Za zamkniętymi drzwiami. Dania - Lucyna Wolańczyk - ebook

Za zamkniętymi drzwiami. Dania ebook

Lucyna Wolańczyk

2,5

Opis

Lata 80. Dwudziestoparoletnia Marta jest przygnębiona wszechobecną peerelowską szarzyzną i kompletnym brakiem widoków na zmianę tego stanu. Szukając możliwości wyjazdu na Zachód, decyduje się, wraz z koleżanką Zośką, na udział w balu organizowanym przez biuro matrymonialne dla obcokrajowców szukających swojej „drugiej połowy” w Polsce. Od poznanego Duńczyka obie otrzymują zaproszenie do Kopenhagi. Marta jest tak zdesperowana na pozostanie w Danii, że bez wahania przyjmuje oświadczyny ledwie co poznanego Polaka, zamieszkałego tam na stałe. Jan, z pozoru czuły i kochający, okazuje się kompletnie nieprzewidywalny. Powiązany z kopenhaskim półświatkiem, odkrywa przed nią mniej przyjemne strony zachodniego świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 525

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,5 (10 ocen)
1
1
4
0
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Joanna55555555

Nie polecam

Ksiazka chaotyczna,z licznymi bledami w tresci,glowna bohaterka to zapewne osoba niezrownowazona psychicznie,ktora miota sie w obcym dla siebie swiecie bez celu,podejmuje zle decyzje o zyciu jak slub z narkomanem czy przypadkowe romanse z toksycznymi mezczyznami,nie polecam
10
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Lucyna Wolańczyk
Za zamkniętymi drzwiami. Dania
© Copyright by Lucyna Wolańczyk 2017
ISBN 978-83-7564-522-4
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Świnoujście

Na tej niewielkiej przystani zgromadzonych jest wielu ludzi – zarówno tych, którzy są dzisiaj pasażerami promu, i tych, którzy przyszli się pożegnać, uściskać i pomachać do członków najbliższej rodziny albo znajomych. Ludzie w różnym wieku rozmawiają ze sobą, uśmiechają się i wykrzykują do siebie ostatnie słowa przed podróżą. W prawie tym samym czasie w odstępie paru minut odpływają dwa promy do krajów sąsiadujących ze sobą: jeden do Szwecji, a drugi do Danii. Dla niektórych z pasażerów, mimo tak niewielkiej odległości, którą oddziela tylko morze i którą można byłoby przebyć szybciej, jadąc samochodem, jest to wielka wyprawa, bo nic nie może być bardziej egzotycznego niż wyjazd do kraju kapitalistycznego. Większość z nich, co po raz pierwszy wyjeżdża z Polski, może nazwać się szczęściarzami, bo udało im się dostać paszport i wizę – chociaż przepisy trochę już się rozluźniły w ostatnich czasach po stanie wojennym, to jednak nie było tak całkiem prosto i łatwo. Na wyjazd za granicę potrzebne jest, aby ktoś stamtąd załatwił „zaproszenie”, na którym jest napisane imię i nazwisko osoby zapraszającej i zapraszanej. Takie dokumenty robiło się w polskim konsulacie w Danii i dopiero na ich podstawie można było złożyć papiery na paszport.

Marta należy do tych szczęściarzy, którym udało się dostać „zaproszenie”, i po wielomiesięcznym czekaniu dostała w pobliskim wydziale paszportowym nowy paszport, jeszcze pachnący świeżym drukiem. W ten dzień, gdy go odebrała z ręki zimno na nią patrzącej urzędniczki, nie mogła uwierzyć, że dokument należy już do niej i jej imię i nazwisko są w nim wypisane. Nareszcie stała się jego prawną posiadaczką. Schowała go do torebki, zamykając ją niedbale i w pośpiechu; chciała jak najszybciej wyjść z tego nieprzyjaznego miejsca. Wyszła z biura paszportowego, oglądając się za siebie, jakby się bała, że ktoś za nią będzie gonił; mocno, gwałtownie biło jej serce przez całą drogę do domu, obawiała się, że ją ktoś zatrzyma. Po drodze, nie wyciągając paszportu z torebki, jeszcze w pośpiechu otworzyła go parę razy ukradkiem i przewracała kartki, i patrzyła na swoje wklejone zdjęcie i na pieczątki. Ten niewielki dokument o granatowych twardych okładkach stał się najbardziej strzeżonym i cennym dokumentem i rzeczą, jaką kiedykolwiek miała. Marzenie stało się rzeczywistością i przepełniała ją radość, że może jak najszybciej planować swój wyjazd, nawet za parę dni. W pracy już wszystko załatwiła, dostała urlop i wystarczyło tylko postarać się o wizę, wybrać odpowiedni dzień, kiedy odpływa prom, spakować się i wyjechać jak najszybciej, aby nikt nie zdążył pod jakimś pretekstem zatrzymać jej w kraju.

Schowała paszport głęboko do szuflady pod papierami, ale cały czas nie była całkowicie pewna, czy to miejsce jest właściwe i bezpieczne. Ten niewielki dokument stał się dla niej obsesją. Codziennie przewracała kartki, jakby nie miała nic innego do roboty, analizowała zdjęcie, przytykała do nosa i wąchała, starając się utrwalić w sobie zapach świeżych kartek. Czytała wielokrotnie to, co było napisane, zachwycała się pieczątką. Jedyne, na co krytycznie patrzyła, to swoje zdjęcie. Nigdy nie lubiła patrzeć na siebie, ale tym razem to nie miało takiego znaczenia jak zawsze. Nie chciała, aby ktoś zobaczył, co robi, i dowiedział się, że ma paszport, dlatego to wszystko było owiane wielką tajemnicą. Jej codzienne „modlitwy” z paszportem były jak terapia u lekarza, który zapisując lekarstwa, dawał nadzieję na uzdrowienie. Ten paszport budził w niej wiarę, że coś zmieni się w jej życiu i nastąpi powolne uzdrowienie jej chorej duszy. Wychodząc do pracy, do sklepu czy na spotkanie z Jackiem, myślała zawsze o paszporcie, który leżał schowany w szufladzie. Żadne miejsce nie było dla niego za bezpieczne.

Dni do wyjazdu zbliżały się niezauważalnie szybko, przeplatane codziennymi obowiązkami, pracą, spotkaniami z koleżankami czy też z Jackiem. Miała nadzieję, że już niewiele mogło się zdarzyć, nic tragicznego, co by ją mogło zatrzymać. Wykluczyła takie możliwości jak pożar w pokoju czy w bloku, czy że ktoś go ukradnie albo nawet zniszczy ze zwyczajnej zazdrości. Przeglądała z niepokojem listy, bojąc się jakiejś złej wiadomości, w której byłaby zapisana decyzja jakiegoś tam urzędu, który nie zgadza się na wyjazd i anuluje go z żądaniem zwrotu paszportu, albo że ktoś do niej przyjdzie, nawet nie zastając jej w domu, i zabierze go, i wtedy nie będzie mogła nigdy wyjechać. Miejsce w szufladzie nie było pewne i bezpieczne, ale jakie inne mogła znaleźć w tym małym pokoiku, który nie był jej własnym. Nie mogła z nim chodzić do pracy, do sklepu, trzymając go tak zwyczajnie w kieszeni albo w torebce wśród innych rzeczy, jak szczotka do włosów czy nawet portfel, które i tak nie miały takiej samej wartości jak niewielki paszport.

– Marta, co ty się tak zamyśliłaś. – Głos Zośki wyrywa ją z zamyślenia i przywołuje do rzeczywistości.

– A, nic tam… – odpowiada automatycznie, nie myśląc nad tym, co mówi.

– No, ja wiem, o co ci chodzi, ja też do siebie nie mogę jeszcze dojść, że my już tak blisko jesteśmy celu – uśmiecha się szeroko Zośka.

– A wiesz, ja to cały czas myślę, czy niczego nie zapomniałam. To wszystko jest pestka w porównaniu z tym, jak się zapomni swojego paszportu.

– No pewnie, wiem, jak to jest. To mnie trochę kosztowało nerwów. Wspomnienia wywołują niepokój, nigdy nic nie wiadomo.

– Wszystko jest jak na razie w porządku i wcale nie powinnyśmy się tym przejmować, tylko myśleć o podróży.

Stoją teraz przed niewielkim szarym budynkiem, jeszcze brakuje trochę czasu do odpłynięcia promu. W powietrzu czuć atmosferę napięcia. Po twarzach ludzi widać, że przeżywają tę podróż, która dla niektórych jest pierwszym wyjazdem za granicę. Marta wpatruje się w ten rozgorączkowany tłum, podniecenie i strach również jej się udzielają; po raz pierwszy wybiera się tak daleko, do kraju, o którym tylko słyszała trochę z telewizji i z lekcji geografii. W pamięci zapadł jej śmieszny duński film o gangu Olsena, który nie tylko ją zawsze rozbawiał – był dosyć popularny w Polsce jeszcze w czasie jej dzieciństwa.

Przyciska kurczowo do siebie torebkę, w której leży paszport i portfel. Martwi ją trochę to, że ma tak niewiele pieniędzy. Nie wiadomo, na jak długo jej wystarczy, ale na pewno nie będzie robiła zakupów na statku. W tej chwili to nie jest najważniejsze, gdyż ma ze sobą parę kanapek i butelkę z wodą gazowaną i nie musi się martwić o prowiant, gdy będzie głodna czy też spragniona. Wpatruje się intensywnie i z zaciekawieniem w ten olbrzymi prom. Widzi też morze, które nie jest niebieskie, tak jak na widokówkach, ale szare, jakby brudne, tak jakby zebrały się w nim nie tylko same brudy z polskich rzek, ale z całej Europy.

– Nigdy nie myślałam, że ten prom może być aż taki duży – mówi z zachwytem Marta.

– Co ty opowiadasz, naprawdę nie widziałaś jeszcze promu? – pyta ze zdziwieniem Zośka, marszcząc czoło.

