Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy wydaje się, że gorzej już być nie może, kiedy myślisz, że więcej nie jesteś w stanie udźwignąć. Właśnie wtedy w zaciszu serca pojawia się nadzieja. Nie gaś jej iskry. Spraw, by zapłonęła.
Zacisze pozwala oderwać się od pędzącego świata dwudziestego pierwszego wieku. Autorka przenosi Czytelnika w miejsce, w którym jedyne, co słychać za oknem to szum drzew i piękny śpiew ptaków. Bohaterami powieści są młodzi ludzie, których życie nie rozpieszcza. Ona - piękna, pracowita kobieta, doświadczona bólem i stratą bliskiej osoby. On - lekarz, który pracuje nie dla zapłaty, ale z poczucia misji. Za wyjątkiem przyjaźni łączy ich to, że w życiu nie mają nikogo więcej. Przyjaciele postanawiają oderwać się na chwilę od codzienności, więc wyruszają w podróż, po której już nic nie będzie takie jak dawniej.
Powieść skierowana jest do ludzi młodych, którzy stają w obliczu podjęcia trudnych życiowych decyzji. Książka daje nadzieję na to, że nigdy nie jest za późno, aby zmienić coś w życiu na lepsze. Trzeba tylko mieć odwagę, aby żyć dla drugiego człowieka. Może jesteś młodym rodzicem, którego przeraża codzienność? A może żyjesz w trudnym środowisku i nie widzisz perspektyw na przyszłość? Czy może jesteś człowiekiem, który nie ma już siły walczyć? Może kochasz swoje życie i marzysz jedynie o tym, żeby nic się w nim nie zmieniło? Mam nadzieję, że Zacisze pomoże Ci odnaleźć pokój, albo zmotywuje Cię do zmiany na lepsze. Kto wie? Może warto spróbować?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 212
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Alicja Bukowska
Redakcja i korekta:
Katarzyna Wróbel
Koncepcja okładki:
Alicja Bukowska
Opracowanie graficzne okładki:
Studio Grafpa, www.grafpa.pl
Skład i łamanie:
Studio Grafpa, www.grafpa.pl
Zdjęcie autorki:
Krzysztof Komorowski
ISBN: 978-83-966241-1-6
Wydanie I, 2022
Dla tych, którzy szukają w życiu czegoś więcejniż własnego komfortu.
Dla tych, dla których życie zdaje się być za trudne.
Dla moich Rodziców, którzy zawsze mnie wspierają.
Dla Rodziny, z którą żadna inna nie może się równać.
Dla męża, który jest wspaniałym człowiekiem.
I dla Dominiki, która na pewno nie ma pod ręką chusteczek.Mogą się przydać.
Wychodząc z domu, miała na sobie to, co zwykle: lnianą suknię wiązaną sznurkiem na piersi, porozdzieraną delikatnie tu i ówdzie, oraz zdarte buty – prezent od ojca – niegdyś przypominające te, które noszą damy w mieście, dziś – odzwierciedlenie przepracowanych lat.
Wyszła nie tyle po to, żeby narwać leśnych owoców, lecz przede wszystkim, by zaczerpnąć rześkiego, porannego powietrza i pierwszych promieni słońca, które właśnie budziło się do życia. Chłodny wiatr kołysał lekko jej lokami, przypominając o tym, że to ostatnie dni lata. Być może ciepłe dni staną się jedynie miłym wspomnieniem. Wśród lekko kołyszących się na wietrze drzew rozlegało się ćwierkanie ptaków, które echem odbijało się pomiędzy liśćmi. W lesie unosiła się woń soczystych owoców, mchu, a także czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Miała wrażenie, że wiatr poruszający subtelnie koronami drzew ma swój własny, leśny zapach. Uwielbiała go.
W taki dzień jak ten, będąc na leśnej ścieżce, miała ochotę zrzucić sukienkę, aby promienie słońca otulały każdy centymetr jej ciała. Zawsze lubiła słońce. Lubiła? Kochała! A odrobina szaleństwa, bądź co bądź, też by jej nie zaszkodziła. Mogłaby spędzać w lesie całe dni i rozkoszować się każdą chwilą, gdyby tylko mogła sobie na to pozwolić.
Dziewczyna wystawiała twarz w stronę słońca, a jej błękitne oczy aż błyszczały od blasku złotych promieni.
Mijając kolejne zakamarki lasu, uświadomiła sobie, że od wielu dni nie widziała się z Piotrem. Tęskniła za nim. Był nie tylko jej przyjacielem, ale przede wszystkim człowiekiem, który w każdych okolicznościach potrafił ją zrozumieć. Przyjaźnili się od dziecka i zawsze byli jak brat i siostra. Ale nie z tych, którzy się kłócą i wyrywają sobie włosy w czasie kłótni, lecz z takich, co oddaliby wszystko, aby to drugie zaznało więcej szczęścia. Chciałaby móc z nim teraz porozmawiać, pośmiać się albo pomilczeć. Sama nie wiedziała, czego tak naprawdę jej teraz brakowało.
