Zakochani w górach - Kinga Pitra - ebook

Zakochani w górach ebook

Pitra Kinga

4,8

Opis

Magdalena jedzie do Szczawnicy na ślub swojej najlepszej przyjaciółki. Na miejscu, poznaje nieziemsko przystojnego Staszka. Idealny materiał na wakacyjny romans. To początek tej pełnej namiętności i humoru historii. Jaką tajemnicę skrywa właściciel ogromnego kota Gandalfa? Czy o każde uczucie jest sens walczyć? Czy warto poświęcić swoje poukładane życie i zatracić się w miłości?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 303

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (19 ocen)
16
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
siedzewksiazkach

Nie oderwiesz się od lektury

Ależ to jest cudowna historia 🥰😍 Nie mogłam się oderwać!
00
iwkagg

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka i przyjemna. Polecam
00
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

Sama treść wciągająca i bawi, ale ogólne wrażenie psują opisy zbliżeń, jak dla mnie zbyt wulgarne i niesmaczne...
00
Monika309

Nie oderwiesz się od lektury

POLECAM
01
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
01

Popularność




Kinga Pitra

Zakochani w górach

© Kinga Pitra, 2022

Magdalena jedzie do Szczawnicy na ślub swojej najlepszej przyjaciółki. Na miejscu, poznaje nieziemsko przystojnego Staszka. Idealny materiał na wakacyjny romans. To początek tej pełnej namiętności i humoru historii. Jaką tajemnicę skrywa właściciel ogromnego kota Gandalfa? Czy o każde uczucie jest sens walczyć? Czy warto poświęcić swoje poukładane życie i zatracić się w miłości?

ISBN 978-83-8324-023-7

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Prolog

Autobus podjechał, ludzie weszli do środka i zajęli wolne miejsca. Pożegnałam się z Wojtkiem jednym mocnym uściskiem, po czym wskoczyłam do pojazdu, kupiłam bilet u kierowcy i znalazłam wzrokiem dwa wolnych miejsc obok siebie. Agnieszka kroczyła tuż za mną. Usiadłyśmy. Przez okno obserwowałam tłum ludzi żegnający swoich bliskich. Mnie nikt nie żegnał. Nikt mi nie machał przez okno. To szalenie przykre, że rozstałam się ze Staszkiem tylko krótkim „Żegnaj” po tym wszystkim, zasługiwaliśmy na coś znacznie więcej. Ale to był już koniec. Wakacyjny romans z określoną datą ważności. Od początku wiedziałam, że tak będzie, od początku wiedziałam, że wyjadę. Autobus zamknął drzwi i ruszył powoli. Moje serce załomotało w niekontrolowany sposób. To był naprawdę koniec…

— Dzień 1

Ten przeklęty autobus zdaje się, że więcej drogi stał w miejscu niż jechał. Klęłam w duchu tak siarczyście, że nie jeden facet na budowie by się zarumienił. Kto by „do cholery” nie klął. Siedziałam dosłownie wciśnięta w okno, bo kobieta która przysiadła się obok mnie była ogromna i na kolanach trzymała syneczka z piekła rodem. Dzieciak całą drogę kręcił się i pyskował. Aktualnie zajadał się jakąś bułką i okruszki obficie sypały się na moją cholernie drogą, szarą spódnice. Miałam ochotę go udusić.

— Chcę siedzieć przy oknie — oznajmił nagle dzieciak bezczelnie się na mnie patrząc. Jeśli on naprawdę liczył, że teraz zejdę i ze słodkim uśmiechem zaoferuję mu swoje miejsce przy oknie, to się grubo mylił.

— Siedź grzecznie — poleciła mu kobieta. Gówniarz popatrzył na mnie marszcząc oczka. Był naprawdę arogancki. Odwróciłam się w stronę okna i dostrzegłam, że krajobraz się nie zmienił. Nadal jechaliśmy wzdłuż rzeki, a raczej nadal staliśmy w pieprzonym korku obok rzeki. Teraz zaczęłam żałować, że nie pojechałam swoim autem. To akurat była głupia myśl. Nawet jadąc swoim środkiem transportu, stałabym w tym samym korku. Po za tym byłam kiepskim kierowcą, a mój samochodzik mógłby rozkraczyć się podczas takiej eskapady. Mogłam poczekać trzy dni i pojechać z Agnieszką. Nie wiem co mnie ciągnęło tu wcześniej. Nienawidziłam gór.

— Ja chcę siedzieć przy oknie! — powtórzył dzieciak dobitnie akcentując każde słowo.

— Nie! — warknęła na niego matka, a on kopnął w siedzenie przed nim z taką siłą, że kobieta siedząca tam aż podskoczyła. To nie był pierwszy raz więc odwróciła się ku nam z widocznym niezadowoleniem.

— Uspokoi pani dzieciaka?!

— Kacperku, tak nie wolno — pisnęła matka z rozpaczą w głosie, ale młody miał głęboko gdzieś, co mu wolno, a czego nie. Kopnął jeszcze kilka razy w siedzenie, aby rozładować nerwy, po czym zaczął płakać. W sumie to nawet nie był płacz. On wył, nie roniąc przy tym ani jednej łzy.

— Możemy się zamienić miejscami — powiedziałam, wreszcie kapitulując. Kobieta popatrzyła na mnie mało przyjaźnie, jakbym zachowała się mało taktownie.

— Pani to chyba nie ma dzieci. Nie mogę mu ustępować ze wszystkim. Niech się cieszy, że siedzi — odburknęła. Miałam wielką ochotę jej wulgarnie odpowiedzieć, żeby spadała na drzewo skoro nie chce. Owszem, nie miałam dzieci, a po dzisiejszym doświadczeniu zaczęłam się zastanawiać, czy chcę je w ogóle mieć. Właśnie skończyłam trzydzieści lat i wszyscy mi mówili, że to przełom. Spodziewałam się, że rano po tych urodzinach zacznę słyszeć natarczywe tykanie zegara biologicznego. Tak tykało mi w głowie, ale to był tylko efekt wypicia siedmiu drinków, podczas wypadu do klubów. Mój zegar biologiczny nie oszalał, a ja nie zaczynałam się rozczulać na widok kobiet z wózkami i nie biadoliłam, że mnie to nigdy nie spotka. Rodzicielstwo nigdy nie było dla mnie wyznacznikiem spełnienia się życiowo. Byłam tak daleka chęci posiadania dzieci, jak zdobycia nagrody Nobla. Ogromny wpływ na to pierwsze, miał oczywiście brak partnera.

— Jesteś po prostu wybredna — powiedziała mi któregoś dnia matka, kiedy przyszłam samotnie na niedzielny obiad. Może i byłam wybredna. Szybki przegląd mężczyzn w moim życiu był taki, że trafiałam na dziwaków. Nie liczę nawet pierwszych randek w liceum, bo tam to dopiero było szaleństwo. Na studiach był Wiktor, przystojny, dwa lata starszy, dobry kandydat na pierwsze intymne przeżycia, ale po za tym nie mieliśmy ze sobą o czym rozmawiać. Na randki chodziliśmy albo do kina, by nie musieć nic mówić, albo wychodziliśmy ze znajomymi bo to oni gadali. Kiedy zostawaliśmy sami, nie pozostawało nam nic, jak tylko uprawiać seks. W tej kwestii było dobrze, ale bez fajerwerków. Na ostatnim roku był Oskar, informatyk. Wszystko było super do momentu gdy zaprosił mnie do siebie i zobaczyłam jego mieszkanie. Był pieprzonym zbieraczem. W jego mieszkaniu dosłownie nie było gdzie usiąść. Stałam przez moment w miejscu gdzie zapewne kiedyś był salonik, ale wymiękłam. Wszędzie były pudła z jakimiś przedmiotami: na stoliku, komodach, podłodze, kanapie. Nie miałam nawet gdzie usiąść, a on zgrabnie przemykał pomiędzy tymi rzeczami i uznawał to za coś normalnego. Mimo to, że był nieziemsko przystojny dałam sobie z nim spokój. Mój ostatni chłopak byłby ideałem. Miał fajną prace, własne schludne mieszkanie, mieliśmy zawsze temat do rozmowy. Był naprawdę przystojny i świetny w łóżku. Z tym, że nie wierzył w monogamie i oprócz mnie miał jeszcze dwie dziewczyny.

— Wysiadamy — oznajmiła kobieta paskudnemu dzieciakowi. Odetchnęłam z ulgą, a młody w odpowiedzi wykrzywił się do mnie i wystawił mi język. Co za koszmarny gówniarz. Nie wiele myśląc, zrobiłam dokładnie to samo. Pokazałam mu jęzor, wykrzywiając się obrzydliwie. Zaskoczyłam go i przez moment wyglądał, jakby się miał rozpłakać. Poczułam dziwną satysfakcję. Chyba mi się udzieliło gówniarskie zachowanie. Miejsce tej kobiety natychmiast zajął jakiś starszy facet. Mogłam jednak usiąść obok niego w wygodny sposób, bo jego drobna budowa ciała pozwoliła mi odzyskać moją przestrzeń na fotelu.

