Zacisze - Alicja Bukowska - ebook

Zacisze ebook

Alicja Bukowska

0,0

Opis

Kiedy wydaje się, że gorzej już być nie może, kiedy myślisz, że więcej nie jesteś w stanie udźwignąć. Właśnie wtedy w zaciszu serca pojawia się nadzieja. Nie gaś jej iskry. Spraw, by zapłonęła.

Zacisze pozwala oderwać się od pędzącego świata dwudziestego pierwszego wieku. Autorka przenosi Czytelnika w miejsce, w którym jedyne, co słychać za oknem to szum drzew i piękny śpiew ptaków. Bohaterami powieści są młodzi ludzie, których życie nie rozpieszcza. Ona - piękna, pracowita kobieta, doświadczona bólem i stratą bliskiej osoby. On - lekarz, który pracuje nie dla zapłaty, ale z poczucia misji. Za wyjątkiem przyjaźni łączy ich to, że w życiu nie mają nikogo więcej. Przyjaciele postanawiają oderwać się na chwilę od codzienności, więc wyruszają w podróż, po której już nic nie będzie takie jak dawniej.

Powieść skierowana jest do ludzi młodych, którzy stają w obliczu podjęcia trudnych życiowych decyzji. Książka daje nadzieję na to, że nigdy nie jest za późno, aby zmienić coś w życiu na lepsze. Trzeba tylko mieć odwagę, aby żyć dla drugiego człowieka. Może jesteś młodym rodzicem, którego przeraża codzienność? A może żyjesz w trudnym środowisku i nie widzisz perspektyw na przyszłość? Czy może jesteś człowiekiem, który nie ma już siły walczyć? Może kochasz swoje życie i marzysz jedynie o tym, żeby nic się w nim nie zmieniło? Mam nadzieję, że Zacisze pomoże Ci odnaleźć pokój, albo zmotywuje Cię do zmiany na lepsze. Kto wie? Może warto spróbować?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 212

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Co­py­ri­ght © by Ali­cja Bu­kow­ska

Re­dak­cja i ko­rekta:

Ka­ta­rzyna Wró­bel

Kon­cep­cja okładki:

Ali­cja Bu­kow­ska

Opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki:

Stu­dio Gra­fpa, www.gra­fpa.pl

Skład i ła­ma­nie:

Stu­dio Gra­fpa, www.gra­fpa.pl

Zdję­cie au­torki:

Krzysz­tof Ko­mo­row­ski

ISBN: 978-83-966241-1-6

Wy­da­nie I, 2022

Dla tych, któ­rzy szu­kają w ży­ciu cze­goś wię­cejniż wła­snego kom­fortu.

Dla tych, dla któ­rych ży­cie zdaje się być za trudne.

Dla mo­ich Ro­dzi­ców, któ­rzy za­wsze mnie wspie­rają.

Dla Ro­dziny, z którą żadna inna nie może się rów­nać.

Dla męża, który jest wspa­nia­łym czło­wie­kiem.

I dla Do­mi­niki, która na pewno nie ma pod ręką chu­s­te­czek.Mogą się przy­dać.

Roz­dział 1

Kiedy świat się za­trzy­mał

Wy­cho­dząc z domu, miała na so­bie to, co zwy­kle: lnianą suk­nię wią­zaną sznur­kiem na piersi, po­roz­dzie­raną de­li­kat­nie tu i ów­dzie, oraz zdarte buty – pre­zent od ojca – nie­gdyś przy­po­mi­na­jące te, które no­szą damy w mie­ście, dziś – od­zwier­cie­dle­nie prze­pra­co­wa­nych lat.

Wy­szła nie tyle po to, żeby na­rwać le­śnych owo­ców, lecz przede wszyst­kim, by za­czerp­nąć rześ­kiego, po­ran­nego po­wie­trza i pierw­szych pro­mieni słońca, które wła­śnie bu­dziło się do ży­cia. Chłodny wiatr ko­ły­sał lekko jej lo­kami, przy­po­mi­na­jąc o tym, że to ostat­nie dni lata. Być może cie­płe dni staną się je­dy­nie mi­łym wspo­mnie­niem. Wśród lekko ko­ły­szą­cych się na wie­trze drzew roz­le­gało się ćwier­ka­nie pta­ków, które echem od­bi­jało się po­mię­dzy li­śćmi. W le­sie uno­siła się woń so­czy­stych owo­ców, mchu, a także cze­goś, czego nie po­tra­fiła na­zwać. Miała wra­że­nie, że wiatr po­ru­sza­jący sub­tel­nie ko­ro­nami drzew ma swój wła­sny, le­śny za­pach. Uwiel­biała go.

W taki dzień jak ten, bę­dąc na le­śnej ścieżce, miała ochotę zrzu­cić su­kienkę, aby pro­mie­nie słońca otu­lały każdy cen­ty­metr jej ciała. Za­wsze lu­biła słońce. Lu­biła? Ko­chała! A odro­bina sza­leń­stwa, bądź co bądź, też by jej nie za­szko­dziła. Mo­głaby spę­dzać w le­sie całe dni i roz­ko­szo­wać się każdą chwilą, gdyby tylko mo­gła so­bie na to po­zwo­lić.

Dziew­czyna wy­sta­wiała twarz w stronę słońca, a jej błę­kitne oczy aż błysz­czały od bla­sku zło­tych pro­mieni.

Mi­ja­jąc ko­lejne za­ka­marki lasu, uświa­do­miła so­bie, że od wielu dni nie wi­działa się z Pio­trem. Tę­sk­niła za nim. Był nie tylko jej przy­ja­cie­lem, ale przede wszyst­kim czło­wie­kiem, który w każ­dych oko­licz­no­ściach po­tra­fił ją zro­zu­mieć. Przy­jaź­nili się od dziecka i za­wsze byli jak brat i sio­stra. Ale nie z tych, któ­rzy się kłócą i wy­ry­wają so­bie włosy w cza­sie kłótni, lecz z ta­kich, co od­da­liby wszystko, aby to dru­gie za­znało wię­cej szczę­ścia. Chcia­łaby móc z nim te­raz po­roz­ma­wiać, po­śmiać się albo po­mil­czeć. Sama nie wie­działa, czego tak na­prawdę jej te­raz bra­ko­wało.

