„Robert & Kamila” - Kinga Pitra - ebook

„Robert & Kamila” ebook

Pitra Kinga

4,5

Opis

Robert: przykładny student medycyny, który wkrótce ma poślubić swoją szkolną miłość. Kamila: z pozoru roześmiana od ucha do ucha trzpiotka, która szuka swojego szczęścia w życiu. Co się wydarzy kiedy między tą dwójką wybuchnie namiętność? Czy Robert odważy się zaburzyć swoje poukładane życie dla niespodziewanego uczucie? Jak wiele zdoła wytrwać Kamila w walce o swoje szczęście?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 270

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (11 ocen)
9
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Readingcoffeecake

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna,wyciskająca morze łez! Jeszcze lepsza niż pierwsza część ❤️
10
Anetakarasek

Nie oderwiesz się od lektury

Autorka pokazuje nam jak wyglądało życie w młodzieńczych latach przed tym jak opuściliśmy dom rodzinny , jak wiele nas omija jak nie mieszkamy już z rodzicami jak nasze i ich życie się zmienia. Każdy z nas wspomina wigilijny czas, gdy mieszkało się z rodzicami te przygotowania, organizacje, wyczekiwanie na gwiazdkę i prezenty .A jak tylko przyjdziemy w odwiedziny wszystko to prawie nas mija . Zwyczaje jakie panują tradycje ,można sobie wyobrazić jak wyglądają domy wnętrza i obejścia wspaniałe autorka nam to przekazuje ,nasza wyobraźnia działa . Jednym z wątków przewodzących jest Dziecięca miłość czy może zauroczenie w koledze od brata . Rozwija się dość niespodziewanie i kończy tak samo, po burzliwych przejściach bohaterów . Przysparza nam dużo emocji . Książkę czytało się wspaniale i szybko przebrnęłam przez nią ,czym bliżej końca już żałowałam ,że jest tak krótka . Autorka pisze zrozumiale zachęca do przeczytania następnej kartki i poznania ciągu dalszego rozwoju sytuac...
10
Kot-Filemon

Nie oderwiesz się od lektury

Gorąco polecam ❤️
10
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

sporo różnych komplikacji 🥴...
00
2323aga

Z braku laku…

Nie rozumiem tych dobrych ocen. To jest totalny chaos. Wszyscy bohaterowie miotają się wśród swoich uczuć, nikt nie podejmuje dobrych decyzji i wszyscy są nieszczęśliwi
00

Popularność




Kinga Pitra

„Robert & Kamila”

Bez względu na wszystko

RedaktorMilewska Barbara Kotwasińska Kinga

KorektorMilewska Barbara Kotwasińska Kinga

Projektant okładkiIgorVetushko Depositphotos

© Kinga Pitra, 2022

© IgorVetushko Depositphotos, projekt okładki, 2022

Robert: przykładny student medycyny, który wkrótce

ma poślubić swoją szkolną miłość.

Kamila: z pozoru roześmiana od ucha do ucha

trzpiotka, która szuka swojego szczęścia w życiu.

Co się wydarzy kiedy między tą dwójką wybuchnie namiętność?

Czy Robert odważy się zaburzyć swoje poukładane

życie dla niespodziewanego uczucie?

Jak wiele zdoła wytrwać Kamila w walce o swoje szczęście?

ISBN 978-83-8324-449-5

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Kamila

Uwielbiałam święta Bożego Narodzenia. Od dziecka był to dla mnie taki magiczny okres. Tata zawsze przywoził ogromną, żywą choinkę, która zasłaniała pół telewizora, kiedy się ją już postawiło w salonie. Ojciec oglądał tylko połowicznie wiadomości, a my dobranockę od Disneya. Nikomu to wtedy nie przeszkadzało. Liczyło się tylko to piękne drzewko. Mama przynosiła pudło z ozdobami, a ja z radością zabierałam się za ubieranie drzewka. Szymek zawsze upierał się, że najpierw założymy lampki. Trzeba było więc na wstępie rozplątywać sznur kolorowych światełek. Siedzieliśmy przy tym zwykle niemal godzinę, przekomarzając się ze sobą. Wkurzało mnie to, bo wolałam od razu przejść do pudeł z bombkami, ale trzymałam się zasad. Po niezbyt przyjemnej zabawie z lampkami, już mogliśmy ubierać choinkę. Najstarsza z nas — Monika przybywała zawsze, gdy dochodziło do łańcuchów i krytykowała pokazując z daleka palcem, gdzie nie ma ozdób, a gdzie ich jest zbyt dużo. Ależ ona mnie czasami wkurzała tymi ciągłymi przemądrzałymi uwagami, tak jakby wszystkie rozumy pozjadała. Kończyło się to oczywiście głośną kłótnią i Monika wracała do kuchni. Ona zawsze wolała pomagać mamie przy pieczeniu. Do choinki przychodziła chyba tylko po to, aby nas wkurzyć. Ja za to się kompletnie nie nadawałam do tych kuchennych rewolucji. Choinka zawsze była moja i Szymka. On tak samo jak ja kochał święta. Uwielbialiśmy siedzieć przy kolorowo przystrojonej choince, chłonąć jej intensywny zapach, podziwiać jej piękno. A kiedy pod drzewkiem pojawiały się prezenty bawiliśmy się w zgadywanie, co tam może być ukryte, poznając po kształcie opakowania. Kochałam, kiedy po domu unosił się zapach sernika, a za oknem prószył śnieg. Z nostalgią wspominałam teraz takie właśnie święta, czas, kiedy byliśmy dziećmi i wszystko było takie beztroskie i przyjemne.

Tego roku było zupełnie inaczej, kiedy przyjechaliśmy do domu późnym wieczorem przed wigilią choinka stała już w salonie, była mniejsza, sztuczna i nijaka, przystrojona cała na kolor srebrny. Tak, owszem wyglądała ładnie, ale nie miała już tego uroku co kiedyś, kiedy każda bombka była z innego kompletu, a w powietrzu unosił się zapach lasu. W prognozie pogody nie mówili nic o śniegu, a nawet zapowiadali gwałtowne wiatry i opady deszczu. Na samą myśl chciało mi się płakać. Dobrze, że czułam sernik, bo inaczej nie uwierzyłabym, że zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Rodzice powitali nas mocnymi uściskami, tak jakbyśmy się nie widzieli latami. Byliśmy w domu na początku listopada, chyba nie powinni zdążyć się stęsknić za nami. Mama przygotowała dla nas gorącą malinową herbatę, a tata przyniósł whisky dla siebie i Szymka. Rozsiedliśmy się w salonie, ja zajęłam mój ulubiony fotel i mimo, że było ciepło skuliłam nogi pod siebie. Przy moim bracie od samego wejścia czuwał Brutal, nasz kochany sędziwy już labrador. Szymek głaskał go za uszami, a on trzymał wielki łeb na jego kolanie.

— Co u was? –zapytał ojciec.

— Ogólnie jest spoko, piszę pracę i w sumie już kończę. Muszę nanieść kilka poprawek. Obronię się w pierwszym terminie, a potem zobaczymy co będzie — opowiadał Szymek spokojnie. Ojciec jak zawsze zaczął mu tłumaczyć, że po zakończeniu nauki powinien założyć własny biznes i zaczęli rozprawiać na ten temat. W niemal każdej rozmowie pojawiał się pomysł na przyszłość mojego brata. On przynajmniej miał jakąś wizję. Mój brat studiował matematykę finansową, nie mogłam zrozumieć, jak on miał do tego głowę. Nigdy jednak nie narzekał na wybór kierunku swojego kształcenia, więc musiało mu się to podobać. Jedno było pewne, Szymek nie zamierzał zostać nauczycielem matematyki, tak jak myślało większość ludzi. Teraz rozprawiali o tym czy otwarcie pubu w Krakowie to dobry pomysł na biznes.

