Zagadka hotelu Winterhouse - Ben Guterson - ebook

Zagadka hotelu Winterhouse ebook

Guterson Ben

0,0
34,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Niebezpieczeństwo i intryga po raz kolejny łączą się w tajemniczym hotelu Winterhouse.

W Winterhouse zapanowała wiosna, a Elizabeth w swoim nowym domu wpadła w radosny nastrój. Niestety, zarówno ona jak i i Freddie zostają ponownie wciągnięci w złowieszczą zasadzkę. Goście w hotelu dziwnie się zachowują, a moce Elizabeth zaczynają objawiać się w zupełnie nowych, czasami przerażających sytuacjach. Gdy tajemnicze siły wstrząsają fundamentami Winterhouse, Elizabeth znowu słyszy wołanie… Gracelli Winters.

Odkrycie przez Elizabeth książki zawierającej starożytne rytuały prowadzi do niebezpiecznego finału: ktoś w hotelu próbuje pomóc Gracelli ponownie powstać. Czy Elizabeth i Freddie mogą raz na zawsze ochronić Winterhouse?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 310

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 
 
 

„W najwcześniejszej powieści Brunona Gestena Oszustwie Flindersa wspomina się o sfabrykowanych przez bohatera cytatach z wymyślonych książek, przedsięwzięciu zarazem wspaniałym, jak i daremnym”.

 

Pewnego mroźnego sobotniego poranka w połowie marca Elizabeth Somers samotnie wędrowała na nartach, kiedy na szlaku przed sobą zobaczyła kawałek karmazynowego materiału zawiązany na olchowej gałęzi. Właśnie miała wracać do Winterhouse i wcale nie tylko dlatego, że jej dziadek, Norbridge, poprosił, by nie wychodziła na dłużej niż dwie godziny, lecz dlatego, że popołudniowe niebo zasnuwały chmury, a ona nawet nie tknęła tego, co miała zadane na weekend. Jednak teraz, zwalniając na biegówkach do spokojnego ślizgu, skupiła się na czymś zupełne innym. Na czerwonej chustce, samotnym przyczepionym do konara wykwicie koloru pośród białego bezmiaru, przez który wiodła ścieżka.

Elizabeth zatrzymała się i przyjrzała skrawkowi materiału. Okazał się poszarpany na krawędziach, więc z pewnością wisiał na gałęzi już przez jakiś czas. Szarpnęła dłonią schowaną w rękawiczce – supeł okazał się zbyt mocny. Kiedy wydychała kłębuszki pary i czuła chłód potu na czole, przyszło jej do głowy, że przecież jeszcze nigdy nie zapuszczała się tym szlakiem aż tak daleko. Odwróciła się, aby spojrzeć na okrytą śniegiem dolinę, w której teraz się zatrzymała. W zasięgu wzroku nie było żadnych domów, tylko kępy ośnieżonych jodeł i olch, a gdzieś daleko na wschodzie wysokie góry pod szarzejącym niebem. Panowała cisza.

„Kto by to tutaj zawiązał, tak pośrodku niczego?” – pomyślała Elizabeth.

Ponownie rozejrzała się wokół, a potem spojrzała przed siebie, pod nogi. Na sypkim śniegu ujrzała ślady stóp oddalające się od drzewa ku niewielkiemu pokrytemu śniegiem wzniesieniu za lodowatą krzywizną strumienia, jakieś sto metrów na północ.

W Elizabeth załopotało to uczucie, dobrze jej znana intuicja – ucisk w dołku i buczenie w głowie – która podpowiadała, że w okolicy jest coś więcej, niż dostrzegają oczy, i na odkrycie właśnie czeka jakaś niespodzianka, zaczyna się coś dziać, a może nawet ktoś jest w pobliżu.

– Halo? – zawołała, spoglądając w stronę niewysokiego wzgórza. – Jest tam kto?

Nie padła żadna odpowiedź. Przez chwilę między szczytami drzew jęczał wiatr, a potem wróciła cisza.

– Nie dam się zastraszyć – szepnęła do siebie Elizabeth.

Naciągnęła czapkę na uszy i ponownie przesunęła spojrzeniem po szlaku, a potem rozpięła wiązania nart, zdjęła i odłożyła je, stanęła pewnie, po czym zaczęła maszerować, podążając za tymi niewyraźnymi śladami.

Zaraz za zamarzniętym strumieniem ślady stóp prowadziły dalej, w górę ogromnego ciemnego wału okrytego śniegiem i wysokiego jak rosnące przy nim olchy. Elizabeth wspięła się jeszcze kilka metrów, docierając na krawędź ogromnego bezdrzewnego kręgu, tak wielkiego, że gdyby lodowisko w Winterhouse powiększyć dziesięć razy, nadal spokojnie by się w nim zmieściło. Całość pokrywały zaśnieżone głazy. Patrzyła teraz na coś, co przypominało całkiem spory staw, upstrzony ogromnymi kamieniami i otoczony wałem, na którym właśnie stała.

„Co to za miejsce?” – pomyślała Elizabeth.

Ślady stóp prowadziły do niewielkiej polanki między kamieniami. Elizabeth ruszyła dalej tym tropem. Kiedy zeszła już na sam dół, dostrzegła błyszczący metalowy słupek, a na jego szczycie poobijany metalowy znak, w którym na tle ośnieżonych skał ledwie dawało się rozpoznać dzieło ludzkich rąk. Elizabeth przetarła okulary ze śniegu, po czym zerknęła na tę tabliczkę. Pomarańczowym literami, tak wyblakłymi, że ledwie dawało się cokolwiek odczytać, wypisano:

 

Uwaga! Niebezpieczeństwo! Spółka górnicza ripplington obwieszcza, że kopalnia srebra jest nieczynna! Została zamknięta i nie ma już do niej wstępu! Z troski o bezpieczeństwo wszystkich i każdego z osobna zablokowaliśmy wejście, jednak nie możemy brać odpowiedzialności za tych, którzy ruszą dalej! Prosimy zawrócić! Dalej jest niebezpiecznie!

 

Elizabeth poczuła trzepotanie w piersi. Wiedziała, że setki podziemnych chodników Srebrnego Korytarza Ripplington, opuszczonego ponad wiek temu, rozchodzą się stąd pod ziemią we wszystkich kierunkach, tworząc labirynt tuneli pod samym gmachem Winterhouse. To właśnie w jednym z tych tuneli prawie trzy miesiące temu Elizabeth pokonała Gracellę Winters, siostrę Norbridge’a i czarownicę, która próbowała nią zawładnąć. Wiedziała też, że chociaż Gracella poniosła klęskę, jej ciało wciąż leży głęboko pod ziemią, w mrocznym korytarzu. Za sprawą jakiejś złowrogiej magii fizyczna postać magiczki nie tylko stała się twarda jak kamień, ale także niemożliwa do poruszenia. Norbridge na wszelki wypadek pogrzebał ją tam, gdzie poległa, oraz zamknął w Winterhouse drzwi, którymi można było wejść do tuneli. Elizabeth uświadomiła sobie, że jedyna droga do i z kopalni wiedzie właśnie przez tę bramę, nawet zasypaną tonami skał. Wzdrygnęła się i jeszcze raz przeczytała napis z poobijanej tabliczki.