Z Piotrem często spacerowali i rozmawiali o wszystkim, co tylko przyszło im do głowy. Piotr opowiadał wyszukane historie, których doświadczył w czasie swoich podróży, albo po prostu sypał żartami, których miał w swoim repertuarze tak wiele, że Izabela nie mogła przestać się dziwić, że w jednej głowie można tyle zmieścić. Tak… Uwielbiała to, że zawsze był bardzo gadatliwy i lubił się dzielić swoimi przemyśleniami. Czasami mówił tak dużo, że musiała go uciszać i uświadomić mu, że nie ma ochoty kolejny raz słuchać o otwartych ranach, skutkach gorączki czy rodzajach alergii.
Idąc samotnie przez las, zatęskniła za towarzystwem przyjaciela. Tęskniła nie tylko za nim, ale również za rozmową pełną żartów i luźnych rozmyślań. Tęskniła za udawaniem, że śmieszy ją po raz setny ten sam żart. Brakowało jej chwil, w których Piotr opowiadał z przejęciem historie, a ona udawała, że go słucha, choć tak naprawdę zastanawiała się intensywnie nad tym, jaki sens ma istnienie szyszek na drzewach lub nad czymś równie ważnym.
Ile czasu minęło, od kiedy wyjechał? Miesiąc? Pół roku? Zaledwie kilka dni? Kiedy Piotr wyjeżdżał, w jej życiu było cicho. Za cicho.
Przemierzała kolejne ścieżki usłane mchem i gałązkami drzew. Pogrążyła się w rozmyślaniach, które doprowadziły do tego, że kobieta poczuła coś na kształt żalu. Żalu do najbliższego przyjaciela. Zbyt często zostawiał ją na długie tygodnie. Wiedziała jednak, że jego wyjazdy są koniecznością. I chwilę po tym, jak skarciła go w myślach, zdała sobie sprawę z tego, że nie tylko w Zaciszu potrzebny jest lekarz. Dla Izabeli było jasne, że nie ma nic cenniejszego od ratowania życia. A Piotr uratował już niejedno istnienie. To najlepszy lekarz, jakiego widziała wioska, a także okoliczne miasta. Za każdym razem przed swoim wyjazdem zostawiał mieszkańcom niezbędne lekarstwa i zioła. Udzielał chorym odpowiednich instrukcji, co robić na wypadek, gdyby… Nie pozwoliłby na to, żeby ktoś ucierpiał przez jego zaniedbanie. Piotr był dobrym człowiekiem, ale jego nieobecność sprawiła, że Izabela poczuła się… samotna?
Pomyślała, że to niemożliwe, aby czuć samotność, kiedy ma się w życiu osoby, które aż promieniują miłością do niej. A jednak.
Zacisze to wioska, w której wszyscy byli sobie bliscy, wręcz nierozłączni, jak rodzina. Miejsce niezwykłej serdeczności i przyjaźni. Gospodarstwa pełne były zwierząt, których obecność zapewniała pożywienie. Z lasem graniczyły pola uprawiane przez tutejszych rolników. Drewniane domy, las i pola, ot, nic niezwykłego. A jednak serdeczność ludzi i ich relacje sprawiały, że Zacisze stało się jednym z najpiękniejszych miejsc, w których można mieszkać. Wioska stała oddalona od miasta o zaledwie godzinę drogi wozem, co ułatwiało kupno najpotrzebniejszych towarów, niedostępnych na miejscu.
Chata Izabeli była niewielka. Mieściło się w niej pomieszczenie służące za sypialnię Izabeli i kuchnię jednocześnie. Po lewej stronie stał mały stół, a także kilka szafek ze skrzypiącymi drzwiczkami. W rogu pokoju dostrzec można było piec. Do tego pokoju przylegało drugie, mniejsze pomieszczenie. W malutkim pokoju znajdowało się łóżko oraz stare pianino, które Izabela uważała za prawdziwy skarb.
Z zewnątrz dom Izabeli przypominał pozostałe chaty stojące w Zaciszu. Otoczony był płotem, który lata świetności miał już dawno za sobą. Za domem znajdowała się przestrzeń porośnięta wysoką trawą. Teraz nieco wyższą niż zazwyczaj.
