Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jacek Bartosiak – czołowy polski ekspert od geopolityki – powraca! W zbiorze felietonów oraz pogłębionych rozmowach z wybitnymi polskimi oraz zagranicznymi analitykami kreśli mapę naszych problemów, wyzwań. A robi to w swoim stylu – odważnie i bezkompromisowo.
„Sięgając po tę książkę, mogą Państwo sprawdzić, czy się myliłem” – mówi autor.
Zebrane teksty – wcześniej w latach 2020–2024 publikowane na stronach think tanku Strategy&Future – dotyczą kluczowych problemów współczesności: chaosu i deglobalizacji, ukrytych i jawnych konfliktów w Ukrainie, na Bliskim Wschodzie czy w Afryce. Dotykają naszych najgłębszych obaw o to, co będzie ze światem, jaki znamy. Dla Bartosiaka najważniejsze jednak zawsze pozostają pytania o Polskę. Jaką kulturę strategiczną prezentuje polska klasa polityczna? Co w geopolitycznym myśleniu poprzednich pokoleń warto pielęgnować, a o czym powinniśmy jak najszybciej zapomnieć? Autor przedstawia też alternatywny bieg historii – co by się stało, gdyby Rosjanie w 2022 roku zajęli Kijów? Co zrobią Polacy, jeśli wybuchnie wojna na Pacyfiku?
Druga część książki to wybór najlepszych wywiadów Jacka Bartosiaka ze znawcami geopolityki, politologii, historii, strategii i wojskowości, między innymi: rozmowa z Elbridge’em Colbym o fiasku prymatu Stanów Zjednoczonych, wojnie światowej i broni jądrowej, a z byłym szefem wywiadu Floty Pacyfiku Jamesem „Kimo” Fanellem – o możliwym konflikcie z Chinami.
Ta książka powstała z myślą o przyszłości, jednak punktem wyjścia do analiz często są dawne wydarzenia, zestawiane z tym, co dzieje się tu i teraz. Niebanalne wycieczki w przeszłość, w dzieje Polski i świata, pokazują, że historia naprawdę lubi się powtarzać. A my powinniśmy wyciągać z niej wnioski już dzisiaj.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 592
14 marca 2021
Dlaczego?
Nosiłem się z zamiarem napisania tych kilku zdań od jakiegoś czasu, obserwując zmieniającą się szybko scenę międzynarodową oraz towarzyszącą tym zmianom debatę publiczną w Polsce i za granicą. Zacznę jednak od serii pytań.
1. Dlaczego Polacy muszą najpierw usłyszeć od kogoś z Zachodu o jakiejś sprawie, rzeczy lub obserwacji, aby uznać, że sami mogą o tym zacząć mówić?
Przez wszystkie lata życia zawodowego, jeszcze od lat dziewięćdziesiątych, obserwuję, że jest tak w wielu dziedzinach życia, w tym oczywiście w dziedzinie strategii, geopolityki, polityki międzynarodowej i bezpieczeństwa. W kwestiach, którymi zajmuje się Strategy&Future opóźnienie polskiego świata eksperckiego wynosi co najmniej dwa lata. Tyle czasu zajmuje uznanie, że skoro na Zachodzie już się o czymś mówi na konferencjach i podczas debat, a także pisze w periodykach, to czas i u nas wprowadzić to coś do debaty. Dzieje się tak w tym naszym nieznośnie kolektywnym odruchu, że można o tych sprawach mówić bez narażenia się na... no właśnie, na co? Nie rozumiem tego. Własne doświadczenie związane chociażby z mówieniem już wiele lat temu o nadchodzącej rywalizacji USA i Chin oraz pisaniem w latach 2015–2016 książki niejednokrotnie prowokowało mnie do przemyśleń na temat zjawiska braku pewności siebie polskiej kultury strategicznej.
2. Co jest w nas takiego, że zgadzamy się wewnętrznie na ten w istocie postkolonialny status dyskursu, dlaczego brakuje nam wystarczającej siły i pewności odnośnie do własnych myśli i opinii, pomimo takiej historii i takiego dorobku strategicznego, a także ulokowania w tym zupełnie wyjątkowym miejscu na Ziemi?