– Nie miałam nigdy okazji, a na zdjęciach są takie małe – odpowiada głupkowato Marta.

Wybuchają obie śmiechem, napięta atmosfera rozluźnia się w jednej chwili.

Marta jest po raz drugi nad morzem. Kiedyś spędzała wakacje w Kołobrzegu i była na plaży, ale nie zwracała uwagi na to, co wokół niej się działo, jaki kolor ma woda i czy są statki. Była wtedy razem z chłopakiem i dla niej on się liczył najbardziej. Leżeli na plaży, przytulając się do siebie i patrząc sobie w oczy, rozkoszując się sobą, swoją obecnością. Teraz jest inaczej, jej pierwsze „spotkanie” na dobre z morzem jest wielkim przeżyciem, a to, że ma wejść na prom i płynąć, napawa ją strachem. Mimo że brakuje jej pewności i odwagi, nie może się doczekać wyjazdu i nerwowo przebiera nogami, zaciska mocno ręce, co chwilę patrzy na wskazówki zegarka. Pozostała niewiele czasu do momentu, kiedy przejdzie przez kontrolę paszportową i celną i w końcu wejdzie na prom.

Za ileś tam godzin będzie w innym kraju. Uśmiecha się na samą myśl o tym, próbuje wyobrazić sobie, jak będzie, i tworzy w głowie obrazy ulic, ludzi, domów. Chociaż sprawia jej to wysiłek, nie przestaje o tym myśleć. Jej wyobraźnia, jej umysł pracują na pełnych obrotach. Wysila się do ostatecznej skrajności, nie ma możliwości porównania z czymś innym, nigdy nie była za granicą. Wyobraźnia, którą ma, kręci się wokół szarych domów, szarych ludzi. W jej podświadomości wytworzyły się i utrwaliły obrazy z jej życia, w których brak jest innych kolorów. Jeszcze dzisiaj czeka na nią inny świat – zobaczy prawdziwe kolory, poczuje inne zapachy, usłyszy ludzi rozmawiających w innym języku, bardziej zadowolonych, uśmiechniętych. Wysila się z całych sił, aby to sobie wyobrazić, ale niełatwo jej to wychodzi.

To się naprawdę zdarzy, aż jej trudno uwierzyć! Zakodowany świat w jej głowie, w której kolory czarny i szary są rzeczywistością i codziennością, odmieni się w coś innego; wierzy, że są inne barwy.

Gdy zaczyna się wiosna i kwitną drzewa i kwiaty całą swoją intensywnością kolorów i zapachów, wtedy ludzie wychodzą z domów, aby nacieszyć się pierwszymi promieniami słońca. Przez chwilę przychodzi radość i nadzieja. Świeży wiosenny powiew nie jest w stanie zmienić czegoś, co wrosło mocnymi korzeniami w psychikę i życie ludzi, w tak radosnym, ale za krótkim czasie zmienić tego nagle na optymizm. Szary kolor wbił się na stałe w otoczenie. Świeżość zieleni i barwy kwiatów nie są w stanie zakryć tego, co jest, rzeczywistości życia ludzi utrwalonej przez czas. Jej wyobraźnia jest zamknięta w jednym miejscu, z którego ciężko jest się wyrwać, odejść od tych zakodowanych wzorców. Wybiega myślami gdzieś daleko. Widzi domy, które nie są budynkami z czerwonej cegły z kominami, ale luksusowymi willami, dworami i pałacami z przepychem jak z dawnych czasów, które widziała gdzieś w kolorowych czasopismach. Jacy są ci ludzie, mówiący innym językiem, jak wyglądają ci prawdziwi Skandynawowie – wysocy, dobrze ubrani, a może nijacy, szarzy, bez uśmiechu gościnności, dzicy, jak dawni wikingowie słynący z brutalności. Czy coś zostało w tych Duńczykach, jakaś słaba pozostałość z tamtych czasów? Jej wyobraźnia jest za mała i uboga, aby mieć właściwy obraz czegoś, kogoś gdzieś tam daleko. Jest prawie egotyczną podróżą w nieznane, a to, co jest nieznane, czasami wywołuje zupełnie niezrozumiały, niewytłumaczalny strach i lęk. Czuła się goniona, jak wszyscy, przez upływający nieubłaganie czas, kiedy dni uciekały jeden za drugim, szybko, w niezauważalny sposób, bez żadnych zmian na lepsze. Depresja często łapała ją w swoje sidła. Zawsze była i jest podatna na nią. Szary i czarny jako dominujące kolory muszą zniknąć z jej życia. Jest głodna wszelkich przeżyć i doznań. Chce i potrzebuje żyć całą siłą, ma w sobie energię, przed nią stoi otwarty świat, do którego wyciąga ramiona.

Za chwilę wejdzie na prom i opuści port, swój stary świat i swoje dotychczasowe życie. Jeszcze w tym samym dniu wieczorem przypłynie do innego kraju, o którym nawet nie ma pojęcia i najmniejszego wyobrażenia. Cieszy się, uśmiecha się na myśl o tym, co się wydarzy, pociąga ją przygoda i ryzyko. Potrzebuje zmian, aby zacząć inaczej myśleć o swoim życiu, w bardziej optymistycznych kolorach. Trochę boi się nieznanego, ale to nie jest paraliżujący całe ciało strach, lecz przyjemny dreszczyk podniecenia i emocji przed nowym.

Marta jest dwudziestoparoletnią dziewczyną. Ze swoją szczupłą, prawie filigranową figurą i krótką fryzurą wygląda młodziej, niż metryka wskazuje. Sprawia wrażenie osoby nieśmiałej i lękliwej, a nawet zagubionej, z zalęknionymi oczami, uciekającymi w dół pod spojrzeniami innych, i niewinnym wyrazem twarzy. Ma na sobie gruby sweter, ciepłą kurtkę i spodnie, jest ubrana stosownie na jesienną pogodę. Jest ciepło i słonecznie, ale zimno przechodzi jej przez ciało – to zmęczenie daje o sobie znać. Wieje delikatny wiaterek, który co chwilę rozwiewa jej włosy na różne strony. Marta poprawia je szybko na swoje miejsce, nie lubi, jak zasłaniają jej oczy i łaskoczą po policzkach. Ostatnie dni były nerwowe i napięte. Jest niewyspana – nie mogła dobrze spać, rozmyślając cały czas nad podróżą. Mimo dobrej pogody nie wiadomo, jak będzie na otwartym morzu, gdzie wieje mocniej wiatr i zimno odczuwa się podwójnie.

– Co się stanie, jak będzie sztorm i zacznie kołysać statkiem, i woda zacznie wlewać się na pokład? – martwi się głośno Zośka.

Marta jej przytakuje.

– Nie wiem, jak będzie, mam nadzieję że przeżyjemy – odpowiada z powagą. Czoło jej się marszczy i na samą myśl jeżą jej się włosy – jak się zachowa w takiej sytuacji, czy strach ją całkowicie sparaliżuje?

Po co właściwie takie strachy i obawy. A może warto coś takiego przeżyć, aby wiedzieć, co to jest i czego można się spodziewać, gdy jest się na pełnym morzu.

Uśmiecha się po chwili na samą myśl o sztormie. Jeszcze nigdy tego nie przeżyła i ma teraz okazję, aby się przekonać na własnej skórze, co to znaczy podróż promem i co może się zdarzyć się nowego, ciekawego. Przyjemny dreszczyk emocji przechodzi przez jej ciało. Może będzie miała okazję przeżyć znowu jakaś nową przygodę, o której kiedyś nigdy nie myślała, że się zdarzy w jej życiu.

Z zamyślenia wyrywa ją głos Jacka. Prawie zapomniała, że tu jest; niedawno gdzieś wyszedł, nie mówiąc dokąd. Nie słyszy, co mówi, hałas wokół zakłóca słowa – są niewyraźne i zlewają się z głosami innych ludzi, ale czuje jego wzrok przez cały czas na sobie, ciężki i przytłaczający. Odwraca głowę w inną stronę, ale z tą świadomością, że on na nią cały czas patrzy i obserwuje jej ruchy. Marta nie wie, co ma powiedzieć do niego, jak go uspokoić, drży na całym ciele. Nie wiadomo, czy to ten chłodny wiatr to sprawia, czy ta cała sytuacja, w której się znalazła. Bierze bagaż do ręki, chce jak najszybciej odejść w swoją stronę, daleko od niego i od tego całego zamieszania.

Jacek niepostrzeżenie podchodzi i delikatnie dotyka jej ramienia.

– Marta, co tobie się tak spieszy. Wygląda to tak, jakbyś ze mną nie chciała wcale rozmawiać – mówi cicho, że prawie go nie słychać.

Marta zatrzymuje się nagle, gdy czuje jego ciepły dotyk w ręku. Przez jej ciało przechodzi zimny dreszcz. Jacek jednym zdecydowanym ruchem wyrywa bagaż. Zaskoczona jego szybką, niespodziewaną reakcją, zwalnia swój ucisk. Nie zdążyła nawet zaprotestować i czegokolwiek powiedzieć; stoją naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniami. To jest jak wieczność, Jacek nagle chwyta ją w ramiona i przyciska z całych sił do siebie. Nie może złapać tchu, zniewolona jego mocnym uciskiem, czuje ciepło jego ciała i jak drży. Boi się, że sama zacznie drzeć. Bezsilna, złapana w jego silnym uścisku, stoi w milczeniu, zrezygnowana, i teraz ona drży cała. Powinna tu sama przyjechać. Trzyma ją tak mocno, że nie wie, czy uda jej się wyrwać z tego ucisku. Przez ostatnich parę dni często powtarzał jej, jak ciężko będzie mu się przyzwyczaić do tego, że jej nie zobaczy przez dłuższy czas.

– Tak bardzo nie mogę znieść tej myśli i chwili, że ty już dzisiaj odpływasz właśnie tym promem – mówi tak cicho, że prawie go nie słychać. – Jest mi ciężko.