Elizabeth już chciała się cofnąć, jednak pomyślała, że chyba czuje pod sobą jakieś delikatne dudnienie. Przypominało to odgłos dalekiego gromu i tak do końca nie miała pewności, czy coś się jej nie wydawało. Stała i czekała, czy dudnienie się powtórzy, jednak było już cicho i spokojnie.

Powiał wiatr. Elizabeth miała zamiar się odwrócić, gdy pośrodku pełnej kamieni równiny delikatnie zamajaczyło coś karmazynowego. Szybko potrząsnęła głową i położyła dłoń na piersi na wisiorku w kolorze srebra i indygo z wygrawerowanym słowem „Wiara”.

– Nie dam się zastraszyć – powiedziała.

Znowu powiało, tym razem mocniej. Elizabeth spojrzała na znak. Powiew przesunął się po szerokiej misie zamkniętej kopalni, dziewczynka zaś odwróciła się i wspięła po zboczu aż na krawędź wału. Kiedy po raz ostatni zerknęła za siebie na bezdrzewną równinę, okazało się, że jej środek jaśnieje przyćmionym czerwonawym światłem. Wydawało się to tutaj zupełnie nie na miejscu. Elizabeth była już tak bliska paniki, że skupiła się tylko na tym, aby nie potknąć się na śniegu, pędem wracając do nart. Kiedy już do nich dotarła, znowu coś delikatnie zadudniło pod ziemią. Zastygła bez ruchu i nasłuchiwała. Niebo jeszcze bardziej pociemniało.

„To pewnie grzmot” – pomyślała, przypinając narty do butów, chociaż zastanawiała się, jak mogła przegapić blask błyskawicy. – „To na pewno jakiś grzmot”.

Wiatr uderzył ponownie, czerwona chustka załopotała przed nią na drzewie. Elizabeth złapała materiał, przy okazji łamiąc cienką olchową gałązkę. Następnie zmięła szmatkę w kulkę i cisnęła w kopę śniegu. Wskoczyła na szlak, zaczęła odpychać się nartami tak szybko, jak tylko potrafiła, i popędziła z powrotem ku Winterhouse, wciąż usiłując odegnać natrętną myśl: „A co, jeśli Gracella wcale nie jest martwa i wcale nie przepadła raz na zawsze?”.

Ziemia zadudniła ponownie.

GGłówną myślą, jaka kołatała się w głowie Elizabeth teraz, gdy coraz bardziej oddalała się od kopalni i czerwonej chustki, było to, że powinna opowiedzieć Norbridge’owi, co znalazła. Czuła się wystraszona, zarówno tym, co widziała, jak i tym, co poczuła. Mieszkała w Winterhouse od Bożego Narodzenia. Spędzała miłe dni w nowej szkole, a wieczory na czytaniu, popijaniu gorącej czekolady oraz odwiedzinach w ogromnej hotelowej bibliotece, gdzie mogła sama przesiadywać godzinami. W trakcie weekendów jeździła na nartach, desce albo po prostu przechadzała się po okolicach zamarzniętego jeziora Luna. Wciąż jednak intrygowało ją coś, co miała w sobie Gracella, a czego nie sposób było określić. Ta myśl była niepokojąca.

Właśnie zastanawiała się nad tym wszystkim, kiedy po piętnastu minutach szybkiej jazdy wśród coraz gęściej padającego śniegu, to uczucie wróciło. Zatrzymała się. Stała na rozwidleniu szlaku i chociaż wiedziała, którędy wracać do Winterhouse, miała pewność, że ścieżką, którą właśnie przebyła, coś się zbliża. Wędrowała tamtędy już kilka razy, dlatego nie miała wątpliwości, że jeśli teraz gwałtownie skręci, droga zabierze ją na południe, do odległego o dziesięć kilometrów Havenworth, gdzie chodziła do szkoły. Nasłuchiwała, czekając, aż ktoś się pojawi. Zza zakrętu odległego o nie więcej niż sto metrów wyjechała postać na nartach w srebrnej kurtce i czerwonej czapce, szybko mknąc do dziewczynki.

– Elizabeth! – zawołał narciarz i w tej samej chwili go rozpoznała. – Cześć!

– Hyrum! – zawołała na powitanie, a cały przestrach oraz zdenerwowanie z ostatniej pół godziny ulotniło się w mgnieniu oka. Był to Hyrum Crowley, nauczyciel praktykant, którego Elizabeth poznała w szkole w Havenworth dziesięć tygodni temu, kiedy dla nich obojga rozpoczął się rok szkolny. Hyrum uczył angielskiego, ale tylko we wtorki i czwartki, bo w końcu sam też dopiero uczył się na nauczyciela. Elizabeth miała wrażenie, że Hyrum jest na dobrej drodze do tego, żeby zostać doskonałym pedagogiem. Wrażenie potęgował fakt, że miał dwadzieścia jeden lat, studiował na prestiżowym Uniwersytecie Bruma pięćdziesiąt kilometrów stąd, jego czarne włosy były modnie przycięte i wydawało się, że przeczytał prawie tyle samo książek co Elizabeth (łącznie z jej ostatnią ulubioną, Sekretem słowikowego lasu). Był również sympatyczny. Skończył już tyle lat, aby uchodzić za dorosłego, ale jeszcze nie tyle, żeby stracić wszelki kontakt ze sprawami, które wiązały się z młodszym wiekiem, nawet wiekiem lat dwunastu i trzech czwartych jak u Elizabeth.

– Wow! – zawołał Hyrum, kiedy podjechał. – Chyba wszyscy fajni ludzie wybrali się dzisiaj na narty.

Elizabeth się roześmiała.

– Przyjechałeś z miasta? – zapytała, gdy Hyrum zatrzymał się przed nią. Oddychał ciężko, śnieg sypał coraz gęściej, a wiatr wciąż wiał. Elizabeth wiedziała, że bardzo lubi szusować, ponieważ już co najmniej kilka razy natknęła się na niego na narciarskich szlakach w okolicy Winterhouse.

– Właśnie tak – powiedział, a oczy mu zalśniły. – I bardzo miło cię widzieć. – Zerknął na szlak za Elizabeth. – Właśnie przyjechałaś? – Przytaknęła, ale zanim zdążyła się odezwać, dodał: – Założę się, że tak pędziłaś, żeby przed poniedziałkiem odrobić zadanie z biologii od pana Karminsky’ego.

Elizabeth roześmiała się ponownie.

– Zrobię je. – Poprawiła okulary dłonią w rękawiczce.

– Właśnie jadę do Winterhouse na spotkanie z dyrektorem – rzucił Hyrum.

Elizabeth przypomniała sobie, jak Norbridge wspominał, że tego dnia na kolacji będzie profesor Egil P. Fowles, dyrektor szkoły w Havenworth. Pan Fowles, człowiek życzliwy, chociaż bardzo zasadniczy, który zdawał się cały swój dzień ustawiać według zegarka, był kolejnym powodem uwielbienia Elizabeth dla nowej szkoły. Nauczyciele i inni pracownicy Havenworth zdawali się szczerze lubić nie tylko przedmioty, których uczyli, ale także samych uczniów, w przeciwieństwie do dawnej szkoły Elizabeth w Drere, miasteczku, w którym mieszkała z ciotką Purdy i wujem Burlapem, od kiedy skończyła cztery lata aż do ostatniego Bożego Narodzenia. Elizabeth sądziła, że wynikało to z podejścia ich przełożonego, Egila P. Fowlesa.