Chciałbym być dobrze zrozumiany – diagnoza ta nie dotyczy tylko naszych elit, środowisk eksperckich, bo wiem, że istnieją tam chwalebne przykłady postawy odmiennej. Dotyczy ona, niestety, także szerokich rzesz społeczeństwa. Odczułem to ostatnio mocno po przeczytaniu komentarzy w serwisie YouTube pod filmami S&F z nagraniem rozmów z ekspertami z Zachodu. Właściwie nie było nic specjalnie innowacyjnego czy nowatorskiego w tym, co mówili. Mniejsza zresztą o to, kto i co. Tymczasem w S&F dyskutujemy o tych zjawiskach od lat, mówiliśmy o nich, zanim to się stało modne, także zanim stało się modnym tematem konferencji na Zachodzie. I z przerażeniem skonstatowałem, że dopiero potwierdzenie przez „kogoś stamtąd”, z tego „lepszego” świata Zachodu daje – niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – „legitymację”, że rzeczywiście tak jest. Jakby ten obcokrajowiec, najlepiej ze strefy Atlantyku, był wielkim czarodziejem, którego słuchamy, bo dopiero on mówi o rzeczywistości i dopiero on ją „autoryzuje”.
3. Dlaczego, tym opisanym wyżej sposobem, dopuściliśmy do utrwalenia sytuacji, w której ludzie z Zachodu przekonują nas, powołując się na swoją domniemaną wyższość w hierarchii wiarygodności i wiedzy? Dlaczego prawie nigdy sami nie mówimy nic oryginalnego i wolimy świecić światłem odbitym? Tymczasem eksperci z Zachodu w rozmowach z nami „włączają jedynkę i dwójkę i nie muszą wjeżdżać pod górkę, bo na Polaków to wystarczy”.
Proszę obejrzeć na przykład debatę Nowej Konfederacji z profesorem Mearsheimerem, który jest legendą w swojej dziedzinie. Proszę zwrócić uwagę, że eksperci z Zachodu nie wysilają się w takich sytuacjach nadmiernie, nie spodziewając się zbyt zaawansowanego poziomu. Jest tak, dopóki w trakcie debaty nie nabiorą (w przyspieszonym tempie) szacunku, widząc i słysząc, że my także czytamy, samodzielnie myślimy i podnosimy kluczowe strukturalne kwestie, ważne dla nas jako oddzielnego, samozadaniującego się podmiotu, a nie jakiegoś skrawka ziemi na peryferiach świata. Wtedy, po otrząśnięciu się z szoku, „wrzucają często trójkę i czwórkę”, i kto wie, który jeszcze bieg.
4. Dlaczego akceptujemy sytuację, że wystarczą „paciorki”, czyli podstawowy zestaw wyświechtanych haseł i pobożnych życzeń, recytowanych jednym tchem?
To wykształciło u ludzi Zachodu przekonanie, że obsługują nas intelektualnie (a zatem także politycznie i strategicznie) jedną ręką, właśnie na jedynce lub dwójce. Francuzi, Niemcy czy Amerykanie są podświadomie przekonani, że jesteśmy od nich gorsi (pytanie, czy my, Polacy, też nie mamy przypadkiem takiego przeświadczenia), a nasze myślenie jest gorszej jakości i musi takie być, bo jesteśmy „stąd”, podczas gdy oni są „stamtąd”, dokąd my dopiero „aspirujemy”, a to nasze „aspirowanie” aż kłuje po oczach. Tymczasem wiedza i samodzielność myślenia budzą w szerokim świecie szacunek każdego, w tym bliskich sojuszników, przyjaciół, partnerów biznesowych itp. Nie ma powodu, by nie zadawać trudnych pytań, które wynikają z przygotowania merytorycznego, szerokich horyzontów, oczytania, troski i dobrego rozumienia naszych interesów. Taka postawa powoduje, że zaczynają z Polakami rozmawiać normalnie. Wtedy, co ciekawe, nagle okazuje się, że na Zachodzie jednak czytają książki, znają pojęcia i terminy, które jeszcze piętnaście lat temu były „niepoprawne”, gdy postępy globalizacji i „koniec historii” wciąż utrzymywały nas w strategicznej drzemce. Wtedy dopiero zaczyna się rozmowa na poziomie, często „na offie”.
5. Dlaczego takiego zdania, jak Polacy, nie mają o samych sobie Turcy czy Rosjanie, z którymi rozmawiamy w S&F? To oni często pytają nas o to, dlaczego sami tak siebie postrzegamy.
Zerwijmy wreszcie z tą nieznośną manierą. Taki brak szacunku do siebie samych powoduje także pogardę naszych wrogów wobec nas. Właśnie dlatego Rosjanie uważają nas za niewartych uwagi, pozbawionych charakteru i sprawczości, a Turcy zastanawiają się, jaki jest nasz, Polaków, cel bycia takimi.