Z Pio­trem czę­sto spa­ce­ro­wali i roz­ma­wiali o wszyst­kim, co tylko przy­szło im do głowy. Piotr opo­wia­dał wy­szu­kane hi­sto­rie, któ­rych do­świad­czył w cza­sie swo­ich po­dróży, albo po pro­stu sy­pał żar­tami, któ­rych miał w swoim re­per­tu­arze tak wiele, że Iza­bela nie mo­gła prze­stać się dzi­wić, że w jed­nej gło­wie można tyle zmie­ścić. Tak… Uwiel­biała to, że za­wsze był bar­dzo ga­da­tliwy i lu­bił się dzie­lić swo­imi prze­my­śle­niami. Cza­sami mó­wił tak dużo, że mu­siała go uci­szać i uświa­do­mić mu, że nie ma ochoty ko­lejny raz słu­chać o otwar­tych ra­nach, skut­kach go­rączki czy ro­dza­jach aler­gii.

Idąc sa­mot­nie przez las, za­tę­sk­niła za to­wa­rzy­stwem przy­ja­ciela. Tę­sk­niła nie tylko za nim, ale rów­nież za roz­mową pełną żar­tów i luź­nych roz­my­ślań. Tę­sk­niła za uda­wa­niem, że śmie­szy ją po raz setny ten sam żart. Bra­ko­wało jej chwil, w któ­rych Piotr opo­wia­dał z prze­ję­ciem hi­sto­rie, a ona uda­wała, że go słu­cha, choć tak na­prawdę za­sta­na­wiała się in­ten­syw­nie nad tym, jaki sens ma ist­nie­nie szy­szek na drze­wach lub nad czymś rów­nie waż­nym.

Ile czasu mi­nęło, od kiedy wy­je­chał? Mie­siąc? Pół roku? Za­le­d­wie kilka dni? Kiedy Piotr wy­jeż­dżał, w jej ży­ciu było ci­cho. Za ci­cho.

Prze­mie­rzała ko­lejne ścieżki usłane mchem i ga­łąz­kami drzew. Po­grą­żyła się w roz­my­śla­niach, które do­pro­wa­dziły do tego, że ko­bieta po­czuła coś na kształt żalu. Żalu do naj­bliż­szego przy­ja­ciela. Zbyt czę­sto zo­sta­wiał ją na dłu­gie ty­go­dnie. Wie­działa jed­nak, że jego wy­jazdy są ko­niecz­no­ścią. I chwilę po tym, jak skar­ciła go w my­ślach, zdała so­bie sprawę z tego, że nie tylko w Za­ci­szu po­trzebny jest le­karz. Dla Iza­beli było ja­sne, że nie ma nic cen­niej­szego od ra­to­wa­nia ży­cia. A Piotr ura­to­wał już nie­jedno ist­nie­nie. To naj­lep­szy le­karz, ja­kiego wi­działa wio­ska, a także oko­liczne mia­sta. Za każ­dym ra­zem przed swoim wy­jaz­dem zo­sta­wiał miesz­kań­com nie­zbędne le­kar­stwa i zioła. Udzie­lał cho­rym od­po­wied­nich in­struk­cji, co ro­bić na wy­pa­dek, gdyby… Nie po­zwo­liłby na to, żeby ktoś ucier­piał przez jego za­nie­dba­nie. Piotr był do­brym czło­wie­kiem, ale jego nie­obec­ność spra­wiła, że Iza­bela po­czuła się… sa­motna?

Po­my­ślała, że to nie­moż­liwe, aby czuć sa­mot­ność, kiedy ma się w ży­ciu osoby, które aż pro­mie­niują mi­ło­ścią do niej. A jed­nak.

Za­ci­sze to wio­ska, w któ­rej wszy­scy byli so­bie bli­scy, wręcz nie­roz­łączni, jak ro­dzina. Miej­sce nie­zwy­kłej ser­decz­no­ści i przy­jaźni. Go­spo­dar­stwa pełne były zwie­rząt, któ­rych obec­ność za­pew­niała po­ży­wie­nie. Z la­sem gra­ni­czyły pola upra­wiane przez tu­tej­szych rol­ni­ków. Drew­niane domy, las i pola, ot, nic nie­zwy­kłego. A jed­nak ser­decz­ność lu­dzi i ich re­la­cje spra­wiały, że Za­ci­sze stało się jed­nym z naj­pięk­niej­szych miejsc, w któ­rych można miesz­kać. Wio­ska stała od­da­lona od mia­sta o za­le­d­wie go­dzinę drogi wo­zem, co uła­twiało kupno naj­po­trzeb­niej­szych to­wa­rów, nie­do­stęp­nych na miej­scu.

Chata Iza­beli była nie­wielka. Mie­ściło się w niej po­miesz­cze­nie słu­żące za sy­pial­nię Iza­beli i kuch­nię jed­no­cze­śnie. Po le­wej stro­nie stał mały stół, a także kilka sza­fek ze skrzy­pią­cymi drzwicz­kami. W rogu po­koju do­strzec można było piec. Do tego po­koju przy­le­gało dru­gie, mniej­sze po­miesz­cze­nie. W ma­lut­kim po­koju znaj­do­wało się łóżko oraz stare pia­nino, które Iza­bela uwa­żała za praw­dziwy skarb.

Z ze­wnątrz dom Iza­beli przy­po­mi­nał po­zo­stałe chaty sto­jące w Za­ci­szu. Oto­czony był pło­tem, który lata świet­no­ści miał już dawno za sobą. Za do­mem znaj­do­wała się prze­strzeń po­ro­śnięta wy­soką trawą. Te­raz nieco wyż­szą niż za­zwy­czaj.