– Też będziesz z nami na kolacji? – zapytała Elizabeth, z trudem skrywając nadzieję na odpowiedź twierdzącą.

– Jedną z rzeczy, których nauczyłem się, będąc tutaj – odparł Hyrum z udawaną powagą – jest, to, że jeśli pan Norbridge Falls zaprasza na posiłek w Winterhouse, to mu się nie odmawia. – Zerknął na narty. – Ale dlaczego nie porozmawiamy w trakcie jazdy? Nie sądzę, żeby słońce miało zaraz się pokazać.

Przez ostatnie pół godziny ślady na szlaku przykryła nowa warstwa śniegu, niebo stało się jeszcze ciemniejsze, a Elizabeth uświadomiła sobie, jak bardzo się cieszy z tego, że natknęła się na Hyruma. Jechał obok, rozmawiali o szkole w Havenworth, o Winterhouse, dobrze utrzymanych ścieżkach narciarskich oraz o ulubionym temacie ich dwojga: książkach. Jedyną sprawą, której postanowiła nie poruszać, było to, co widziała, zanim się dzisiaj spotkali – dziwna opuszczona kopalnia oraz czerwona chustka na drzewie. Kiedy sobie o tym przypomniała, przeszedł ją dreszcz i poczuła, że lęka się myśli o tym spokojnym i odizolowanym miejscu w misie starej kopalni.

– I jak, czytałaś ostatnio jeszcze coś mojego dziadka? – zapytał Hyrum, gdy Elizabeth wspomniała o swoich lekturach z ostatnich kilku tygodni.

Jedną z najciekawszych rzeczy związanych z Hyrumem Crowleyem było nie tylko to, że jego dziadek Damien Crowley przez długie lata mieszkał w pobliżu Winterhouse, ale również fakt, że pisał upiorne i makabryczne historie, które Elizabeth uwielbiała. Jeszcze nie przeczytała jego wszystkich książek – z tego, co wiedziała – było ich dziewięćdziesiąt dziewięć, ale miała nadzieję, że któregoś dnia tego dokona.

– Właśnie skończyłam Ciemną stronę tęczy – oznajmiła, kiedy w oddali, wśród gęsto padającego śniegu, zamajaczył Winterhouse, błyszcząc srebrnozłotymi chorągwiami łopoczącymi na dachu.

– Uwielbiam ją – powiedział Hyrum. – Czy to tam skrzat okazuje się wampirem? Nie mam pojęcia, skąd dziadek brał takie pomysły.

– Teraz chcę przeczytać Ciemność na końcu tunelu.

– Powodzenia w późniejszym zasypianiu – zażartował Hyrum.

– Na razie moja ulubiona to Komnata rozpaczy Colina Dredmare – dodał Elizabeth.

– Ta jest straszna na maksa – powiedział Hyrum. – Moja ulubiona to Malcom Ghastford i tajemnica coraz większego lochu.

W głowie Elizabeth od ponad roku tkwiło wspomnienie dziwnego odkrycia, jakiego dokonała w dawnym pokoju Gracelli w Winterhouse, gdy jeden jedyny raz zdołała się wślizgnąć do środka. Pokój, do którego nie było wstępu, okazał się bardzo zwyczajny i pusty, jeśli nie liczyć kilku mebli. Jednak w szufladzie jedynego biurka dziewczynka znalazła książkę Damiena Crowleya zatytułowaną Tajne lekcje Anny Lux. Pospiesznie ją przejrzała i odłożyła na miejsce, nie wspominając o tym nikomu. Elizabeth od czasu do czasu kusiło, żeby wejść do pokoju Gracelli i jeszcze raz zerknąć na książkę, zwłaszcza że nawet Leona Springer, niemłoda już bibliotekarka Winterhouse oraz bliska przyjaciółka Elizabeth, nigdzie nie mogła znaleźć żadnego innego egzemplarza, nawet u swoich licznych znajomych bibliotekarzy. Jednak Elizabeth wiedziała, że nie powinna wracać do pokoju Gracelli. Raz uległa ciekawości i nie przyznała się Norbridge’owi do tego, co zrobiła. Także samej sobie przyrzekła, że już nigdy więcej tego nie spróbuje.

Elizabeth zastanawiała się, czy nie zapytać Hyruma o książkę o Annie Lux. Jednak zanim zdołała to zrobić, minęli ostatnią kępę drzew, wjeżdżając na szeroką przestrzeń przed Winterhouse, a Hyrum oznajmił:

– Wiesz, że profesor Fowles mówił, że kiedyś możesz kierować całym hotelem Winterhouse, zważywszy na to, że w rodzinie Fallsów jesteś pierwsza do dziedziczenia. Czy to prawda?

Pytanie zaskoczyło Elizabeth. Nie dlatego, że go wcześniej nie słyszała, ale dlatego, że jeszcze nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Kochała Winterhouse całym sercem i wierzyła, że mieszkając w nim, jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, jednak myśl o zarządzaniu hotelem po Norbridge’u, o związanej z tym odpowiedzialności za Winterhouse i każdego, kto w nim przebywa, to już dla niej zdecydowanie za dużo. Miała dwanaście lat, wystarczało jej to, że przez kilka dni w tygodniu mogła zanurzyć się w bibliotece Winterhouse i odrobić lekcje na czas.

– Nie wiem – powiedziała Elizabeth. – Zgaduję, że...

Poczuła się tak, jak często czuła się w Drere, kiedy ciotka Purdy przesłuchiwała ją w kwestii zaginionej skarpety albo jakiejś innej sprawie, z którą Elizabeth nie miała nic wspólnego. Pytanie Hyruma zdenerwowało ją i zbiło z tropu. Odgłos szurających nart nagle stał się głośniejszy, a ona zastanawiała się, co ma teraz powiedzieć.

– Już prawie na miejscu! – oznajmił Hyrum, a Elizabeth ucieszyła się, że w ten sposób przerwał kłopotliwą ciszę. Rzeczywiście, właśnie zbliżali się do ogromnego hotelu. Wśród wirującego śniegu Elizabeth dostrzegła, że przed wejściem stoi auto, z którego akurat ktoś wysiada.

– Czy to może ci dwaj panowie od puzzli? – zapytał Hyrum, spoglądając przed siebie.

W rzeczy samej, Elizabeth zobaczyła panów Wellingtona i Rajputa, dżentelmenów, którzy w holu Winterhouse już od prawie dwóch lat trudzili się nad puzzlami złożonym z trzydziestu pięciu tysięcy kawałków. Pomogli swoim żonom wysiąść z samochodu, a następne cała czwórka ruszyła w stronę hotelu. Elizabeth chciała zawołać do nich na powitanie, ale wciąż dzieliła ją od nich zbyt duża odległość, a dodatkowo przeszkadzał padający śnieg.

– Myślałam, że przyjadą w przyszłym tygodniu – stwierdziła.