Ogarnia go okropny smutek i żal. Wygląda tak, jakby miał nagle się rozpłakać, ale stara się opanować. Zaciska i przygryza nerwowo dolną wargę zębami, trzyma Martę mocno za rękę. Gdyby mógł , zatrzymałby ją siłą. Chociaż nigdy do głowy nie przyszłaby mu ta myśl, aby jej zrobić krzywdę, to miał ochotę ostatnimi dniami chorobliwą chęć związania jej nóg i rąk, gotów prawie na wszystko, aby tylko ją zatrzymać przy sobie. Rzeczywistość jest inna, jego smutek jest jak rodzaj żałoby – wie w głębi serca, że wszystko już się skończyło, co było między nimi, i już może nigdy jej więcej nie zobaczy.

– Moje miejsce, i twoje też, jest tutaj, w Polsce, a nie tam, za granicą. Ty zrozumiesz kiedyś, że robisz błąd – mówi zdecydowanie.

W tym świnoujskim porcie i na plaży jeszcze jako dziecko spędzał często wakacje ze swoimi rodzicami, nie po raz pierwszy był w tym miejscu. Wtedy to było coś innego, jego dziecięca fantazja i marzenia były inne, nie odbiegały daleko od rzeczywistości, jaką miał przed sobą. Statki czy też szum fal cieszyły go, ale nawet wtedy nie marzył o tym, aby popłynąć gdzieś daleko i zostawić to wszystko, rodziców i kolegów.

Ten ich ostatni dzień razem upływa szybko i chce jeszcze cieszyć się tą chwilą, jaką mają ze sobą. Jeszcze tak niedawno byli razem prawie bez przerwy, cały wolny czas przeważnie spędzali wspólnie. Po pracy spotykali się prawie codziennie. Po południu i wieczorami, robiąc czasami wspólnie jedzenie, rozmawiali ze sobą na różne tematy, śmiali się i potem kochali się. To będzie ich pierwsze takie długie rozstanie – aż na trzy miesiące, bo na taki czas otrzymała zaproszenie, a może nawet na dłużej. Nigdy nie pokazała mu zaproszenia albo biletu. Marta jedzie ze swoją koleżanką i wszystko było tak zaplanowane, że Jacek nie może z nią pojechać. Nie było dla niego żadnego zaproszenia, a bez tego nie mógł nawet myśleć o wyjeździe. Za każdym razem, gdy mówił o swoich obawach, o swoim żalu, przebijał się przez grubą ścianę całkiem nieodpowiednimi narzędziami. Do Marty nic nie docierało, była głucha jak pień, nie słyszała jego głośnego dobijania się i próby dotarcia przez ten mur, którym się otoczyła, nie dawały żadnego rezultatu. Gdy próbował coś powiedzieć, wysilała się na to, aby pokazać, że słucha, ale źle jej wychodziło, bo myślami była w innym miejscu i jej duchowa nieobecność była widoczna i odczuwalna cały czas. Od czasu, gdy dostała ten głupi świstek papieru, stała się obcą osobą, która żyła tylko jedną myślą, odrzucając od siebie wszystko inne. Podróż nie była dla niego czymś rzeczywistym, realnym, jakiś tam prom, który codziennie odpływał i przypływał, nie miał żadnego znaczenia, i nie widział powodu do radości. Przypomniał sobie te chwile, gdy Marta cieszyła się z wyjazdu do tego jej wymarzonego świata. Teraz sobie uświadomił, że to, co ona mu powiedziała przed podróżą, a właściwie przygotowywała już od dawna, było prawdą. Gdyby tak nie było, nie staliby w tym miejscu, a ona nie gapiłaby się w ten statek z taką radością i oczekiwaniem, a zarazem dziwną „namiętnością” w oczach. Pozostała mu ostatnia sposobność wytłumaczenia Marcie jeszcze raz, jak bardzo ją kocha i że nie chce się z nią rozstawać ani na chwilę, a tym bardziej na tak długo, i mieć głupią cichą nadzieję, że w jednej chwili, nawet w tej ostatniej, jeszcze się rozmyśli.

Marta zwróciła na chwilę wzrok w kierunku Jacka, ale jej radosne, roześmiane spojrzenie kryło coś innego. Zimno w jej oczach w jednej chwili zamroziło całe jego ciało do głowy do stóp, nie może się prawie poruszać, gdy tak na nią patrzy, bez przerwy, jakby chciał zachować obraz jej twarzy w swej źrenicy. Jacek znowu chwyta jej ręce i przytula do swoich, chce ją rozgrzać. Jest jego dziewczyną, którą zna od dawna. Dlaczego jest taka napięta i sztywna? Zaciska mocno jej dłonie, jak by bał się, że za chwilę wyrwie mu się z jego uścisku, ucieknie i nie zdąży się nawet z nią pożegnać.

– Słuchaj – wyszeptał – ja naprawdę chcę, abyś ty została w Polsce. Nie jedź, bo to nie jest potrzebne ani tobie, ani mnie – mówi coś, co nie ma sensu ani znaczenia dla niej.

Marta wiedziała i wie, o co mu chodzi. Ten jego paniczny strach, że go zostawi, nie daje się ukryć w żaden sposób, jego wzrok nie da się okłamać.

– Bo… ja wiem, że ty mnie chcesz zostawić. – Zamilkł przez chwilę, patrząc jej prosto w oczy. – Ja to czuję, że tak będzie, i to ty tak chcesz zrobić.

Marta odsunęła się gniewnie od niego, jak od przypadkowego natręta, a nie od kogoś, kto jeszcze tak niedawno był jej bardzo bliski, tak jakby te wspólne gorące noce i dni nic dla niej nie znaczyły i zupełnie były wykreślone, a to, co ich zbliżyło, miało się nagle zakończyć przez ten wyjazd. Jacek powoli zaczyna rozumieć sens tych wszystkich jej słów – tych wypowiedzianych jeszcze parę dni temu, do których wtedy nie przywiązywał żadnej wagi. Za późno zaczął reagować, traktując to jak marzenia, bo przecież zawsze można marzyć. On też czasami poddawał się marzeniom. Oderwanie się na chwilę od rzeczywistości jest potrzebne każdemu, jest jak lekarstwo. Teraz, gdy patrzy w jej oczy, rozumie nagle, że to jest prawda, o czym cały czas mówiła, i ta dziewczyna jest opętana myślą, aby za wszelką cenę zostawić to wszystko, i może też wymazać to, co ich łączyło. Przez chwilę czuje zupełnie nieuzasadnioną niechęć i złość do Zośki, małej i uśmiechniętej blondynki o długich po ramiona włosach. Nie rozumie, dlaczego zawsze jest taka zadowolona, że nie potrafi zachować umiaru i jeszcze teraz szczerzy zęby. Jest przekonany, że to jest jej wina, ona namówiła Martę do tego wyjazdu, nie mógł znaleźć na to innego wytłumaczenia. Zawsze miał przeczucie gdzieś pod skórą, że ta dziewczyna chowa za tym uśmiechem coś fałszywego i zdradzieckiego. W tej chwili czuł, że wszyscy byli przeciwko niemu.

Zośka dostrzegła jego nieprzyjazny wzrok. Trochę ją to zmroziło. Uśmiechnęła się niepewnie, ale nie ma czasu, aby nad czymkolwiek się zastanawiać. Zaczęła ich przynaglać do pośpiechu. Grupki ludzi z bagażami zaczęły przesuwać się w kierunku przejścia granicznego. Wokół okienka zaczęła ustawić się mała kolejka ludzi z bagażami, przesuwających się powoli do siedzącego za szybą, sprawdzającego paszporty funkcjonariusza.

– Chodź, już musimy się pospieszyć – wykrzyknęła Zośka, zakładając na ramię niedużą brązową torbę, która pomieściła tylko najważniejsze rzeczy, parę kanapek i trochę bielizny na zmianę, no i oczywiście ubrania – te najładniejsze i te najbardziej praktyczne. Ta niewielka torba wydawała się za duża do jej niewielkiego wzrostu i drobnej figury. Zośka ubrała się przezornie w ciepłe ubranie, ma na sobie również długie spodnie i ciepłą kurtkę. Marta odchodzi od Jacka, ustawia się w kolejce za Zośką.

Jacek w ostatniej chwili chwyta ją za rękę.

– Poczekaj jeszcze chwilę – wyszeptał – poczekaj…

Marta go już nie słyszy, pochłonięta myślą, aby jak najszybciej dojść i zdążyć, i wsiąść do promu. Jacek przytula ją do siebie, a ona przygarnięta jego silnym uściskiem, który nie toleruje sprzeciwu z jej strony, nie próbuje już się wyrwać; gdy trzyma ją zdecydowanie, straciła siłę. Stoją przytuleni do siebie w bezruchu. Czas zatrzymał się w tych paru minutach, które mieli dla siebie i były tak drogocenne.

– Boję się, że do mnie już nie wrócisz. Ja nie wiem, co ja bez ciebie zrobię.

Jacek jest bezradny, gdy to sobie uświadamia, i szuka na jej twarzy jakiegoś znaku protestu, a widzi tylko tę samą twarz, milczącą i bez ruchu. Marta zauważa w kącikach jego oczu łzy. Sprawdza jeszcze raz z niedowierzaniem – to nie jest przywidzenie. Jego reakcja jest niespodziewana. Zawsze myślała, patrząc na jego kamienną twarz, że nie potrafi płakać. Wyrywa się nagle z jego objęć. Jest to taki szybki odruch, że Jacek nie zdążył jej zatrzymać ani zaprotestować i czegoś powiedzieć.

– Słuchaj, życz mi lepiej dobrej podróży.

Odwraca się od niego i szybkim krokiem zaczyna się oddalać, nie chce już patrzeć w jego stronę. Z daleka widzi zniecierpliwioną i zaniepokojoną Zośkę, czekającą na nią. Nie słyszała, co mówią, nawet nie domyśla się, o co chodzi, co się z nimi dzieje – obserwowała ich z daleka.