Kiedy Iza­bela otwo­rzyła drzwi chaty, uj­rzała swoją są­siadkę, pa­nią Ja­godę, która wła­śnie za­pa­rzyła zioła dla sie­bie oraz Ewy, mamy Iza­beli. Są­siadka czę­sto przy­cho­dziła po­móc dziew­czy­nie w opiece nad mamą. Nie­kiedy sprzą­tała dom, cza­sem coś ugo­to­wała, a jesz­cze in­nym ra­zem po pro­stu sie­działa w ci­szy przy łóżku swej przy­ja­ciółki.

Iza­bela miesz­kała tylko z mamą. Ewa była je­dyną osobą, do któ­rej dziew­czyna mo­gła się ode­zwać, kiedy Piotr wy­jeż­dżał. Jed­nak bez wza­jem­no­ści. Za­wsze, kiedy Iza­bela śmiała się i roz­my­ślała gło­śno w to­wa­rzy­stwie Pio­tra, ża­ło­wała, że nie może usły­szeć kilku słów od wła­snej mamy.

Kiedy pani Ja­goda uj­rzała Iza­belę, uśmiech­nęła się ser­decz­nie i się­gnęła po do­dat­kowy ku­bek.

– Jak ci mi­nął spa­cer, Iza­belo? – Dziew­czyna usły­szała głos ko­bie­cinki, która trak­to­wała dziew­czynę jak wła­sną córkę.

– W po­rządku. Po­goda jest nie­sa­mo­wita, a las jak zwy­kle prze­piękny. – Nie chciała zdra­dzać, jak pu­sty wy­da­wał jej się las tego ranka. Była w nim tylko ona, Iza­bela i jej roz­my­śla­nia. Ani Pio­tra. Ani mamy. Tylko ona. Nie chciała obar­czać pani Ja­gody swo­imi zmar­twie­niami. – Jak się czuje mama?

– Przed chwilą za­snęła. Go­rączka nie wzra­sta, to naj­waż­niej­sze.

– Do­brze, że za­snęła. Za­wsze mi po­wta­rzała, że sen to zdro­wie. A, je­śli cho­dzi o zdro­wie, na­rwa­łam nieco ma­lin na cia­sto, mama je uwiel­bia – mó­wiła Iza­bela, wy­cią­ga­jąc owoce z wi­kli­no­wego ko­sza. – Szkoda, że już nie może go­to­wać. Za­wsze przy­rzą­dzała wy­śmie­nite po­trawy. Czu­łam, że roz­piesz­cza mnie prze­pysz­nymi obia­dami, a po­tem oka­zy­wało się, że de­ser był jesz­cze smacz­niej­szy. Te­raz, kiedy na nią pa­trzę, przy­po­mi­nam so­bie, ja­kie by­ły­śmy szczę­śliwe jesz­cze kilka mie­sięcy temu. – Dziew­czyna spoj­rzała na śpiącą mamę. – Wszystko było ta­kie pro­ste, zwy­czajne, za­nim za­cho­ro­wała. To zna­czy, te­raz też je­ste­śmy szczę­śliwe, ale w inny spo­sób. – Iza­bela przy­mknęła oczy, aby wy­raź­niej uj­rzeć wspo­mnie­nia let­nich dni, kiedy bie­gały z mamą boso po le­sie, choć Ewa czę­sto się opie­rała, mó­wiła, że można się ska­le­czyć w stopy. Za­wsze jed­nak ar­gu­menty Iza­beli zwy­cię­żały. Tłu­ma­czyła Ewie, że nogi cza­sem mu­szą od­po­cząć od bu­tów, upie­rała się, że stopy także mają prawo do wol­no­ści i wy­gody, choćby na chwilę na­leży je wy­pu­ścić z wię­zie­nia. – Te­raz to ja mu­szę się na­prawdę sta­rać, żeby choć tro­chę moje po­trawy do­rów­ny­wały sma­kiem tym ma­mi­nym. Jesz­cze tak wielu rze­czy nie zdą­żyła mi po­wie­dzieć.

– Ko­chana Iza­belo, my­ślę, że Ewa jest z cie­bie dumna i gdyby mo­gła, mó­wi­łaby ci o tym każ­dego dnia. – Ja­goda po­pa­trzyła czule na młodą dziew­czynę i uści­snęła ser­decz­nie jej dłoń.

Iza­bela była wdzięczna są­siadce, że po­święca jej tyle czasu. Po­trze­bo­wała te­raz ko­goś, kto wy­słu­cha jej gło­śno wy­po­wia­da­nych my­śli.

– Może i ma pani ra­cję, pani Ja­godo. Pani jak coś po­wie, to od razu lżej czło­wie­kowi i tak ja­koś cie­plej na sercu.

– Ano i do­brze, bo jak ty się uśmie­chasz, to cały świat się uśmie­cha. Za­pa­mię­taj te słowa, ko­cha­nie.

Dziew­czyna po­gła­skała de­li­kat­nie po­li­czek mamy i uca­ło­wała jej czoło. Bar­dzo cie­płe czoło. Go­rączka nie opusz­czała Ewy od kilku dni. Iza­bela wie­działa, że to zły znak, ale nic nie mo­gła na to po­ra­dzić.

Za­nim Piotr wy­je­chał, ostrze­gał Iza­belę, że stan zdro­wia Ewy praw­do­po­dob­nie bę­dzie się po­gar­szał z dnia na dzień. Bar­dzo prze­pra­szał dziew­czynę, że nie może zo­stać w Za­ci­szu. Obo­wiązki w mie­ście czę­sto ni­we­czyły plany męż­czy­zny. Swój na­gły wy­jazd tłu­ma­czył ja­kąś nową cho­robą w po­bli­skim mie­ście. Piotr był przy Ewie od po­czątku jej cho­roby i opie­ko­wał się nią. Nie po­tra­fił jed­nak po­sta­wić jed­no­znacz­nej dia­gnozy. Cho­roba Ewy po­zo­sta­wała dla le­ka­rza ta­jem­nicą.

– Już je­stem, mamo. – Iza­bela uśmiech­nęła się do ko­biety i po­dała ku­bek z go­rą­cym na­po­jem. – Na­pij się tro­chę, mu­sisz mieć dużo siły.

Kiedy mama od­wza­jem­niła uśmiech, Iza­beli zro­biło się cie­plej na sercu.