— Jeszcze trochę. Tu, w Krościenku przy moście, zawsze są takie korki — poinformował mnie, mimo że wcale nie pytałam. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i znów zerknęłam w okno. Chciałam być już na miejscu i wyprostować zbolałe kolana. Nie mogłam się również doczekać aż zobaczę Kasię. Cała ta podróż, była właśnie dla niej. Już trzy miesiące minęło odkąd spakowała się i pojechała w góry wiedziona nieznanym mi uczuciem wielkiej miłości. Historia była taka, że Kasia tak jak ja, była urodzoną krakowianką. Jej ojciec był szanowanym adwokatem, a matka miała kwiaciarnię. Córeczka tatusia zaraz po studiach dostała prace sekretarki w kancelarii ojca. Mieli też dla niej upatrzonego kawalera. Mimo, że aranżowane związki w dzisiejszych czasach to mit, pan Adamowicz zaprosił studenta prawa na kolację i na siłę swatał tych dwoje. Kasia nie była zadowolona. W tym samym czasie u jej ciotecznej babki odbywał się remont. Uczynna dziewczyna przynosiła jej zakupy, bo starsza pani cierpiała na artretyzm i tam właśnie poznała Michała. Jak sama mówiła, to było jak grom z jasnego nieba, zobaczyła go i już wiedziała, że to miłość jej życia. Pan Adamowicz wpadł w szał, że chłopak Kasi to nie przyszły adwokat, nie lekarz czy nawet urzędnik, tylko zwykły stolarz ze Szczawnicy. Nie pomogły prośby, groźby, ostrzeżenia, szantaże. Kasia zakochana po uszy, po miesiącu znajomości, oznajmiła, że jest w ciąży. Z zamysłu wyrwał mnie kierowca, który gwałtownie zahamował i kilka osób stojących w przejściu poleciało do przodu.

— Ziemniaki pan wieziesz! — zawołał ktoś w stronę kierowcy, a on wyklinał od baranów kierowcę dostawczaka przed nami. Chyba wszyscy mieli dość tego stania w korku i każdemu już puszczały nerwy. Tak czy inaczej, Kasia, wbrew woli rodziców, spakowała się któregoś dnia i pojechała do Szczawnicy, zamieszkać z miłością swojego życia. Nie zdziwiło mnie nawet, kiedy zadzwoniła i oznajmiła, że biorą ślub. Nie wyobrażałam sobie nie być przy niej w tej chwili, więc wybrałam zaległy urlop i wsiadłam w ten piekielny pojazd. Autobus nagle ruszył z miejsca i dostrzegłam, że krajobraz nareszcie się zmienia. Wjechaliśmy w jakieś miasto, a raczej coś co miasto przypominało. Przy ulicy stały domki ze strzelistymi dachami, a na każdym widniała informacja o pokojach do wynajęcia. Nigdy nie byłam w Szczawnicy, ale znajomi z pracy mówili, że jest tu pięknie. Gdy patrzyłam na to co mnie otacza miałam nadzieję, że nie jesteśmy jeszcze na miejscu bo nic pięknego nie widziałam. To była totalna wiocha. Autobus zakręcił i wjechał na coś, co zapewne było dworcem autobusowym. Metalowe wiaty i jakiś obskurny budynek z kasami ukazał się moim oczom i odstraszał wyglądem.

— Jesteśmy na miejscu — oświadczył mój sąsiad.

— To Szczawnica?

— Tak, złotko — westchnęłam ciężko kiedy ludzie zaczęli się przepychać do wyjścia. Gdy zrobiło się ciut luźniej wyszłam na zewnątrz środkowymi drzwiami i omal nie poleciałam na tyłek czując pod stopami nierówną kostkę brukową. Stanęłam w kolejce po swój bagaż i niemal natychmiast dostrzegłam swoją charakterystyczną bordową walizkę z rączką w paski jak u zebry. Wzięłam ją od kierowcy, który wydawał bagaże i pociągnęłam za sobą, odchodząc od gromadzącego się tam tłumu. Wypatrywałam gdzieś swojej przyjaciółki.

— Magda! — najpierw usłyszałam jej głos, a chwilę później poczułam jak wiesza mi się na szyję. Kasia była niską i drobniutką blondynką o twarzy elfa. Zawsze przypominała mi Dzwoneczka tego z bajki Disney’a ze swoimi błękitnymi oczkami i krótkimi nastroszonymi włosami. Tylko skrzydełek jej brakowało, bo kiedy się poruszała dosłownie podskakiwała

— Ale się cieszę, że już jesteś. Jak ci minęła podróż? Autobus się spóźnił, ale chyba nie było tak źle. Ja kiedy tutaj jechałam pierwszy raz, to zeszło dłużej. Straszne korki przy Krościenku, ale to norma — trajkotała Kasia. Ciężko się było cokolwiek przy niej odezwać. Kasia była wulkanem energii, wybuchającym raz za razem potokiem pozytywnej lawy. Tej dziewczyny ciężko było nie kochać. Kiedy się odsunęła mogłam zobaczyć jej zaokrąglony brzuszek, który pogładziła dumnie.

— Tyłek mi zdrętwiał od tego siedzenia — wyznałam szczerze, pocierając dłonią zbolałe pośladki.

— To się przejdziemy. Nie braliśmy samochodu, bo chciałam ci pokazać okolicę i promenadę — powiedziała i dopiero teraz dostrzegłam za jej plecami Michała. Jeśli chodzi o narzeczonego przyjaciółki, nie można mu było odjąć urody. Był wysoki i szczupły, ciemne włosy miał lekko dłuższe. Kiedy go ostatnio widziałam nie miał brody, ale teraz wyglądał z nią szalenie seksownie.

— Cześć. Dobrze, że jesteś, Kasia już nie mogła się doczekać — powiedział. Wyczułam w tym jednoznaczny przekaz, że Kasia przez ostatnie dni tylko o tym trajkotała. Musiałabym jej nie znać. Pewnie buzia jej się nie zamykała i planowała co będziemy robić. Zapewne miał tego trochę dość.

— Też się cieszę, że już jestem — posłałam mu szczery uśmiech. Naprawdę cieszyłam się, że jestem tu z Kasią, mimo, że nienawidziłam gór, wiejskich pensjonatów i tłumu turystów w klapkach.

— Zobaczysz jak będzie fajnie — pisnęła Kasia, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc za sobą. Wtedy go zobaczyłam. Mężczyzna stał ze dwa metry od nas, przy budce z jedzeniem. Właśnie wyrzucał do kosza serwetkę, którą sekundę wcześniej obtarł sobie kącik ust. To były najponętniejsze męskie usta, jakie w życiu widziałam. Nie odrywałam wzroku od tego faceta i lustrowałam jego postawną sylwetka. Sposób w jakim rękawy koszulki opinały jego muskularne ramiona. Zatrzymałam wzrok na jego dłoniach. Uwielbiałam jak mężczyzna miał wielgachne dłonie. Już wyobrażałam sobie jak tymi dłoniami łapie mnie w pasie i przyciąga do siebie, a ja uderzam o jego twardy tors. Chyba mi do reszty odbijało z powodu braku faceta bo fantazjowałam o nieznajomym spod budki z hot dogami.

— Poznaj Staszka. To przyjaciel Michała — Kasia pociągnęła mnie w kierunku obiektu moich fantazji, a ja otworzyłam szerzej oczy, kiedy on podszedł i wyciągnął ku mnie dłoń.

— Witam — odezwał się niski głosem. Poczułam, jak po moim ciele przechodzi prąd.

— Cześć — odparłam nie odrywając oczu od jego twarzy. Był cudownie idealny, niczym jakiś model z okładki. Jakbym robiła kalendarz, to obstawiłabym go na każdy miesiąc, a letnie zdjęcia oczywiście byłyby bez koszulki, bo czułam iż nie tylko ramiona miał tak fantastycznie umięśnione.

— Wezmę walizkę — zaoferował grzecznie. Początkowo sądziłam, że chce mi uścisnąć dłoń na powitanie, ale skończyło się na zabraniu walizki. Uśmiechnął się do mnie szeroko, kiedy nasze palce tylko na ułamek sekundy się zetknęły. Po moim kręgosłupie ponownie przeszedł podniecający dreszcz. Chyba też to poczuł. Coś błysnęło w jego nieziemsko brązowych oczach.

— Mam nadzieję, że masz inne buty — powiedziała Kasia, wskazując na moje zielone botki na sporym obcasie. Uwielbiałam dodawać sobie centymetrów wysokimi butami. Mimo, że nie byłam zbyt niska, lubiłam dodać sobie te kilka centymetrów i patrzeć na innych z góry. Taki miałam wredny charakterek. Po za tym, byłam mistrzynią w chodzeniu na szpilkach. Uwielbiałam kolekcję swoich butów, które ledwie mieściły mi się w szafie na korytarzu.

— Dam radę — powiedziałam, co nie do końca było prawdą. Odczuwałam lekki niepokój na myśl, o tych gładkich kamieniach, którymi wybrukowany był teren dworca. Z ulgą zauważyłam, że chodnik był już zupełnie normalny. Kasia szła obok mnie i jak zawsze wydawało mi się, że ona podskakuje z radości, ale to było tylko takie uczucie bo to ja po prostu zbyt mocno stąpałam po ziemi. Panowie szli za nami i starałam się zbyt często nie obracać w ich stronę mimo, że mnie cholernie kusiło, aby jeszcze trochę pogapić się na tego apetycznie wyglądającego Staszka.

— Nie wiesz jak się cieszę, że już jesteś — westchnęła Kasia.

— Też mnie to cieszy — odpowiedziałam krocząc obok niej i stawiając z ogromną ostrożnością drobne kroczki.

— A odrobina urlopu dobrze ci zrobi — zauważyła rzeczowo moja przyjaciółka. Miałam nadzieję, że nie zacznie robić mi wymówek na temat mojego rzekomego pracoholizmu.

— Wzięłam tyle wolnego ile mogłam — zapewniłam ją. Szeroki uśmiech mojej przyjaciółki nie znikał z jej twarzy. Ciężko było nie odpowiadać jej tym samym. Taka właśnie była Kasia. Nie dość, że sama ciągle pozytywnie nastawiona do życia, wiecznie z uśmiechem na ustach, to jeszcze emanowała tym pozytywizmem i zarażała innych. Powinno się ją sprzedawać w aptekach jako lek na depresję. Ta kobieta była jak promyczek słońca w ponure dni. Dopiero teraz do mnie dotarło jak cholernie za nią tęskniłam.