— Kamilko, a jak u ciebie? — zagadnęła mnie mama. Kiedy ostatnio byłam w domu sporo rozmawiałyśmy o tym, że nie bardzo mi się podoba w Krakowie, że trochę żałuję wyboru kierunku i miejsca studiowania. Wybrałam geografię pod wpływem nieznanego mi impulsu. Sama nie wiem jak to się stało, że bez większego problemu mnie przyjęli, a potem dumni rodzice ustalili, że zamieszkam z bratem. Po pierwszym tygodniu chciałam zmienić kierunek na pedagogikę, ale nie było miejsc i miałam próbować po pierwszym semestrze. W sumie i pedagogika nie była moim marzeniem. Nie miałam zielonego pojęcia kim chcę być w przyszłości. Wydawało mi się, że mam czas na tę decyzję, ale jednak nie miałam. Miałam za to mętlik w głowie, spowodowany różnorodnością kierunków. Nie potrafiłam się zdecydować. Nie miałam obrazu siebie za kilka lat, robiącej coś konkretnego. Czasami zastanawiałam się czy studiowanie to dobry pomysł. Mogłam poszukać jakiejś pracy, dać sobie rok przerwy na dokładniejsze przemyślenie, co robić dalej.

— Jest dobrze. Jestem trochę zmęczona tym wszystkim. Naprawdę jest sporo nauki, choć wszyscy mówią, że to pierwszy rok jest taki ciężki, a w kolejnych będzie lepiej. Może faktycznie nie ma co kombinować z przenoszeniem się

— A znajomi?

— Owszem znalazłam kilka fajnych osób.

— Jakiś przystojniak na horyzoncie?

— Nie mamo. Poznałam kilku kolegów Szymka. Są bardzo sympatyczni.

— I mają kategoryczny zakaz zbliżania się do mojej siostry — wtrącił nagle Szymek. Pokazałam mu język niczym przedszkolak, a on uśmiechnął się szeroko. Dobrze wiedziałam, że mój braciszek już na wstępie ustawił w ten sposób swoich kumpli. Wprowadził jakąś idiotyczną zasadę nietykalności i jego wszyscy koledzy uznali to za świętość. Igor wspominał raz, że nie może się ze mną umówić, bo Szymek go zabije. W sumie mnie to nie przeszkadzało, bo żaden z nich mi się nie podobał tak naprawdę. Owszem, byli bardzo sympatyczni, przystojni na swój sposób, ale kompletnie nie w moim guście.

— Jestem bezpieczna, żaden facet się do mnie nie zbliży mój pit bull Szymek czuwa nad tym dniem i nocą — podsumowałam ironicznie mrużąc oczy i spoglądając na brata. Rodzice wybuchli śmiechem. Tak naprawdę, to nie potrzebowałam i nie szukałam faceta. Nie mówię, że żaden się wokół mnie nie kręcił, na roku było kilku, którzy jawnie mnie adorowali. Zapraszali nawet do kina, spacer, ale ci biedacy nie wiedzieli o tym, że nie mieli u mnie szans. Moje serce od dawna należało do kogoś innego.

— Ale dobrze ci się mieszka z bratem? — zagadnął tata.

— Spytaj czy mnie się z nią dobrze mieszka. Wiecie, że nie umie przyzwoicie gotować. Ostatnio przypaliła makaron, smród był w domu przez tydzień — wtrącił szybko mój brat.

— Zajęłam się nauką i zapomniałam o nim — westchnęłam — On nie jest lepszy. Po całym mieszkaniu sprzątam jego skarpetki. Nie mieszkam z nim by być jego sprzątaczką — pożaliłam się, na co mama roześmiała się głośno.

— Ale mi brakuje w domu tego waszego przekomarzania się na każdym kroku — westchnęła z nostalgią i widziałam, że w jej oczach zaszkliły się łzy. Nie chciałam, aby się nam tu teraz rozpłakała. Wiedziałam jak mocno za nami tęskni. Zmieniłam pospiesznie temat na inny, coś o czym mogliśmy gadać godzinami. Ploteczki ze wsi. Mama uwielbiała odwiedzać panią Kryńską i zawsze miała kilka historii rodem z seriali fabularnych. Słuchaliśmy wszyscy o tym jak mąż jakiejś tam znajomej znajomego wyjechał z kochanką do Anglii, a teraz wrócił i szuka przebaczenia u tej swojej żony, ale ona jest już z jego bratem. Te opowieści były ciekawe i mimo, że nie znałam tych ludzi to uwielbiałam przysłuchiwać się jak mama z pasją w głosie je opowiada.

— Robert przyszedł. Niby mieszkamy w jednym mieście, ale prawie wcale się nie widujemy — oznajmił nagle Szymek zerkając ukradkiem na swój telefon — Zmykam do siebie. Mamy wielki plan upić się wreszcie do upadłego — Rodzice nawet tego nie skomentowali więc mój brat opuścił salon, a ja popatrzyłam za nim z zazdrością. Szczerze mówiąc też bym chętnie się stąd wymknęła. To nie tak, że nie chciałam spędzić czasu z rodzicami. Naprawdę za nimi tęskniłam. Dobrze wiedziałam, że zaraz zacznie się temat Szymka i tego czy wreszcie kogoś ma. Cóż ja mogłam im powiedzieć, chyba to co zawsze, że mój brat nie szuka stałego związku. Wszyscy wiedzieli, że dziewczyn wokół niego nigdy nie brakowało, z czego tata był niemal dumny, bo jego syn ma powodzenie, a mama martwiła się, że coś jest z nim jednak nie tak, bo nie umie się ustatkować. Najprościej byłoby powiedzieć prawdę, że ich syn bzyka co popadnie i co weekend ma inną panienkę, więc nawet ciężko zliczyć, ile ich się przewinęło. Tylko nie mogłam tak wprost tego powiedzieć. Mogłam ich tylko uspokoić, że wszystko z nim jest w porządku.

— Nie martwcie się o Szymka, on na brak adoratorek nie narzeka. Wreszcie się jakaś fajna trafi — powiedziałam czując, że jestem mistrzynią kantowania, bo mój brat był tak daleki bycia z kimś na poważnie jak ja sama. Jakbym uprzedziła temat naszej rozmowy.

— A ty kochanie, też na pewno trafisz na jakiegoś sympatycznego chłopaka — powiedziała mama, na co tata mruknął coś, że mam jeszcze czas i miał racje, bo nie zamierzałam nikogo szukać. Dobrze mi było tak jak jest. Może nie do końca dobrze. Tęsknym wzrokiem patrzyłam jak nasi znajomi spotykali się ze sobą, trzymali za ręce, przytulali czy całowali. Też bym tak chciała. Nie byłam aż tak twardą indywidualistką za jaką mnie wszyscy wokół mieli. Wśród znajomych owszem byłam tą roztrzepaną, zawsze uśmiechniętą, pozytywnie myślącą, ale miałam też inną, bardziej delikatną stronę. Kto z nas nie pragnie kochać i być kochanym. Też tego chciałam. Marzyłam o szalonym uczuciu, namiętnościach, a przede wszystkim o tym by móc o kimś mówić, że jest mój.

Wieczór spędziłam z rodzicami, obejrzeliśmy jakiś film komentując niezbyt przemyślaną fabułę, trochę liczyłam na to, że wróci Szymek, ale najwidoczniej wdrażał swój alkoholowy plan. Kiedy szłam spać tuż przed północą wydawało mi się, że nadal słyszę ich głosy z garażu. Tak, mój brat już w czasach gimnazjum przeprowadził się do pokoju przy garażu oddając mi tym samym swój pokój na poddaszu abym mogła się wyprowadzić z tego który dzieliłam z Moniką. Szymek urządził się tam po królewsku, jego pokój był ogromny i miał osobne wejście, a o to mu chyba najbardziej chodziło. Już od gimnazjum przez jego sypialnie zaczęły się przewijać dziewczyny. Leżąc już w swoim łóżku żałowałam, że nie poszłam do chłopaków. Przecież by mnie nie wygonili, mogłabym posiedzieć i pośmiać się z nimi, a nie męczyć się nie mogąc zasnąć. Dawno nie widziałam Roberta. Niby też studiował i mieszkał w Krakowie, ale jakoś nie było okazji się widywać. Robert nigdy nie miał czasu. Westchnęłam głośno, kiedy moje myśli po raz kolejny powędrowały w jego stronę. Tak naprawdę to nie wiedziałam, kiedy zakochałam się w Robercie. Był tu zawsze niczym drugi starszy brat, ale przecież nim nie był. Pamiętam, jak miałam jakieś siedem lat i zaczynałam jeździć na większym rowerze, jeszcze nie szło mi to zbyt dobrze, ale bez zgody rodziców pojechałam za chłopakami do lasu. Wjechałam w jakiś wystający korzeń i wpadłam w krzaki. Mocno rozbiłam kolano, pamiętam, że bardzo płakałam. Szymek panikował, a Robert uspokoił mnie, że to nic wielkiego po czym pocałował w kolano. Od tamtej pory stał się moim bohaterem i patrzyłam na niego zupełnie inaczej. W myślach był moim księciem z bajki. Został nim do dziś. Zasypiając myślałam o nim i o tym jak wtedy, jego usta dotknęły mojego kolana i marzyłam, by jeszcze kiedyś poczuć ich miękkość.