Hyrum tylko skinął głową w stronę hotelu.

– Chodźmy się z nim przywitać.

Elizabeth odepchnęła się na nartach. Zbliżając się do Winterhouse, zaczęła się zastanawiać, dlaczego przybycie panów Wellingtona i Rajputa wydaje jej się takie dziwne. Przez głowę dziewczynki przemknęło wspomnienie zabarwionego karmazynem śniegu w kopalni. Ale potem z Hyrumem dotarła do hotelu i porzuciła wszystkie niepokojące myśli.

Lobby hotelu Winterhouse było takie eleganckie i takie ogromne, że Elizabeth za każdym razem czuła się nim oszołomiona, mimo że odwiedzała je już tyle razy. Żyrandole, wypolerowane drewno boazerii, miękkie dywany o diamentowym wzorze, naścienne malowidła i poroża jeleni na ścianach. Do tego jeszcze delikatna muzyka kwartetu smyczkowego sącząca się z głośników oraz zapach drewna w kominku, mieszający się z cukierkowosłodkim aromatem słynnych na cały świat hotelowych słodyczy, znanych jako Flurszeny. Za każdym razem Elizabeth czuła się tym wszystkim oczarowana.

– Tutaj jest przepięknie – oznajmił Hyrum, potrząsając głową uwolnioną spod czapki, a Elizabeth, która już zostawiła narty pod drzwiami, weszła w głąb hotelu. Hyrum spojrzał w górę, na wysokie sklepienie i uśmiechnął się.

– Ty to masz szczęście, że tutaj mieszkasz.

Elizabeth już zamierzała mu przytaknąć, kiedy zawołał do niej Sampson, boy hotelowy, nieco tylko trochę starszy od Hyruma.

– Właśnie wróciła słynna narciarka alpejska, panienka Elizabeth Somers! – oznajmił zza swojego kontuaru, szczerząc wystające zęby w szerokim uśmiechu.

– Cześć, Sampson – powiedziała Elizabeth. Od kiedy poznała Sampsona, uważała go nie tylko za jednego z najlepszych, ale także najsympatyczniejszych boyów hotelowych w całym Winterhouse.

– Witam również pana Hyruma Crowleya – dodał Sampson. – Wspaniale pana tu widzieć. Cieszę się, że udało wam się zdążyć, zanim śnieżyca rozhulała się na dobre.

– Witaj, Sampson – odpowiedział Hyrum. Dźgając kciukiem powietrze, wskazał na coś za swoimi plecami: – Zaczyna całkiem nieźle śnieżyć. Czy pan Fowles już się zjawił?

Sampson wyjrzał poprzez szklane drzwi lobby.

– Spodziewamy się go w każdej chwili.

– Zrobiło się też znacznie chłodniej – zauważyła Elizabeth, chociaż jej spojrzenie powędrowało do odległego zakątka lobby, gdzie na blacie długiego stołu leżały ogromne puzzle, którym przez wiele miesięcy wysoki i łysy pan Wellington oraz niski, krągły pan Rajput poświęcili dziesiątki godzin. Zazwyczaj obaj panowie, wraz z żonami, zatrzymywali się w Winterhouse na dwa tygodnie co najmniej trzy albo cztery razy w roku i większość czasu spędzali na dopasowywaniu fragmentów układanki. Ostatnio byli podczas Bożego Narodzenia i poczynili wielkie postępy. Puzzle przedstawiały himalajską świątynię, w której przez pewien czas mieszkał Nestor Falls, założyciel Winterhouse, a obu panom coraz bardziej zależało na tym, aby je ukończyć. Elizabeth towarzyszyła im, kiedy tylko mogła, bo uwielbiała puzzle, a poza tym okazało się, że ma niesamowity talent do odnajdywania kolejnych części układanki. Obaj panowie chętnie więc korzystali z jej pomocy.

Ku zaskoczeniu Elizabeth obaj mężczyźni już stali teraz przy blacie stołu (nigdzie w okolicy nie widać było ich żon) i wpatrywali się w leżącą przed nimi ogromną układankę tak, jak gdyby mieli już za sobą długie godziny pracy, chociaż Elizabeth i Hyrum weszli tutaj zaledwie kilka chwil po nich. Dziewczynkę szczególnie uderzyło to, że pan Wellington oraz pan Rajput przystąpili do układania puzzli natychmiast, nawet nie zaglądając wcześniej do swoich pokojów.

– Nie wiedziałam, że dzisiaj przyjeżdżają – powiedziała Elizabeth do Sampsona, wskazując stół z układanką.

Boy nachylił się do niej.

– Też jesteśmy zaskoczeni – odparł ściszonym głosem. – Pan Wellington był niesamowicie podekscytowany tym, że zaraz się tu znajdzie. Ciągle prosił pana Rajputa, żeby się pospieszył, aby mogli już zacząć układanie puzzli. Od razu ruszyli do stołu, jakby nie mogli się już doczekać.

Hyrum odwrócił się do Elizabeth i posłał jej spojrzenie mówiące: To dziwne. Potem jednak wzruszył ramionami i wskazał głową obu panów, zachęcając w ten sposób dziewczynkę, aby ruszyła za nim.

– Powiemy im „cześć”, dobra?

Podeszli do stołu z układanką, jednak pan Wellington i pan Rajput chyba w ogóle ich nie zauważyli. Wciąż skupiali się na leżących przed nimi fragmentach.

– Dzień dobry, panie Wellington – powiedziała Elizabeth. – Dzień dobry, panie Rajput.

Obaj mężczyźni gwałtownie unieśli głowy i odwrócili się w jej stronę. Wyglądali nie tylko na zaskoczonych, ale również delikatnie oszołomionych, tak jak ktoś spotkany przypadkiem, kto wie, że już cię widział, ale nie potrafi sobie przypomnieć, skąd cię zna.

Po chwili twarz pana Wellingtona przybrała swój typowy przyjazny wyraz.

– Och, tak! – zawołał serdecznie. – Droga Elizabeth! Jak dobrze cię widzieć!

Podszedł do niej i uścisnął dłoń, a następnie spojrzał na Hyruma.

– A to ten młody nauczyciel. To cudowne znowu pana zobaczyć. – Odwrócił się do pana Rajputa, który niechętnie poczłapał do przodu. – Panie Rajput, niech pan się nie guzdrze. Proszę tutaj podejść i przywitać się z naszymi przyjaciółmi.

Niższy z mężczyzn podszedł do nich, przybierając swoją typową ponurą minę, jak gdyby właśnie doświadczył jakiegoś nieopisanego wręcz rozczarowania i koniecznie chciał, aby wszyscy się o tym dowiedzieli. Podał dłoń Elizabeth.

– Jak zwykle miło nam, że dołącza do nas nasz młody talent – powiedział. Następnie, spojrzał na Hyruma spod ciężkich powiek. – Chociaż, jak się domyślam, tego wieczora będzie pani zajęta młodzieżowymi rozrywkami i nie będzie mogła pozostać z nami, gdy na nowo podejmiemy trud, ten nasz wielki trud mozolnego układania…

– Panie Rajput! – przerwał mu pan Wellington i wskazał na Hyruma, jednocześnie kierując Rajputem tak, aby uścisnął nauczycielowi dłoń. – Dosyć już pańskiego marudzenia.