— Zobaczysz jak tu jest pięknie. Spodoba ci się. W pensjonacie Michała na jutro są jacyś goście, ale nie masz się co martwić. Jędrzejakowie mają fantastyczny pokój na poddaszu i tam się zatrzymasz. To zaraz obok nas, niemal to samo podwórko — opowiadała Kasia. Już miałam zapytać co to za ludzie, kiedy odezwał się Michał za nami.

— Staszek się tobą z przyjemnością zajmie — zahaczyłam jak wymieniają miedzy sobą znaczące uśmieszki

— Tak. Stasiu będzie do twojej dyspozycji ­– powiedziała Kasia kompletnie nie czując dwuznaczności tej wypowiedzi. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na panów z tyłu i wiedziałam co jeden i drugi ma na myśli. Staszek przyglądał mi się tak intensywnie, że czułam to spojrzenie na sobie niemal fizycznie.

— Postaram się spełnić wymagania paniusi — powiedział to spokojnym zupełnie nie zjadliwym tonem. Może powinnam się poczuć urażona określeniem mnie mianem paniusi, ale zupełnie miałam to gdzieś. Zobaczyłam, że Kasia poprowadziła mnie do uliczki wyłożonej tym samym śliskim kamieniem, o nachyleniu jakieś czterdzieści stopni i wiedziałam jedno nie dam rady, albo połamię sobie nogi, albo potłukę tyłek.

— Mówiłam ci, że paradowanie tu w szpilkach to zły pomysł — westchnęła Kasia, widząc moją minę. Nie miałam zamiaru zrobić z siebie pośmiewiska i nie wiele myśląc, zdjęłam buty. Moje stopy odczuły taką ulgę, że niemal jęknęłam z rozkoszy. Zimne gładkie kamienie były dla nich niespodziewaną ulgą.

— „Pójdzie boso…” — zaśpiewał za mną Michał, a ja odwróciła się do niego i uśmiechnęłam szeroko. Widziałam jakby lekko zaskoczoną minę Staszka. Zdecydowanie nie spodziewał się takiego zagrania po paniusi. Kasia roześmiała się i ruszyła obok mnie wesoło chichocząc.

— Jak się czujesz? — zapytałam, wskazując na jej zaokrąglony brzuszek. Kasia pogłaskała go czule i posłała mi anielski uśmiech.

— Bardzo dobrze. Dzidzia non stop kopie. Niesamowite uczucie — zarumieniła się i nadal gładziła swój brzuszek. Mimo, że sama nie czułam tego całego instynktu macierzyńskiego, doskonale rozumiałam zachwyt Kasi i jej radość z każdego etapu ciąży. Ja sobie nie wyobrażałam siebie w takim stanie. Za cholerę nie czułabym radości z posiadania dziecka. Mało tego, na samą myśl, że mogłabym być w ciąży, na przykład z moim ostatnim chłopkiem, miałam zimne dreszcze. Naprawdę się nie nadawałam do tego. Za to czułam, że będę idealną ciocią.

— Byłyśmy z Agą na zakupach. Ona przyjedzie autem to przywiezie wszystko. Dostałyśmy wariacji w sklepie z ciuszkami dla dzieci — powiedziałam. Tak właściwie to Agnieszka dostała totalnej wariacji, kiedy zaczęłyśmy przebierać w tych wszystkich uroczych dziecięcych rzeczach. Aga mimo, że tylko dwa lata starsza, twierdziła, że słyszy tykający zegar biologiczny i czuła ogromna potrzebę posiadania dziecka. Jako, że tak jak ja, miała ogromny kłopot z posiadaniem mężczyzny postanowiła spełnić się jako cudowna ciocia.

— Super. Tu nie ma wielu sklepów, żeby kupić ładne rzeczy. Jest za to pięknie i spokojnie. Idealne miejsce do wychowywanie dziecka — westchnęła. Dotarliśmy do potoku i skierowaliśmy się na prawą stronę. Ubrałam buty, stwierdzając, że teraz teren jest równy i nie ma co robić z siebie pośmiewiska. Płytki potok ciągnął się wzdłuż ładnej promenady po której spacerowali ludzie. Co jakiś czas mijaliśmy zielone mosty, łączące dwa brzegi. Można było usiąść na ławeczkach obok klombów kwiatowych. Co krok jakiś stragan kusił jedzeniem; lody, granity, oscypki z żurawiną, kiełbaski, hot dogi. Ludzie mijali nas przystawali najczęściej na prośby swoich dzieci i kupowali to czy tamto. Można by to było nazwać uroczym, ale mnie irytował tłum głośnych turystów.

— Rodzice Michała dziś przygotowują kolacje. Odpoczniesz chwilę po podróży i przyjdziecie ze Staszkiem do nas. Pani Anna robi znakomite pierogi — powiedziała Kasia. O niczym innym nie marzyłam niż chwilę odpocząć i przede wszystkim wziąć ciepły prysznic, aby zmyć z siebie smród tego wstrętnego autobusu.

— Lubię pierogi — odparłam nie mogąc się doczekać kolacji.

— Posmakuję ci tutejsza kuchnia. I koniecznie musimy iść na potańcówkę — powiedział, a ja w odpowiedzi zerknęłam na jej brzuch — Nie patrz tak na mnie, jestem w ciąży a nie kaleką, musze się ruszać. Pani Anna mówi, że ona do końca ciąży pracowała i nie narzekała —

— Czy ja coś mówię — westchnęłam, ale jakoś nie widziałam Kasi wywijającej na parkiecie z takim brzuchem.

— Czuje się znakomicie. Mogłabym góry przenosić — westchnęła, wykonując obrót wokół własnej osi. Michał podszedł i objął ją w pasie, a następnie cmoknął w skroń. Urocze. Patrząc na nich, byłam w stanie uwierzyć, że istnieje coś takiego jak wielka prawdziwa miłość. Ich wzajemne zauroczenie było wręcz namacalne.

— Jesteśmy — oznajmił, wskazując na dwa budynki. Wyglądały bardzo podobnie. Parter, piętro z balkonem, poddasze i strzelisty dach z jaskółką. Oba domy były w całości drewniane. Ktoś mógłby uznać to za urokliwe, ale ja miałam inne nastawienie.

— Te domy zbudowali ich pradziadkowie. Bednarze i Jędrzejakowie to rodziny stolarzy — tłumaczyła prezentując mi dłonią oba budynki.

— Cieśli — poprawi ją Michał.

— No tak. W każdym razie zobaczysz jak w środku jest pięknie — powiedziała Kasia. Pewnie liczyła, że zachwyci mnie ten styl, ale nie sądziłam, by mi się podobał. Nie byłam fanką tego rodzaju wystroju wnętrz. Folklor, rzeźbione dekoracje, przesyt kolorów. To nie była moja bajka. Zerknęła na swój telefon i poinformowała mnie, że widzimy się za jakieś dwie godzinki na kolacji. Odeszli do siebie, a mnie nie pozostało nic jak ruszyć za Staszkiem. Skierował się do budynku w głębi podwórka. Ku mojej rozpaczy zobaczyłam kolejną przeszkodę w postaci żwirowej ścieżki. Staszek ciągnął nadal moją walizkę, co pewnie też nie było łatwe na tej powierzchni. Teraz, kiedy szedł kilka kroków przede mną mogłam bezkarnie podziwiać jak czarne spodnie opinały jego tyłek. Facet był równie atrakcyjny z tyłu jak i z przodu. Przestałam lustrować apetyczne pośladki Staszka kiedy dostrzegłam na progu domu kobietę. Nie wysoka z burzą siwych loków zapewne po trwałej ondulacji. Miała na sobie niebieską zapinaną podomkę, a pod nią kwiecistą sukienkę do łydek. Uśmiechała się do mnie szeroko. Tuż za jej plecami stał mężczyzna o bardzo bladej cerze, niemal łysy i zdecydowanie starszy od kobiety. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Mimo to uśmiechał się do mnie.

— Witaj, słońce ty moje — powitała mnie kobieta z nieskrywaną radością.

— To moi rodzice Andrzej i Maria Jędrzejak — poinformował Staszek. Kobieta pogładziła go po ręce i obdarzyła czułym spojrzeniem, po czym znów skoncentrowała się na mnie. Mężczyzna podszedł do ojca.

— Bardzo się cieszę, że jesteś, Madziu. Kasia dużo mi o tobie opowiadała i bardzo się cieszę, że będziesz naszym gościem — Zaprosiła mnie gestem do środka i znalazłam się w wyjątkowo przestronnym holu. Chyba nie powinnam była być zaskoczona, że wszystko w tym domu było drewniane. — Tu na lewo, masz kuchnię i jadalnie, nasi goście sami sobie przygotowują posiłki. Nasza prywatna kuchnia jest na piętrze, obok naszej sypialni i tam cię będę zapraszać na obiad — powiedziała przyjaźnie. Zajrzałam do pomieszczenia w którym stało kilka stolików i ławy do siedzenia, ściany zdobiły jakieś góralskie dekoracje. Aneks kuchenny niby był nowoczesny, ale szafki i tak wyglądały na wiekowe. Na jednej ze ścian stał kredens z przeszkloną witryną. Moja babcia miała taki na wsi. Pamiętałam, że trzymała na górnej półce pierniki i by je dostać, trzeba było się tam wspiąć.