W wigilijny poranek ubrałam się, zjadłam lekkie śniadanie, cmoknęłam mamę oznajmiając, że jedziemy po prezenty po czym zbiegłam na dół do garażu i bez pukania wkroczyłam do pokoju brata. Stanęłam jak wryta. Szymek i Robert leżeli w jednym łóżku, mój brat od ściany wtulony w poduszkę kompletnie ubrany, a Robert bez koszulki i bez poduszki ledwie wisiał na kraju łóżka. Wyglądali naprawdę komicznie.

— Dzień dobry gołąbeczki — krzyknęłam rozsiadając się w fotelu. Sądząc po pustej butelce po jakimś bursztynowym trunku sporo wczoraj wypili, ale nie miałam dla nich ani odrobiny współczucia. Pierwszy ocknął się Robert, popatrzył na mnie jednym okiem i ziewnął szeroko.

— Która godzina?

— Dochodzi dziesiąta — Robert usiadł na łóżku i zerknął na nadal śpiącego Szymka z niesmakiem.

— Wstawaj stary — mruknął na niego i trącił w ramię, mój brat zerwał się natychmiast i lekko oszołomiony popatrzył na swojego przyjaciela takim wzrokiem jakby nie bardzo wiedział co obaj tutaj robią.

— Nie tak sobie wyobrażałem poranek.

— Ja też. Myślałem, że zrobisz śniadanie i kawę po tym co wczoraj zaszło — Szymek mruknął coś wulgarnego w odpowiedzi po czym położył się i wtulił z powrotem w poduszkę. Robert sięgnął po swoje okulary leżące na stoliku i założył je. Uważałam, że wyglądał w nich szalenie seksownie. Ciemne grube oprawki idealnie pasowały do jego twarzy. Zwykle jednak nosił soczewki i mało kto nawet wiedział, że ma wadę wzroku. Odwróciłam wzrok zdając sobie sprawę, że się na niego gapie. Nie mogłam tak intensywnie na niego nie patrzeć, zwłaszcza teraz kiedy był bez koszulki. Widziałam go tak miliony razy i za każdym razem robiło to na mnie tak samo mocne wrażenie. Robert był nieco wyższy i postawniejszy niż mój brat, jego mięśnie brzucha teraz idealnie się prezentowały, wiedziałam, że co drugi dzień biega z samego rana po bulwarach, aby trzymać formę. Miał bardzo ciemne, krótkie włosy i niebieskie oczy, to było niesamowite połączenie. Powinien być zakaz posiadania takich niemal szafirowych oczu. Dziś lekki zarost idealnie podkreślał jego mocno zarysowaną szczękę.

— Szymek, nie ma spania. Przecież mieliśmy jechać po prezenty — mruknęłam z wyrzutem, na co mój brat zawinął się bardziej w kołdrę.

— Nie mogę prowadzić.

— Ja poprowadzę.

— Nie dam ci dotknąć mojego auta. A do twojego grata nie wsiądę za żadne skarby świata — burknął Szymek. Miałam ogromną ochotę go trzepnąć, obiecał, że pojedziemy w ostatni dzień po prezenty, bo wcześniej jakoś nigdy nie miał czasu, a teraz mnie zostawia z tym wszystkim. Tyle razy go prosiłam abyśmy to załatwili wcześniej, ale nie, wolał czekać do dziś. Dobrze wiedział jakim jestem fatalnym kierowcą i że samotny wypad do centrum miasta jest dla mnie katorgą. Nienawidziłam parkowania. Po za tym czemu ja sama miałam dbać o prezenty.

— Szymek kurde, nie rób sobie jaj. Jesteś nieodpowiedzialnym dupkiem. Obiecałeś mi. Nie mamy nic dla rodziców. Przecież musimy pojechać. Mogłeś wczoraj nie pić tyle i trochę pomyśleć, że masz coś zrobić…

— Ja pojadę — odezwał się nagle Robert podnosząc z łóżka. Wyciągnął z szafy mojego brata jakąś czystą bluzę i założył ją szybko. Omal nie westchnęłam, kiedy przeciągnął się przy tym, a jego spodnie zjechały zdecydowanie zbyt nisko — Nie kupiłem prezentu Dagmarze więc pomożesz mi coś wybrać.

— Narzeczony idealny — burknął ironicznie Szymek spod kołdry. Robert nie skomentował tego tylko uśmiechnął się do mnie szeroko.

— Dobra.

— Idź się ubrać pójdziemy po mój samochód — oznajmił. Wyszłam z pokoju, a kiedy już przymykałam drzwi usłyszałam coś o prezencie dla mnie, ale nie podsłuchiwałam tylko pobiegłam po buty i płaszcz. Byłam podekscytowana, że spędzimy trochę czasu sam na sam. Robert zawsze był gdzieś blisko, ale też zawsze był Szymek. Takie chwile sam na sam były wielką rzadkością i zawsze celebrowałam je szczególnie. Niby teraz to miały być tylko zakupy, ale jednak czułam to podniecenie i podskakiwałam w duchu ze szczęścia. Poszliśmy do domu Roberta, mieszkał jakieś trzydzieści metrów od nas w pięknym piętrowym domu. Wiedziałam, że dla niego to nie był już dom, w pełni znaczenia tego słowa, od kiedy zmarła jego mama wolał przesiadywać u nas. Był taki czas, że niemal u nas mieszkał. To były smutne dni, o których żadne z nas nie chciało pamiętać.

Robert jeździł dużym wysokim autem, nawet nie wiedziałam jaki to model, ale czułam się w tym jak w czołgu. Stwierdziłam, że w razie czego to ja kogoś staranuję, ale jechało się całkiem dobrze i Robert pochwalił mnie nawet kiedy pięknie zaparkowałam. W galerii były tłumy, zdaje się, że nie tylko my zostawiliśmy zakupy na ostatnią chwilę. Niby miałam konkretny plan rozpisany w głowie co komu kupić. Ojcu chciałam kupić zegarek, a mamie portfel, ale okazało się, że nie będzie to takie proste, bo wszędzie były kosmiczne kolejki. Jak już znalazłam idealny zegarek piętnaście minut czekałam na to by ekspedientka obsłużyła jakiegoś niezdecydowanego dziadka. Przy kupnie portfela było jeszcze gorzej, kolejka pod same drzwi, Robert też kupił portfel dla Dagmary, chyba tak całkowicie od niechcenia, podał mi go przy kasie, a sam poszedł do toalety, nie było go prawie godzinę, aż zaczęłam za nim dzwonić i umówiliśmy się obok sklepu komputerowego, bo chciałam Szymkowi kupić czytnik e-book. Robert podśmiewywał się z jakiegoś powodu z tego prezentu, ale ja wiedziałam, że będzie to dobry pomysł, ponieważ ostatnio rozmawialiśmy z bratem na ten temat, że to praktyczne i wygodne. Na koniec naszej wyprawy do sklepu zadzwoniła moja mama, aby kupić: dwie śmietany, bułkę tartą i olej. To był gwóźdź do trumny, sklep spożywczy przypominał pole bitwy, ludzie ganiali jak opętani, kasjerki zdawały się pracować w przyspieszonym tempie, a i tak staliśmy w gigantycznej kolejce. Trochę biednie wyglądaliśmy z trzema produktami na tle ludzi z pełnymi wózkami, nie było co liczyć na to, że ktoś nas przepuści więc staliśmy cierpliwie podśmiechując się z czego się da. Przy Robercie zawsze czułam się całkowicie wyluzowana, nie starałam się na siłę uśmiechać, bo też nie musiałam. Przy nim zawsze miałam dobry nastrój. Działał na mnie w taki sposób, jak kojący okład na zbolałe mięśnie. To może dziwne porównanie, ale tak się przy nim zawsze czułam. Wspólny dzień musiał jednak dobiec końca, nawet nie wiem, kiedy minął. W takich chwilach czas zawsze biegnie jakby szybciej. Gdy wracaliśmy na dworze robiło się już szaro. Za jakąś godzinę każde z nas miało zasiąść do kolacji. Mogłabym rzec, że zmarnowaliśmy cały dzień na bieganiu po galerii, ale dzień spędzony z Robertem z całą pewnością nie był dniem straconym.