Marta chce jak najszybciej wymazać twarz Jacka stojącego z oczami pełnymi łez. Nie lubi takich sytuacji, prawie dramatycznych, jak w filmie. Na pewno płacze. Jest jej ciężko to sobie wyobrazić. Boi się, że za nią będzie biegł i prosił jeszcze, aby została.

Ludzie pospiesznie kierują się z odprawy paszportowej i celnej do wyjścia, z bagażami w rękach, i podążają szybko do promu. Może ci, co nie wykupili sobie kabin, liczą na to, że spiesząc się, znajdą dobre miejsca do siedzenia. Wopiści są bardzo uprzejmi, szybko sprawdzają paszporty. Jednym rzutem oka spoglądają na zdjęcie i na twarz. Niektórzy – ci nieufni, którzy w każdym wypatrują przestępcy – obowiązkowo zaglądali w bagaże i bardziej podejrzliwie w oczy. Tak to wszystko wydawało się Marcie, tak też to odczuła.

Podchodzi do okienka. Czuje, jak coś ściska gardło, jak niespokojnie serce tłucze się w klatce piersiowej. Co będzie, jak o coś ją zapyta? Z wrażenia zapomniała, jak się nazywa. Nie jest przecież ani uciekinierką, ani też przestępcą. Wyjeżdżała legalnie i za zgodą tutejszych władz, które zawsze troszczyły się, aby wszystko przebiegało zgodnie z przepisami. Funkcjonariusz uważnie spojrzał raz na nią, a raz zdjęcie w paszporcie, a potem przeglądając jeszcze kartki, rzucił okiem ponownie na nią. Serce przez moment na chwilę się zatrzymało. Stoi z otwartymi ustami i z zalęknionymi oczami. Słyszy za chwilę, która trwa jak wieczność, jak wbija szybko jednym ruchem pieczątkę w paszporcie.

Nic się takiego nie stało i nikt nie przeszkodził jej w wyjeździe. Serce trochę mniej jej bije, ale jest ciągle oszołomiona. Odprawę przeszła pomyślnie, bagaże zostały sprawdzone. Nie została zatrzymana, ale jeszcze nie jest wiadomo, jak będzie na granicy duńskiej.

Jest już prawie po drugiej stronie, a za chwilę pojawia się Zośka i ściskają się z radości. Mają już za sobą wszystkie nieprzyjemne formalności. Kolejka z ludźmi przesuwa się szybko. Ci, którzy już mieli podstemplowany paszport, przesuwają się do drzwi, a za nimi to było niedaleko do promu. Gdy spojrzała na niego z tak bliskiej odległości, dostrzega, jaki jest ogromny i piękny. Marta po raz pierwszy widzi na własne oczy tak blisko stojący przed nią prom, ogarnia ją ogromny strach przed podróżą w nieznane do obcego kraju. Te niewielkie bagaże, które zawierają parę ubrań i trochę bielizny, zaczęły nagle ciążyć, jakby miała duży worek kamieni i stała pod górą, na którą miała się wdrapać.

Wchodzi po schodkach na prom i odwraca jeszcze raz głowę w kierunku Jacka. Stoi przygarbiony i zasmucony, tak jakby dźwigał na swoich ramionach ciężar, który nagle spadł na jego ramiona i którego nie był w stanie podźwignąć bez jej pomocy. W tej pozycji wydaje jej się śmiesznie mały i bez znaczenia. Nie może nawet dokładnie zobaczyć, czy na nią patrzy; widzi, jak stoi przed siatką, z twarzą zwróconą w jej kierunku. Nie przypomina mężczyzny, tylko dziwnego klowna, który zużył już całą swoją energię na rozśmieszanie ludzi, i teraz jest zupełnie spalony, na granicy desperacji. Za chwilę zaczyna machać rękami i coś krzyczeć. Ale ona prócz podmuchu wiatru i rozmów pasażerów nic nie słyszy i nie czuje.

Piwo

Jacek nie może oderwać oczu od promu, dopóki ten całkowicie nie zniknął za horyzontem. Łzy toczą mu się po policzkach. Za każdym razem, gdy wciąga powietrze, wpływa powoli do jego ust jedna za drugą, czuje ich słony smak na języku. Każdy głęboki oddech przynosi chwilową ulgę. Powoli wypuszcza powietrze, koncentruje się nad tą czynnością, to mu trochę pomaga. Nie minęło więcej jak godzina, gdy się pożegnali, ale czas tak powoli upływa. Chciałby, aby minął jak najszybciej i nie musiał się zastanawiać, jak długo ma jeszcze czekać, kiedy Marta wróci, i nie musiał czuć się tak podle i tak tęsknić. Jest teraz samotny i bezdomny. Stracił energię, powoli przebiera nogami w miejscu, nie jest całkiem pewny, w którym kierunku ma iść, niezdecydowany.

Wiatr wieje coraz mocniej. Trochę marznie, chociaż ma na sobie ciepłą kurtkę. Przeszywa go zimno po całym ciele, zapina guziki. Jest głodny i niewyspany. Przez kilka dni przed jej odjazdem myślał nad tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, i te obawy, że w dniu, kiedy ona wyjedzie, zmieni się jego życie, nie pozwoliły mu zasnąć głębokim snem. Ostatni tydzień przed jej wyjazdem był niespokojny, spał urywanym płytkim snem, śniły mu jakieś koszmary o zimnej, brudnej wodzie, w której razem z Martą się kąpali, ale nigdy dokładnie nie pamiętał tego dokładnie, tylko małe fragmenty, i gdy tylko otworzył oczy, zanikały ostatnie ich wspomnienia z pamięci. Po obudzeniu lęk i niepokój utrzymywał się przed dłuższy czas i nie mógł się z tego otrząsnąć; stracił energię, aby podnieść się z łóżka. Gdyż leżał obok niej, próbując sobie przypomnieć, co mu się śniło, słyszał, jak głośno oddychała. Wiedział, że nie spała, odwrócona od niego plecami. Czekał na jej drobny znak, może ruch jej ręki – byle co, aby czuł, że go potrzebuje – ale czas upływał, on leżał nieruchomo, cicho, ale ona leżała również, nie dając żadnego znaku, jakby bojąc się, że odkryje, iż nie śpi.

Niechętnie rusza z miejsca, nie zdając sobie sprawy, jak długo tutaj stał w jednym miejscu, zatopiony w myślach. Niedaleko jest stacja kolejowa. Musi sprawdzić, o której jest następny pociąg. Czeka go jeszcze prawie dwugodzinna jazda. Byłoby dobrze, aby jutro od rana był gotowy i wypoczęty do pracy. Marta wyjechała i on musi myśleć o bieżących sprawach, o codziennym swoim rytmie wstawania do pracy, robienia zakupów. Każdy dzień bez jej obecności będzie ciężki i inny, i wydaje mu się nierealny. Przechodzą go dreszcze. Czuje się samotny, ale nie chce zastanawiać się nad tym w tej chwili.

Opuszcza powoli port. Idzie wolnym krokiem, patrzy przed siebie i do czasu do czasu odwraca głowę. Nie widać już promu, który zniknął za horyzontem. Nie wie, która jest godzina, stracił poczucie czasu i miejsca i tylko krzyczące mu nad głową mewy i widok statków uświadamiają, mu gdzie jest. Jest zmęczony tym wszystkim, co się przez parę dni działo, cały rozgardiasz z powodu tego wyjazdu wyprowadził go z równowagi. Ostatnie dni z Martą wywołują w nim ból, gdy tylko przypomina sobie, jak z dnia na dzień zaczęła traktować go prawie obojętnie, rozmawiając tylko o wyjeździe i szukając wymówek, aby się z nim nie spotkać. Ciągle miała do załatwienia jakieś sprawy – a to że musi zrobić zakupy, pranie i inne rzeczy, które wydawały mu się banalne. Gdy próbował z nią rozmawiać, zbywała go byle jakimi wymówkami. W jej oczach widział złość, jakby ją odrywał od jakiegoś pasjonującego zajęcia; mówiła do niego z niecierpliwością w głosie. Wyobrażał sobie jak najgorsze rzeczy, gdy słyszał, że ludzie, którzy wyjeżdżali na Zachód, przedłużali pobyt, ale przeważnie korzystali z okazji która się nadarzyła, i nie wracali już do Polski. Byłoby dobrze, gdyby z nią pojechał, i wtedy byłoby tak jak zawsze, gdy byli ze sobą. Razem mogliby wiele zrobić i na pewno wybiłby jej z głowy jakiekolwiek myśli o pozostaniu w tym obcym kraju.

– Czy ty nic nie rozumiesz, ja niedługo wyjeżdżam i muszę wszystko załatwić, a ty mi tylko przeszkadzasz.

– A co można cały czas załatwiać? Paszport już chyba masz, a ubrania wystarczy tylko spakować do torby – odpowiadał, nie rozumiejąc jej zachowania.

– Czy ty jesteś zazdrosny? – zapytała go któregoś dnia.

– Zazdrosny o co? – Zrobił w tym momencie zdziwione oczy, patrząc z niedowierzaniem na jej twarz. Nigdy nie dawała mu ku temu powodu, aby miało tak być.

– No o to, że wyjeżdżam – wykrzyczała.

Stoi na prawie pustej stacji kolejowej, nie musi patrzeć na rozkład jazdy i szukać godziny, o której pojedzie odpowiednim pociągiem. Jutro czeka go taki sam dzień jak zawsze, kiedy musi iść do pracy i żyć swoim życiem, znaleźć coś, aby wypełnić pustkę po Marcie. Nie ma jeszcze ochoty wsiąść do pociągu i wracać do swojej codzienności. Chce oszukać samego siebie. Stojąc na tej stacji, zerka, z dala widać pływające statki. Jak szkoda, że nie może do niej zadzwonić. Chciałby wiedzieć, co się z nią dzieje, co w tej chwili robi. Ogarnia go złość na samego siebie, że dopuścił do takiej sytuacji. Jest bezradny wobec tego, co się stało, jest słabym i głupim mężczyzną.