— Tam jest salonik — odezwał się Staszek i na dźwięk jego głosu aż podskoczyłam. Wyrwana z moich wspomnień przeszłam za panią Marią do pomieszczenia na prawo i znalazłam się w wyjątkowo urokliwym pokoju z trzema kanapami na których leżały wełniane narzuty, kamienny kominek był niesamowity i już sobie wyobrażałam jak pięknie musi wyglądać kiedy się w nim napali. Stoliki, regały z książkami a w kącie pianino. Nie był to do końca mój styl, ale nie można było nie dostrzec przytulności tego miejsca.

— Pięknie — westchnęłam szczerze. Pani Maria uśmiechnęła się do mnie szeroko, po czym pogładziła syna po ramieniu.

— Stasiu pokaże ci twój pokój — poleciła. Spojrzałam na niego, a on wskazał na schody i zrozumiałam, że mam ruszać na górę. Trochę miałam nadzieję, że pójdzie pierwszy i będę mogła podziwiać jeszcze przez chwilę jego tyłeczek, ale sytuacja się teraz odwróciła. Szłam przed nim w pełni świadoma, jak bardzo opięta na tyłku jest moja szara spódnica. Nie czułam się skrępowana. Wiedziałam, że się gapi i specjalnie mocniej poruszałam biodrami. Niech patrzy jak ma ochotę. Dosłownie czułam na sobie jego wzrok i w jakiś sposób sprawiało mi to przyjemność. Przeszliśmy na poddasze i przystanęłam na wąskim korytarzu z trzema zamkniętymi drzwiami.

— Na lewo — powiedział. W drzwiach był klucz, więc przekręciłam go i zobaczyłam swój pokój. Był ogromny i jasny, bo przez wielkie potrójne okno balkonowe, wlewało się popołudniowe słońce. W centralnej części stało ogromne łóżko z ozdobną drewnianą ramą, dwa nocne stoliki, komoda, toaletka i ogromna szafa, wyglądająca jak zabytek.

— A łazienka?

— Jest w końcu korytarza — pokazał kierunek. Stał w drzwiach, nadal trzymając moją walizkę.

— Piękny ten pokój — westchnęłam, szczerze zachwycając się jego wystrojem.

— Dopiero po remoncie — powiedział. Miał niesamowity niski głos, lekko zachrypnięty i seksowny jak diabli. Kiedy tak się mu przyglądałam to wszystko w nim było seksowne. Te duże dłonie, muskularne ramiona, pełne usta i zniewalające spojrzenie. Karcąc się w duchu, że znowu się na niego gapię i on przecież to widzi, podeszłam by odebrać swoją walizkę. Kiedy sięgnęłam po nią nasze dłonie znowu się zetknęły. Dosłownie przeskoczyła miedzy nami iskra, którą oboje poczuliśmy. Wzdrygnęliśmy się i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Tonęłam w jego spojrzeniu. Kurde, przecież nie byłam kobietą, która tak szybko traci głowę, widząc pierwszego lepszego przystojniaka. Musiałam być twarda. Cofnęłam się o krok.

— Dzięki — powiedziałam, starając się zabrzmieć zwyczajnie.

— Nie ma za co. Zawsze do usług. W końcu obiecałem się tobą dobrze zająć — powiedział to, akcentując ostatnie dwa słowa. Na samą myśl o tym jak mógłby się mną dobrze zająć, na moim policzku mimowolnie pojawił się rumienieć, a w oczach płomień.

— Na ten moment wystarczy zajmowania.

— Gdybyś jednak potrzebowała… — westchnął zniżając głos niemal do szeptu, a ja miałam wrażenie, że dosłownie twardnieją mi sutki. Nie mogłam dać po sobie poznać w jaki sposób działają jego słowa. Podniosłam na niego wzrok przybierając pewną minę.

— Nie wiem czy dałbyś radę się mną odpowiednio zająć — odparłam i przejechałam językiem po dolnej wardze. Wykonałam ten ruch z pełną premedytacją i czułam dosłownie jak powietrze miedzy nami gęstnieje. Wiedziałam, że dając pod wątpliwość jego zdolności, tym bardziej będzie mi chciał  to udowodnić. Tak działali mężczyźni. To, że nie posiadałam faceta na stałe, wcale nie umniejszało moich zdolności w uwodzeniu ich. W pewnym sensie byłam w tym mistrzynią. Kiedy wychodziłyśmy z Agnieszką i Kasią do klubów, to ja zwykle wychodziłam z plikiem wizytówek. Sama nikomu nie dałam numeru telefonu. Mężczyźni poznani w klubie, nie byli materiałem na coś więcej, a sam seks nigdy nie był dla mnie celem. Opuściłam wzrok na moment i spojrzałam na walizkę trzymana w dłoni. Kim, do jasnej cholery, był Zygmunt Zapolski?

— To nie moja walizka — powiedziałam zupełnie zbaczając z tematu.

— Sama mi ją dałaś.

— Tak, ale to nie moja — wytłumaczyłam pospiesznie. Oboje spojrzeliśmy na przedmiot zamieszania. Walizka była naprawdę identyczna, bordowa, szyta czarnymi nićmi, a jej rączkę zdobiły paski zebry. Miała jednak zawieszkę z nie moim nazwiskiem. Położyłam bagaż aby go otworzyć. Wystarczyło zerknąć na poskładane równiutko koszulę i lakierowane mokasyny. Z całą pewnością to nie była moja walizka — Kurwa mać — zaklęłam siarczyście a Staszek parsknął śmiechem nie mogąc już dłużej zachować powagi.

— Podjedziemy na dworzec. Może jest tam jeszcze twoja walizka — powiedział spokojnie. Wyglądał na rozbawionego całą sytuacją. Zamknęłam bagaż, a Staszek zabrał go i zeszliśmy na dół. Pani Maria zainteresowała się tym gdzie idziemy więc po krótce wyjaśniłam jej, że pomylono mój bagaż. Ku mojej uciesze, nie musieliśmy iść pieszo, bo chyba bym nie dała rady kolejny raz pokonać tej drogi w swoich wysokich butach. Staszek zaprowadził mnie do samochodu. Jeździł czarnym wypasionym jeepem i z trudem wdrapałam się do środka. Trochę mnie zaskoczył ten samochód. Z drugiej strony, chyba nie spodziewałam się, że pojedziemy furmanką. Na miejscu, przy okienku dworcowego biura dowiedziałam się, że autobus już odjechał, a mojej walizki tutaj nie ma. Kobieta nie potrafiła mi pomóc. Kiedy już prawie wyszłam z siebie i miałam odruch udusić tą kobietę gołymi rękoma do rozmowy wkroczył Staszek. Trochę jego uroku osobistego i czarujących uśmiechów nie sprawiło w prawdzie, że moja walizka się odnalazł, ale wiedział gdzie jest. Ostatecznie zadzwoniła do kierowcy mojego autobusu który zajrzał do bagażnika i okazało się, że moja walizka nadal jest w luku bagażowym, bo pan Zygmunt momentalnie zorientował się, że to nie jego walizka i jej nie odebrał. Mimo, że byłam nadal zła, że nikt na dworcu nie wpadł na to, że ktoś przyjdzie po tą walizkę i puszczono ją w dalszą podróż po kraju, byłam na tyle spokojna, że nikogo nie udusiłam.

— Ten autobus będzie tutaj w czwartek po południu — poinformowała kobieta.

— To cztery dni — westchnęłam. Co ja miałam zrobić przez te dni bez swoich rzeczy.

— Mogę poprosić kierowcę, aby nadał bagaż kurierem. Ale będzie mógł to zrobić dopiero jutro bo nadal jest w trasie, więc tak czy inaczej pani walizka będzie tutaj w środę —

— Ja pierdole — zaklęłam i westchnęłam bezradnie. W chwili złości miałam dziecinny odruch, aby sobie tupnąć nogą. To też teraz wykonałam. Staszek popatrzył na mnie i wyglądał na rozbawionego — Bawi cię to? —

— Jest to lekko zabawne — westchnął z lekkim uśmiechem, który w normalnych okolicznościach by mnie oczarował.

— Mnie nie bawi. Nie mam ubrań. Nawet pieprzonych majtek na zmianę! — krzyknęłam tak głośno, że spojrzała na mnie nawet dziewczyna z dworcowego okienka.

— Kasia cię poratuje.