— Coś się dzieje — zakomunikowałam, kiedy samochód nagle zaczął dziwnie się zachowywać, zjechałam na poboczną drogę w lesie. Gdybym była sama już bym pewnie płakała w panice.

— Tylko nie teraz, kurwa — zaklął cicho i popatrzył na mnie smutno — Mam zepsutą kontrolkę braku paliwa — wyjaśnił.

— No to pięknie. Spóźnimy się jak nic — mruknęłam, kiedy auto zgasło na dobre. Pogrążyliśmy się w niemal całkowitej ciemności.

— Zadzwonię do Szymka, niech przyjedzie z bakiem benzyny. Raczej ciężko będzie tu kogoś złapać. Zwłaszcza o tej porze. A stacja jest kawał drogi — poinformował i już wybierał numer do mojego brata. Wyjaśnił mu krótko, gdzie stoimy i odłożył telefon do kieszeni.

— Super zakończenie dnia — westchnęłam.

— To jeszcze nie koniec. Jeszcze wigilia. Czeka mnie wykwintna kolacja z przyjaciółmi ojca. Główne danie to kulebiak z łososiem, bo nagle im karp przestał smakować — mruknął ironicznie Robert.

— Przyjdź do nas na kolację — zaoferowałam.

— Miałem taki zamiar, ale ojciec nalega żebym był z nim. Chce mi koniecznie przedstawić syna jego przyjaciela. Jest dwa lata po studiach i już ma sukcesy w dziedzinie chirurgii. Później chyba podjadę do Dagmary.

— No tak, masz przecież narzeczoną — westchnęłam. Robert zerknął na mnie.

— A niby tak. Jakby nie patrzeć mam. Czasem jest różnie, ale to jednak narzeczona. Też kiedyś będziesz mieć kogoś takiego — powiedział to całkiem spokojnie, jakby mi naprawdę tego życzył.

— Raczej wątpię — powiedziałam i spuściłam wzrok, dobrze, że było tak ciemno nie widział mojej zakłopotanej miny. Czasami miałam ogromną ochotę mu powiedzieć co czuję. Nie zważać zupełnie na nic. Nie mogłam jednak nic zrobić, dla Roberta byłam zawsze jak młodsza siostra i nic się w tej kwestii nie zmieniało.

— Czemu tak mówisz Kamila? Na pewno jakiś super facet gdzieś na ciebie czeka.

— Może sobie czekać. Ja już znalazłam — powiedziałam cicho i popatrzyłam na Roberta. Ciężko było zobaczyć coś w tej ciemności, ale czułam, że również na mnie patrzy. Nastała chwila ciszy. Zdawało się, że powietrze wewnątrz samochodu jakby zgęstniało. Robert się poruszył, zobaczyłam cień coraz bliżej siebie i dotarło do mnie, że on pochylił się ku mnie.

— Co znalazłaś? — zapytał mnie niemal szeptem, a ja tak bardzo chciałam mu powiedzieć „Ciebie” ale nie potrafiłam wykrztusić ani jednego słowa. Czułam jednak, że przysunął się do mnie, że jesteśmy coraz bliżej siebie. Poczułam na twarzy jego ciepły oddech i mimo, że niemal nic nie widziałam przymknęłam oczy oczekując, na to, o czym marzyłam od wielu lat, na ciepłe usta Roberta. Całe moje ciało było gotowe, pragnęłam tego każdą swoją cząstką. Nie mogłam uwierzyć, że to się naprawdę wydarzy. Spełniały się moje najskrytsze sny. Nagle błysnęło jakieś światło i odskoczyłam od Roberta. Przyjechał mój brat i wszystko zepsuł.

Robert

Błysnęło światło, a ja odskoczyłem od Kamili niczym oparzony. Nie wiem, co ja do cholery zamierzałem właśnie zrobić. Wysiadłem pospiesznie z samochodu i nawet nie zerknąłem w jej stronę, starając się ukryć zakłopotanie. Szymek wysiadając ze swojego szpanerskiego Lexusa śmiał się z nas w głos.

— Nie dość, że pół dnia biegacie po sklepach to jeszcze nie możecie dojechać do domu.

— Ta kontrolka. Miałem z tym podjechać do elektryka po świętach. Zawsze pilnuje, żeby mieć pełen bak, a teraz przyjechałem z Krakowa i nie zatankowałem — westchnąłem biorąc od Szymka kanister. Kamila trzasnęła drzwiami, podniosłem na nią wzrok, kiedy zabierała zakupy z mojego samochodu. Bez słowa komentarza minęła mnie i przesiadła się do samochodu brata. Była ewidentnie zła i nie umknęło to uwadze Szymka.

— A tej co?

— Nie mam pojęcia — westchnąłem jak najbardziej obojętnym tonem. Przyjaciel wzruszył tylko ramionami. Nie chciałem ciągnąć tego tematu i dociekać z nim co wkurzyło Kamilę

— Humorki, jak to kobiety. Z nimi źle, bez nich jeszcze gorzej.

— Specjalista — zaśmiałem się krótko. Po tym jak dolałem benzyny do baku, podałem mu jeszcze prezent dla Kamili, który za niego kupiłem. Ponad ramieniem przyjaciela widziałem, jak ona siedzi w samochodzie i klika coś w telefonie. Nawet nie spojrzała w naszą stronę. Widziałem jak nerwowo zaciska usta i marszczy nos. Chciałem z nią wymienić choć jedno spojrzenie i upewnić się czy wszystko jest ok. Nie mogłem tego z robić w obecności Szymka, który zapewne wyłapałby, że coś się wydarzyło. Co ja najlepszego narobiłem? Byłem skończonym kretynem, bez dwóch zdań.

— W drugi dzień świąt masz przyjść na obiad. Mama robi pieczeń ze śliwką — zapowiedział przyjaciel. Nie potrafiłbym odmówić pysznej pieczeni pani Starzyk. Ta propozycja była nie do odrzucenia. Kiedyś chodziłem na te obiady z ojcem, teraz on wolał inne towarzystwo, nawet wigilii nie jadaliśmy już tradycyjnie i rodzinnie. Zapraszał znajomych ze szpitala, zamawiali jakieś wykwintne potrawy z restauracji. Nie było barszczu, pierogów, czy mojego ulubionego karpia, a tym bardziej opłatka i życzeń, to wszystko zmieniło się w drętwe spotkanie, podczas którego, załatwiali sobie awanse. Zapewniłem przyjaciela, że przyjdę i życzyłem im udanej kolacji. Starzykowie odjechali, a ja zaraz za nimi. Miałem wielką ochotę olać tę kolację ojca i pojechać na wigilię do Starzyków. Na pewno by mnie ugościli. A ja chętnie zobaczyłbym minę Szymka i Kamili, kiedy oboje znajdą pod choinką czytniki e-book. Byli niesamowicie zgranym rodzeństwem. Zawsze chciałem mieć takiego brata lub siostrę. Skrycie zazdrościłem im tego jaką idealną są rodziną. Nieraz, kiedy koczowałem u nich, gdy ojciec gdzieś wyjeżdżał z tą swoją nową dziewczyną, marzyłem by być synem Starzyków. Moje relacje z ojcem nie zawsze były takie złe. Kiedy żyła mama, byliśmy naprawdę rodziną, pamiętam nie tylko cudowne święta, ale tak ogólnie to jak żyliśmy, wspólne obiady i kolacje, kiedy mama krzątała się po kuchni, a tata nakrywał do stołu, jak się przytulali na kanapie podczas wieczorów filmowych, kiedy oglądaliśmy Star Wars po raz setny. To było jakby w innym życiu. Potem mama zachorowała i wszystko potoczyło się tak bardzo szybko. Byłem zły na ojca, myślałem, że jako lekarz powinien nie dać mamie umrzeć, nie rozumiałem tego, jak mógł do tego dopuścić. Kiedy on cierpiał, ja miałem fazę gniewu, kiedy ja cierpiałem, on starał się zaczynać nowe życie. Zaczęliśmy się od siebie oddalać, ja nie chciałem jego pocieszeń, on nie chciał moich wymówek, że za szybko zapomniał o mamie. Nasze drogi się rozeszły, na rękę mu było, że pojechałem na studia. Zaraz po moim odejściu w domu pojawiła się Jadwiga, a wraz z nią nowe tradycje, nowe porządki, w których dla mnie nie było miejsca, a przynajmniej nie tak jakbym tego chciał.