– Dzi­siaj bę­dzie twoje ulu­bione cia­sto, ma­li­nowe. – Ewa uśmiech­nęła się jesz­cze sze­rzej.

Od kiedy cho­rób­sko do­pa­dło Ewę, a było to pra­wie pół roku temu, Iza­bela nie ro­biła nic in­nego, tylko opie­ko­wała się nią. Mimo mło­dego wieku przez te ostat­nie mie­siące Iza­bela po­sta­rzała się o kilka ład­nych lat. Oczy stały się smut­niej­sze, zmę­czone, dło­nie szorst­kie i po­zdzie­rane od co­dzien­nych prac. Ca­łymi dniami go­to­wała, sprzą­tała, myła i ro­biła wszystko, aby ma­mie ni­czego nie bra­ko­wało. Dla Iza­beli tro­ska o nią była waż­niej­sza niż tro­ska o sie­bie. Czę­sto z po­mocą przy­cho­dził Piotr, pani Ja­goda albo jedna z ko­le­ża­nek mamy. Cała wio­ska czuła się zo­bo­wią­zana, aby choć drob­nym ge­stem wspo­móc Iza­belę w opiece nad Ewą.

Ewa cza­sami pro­siła, po­ka­zu­jąc pal­cem na stare pia­nino sto­jące w ką­cie po­koju, aby córka za­grała dla niej utwór. Tak stało się i tym ra­zem. Ewa wska­zała in­stru­ment, po czym uśmiech­nęła się sze­roko, pa­trząc na córkę.

Pia­nino stało w domu, od kiedy Iza­bela sięga pa­mię­cią. Jej zmarły oj­ciec był sza­no­wa­nym pia­ni­stą. Kon­cer­to­wał w mie­ście, dla­tego pra­wie w ogóle się nie wi­dy­wali. Mu­zyk uwa­żał, że w wio­sce, jak on to okre­ślał, „mar­no­wałby się jego ta­lent”. Za­ra­biał sporo dzięki kon­cer­tom, lecz do domu nie przy­wo­ził wiele. Sły­nął z hoj­no­ści i do­broci serca. To, co za­ro­bił, roz­da­wał bie­do­cie miej­skiej, ku­po­wał na targu je­dze­nie i da­wał je że­brzą­cym dzie­ciom, któ­rych nie bra­ko­wało na miej­skich uli­cach. Do­piero po wy­kar­mie­niu nę­dza­rzy wra­cał do domu. Ewa była z tego po­wodu bar­dzo dumna. Wie­działa, że są osoby, które po­trze­bują pie­nię­dzy bar­dziej niż oni, i po­dzi­wiała męża, który rów­nież to do­strze­gał.

Ro­dzi­nie Iza­beli nie prze­szka­dzało skromne ży­cie, na­wet ze świa­do­mo­ścią, że mo­gliby żyć w znacz­nie lep­szych wa­run­kach. Mąż Ewy ni­gdy jed­nak nie do­pu­ścił do tego, aby Iza­beli cze­go­kol­wiek bra­ko­wało. Trosz­czył się o ro­dzinę ca­łym ser­cem. Żyli skrom­nie, ale ich serca były bo­gate w mi­łość, którą uwa­żali za naj­wyż­szą war­tość.

Pia­nino nie było w kraju po­pu­lar­nym in­stru­men­tem, dla­tego Iza­bela cie­szyła się, że tak nie­zwy­kły przed­miot znaj­duje się w jej domu. Ten godny po­dziwu in­stru­ment tato Iza­beli otrzy­mał nie­gdyś od za­rządcy mia­sta w za­mian za liczne wy­stą­pie­nia, które do­da­wały mia­stu kunsztu i ele­gan­cji.

Trzeba przy­znać, że mu­zyka od­wra­cała na chwilę uwagę od smrodu pa­nu­ją­cego na uli­cach, nę­dza­rzy, któ­rzy ję­czeli dłu­gimi go­dzi­nami, tu­ła­jąc się mię­dzy bu­dyn­kami, oraz od wszech­obec­nych cho­rób. Lu­dzie lu­bili na chwilę za­po­mi­nać o rze­czy­wi­sto­ści, a oj­ciec Iza­beli był tym, który się do tego przy­czy­niał.

Od czasu, kiedy oj­ciec zmarł na grypę, któ­rej na­ba­wił się w cza­sie jed­nej z tras kon­cer­to­wych, Iza­bela przy­gry­wała ma­mie na pia­ni­nie. Gdy grała, mo­gła cho­ciaż na chwilę za­po­mnieć o wszyst­kich trud­no­ściach i tro­skach, które nie­ustan­nie jej to­wa­rzy­szyły. Grała nie tylko dla sie­bie, ale przede wszyst­kim dla mamy.

Dla sie­bie Iza­bela nie ro­biła pra­wie nic. Za­wsze kie­ro­wała się tym, czego po­trze­bo­wała Ewa. Nie­kiedy jed­nak mło­dej dziew­czy­nie bra­ko­wało odro­biny sza­lo­nych przy­gód. Tę­sk­niła za bez­tro­skimi cza­sami, w któ­rych wszystko było aż nie­moż­li­wie pro­ste. Młoda dziew­czyna wie­działa, że w ży­ciu nie cho­dzi tylko o przy­jem­no­ści, lecz o tro­skę o dru­giego czło­wieka. Ży­cie ją tego na­uczyło.

Iza­bela, mimo trud­nych do­świad­czeń, czuła, że jest szczę­śliwa, po­nie­waż miała wspa­niałą mamę, któ­rej za­wdzię­czała wszystko. Gdy Ewa była zdrowa, za­wsze spę­dzały ze sobą całe dni i noce. Iza­bela uwiel­biała wtu­lać się w ra­miona mamy, które za­wsze były otwarte, by przy­jąć ją z ra­do­ścią. Ko­biety ni­gdy nie prze­stały być naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami. Iza­bela była wszyst­kim dla Ewy, a Ewa wszyst­kim dla Iza­beli. Ta re­la­cja miała się ni­gdy nie zmie­nić, bo ta mi­łość była nie­ro­ze­rwalna. Nic, na­wet cho­roba, nie mo­gły za­brać tego, co obie zbu­do­wały przez lata.