— Jakbyś nie zauważył, jest mnie trochę więcej niż Kasi. Jej majtki to sobie mogę założyć ale na nos — warknęłam. Kobieta z okienka była już teraz ewidentnie zmieszana naszą wymianą zdań. Staszek lustrował mnie spojrzeniem jakby badając w którym miejscu jest mnie więcej niż Kasi. Zaklęłam po raz kolejny i odeszłam od dworcowego okienka. Mój towarzysz podziękował kobiecie i zapewnił, że odbierzemy walizkę jak wróci autobus. Oczywiście walizkę pana Zygmunta zostawiliśmy na dworcu, bo kobieta miała do niego numer telefonu i obiecała zwrócić bagaż. Wróciliśmy do samochodu i już nie odezwałam się ani słowem. Byłam piekielnie wściekła. Nie tak miał wyglądać ten wyjazd. Nie powiem, że się cieszyłam na te kilkanaście dni w górach, ale brak ubrań, kosmetyków, prostownicy mocno zaburzyły moje plany. Na miejscu czekała pani Maria i kiedy usłyszała, że nie mam swojego bagażu przejęła się bardzo i zaczęła komentować, jak przewoźnik mógł zrobić coś takiego. Mogłam też nadawać na kierowcę. Z drugiej strony mogłam zwrócić uwagę, że nie biorę swojej walizki. Zasugerowałam się tylko kolorem, nie sprawdziłam nazwiska, więc była to i moja wina. Pani Maria przyniosła mi od siebie jakieś ubrania. Nie sadziłam, że będą na mnie dobre jej kwieciste sukienki, ale biała bluzka z koronkowym kołnierzykiem powinna mi pasować. W połączeniu z szarą spódnicą, którą miałam na sobie, spokojnie mogłam iść na kolacje. Jutro z rana podejdę i kupie kilka ubrań na miejscu. Grunt to się nie załamywać i myśleć pozytywnie. Zabrałam ciuchy dziękując serdecznie i poszłam na górę. Staszek gdzieś zniknął. Weszłam do swojego pokoju i zerknęłam na zegarek. Została mi godzina do kolacji, więc uznałam, że powinnam wziąć prysznic. Wzięłam ręcznik, bluzkę i miałam nadzieję, że w łazience będą jakieś kosmetyki. Włosy upięłam w ciasny kok, aby ich nie zamoczyć i nie szukać potem suszarki. Przeszłam przez wąski korytarz, powoli otworzyłam drzwi łazienki. Po tym całym drewnianym wykończeniu poczułam jakbym znalazła się w innym świecie. Łazienka była wściekle biała, kafelki na podłodze i ścianach odbijały ciepłe światło z ledowych lampek w suficie. Nagle dotarło do mnie, że słyszę szum wody. Pod prysznicem stał Staszek. Zamiast wycofać się, natychmiast póki mnie jeszcze nie zauważył, stanęłam jak wryta i patrzyłam, jak woda spływa po jego plecach, na apetycznie zgrabne pośladki. Stałam jak zahipnotyzowana i gapiłam się, jak kropelki wody wędrują po jego nagim ciele. Widok był niesamowity, pociągający i pobudzający pewne rejony mojego ciała. Nie dotarło do mnie, że mężczyzna zakręcił wodę, odwrócił się i odsunął szklane drzwi. Popatrzył na mnie nie tyle zaskoczony, co rozbawiony. Naprawdę chciałam utrzymać z nim kontakt wzrokowy, ale pokusa była zbyt wielka. Szybkim spojrzeniem omiotłam jego całe nagie ciało. Tak jak się spodziewałam, miał niesamowicie umięśniony tors i sześciopak na brzuchu, a jego sprzęt był naprawdę imponujący. Oczywiście moja lustracja nie umknęła jego uwadze.

— Puka się, paniusiu — powiedział i bardzo powoli sięgną po ręcznik, dając mi tym samym sposobność, by móc nadal go podziwiać.

— Mogłeś zamknąć drzwi na klucz — powiedziałam, nie dając się wyprowadzić z równowagi. Ręcznikiem przetarł włosy, a ja wlepiałam wzrok w jego penisa tak, jakbym nigdy nie widziała nagiego faceta. Najwyraźniej mi odbiło z braku wiadomych uciech. Był duży i wydawało mi się, że pobudzony. Owinął się ręcznikiem w pasie, ale nadal widziałam wyraźne wybrzuszenie. Zapierało mi dech.

— Napatrzyłaś się? — westchnął z diabelskim uśmieszkiem. Chciałam mu odpysknąć, że wcale nie patrzyłam, co było oczywistym kłamstwem. Nie byłam typem dziewczyn, które się zawstydzają na widok nagości.

— Niezły widok — powiedziałam spokojnym tonem i uśmiechnęłam się szeroko. Podszedł do mnie i przez sekundę myślałam, że mnie dotknie, ale on wymijając mnie, puścił zawadiacko oczko.

— Zamknij drzwi na klucz, paniusiu — powiedział wychodząc, a ja zamknęłam je niemal natychmiast i oparłam się o nie. Ten facet był naprawdę niesamowity, a sposób w jaki na mnie działał, przyprawiał mnie o zawrót głowy. Nie mogłam tak na niego reagować. Zachowywać się, jak napalona nastolatka tylko dlatego, że wygląda jak ciasteczko do schrupania. Z drugiej strony, byłam na urlopie, co mi zależało? Mogłam bezkarnie wdać się w flirt z tym facetem. Nie każdy romans musiał prowadzić do czegoś na stałe. Nie szukałam przecież związków. Nie potrzebowałam chłopaka. Nie liczyłam na wzniosłe uczucia. Rozebrałam się, składając równo ubrania, które miałam ponownie na siebie założyć i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Byłam atrakcyjna. Dość zgrabna z spory biustem, który jeszcze się ładnie trzymał opierając prawom grawitacji. Nie raz słyszałam jako komplement, że mam apetyczny tyłek. Owszem miałam na czym siedzieć. Mając swoje sto sześćdziesiąt pięć wzrostu mogłam trochę mniej ważyć, ale nie przeszkadzało mi te kilka zbędnych kilogramów. Lubiłam swoje długie brązowe proste włosy, którym oczywiście pomagałam prostownicą. Nie używałam tuzinów kosmetyków, nie tapetowałam się jak większość kobiet w moim wieku i nie sądziłam by mi to było potrzebne. Miałam nienaganną cerę, bez większych przebarwień. Latem na moim nosie pojawiały się piegi, co było podobno bardzo urocze. Weszłam do kabiny i momentalnie poczułam w nozdrzach zapach męskiego żelu pod prysznic. Zapach Staszka. Jako, że nie było tu innych kosmetyków, nalałam sobie odrobinę jego żelu i spieniłam go w dłoniach. To był cholerny błąd, bo kiedy tylko poczułam ten zapach, a moje dłonie dotknęły mojego ciała, zadrżałam. Kosmiczne podniecenie opanowało mnie tak niespodziewanie, że zaskoczyła mnie reakcja własnego ciała. Moje sutki natychmiast stwardniały i kiedy otarłam o nie dłońmi aż jęknęłam.

— O kurde — przymknęłam oczy zaskoczona własna reakcją. Nie byłam z mężczyzną niemal rok, więc co ja się dziwiłam, że tak szybko ogarniało mnie podniecenie. Jedyne spełnienia dostarczałam sobie sama. Musiałam jakoś rozładowywać swoje seksualne napięcia. W tym momencie to napięcie było na wyjątkowo wysokim poziomie i to wszystko z powodu tego mężczyzny. Otworzyłam oczy i pomyślałam o chwili, kiedy spojrzał na mnie tam na dworcu. Kiedy zatonęłam w głębi jego brązowych oczu. Rozmarzyłam się na wspomnienie jego jędrnych, nagich pośladków, po których w tak erotyczny sposób spływały krople wody. Wyobrażałam sobie jakby to było gdyby to jego wielka dłoń sunęła po moim ciele. Jak zareagowałabym gdyby to one mnie dotykała. Wtuliłabym się w jego nagą umięśnioną pierś. Jęknęłam głośno, kiedy dotknęłam swojej nabrzmiałej łechtaczki. Potarłam ją kilkakrotnie, doprowadzając się w ekspresowym tempie do spełnienia. Byłam zdecydowanie wyposzczona. Nogi lekko mi drżały kiedy wychodziłam spod prysznica. Wytarłam się pospiesznie, wzdrygając, kiedy dotknęłam piersi, nadal wyjątkowo wrażliwych na dotyk. Ewidentnie mi odbijało. Staszek był przystojny, ale moja reakcja na niego była zdecydowanie mocno przesadzona.

Altana Bednarzy okazała się drewnianym domkiem na tyłach. Stał tam jedynie ogromny stół, a w kącie kamienny kominek, w którym palił się ogień. Stół uginał się od jedzenia co mnie ucieszyło, bo byłam szalenie głodna. Państwo Bednarz podeszli i uściskali mnie jakbym od lat przychodziła do nich na kolacje. Zaskakująca była bezpośredniość tych ludzi i to, jacy byli sympatyczni. Nie byłam przyzwyczajana do takich zachowań. Ja sama zaliczałam się do osób bardzo chłodnych. Kasia pojawiła się obok mnie i pociągnęła w kierunki reszty osób których nie znałam.

— To starszy brat mojego Michała — powiedziała wskazując mi wysokiego szczupłego bruneta. Był podobny do narzeczonego przyjaciółki, ale jednak nie do końca. Jego nos był krzywy być może po jakimś złamaniu. Jego twarzy nie zdobił szeroki uśmiech. Nie posiadał też bujnego zarostu, a jego ciemne włosy były gładko i krótko przystrzyżone. Wyglądał jak dla mnie trochę posępnie, a jednocześnie bardzo seksownie.

— Jacek — wyciągnął do mnie dłoń.

— Magda — powiedziałam podając mu rękę na powitanie. Dopiero teraz się uśmiechnął, ale zrobił to jakoś od niechcenia, krzywo. Mężczyzna zerknął na Kasie, stojącą obok i wyraz jego twarzy jakby złagodniał.

— Miło cię poznać. Kasia często o tobie mówi.

— Mam nadzieję, że nic złego.

— No wiesz, Madzia. Ja zawsze mówię o tobie w samych superlatywach — zaśmiała się Kasia i pociągnęła ku nam dosłownie kopię Michała. Ten sam uśmiech, błysk w oku, lekki zarost i podobna budowa ciała.

— Hej — przywitał się, wyciągając ku mnie dłoń — Wojtek Bednarz, ten najprzystojniejszy z braci.

— Magda — powiedziałam, uśmiechając się do niego szeroko. Oni tu chyba dodawali coś do wody. W Krakowie faceci tak nie wyglądali, a tutaj co jeden to nieziemski przystojniak. To chyba było statystycznie niemożliwe, że to był kolejny tak fantastyczny facet.

— Siadać do jedzenia — zawołał pani Anna. Kasia posadziła mnie obok siebie, tak, że siedziałam bezpośrednio naprzeciwko Staszka. Przy moim drugim boku zasiadł Wojtek, a u boku Staszka pojawiła się jakaś kobieta. Była wysoka i bardzo ładna, długie piaskowe loki opadały jej na ramiona, kiedy pochyliła się ku niemu z uśmieszkiem i szepnęła coś bezpośrednio do jego ucha poczułam niemiłe ukłucie zazdrości. Irracjonalne uczucie.