Nie znałem połowy ludzi przy naszej wigilijnej kolacji. Jadwiga witała wszystkich bardzo uprzejmie i wskazywała miejsce przy stole, a tata proponował coś do picia. To nie tak, że nienawidziłem Jadwigi, bo zajęła miejsce mojej matki, sądziłem, że ojciec ma święte prawo znaleźć sobie nową kobietę i Jadwiga na swój sposób była całkiem sympatyczną osobą. Z tego co wiedziałem była asystentką dentystyczną, nigdy nie miała męża, była ponad dziesięć lat młodsza od taty i była bardzo atrakcyjna. Nie gustowałem w starszych kobietach, ale mój najlepszy przyjaciel podsumował, że jest gorąca. Może i miał rację. Wkurzała mnie nagła zmiana ojca, nigdy nie był tak zadufany w sobie i wyniosły jak teraz, stał się takim nadętym, bogatym bufonem, człowiekiem, z którego niegdyś by kpił. Nasza gosposia Ewa podała kolację. Z odrazą popatrzyłem na łososia, ważne, że wyglądało na bogato. Kilka kobiet zaczęło się zachwycać wspaniałym podaniem. Z miłą chęcią powiedziałbym, że komplementowanie tego należy się nie Jadwidze, ale pani Ewie i ludziom od cateringu. Milczałem jednak.

— Robercie, jak uczelnia? Wybrałeś już specjalizacje? — zagadnął mnie siwy facet siedzący na lewo, znałem go z widzenia, był zdaje się ordynatorem chirurgii. Tak chyba mówił swego czasu ojciec.

— Nadal się zastanawiam tak naprawdę — oznajmiłem. Ojciec spojrzał na mnie z sztucznym uśmiechem.

— Namawiamy Roberta na wyjazd do Warszawy, mam znajomych, którzy by mu pomogli na początku — Już chciałem powiedzieć, że nie mam zamiaru jechać do stolicy, ale rozgorzała dyskusja na temat najbardziej opłacalnego kierunku kształcenia. Nie mieściło mi się w głowie co oni wszyscy mówią. Chciałem być lekarzem, żeby pomagać ludziom, a nie zarabiać wielkie pieniądze, siedząc za biurkiem.

— Jeśli wybierzesz kardiologię, zapraszam do mnie na oddział — odezwał się jeden z tych nadętych gości w moim kierunku.

— Tak szczerzę mówiąc myślałem o pracy na urazówce. Jak na ten moment bardzo mi to odpowiada.

— Nie sądzisz, że to mało ambitne zajęcie?

— Nie. Tam też potrzebują dobrych lekarzy. Teraz mam staż na SORze i uważam, że się tam spełniam. Różnorodność przypadków oraz szybkie tempo pracy bardzo mi to odpowiada — Ojciec mierzył mnie wzrokiem. Wiedziałem jakie ma o tym zdanie. Dla niego, to nie było zajęcie dla mnie. Powinienem operować, tak jak on pnąc się po drabinie awansów i robić karierę, aż do szczebla ordynatora. Wycofałem się z tej rozmowy i zająłem jedzeniem. Musiałem jakoś przetrwać te kilka godzin, więc siedziałem przysłuchując się jałowym rozmowom. Nie docierał do mnie nawet sens wypowiadanych słów. Wyłączyłem się całkowicie, od czasu do czasu, coś tam komuś przytaknąłem. Po kolacji panowie wyszli na cygaro, więc korzystając z okazji wymknąłem się do swojego pokoju, zdjąłem koszule i założyłem ulubioną szarą bluzę. Na biurku stał prezent dla Kamili. Mały porcelanowy słonik, dekorowany cyrkoniami. Od zawsze miała bzika na punkcie tych słoni, zbierała je chyba od pierwszej klasy szkoły podstawowej. W pokoju miała na nie specjalną półkę. Kiedy moje myśli powędrowały ku dziewczynie, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Dziś w samochodzie omal jej nie pocałowałem. Chyba mi do reszty odbiło, że tak się dałem ponieść chwilowej emocji. Uwielbiałem Kamilę, była dla mnie jak młodsza siostra. Nie byłem idiotą, doskonale wiedziałem, że się we mnie kochała. Kiedy byłem chyba w szóstej klasie dostałem od niej walentynkę z obszernym wyznaniem miłości. Nie bardzo wiedziałem, jak się zachować, więc kartkę schowałem i udawałem, że jej nie otrzymałem. Specjalnie na głos oznajmiłem, że nie dostałem na walentynki nic a nic. Może uznała, że kartka gdzieś przepadła. W każdym razie dała sobie spokój, a ja udawałem, że nic takiego nie miało miejsca. To było dawno temu, jeszcze za nim zacząłem się interesować dziewczynami. Nie sądziłem, że Kamila nadal coś czuje względem mnie. Dziś z całą pewnością ona dałaby mi się pocałować. Nie powinno mieć to miejsca. Nie powinienem teraz nawet o tym rozmyślać. Sięgnąłem na komodę po swój telefon. Wybrałem pospiesznie numer do Dagmary. Była wigilia, miałem dla niej prezent. Była moją narzeczoną, więc powinniśmy się w taki dzień spotkać. Po kilku sygnałach jednak rozłączyłem się i napisałem jej szybkiego SMSa, że jestem padnięty i spotkamy się już jutro. Nie wiem, dlaczego kłamałem. Przez chwilę miałem zamiar naprawdę iść spać, ale wiedziałem doskonale, że nie zasnę. Przed oczami miałem cały czas Kamilę. Nie myśląc za wiele napisałem do niej krótką wiadomość „Spotkajmy się obok domku”. Na odpowiedź nie czekałem nawet minutę „Będę za 10 minut”. Zgarnąłem słonia do kieszeni bluzy, wziąłem kurtkę i wymknąłem się z domu przez tylne wejście. Nie chciałem się natknąć na gości ojca albo co gorsza jego samego. Nie musiał wiedzieć, gdzie idę. Przeszedłem przez główną ulicę i zszedłem na ścieżkę prowadzącą w dół wzgórza, na którym mieszkaliśmy. Jako dzieciaki uwielbialiśmy te miejsca, były idealne do różnego rodzaju zabaw. Za moim domem było strome wzniesienie i ścieżka prowadząca nad strumyk. Po drugiej stronie ulicy znajdowało się łagodne zbocze i las ciągnący się aż do szosy. Mieliśmy po dziesięć lat z Szymkiem i Adą jak zapragnęliśmy mieć domek na drzewie. Chyba każdy dzieciak marzył o takiej fortecy. Ojciec Szymka bez większego problemu zgodził się nam pomóc, tata Ady przybył z materiałami, a mój był oczywiście w pracy. Wybudowali nam solidny domek na wielkim dębię, nie był zbyt wysoko, teraz mogłem usiąść na belce przy wejściu bez użycia drabiny. To w tym domku pierwszy raz całowałem się z Weroniką. Szymek zaliczył tu zdaje się nie jeden pierwszy raz. Nawet nie chciałem o tym teraz myśleć.

— Hej — odezwała się niespodziewanie Kamila, nadeszła z lewej strony, ścieżką prowadzącą bezpośrednio na ich podwórko. Zeskoczyłem z belki i stanąłem przy niej.

— Mam dla ciebie prezent.

— Ja też — szepnęła. Było na tyle ciemno, że nie widziałem dokładnie wyrazu jej twarzy. Jedynie jej głos zdradzał jak bardzo jest zdenerwowana. Podałem jej na dłoń porcelanowego słonia i włączyłem latarkę w telefonie, zależało mi, żeby go zobaczyła, widziałem, jak dotyka palcami cyrkonie. Uśmiechnęła się po czym wyciągnęła w moim kierunku błękitnego malutkiego słonika.