Wychodzi szybko z budynku. Kopie ze złości leżące przed sobą małe kamienie, które pod silnym uderzeniem jego stóp lecą w różnych kierunkach, uderzają ze stukiem w pobliski krawężnik. To go wcale nie uspokaja, ale tylko dodaje mu więcej energii, kopie je coraz mocniej z całą złością. Przestaje na chwilę, gdy jakaś stojąca niedaleko kobieta z przestrachem obserwuje, co robi. Patrzy na nią z przepraszającym uśmiechem, którego ta nie odwzajemnia, odwraca głowę w drugą stronę.

Jacek szybkim krokiem opuszcza teren stacji. Obok stoją taksówki, ale on chce znaleźć jakieś miejsce, w którym mógłby spokojnie wypić piwo i coś zjeść. Nie musi przecież się spieszyć, może zrobić sobie jeden dzień wolny od pracy albo też przyjechać trochę później. Ma czas, aby spokojnie przemyśleć sobie wszystko, co się zdarzyło w ciągu ostatnich dni, znaleźć spokój i zadecydować, co dalej zrobić. Zimne piwko ma zawsze kojące działanie w takich sytuacjach. Jeszcze nie ma ochoty na to, aby wrócić siebie, do swojego pokoju, bo będzie odczuwał jeszcze mocniej to wszystko, co się zdarzyło. Nie chce myśleć o złych rzeczach, chce pomyśleć o swojej przyszłości i mieć nadzieję, że Marta niedługo wróci i będą razem.

Wchodzi do pobliskiej restauracji. Uderza go od samego progu zapach alkoholu, lepki odór spoconych ciał. Wokół jest gwarno i siwo od dymu papierosów, nie widać prawie twarzy siedzących tam osób. Znajduje miejsce przy stoliku. Otyła kelnerka o groźnym wyrazie twarzy z niechęcią przyjmuje jego zamówienie, patrząc na niego przenikliwym, badawczym spojrzeniem i odchodzi, poruszając biodrami.

Szybko dostaje swoje piwo z apetyczną pianką. Moczy z rozkoszą usta w zimnym płynie, przełyka go powoli, rozkoszując się smakiem, gasi pragnienie i ociera pianę ze ust. Za oknem robi się ciemno. Nie ma odwagi spojrzeć na zegarek, który tylko przypomni mu o uciekającym czasie i o tym, że musi wracać do domu. Kufel jest już prawie pusty. Musi zamówić następne piwo, ale kelnerka gdzieś zniknęła. Wypija ostatnie resztki, pozostające na dnie. Trochę przy tym siorbiąc, ma nieodpartą ochotę upić się. Czuje się samotnie w tym lokalu pełnym ludzi, brak mu Marty, bardzo tęskni za nią. Spogląda w okno, jakby spodziewał się, że nastąpi coś, o czym cały czas myśli, i zobaczy Martę, z daleka uśmiechającą się do niego. Ale rzeczywistość jest inna, wokół siebie widzi tylko twarze podpitych mężczyzn. W takich lokalach rzadko się zdarza, aby siedziała jakaś kobieta – to jest miejsce dla mężczyzn do męskich rozmów i męskiego picia. Nastrój w lokalu jest coraz bardziej ożywiony, ilość wypitego alkoholu ma wpływ na humor, wszyscy rozmawiają ze sobą jeden przez drugiego, przekrzykując się nawzajem. Wszystko ściera się w jeden bełkot, ale nie zwraca na to uwagi. Przyjemna błogość rozchodzi się po całym ciele po wypitym piwie, które smakuje niebiańsko w jego ustach i znika szybko z kufla. Zamawia jeden za drugim, przychodzi cały czas ta sama kelnerka z groźnym spojrzeniem, stawia głośno kufle na sąsiednim stoliku. Jacek uśmiecha się do niej – już nie wydaje mu się groźna i niesympatyczna, chociaż nie odwzajemnia uśmiechu i odchodzi szybko tym samym energicznym krokiem, kołysząc biodrami, po następne zamówienie. Jest przez chwilę zupełnie odprężony po wypiciu tej ilości piwa i spokojny, ale myśli jego wracają i krążą wokół tego samego: co Marta teraz robi, czy tęskni za nim. Ogarnia go zazdrość o każdą jej chwilę, nie chce sobie wyobrazić, co ona robi bez niego. Po raz pierwszy, od kiedy się poznali, czuje się niepewny jej miłości. Jest jak wielki ciężar myśl że może w tej chwili siedzi pijąc piwko z innym mężczyzną. Jest tak ładną i atrakcyjną dziewczyną, że na pewno niejeden facet zechce zaprosić ją na kawę. Nie nigdy nie miał powodu, aby jej nie ufać, nie jest takiego typu dziewczyną która daje się złapać na jakieś tam podrywy; wie, że potrafi być wierna i ma swoje zasady.

Chyba żyję w jakimś urojonym świecie, może mnie nie kocha – te myśli przechodzą mu przez głowę, natrętne, uporczywe, zakłócają mu wieczór. Gdy myśli o tym, nie jest już spokojny, zaciska pięści z całej siły, aż do bólu, dając upust swojej słabości. Jest wściekły na siebie i na wszystko, co go otacza. Próbuje zahamować budzącą się w nim agresję. Patrzy na młodego mężczyznę o smętnym wzroku, siedzącego przy sąsiednim stoliku, który go obserwuje spod oka. Jacek ma przemożną ochotę wcisnąć pięści w jego oczy, nie ma ochoty być obserwowany przez kogoś.

Próbuje się podnieść, przytrzymując się poręczy krzesła, ale nie potrafi utrzymać swego ciała na miękkich nogach. Niedaleko są drzwi i brakuje tylko parę kroków, ale nogi są ciężkie i siada ciężko na swoje miejsce. Zrezygnowany, zapala papierosa i patrzy w stronę okna, nie zwraca już uwagi na tego faceta, który mu się przypatrywał. Walczy z ogarniającą go sennością. Twarze i postacie zlewają mu się w jedną bezkształtną masę. Nie ma siły, aby zamówić następne zimne, orzeźwiające piwo, które pozwoli mu uspokoić jego nerwy. Sięga jedną ręką do portfela do tylnej kieszeni, ale nie może go wyciągnąć, więc rezygnuje i poprawia się na krześle.

Wraca znowu myślami do Marty i dnia, kiedy ją poznał, jeszcze tak niedawno, bo tylko parę miesięcy temu. Podobała mu się od pierwszej chwili, gdy ją zobaczył. Pracowali w tym samym zakładzie i widywał ją często, gdy szła razem z koleżankami do pracy albo gdy szybkim krokiem biegła do autobusu, najczęściej sama. Uwielbiał obserwować ją z daleka, ale za każdym razem, gdy za długo patrzył, bał się, że ściągnie ją swoim wzrokiem, odwracał oczy. Był nieśmiały jak szczeniak a jej obecność i widok onieśmielały go na każdym kroku i gdy w końcu zdobył się na odwagę, aby zaprosić ją na kawę, wydawał się najszczęśliwszym człowiekiem na całej ziemi. Spotykali się często w różnych miejscach, w myślach snuł plany na temat ich wspólnej przyszłości, ale długo nie mógł się zdecydować. Któregoś dnia zdobył się na odwagę, aby jej to powiedzieć. Spotkało go milczenie. Wyglądała na zaskoczoną i zdziwioną, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Po chwili uśmiechnęła się.

– Przecież znamy się dopiero parę miesięcy – odpowiedziała mu spokojnie – to jest jeszcze za krótko, a ja już niedługo wyjeżdżam do Danii.

Zamawia jeszcze jedno piwo, trochę bełkoczącym głosem. Kelnerka patrzy na niego kątem oka swym groźnym spojrzeniem, ale nic nie mówi i szybko przynosi pełny kufel. Jacek pije łapczywie. Myśl o tym, że go może nigdy nie kochała, jest przytłaczająca, ale może prawdziwa; sprawia mu ból. Wypija resztkę piwa, chcąc dodać sobie otuchy. Prawie już za nią tęskni. Nie wie, ile minęło już czasu i która jest godzina. Co będzie, czy wróci do niego taka sama jak zawsze, dlaczego ma się bać? Nie było powodu, aby nie mógł jej ufać. Przypomniał sobie jej oczy, które były takie czyste i szczere, promieniały zawsze uśmiechem i nawet gdy była zamyślona albo zasmucona, dostrzegał w tych oczach promień światła, a gdy tylko zaczęła się uśmiechać, jej oczy rozświetlały całą twarz. Jest smutny, gdy przychodzą różne wspomnienia. Na stole stoi już pusty kufel. Jest pora, aby iść i pomyśleć nad tym, co zrobić, aby już tak więcej nie było smutno. Zawsze znajdzie się sposób. Będę o ciebie walczyć, tak jak ja tylko potrafię, nic nie jest stracone – podnosi się sam siebie na duchu.

Głowa go boli od natrętnych myśli, od tego wszystkiego, co się wydarzyło w tak krótkim czasie. Nie wie, co ma zrobić sam ze sobą. Wszystko zlewa się w jego oczach, ludzie i miejsce. Zbiera wszystkie siły, jakie mu jeszcze zostały i nagle zrywa się jednym ruchem z krzesła. Musi przecież wyjść i pojechać. Nie wie nawet, kiedy i o której godzinie odchodzą pociągi – a może będzie musiał czekać do rana. Podchodzi do drzwi kołyszącym się krokiem. Świeże i chłodne powietrze chłodzi jego ciało, już lepiej się koncentruje. Do stacji jest niedaleko, nie potrzebuje taksówki. Jest ciemno, tylko z daleka widać słabo świecące latarnie. Niebo jest gwiaździste i pogodne. Na ulicy nie ma już żadnych przechodniów. Słyszy, jak głośno stawia kroki, które odbijają się głośnym echem.