— A naszą Malwinę znasz? — zagadnął Wojtek. Dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko.

— Malwina Bednarz — powiedział patrząc mi prosto w oczy.

— Siostra? — zapytałam.

— Kuzynka — wyjaśniła nadal świdrując mnie spojrzeniem. W jej wzroku było coś niepokojącego. Nie do końca rozumiałam o co jej chodzi. Przysunęła się bliżej Staszka i posłała mu uśmieszek.

— Magda.

— Miło cię poznać — powiedziała jakby od niechcenia. Nie mogłam być zazdrosna o tego Staszka. Tak naprawdę nie byłam pewna czy ta cała Malwina nie jest jego narzeczoną, albo żoną. Kto mi niby wspomniał czy jest żonaty? Taki facet z całą pewnością nie byłby wolny. Wojtek podał mi półmisek z pierogami i nabrałam sobie kilka. Miałam wielką ochotę spróbować też kapusty, której zapach pobudzał mój zgłodniały brzuszek.

— Kwaśnica na żeberkach — wyjaśnił mi Wojtek który, chyba zobaczył jak przyglądam się potrawie.

— Pachnie nieziemsko — powiedziałam zaciągając się zapachem.

— Mama robi najlepszą — pochwalił Michał, uśmiechając się do mnie ponad ramieniem swojej narzeczonej. Wzięłam się za pierogi i niemal jęknęłam, kiedy ich spróbowałam. Było znakomite. Już miałam skomplementować ich smak, kiedy zgadnął mnie ojciec Bednarzy

— Czym się zajmujesz w Krakowie? — siedział u szczytu stołu i na pierwszy rzut oka widać po kim jego synowie odziedziczyli posturę oraz idealne rysy twarzy. Mimo wieku trzeba mu było przyznać, że był przystojny.

— Jestem projektantką wnętrz — powiedziałam.

— Serio?! — zagadnął zaskoczony Wojtek.

— Zajmuję się projektowaniem powierzchni biurowych. Mam własną firmę.

— Czyli ustalasz gdzie mają stać biurka? — odezwała się Malwina, a w jej ustach to zabrzmiało jak czysta kpina. Popatrzyłam prosto na nią, odbierając to jako wyzwanie.

— W pewnym sensie tak. Moja firma dostaje wytyczne ile mamy urządzić stanowisk, a moim zadaniem jest tak ustawić biuro by było przestronne i praktyczne — powiedziałam spokojnie — A ty czym się zajmujesz? — zapytałam. Malwina udała, że nie usłyszała mojego pytania. To czym się zajmowałam, nie było ciężką pracą. Po studiach architektonicznych wpadłam na ten pomysł i zajęłam się na poważnie projektowaniem biur. Niby to było tylko biuro, ale w miejscu pracy każdy z nas spędzał większą część dnia, więc czemu nie miało być ładnie urządzone? Zaprojektowałam nie jeden gabinet dyrektorski i nie jedną przestrzeń bankową, oraz większość krakowskich urzędów. Niby nic trudnego, ale wiedziałam jak ustawić biurko względem okna, by słońce nie raziło podczas pracy z komputerem, gdzie jest najlepsze miejsce na drukarkę i ile ma być koszy na śmieci. Wszystko dobierałam kolorystycznie, stylowo, zgodnie z panującymi trendami. Miałam mnóstwo zadowolonych klientów.

— Jak ci się podoba u nas? — zagadnęła pani Anna.

— Szczerze mówiąc nigdy nie byłam miłośniczką gór — nie zamierzałam kłamać, że jestem zachwycona widokami. Nie robiły one na mnie nigdy szczególnego wrażenia.

— Wolisz wielkie miasto — stwierdziła bardzo trafnie.

— Zdecydowanie tak.

— A ja uwielbiam to miejsce i nie zamieniłabym go na Kraków — odezwała się Kasia, po czym pogładziła ramię swojego narzeczonego.

— Staszek też szybko uciekł z Krakowa — wspomniał nagle pan Antoni. Popatrzyłam na niego pytająco i czekałam czy powie coś więcej na ten temat. Chyba nie zamierzał, więc musiała, zapytać.

— Mieszkałeś w Krakowie?

— Podczas studiów — wyjaśnił. Na usta cisnęło mi się kolejne pytanie, o to co studiował. Nie wiem czemu założyłam, że był kolejnym stolarzem lub budowlańcem. Staszek jednak milczał i stwierdziłam, że pewnie się nie dowiem.

— Stasiu studiował elektrotechnikę. To nasz pan inżynier — odezwał się ponownie pan Bednarz.

— Ale zamiast inżynierować, jest kierowcą na stolarni — podsumował Wojtek. Staszek nie wyglądał na urażonego. Uśmiechnął się szeroko do przyjaciela w odpowiedzi.

— I wożę twój leniwy tyłek — dodał Staszek po chwili ciszy.

— Przecież to lubisz — westchnął Wojtek i pochylił się ku mnie.

— Stasiu pojechał na studia, ale Kraków mu się szybko znudził. Wrócił do nas, całe szczęście, i bardzo dobry z niego elektryk — powiedział ściszonym głosem bezpośrednio do mnie. Chciałam powiedzieć, że elektromechanika to coś zdecydowanie więcej niż zwykły elektryk. Miałam znajomego, który po takich studiach, pracował przy samolotach i sprawdzał je przed lotem. Staszek miał potencjał z takim wykształceniem i bardzo mnie dziwiło, że jest tylko kierowcą. Popatrzyłam na niego i od razu tego pożałowałam. Malwina dosłownie wisiała na nim i opowiadała coś tylko jemu, co moim skromnym zdaniem, było bardzo niegrzeczne skoro siedzieliśmy wszyscy razem przy stole.

— Jutro idę na przymiarkę sukienki — oznajmiła Kasia odrywając mnie od wpatrywania się w tą parkę.

— A ja musze kupić ubrania — mruknęłam. Kasia pogładziła mnie po ramieniu. Opowiedziałam jej o walizce, jak tylko przyszłam i była również oburzona całą sytuacją.

— A wieczorem pójdziemy potańczyć. Przy promenadzie jest takie fantastyczne miejsce — opowiadała. Miałam jej ochotę przypomnieć jakie jest moje nastawienie do dyskotek, klubów i wszelkich imprez z muzyką. Dziewczyny uwielbiały tańczyć i ciągle wyciągały mnie do jakiś klubów, a zgadzałam się tylko dlatego aby mi dały spokój. Zwykle stawałam przy barze i wypijałam kilka drinków strasząc spojrzeniem potencjalnych adoratorów.

— Fajny pomysł — odezwała się nagle Malwina i zerknęła pytająco na Staszka, który przytaknął. Zdecydowanie ci dwoje byli parą. Poczułam lekkie ukłucie zazdrości. Gdzieś w podświadomości miałam ochotę bliżej poznać tego całego Staszka. Moje skryte nadzieje, na jakiś flirt, zniknęły. Mimowolnie ziewnęłam szeroko i natychmiast zasłoniłam usta. Najwyższy czas było się stąd z klasą zmyć. Miałam serdecznie dość patrzenia na nich.

— Smakują ci pierogi? — zapytała pani Anna.

— Znakomite — pochwaliłam, wpychając sobie do ust ostatni już kawałek. Wojtek niemal natychmiast podał mi półmisek z kwaśnicą, która tak cudnie pachniała. Nie mogłam odmówić. Nabrałam sobie zupy razem z kawałkiem żeberka.

— Jedz dziecko. Na zdrowie. Dobrze że nie wymyślasz z jedzeniem jak nasza Malwina. Jak wróciła z tej całej Holandii przestała jeść mięso — staruszku pokiwała z dezaprobatą głową.

— Mówiłam ci ciociu, że dotarło do mnie jak te zwierzęta cierpią.

— Ja cierpię bez mięska — zaśmiał się Wojtek. Staszek, tak jak ja, sięgnął po żeberka i kiedy położył sobie mięso na talerzu Malwina natychmiast odsunęła się od niego, kręcąc nosem.

— Ja też lubię zjeść dobre mięsko — powiedziałam — Moja babcia pochodzi z śląska, więc w naszym domu królowały zrazy lub bitki wołowe — dodałam i na sama myśl o tych pysznościach westchnęłam cicho. Oj, zjadłabym taki babciny obiadek z kluskami i podsmażanymi buraczkami.

— Chyba ci się spodoba nasza kuchnia — zaśmiała się pani Anna.

— Obym potem weszła w sukienkę którą przygotowałam na wesele — wtrąciłam z lekkim uśmiechem.

— Będzie mi raźniej, jak nie tylko ja będę mieć brzuszek — zażartowała Kasia. Zajadając się przepyszna kapustą, przysłuchiwałam rozmowom na temat ślubnego przyjęcia. Po południu miało być krótkie nabożeństwo w pobliskim kościele, a później kolacja tu, w altanie. Ze strony Kasi miałam być tylko ja i jej kuzynka Agnieszka. Rodzice nie zareagowali nawet na zaproszenie i choć Kasia udawała, iż ją to nie rusza, cierpiała w milczeniu.

