rytuał. Elaila obserwowała, jak wraz z Pradawnym uchodzi też życie jej siostry. Nic innego nie miało znaczenia. Ból w oczach Alerii, kiedy dusza Pradawnego opuszczała jej ciało – miała już nigdy tego nie zapomnieć. Elaila ściskała jej dłoń, nie będąc w stanie zrobić nic innego, by jej ulżyć. To przez nią Aleria umierała. Wiedziała, jak niebezpieczny był Dagon, nie powinna się wtedy odzywać – gdyby nie to, jej siostra nadal by żyła. Teraz było już za późno. Jedyne, co mogła zrobić, to płakać, kiedy jej siostra wydała z siebie ostatni oddech. Przez całą noc została przy jej zwłokach, wtedy też zdecydowała, że całe życie poświęci na studiowanie magii i pokona Dagona, nawet za cenę własnego życia.

Lecz to nie wystarczyło. Dzięki ciężkiej pracy zdołała dostać się do Kręgu Sześciu – była kimś w świecie magów, ale nie mogła równać się z Dagonem. Nieważne, jak bardzo się starała, nie była w stanie wykonywać tych samych zaklęć. Nikt poza nim tego nie potrafił. Do tego Dagon miał pewną cechę, która niezmiernie martwiła Elailę – potrafił czekać. Mimo swojego szaleństwa i obsesji, nie śpieszył się. Zawsze starannie planował swoje działania, była tego zupełnie pewna. Podejrzewała też, że ma swoje wpływy w Kręgu Sześciu. Bali się go, starali się nie nadepnąć mu na odcisk i jeśli istniała szansa, że to on za czymś stał, Krąg nie interweniował.

Kiedy kilka miesięcy temu zniknął Arthur – mężczyzna będący Nosicielem z Południowych terenów. Krąg wyciszył sprawę. Całe zajście owiane było wielką tajemnicą. Jego Obrońca został otruty, a on sam zniknął ze swojej sypialni. Żadnych śladów, żadnych dowodów. Mag, który miał za zadanie sprawowania nad nim pieczy, też niczego nie wiedział. Arthur rozpłynął się w powietrzu. Elaila jednak nie miała wątpliwości, co się stało, każdy mag w kręgu wiedział, a mimo to nikt nic nie zrobił. Poszukiwania oczywiście się odbyły, ale nie miano złudzeń co do ich powodzenia.

Wróciła myślami do teraźniejszości, siedziała w karczmie w Toalem, największym mieście zbudowanym przez ludzi. To tutaj miał siedzibę Magnus, stąd wydawał swoje rozkazy innym, pomniejszym magom. Była prawie pewna, że spiskował z Dagonem, chociaż spiskował to za wiele powiedziane. Był jego uszami w Kręgu, jego marionetką. Prawdopodobnie sam wygłuszył wiele dziwnych spraw, zanim nawet ujrzały światło dzienne.

Przybyła tu, by jakoś dostać się do jego posiadłości, podsłuchać rozmowy, znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Dowie się, gdzie wysłano ludzi mających odnaleźć Dalię, i wtedy będzie mogła jakoś jej pomóc. Dziewczyna nie wiedziała nic o świecie, znała tylko wioskę, była łatwym celem. Dlatego dowie się, co planują Dagon z Magnusem, a potem odnajdzie dziewczynę i razem uciekną gdzieś, gdzie nikt ich nie znajdzie. W tej chwili tylko to miało znaczenie.

By dostać się do posiadłości Magnusa, planowała przemienić się w jakieś małe zwierzę. Transformacje były bardzo wyczerpujące i tylko najbardziej wprawieni magowie byli w stanie tego dokonać. Jednak czas przemiany był ograniczony – godzina, może dwie, w tym czasie będzie musiała zdobyć jakieś użyteczne informacje. Lecz najpierw musi dostać się dostatecznie blisko posiadłości bez wzbudzania podejrzeń, a potem jako mysz dostać się do środka.

Poczekała, aż całkowicie się ściemniło, i udała pod zamek Magnusa. Posiadłości magów były zazwyczaj pilnie strzeżone, każdy mag chciał chronić swoje sekrety, a było ich niemało.

Naciągnęła kaptur i przemknęła do ogrodu. Jeden strażnik patrolował boczne wejście, dwóch stało przy głównych drzwiach. Nie mogła rzucić żadnego zaklęcia, które by ich uśpiło, musiała przemknąć się niezauważona przez nikogo. Trudno – pomyślała – będzie musiała transformować się tutaj, a potem dostać do posiadłości jako mysz.

Obejrzała się dookoła – nikogo nie było. Upewniwszy się, że nikt nie skradnie jej ubrań, postanowiła zabrać się do dzieła. Teraz albo nigdy! – pomyślała.

– Arterus desturio, muscundario! – wypowiedziała zaklęcie, które po chwili zmieniło jej ciało w mały, puchaty kłębek z długim ogonkiem.

Świat z perspektywy myszy był niebezpiecznym miejscem, o czym szybko się przekonała. Poruszając się, jak najprędzej mogła, dotarła do posiadłości. Teraz musi znaleźć jakąś dziurę – miejsce, przez które się przeciśnie. Nie mogła przemknąć się przez drzwi, któryś ze strażników z pewnością by ją zauważył i próbował zdeptać. Szczęście jej jednak sprzyjało, niedaleko widniał dość duży otwór, przez który mogła się przecisnąć. Zabawne, jak giętkie jest ciało myszy – pomyślała, przechodząc przez dziurę. Udało się! Była w środku.