— Żartujesz — westchnąłem i oboje roześmialiśmy się w głos. Wziąłem swojego słonika i sam nie wiedziałem, czy powinienem ją teraz normalnie uściskać. Nie docierało do mnie co robimy tutaj w ciemnościach. Czemu normalnie nie poszedłem do Starzyków, dać im prezenty. Miałem też prezent dla Szymka. Dlaczego zorganizowałem tą potajemną schadzkę. No dobra wiedziałem, ale to Kamila zaczęła temat.

— Powinniśmy porozmawiać, o tym co by się wydarzyło w samochodzie. To była taka dziwna sytuacja. Wiesz, święta, ten nastrój i ta rozmowa. To nie tak, że ja coś. To znaczy sama nie wiem, co to było, ale nie wiem, czy ty chciałeś. Bo jeśli chciałeś, to nie powinnam się tak zachować. Oboje nie powinniśmy. To było takie głupie, nieprzemyślane i nie ma co o tym teraz myśleć — Kamila trajkotała jak oszalała, nie wiem czy kiedykolwiek słyszałem u niej takie tempo wypowiedzi, a ona z reguły mówiła bardzo szybko. Przestąpiłem krok, pochyliłem się nad nią i zamknąłem jej usta pocałunkiem. Kiedy moje wargi dotknęły jej, poczułem znaczny opór, jęknęła coś nawet, ale nie dałem jej szansy się wycofać, położyłem jej dłoń na karku i przytrzymałem przy sobie. Rozchyliła dla mnie usta i pozwoliła mi pogłębić pocałunek. Mój język przesunął się po jej dolnej wardze i natychmiast zawirował w namiętnym tańcu z jej językiem. Całowałem ją z taką pasją jakby była tlenem, którego mi brakowało, nigdy tak mocno nie całowałem, nigdy tak intensywnie nie odczuwałem pocałunku. Niemal natychmiast zrobiłem się twardy. Kamila przywarła do mnie i musiała to poczuć, objęła mnie rękoma w pasie, a ja głaskałem ją i łapczywie tuliłem do siebie. Moje dłonie wędrowały po niej, od karku po same pośladki. W tym momencie nie istniało nic prócz tego pocałunku. Nic prócz mnie, Kamili i naszych ust, jęków rozkoszy i przyspieszonych oddechów. Cholera jasna jaki ja byłem głupi. Co ja wyprawiałem?

Kamila

Siedziałam na swoim łóżku i patrzyłam, jak Dorota przekopuje moją szafę w poszukiwaniu czegoś co ma cekiny. Szczerze wątpiłam, że znajdzie coś takiego. Nie należałam do dziewcząt noszących cekiny lub inne świecidełka. Miałam raczej sportowy styl i moja przyjaciółka raz po raz, wykrzywiała się na widok sportowych topów. Za godzinę miałyśmy iść na imprezę Sylwestrową. Chyba tylko ja nie czułam klimatu. Dorota miała na sobie czarne kabaretki, postrzępione spodenki i bluzkę bez pleców ozdobioną oczywiście cekinami. Lubiłam ją. Poznałyśmy się w szkole średniej. Zadurzyłyśmy się w jednym chłopaku z maturalnej klasy. Był niesamowicie podobny do jednego gwiazdora. Oszalałyśmy na jego punkcie. Każdego dnia łaziłyśmy za nim i starałyśmy się zagadać na wszelaki sposób, a ten olał nas obie. Mimo, że trochę nas to wkurzyło, udawałyśmy beztroskie i niewzruszone. To nas właśnie łączyło. Obie zawsze miałyśmy uśmiech na twarzy, cokolwiek się działo znajdowałyśmy jakiś powód by się nie dołować. A czasami po prostu udawałyśmy, że jesteśmy takie twarde. Zawsze uśmiechnięte i beztroskie.

— Ta jest super — Wyciągnęła ku mnie czarną sukienkę z kryształkami wokół dekoltu.

— Super — powtórzyłam po niej i sięgnęłam po strój. Nie wiem skąd się tam wzięła taka sukienka. Najprawdopodobniej nie oddałam ją siostrze. Była zdecydowanie w jej stylu. Nie było czasu marudzić, przecież musiałam się w końcu w coś ubrać. Nie chciałam się świecić na kilometr, więc skoro już musiało być błyszcząco wybrałam tę kreację. Taki błyszczący minimalizm. Założyłam sukienkę, a Dorota poprawiała swój idealny makijaż. Sztuczne rzęsy, brokat na powiekach i tona rozświetlacza. Też zaczęłam tuszować rzęsy i lekko pudrować nos i policzki. Postawiłam na lekki makijaż, bez szaleństw. Nie byłam brzydka. Nigdy też się nie uważałam za piękność. Miałam ładną zdrową cerę, duże jasne oczy i może lekko zbyt duży nos. Koleżanki zazdrościły mi zawsze, że jestem szczupła. To prawda, jadłam wszystko i to w ogromnych ilościach, ale matka natura sprawiła, że byłam chuda i wysoka. Jak tyczka.

— Nie masz dziś humoru.

— Głowa mnie boli — skłamałam z łatwością. Nie chciało mi się z niczego tłumaczyć. Dorota zerknęła na mnie podejrzliwie. Uśmiechnęłam się do niej szeroko i chyba przekonałam, że nic więcej się nie dzieje. Byłam w tym mistrzynią.

— Napijesz się to ci przejdzie.

— Taką mam nadzieję — odparłam z szerokim uśmiechem. Wcale nie bolała mnie głowa. Od tygodnia nie mogłam przestać myśleć o Robercie. Tamtej nocy, kiedy mnie pocałował, spełniły się moje najskrytsze sny. Nie wiem, ile razy w życiu śniłam, o tym jak będą smakować jego usta. Smakowały obłędnie, milion razy lepiej niż to sobie wyobrażałam. Były takie ciepłe i miękkie, a jednocześnie mocne i stanowcze. Całował mnie tak intensywnie i zachłannie. Nikt mnie nigdy tak nie całował. Nie żebym była jakąś wielką specjalistką w całowaniu, ale żaden pocałunek jaki przeżyłam tak nie wyglądał i nie odczuwałam go w taki sposób jak ten z Robertem. Na samą myśl, co jeszcze mógł robić w taki sposób calutka zadrżałam. Kiedy musieliśmy przerwać pocałunek, aby złapać oddech Robert wycofał się i szepnął krótkie „Późno już” po czym odszedł. Jedna moja część chciała za nim pobiec i raz jeszcze skosztować tych ust. Druga zaś uciekła do domu i padła na łóżko, aby całą noc rozpamiętywać te kilkadziesiąt sekund. W drugi dzień świąt przyszedł na obiad, starałam się zachowywać jak najbardziej naturalnie i zdaję się, że on także, przy stole rozmawiał ze mną, jak gdyby nigdy nic. Powspominaliśmy stare czasy beztroskiego dzieciństwa, rodzice opowiadali o Monice, która tegoroczne święta spędzała w Norwegii, słuchali o naszych studenckich sprawach. Widziałam, że Robert dobrze się bawi z naszą rodziną. Nie zamierzałam nic wspominać o wigilijnym spotkaniu. Milczeliśmy na ten temat cały tydzień, kilka razy miałam ochotę napisać coś do niego, ale nie bardzo wiedziałam co mogłabym mu napisać. Postanowiłam przeczekać i zobaczyć jak sytuacja się rozwinie.

— Gotowa? — zapytała Dorota.

— Tak — Zeszłyśmy na dół. Szymka już dawno nie było. Poszedł po południu, aby pomóc przyjacielowi w zakupach na imprezę. Rodzice życzyli mi miłej zabawy, sami wybierali się na przyjęcie w pensjonacie. Co roku odbywał się tam Sylwester, dla śmietanki towarzyskiej z okolicy. Teraz żałowałam, że nie poszłam z rodzicami, mogłabym pomóc kelnerkom, albo robić cokolwiek, a nie pchać się do domu Roberta.