– Czy jest ci trudno, dziewczyno, to zrozumieć, że cię kocham? – powtarza cicho do siebie.

Stawia ciężko kroki, przytłoczony myślami, wlecze swoje ciało. Jego wyznanie tylko on słyszy na tej pustej ulicy i blado świecący księżyc jest niemym świadkiem. Wydaje się, że wszyscy śpią i nikt nie ma pojęcia, co się z nim dzieje. Czy on jest dzisiaj jedynym człowiekiem, który jest w mocy miłości, może ktoś powinien go słyszeć.

– Kocham ciebie, kocham – powtarza głośno jeszcze parę razy, jakby chciał sobie dodać siły i te słowa były modlitwą, w której pokłada się nadzieję, że prośba się spełni, im więcej ją się powtarza.

Niech wszyscy go słyszą, niech wiedzą – jego słowa zakłócają tę wieczorną ciszę. Czy coś na świecie ma znaczenie, gdy nie ma miłości, czy jest to ciężko zrozumieć. Chciałby jej to powiedzieć teraz, a nie czekać tak długo.

Wydaje mu się, że pokonuje jakaś olbrzymią przestrzeń, która nie ma końca, na kołyszących się nogach idzie przed siebie. Z daleka widzi światła latarni i budynek – to jest już tak niedaleko. Jest ciemno i nie dostrzega nikogo wokół przed sobą. Powoli zbliża się do świecących latarni. Patrzy na zegarek, ale nic nie widzi, jest za ciemno, aby cokolwiek dostrzec na jego małej tarczy. Zapala niezręcznie zapałkę, która szybko gaśnie, wyciąga następną i też mu gaśnie. Klnie głośno pod nosem i idzie dalej. Nagle przed nim pojawia się jakaś postać. Wzdryga się przestraszony tym, że dał się tak zaskoczyć, i próbuje ją wyminąć. Słyszy za sobą też inne kroki. Odwraca przestraszony głowę. Za sobą widzi grupkę mężczyzn zbliżających się w jego kierunku. Próbuje przyspieszyć, stawia coraz szybsze kroki, światła stacji już są niedaleko. Nagle czuje tępy ból i wszystko zlewa się w ciemność.

Pamiętnik

Marta nigdy nie przypuszczała, że tak łatwo i szybko uda się jej namówić Zośkę do tego całego zwariowanego pomysłu. Poznały się w hotelu robotniczym, każdej zostały przydzielone pokoje i przez przypadek, a nie z wyboru stały się sąsiadkami dzielącymi łazienkę kuchnię i przedpokój. Marta z Ewą dzieliły jeden duży pokój, a obok nich Zośka mieszkała sama w niewielkim pokoju o połowę mniejszym niż ich.

Hotele robotnicze najczęściej znajdowały się niedaleko miejsca pracy, były budowane z myślą o pracownikach, którzy nie mieli własnego lokum. Były dobrym, ale nie najlepszym rozwiązaniem dla wielu samotnych osób i rodzin z małymi dziećmi, które w ten sposób miały możliwość na trochę samodzielne życie. Sytuacja mieszkaniowa nie była ciekawa, oczekiwanie na własne cztery kąty przeciętnie wynosiło ponad dwadzieścia lat i przeważnie rodziny wielopokoleniowe mieszkały razem ze sobą pod jednym dachem. Klitki hotelowe o niewielkim metrażu dawały jedynie samodzielność z daleka od opiekuńczych skrzydeł rodziców, ale nic więcej. W jednym małym pokoju ledwo co mieściły się rodziny, czasami też z trójką dzieci, dzieląc wspólną kuchnię i łazienkę z inną rodziną mieszkającą w sąsiednim pokoju. Wszyscy byli zmuszeni żyć w taki sposób, dlatego było nieuniknione codzienne spotykanie, ale na szczęście każdy pocieszał się myślą o nowym, przestronnym mieszkaniu w niedalekiej przyszłości. Miejscowy zakład chemiczny produkujący nawóz sztuczny dawał zatrudnienie dla wielu osób, ale jednocześnie był utrapieniem dla mieszkańców miasta i okolicy, którzy musieli żyć z tym, że powietrze było bardzo zanieczyszczone. Zdarzało się czasami, że stężenie różnych środków chemicznych w powietrzu było wysokie, wokół unosił się dziwny zapach, nawet zamknięte okna niewiele dawały. Ludzie w promieniu wielu kilometrów od zakładu pracy byli narażeni na wdychanie różnych szkodliwych substancji, które zakład wypuszczał w atmosferę. Mimo tego że środowisko nie było zdrowe, zwłaszcza dla małych dzieci, które jak najbardziej potrzebują świeżego powietrza i żywności dla swojego rozwoju, przyjeżdżało tu wiele rodzin z całego kraju, skuszonych możliwością szybkiego dostania mieszkania w przeciągu jednego roku. Nowe bloki rosły jak grzyby po deszczu – z ładnymi, przestronnymi mieszkaniami stały się obiektem marzeń i były kuszące dla wielu rodzin.

Dziewczyny pracują tu też w nadziei, że dostaną mieszkanie, są prawie w tym samym wieku i to czasami łączy. Kiedy jest się rówieśniczkami, są wspólne tematy do rozmawiania, więc gdy jest ku temu czas i możliwość, to spotykają się i wtedy najczęściej piją herbatę.

Zośka jest szczupłą, ciemną blondynką o szerokim uśmiechu, który rozdaje wszystkim dookoła. Jej długie i gęste włosy są niewątpliwie jej ozdobą, opadają ciężko na ramiona. Poprawia je często, ale najbardziej grzywkę, która jest takiej samej długości jak reszta włosów i przez to prawie cały czas zasłania jej oczy. Czasami wiąże włosy gumką do tyłu w koński ogon i wtedy grzywka nie przysłania jej oczu. Wygląda w tej fryzurze jak czternastoletnia dziewczyna, szczupła i niewielka. Zośka jednocześnie była trochę tajemnicza i zagadkowa, niechętnie wpuszczała nowo poznane osoby do swojego życia.

Spotykają się często, bo nie da się tego uniknąć, gdy mają do wspólnego użytku łazienkę i kuchnię, aby nie widzieć się co najmniej parę razy dziennie. Czasami zdarza się okazja, że wspólnie piją herbatę, może czasami kawę albo jakieś lichej jakości wino, kupione w pobliskim sklepie. Jest okazja, aby się pośmiać z jakichś usłyszanych i przekazanych kawałów. Prawie wcale nie opowiadają sobie o swoim prywatnym życiu – takie powierzchowne pogaduszki, jakie mają przeważnie dziewczyny w tym wieku: o ciuchach, chłopakach i czasami o pracy. Zośka jest szczęśliwą posiadaczką małego telewizora. Stoi niedaleko łóżka i może go oglądać, gdy już jest zmęczona albo nie ma co robić. Telewizor jest raczej ozdobą. Szkoda na to czasu, gdy są jeszcze młode. Filmy, które są warte obejrzenia, to przeważnie w soboty – kino nocne późnym wieczorem nadaje dobre filmy, albo w niedzielę, która nie zawsze jest wolna. Marta pracuje zawsze na zmiany, a Zośka tylko czasami. Taka praca jest bezlitosna, szczególnie w nocy, którą potem trzeba odespać, aby móc potem w miarę normalnie funkcjonować, co nie jest dla niektórych osób łatwe. Czasami umawiają się na dyskotekę, jest wtedy okazja, aby trochę poskakać w rytm muzyki i pośmiać się, i wyluzować przy kuflu piwa albo lampce wina.

Zośka nigdy nie opowiada o sobie, tak tylko ogólnikowo, dla zbycia tych najbardziej ciekawskich, a nie ze szczerej chęci podzielenia się z innymi swoim życiem. Każda próba zbliżenia na różny sposób i poznania jej bardziej kończy się tym, że Zośka szybko zmieniała temat. Nikt do niej nie przychodzi w odwiedziny, wydaje się zajęta codziennymi sprawami związanymi z pracą i siostrą, którą odwiedza. Zośka nie mówi nic na temat, czy ma chłopaka. Jeszcze żaden u niej nie był w odwiedzinach, co wydaje się trochę podejrzane i dziwne, że tak można się kryć, jakby to było coś szczególnego. Gdy wraca do hotelu po pracy, to rzadko się zdarza, że siedzi w pokoju przez dłuższy czas. Robi sobie pospiesznie jakieś jedzenie i zjada je w pośpiechu. Często gdzieś wychodzi, zawsze nienagannie ubrana, pachnąca perfumami i przeważnie dyskretnie umalowana, z wyjątkiem czerwonych ust, świecących z daleka.

A może jest taką osobą która nie ma do nikogo zaufania, a co dopiero do nowo poznanych koleżanek za ścianą – dlaczego miałaby się im zwierzać? Marta nigdy nie zagaduje na ten temat. Jest ciekawa, ale nie potrafi pytać się bezpośrednio, bo jakby to miało wyglądać gdyby była taka wścibska. Zośka na pewno sama powie, gdy będzie miała na to ochotę, nie musi z niej tego na siłę wyciągać. Jest atrakcyjną dziewczyną, przyciąga wzrok swoją urodą, a szczególnie wdziękiem, wielu mężczyzn z pewnością zwraca na nią uwagę. Uśmiech rozpromienia zawsze jej twarz, na policzkach ma urocze dołeczki. Takie zawsze uśmiechnięte dziewczyny są na pewno atrakcyjne dla wielu mężczyzn, i nie tylko; ludzie uśmiechnięci stwarzają inną, lepszą atmosferę.

Teraz siedzą i piją kawę, którą udało im się wczoraj kupić.

Marta zachowuje się tak, jakby wczoraj nic się nie stało, chociaż czuje się winna tego, co zrobiła zupełnie z przypadku i zwyczajnej ludzkiej ciekawości. Odkryła tajemnicę Zośki zupełnie niechcący, czytając pamiętnik, który ta zostawiła na stole.