– To może ja już pójdę. Zo­ba­czę, co tym ra­zem na­wy­my­ślały moje dzie­ciaki. Dia­bły jedne. Te małe cho­lery pew­nie znowu wy­wró­ciły dom do góry no­gami. – Pani Ja­goda za­wsze skar­żyła się na swoje dzieci, ale mimo tych skarg ko­chała je nad ży­cie. Cho­ciaż z na­tury była ła­godną osobą, dzieci na­prawdę po­tra­fiły wy­pro­wa­dzić ją z rów­no­wagi. – Przyjdę ju­tro z sa­mego rana, żeby po­móc ci, Iza­belo, w po­rząd­kach. Może uda ci się od­po­cząć cho­ciaż przez mo­ment. Do wi­dze­nia. Do zo­ba­cze­nia, Ewo. – Mama Iza­beli po­pa­trzyła scho­ro­wa­nymi oczami na wy­cho­dzącą są­siadkę.

– Co tym ra­zem chcia­ła­byś usły­szeć? – Iza­bela po­pa­trzyła ma­mie w oczy i już wszystko wie­działa. – No tak, oczy­wi­ście.

Je­śli czy­ta­nie w my­ślach jest moż­liwe, Iza­bela była w tym mi­strzy­nią. Za­wsze wie­działa, co sprawi ma­mie naj­więk­szą przy­jem­ność.

Dziew­czyna przy­su­nęła ta­bo­ret bli­żej pia­nina, po­pra­wiła włosy, aby ża­den nie­sforny ko­smyk nie prze­szka­dzał jej w ode­gra­niu kon­certu dla mamy. Kiedy Ewa usły­szała pierw­sze dźwięki me­lo­dii, przy­mknęła oczy, aby jesz­cze le­piej sku­pić się na tej wspa­nia­łej mu­zyce, którą jej córka two­rzyła je­dy­nie dla niej. Star­sza ko­bieta po­ru­szyła się nie­znacz­nie, aby po­pra­wić się na po­duszce. Le­d­wie miała siłę, aby pod­nieść głowę, by le­piej uj­rzeć gra­jącą córkę.

Iza­bela czuła się taka speł­niona, mo­gąc grać dla mamy. Wie­działa, że Ewa uwiel­bia słu­chać dźwię­ków tego in­stru­mentu. Dziew­czyna prze­su­wała palce z kla­wi­sza na kla­wisz, a Ewa, jak za­wsze, wzru­szyła się, sły­sząc zna­jomą me­lo­dię, którą skom­po­no­wał jej mąż.

Iza­bela wkła­dała w grę całe serce. Kiedy skoń­czyła utwór, wpa­try­wała się jesz­cze przez mo­ment w swoje dło­nie, gła­dzące bez­dź­więcz­nie kla­wi­sze. To taki zwy­czaj, który Iza­bela odzie­dzi­czyła po ojcu. Głasz­cząc kla­wi­sze, sza­no­wała piękno mu­zyki, która wy­do­by­wała się z tego nie­zwy­kłego in­stru­mentu jesz­cze przed chwilą. Kiedy pa­trzyła na swoje dło­nie, zdała so­bie sprawę, że nie sły­szy dru­giego od­de­chu – od­de­chu, który ostat­nimi czasy był wy­jąt­kowo gło­śny, wręcz char­czący. Po­my­ślała, że to nie­by­wałe, aby od­dech mamy w końcu się uspo­koił.

Nie­by­wałe, a może… nie­moż­liwe.

Szybko od­wró­ciła się w stronę łóżka Ewy i pod­bie­gła do niego.

– Mamo? – Nic. Żad­nej od­po­wie­dzi. – Mamo!

Świat Iza­beli się za­trzy­mał.

Mi­nęła długa chwila, po niej ko­lejna. Po nich na­stępna. Wciąż nic.

Iza­bela przy­ło­żyła drżącą dłoń do roz­grza­nego czoła mamy i prze­ra­ziła się. Czoło Ewy jesz­cze ni­gdy nie było ta­kie go­rące! Iza­bela co prawda ro­biła ma­mie zimne okłady, we­dług wska­zó­wek Pio­tra, ale one nie zbi­jały go­rączki, spra­wiały je­dy­nie, że tem­pe­ra­tura nie ro­sła.

– Mamo, po­słu­chaj. Mu­sisz od­dy­chać, ro­zu­miesz? Mu­sisz! Stra­ci­łam ojca, nie mogę stra­cić i cie­bie. Mamo…

W tym mo­men­cie otwo­rzyły się drzwi chaty. Iza­bela prędko od­wró­ciła głowę, aby zo­ba­czyć, kto wcho­dzi do domu. Kiedy do­strze­gła zna­jomą twarz, po­czuła ogromną ulgę. Piotr. Wró­cił wcze­śniej z mia­sta. Gdyby był choć mi­nutę wcze­śniej, może zdo­łałby…

W gło­wie Iza­beli kłę­biły się my­śli. Może jesz­cze nie jest za późno? Może Piotr zdoła coś zro­bić, ura­to­wać Ewę?

Wi­dok, który za­stał młody męż­czy­zna, prze­ra­ził go nie­zwy­kle. Zo­ba­czył czer­woną, roz­grzaną twarz Ewy i Iza­belę, z któ­rej jakby od­pły­nęło ży­cie. Tak też się w pew­nym sen­sie stało. Ewa była dla dziew­czyny ca­łym ży­ciem.

– Pio­trze, zrób coś – ode­zwała się z na­dzieją w gło­sie.

Męż­czy­zna pod­biegł do łóżka star­szej ko­biety, spraw­dził dło­nią tem­pe­ra­turę i… za­marł. Czoło Ewy było ta­kie go­rące, że po­czuł dreszcz na ca­łym ciele.

Spraw­dził puls.

Nic.

Przy­ło­żył po­li­czek do piersi Ewy.