Kiedy Izabela otworzyła drzwi chaty, ujrzała swoją sąsiadkę, panią Jagodę, która właśnie zaparzyła zioła dla siebie oraz Ewy, mamy Izabeli. Sąsiadka często przychodziła pomóc dziewczynie w opiece nad mamą. Niekiedy sprzątała dom, czasem coś ugotowała, a jeszcze innym razem po prostu siedziała w ciszy przy łóżku swej przyjaciółki.
Izabela mieszkała tylko z mamą. Ewa była jedyną osobą, do której dziewczyna mogła się odezwać, kiedy Piotr wyjeżdżał. Jednak bez wzajemności. Zawsze, kiedy Izabela śmiała się i rozmyślała głośno w towarzystwie Piotra, żałowała, że nie może usłyszeć kilku słów od własnej mamy.
Kiedy pani Jagoda ujrzała Izabelę, uśmiechnęła się serdecznie i sięgnęła po dodatkowy kubek.
– Jak ci minął spacer, Izabelo? – Dziewczyna usłyszała głos kobiecinki, która traktowała dziewczynę jak własną córkę.
– W porządku. Pogoda jest niesamowita, a las jak zwykle przepiękny. – Nie chciała zdradzać, jak pusty wydawał jej się las tego ranka. Była w nim tylko ona, Izabela i jej rozmyślania. Ani Piotra. Ani mamy. Tylko ona. Nie chciała obarczać pani Jagody swoimi zmartwieniami. – Jak się czuje mama?
– Przed chwilą zasnęła. Gorączka nie wzrasta, to najważniejsze.
– Dobrze, że zasnęła. Zawsze mi powtarzała, że sen to zdrowie. A, jeśli chodzi o zdrowie, narwałam nieco malin na ciasto, mama je uwielbia – mówiła Izabela, wyciągając owoce z wiklinowego kosza. – Szkoda, że już nie może gotować. Zawsze przyrządzała wyśmienite potrawy. Czułam, że rozpieszcza mnie przepysznymi obiadami, a potem okazywało się, że deser był jeszcze smaczniejszy. Teraz, kiedy na nią patrzę, przypominam sobie, jakie byłyśmy szczęśliwe jeszcze kilka miesięcy temu. – Dziewczyna spojrzała na śpiącą mamę. – Wszystko było takie proste, zwyczajne, zanim zachorowała. To znaczy, teraz też jesteśmy szczęśliwe, ale w inny sposób. – Izabela przymknęła oczy, aby wyraźniej ujrzeć wspomnienia letnich dni, kiedy biegały z mamą boso po lesie, choć Ewa często się opierała, mówiła, że można się skaleczyć w stopy. Zawsze jednak argumenty Izabeli zwyciężały. Tłumaczyła Ewie, że nogi czasem muszą odpocząć od butów, upierała się, że stopy także mają prawo do wolności i wygody, choćby na chwilę należy je wypuścić z więzienia. – Teraz to ja muszę się naprawdę starać, żeby choć trochę moje potrawy dorównywały smakiem tym maminym. Jeszcze tak wielu rzeczy nie zdążyła mi powiedzieć.
– Kochana Izabelo, myślę, że Ewa jest z ciebie dumna i gdyby mogła, mówiłaby ci o tym każdego dnia. – Jagoda popatrzyła czule na młodą dziewczynę i uścisnęła serdecznie jej dłoń.
Izabela była wdzięczna sąsiadce, że poświęca jej tyle czasu. Potrzebowała teraz kogoś, kto wysłucha jej głośno wypowiadanych myśli.
– Może i ma pani rację, pani Jagodo. Pani jak coś powie, to od razu lżej człowiekowi i tak jakoś cieplej na sercu.
– Ano i dobrze, bo jak ty się uśmiechasz, to cały świat się uśmiecha. Zapamiętaj te słowa, kochanie.
Dziewczyna pogłaskała delikatnie policzek mamy i ucałowała jej czoło. Bardzo ciepłe czoło. Gorączka nie opuszczała Ewy od kilku dni. Izabela wiedziała, że to zły znak, ale nic nie mogła na to poradzić.
Zanim Piotr wyjechał, ostrzegał Izabelę, że stan zdrowia Ewy prawdopodobnie będzie się pogarszał z dnia na dzień. Bardzo przepraszał dziewczynę, że nie może zostać w Zaciszu. Obowiązki w mieście często niweczyły plany mężczyzny. Swój nagły wyjazd tłumaczył jakąś nową chorobą w pobliskim mieście. Piotr był przy Ewie od początku jej choroby i opiekował się nią. Nie potrafił jednak postawić jednoznacznej diagnozy. Choroba Ewy pozostawała dla lekarza tajemnicą.
– Już jestem, mamo. – Izabela uśmiechnęła się do kobiety i podała kubek z gorącym napojem. – Napij się trochę, musisz mieć dużo siły.