Uśmiechnął się do Elizabeth.

– Cieszymy się niebywale, że się tutaj zjawiłaś i nie możemy się doczekać, aż na nowo podejmiemy nasze wysiłki.

– Właśnie widzę – stwierdziła Elizabeth, zerkając na puzzle. Uznała, że do ich ukończenia została już tylko jedna, może dwie wizyty w hotelu. Chociaż lubiła główkować przy układance, kiedy obaj panowie odwiedzali Winterhouse, unikała dodawania chociażby jednego kawałka pod ich nieobecność. Szanowała fakt, że puzzle stanowiły ich wspólny projekt. Kiedy wyjeżdżali, na stole pojawiała się specjalna tabliczka. Tym razem było na niej napisane: Przy tych puzzlach już od miesięcy trudzą się panowie Rajput i Wellington, nieobecni teraz w hotelu Winterhouse. Prosimy w żaden nie sposób nie przestawiać układanki. Dziękujemy, panowie R. i W. Najwyraźniej ta wiadomość trzymała w ryzach wszystkich, którzy chcieliby dołożyć do puzzli coś od siebie. Dla Elizabeth było czymś wręcz niesamowitym to, że jak się wydawało, żaden gość nawet nie spróbował złamać tej reguły. Widziała, że wiele osób podziwia układankę, ale nigdy nie dostrzegła, żeby ktokolwiek starał się dołożyć do niej coś samodzielnie.

– Panowie pewnie zaraz zasiadają do pracy, nieprawdaż? – zapytał Hyrum.

Pan Wellington spojrzał na pana Rajputa rozpromieniony.

– Postanowiliśmy ukończyć puzzle do Wielkanocy – oznajmił. – Początkowo planowaliśmy przyjazd w najbliższą środę, ale potem, po konsultacjach, pan Rajput i ja zadecydowaliśmy ustawić terminy tak, aby przyspieszyć. – Nachylił się do przodu i dodał jeszcze wesołym oraz poufałym tonem: – Jeśli będziemy mogli zacząć codziennie przed śniadaniem i kontynuować do późnego wieczora, to jestem pewien, że zdołamy skończyć w ciągu najbliższych dwóch tygodni! Nie ma czasu do stracenia, prawda, panie Rajput?

Pan Rajput ze znużeniem wzruszył ramionami i powrócił do układanki.

– Nie należę do osób marnujących czas na pogaduszki – stwierdził ponuro.

Elizabeth, która sama gapiła się na puzzle, zastanawiając się, nie po raz pierwszy zresztą, jakie to dziwne, że takie ogromne pudło z tysiącami drewnianych kawałeczków w ogóle istnieje, poczuła znajome ukłucie.

– Hej! – zawołała radośnie, wskazując fragment obok dłoni pana Rajputa. – Chyba widzę, gdzie trzeba go dołożyć.

Pan Wellington spojrzał na Hyruma tak radośnie, jakby właśnie znalazł dwudziestodolarówkę na dywanie.

– Ona jest niezwykła, nieprawdaż? – zapytał. – Wszyscy wiemy, co teraz będzie.

– Muszę oddać tej młodej damie sprawiedliwość – stwierdził pan Rajput. – Ma nadzwyczajną smykałkę do łamigłówek.

Fragment, który wytropiła Elizabeth, był całkiem niebieski. Stanowił tylko jeden z tysięcy kawałków składających się na niebo, ale specyficzne wykrzywienie w jego kształcie oraz miejsce, w którym leżał na stole, sprawiły, że dziewczynka znowu doświadczyła tego uczucia. Podniosła fragment układanki, położyła obok grupy kawałków nieopodal górnej krawędzi obrazka i zgrabnie wsunęła na właściwe miejsce.

– Dokładnie tutaj! – oznajmiła triumfalne. Nie mała pojęcia, jak jej się to udało. Wiedziała tylko, że w towarzystwie obu panów często instynktownie kojarzy, który dokładnie fragment pasuje w jakie miejsce. Teraz, gdy spojrzenia całej trójki skierowały się wprost na nią, poczuła, że z odnalezienia pasującego fragmentu czerpie nietypową satysfakcję i że daje jej to nieco większą przyjemność niż dotąd.

– Rety! – powiedział Hyrum – Ale zdolna!

– To dar – stwierdził pan Wellington. – Ona ma dar.

– A za godzinę ma także spotkanie z panem Fallsem – dodał ktoś z boku.

Elizabeth odwróciła się i zobaczyła Jacksona, przełożonego boyów hotelowych w Winterhouse oraz prawą rękę Norbridge’a. Jak zwykle wyglądał elegancko i profesjonalnie w swoim czerwonym mundurze boya, z okrągłą czapeczką oraz mosiężnymi guzikami i tabliczką z imieniem, wypolerowanymi tak, że aż lśniły. Jackson był najbardziej doświadczonym i najbardziej profesjonalnym pracownikiem tego hotelu, a Norbridge i Elizabeth darzyli go całkowitym zaufaniem.

– Witaj, Jackson! – powiedziała. Boya przywitał także Hyrum, a dwóch panów oderwało się od puzzli, aby uścisnąć mu rękę.

– Przyjechał pan, panie Wellington – stwierdził Jackson uprzejmie. – I pan Rajput także. – Rozejrzał się. – Małżonki panów również się pojawiły?

Pan Wellington wyciągnął dłoń w stronę schodów.

– Właśnie poszły do naszych pokojów.

Jackson milczał przez chwilę, uśmiechając się życzliwie.

– Niezwykle się cieszymy, że znowu możemy państwa gościć. – Odwrócił się do Hyruma. – A także i pana, drogi młodzieńcze. Bardzo miło pana widzieć. Pana przełożony, pan Fowles, wkrótce się tu zjawi. Na obiad podamy pieczonego pstrąga i pieczone ziemniaki, potem odbędzie się koncert skrzypcowy panny Sunny Chen, która o godzinie dwudziestej zagra w sali koncertowej Sonatę Vinteuila. Jestem pewien, że się panu spodoba. – Skłonił głowę w stronę Elizabeth. – A jak wie panienka Somers, jutro po południu wystawiamy w naszym teatrze Pływające miasto Isfasheen, po czym odbędzie się wieczorny wykład o sztuce władania głosem, wygłoszony przez znanego brzuchomówcę pana Isaaca Igbinediona. Z pewnością nie chciałby pan opuścić żadnej z tych rzeczy.

– Jackson, zawsze wspaniale jest tutaj być – powiedział Hyrum. Wskazał na korytarz. – Jednak jeśli nie miałbyś nic przeciwko, chciałbym na jakiś czas udać się do biblioteki. Jest tam kilka książek, których potrzebuję na zajęcia w przyszłym tygodniu.

– Oczywiście – przytaknął Jackson. – Kolacja o osiemnastej trzydzieści.

Hyrum ukłonił się i uśmiechnął do pozostałych, a następnie ruszył w stronę korytarza.

– W takim razie do zobaczenia.

