Wszystko Co Najważniejsze nr 70 - opracowanie zbiorowe - ebook

Wszystko Co Najważniejsze nr 70 ebook

Opracowanie zbiorowe

0,0

Opis

Wszystko co Najważniejsze nr 70
Wydawca: Instytut Nowych Mediów
Kategoria: Czasopisma
Język: polski
Rok wydania: 2025

„Wszystko co Najważniejsze” – jedyny na polskim rynku wydawniczym miesięcznik bez tekstów dziennikarskich. W każdym numerze Czytelnicy znajdą ważne, kierunkowe teksty liderów opinii: intelektualistów, filozofów, historyków, strategów, polityków. Ukazujące się od 2013 r. pismo cechuje otwartość na nowe trendy, idee, tematy i autorów z różnych rejonów sceny politycznej. „Wszystko co Najważniejsze” jest pieczołowicie redagowane przez zespół, któremu przewodniczy prof. Michał KLEIBER. Teksty są ilustrowane portretami Autorów tworzonymi przez Fabiena CLAIREFONDA z „Le Figaro”. Redakcja przykłada wielką wagę do szacunku dla Czytelników, zachowując styl pism opinii z dawnych, najlepszych lat prasy drukowanej.

WcN 70 – spis treści
Prof. Michał KLEIBER, Édito (nr 70)
Prof. Andrzej NOWAK, Reset z Rosją, o ile niczego się nie uczymy
Jan ROKITA, Czy wysyłać polskie wojska na Ukrainę?
J.D. VANCE, Przesłanie dla Europy 
Prof. Jacek CZAPUTOWICZ, Zdrada Unii Europejskiej
Jacques ATTALI, Zostaliśmy sami
Prof. Zbigniew LEWICKI, Donald Trump zmierza w stronę trzeciej kadencji
Prof. George FRIEDMAN, Trump idzie dziś śladami Roosevelta
Edward LUCAS, Transatlantycka para jeszcze się nie rozwiodła
Michał KŁOSOWSKI, Pontyfikat zmiany
Prof. Andrzej CHWALBA, Skąd wzięły się „polskie obozy śmierci”?
Karol POLEJOWSKI, Fałszowanie Katynia
Bogdan ZDROJEWSKI, Samorządowa Polska wpadła w korkociąg
Prof. Jeff JARVIS, Demon uzależnienia od technologii
Mateusz MATYSZKOWICZ, Koniec Hyde Parku
François HUGUENIN, Wszyscy stoimy wobec wyborów 
Prof. Jacek HOŁÓWKA, Sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu
Prof. Michał KLEIBER, Otwarta nauka 
Prof. Jerzy MIZIOŁEK, Hetmańskie i królewskie triumfy Jana Sobieskiego 
Ewa BOGULA-GNIAZDOWSKA, „Zdolność niepospolita” Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego
Janusz BUGAJSKI, Polska stała się dostawcą bezpieczeństwa w Europie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 155

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Prof. Michał KLEIBER

Édito (nr 70)

Nowy numer naszego miesięcznika zdominowany jest przez teksty dotyczące międzynarodowej i krajowej polityki, co nie powinno dziwić wobec otaczających nas bieżących wydarzeń. Zastanawiamy się, czy stoimy na progu nowego resetu z Rosją Putina ze strony Stanów Zjednoczonych, a w konsekwencji także Niemiec i Francji, i jakie to miałoby konsekwencje dla reszty świata. Publikujemy wystąpienie wiceprezydenta USA J.D. Vance’a wygłoszone podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa – kierunkowe przesłanie w sprawie odwrotu Europy od jej fundamentalnych wartości. Analizujemy także zachodzące w USA zasadnicze post-liberalne zmiany porządku społeczno-gospodarczego, trwale zmieniające amerykańską politykę.

Piszemy o polityce naszego kraju w obliczu trwającej inwazji Rosji na Ukrainę. W kontekście kwestionowania porozumień transatlantyckich przypominamy o dziesięcioleciach wspólnych wartości, poświęceń i osiągnięć, akcentując wartość znaczenie współpracy ze Stanami Zjednoczonymi na rzecz światowego bezpieczeństwa. Podkreślamy, że Europa dzisiaj nie ma innego wyboru, jak tylko być Europą narodów, co jednak nie oznacza, że narody te nie mogą razem prowadzić silnej wspólnej polityki.