Nic. Żad­nego ru­chu. Żad­nego od­de­chu. Po pro­stu nic.

– Iza­belo…

Dziew­czyna spoj­rzała w jego przy­mru­żone oczy i już wie­działa wszystko. Wie­działa, że mama ni­gdy już nie po­prosi, aby Iza­bela za­grała ko­lejny utwór. Nie uj­rzy już tego nie­sa­mo­wi­tego uśmie­chu, dzięki któ­remu świat sta­wał się pięk­niej­szy. Nie chwyci cie­płej dłoni mamy, którą za­wsze gła­skała przed za­śnię­ciem.

– Nie… – Iza­bela miała oczy pełne łez. A Piotr jesz­cze ni­gdy nie czuł ta­kiej pustki w sercu.

Piotr przy­tu­lił pła­czącą przy­ja­ciółkę i stali tak przez mo­ment bez naj­mniej­szego ru­chu. Scho­wał drobne ciało Iza­beli w swo­ich sze­ro­kich ra­mio­nach. Na jego po­liczki wy­pły­nęły łzy.

– Chcę zo­stać sama. – Iza­bela mó­wiła bar­dzo ci­chym, le­d­wie sły­szal­nym gło­sem.

– Iza­belo, tak mi przy­kro. – Chwy­cił przy­ja­ciółkę za dłoń. – Wie­rzę, że twoja mama już nie cierpi, że jest w lep­szym miej­scu. Te­raz jest jej le­piej… – Wie­rzył głę­boko w te słowa, które z tru­dem prze­szły mu przez gar­dło, jed­nak nie po­tra­fił po­wstrzy­mać łez, które na­pły­nęły mu do oczu. Wraz ze stratą Ewy utra­cił nie tylko ko­lejną pa­cjentkę, ale także cząstkę swo­jego ży­cia. Cząstkę Iza­beli.

– Zo­staw nas, pro­szę – po­wie­działa dziew­czyna drżą­cym gło­sem.

Piotr z tru­dem udał się w stronę wyj­ścia. Jed­nak za­nim prze­kro­czył próg, obej­rzał się za sie­bie, aby spoj­rzeć na Ewę, i po raz ostatni uśmiech­nął się do niej ser­decz­nie, jak miał w zwy­czaju że­gnać się z nią za­wsze, kiedy wy­cho­dził z jej domu.

Iza­bela opa­dła na łóżko, na któ­rym ciało Ewy wy­da­wało się jesz­cze szczu­plej­sze i kru­che niż za­zwy­czaj. Przy­sia­dła na brzegu i scho­wała dłoń Ewy w swo­jej drżą­cej dłoni. Sie­działa tak dłuż­szy czas, pró­bu­jąc zna­leźć od­po­wied­nie słowa.

Chciała po­wie­dzieć ma­mie, jak bar­dzo ją ko­cha i za­wsze bę­dzie ko­chać. Chciała po­dzię­ko­wać za to, jak wspa­niale było żyć z kimś ta­kim u boku. Chciała po­wie­dzieć ma­mie, że pa­mięta jej głos. Tak! Pa­mię­tała jej głos, choć już od mie­sięcy go nie sły­szała. Przy­po­mi­nała so­bie jej głos każ­dego dnia. Chciała prze­pro­sić za wszystko, czym ją kie­dy­kol­wiek zra­niła. Jed­nak nie po­tra­fiła. Nie umiała zdo­być się na ani jedno słowo. Pa­trzyła je­dy­nie na mamę i czuła, że ona i tak wszystko wie, wszystko ro­zu­mie. Ta ci­sza zbli­żyła je do sie­bie ten ostatni raz.

– O Matko Święta. Wszy­scy Święci! – Pani Ja­goda sta­nęła w drzwiach chaty z Pio­trem u boku. – Moja ko­chana Ewu­nia! Moja Ewu­nia!

– Iza­belo? – Tym ra­zem dziew­czyna usły­szała głos Pio­tra. – Iz… na prawdę mi przy­kro.

Piotr, pa­trząc w oczy przy­ja­ciółki, uj­rzał tylko jedno – pustkę.

Roz­dział 2

Uwol­nić się od prze­szło­ści

– Mo­żesz za­grać ten utwór jesz­cze raz? – za­py­tał Piotr, sto­jąc nad sie­dzącą przy pia­ni­nie Iza­belą. Przy­glą­dał się jej od ja­kie­goś czasu. Stał w drzwiach po­koju. Nie usły­szała, kiedy wszedł do jej domu.

– Mogę, ale pod jed­nym wa­run­kiem. – Od­wró­ciła się w stronę męż­czy­zny i uśmiech­nęła się sze­roko, od­sła­nia­jąc zęby. – Zro­bisz mi her­batę. Ale nie taką zwy­kłą, tylko z ma­li­nami i cu­krem. Co ty na to? Zna­czy… nie, że­byś mógł za­pro­te­sto­wać.

– Gdzież­bym śmiał! Prze­cież wiesz, że dla cie­bie wszystko. Za mo­ment wra­cam. – Od­wró­cił się na pię­cie i znik­nął w kuchni.

Piotr do­star­czył Iza­beli za­pas her­baty i cu­kru, więc te­raz z dumą mógł przy­rzą­dzać przy­ja­ciółce roz­grze­wa­jący na­pój.

Kiedy wró­cił do po­koju, niósł dwa duże kubki. Je­den po­sta­wił na nie­wiel­kim sto­liku tuż obok pia­nina, a drugi na­dal trzy­mał w dłoni. Upił łyk go­rą­cego na­poju.

Dawne wy­rzuty i żale wo­bec Pio­tra zo­sta­wiła już za sobą. Choć za­jęło jej to sporo czasu, prze­pro­siła przy­ja­ciela za żal, który do niego czuła z po­wodu tego, że zo­sta­wiał ją samą. On, nic nie mó­wiąc, przy­tu­lił ją wtedy z ca­łych sił, a z jej oczu wy­pły­nęły łzy. Ta ci­cha roz­mowa po­zwo­liła im od­bu­do­wać dawne re­la­cje i chwilę póź­niej było już tak jak za­wsze. Czyli naj­le­piej.