W gronie złożonym z Elizabeth i trzech mężczyzn zapadła niezręczna cisza, kiedy wszyscy czworo patrzyli na oddalającego się Hyruma. Dziewczynka czuła wyraźnie, że pan Wellington i pan Rajput niczego bardziej nie pragną jak powrotu do układanki.

Jackson odchrząknął.

– Drodzy panowie – oznajmił uspokajającym tonem – zakładając, że już odnaleźliście jeden fragment z pomocą panny Somers, jak mniemam, możecie zechcieć towarzyszyć swoim małżonkom oraz odpocząć przed kolacją. Puzzle będą czekały niezależnie od tego, kiedy panowie powrócą.

Pan Rajput wzruszył ramionami, spoglądając na pana Wellingtona.

– Może powinniśmy zastosować się do zaleceń tego dżentelmena. To przecież oczywiste, że nasza mała pomocniczka nie może tutaj pozostać, czyli nasze widoki na odniesienie sukcesów w to szare popołudnie są dosyć marne. Obaj wyszliśmy z wprawy. – Przetarł czoło. – A ja czuję się zmęczony.

Pan Wellington obrzucił spojrzeniem puzzle na stole, potarł podbródek i uśmiechnął się do Jacksona. Wziął głęboki wdech.

– Jak najbardziej masz rację – oznajmił. – Sądzę, że krótka przerwa nie będzie niczym złym. Ruszajmy zatem do pokojów! – Machnął na pana Rajputa, żeby szedł pierwszy, a następnie obaj ruszyli ku drzwiom windy. – Przygotujmy się do tego, żeby radować się naszą kolejną wizytą w hotelu Winterhouse. – Wcisnął guzik przyzywający windę, a potem odwrócił się do Jacksona oraz Elizabeth. – Do wieczora.

Pan Rajput pomachał apatycznie, gdy drzwi windy się rozsunęły.

– Zobaczymy się na kolacji, zakładając, że nic nam się nie stanie między tą a przyszłą chwilą.

– Proszę pana! – zawołał pan Wellington, kiedy wraz z towarzyszem wchodził do windy. – To jasne, że się z nimi zobaczymy. A zaraz potem wrócimy do naszej pracy nad...

Drzwi się zamknęły. Elizabeth wpatrywała się w nie w obawie, że obaj panowie mogliby jeszcze zmienić zdanie i powrócić. Spojrzała na Jacksona, który również patrzył na drzwi windy.

– Niewątpliwie wyglądali, jakby nie mogli doczekać się układania tych swoich puzzli – powiedziała.

– Podróż czasem potrafi oszołomić – stwierdził Jackson, unosząc brwi.

Rozejrzał się po lobby. Gdyby to było sobotnie popołudnie sprzed trzech miesięcy i trwał zawrotny pęd ku Bożemu Narodzeniu, znajdowałoby się tu wielu ludzi spieszących we wszystkich kierunkach: personel przygotowujący przyjęcia i koncerty, goście idący pojeździć na łyżwach albo napić się gorącej czekolady w sali zimowej. Gwar byłby taki jak na dworcu kolejowym w godzinach szczytu. Jednak teraz, w pochmurny dzień w połowie marca, gdy do Wielkanocy zostały tylko dwa tygodnie, Winterhouse było tak puste jak zazwyczaj, kiedy goście zajmują tylko połowę pokojów, a w ciche wieczory wyświetla się filmy lub organizuje kameralne koncerty. Elizabeth uwielbiała sezon świąteczny w Winterhouse, lecz uświadomiła sobie, że teraz, kiedy mieszka w hotelu, tak samo uwielbia te spokojniejsze tygodnie.

– Mówiłeś, że Norbridge chce się ze mną zobaczyć?

– Owszem, w obserwatorium o szesnastej.

Obserwatorium mieściło się na trzynastym piętrze – najwyższym – i tam właśnie Norbridge ustawił potężny teleskop w przeszklonym punkcie widokowym, żeby za dnia można było przyglądać się światu wokół Winterhouse, a nocami gwiazdom i planetom. W tym samym pomieszczeniu urządził swój gabinet, w którym zajmował się najważniejszymi sprawami hotelu.

– Jak sądzę – powiedział Jackson – pragnie porozmawiać o czymś związanym z Elaną.

Elizabeth poczuła, że przechodzi ja dreszcz. Elana. To właśnie w sylwestra, w mrocznym korytarzu pod hotelem Winterhouse, Elana Vesper doświadczyła okropnej tragedii. A w zasadzie to Elana Powter, jak już wiedziała Elizabeth. Elana, jej rówieśniczka, została wplątana przez swoich podłych rodziców w spisek mający sprowadzić z powrotem Gracellę w pełni jej nikczemnych sił. Gracella została pokonana wtedy, gdy Elizabeth postanowiła, i to zdecydowanie, wykorzystać swoje moce w dobrym celu i nie dzielić się nimi z Gracellą. Jednak podczas bitwy w krętych tunelach kopalni pod Winterhouse, w ostatnim akcie rozpaczy Gracella magicznie wyciągnęła z ciała Elany całe lata życia, na próżno usiłując ocalić siebie samą. Uczyniła Elanę tak słabą i pomarszczoną, jakby była dziewięćdziesięcioletnią staruszką. To był straszny i szokujący los, szczególnie że jak się okazało, Elana była jedynie niewinnym pionkiem w rękach swojej podłej rodziny. W istocie, kiedy już przeminęła groza sylwestra, rodzice oraz brat Elany zniknęli, pozostawiwszy ją całkiem samą.

Elizabeth bardzo źle się czuła z tym wszystkim. Uważała, że Elana cierpi znacznie bardziej, niż zasłużyła w związku ze swoim drobnym wkładem w intrygi rodziców. Jeżeli istniało cokolwiek, co można by dla niej uczynić, Elizabeth chciała się tego dowiedzieć. Miała pewność, że Norbridge uważa tak samo. Na razie Elana leżała w pokoju na czwartym piętrze, tak bardzo oszołomiona i pogrążona w smutku, że ciężko było określić, czy naprawdę w pełni zdaje sobie sprawę z tego, kim jest i co się jej przytrafiło. Czasem Elizabeth się zastanawiała, czy umysł Elany nie uległ już trwałemu otępieniu i czy jest dla niej jeszcze jakaś nadzieja.

– Czy coś się z nią stało? – zapytała.

– Sądzę, że chce porozmawiać z panienką i z Norbridge’em – powiedział Jackson. – Z tego, co zrozumiałem, wygląda na to, że jest z nią lepiej. Miejmy nadzieję, że dojdzie do siebie.

Te wieści bardzo zaskoczyły Elizabeth i bardzo ją ucieszyły.

– Cudownie to słyszeć. – Zerknęła na zegarek obok pulpitu. – Na pewno spotkam się z Norbridge’em o szesnastej.

– Oczywiście – oznajmił Jackson. Pokiwał głową i odwrócił się do swojego kontuaru, gdzie Sampson właśnie przeglądał jakieś dokumenty. Ruszył w tamtą stronę.

– Proszę się nie garbić! – zawołał. – To złe dla pleców i dla kręgosłupa. Prosto! Prosto!