— Masz nas — szepnęłam jej do ucha kiedy wspomniała o tym. Położyła mi na moment głowę na ramieniu. Wiedziałam jakie jest to dla niej ważne. Była dla mnie niczym młodsza siostra, której nigdy nie miałam. Tak było od zawsze. Dochodziła dziewiąta, kiedy moje ziewanie nie było już sporadyczne, a notorycznie gęba mi się darła co chwilę. Oznajmiłam grzecznie, że musze odpocząć. Jako że panowie akurat otworzyli sobie po drugim piwie, zostali jeszcze przy stole. Kasia i ja wyszłyśmy z altany i pożegnałyśmy się przy drzwiach. Poszłam w stronę drugiego pensjonatu i omal nie pisnęłam, kiedy na żwirowej drodze pojawił się kot. Nigdy nie widziałam tak ogromnego i włochatego kota. Przez głowę przeszło mi, że może to jakiś ryś czy inne dzikie zwierzę. W końcu to nie był Kraków tylko góry. Kot siedział mi na drodze i gapił się na mnie, a jego wielkie oczy błyszczały w ciemności.

— Gandalf! — usłyszałam gdzieś za sobą. Kot podniósł wielki łeb i popatrzył w kierunku promenady. Po czym podniósł się powoli i przeciągnął leniwie. Naprawdę był wielki i zrozumiałam, że to on był wołany.

— Kici, kici — odezwałam się i o dziwo bestia podeszła do mnie. Pochyliłam się, aby go pogłaskać po gęstej sierści. Usłyszałam, że ktoś pojawił się na żwirowej drodze.

— O, tu jesteś, paskudna bestio — szedł ku mnie wysoki i szczupły facet o czarnych lekko dłuższych, kręconych włosach, miał na sobie szlafrok w niebieskie kwiaty oraz japonki z futerkiem.

— Piękny kot — pochwaliłam. Facet popatrzył z wyrzutem na kota, a potem zmierzył mnie wzrokiem. Nie było to typowe męskie lustrowanie. On ewidentnie obczajał mój strój.

— To prawda, tylko charakter ma paskudny — powiedział — Tobiasz Kowalski — przedstawił się wyciągając ku mnie dłoń.

— Magdalena.

— Mieszkasz u Bednarzy?

— U Jędrzejaków tak właściwie. Przyjechałam na ślub Michała z moją przyjaciółką — wyjaśniłam szybko. Coś czułam, że ich ślub był powszechnie obgadywaną sprawą. Kiwnął na znak zrozumienia. Pochylił się i wziął ogromnego kota na ręce.

— Gdzie się szwendasz, byku — skarcił go.

— Co to za rasa? Początkowo myślałam, że to ryś — zapytałam z zainteresowaniem.

— To Maine Coon. Masz racje przypominają trochę rysia. Mama mówi, że nasz Gandalf bardzie przypomina jej szopa pracza — zaśmiał się Tobiasz głaszcząc kota który wtulił się w jego szyję.

— Przepiękny jest — westchnęłam.

— Nasze oczko w głowie — powiedział a następnie zerknął w kierunku altany, z której chyba ktoś wyszedł bo słychać było śmiech — Musze zmykać. Że tak powiem, nie jestem tutaj mile widziany — powiedział z dziwnym wstydliwym wyrazem twarzy.

— Do zobaczenia — zawołałam za nim. Pomachał mi i zniknął z oczu za zakrętem. Kiedy dotarłam do pokoju, nie miała siły myśleć o tym, czy Staszka i Malwinę coś łączy, kim był ten tajemniczy facet w szlafroku w kwiaty i o tym jak bardzo jestem wściekła, że nie mam swojej walizki. Zasnęłam niemal natychmiast, gdy moja głowa zetknęła się z poduszką

— Dzień 2

Nie nastawiłam budzika, więc nie zdziwiło mnie kiedy ocknęłam się po ósmej. Jako, że zwykle zrywałam się z łóżka przed szóstą, poczułam dziką satysfakcję, że mam wolne i mogłam pospać. Nigdy nie byłam fanką wylegiwania się w łóżku, więc natychmiast wstałam i poszłam do łazienki umyć twarz. Wcześniej zapukałam oby upewnić się, że nikogo tam nie ma. Jako, że nie miałam nawet szczoteczki do zębów, przepłukałam usta samą pastą. Umyłam twarz, włosy przeczesałam palcami i zwinęłam je w kok na karku. Z ubrań, które dała mi pani Maria, wybrałam kolejną białą koszulę z marszczonymi rękawami, a na tyłek wciągnęłam po raz kolejny swoją szarą spódnice. Nie posiadałam bielizny na zmianę, a moje wczorajsze majtki odrzuciłam. Uznałam, że nikt nie zauważy braku bielizny, więc wsunęła swoje jedyne buty i zeszłam na dół na śniadanie. Drzwi do kuchni były szeroko otwarte, a pani Marysia zachęciła mnie gestem abym weszła.

— Kawy? — zapytała.

— Sama zrobię — powiedziałam przekraczając próg kuchni.

— Siadaj, dziecko moje — poleciła mi i już nasypywała kawy do pękatego kubka w niebieskie kwiaty — Wyspałaś się?

— Oj, tak. Dawno tak dobrze nie spałam — przyznałam.

— U nas jest czystsze powietrze niż w tym waszym mieście, pełnym smogu. Od razu się inaczej oddycha.

— To prawda — z tym musiała jej przyznać racje. Smog w Krakowie było widać i czuć na każdym kroku a tutaj było jakoś inaczej. Patrząc przez kuchenne okno, widziałam, jak nad górami unosi się gęsta mgła.

— Będzie dziś ładny dzień — oznajmiła pani Maria, spoglądając za okno. Podała mi przygotowany napój i cukiernicę. Uwielbiałam zapach porannej kawy i sposób w jaki mój organizm reagował na ten trunek. Kofeina z rana pozwalała mi się ostatecznie obudzić. Dosłownie czułam, jak rozpływa mi się w organizmie. Po za tym uwielbiałam jej smak. Usłyszałam odgłosy kroków na schodach i po chwili w kuchni pojawił się Staszek.

— Dzień dobry — przywitał się, po czym podszedł cmoknąć matkę w policzek, a ona pogładziła go po ramieniu.

— Dzień dobry — odparłam, a ona puścił do mnie oczko. Przygotował sobie kawę w wielkim czerwonym kubku i usiadł naprzeciwko mnie przy stole. Z samego rana wyglądał naprawdę doskonale. Jego włosy były w lekkim nieładzie, nie były zbyt długie, ale seksownie nastroszone.

— Jakie plany na dziś? — zagadnął mnie.

— Galeria handlowa — powiedziałam.

— Co?! — zaśmiał się i sięgnął po swój kubek.

— Muszę iść i kupić kilka ubrań. Nie mam już co na siebie założyć. Po za tym nie mam szczoteczki do zębów, czy szczotki do włosów — powiedziałam. Pani Maria krzątała się po kuchni i nuciła sobie coś pod nosem. Staszek patrzył na mnie z niekrytym rozbawieniem. Zaczynał mnie wkurzać.

— Myślisz, że my mamy galerie handlową? Najbliższa jest chyba w Nowym Sączu — powiedział, upijając łyk swojej kawy. Teraz to mnie naprawdę wkurzył.

— To gdzie chodzicie na zakupy?

— Jest kilka sklepów odzieżowych w centrum i zielony spożywczo-przemysłowy, w którym jest niemal wszystko — powiedział. Zabrzmiało to bardzo ubogo. Westchnęłam zniechęcona — Pojadę z tobą po śniadaniu. Mam dziś wolne — zapowiedział.

— Mogę iść sama.

— Jeszcze połamiesz nóżki. A przypominam, że wieczorem idziemy na tańce — westchnął z uśmiechem. Pani Maria nadal nucąc, podeszła do stolika. Mogłoby się wydawać, że nie słucha co mówimy, ale była bardzo w temacie.

— Zrobię ci listę zakupów, to skoczysz jeszcze na bazarek — powiedziała do syna.

— Dobrze — pani Maria pogłaskała go po głowie, uklepując potargane włosy, a on uśmiechnął się do niej szeroko. Było coś bardzo słodkiego w sposobie jak oni się wobec siebie zachowywali. Ja również byłam jedynaczką, ale mama nigdy nie głaskała mnie z taką czułością. W naszej rodzinie takie rzeczy się nie zdarzały. Wychowano mnie w dość surowym klimacie, pełnym wymagań, nakazów i zakazów. Nauczono mnie co wypada, a czego robić mi nie wolno. Jak powinnam się zachowywać jako dama. To było dobre wychowanie. Surowe, bez emocji, ale jednak dobre.

— Wyspałaś się? — zagadnął mnie Staszek.

— Tak. A wy długo jeszcze siedzieliście? — zapytałam.

— Jeszcze z pół godzinki — powiedział. Zastanawiałam się nad tym, że wrócił do domu w towarzystwie tej Malwiny. Musiałam wiedzieć co ich łączyło. W sumie mogłabym zapytać Kasi czy są parą, ale nie miałam zamiaru czekać.

— Sympatyczna ta twoja dziewczyna — powiedziałam od tak jakby od niechcenia. Pani Maria aż przystanęła na te słowa i popatrzyła na syna pytająco. Staszek roześmiał się w głos.

— Malwina nie jest moją dziewczyną — wyjaśnił pospiesznie z lekkim oburzeniem w głosie. Pani Marysia oparła się o kuchenny blat i patrzyła na nas — To kuzynka Bednarzy. Sam traktuję ją jak kuzynkę.

— To miła dziewczyna — podsumowała pani Maria, z ogromnym naciskiem na słowo miła.

— Nie mówię, że jest nie miła — wtrącił Staszek.

— Dobre z niej dziecko. Jak trzeba to zawsze pomocna. I pracowita jest. Teraz przyjechała z Holandii, pracowała tam przy kwiatach. Pewnie wróci tam na kolejny sezon — opowiadała. Z całą pewnością bardzo lubiła Malwinę i z chęcią widziałaby ją w roli dziewczyny swojego syna. Staszek wstał i podszedł do lodówki. Nie zwracał uwagi na przytyki matki. Pani Maria wzięła miskę płatków i wyszła z kuchni.