– Wiesz, że od śmierci mamy gra nie spra­wia mi już ta­kiej ra­do­ści? – Iza­bela spoj­rzała na przy­ja­ciela.

Ostat­nio bar­dzo czę­sto na­wią­zy­wała w roz­mo­wach do zmar­łej ko­biety. Spoj­rzała pro­sto w jego ciemne oczy.

– Dla nas wszyst­kich to, co się stało, było ogromną tra­ge­dią, ale to­bie, Iz, na pewno jest naj­trud­niej. Jed­nak co­kol­wiek by się nie działo, pa­mię­taj, że masz mnie, do­brze? Ni­gdy o tym nie za­po­mi­naj.

– Wiem, Pio­trze, i bar­dzo ci dzię­kuję za po­moc. Rok temu, kiedy mama umarła, zda­łam so­bie sprawę, że stra­ci­łam ogromną część swo­jego serca. Ogromną część ży­cia. – Iza­bela po­pa­trzyła na Pio­tra, w któ­rego oczach do­strze­gła współ­czu­cie i tro­skę. – Wie­dzia­łam, że nic już nie bę­dzie ła­twe, bo prze­cież bez mamy nic ni­gdy nie było pro­ste. Cho­ciaż przy niej też nie było lekko, ale wiesz, o czym mó­wię. Na­wet gdy już po ca­łym dniu chcia­łam się po­ło­żyć spać, bo by­łam strasz­nie zmę­czona, naj­pierw sia­da­łam przy łóżku ma­musi i mó­wi­łam do niej. Na­wet kiedy już spała, ja na­dal opo­wia­da­łam jej, co czuję. Mó­wi­łam, co zo­ba­czy­łam tego dnia w le­sie, co wi­dzia­łam przez uchy­lone drzwi domu są­sia­dów, mó­wi­łam jej wszystko i mia­łam wra­że­nie, że ona chło­nie każde moje słowo całą sobą. Jej usta wy­gi­nały się w de­li­kat­nym uśmie­chu, dło­nie sta­wały się jakby cie­plej­sze – wspo­mi­nała spod przy­mru­żo­nych po­wiek. – Od kiedy ode­szła, nie mam już o czym opo­wia­dać, wszystko wy­daje się ta­kie bez­war­to­ściowe, ta­kie… bez­sen­sowne – wy­znała ze smut­kiem w gło­sie.

– Iza­belo, nie prze­szka­dza mi, że mó­wisz mniej. Cho­ciaż przy­znam, że uwiel­bia­łem te twoje opo­wie­ści i teo­rie. Ale je­śli wo­lisz mil­czeć, mo­żemy mil­czeć.

– Za to ty ni­gdy nie prze­sta­łeś być ga­dułą – roz­pro­mie­niła się.

– No wiesz, opo­wie­ści to moje dru­gie ja. Bez nich mnie nie ma. Ale nie opo­wia­dał­bym ich, gdyby nie miał mnie kto słu­chać, a ty, moja droga, je­steś wspa­niałą słu­chaczką.

– Po­jedźmy do mia­sta – zmie­niła na­gle te­mat i za­sko­czyła Pio­tra swoim po­my­słem. Ba! Za­sko­czyła tymi sło­wami samą sie­bie.

– Do mia­sta? Po co? Cze­goś ci po­trzeba?

Z Za­ci­sza za­zwy­czaj jeź­dziło się do mia­sta wy­łącz­nie po to­wary, któ­rych nie można było do­stać w wio­sce. Raz na kilka ty­go­dni ku­po­wano mąkę czy wę­giel. Piotr ostat­nio za­opa­trzył Iza­belę we wszyst­kie naj­po­trzeb­niej­sze pro­dukty, dla­tego za­in­try­go­wała go pro­po­zy­cja przy­ja­ciółki.

– Chcia­ła­bym się ode­rwać na chwilę od wspo­mnień. Wiesz, od tych naj­trud­niej­szych mo­men­tów. Czuję, że jak się nie wy­rwę te­raz z tej wio­ski, to już ni­gdy nie będę szczę­śliwa. Mu­szę zmie­nić na ja­kiś czas śro­do­wi­sko. My­ślę, że to mi do­brze zrobi.

– A wiesz, że to wcale nie jest taki zły po­mysł? – przy­znał jej ra­cję i miał do sie­bie żal, że sam wcze­śniej o tym nie po­my­ślał. – Na­leżą ci się wa­ka­cje i od­po­czy­nek. Za­uwa­ży­łem, że te­raz pra­cu­jesz na­wet wię­cej niż kie­dyś.

Wzrok Iza­beli po­wę­dro­wał w stronę ide­al­nie po­ście­lo­nego łóżka Ewy.

– Po­rządki we­szły mi w krew. No wiesz, to ta­kie dru­gie ja. Bez nich mnie nie ma – przy­wo­łała słowa przy­ja­ciela, po czym prze­nio­sła wzrok na ku­bek z her­batą. – Wy­ru­szamy już te­raz? Czy po­trze­bu­jesz tro­chę czasu?

– Mu­szę tylko spraw­dzić, czy ni­komu nie bra­kuje le­ków, ale poza tym je­stem go­tów. – Po­słał jej sze­roki uśmiech.

– W ta­kim ra­zie wi­dzimy się za go­dzinę. – Spoj­rzała mu pro­sto w oczy i po chwili do­dała: Dzię­kuję.

Nie mu­siała mó­wić nic wię­cej, Piotr wie­dział, że Iza­bela nie dzię­ko­wała wy­łącz­nie za jego chęć to­wa­rzy­sze­nia jej w po­dróży do mia­sta. Ona dzię­ko­wała za wszystko. Za to, że jest przy niej. Za to, że był przy Ewie.

W od­po­wie­dzi ob­da­rzył ją uro­czym uśmie­chem, po czym wy­szedł, aby przy­go­to­wać wio­skę do swo­jego wy­jazdu.