Elizabeth miała właśnie pójść w stronę schodów, kiedy raz jeszcze przyjrzała się puzzlom i i uświadomiła sobie, że w niewytłumaczalny sposób ciągnie ją do tego, by dalej dopasowywać fragmenty, gdy tylko przydarzy się ku temu sposobność. Spojrzała na litery nieznanego języka, okalające wrota świątyni z obrazka. Pan Wellington powiedział jej kiedyś, że oznaczają „Wiara”. Dziewczynka spostrzegła, że zawsze, gdy na nie patrzy, czuje otuchę. Dotknęła tego słowa palcem, przesunęła po nich tak, jak gdyby wygładzała zagięcie papieru, a potem przyłożyła palec do swetra zaraz nad wisiorkiem, na którym wypisano ten sam wyraz po angielsku.

Przeszedł ją dreszcz, coś jak to uczucie, tyle że dziwnie chłodne i ostre. Zanim uświadomiła sobie, co właściwie robi, podniosła fragment układanki – niczym się niewyróżniający wycinek czystego błękitu – i przyjrzała mu się. Zerknęła przez ramię, czy aby Jackson, Sampson lub ktokolwiek inny jej nie widzi, a kiedy już miała pewność, że nie patrzą, schowała puzzla do kieszeni. Następne wzięła głęboki wdech i ruszyła w stronę klatki schodowej.

Właśnie ukradła jeden z trzydziestu pięciu tysięcy fragmentów układanki pana Wellingtona i pana Rajputa.

Pokój Elizabeth miał numer 301 i mieścił się na trzecim piętrze. Był w takim samym stopniu jasny i wesoły, jak ciemna i ponura była sypialnia w ruderze wujostwa w Drere. Gdyby wyobrazić sobie hotelowy pokój, gdzie wszystko jest ładnie poukładane i świeże, ale w którym ma się także wszystkie swoje rzeczy – książki na ogromnej dębowej półce, ubrania w komodzie z wiśniowego drewna, swoje plakaty na ścianie (psy husky ciągnące sanki, młody król Artur wydobywający miecz Ekskalibur z kamienia, okładka Króla złodziei, dziobak z Powrotu jałówek, czyli trzeciej części Wojen wołowych), a na suficie porozwieszane sznury świecidełek, małych flag i błyszczących światełek, to tak właśnie wyglądał pokój Elizabeth. Uwielbiała go i czasem ledwie wierzyła, że to wszystko należy do niej.

Najbardziej lubiła siadać na sofie, zapalać stojącą obok lampę ze szklanym kloszem i czytać całymi godzinami. A jeszcze lepiej, gdy zasłony w oknach były rozsunięte i widać było zaśnieżone niebo, jezioro Luna i góry, chociaż ciemna noc z półksiężycem była równie dobra. Drugie miejsce, zaraz po relaksowaniu się na sofie i czytaniu, przypadało przesiadywaniu przy małym biureczku obok łóżka, gdzie mozoliła się przy pracy domowej, rysowała obrazki albo dodawała kolejne pozycje do list ze swojego dziennika (najnowszymi były „Powody, dla których szkoła w Havenworth jest lepsza od gimnazjum w Drere”, „Najlepsze tegoroczne wykłady w Winterhouse”, „Piosenki, które chciałabym grać na gitarze, kiedy już nauczę się grać” oraz „Tatuaże, których sobie nie zrobię, chociaż przypuszczalnie w ogóle nie zrobię sobie tatuażu”). Odkryła, że przy własnym biurku bardzo łatwo jej się skupić. Bez wątpienia mniej rzeczy ją tam rozpraszało, niż gdy starała się odrobić pracę domową z matematyki w pokoju w Drere, gdzie przeszkadzały jej ryk telewizora ciotki (wielkiej fanki programów Katastrofalne kraksy i Pośmiejmy się z innych) albo wieczne utyskiwania wuja na jego pracę. Zamieszkanie w pokoju 301 hotelu Winterhouse stanowiło spełnienie marzeń.

Jednak tego popołudnia, kiedy po zamknięciu drzwi zdejmowała narciarskie ubranie, jej myśli zajmowało kilka spraw, których jeszcze trzy godziny temu nie było: przerażający widok obok kopalni, dziwne zachowanie mężczyzn przy stole z układanką, perspektywy dotyczące stanu zdrowia Elany, a najbardziej to, dlaczego zabrała fragment puzzli z lobby. Wyjęła go z kieszeni, położyła na biurku i przyjrzała mu się: niebieski, o zakrzywionych krawędziach i precyzyjnych łukach, takich samych jak w każdym kawałku puzzli, jaki kiedykolwiek widziała. Całkiem zwyczajny. Zdecydowanie niezwyczajna była natomiast trudność, jaką stanowiło opuszczenie lobby z nim w kieszeni. Elizabeth przypisywała ją silnemu poczuciu winy, chociaż odczuwała także pewien szczególny opór, jak gdyby coś delikatnie przyciągało ją z powrotem do stołu.

„Zaraz to odłożę z powrotem” – pomyślała, ignorując kwestię tego, co tak właściwie skłoniło ją do zabrania tego kawałka. Wrzuciła fragment puzzli do górnej szuflady biurka, wzięła szybki prysznic i znowu usiadła, żeby zabrać się za jedno ze swoich ulubionych zajęć sobotnich popołudni: logowanie się do nowego laptopa, który kupił jej Norbridge (i którego pozwalała sobie używać nie częściej niż pół godziny dziennie, trzy razy w tygodniu) oraz rozkoszowanie się lekturą maili przysyłanych przez jej najlepszego przyjaciela, Freddiego Knoxa.

Elizabeth uwielbiała pracować w bibliotece razem z Leoną. Zajmowała się tym co najmniej przez trzy popołudnia w tygodniu i zazwyczaj przez jeszcze jedno w weekend; lubiła też prowadzić w sobotnie poranki godzinne pokazy z camera obscura na trzynastym piętrze dla wszystkich zainteresowanych gości hotelu. Obiecała to Freddiemu tuż po tym, jak naprawił urządzenie. Odkryła także, iż uwielbia chodzić do szkoły w Havenworth, a nawet zaprzyjaźniła się tam z kilkorgiem dzieci. Jednak tym, czego wyczekiwała co najmniej tak samo jak każdej z owych rzeczy, była cotygodniowa wiadomość od Freddiego, z którym łączyły ją przygody przeżyte podczas dwóch ostatnich świąt Bożego Narodzenia. Freddie, razem ze swoimi rodzicami, miał ją odwiedzić na Wielkanoc, już za pięć dni.

Freddie był o rok starszy od Elizabeth. Jego niesamowicie bogaci rodzice bardziej niż synem interesowali się tym, co można kupić i dokąd można pojechać, zaś sam chłopak znajdował się na drugim planie. Przez ostatnie cztery lata, w okresie gdy większość rodzin czyni wszelkie starania, aby być razem, rodzice zostawiali go samego w Winterhouse. Freddiemu to odpowiadało. Pokochał hotel tak samo, jak pokochała go Elizabeth. Jedną z najważniejszych rzeczy, jakie Elizabeth lubiła u Freddiego, było to, że chociaż pochodził z bogatej rodziny, przez co mógłby zadzierać nosa, tak naprawdę okazał się miły i inteligentny, i bez cienia arogancji. Był również uzdolnionym wynalazcą, naprawił camera obscura i rok temu stworzył Odlotowy Orzechowy Opał ze sprasowanych skorupek orzechów włoskich. Dziewczynka przekonała się, że ma z Freddiem dużo wspólnego pod wieloma względami – szczególnie wrodzoną ciekawość oraz zamiłowanie do wszystkiego, co wiązało się z anagramami, szyframi, łamigłówkami i wszelkimi zabawami słownymi. Zostali dobrymi przyjaciółmi, chociaż tylko dwa razy spędzili ze sobą święta Bożego Narodzenia.