Dom Adamczyków stał na wzgórzu i wśród sąsiednich domków wyglądał jak jakaś wielka rezydencja górująca nad resztą wsi. Nie miałyśmy daleko, wystarczyło przejść przez jezdnię i skręcić w drugą drogę na lewo, przy ulicy mieszkał stary pan Wroński, a dalej właśnie Robert. Nie bywałam tam zbyt często, ale wiedziałam, że jest tam sześć sypialni, cztery łazienki, gabinet, biblioteczka, siłownia, dwa salony, jadalnia oraz basen na podwórku. Można by było Robertowi tego wszystkiego pozazdrościć. Znałam go jednak na tyle, że wiedziałam o tym, jak bardzo nienawidzi tego domu i jak bardzo źle się w nim czuje od kiedy nie ma jego mamy. Żadne bogactwa nie zastąpią mu rodziny, tak ciągle powtarzał Robert. Kiedy weszłyśmy do domu pełnego ludzi, uśmiechnęłam się szeroko. Od razu poczułam klimat. W głośniku dudnił jeden z moich ulubionych kawałków tego sezonu. Lubiłam imprezy, kochałam tańczyć i miałam nadzieję mimo wszystko się dobrze zabawić. Rozejrzałam się dokoła badawczo. Dostrzegłam wielu znajomych ludzi. Mój brat przyssany do jakiejś blondyny, wyglądali jakby się wzajemnie zjadali. Zastanawiałam się, czy on się kiedyś ustatkuje i znudzi mu się zaliczanie dziewczyn jak trofea. Coś mi się zdawało, że marne są na to szanse. Pomachał do nas Kuba, z którym chodziłyśmy do szkoły. Jak zawsze wyglądał obłędnie i widziałam, jak Dorocie zapłonęło spojrzenie. Nie minęła minuta jak już stała przy nim i trzepotała sztucznymi rzęsami. Nie wiem tylko czemu pociągnęła mnie za sobą.

— Jak tam dziewczynki na studiach? — zagadnął Kuba.

— U mnie całkiem dobrze — odparłam.

— Ja się dostałam dopiero na drugi semestr i zaocznie. Po maturze pojechałam do Niemiec do pracy i dopiero teraz wróciłam — westchnęła Dorota. Kuba zaczął opowiadać, że przeprowadził się do Katowic i nie jest zbytnio zadowolony. Większość naszej klasy pojechała właśnie na Śląsk. Też rozważałam taką możliwość, ale zupełnie przypadkiem zakończyło się na Krakowie. Nie narzekałam. Nasza licealna klasa miała kierunek biologiczno-chemiczny, więc spora cześć wybrała studia medyczne lub pielęgniarskie. Nie widziałam się w tym zawodzie ani trochę. Panicznie bałam się krwi, więc wiedziałam, że nie będę studiować tam, gdzie większość moich koleżanek. W liceum byłam dość popularna, uczyłam się w miarę dobrze, ale sporo mi brakowało do bycia w kręgu tych najlepszych. Byłam wygadana i nauczyciele mnie lubili, rówieśnicy również. Nie było chyba w klasie nikogo z kim miałabym jakiś konflikt. Zawsze byłam tą wesołą Kamilą. Dziewczyny chciały się ze mną przyjaźnić, w sporym procencie ze względu na dostęp do mojego brata. Chłopcy traktowali mnie jak kumpelę. Zabawne, że mimo popularności na studniówkę musiałam iść z własnym bratem. Odwiecznie wesoła, kumpela Kamila. Nigdy nawet nie byłam na randce, miałam wrażenie, że moi koledzy nie dostrzegają tego, że jestem dziewczyną. To fakt miałam mały biust i chłopięcą budowę przez ten mój wzrost, ale kurde bez przesady. Kuba i Dorota trajkotali jak szaleni obgadując po kolei każdego z naszej klasy, a ja ponad ramieniem przyjaciółki dostrzegłam Dagmarę i jej koleżanki. Dziwnie mi się zrobiło na jej widok. Nigdy nie miałam problemu z tą dziewczyną, widywałyśmy się przy okazji jakiś spotkań, na grillach czy urodzinach. Zawsze zazdrościłam jej kobiecej figury i tych gęstych niemal czerwonych włosów. Ale przede wszystkim zazdrościłam jej chłopaka. Nie chciałam nawet myśleć o tym, że tydzień temu, całowałam się z czyimś facetem. Dagmara pomachała do mnie po czym zatoczyła się i wpadła na ścianę, koleżanki pomogły jej utrzymać równowagę, nakrzyczała na nie po czym roześmiała się. Było ledwie po dziewiątej, a ona już zaprawiła się niemal w trupa. Szybko. Sięgnęłam po piwa stojące na stoliku przy oknie, podałam jedno Dorocie.

— Wiedziałaś, że Aśka jest w ciąży z jakimś facetem z Wrocławia? — westchnęła Dorota. Oczywiście, że nie wiedziałam, bo niby skąd miałabym wiedzieć o czymś takim. Kuba opowiadał dalej o tym jak odwiedzili Tomka i właśnie wtedy ją spotkali. Przysłuchiwałam się temu z średnią uwagą. W drzwiach do salonu pojawił się gospodarz imprezy. Robert stał oparty o futrynę i rozglądał się po salonie pełnym ludzi, raz po raz zatrzymywał spojrzenie i uśmiechał się do kogoś, zdawało się, że kogoś wypatruję. Pewnie narzeczonej, ale kiedy omiótł ją tylko spojrzeniem i lustrował dalej zrozumiałam, że nie o nią mu chodzi. Ładnie dziś wyglądał w koszuli w kratkę narzuconej na obcisły podkoszulek, przez który dosłownie widziałam mięśnie jego brzucha. Nie miał okularów więc jego oczy dzięki szkłom były jeszcze bardziej niebieskie. Jego spojrzenie zatrzymało się na mnie. Nie uśmiechnął się. Jego usta nawet nie drgnęły, w oczach widziałam coś, co powinno mnie przerazić. Robert patrzył na mnie tak intensywnie, że stanęły mi włoski na karku. Skinął pokazując drzwi na lewo, z tego co wiedziałam prowadziły na korytarzyk obok kuchni i dalej w stronę tylnego wyjścia z domu. Dopiłam szybko piwo, wzięłam swój płaszcz i jak gdyby nigdy nic wyszłam tamtędy, zaraz za nim. Zdawało się, że nikt tego nie zauważył. Robert czekał na zewnątrz w kurtce z kapturem.

— Masz ochotę na spacer? — zapytał spokojnie.

— Bardzo chętnie — powiedziałam schodząc do niego po kilku schodkach. Na dworze było zadziwiająco przyjemnie, przez ostatnie dni padało więc było trochę mokro, ale ciepło jak na koniec grudnia. Ruszyliśmy w stronę wyjścia, za podwórko. Lepiej, żeby nikt nas nie dostrzegł przez okno salonu. Robert poprowadził mnie na ścieżkę w stronę lasku, gdzie bawiliśmy się jako dzieci.

— Pamiętasz, jak się wywróciłaś tu na rowerze? — zagadał.

— Tak. Do dziś mam bliznę pod kolanem. Miałam dwa szwy i myślałam, że umrę z bólu — westchnęłam.

— A my chyba nigdy się tak nie baliśmy jak wtedy.

— Nie pamiętam, żebyście dostali lanie.

— Nie kary się baliśmy. Tylko o ciebie głuptasie. Twoja mama nie pozwoliła ci jechać z nami nad strumyk, ale prosiliśmy ją, że będziemy cię pilnować i nic ci się nie stanie. I tak się nie zgodziła, a my wiedzieliśmy, że za nami jedziesz, ale to olaliśmy. Ledwie wyjechałaś z domu i już musiałaś jechać na pogotowie. To było straszne — wspomniał Robert. Uśmiechnęłam się delikatnie. Tak pogotowie to był koszmar. Pierwszy raz w życiu byłam w szpitalu i to od razu do szycia. Kiedy jednak wspominałam ten wypadek, nie liczyły się szwy, ból, strach tylko moment, kiedy Robert mnie przytulił i pocałował w kolano.

— Mieliście ze mną lekkie utrapienie — zaśmiałam się.

— Nie było tak źle. A widzisz, jak czas leci, teraz już jesteś na studiach i nikt cię nie musi pilnować.