Kiedy mama odwzajemniła uśmiech, Izabeli zrobiło się cieplej na sercu.
– Dzisiaj będzie twoje ulubione ciasto, malinowe. – Ewa uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Od kiedy choróbsko dopadło Ewę, a było to prawie pół roku temu, Izabela nie robiła nic innego, tylko opiekowała się nią. Mimo młodego wieku przez te ostatnie miesiące Izabela postarzała się o kilka ładnych lat. Oczy stały się smutniejsze, zmęczone, dłonie szorstkie i pozdzierane od codziennych prac. Całymi dniami gotowała, sprzątała, myła i robiła wszystko, aby mamie niczego nie brakowało. Dla Izabeli troska o nią była ważniejsza niż troska o siebie. Często z pomocą przychodził Piotr, pani Jagoda albo jedna z koleżanek mamy. Cała wioska czuła się zobowiązana, aby choć drobnym gestem wspomóc Izabelę w opiece nad Ewą.
Ewa czasami prosiła, pokazując palcem na stare pianino stojące w kącie pokoju, aby córka zagrała dla niej utwór. Tak stało się i tym razem. Ewa wskazała instrument, po czym uśmiechnęła się szeroko, patrząc na córkę.
Pianino stało w domu, od kiedy Izabela sięga pamięcią. Jej zmarły ojciec był szanowanym pianistą. Koncertował w mieście, dlatego prawie w ogóle się nie widywali. Muzyk uważał, że w wiosce, jak on to określał, „marnowałby się jego talent”. Zarabiał sporo dzięki koncertom, lecz do domu nie przywoził wiele. Słynął z hojności i dobroci serca. To, co zarobił, rozdawał biedocie miejskiej, kupował na targu jedzenie i dawał je żebrzącym dzieciom, których nie brakowało na miejskich ulicach. Dopiero po wykarmieniu nędzarzy wracał do domu. Ewa była z tego powodu bardzo dumna. Wiedziała, że są osoby, które potrzebują pieniędzy bardziej niż oni, i podziwiała męża, który również to dostrzegał.
Rodzinie Izabeli nie przeszkadzało skromne życie, nawet ze świadomością, że mogliby żyć w znacznie lepszych warunkach. Mąż Ewy nigdy jednak nie dopuścił do tego, aby Izabeli czegokolwiek brakowało. Troszczył się o rodzinę całym sercem. Żyli skromnie, ale ich serca były bogate w miłość, którą uważali za najwyższą wartość.
Pianino nie było w kraju popularnym instrumentem, dlatego Izabela cieszyła się, że tak niezwykły przedmiot znajduje się w jej domu. Ten godny podziwu instrument tato Izabeli otrzymał niegdyś od zarządcy miasta w zamian za liczne wystąpienia, które dodawały miastu kunsztu i elegancji.
Trzeba przyznać, że muzyka odwracała na chwilę uwagę od smrodu panującego na ulicach, nędzarzy, którzy jęczeli długimi godzinami, tułając się między budynkami, oraz od wszechobecnych chorób. Ludzie lubili na chwilę zapominać o rzeczywistości, a ojciec Izabeli był tym, który się do tego przyczyniał.
Od czasu, kiedy ojciec zmarł na grypę, której nabawił się w czasie jednej z tras koncertowych, Izabela przygrywała mamie na pianinie. Gdy grała, mogła chociaż na chwilę zapomnieć o wszystkich trudnościach i troskach, które nieustannie jej towarzyszyły. Grała nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla mamy.
Dla siebie Izabela nie robiła prawie nic. Zawsze kierowała się tym, czego potrzebowała Ewa. Niekiedy jednak młodej dziewczynie brakowało odrobiny szalonych przygód. Tęskniła za beztroskimi czasami, w których wszystko było aż niemożliwie proste. Młoda dziewczyna wiedziała, że w życiu nie chodzi tylko o przyjemności, lecz o troskę o drugiego człowieka. Życie ją tego nauczyło.
Izabela, mimo trudnych doświadczeń, czuła, że jest szczęśliwa, ponieważ miała wspaniałą mamę, której zawdzięczała wszystko. Gdy Ewa była zdrowa, zawsze spędzały ze sobą całe dni i noce. Izabela uwielbiała wtulać się w ramiona mamy, które zawsze były otwarte, by przyjąć ją z radością. Kobiety nigdy nie przestały być najlepszymi przyjaciółkami. Izabela była wszystkim dla Ewy, a Ewa wszystkim dla Izabeli. Ta relacja miała się nigdy nie zmienić, bo ta miłość była nierozerwalna. Nic, nawet choroba, nie mogły zabrać tego, co obie zbudowały przez lata.