Kiedy włączyła laptopa, spojrzała przez odsłonięte okno. W blasku hotelowych latarni śnieg przedzierał się przez popołudniowy półmrok jak wirująca mgła na arktycznym wybrzeżu. Płatki były wszędzie, leciały gęsto i gwałtownie poprzez ciemniejące niebo. Wiatr uderzał o szybę, zaś Elizabeth opatuliła się swetrem i odwróciła do komputera, żeby przeczytać maila od Freddiego:

 

Moce łez, het z Bali! Hmm, to znaczy Czołem, Elizabeth (to tak na wypadek, gdybyś nie zrozumiała anagramu)! Mam nadzieję, że miniony tydzień był dla ciebie lepszy niż dla mnie. W poniedziałek zepsułem okulary. We wtorek tata miał mnie zabrać na mecz hokeja, ale powiedział, że nie może iść, dlatego posłał ze mną swojego szofera. Naprawdę było fajnie, Jacques to miły facet. Zjedliśmy mnóstwo prażonej kukurydzy, zjadłem też trzy lodowe sandwicze (tyle, że Albatrosy przegrały w rzutach karnych, co wcale nie było fajne). W każdym razie w tamten wtorek się przeziębiłem. Dobrze, że chociaż wczoraj mieliśmy wystawianie ocen na trymestr i dostałem same piątki. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. Tylko żartuję! (dobra, tak naprawdę to wcale nie żartuję, a przy okazji, to jak ci idzie w szkole?).

W ogóle jak tam idzie wszystkim w Winterhouse? Jak tam camera obscura? Czy przeczytałaś już sześć tysięcy książek z biblioteki, czy na razie tylko pięć tysięcy? Czy u Norbridge’a wszystko w porządku? A u Leony? I u wszystkich pozostałych? Cały czas trochę Ci zazdroszczę, że tam zamieszkałaś, ale też bardzo się z tego cieszę. Może dasz radę uprosić Norbridge’a, żeby pozwolił mi się tam wprowadzić. Taka mała aluzja! Zrób to, zrób! Musisz! (Proszę!)

Dobra, a ja dalej prowadzę własne poszukiwania i mam dla ciebie kilka nowości, będziesz zachwycona. Wszystko dlatego, że FRED> DRED> DREN> TREN> TREP> TRAP> TROP. Już wiesz, o co mi chodzi? Tak czy siak, dalej wczytywałem się w tę stronę o genealogii, o której ci opowiadałem, twojepochodzenie.com, żeby posprawdzać wszystkie powiązania między pomocnikami Gracelli. Oto, co już wiemy: Riley Ganger (albo, jak o nim myślę: „Facet Który Dawno Temu Stworzył Te Wszystkie Dziwaczne i Tajemnicze Rzeczy w Winterhouse, Przez Które Dostajemy Bzika”) był ojcem Ruthanny Sweth Granger, która wyszła za Monroe Hiemsa, ich synem był Marcus Hiems (dzięki któremu wiemy o Książce) i który w końcu ożenił się z córką Gracelli, Seleną Winters. Kuzynka Rileya, Jenora Sweth poślubiła faceta o nazwisku Peter Powter, a jego syn to Ernest Powter, który jest ojcem Rodneya i Elany. Powterowie są spokrewnieni z Seleną i właśnie dlatego wszyscy tak dużo wiedzą o Winterhouse. Ale jest jeszcze coś nowego, o czym właśnie się dowiedziałem! Peter Powter miał siostrę o imieniu Patricia i to właśnie ją znalazłaś w starej księdze gości! Wiesz, to jest ta pani, która przyjechała do Winterhouse z Rileyem Grangerem, kiedy był już starcem. Upiorne. A jakie ciekawe!

Znalazłem jeszcze coś. Szukałem czegoś na temat Metody Dredfortha, ale bez powodzenia. Jednak kilka dni temu trafiłem w internecie na stronę o nazwie Karmazynowy Skarabeusz. Nie wiem, kto ją zrobił, ale dużo jest na niej o magii. Tak czy siak, wkleję ci tutaj taki ważny fragment tekstu, żebyś też to sobie przeczytała:

 

Aleister Winters, szkocki szarlatan i złoczyńca, często powtarzał, że wraz z gronem swoich zwolenników odkrył sekret zachowania życia wiecznego przy pomocy rytuału o nazwie Metoda Dredfortha. Winters uważał, że dusze ludzkie potrafią oddzielać się od ciał i oczekiwać na ponowne połączenie, gdy tylko nastaną optymalne warunki. Winters twierdził jednak, że jeśli ciało ulegnie zniszczeniu, to „odłączona dusza” będzie musiała przejść wspomniany wyżej rytuał w przeddzień trzeciej pełni po fizycznej śmierci, bo inaczej także przepadnie na zawsze. Swoistym epilogiem kariery Wintersa jest to, że pisarz Damien Crowley, który uległ jego wpływowi w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku, podobno wyjawił tajemnice Metody Dredfortha w swojej nieopublikowanej powieści. Większość znawców tematu uważa jednak całą tę historię o Wintersie i Crowleyu za niewiele wartą.

 

Dziwne, co? Wychodzi na to, że to mąż Gracelli obmyślił ten magiczny rytuał, o którym próbowaliśmy się czegoś więcej dowiedzieć, a potem Damien opisał go w swojej książce! Zdecydowanie musimy o tym porozmawiać, kiedy tylko się z tobą zobaczę.

Dobra, już będę kończył. Aha, odłóż dla mnie kilka Flurszenów. Mam nadzieję, że rodzice nie zmienią znowu zdania w ostatniej chwili, tak jak zrobili w Boże Narodzenie. Ale nawet jeśli tak się stanie, zadbam o to, żeby mnie tutaj przysłali!

Do zobaczenia!

Freddie

PS Naprawdę, mam nadzieję, że Elana czuje się lepiej. Daj mi znać.

 

Rewelacje, o których napisał Freddie, bardzo poruszyły Elizabeth. Nazwę „Metoda Dredfortha” po raz pierwszy przeczytała w liście znalezionym w pokoju hotelowym Seleny Hiems w przedostatnie Boże Narodzenie, podpisanym po prostu „D”. Mimo że nie znała się na metodzie, co do której tam się odnoszono, to jasne było, że chodzi w niej o magiczne rozdzielenie duszy i ciała, aby zachować jedno i drugie, chociaż osłabione i w stanie zawieszenia. Elizabeth wciąż prowadziła w bibliotece intensywne poszukiwania, jednak nie zdołała już dowiedzieć się czegoś więcej na temat Metody Dredfortha.