Wczoraj weszła jej do pokoju, aby odebrać grzałkę, której ona nie oddała, jak było umówione, tylko gdzieś sobie poszła, nic nie mówiąc, jakby zapomniała o wcześniejszej umowie albo ją zbagatelizowała. Ta grzałka była zawsze często używana, bo najszybciej można było zagotować herbatę: wkładało się ją do wody, obojętnie do jakiego naczynia – najczęściej to był słoik – włączało do prądu i za niedługą chwilę woda bulgotała jak szalona. Grzałki były wszędzie powszechnie używane przez tych, co mieszkali poza domem, a szczególnie w internatach, akademikach czy hotelach. To był szybki sposób na zagotowanie wody i nie były zmuszone, aby robić herbatę we wspólnej kuchni, ale mogły u siebie w pokoju. Tak jak wszyscy inni, piły herbatę, która była codziennością, napojem, którym zaspokajało się pragnienie, popijało kanapki, ciasto i podawano gościom. Można ją było swobodnie nazwać „narodowym napojem”. Prawdziwa kawa była luksusowym towarem i delikatesem, za którym trzeba było stać w długiej kolejce przez wiele godzin, nie mając pewności, czy się dostanie – we wszystkich towarach był limit. Powszechnie piło się kawę zbożową, ale to nie było to samo. Każdy sobie zdawał sprawę, że z prawdziwą kawą nie miała wiele wspólnego.

Znalazła bez trudu grzałkę, leżała na stole obok jakiegoś otwartego zeszytu. Zerknęła przypadkiem, jakby od niechcenia, nie musiała na niego zwracać uwagi, ale wrodzona ciekawość zrobiła swoje. Otworzyła pierwsze strony, ciasno zapisane nienagannym, starannym pismem. Zaczęła czytać, wpierw ostrożnie wyraz za wyrazem, potem po kolei kartka po kartce, z coraz to większym zainteresowaniem. Było dużo napisane i na lekturę całości trzeba by więcej czasu. Była pewna, że nie chce czytać wszystkiego, to nie w porządku wobec Zośki ani wobec swojego sumienia.

Dlaczego zostawiła ten zeszyt na stole, swoje najintymniejsze zwierzenia, czy była aż tak bardzo dzisiaj roztargniona? Trudno uwierzyć, że zrobiła to celowo, aby ktoś przeczytał, drzwi zawsze zamykała na klucz, gdy rano wychodziła do pracy. Wczoraj zostawiła je otwarte, może tylko na krótko, i już była w drodze z powrotem do siebie, bo przypominała sobie o niezamkniętych drzwiach. Ostatnimi dniami wyglądała na zamyśloną i nieobecną, często przesiadywała w swoim pokoju, nigdzie nie wychodząc, ani nie zapraszała ich do siebie na pogaduszki i na wspólne wypicie herbaty.

Marta oderwała się z trudem od czytania. Miała wyrzuty sumienia, że wykorzystuje sytuację, ale ciekawość była silniejsza.

Chociaż tylko parę rzeczy… chciała jeszcze pobieżnie przeczytać. Na pewno była cała pod czerwona pod wpływem emocji i wstydu; nikt nie dał pozwolenia, aby tak ingerować w inne życie. Otarła powoli wilgotne czoło, zastanawiając się przez chwilę, co ma zrobić – pokusa czytania grubego pamiętnika jest nie do odparcia.

Usiadła ciężko na stojącym za nią krześle, przygnębiona i rozczarowana tym, co przeczytała. Jej koleżanka wychodząc i nie zamykając drzwi pokoju, stworzyła dla Marty sytuację, której nie mogła się oprzeć. Ciekawość jest silniejsza niż wszystko inne, większa, niż sama się tego mogła spodziewać, zabiera wszelkie normy i zasady, jakie ma. Zachowała się jak mała dziewczynka, która jeszcze dobrze nie wie, co jest dobre, a co złe i wykorzystuje bezwzględnie nadarzającą się sytuację. Zasłona tajemniczości, jaka była nad Zośką, dzisiaj została odsłonięta.

Wiele osób, a szczególnie młode dziewczyny, piszą pamiętniki jako sposób na utrwalanie zdarzeń, które się wydarzyły, które są warte zapamiętania. To przede wszystkim jest domeną dziewczyn gromadzenie różnych karteczek zapisków w zeszytach. Pisanie jest czasami rodzajem pewnej autoterapii, z której wiele osób korzysta, aby sobie ulżyć. Jest w życiu tyle różnych sytuacji, stwarzających dużo czasami sprzecznych ze sobą uczuć, które gromadzą się i rosną w głowie, rozsadzając ją swoim nadmiarem, jeżeli się nie chce z nikim rozmawiać i wyjawić swojej tajemnicy, bo ciężar jest za duży i niełatwo jest go utrzymać w sobie i znieść. Czyste kartki papieru przyjmują wszystko milcząco i cierpliwie do siebie, od wylanej kawy czy brudnych palców, wsiąkają też słowa napisane długopisem, ołówkiem, spontanicznie pod wpływem chwili, czy też przemyślane słowa, które łącza się w zdania. Gdy się otwiera pamiętnik z zapisanymi przeżyciami, to można do nich wracać w każdej chwili i rozważać go na nowo; nie pozwala to zapomnieć danej chwili, która jest ważna.

Marta, gdy była nastolatką, pisała w pamiętniku swoje najskrytsze marzenia, czasami wydarzenie z dnia, które wydawało jej się niecodzienne i ciekawe. Pisała w chwilach, kiedy miała się źle, albo gdy czuła, że ma tyle rzeczy do powiedzenia, ale nie była na tyle odważna, aby opowiedzieć to swojej przyjaciółce. Pisząc, wydobywała z siebie swoje myśli, najskrytsze marzenia, nie chciała zapomnieć tego szczególnego jedynego dnia w którym coś się ważnego zdarzyło. Spieszyła się do swojego tajemniczego zeszytu ukradkiem, aby nikt nie zauważył, a potem w dowolnej chwili będzie na nowo przeżywać każdą chwilę, czytając zapisane słowa. Stał się dla niej pewną obsesją i największą tajemnicą; zaglądała dyskretnie pod materac czasami parę razy na dzień, upewniając się wpierw, że jest sama w pokoju, aby nikt domowników nie zauważył ani się nie domyślił. Lęk i ciągły niepokój, co się z nim dzieje, gdy była poza domem, stał się nieodłączną częścią jej dnia. Nie chciała w żaden sposób dopuścić do myśli, że jej tajemnice zostaną odkryte. Na te kartki papieru przelała całą swoją duszę i nie wyobrażała sobie, jak ktoś wyciąga go spod materaca i czyta bez jej zgody to, co zapisała.

Zawsze z największą obawą i drżącymi rękami niecierpliwie podnosiła materac, upewniając się, że leży w tym samym miejscu, w którym go położyła. Całe zdenerwowanie i napięcie znikało w jednej chwili, gdy nic podejrzanego nie zauważyła i nikt nie odkrył jej skrzętnie pilnowanej tajemnicy.

Ale jak długo to mogło trwać? Była zakochana po raz pierwszy i przed wszystkimi ukrywała to swoje uczucie, jakby to było jakieś przestępstwo, które przenosiło największy wstyd, a nie coś, czym mogła się podzielić z innymi.

Dlaczego zrobiła z tego wielką tajemnicę? Inni dumnie się z tym obnosili, chwaląc się swoją miłością, zafascynowaniem. Co było powodem, aby ukryć to przed wszystkimi? Nawet jej najlepsza przyjaciółka, z którą spędzała większość dnia, nie zauważyła. Rozmawiały na różne tematy, ale nigdy nie wspomniała o nim. Jej uczucie do niego było jej tajemnicą.

Marzyła o nim w każdy dzień i w każdą noc, analizując na nowo jego twarz, jego czarne oczy, sylwetkę, jego usta, które ją całują. Zawstydzona tą namiętnością, która się w niej budziła, trzymała ją tylko dla siebie i dla kartek papieru.

Co miała zrobić z tym uczuciem, tak tajemnym i niespełnionym?

Cierpiała w samotności, nie widząc żadnej możliwości, aby to czego bardzo pragnęła, spełniło się. Snuła różne marzenia i plany, wybiegając w daleką przyszłość, której on był nieodłączną częścią, i czasami widziała się na ślubnym kobiercu, w białej sukni, stojącą u jego boku. Marzenia dają siłę, aby wytrwać, są ucieczką od rzeczywistości, która nie jest zawsze taka, jak by się chciało, aby była.