– To może ja już pójdę. Zobaczę, co tym razem nawymyślały moje dzieciaki. Diabły jedne. Te małe cholery pewnie znowu wywróciły dom do góry nogami. – Pani Jagoda zawsze skarżyła się na swoje dzieci, ale mimo tych skarg kochała je nad życie. Chociaż z natury była łagodną osobą, dzieci naprawdę potrafiły wyprowadzić ją z równowagi. – Przyjdę jutro z samego rana, żeby pomóc ci, Izabelo, w porządkach. Może uda ci się odpocząć chociaż przez moment. Do widzenia. Do zobaczenia, Ewo. – Mama Izabeli popatrzyła schorowanymi oczami na wychodzącą sąsiadkę.
– Co tym razem chciałabyś usłyszeć? – Izabela popatrzyła mamie w oczy i już wszystko wiedziała. – No tak, oczywiście.
Jeśli czytanie w myślach jest możliwe, Izabela była w tym mistrzynią. Zawsze wiedziała, co sprawi mamie największą przyjemność.
Dziewczyna przysunęła taboret bliżej pianina, poprawiła włosy, aby żaden niesforny kosmyk nie przeszkadzał jej w odegraniu koncertu dla mamy. Kiedy Ewa usłyszała pierwsze dźwięki melodii, przymknęła oczy, aby jeszcze lepiej skupić się na tej wspaniałej muzyce, którą jej córka tworzyła jedynie dla niej. Starsza kobieta poruszyła się nieznacznie, aby poprawić się na poduszce. Ledwie miała siłę, aby podnieść głowę, by lepiej ujrzeć grającą córkę.
Izabela czuła się taka spełniona, mogąc grać dla mamy. Wiedziała, że Ewa uwielbia słuchać dźwięków tego instrumentu. Dziewczyna przesuwała palce z klawisza na klawisz, a Ewa, jak zawsze, wzruszyła się, słysząc znajomą melodię, którą skomponował jej mąż.
Izabela wkładała w grę całe serce. Kiedy skończyła utwór, wpatrywała się jeszcze przez moment w swoje dłonie, gładzące bezdźwięcznie klawisze. To taki zwyczaj, który Izabela odziedziczyła po ojcu. Głaszcząc klawisze, szanowała piękno muzyki, która wydobywała się z tego niezwykłego instrumentu jeszcze przed chwilą. Kiedy patrzyła na swoje dłonie, zdała sobie sprawę, że nie słyszy drugiego oddechu – oddechu, który ostatnimi czasy był wyjątkowo głośny, wręcz charczący. Pomyślała, że to niebywałe, aby oddech mamy w końcu się uspokoił.
Niebywałe, a może… niemożliwe.
Szybko odwróciła się w stronę łóżka Ewy i podbiegła do niego.
– Mamo? – Nic. Żadnej odpowiedzi. – Mamo!
Świat Izabeli się zatrzymał.
Minęła długa chwila, po niej kolejna. Po nich następna. Wciąż nic.
Izabela przyłożyła drżącą dłoń do rozgrzanego czoła mamy i przeraziła się. Czoło Ewy jeszcze nigdy nie było takie gorące! Izabela co prawda robiła mamie zimne okłady, według wskazówek Piotra, ale one nie zbijały gorączki, sprawiały jedynie, że temperatura nie rosła.
– Mamo, posłuchaj. Musisz oddychać, rozumiesz? Musisz! Straciłam ojca, nie mogę stracić i ciebie. Mamo…
W tym momencie otworzyły się drzwi chaty. Izabela prędko odwróciła głowę, aby zobaczyć, kto wchodzi do domu. Kiedy dostrzegła znajomą twarz, poczuła ogromną ulgę. Piotr. Wrócił wcześniej z miasta. Gdyby był choć minutę wcześniej, może zdołałby…
W głowie Izabeli kłębiły się myśli. Może jeszcze nie jest za późno? Może Piotr zdoła coś zrobić, uratować Ewę?
Widok, który zastał młody mężczyzna, przeraził go niezwykle. Zobaczył czerwoną, rozgrzaną twarz Ewy i Izabelę, z której jakby odpłynęło życie. Tak też się w pewnym sensie stało. Ewa była dla dziewczyny całym życiem.
– Piotrze, zrób coś – odezwała się z nadzieją w głosie.
Mężczyzna podbiegł do łóżka starszej kobiety, sprawdził dłonią temperaturę i… zamarł. Czoło Ewy było takie gorące, że poczuł dreszcz na całym ciele.
Sprawdził puls.
Nic.
Przyłożył policzek do piersi Ewy.
Nic. Żadnego ruchu. Żadnego oddechu. Po prostu nic.