— Lubisz jajecznicę? — zapytał podnosząc się z miejsca.

— Tak.

— Na boczku? ­

— O tak — powiedziałam, a Staszek uśmiechnął się do mnie szeroko. Popijając kawę, przyglądałam się jak on krząta się po kuchni, kroi i podsmaża boczek, później wbija do niego jajka. Mogłam bezkarnie obserwować jego zgrabny tyłek, który dziś wcisnął w granatowe jeansy. Pachniało nieziemsko i poczułam skurcz w żołądku, kiedy postawił przede mną jajecznicę.

— Smacznego.

— Dziękuję — odpowiedziałam. Zajadaliśmy jajecznice w milczeniu wymieniając, jedynie spojrzenia. Nie wiem co miały znaczyć te spojrzenia, wiem, że niektóre z nich były świdrujące z dodatkiem dziwnie chytrego uśmieszku. Będąc w tak jasno oświetlonej kuchni, na wprost niego, mogłam zobaczyć kilka uroczych detali jego wyglądu. Jego duże oczy, w odcieniu gorącej czekolady były obdarzone wyjątkowo długimi rzęsami. Nie jedna kobieta by mogła ich pozazdrościć mężczyźnie. Pełne usta wyglądały apetycznie. Z całą pewnością przy pocałunku okazałyby się przyjemnie miękkie. Myśl o skosztowaniu ich, nawiedzała mnie od samego początku gdy zobaczyłam go przy tej budce z jedzeniem. Musiał genialnie całować. Dotarło do mnie, że się na niego gapię. Może nie powinnam? Jednak chciałam patrzeć. Nie odrywając wzroku od jego ust oblizałam swoją górną wargę.

— To co, paniusiu? Gotowa na zakupy? — wyrwał mnie nagle z rozmyślań o całowaniu. Kiwnęłam głową. Pani Maria pojawiła się na nowo w kuchni i tak jak zapowiedziała, dała nam listę zakupów. Kiedy wychodziłam uśmiechnęła się do mnie szeroko, a Staszka poklepała po plechach. Wsiadłam do jego samochodu i zapięłam pas, wygładziłam spódnice która podwinęła i się nad kolano. Staszek zerknął na moją nogę ale nic nie powiedział. Pojechaliśmy do centrum miasteczka. Nie wyglądało to wszystko zbyt dobrze. Nie dostrzegałam jakiegoś większego centrum handlowego. Zaparkowaliśmy obok wspomnianego zielonego sklepu wielobranżowego.

— Tylko mi nie mów, że tu coś kupię. ­

— Po ubrania podejdziemy tam — wskazał na sklepik na rogu. Z wystawy straszyły mnie jakieś bluzki. Sklep wyglądał jak podrzędny lumpeks i zerknęłam na Staszka z przerażeniem. Miałam wielką ochotę krzyczeć w niebogłosy, ale dałam się poprowadzić do sklepiku. To nie był lumpeks, ciuchy były na wieszakach, a nie w boksach jak się spodziewałam. Pomyślałam, że nie ma co kręcić nosem, przechadzając się po sklepiku. Wybrałam dwie pary leginsów, jakiś dres, podkoszulki i stanęłam przed bielizną. Staszek kroczył za mną i intensywnie wpatrywał się w to, co wybieram. Sięgnęłam po trzy pary majtek z koronkową wstawką i pasujący do nich stanik, po czym bez skrępowania wręczyłam to Staszkowi, bo skoro tak za mną łaził, to mógł nosić moje zakupy. Posłał mi chytry uśmieszek, lustrując moją nowo zakupioną bieliznę.

— Kup sukienkę na wieczór — powiedział wskazując mi manekin, ubrany w kwiecistą sukienkę. Skrzywiłam się z niesmakiem. Zdecydowanie wolałam stonowane kolory. Wiedziałam jednak, że Kasia mnie udusi, jeśli nie będę miała sukienki na tą jej potańcówkę, więc zaczęłam przebierać i znalazłam jedną w drobniutkie seledynowe listki. Mogła być jednak za ciasna, więc rozejrzałam się za przymierzalnią. Wypatrzyłam w końcu sklepu kotarę i zniknęłam za nią.

— O kurde — zaklęłam, na co Staszek bez ostrzeżenia zajrzał za kotarę. Zakryłam się sukienką, a on zaśmiał się wpatrując bezczelnie w mój goły tyłek.

— Bez bielizny? — uniósł jedną brew.

— Spadaj! — warknęłam na niego. Wycofał się za kotarę.

— Myślałem, że coś się stało i potrzebujesz pomocy — powiedział na swoją obronę.

— Po prostu zapomniałam, że nie mam już bielizny — powiedziałam, zerkając na swoje odbicie. Sukienka nie była taka zła. Ubrałam swoje rzeczy i wyszłam z przymierzalni, podając mu sukienkę.

— To mamy remis.

— Jaki remis? — zadziwiał się i przystanęłam obok półki z butami.

— Też widziałaś mój tyłek — wyjaśnił. Miałam dodać, że nie tylko tyłek ale uznałam, że lepiej zrobię, jeśli to przemilczę, bo wyjdę na jakąś zboczoną wariatkę. Idąc do kasy, wzięłam jeszcze dwie pary butów i balerinki, które od razu założyłam na nogi. Przy kasie okazało się, że niczego nie mogę kupić.

— Jak to nie ma płatności kartą?! Żarty sobie pani robi? — pisnęłam zrozpaczona i coraz bardziej wściekła. Miałam ochotę udusić kobietę za ladą, a ona wzruszyła tylko ramionami. Zachowywała się, jakbym to ja wymyślała z płatnością, a brak terminala był czymś zupełnie normalnym.

— Ja zapłacę.

— Nie będziesz za mnie płacił.

— Zapłacę — nalegał — Zaraz podejdziesz do bankomatu. Wybierzesz sobie gotówkę i mi na spokojnie oddasz — powiedział łagodnie Staszek. Milczałam kiedy płacił za moje ubrania. Miałam ochotę siarczyście wykląć całą tą Szczawnicę. Kto im dał prawa miejskie? Dziura jakich mało, nie ma galerii, normalnych chodników i płatności kartą! Wkoło więcej straganów, niż przyzwoitych sklepów.

— To co, paniusiu. Skoczymy jeszcze tutaj i pokażę ci gdzie jest bank. I tak muszę iść na bazarek tuż obok.

— Tu zapłacę kartą?

— Tutaj tak — zapewnił. Weszliśmy do sklepu samoobsługowego. Daleko mu było do sklepów, do jakich ja byłam przyzwyczajona, ale jednak mogłam na spokojnie wybrać sobie to co potrzebuję. Staszek nie opuszczał mnie ani na krok. Nic nie komentował, kiedy czytałam informacje na temat szczoteczki do zębów i nie śmiał się, kiedy kupiłam tuzin musów dla dzieci, które uwielbiałam wysysać na drugie śniadanie.

— Jakbyś spróbował to byś się przekonał jakie to pyszne — powiedziałam, pokazując mu mój ulubiony bananowy mus. Skrzywił się tylko na widok tego ewidentnie dziecięcego przysmaku. Nie miałam zamiaru go namawiać. Zgarnęłam jeszcze jakieś ciastka i wafle ryżowe, po czym ruszyłam do jednaj z dwóch czynnych kas. Staszek ociągał się idąc za mną i kiedy już stanęłam przy platynowej blondynce, zrozumiałam dlaczego.

— Cześć, Stasiu — powiedział przeciągając w dziwny sposób każdą literkę jego imienia. Było w tym coś niezwykle dziwnego, a jeszcze dziwniejsza była jego odpowiedź, wycedzona przez zaciśnięte zęby.

— Cześć — platynowa blondynka chyba nie wiele sobie zrobiła z jego chłodnego powitania. Wlepiała w niego swoje wielkie niebieskie oczy i zatrzepotała z całą pewnością doklejonymi rzęsami.

— Poczekam na zewnątrz — powiedział, wyminął mnie po czym szybko opuścił sklep. Blondynka spojrzała teraz na mnie. Zlustrowała z góry na dół, mrużąc oczka w nieprzyjazny sposób.

— Nowa dziewczyna? — zapytała takim tonem, jakbym była jej wrogiem numer jeden. Znałam takie dziewczyny jak ona. Tlenione blondynki z wielkimi szponami, doklejonymi rzęsami i wytapetowane niczym mieszkanie mojej babci po remoncie. Patrzyła na mnie wyniośle przeżuwając gumę w sposób wręcz wulgarny. Poczułam nagłą chęć jakoś jej dopiec, sprawić, aby z jej twarzy zniknął ten drwiący grymas.

— Nie twój interes — powiedziałam bardzo spokojnie.

— Niby tak. Ja bym jednak na niego uważała. Jest nieobliczalny — powiedziała, kasując ostatni produkt. Chciałam jej dopiec, a zamiast tego byłam piekielnie ciekawa, co ta blondyna ma do powiedzenia. Nie tak to miało wyglądać. Udałam, że mam głęboko gdzieś co do mnie powiedziała. Zacisnęłam szczękę.

— Zapłacę kartą — poinformowałam. Kobieta wystukała kwotę w terminal nadal patrząc na mnie z jawną agresją. Pochwyciłam jej spojrzenie dając jej tym samym do zrozumienia, że wcale mnie nie krępuje jej zachowanie. Zgarnęłam swoje zakupy i wyszła na zewnątrz. Staszek stał obok sklepu. W pierwszej chwili chciałam go zapytać kim była ta dziewczyna w drugiej uznałam, że to głupi pomysł. Nadal wyglądał na wzburzonego tym spotkaniem. Odpuściłam. Tymczasowo.