Gdy nadchodziła noc i zamykała oczy, leżąc w łóżku pod ciepłą kołdrą, mogła sobie pozwolić na marzenia. Czasami cichutko płakała w poduszkę, gdy czuła się słaba i bezsilna z tym wszystkim, co ją nagle spotkało, nad czym nie miała władzy ani kontroli. Zadawała sobie pytania, czy ta miłość była odwzajemniona i co on o niej myśli. Gdy go dostrzegła na ulicy i patrzyła na niego, nie wiedziała, czego od niego może oczekiwać, jaka będzie jego reakcja, gdy zauważy na sobie jej wzrok. Starała się to robić dyskretnie, niezauważalnie, ale czasami było inaczej i wtedy, gdy zauważyła jakiś drobny ruch, gest z jego strony, uciekała szybko w inną stronę przestraszona, jakby coś jej groziło. Pewnego dnia, gdy znowu tak na niego ukradkiem patrzyła, niczego nie przeczuwając, przeraziło ją, że on również zwraca na nią uwagę, chcąc złapać jej wzrok. Obawiała się, że zacznie do niej coś mówić i co wtedy mu odpowie, skoro na jego widok traciła mowę, słuch i wpadała w panikę, nogi robiły się miękkie jak z waty i odmawiały posłuszeństwa i cała drżała. Nie taką powinien ją poznać, w całej swojej najgorszej słabości – stojącą przed nim jak sparaliżowana, bez sił, blada. Nie chciała być taka bezradna. To on miał nad nią moc, władzę, wystarczyło tylko, że na nią popatrzył. Podziwiała jego ładną twarz, czarne włosy, wydawał jej się najśliczniejszy i specjalny, i na całym świecie nie było nikogo takiego kto mógłby mu dorównać. Czekała codziennie z wytęsknieniem na każdy moment, aby go zobaczyć. Była to miłość z daleka, nieśmiała, niespełniona, prawie nierealna. Marzyła o nim, ale chociaż marzenia były tylko marzeniami, jej nieśmiałość i niepewność czternastoletniej dziewczyny były za duże, aby to mogła udźwignąć na swoich barkach. Płakała znowu w nocy, zdając sobie sprawę ze swojej bezsilności i bezradności i że jest winna temu, że jej marzenia nie mogą się zrealizować. Czuła się najgłupszą dziewczyną na świecie, ganiła się za swoją głupotę i nieporadność. Już od pewnego czasu wiedziała, że coś narodziło się między nimi; nie patrzył na nią obojętnie, ich oczy spotykały się na chwilę. Spuszczała szybko oczy za każdym razem, ale on dalej ścigał ją swoim wzrokiem. Uciekała szybko z mocno bijącym sercem, jakby ją gonił. Ciężko było jej żyć z tym uczuciem, zupełnie samotnie, bez możliwości przeżycia razem tego, co chciała i o czym marzyła. Jak dobrze, że miała jeszcze ten pamiętnik, który cierpliwie znosił jej cierpienie, jej żale na cały świat, na samą siebie, że jest taką niezaradną, nieporadną, głupią dziewczyną.

Któregoś dnia, gdy jak zawsze sprawdzała pod materacem, czy pamiętnik jest na swoim miejscu, zdrętwiała w jednej chwili, przeklinając i żałując tego, co zrobiła. Dlaczego właśnie materac i łóżko? Ganiła siebie ze złością, że wybrała takie miejsce; mama przecież robiła porządki, zaglądając w każde kąty, i zmieniała pościel. Było tyle możliwości, aby schować ten nieszczęsny pamiętnik – przestronny strych z różnymi zakamarkami, do których rzadko ktoś zaglądał, ciemna piwnica też wyglądała na bezpieczną kryjówkę. Wybór padł na łóżko. Nic nie wydawało jej się na tyle bezpieczne i pewne jak łóżko, na którym codziennie spała. Tak wiele osób w swej naiwności ma tak wielkie zaufanie do tego miejsca, że nawet chowają swoje mozolnie zaoszczędzone pieniądze. Nikt przecież w takiej sytuacji nie myśli, że może być pożar, powódź, czy też po prostu włamanie do mieszkania, i jeżeli miejsce jest tak popularne dla wielu, to nie będzie nic trudnego, aby je znaleźć. Teraz, gdy była prawie pewna, że materac został trochę przesunięty w inną stronę, wpadła w panikę.

Nie miała swojego własnego pokoju, który mogłaby zamknąć na klucz i czuć się całkowicie bezpieczna. Zawsze ktoś tam przychodził, akurat u niej stała szafa, w której wszyscy domownicy mieli poskładane swoje ubrania, ten pokój nie był jej prywatnym miejscem azylem. Zauważyła z przerażeniem, że pościel jest zmieniona, a założenie prześcieradła wiąże się zawsze z tym, że trzeba podnieść trochę materac, aby włożyć je pod spód. Mogła ubiec mamę i sama to zrobić, i nie czekać i nie myśleć, kiedy nadejdzie następna pora na zmianę pościeli. Mogła uniknąć tego, aby się nie martwić i nie zawracać sobie głowy tymi sprawami.

Jak mogłam być taką idiotką, zostawiając pamiętnik pod materacem, w miejscu, do którego każdy mógł w każdej chwili zajrzeć– karciła w myślach sama siebie za swoją głupotę. Po co jej ten strach w każdy dzień, skoro nie potrafi myśleć racjonalnie? Trzymała w ręku pamiętnik, który już ktoś może przeczytał i teraz śmieje się z niej, z jej najgłębszych myśli i tajemnic. Bała się go otworzyć, nie chce pamiętać tego, co w nim napisała. Jakże spojrzy wszystkim w oczy, kiedy jest już ośmieszona do końca? Jej miłość i jej zapisane kartki były tylko dla niej, a nie dla nikogo innego. Zimny pot oblał ją całą, czuła, jak czerwieni się ze złości i wstydu, ale wiedziała, że nie zapyta nikogo. Lepiej dla niej było udawać, że nic się nie stało. Nie mogła nikogo zbesztać, skoro nie wiedziała, kto to był. Może się myliła i tak wcale nie było. Tego dnia podjęła natychmiastową decyzję, aby się go pozbyć go raz na zawsze. Darła kartkę po kartce, czując ulgę i żałość, patrząc na drobne kawałki papieru. Wszystko, co zapisała, zostało w tych drobnych strzępkach, których już nikt nie zdoła poskładać. Powoli przeszedł jej strach i lęk. Jej najlepszy przyjaciel przestał już istnieć. Teraz, od tej chwili, musiała nauczyć się żyć sama ze swoimi myślami. Tam nie ma nikt dostępu, tam nikt nie zajrzy, co ma „napisane”. Od tego dnia, w którym przestała pisać pamiętnik, zakończył się na zawsze pewien rozdział w jej życiu.

Wyszła powoli z pokoju, zamknęła ostrożnie drzwi. Usiadła przy stole, przytłoczona lawiną różnych myśli. Nie wiadomo, kiedy Zośka przyjdzie. Marta najchętniej miała ochotę ukryć się albo gdzieś wyjść, aby ta nie zauważyła jej obecności. Wytężając jednocześnie wszystkie zmysły, czuła się jak złodziej, chociaż miała puste ręce, kieszenie, nic jej nie przybyło, nie wzbogaciła się w żadne rzeczy materialne. Było jej ciężko, czuła ten ciężar w każdej części swego ciała, ale nie mogła go zrzucić, stała się przypadkiem złodziejem uczuć i myśli. Wystarczyło przeczytać parę zdań.

Wolałaby odwrócić ten dzień i nigdy nie wejść do tego pokoju!

Marta układała sobie powoli w głowie to, co przeczytała, aby jakoś przetrawić to, czego przed chwilą się dowiedziała. Jeszcze nikogo nie ma i ma tę możliwość, aby pobyć w samotności. Nie wiedziała, dlaczego po tym, co zrobiła, przez chwilę miała ochotę, aby wrócić w miejsce „przestępstwa”.

Jestem wstrętna i głupia – złościła się sama na siebie.

Przecież jeszcze tak niedawno – wydaje jej się, że to było wczoraj – była w tej samej sytuacji: nie chciała, aby ktoś zaglądał do jej najgłębszych myśli. Sama to zrobiła, czytając pamiętnik Zośki. Dowiedziała się dużo rzeczy na jej temat i jak spędza czas, kiedy ma wolne od pracy, a może nawet kłamie, gdy mówi, że idzie zrobić zakupy; nigdy nic nie wiadomo.

Powłoka niewinności i tajemniczości, która otaczała Zośkę, opadła po pierwszym przeczytaniu zdań z pamiętnika. Chciałaby znaleźć coś na usprawiedliwienie jej zachowania, przeczytanie tego wszystkiego może pozwoliłoby znaleźć wytłumaczenie i przedstawić ją w lepszym w świetle.

W świecie Marty nie ma miejsca na uwikłanie się w tak skomplikowane relacje, w które są zamieszane nie tylko dwie osoby, nie może sobie wyobrazić siebie w takim układzie. Ostatecznie zna siebie trochę, aby wiedzieć, czego chce i jakie są normy moralne. Jej podejście do życia jest proste: unikać okoliczności, które stwarzają warunki do zaangażowania się w coś niepewnego, a szczególnie w niepewny związek, a najlepiej szukanie sytuacji gdzie wszystko jest jasne. Ma twarde zasady moralne i jest pewna, że nie da się złapać przez jakiegoś głodnego wrażeń mężczyznę. Przecież zawsze można powiedzieć wyraźnie „nie”, zanim sytuacja się rozwinie na tyle, że jest trudno z niej się wyplątać, gdy wchodzą w to uczucia, że może być za późno, aby coś zatrzymać. Myśli na sposób zimny i jednostronny.

Czy kierowanie uczuć jest możliwe, aby było poprawne z każdej strony i według ustalonych norm społecznych i moralnych, które jej zostały wpojone, i aby nikogo nie ranić? Istnieje przecież miłość, która nie widzi żadnych ograniczeń, żadnych zasad. Czy to możliwe, że Zośka stała się jej ofiarą tej miłości ślepej i zaborczej, która nie zna i nie chce znać żadnych norm i tylko kieruje się ślepym instynktem? Zośka opisuje swoje uczucie do tego mężczyzny. Przechodzą ją ciarki, gdy o tym myśli o tym uczuciu, które tak bardzo ma wpływ na jej zachowanie i na jej życie. Jak ją od tego odciągnąć i zwrócić na inną, prawdziwą drogę? Czuje, że ma ważną rolę do spełnienia.

Nikt nie dał Marcie prawa ani pozwolenia na to, co zrobiła przed chwilą. Nie może go więcej „kraść”, nie chce być jeszcze większym złodziejem jej uczuć, nie musi wszystkiego wiedzieć, co jest napisane na tych kartkach papieru. Do czego jest jej to potrzebne, aby w tym tak grzebać bez końca, aż do bólu? Zośka jest jeszcze młodą dziewczyną, która ma przed sobą wszystko, co najlepsze. Świat jest jak na wyciągniecie ręki, może brać dużo, ale nie to, co jest zakazane. Dlaczego owoc zakazany zawsze tak kusi i smakuje? Co może jej zaoferować jej ten facet? Powinna o nim jak najszybciej zapomnieć, zanim coś się złego stanie. Kłamstwo ma zawsze krótkie nogi i gdy prawda wyjdzie na światło dzienne, to konsekwencje mogą być nieodwracalne.