– Izabelo…
Dziewczyna spojrzała w jego przymrużone oczy i już wiedziała wszystko. Wiedziała, że mama nigdy już nie poprosi, aby Izabela zagrała kolejny utwór. Nie ujrzy już tego niesamowitego uśmiechu, dzięki któremu świat stawał się piękniejszy. Nie chwyci ciepłej dłoni mamy, którą zawsze głaskała przed zaśnięciem.
– Nie… – Izabela miała oczy pełne łez. A Piotr jeszcze nigdy nie czuł takiej pustki w sercu.
Piotr przytulił płaczącą przyjaciółkę i stali tak przez moment bez najmniejszego ruchu. Schował drobne ciało Izabeli w swoich szerokich ramionach. Na jego policzki wypłynęły łzy.
– Chcę zostać sama. – Izabela mówiła bardzo cichym, ledwie słyszalnym głosem.
– Izabelo, tak mi przykro. – Chwycił przyjaciółkę za dłoń. – Wierzę, że twoja mama już nie cierpi, że jest w lepszym miejscu. Teraz jest jej lepiej… – Wierzył głęboko w te słowa, które z trudem przeszły mu przez gardło, jednak nie potrafił powstrzymać łez, które napłynęły mu do oczu. Wraz ze stratą Ewy utracił nie tylko kolejną pacjentkę, ale także cząstkę swojego życia. Cząstkę Izabeli.
– Zostaw nas, proszę – powiedziała dziewczyna drżącym głosem.
Piotr z trudem udał się w stronę wyjścia. Jednak zanim przekroczył próg, obejrzał się za siebie, aby spojrzeć na Ewę, i po raz ostatni uśmiechnął się do niej serdecznie, jak miał w zwyczaju żegnać się z nią zawsze, kiedy wychodził z jej domu.
Izabela opadła na łóżko, na którym ciało Ewy wydawało się jeszcze szczuplejsze i kruche niż zazwyczaj. Przysiadła na brzegu i schowała dłoń Ewy w swojej drżącej dłoni. Siedziała tak dłuższy czas, próbując znaleźć odpowiednie słowa.
Chciała powiedzieć mamie, jak bardzo ją kocha i zawsze będzie kochać. Chciała podziękować za to, jak wspaniale było żyć z kimś takim u boku. Chciała powiedzieć mamie, że pamięta jej głos. Tak! Pamiętała jej głos, choć już od miesięcy go nie słyszała. Przypominała sobie jej głos każdego dnia. Chciała przeprosić za wszystko, czym ją kiedykolwiek zraniła. Jednak nie potrafiła. Nie umiała zdobyć się na ani jedno słowo. Patrzyła jedynie na mamę i czuła, że ona i tak wszystko wie, wszystko rozumie. Ta cisza zbliżyła je do siebie ten ostatni raz.
– O Matko Święta. Wszyscy Święci! – Pani Jagoda stanęła w drzwiach chaty z Piotrem u boku. – Moja kochana Ewunia! Moja Ewunia!
– Izabelo? – Tym razem dziewczyna usłyszała głos Piotra. – Iz… na prawdę mi przykro.
Piotr, patrząc w oczy przyjaciółki, ujrzał tylko jedno – pustkę.
– Możesz zagrać ten utwór jeszcze raz? – zapytał Piotr, stojąc nad siedzącą przy pianinie Izabelą. Przyglądał się jej od jakiegoś czasu. Stał w drzwiach pokoju. Nie usłyszała, kiedy wszedł do jej domu.
– Mogę, ale pod jednym warunkiem. – Odwróciła się w stronę mężczyzny i uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając zęby. – Zrobisz mi herbatę. Ale nie taką zwykłą, tylko z malinami i cukrem. Co ty na to? Znaczy… nie, żebyś mógł zaprotestować.
– Gdzieżbym śmiał! Przecież wiesz, że dla ciebie wszystko. Za moment wracam. – Odwrócił się na pięcie i zniknął w kuchni.
Piotr dostarczył Izabeli zapas herbaty i cukru, więc teraz z dumą mógł przyrządzać przyjaciółce rozgrzewający napój.
Kiedy wrócił do pokoju, niósł dwa duże kubki. Jeden postawił na niewielkim stoliku tuż obok pianina, a drugi nadal trzymał w dłoni. Upił łyk gorącego napoju.
Dawne wyrzuty i żale wobec Piotra zostawiła już za sobą. Choć zajęło jej to sporo czasu, przeprosiła przyjaciela za żal, który do niego czuła z powodu tego, że zostawiał ją samą. On, nic nie mówiąc, przytulił ją wtedy z całych sił, a z jej oczu wypłynęły łzy. Ta cicha rozmowa pozwoliła im odbudować dawne relacje i chwilę później było już tak jak zawsze. Czyli najlepiej.