— Nie jest tak do końca. Szymek dalej strzeże mnie jak malutkiej siostrzyczki — powiedziałam i zachwiałam się ślizgając na błocie. Robert natychmiast złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą.

— Dla niego zawsze będziesz młodszą siostrą.

— Tak jak dla ciebie — powiedziałam niespodziewanie. Sama do końca nie wiedząc co mówię. Robert zerknął na mnie. Poczułam, jak powietrze gęstnieje. Skoro wyciągnął mnie z imprezy na ten spacer to musiało chodzić, o rozmowę na tamten temat. Po co by to było. Przecież nie chciał sobie powspominać dzieciństwa. Musieliśmy omówić ten pocałunek, to było nieuniknione i wiedziałam dobrze, co mi powie. To była pomyłka. Nie byłam głupia i spodziewałam się, że tak będzie, mało tego, byłam przygotowana odegrać rolę swojego życia i przyznać mu rację. W głowie miałam już ułożony niemal cały dialog o tym, że nas poniosło, że najlepiej o tym zapomnieć i nie miało to żadnego znaczenia. Musiałam tylko powiedzieć to tak, aby się nie rozkleić na dobre.

— No nie do końca. Siostry się tak nie całuje — westchnął. Przystanął przy ścieżce obok zarośli. W tej ciemności z trudem dostrzegałam wyraz jego twarzy, podeszłam bliżej niego i zrozumiałam, że za moment wszystko będzie jasno wypowiedziane. Jakoś nie mogłam zacząć mojego wyćwiczonego monologu. Jak nigdy słowa uwięzły mi w gardle. Docierało do mnie, że ten tydzień, podczas którego rozmyślałam tylko o smaku jego ust był czasem wyrwanym z brutalnej rzeczywistości. Robert naprawdę dał się ponieść chwili. Popełnił ogromny błąd, którego teraz bardzo żałował.

— Powiedz coś — szepnęłam.

— Nie wiem co mam powiedzieć Kamila — odezwał się nagle. No to mieliśmy problem, bo ja już też nie wiedziałam co mam powiedzieć. Prawda była taka, że nie żałowałam pocałunku. Jak mogłabym żałować czegoś o czym marzyłam od dzieciństwa. Nie mogłam mu powiedzieć, że mi przykro, że tak się stało, że mnie poniosło i że nie powinniśmy. Kurde, nie mogłam powiedzieć nic z tego co sobie planowałam. Nagle wydarzyło się kilka rzeczy jednocześnie. Coś zaszeleściło w zaroślach tuż obok, zamiast zignorować to i pomyśleć racjonalnie, że to jakiś kocur pisnęłam. Wystraszone stworzenie przebiegło obok nas, ja uskoczyłam w krzaki, straciłam równowagę, pośliznęłam się na miękkim błocie i zaczęłam się zsuwać ze skarpy. Robert złapał moją dłoń, ale szarpnięcie było zbyt mocne i on sam wpadł w poślizg. Zjechaliśmy jakieś cztery metry w dół niemal pionowej skarpy lądując na tyłku wśród suchych gałęzi.

— Mój tyłek — jęknęłam żałośnie. Z całą pewnością uderzyłam o jakiś kamień lub korzeń. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, tak mnie bolało. Z drugiej strony nie byłam pewna czy mam się śmiać czy płakać. Siedziałam w kupie liści i błota, a Robert leżał obok mnie odgarniając z siebie gałęzie czegoś co miało kolce. Popatrzył na mnie i zobaczyłam, że on w najlepsze się śmieje.

— Ciebie naprawdę to bawi? — warknęłam.

— Przyznaj, że to jest komiczne. Minutę temu prowadziliśmy poważną rozmowę, a teraz siedzimy po uszy w kupie błota.

— Mnie nie jest do śmiechu — jęknęłam starając się wstać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa i z głośnym plaśnięciem znów wylądowałam tyłkiem w błocie. Robert podniósł się z łatwością.

— Chyba zgubiłem szkło kontaktowe.

— Powodzenia w szukaniu — prychnęłam na niego. Roześmiał się i podał mi rękę, pociągnął mnie do pozycji stojącej. Stanęłam niemal opierając się o jego pierś. Byłam znowu zdecydowanie zbyt blisko niego. Patrzył mi w oczy, a potem niespodziewanie przejechał mi brudnym od błota palcem po policzku.

— Wyglądasz jak Ork z Władcy Pierścieni.

— Bardzo zabawne — Walnęłam go z całej siły w pierś i ruszyłam w stronę skarpy. Zatrzymałam się natychmiast, no tak tędy się nie dostaniemy z powrotem do domu. Robert ruszył przez las. Miałam nadzieję, że wie, gdzie mamy iść. Kroczyłam za nim po bagnistym terenie, moje buty już dawno przemokły, teraz wydawały jakieś plaskające dźwięki za każdym razem, kiedy zasysały się w błocie. Gdybym nie była taka obolała i przemoczona, może dostrzegłabym komizm tej sytuacji, Robert zaś, zdawał się dobrze bawić. Kiedy zostawałam w tyle podał mi rękę.

— Wyglądamy jak jakieś błotne potwory.

— To nie Halloween — burknęłam.

— Wyobraź sobie minę gości jakbyśmy tak weszli do domu.

— Wyobraź sobie minę Jadwigi jakbyś tak wszedł na te wasze drogie dywany — Robert roześmiał się w głos, a ja razem z nim. Śmialiśmy się już całą drogę powrotną, do jego domu. Przemknęliśmy przez podwórko niczym ninja prosto do garażu, z przerażeniem zobaczyłam, że zostawiamy za sobą błotne ślady. Nie mogliśmy tak wejść do środka. Robert wzruszył ramionami i zaczął zdejmować z siebie obłocone i przemoczone ciuchy. Nie minęła minuta jak stał w garażu w samiutkich czarnych bokserkach. Nie wiem czemu ten widok sprawił, że zrobiło mi się gorąco. Odwróciłam wzrok by nie patrzeć na jego cudownie, zgrabne ciało. Nie miałam większego wyjścia, zdjęłam płaszcz, przemoczone kozaki, potargane rajstopy. Robert wytarł za nami podłogę i wziął ode mnie ciuchy. Przy garażu była pralnia i widziałam, że pakuje tam nasze ubrania. Zerknęłam na ubłoconą sukienkę i zdjęłam ją również. Miliony razy widział mnie w bikini, więc trochę mojego nagiego ciała, nie robiło na nim wrażenia. Nie powinno robić. Widziałam jednak jak zerknął na mnie lustrująco, po czym i on odwrócił wzrok.

Robert

Włączyłem pranie i przeszliśmy z Kamilą przez drzwi garażowe do pokoju gościnnego tuż obok. Starałem się nawet nie patrzeć w jej stronę. W komodzie znalazłem jakąś koszulkę i podałem Kamili.

— Tam jest prysznic — poinformowałem. Zniknęła natychmiast za drzwiami łazienki. Znalazłem dla siebie jakieś dresowe spodnie i wróciłem się do pralni, żeby umyć ręce i twarz z błota. Nadal mi się chciało śmiać z całej tej sytuacji. To była bezcenna chwila, kiedy runęliśmy w dół z tej skarpy. Może nie powinno mnie to bawić, bo Kamila najwyraźniej się potłukła, ale jednak nie mogłem się powstrzymać, na wspomnienie jej przerażonej miny. Komizm tego wydarzenia w tym momencie przebijał wszystko. Wróciłem do pokoju nadal podśmiechując się pod nosem i zacząłem szukać jakiegoś podkoszulka.

— I co teraz? Jak niby mam iść w tym do domu? — zapytała mnie Kamila. Wyszła z łazienki z mokrymi włosami w podkoszulku ledwie zakrywającym jej tyłek. Zlustrowałem jej zgrabne długie nogi i przez głowę przeszły mi nieczyste myśli, że obejmuje nimi moje biodra. Nie mogłem tak myśleć. Jednak mimo to myślałem. Musiała zdjąć bieliznę, bo sterczące sutki napierały na materiał koszulki. Nie wiem czemu mój głupi mózg, rejestrował akurat ten detal.

— Możesz zostać tutaj — poinformowałem.

— Na górę już nie wrócę.

— Zrobiłabyś furorę tym strojem.