Dlaczego zatem? Dlaczego sobie to robimy? Dlaczego tak bardzo brakuje nam szacunku wobec samych siebie i własnych przemyśleń? Zrozumiałbym, gdybyśmy mówili, że mamy słabiej rozwinięty przemysł, gorsze wynalazki, niższą kapitalizację, mniejszy majątek, słowem – jesteśmy gorsi pod względem statusu materialnego (choć to się akurat szybko zmienia). Ale dlaczego uważamy, że słabiej, wolniej oraz mniej „strategicznie” myślimy i nie możemy wyprzedzić ekspertów z Zachodu w przewidywaniu zdarzeń? Jakbyśmy byli gorsi. Taka postawa słabego ma ogromny wpływ na nasze społeczeństwo i na nasze państwo.
Z tym zjawiskiem jest oczywiście związany szerszy kontekst, wynikający z napięcia centrum–peryferie, innymi słowy: imperia i obszary im podległe. Niestety, na Zachodzie i (obecnie) na Wschodzie zaliczają nas wyłączenie do tej drugiej kategorii. Pytanie: gdzie my sami siebie zaliczamy, kim właściwie jesteśmy w swoich oczach?
Zajmując się od dłuższego czasu strategią i geopolityką, miałem i mam często do czynienia z zagraniczną, w szczególności zachodnią, kulturą i myślą strategiczną. Brałem udział w niezliczonych konferencjach, rozmowach, naradach i symulacjach w międzynarodowym gronie. Wtedy zdałem sobie boleśnie sprawę, że na Zachodzie nie myśli się o naszym obszarze w kategoriach jego samodzielności strategicznej i nie uwzględnia się jego podmiotowości geopolitycznej. Nie powstają na przykład książki zajmujące się uwarunkowaniami strategicznymi naszego regionu jako całości, a tworzone prace mają charakter bądź czysto historyczny, bądź przyczynkowy, a na pewno zależnościowy wobec Zachodu lub Rosji, względnie ściśle wojskowy, i to w jakimś wąskim, konkretnym ujęciu problematyki, bez waloru syntezy.
W ciągu kilku minionych lat wspólnie przywróciliśmy w polskiej debacie fundamentalne prawidła oraz pojęcia geopolityczne i geostrategiczne. Daliśmy też odczuć w wielu miejscach za granicą, że wiemy, o co chodzi w grze międzynarodowej i że „paciorki” nie wystarczą. Teraz czas zerwać z mentalnością bycia gorszym w myśleniu. Zachód się często myli. Pomylił się wiele razy, także w swojej ocenie rozwoju Chin.
W myśleniu na temat Polski zresztą też się pomylił. Proszę sobie przypomnieć, co mówili o nas w latach dziewięćdziesiątych XX wieku i co przewidywali, że się z nami stanie. A tymczasem nasze społeczeństwo, pomimo rozwoju gdzieś na peryferiach imperium europejskiego i na limesie świata atlantyckiego oraz pomimo wysysania energii populacyjnej w kierunku centrum systemu w Londynie, Paryżu i Berlinie, dzięki swojej ogromnej pracowitości i pomysłowości było w stanie się zmodernizować.
Wciąż jeszcze nie jesteśmy w pełni zadowoleni. Mamy nadal przygnębiające poczucie, że nasze państwo nie odpowiada naszym aspiracjom, a sprawność jego instytucji jawnie nie nadąża za modernizującym się od trzydziestu lat społeczeństwem. To powoduje głęboką frustrację. Mimo to polskie społeczeństwo, które przeszło tak głęboką transformację, „dało radę”. Przed nami kolejny etap. Nastał bowiem czas, by zamknąć etap poprzedni. Zmieniający się świat zewnętrzny też wymusi na nas zmiany.
Trochę się dorobiliśmy, polepszyliśmy styl życia, zadbaliśmy o estetykę naszego otoczenia, odmalowaliśmy płoty i obejścia, zobaczyliśmy kawałek świata. Powinniśmy porzucić to nasze „poczucie gorszości”. Jak powiedział mi kiedyś George Friedman o nadchodzących czasach i o miejscu w nich Polski: „musimy zaśpiewać nową pieśń”. Dzięki niej będziemy wiedzieć, kim jesteśmy teraz, kim chcemy być za trzydzieści lat oraz jak mamy się w tym celu organizować i modernizować nasze życie nad Wisłą i Wartą. Innymi słowy, jacy chcemy być w roku 2050.
W mojej ocenie ten nowy etap będzie wymagał porzucenia uwłaczającego nam myślenia o domniemanej przewadze Zachodu na wszystkich polach i o naszej chronicznej gorszości. O ile przewaga Zachodu może wciąż istnieć obiektywnie z powodów materialnych, o tyle nie rozumiem, dlaczego miałaby wciąż, wręcz chronicznie, dotyczyć potęgi myślenia.