– Wiesz, że od śmierci mamy gra nie sprawia mi już takiej radości? – Izabela spojrzała na przyjaciela.
Ostatnio bardzo często nawiązywała w rozmowach do zmarłej kobiety. Spojrzała prosto w jego ciemne oczy.
– Dla nas wszystkich to, co się stało, było ogromną tragedią, ale tobie, Iz, na pewno jest najtrudniej. Jednak cokolwiek by się nie działo, pamiętaj, że masz mnie, dobrze? Nigdy o tym nie zapominaj.
– Wiem, Piotrze, i bardzo ci dziękuję za pomoc. Rok temu, kiedy mama umarła, zdałam sobie sprawę, że straciłam ogromną część swojego serca. Ogromną część życia. – Izabela popatrzyła na Piotra, w którego oczach dostrzegła współczucie i troskę. – Wiedziałam, że nic już nie będzie łatwe, bo przecież bez mamy nic nigdy nie było proste. Chociaż przy niej też nie było lekko, ale wiesz, o czym mówię. Nawet gdy już po całym dniu chciałam się położyć spać, bo byłam strasznie zmęczona, najpierw siadałam przy łóżku mamusi i mówiłam do niej. Nawet kiedy już spała, ja nadal opowiadałam jej, co czuję. Mówiłam, co zobaczyłam tego dnia w lesie, co widziałam przez uchylone drzwi domu sąsiadów, mówiłam jej wszystko i miałam wrażenie, że ona chłonie każde moje słowo całą sobą. Jej usta wyginały się w delikatnym uśmiechu, dłonie stawały się jakby cieplejsze – wspominała spod przymrużonych powiek. – Od kiedy odeszła, nie mam już o czym opowiadać, wszystko wydaje się takie bezwartościowe, takie… bezsensowne – wyznała ze smutkiem w głosie.
– Izabelo, nie przeszkadza mi, że mówisz mniej. Chociaż przyznam, że uwielbiałem te twoje opowieści i teorie. Ale jeśli wolisz milczeć, możemy milczeć.
– Za to ty nigdy nie przestałeś być gadułą – rozpromieniła się.
– No wiesz, opowieści to moje drugie ja. Bez nich mnie nie ma. Ale nie opowiadałbym ich, gdyby nie miał mnie kto słuchać, a ty, moja droga, jesteś wspaniałą słuchaczką.
– Pojedźmy do miasta – zmieniła nagle temat i zaskoczyła Piotra swoim pomysłem. Ba! Zaskoczyła tymi słowami samą siebie.
– Do miasta? Po co? Czegoś ci potrzeba?
Z Zacisza zazwyczaj jeździło się do miasta wyłącznie po towary, których nie można było dostać w wiosce. Raz na kilka tygodni kupowano mąkę czy węgiel. Piotr ostatnio zaopatrzył Izabelę we wszystkie najpotrzebniejsze produkty, dlatego zaintrygowała go propozycja przyjaciółki.
– Chciałabym się oderwać na chwilę od wspomnień. Wiesz, od tych najtrudniejszych momentów. Czuję, że jak się nie wyrwę teraz z tej wioski, to już nigdy nie będę szczęśliwa. Muszę zmienić na jakiś czas środowisko. Myślę, że to mi dobrze zrobi.
– A wiesz, że to wcale nie jest taki zły pomysł? – przyznał jej rację i miał do siebie żal, że sam wcześniej o tym nie pomyślał. – Należą ci się wakacje i odpoczynek. Zauważyłem, że teraz pracujesz nawet więcej niż kiedyś.
Wzrok Izabeli powędrował w stronę idealnie pościelonego łóżka Ewy.
– Porządki weszły mi w krew. No wiesz, to takie drugie ja. Bez nich mnie nie ma – przywołała słowa przyjaciela, po czym przeniosła wzrok na kubek z herbatą. – Wyruszamy już teraz? Czy potrzebujesz trochę czasu?
– Muszę tylko sprawdzić, czy nikomu nie brakuje leków, ale poza tym jestem gotów. – Posłał jej szeroki uśmiech.
– W takim razie widzimy się za godzinę. – Spojrzała mu prosto w oczy i po chwili dodała: Dziękuję.
Nie musiała mówić nic więcej, Piotr wiedział, że Izabela nie dziękowała wyłącznie za jego chęć towarzyszenia jej w podróży do miasta. Ona dziękowała za wszystko. Za to, że jest przy niej. Za to, że był przy Ewie.
W odpowiedzi obdarzył ją uroczym uśmiechem, po czym wyszedł, aby przygotować wioskę do swojego wyjazdu.