Po­goda była, jakby to okre­śliła Iza­bela, „ciut nie­cie­kawa, ale uj­dzie”. Słońce scho­wało się za chmu­rami, deszcz za­czy­nał lekko stu­kać o da­chy bu­dyn­ków.

Po mę­czą­cej po­dróży do­tarli do Szkli­stej Wody. Mia­sto za­wdzię­czało swoją na­zwę rzece – Szkli­stej Wo­dzie – pły­ną­cej u jego wschod­niej gra­nicy. Woda była w niej wy­jąt­kowo przej­rzy­sta i smaczna. Nie tylko na­wad­niała po­bli­skie pola, ale rów­nież słu­żyła miesz­kań­com za do­sko­nały tru­nek.

Iza­bela uwiel­biała po­dróże do mia­sta, cho­ciaż nie by­wała tam czę­sto. W ciągu ostat­nich mie­sięcy od­wie­dziła je za­le­d­wie dwa razy, ale były to wy­prawy sa­motne, a nie w to­wa­rzy­stwie przy­ja­ciela, po­chło­nię­tego le­kar­skimi obo­wiąz­kami. Czuła jed­nak, że ja­kaś we­wnętrzna siła cią­gnie ją do tego miej­sca. Jej ro­dzice po­cho­dzili z mia­sta, na wieś prze­pro­wa­dzili się, kiedy Iza­bela miała trzy lata.

W Szkli­stej Wo­dzie spo­łe­czeń­stwo dzie­liło się na dwie czę­ści. Pierw­szą byli lu­dzie biedni, nę­dza­rze, któ­rzy więk­szość dnia spę­dzali, sie­dząc na uli­cach i wy­cią­ga­jąc ręce w stronę prze­chod­niów. Ci że­bracy sta­no­wili więk­szość spo­łecz­no­ści Szkli­stej Wody.

Po­zo­stali to lu­dzie nad wy­raz bo­gaci. Sprze­da­wali swoje pro­dukty na targu, han­dlo­wali, ofe­ro­wali i ne­go­cjo­wali. Wśród nich zna­leźć można było także kup­ców, szwa­czy, kraw­ców, po­dróż­ni­ków, za­trzy­mu­ją­cych się w Szkli­stej Wo­dzie na kilka dni.

Te­raz, kiedy przy­ja­ciele przy­sie­dli na ławce, wpa­try­wali się z uśmie­chem w swoje oczy. Iza­bela bar­dzo lu­biła głę­boki brą­zowy ko­lor oczu Pio­tra. Jego oczy za­wsze wy­da­wały jej się wy­jąt­kowo mą­dre i do­ro­słe.

Piotr był za­le­d­wie dwa lata star­szy od Iza­beli, która nie­ba­wem miała skoń­czyć dwa­dzie­ścia lat. Z po­wodu cięż­kiej pracy i stresu zwią­za­nego ze zdro­wiem mamy miała za­wsze pod­krą­żone oczy. Mimo wszystko jed­nak, kiedy się uśmie­chała, od­zy­ski­wały one dawny blask, ten sprzed cho­roby Ewy, kiedy wszystko było jesz­cze po sta­remu – to była piękna, zwy­kła co­dzien­ność.

– Co po­wiesz na za­jazd tuż przy rzece? – Piotr był cie­kawy zda­nia Iza­beli. Za­pla­no­wali kil­ku­dniowy wy­jazd, więc mu­sieli zna­leźć wy­godny noc­leg.

– Jak wiesz, nie by­wam w mie­ście tak czę­sto jak ty, pa­nie po­dróż­niku, ale za­jazd przy rzece brzmi nie­źle, cho­ciaż nie wiem, czego się spo­dzie­wać.

– No tak, nie czę­sto no­co­wa­łaś poza do­mem. Oczy­wi­ście nie li­cząc na­szych bi­wa­ków, kiedy by­li­śmy mali. Pa­mię­tasz? Spa­li­śmy w le­sie, w sza­ła­sie, który so­bie zbu­do­wa­li­śmy. To były czasy!

– Tak. Pa­mię­tam, że strasz­nie się ba­łeś, że zje­dzą nas wilki. – Wspo­mniała o draż­li­wym te­ma­cie, gdyż Piotr, mimo iż uwiel­biał przy­rodę, bar­dzo bał się le­śnych zwie­rząt. – Długo spie­ra­łeś się ze mną, że może jed­nak lep­szy bę­dzie do­mek na drze­wie. – Ro­ze­śmiała się w głos. Pierw­szy raz od pół­tora roku po­czuła się na­prawdę… szczę­śliwa.

– Bo byłby lep­szy. By­łoby nam wy­god­niej i bar­dziej przy­tul­nie. Sama chyba przy­znasz?

– Wtedy nie li­czyła się wy­goda. Ważne było tylko, żeby prze­żyć coś cie­ka­wego. I może na­wet tro­chę nie­bez­piecz­nego. A, no i oczy­wi­ście żeby nie zja­dły nas wilki. – Pu­ściła oko do przy­ja­ciela.

Ich roz­mowę prze­rwała zbli­ża­jąca się po­stać. Była to stara ko­bieta z wręcz bia­łymi wło­sami. Ko­bie­cinka szła nie­rów­nym kro­kiem w ich stronę. Ku­lała na jedną nogę.

– Zna­leź­li­by­ście parę gro­szy dla sta­rej ko­biety? – Sta­ruszka zde­cy­do­wa­nym ru­chem wy­cią­gnęła pu­stą dłoń w stronę mło­dych.

– Oczy­wi­ście, pro­szę chwilę za­cze­kać – od­po­wie­dział bez za­sta­no­wie­nia Piotr. Męż­czy­zna miał do­bre serce, nie umiał od­mó­wić po­mocy bied­nym. Wiele razy dzie­lił się z że­bra­kami tym, co miał. Wy­cią­gnął z nie­wiel­kiej sa­kiewki kilka mo­net.

– Masz bar­dzo do­bre serce, mło­dzień­cze. – Spoj­rzała na Pio­tra swo­imi sza­rymi oczami, uśmiech­nęła się de­li­kat­nie tak, że po­głę­biły się wszyst­kie zmarszczki na jej czole.