Pogoda była, jakby to określiła Izabela, „ciut nieciekawa, ale ujdzie”. Słońce schowało się za chmurami, deszcz zaczynał lekko stukać o dachy budynków.
Po męczącej podróży dotarli do Szklistej Wody. Miasto zawdzięczało swoją nazwę rzece – Szklistej Wodzie – płynącej u jego wschodniej granicy. Woda była w niej wyjątkowo przejrzysta i smaczna. Nie tylko nawadniała pobliskie pola, ale również służyła mieszkańcom za doskonały trunek.
Izabela uwielbiała podróże do miasta, chociaż nie bywała tam często. W ciągu ostatnich miesięcy odwiedziła je zaledwie dwa razy, ale były to wyprawy samotne, a nie w towarzystwie przyjaciela, pochłoniętego lekarskimi obowiązkami. Czuła jednak, że jakaś wewnętrzna siła ciągnie ją do tego miejsca. Jej rodzice pochodzili z miasta, na wieś przeprowadzili się, kiedy Izabela miała trzy lata.
W Szklistej Wodzie społeczeństwo dzieliło się na dwie części. Pierwszą byli ludzie biedni, nędzarze, którzy większość dnia spędzali, siedząc na ulicach i wyciągając ręce w stronę przechodniów. Ci żebracy stanowili większość społeczności Szklistej Wody.
Pozostali to ludzie nad wyraz bogaci. Sprzedawali swoje produkty na targu, handlowali, oferowali i negocjowali. Wśród nich znaleźć można było także kupców, szwaczy, krawców, podróżników, zatrzymujących się w Szklistej Wodzie na kilka dni.
Teraz, kiedy przyjaciele przysiedli na ławce, wpatrywali się z uśmiechem w swoje oczy. Izabela bardzo lubiła głęboki brązowy kolor oczu Piotra. Jego oczy zawsze wydawały jej się wyjątkowo mądre i dorosłe.
Piotr był zaledwie dwa lata starszy od Izabeli, która niebawem miała skończyć dwadzieścia lat. Z powodu ciężkiej pracy i stresu związanego ze zdrowiem mamy miała zawsze podkrążone oczy. Mimo wszystko jednak, kiedy się uśmiechała, odzyskiwały one dawny blask, ten sprzed choroby Ewy, kiedy wszystko było jeszcze po staremu – to była piękna, zwykła codzienność.
– Co powiesz na zajazd tuż przy rzece? – Piotr był ciekawy zdania Izabeli. Zaplanowali kilkudniowy wyjazd, więc musieli znaleźć wygodny nocleg.
– Jak wiesz, nie bywam w mieście tak często jak ty, panie podróżniku, ale zajazd przy rzece brzmi nieźle, chociaż nie wiem, czego się spodziewać.
– No tak, nie często nocowałaś poza domem. Oczywiście nie licząc naszych biwaków, kiedy byliśmy mali. Pamiętasz? Spaliśmy w lesie, w szałasie, który sobie zbudowaliśmy. To były czasy!
– Tak. Pamiętam, że strasznie się bałeś, że zjedzą nas wilki. – Wspomniała o drażliwym temacie, gdyż Piotr, mimo iż uwielbiał przyrodę, bardzo bał się leśnych zwierząt. – Długo spierałeś się ze mną, że może jednak lepszy będzie domek na drzewie. – Roześmiała się w głos. Pierwszy raz od półtora roku poczuła się naprawdę… szczęśliwa.
– Bo byłby lepszy. Byłoby nam wygodniej i bardziej przytulnie. Sama chyba przyznasz?
– Wtedy nie liczyła się wygoda. Ważne było tylko, żeby przeżyć coś ciekawego. I może nawet trochę niebezpiecznego. A, no i oczywiście żeby nie zjadły nas wilki. – Puściła oko do przyjaciela.
Ich rozmowę przerwała zbliżająca się postać. Była to stara kobieta z wręcz białymi włosami. Kobiecinka szła nierównym krokiem w ich stronę. Kulała na jedną nogę.
– Znaleźlibyście parę groszy dla starej kobiety? – Staruszka zdecydowanym ruchem wyciągnęła pustą dłoń w stronę młodych.
– Oczywiście, proszę chwilę zaczekać – odpowiedział bez zastanowienia Piotr. Mężczyzna miał dobre serce, nie umiał odmówić pomocy biednym. Wiele razy dzielił się z żebrakami tym, co miał. Wyciągnął z niewielkiej sakiewki kilka monet.
– Masz bardzo dobre serce, młodzieńcze. – Spojrzała na Piotra swoimi szarymi oczami, uśmiechnęła się delikatnie tak, że pogłębiły się wszystkie zmarszczki na jej czole.