Poruszamy kwestię paniki związanej z wykorzystywaniem Internetu i nowych technologii, a także piszemy o idei otwartej nauki. Przypominamy o zbliżającej się w Rzymie wystawie dzieł sztuki upamiętniających wielkie dokonania króla Jana III Sobieskiego, wspominamy także ponadto o Ignacym Feliksie Dobrzyńskim, jednym z największych polskich symfoników pierwszej połowy XIX wieku, który po śmierci Fryderyka Chopina skomponował w hołdzie wybitnemu polskiemu kompozytorowi piękny Marsz żałobny.

Zapraszam do lektury!

Prof. Michał KLEIBER – redaktor naczelny

Prof. Andrzej NOWAK

Reset z Rosją, o ile niczego się nie uczymy

Mieszkańcy mojej części Europy, tej położonej między Rosją a Niemcami, mają powody, by w tak ważnym momencie przypominać pewne fakty, niewygodne dla pokusy resetu z Rosją

Prof. Andrzej NOWAK

Historyk, sowietolog, członek Narodowej Rady Rozwoju. Wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Profesor zwyczajny w Instytucie Historii PAN. Laureat Nagrody im. Lecha Kaczyńskiego, kawaler Orderu Orła Białego. Ostatnio wydał „Powrót imperium zła. Ideologie współczesnej Rosji, ich twórcy i krytycy (1913–2023)”

Katyń 1940 – reset 2025?

Czy stoimy na progu nowego resetu z Rosją Putina? Czy zmierza do tego amerykański prezydent – nawiązując rozmowy z Moskwą w sprawie warunków pokoju z Ukrainą? A gdy tylko ten pokój nastanie, Niemcy skusi perspektywa powrotu do niedawnych „złotych czasów”, kiedy z Rosji płynął do ich gospodarki tani gaz, a przez Rosję szedł wielki eksport niemieckiego przemysłu do Chin? Francja wróci do retoryki „śmierci mózgowej NATO” i swej odwiecznej miłości do „wiecznej Rosji”? I oba najsilniejsze kraje Unii Europejskiej zechcą wreszcie przyjąć zaproszenie Kremla do geopolitycznego rewanżu na „przeklętych Jankesach”, którzy dwa razy już upokorzyli „starą Europę”, ratując ją przed samą sobą w I i II wojnie światowej?

Mieszkańcy mojej części Europy, tej położonej między Rosją a Niemcami, mają powody, by w tak ważnym momencie przypominać pewne niewygodne dla takiej pokusy resetu fakty. Ukraińcy mają obowiązek teraz przypominać to, co przecież tak niedawno działo się w Buczy – zbrodnie wojenne popełniane przez żołnierzy Putina na masową skalę przy „wyzwalaniu” okolic Kijowa albo los tysięcy dzieci ze wschodniej Ukrainy, uprowadzonych i wywiezionych w głąb Rosji w trakcie owego „wyzwalania”. Kilka krajów Europy Wschodniej – Finlandia, Litwa, Łotwa, Estonia, Polska, Rumunia – ma obowiązek, by stale przypominać ten akt polityczny, który utorował Hitlerowi drogę do II wojny, a Stalinowi pozwolił zabrać do spółki z Niemcami ziemie i mieszkańców tych właśnie krajów. To pakt Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 roku, który w sekretnym protokole między dwoma zbrodniczymi państwami ustalił granice rozbioru Europy Wschodniej.

Granice zaborów dokonanych przez imperium Stalina w wyniku tego paktu zostały następnie zatwierdzone przez jego nowych zachodnich aliantów, Churchilla i Roosevelta. Liderzy wolnego świata podeptali w ten sposób zasady zainicjowanej przez siebie cztery lata wcześniej Karty Atlantyckiej. Drugi jej punkt głosił zakaz dokonywania zmian terytorialnych bez zgody zainteresowanych narodów. Trzeci: prawo wszystkich narodów do wyboru formy własnego rządu i przewrócenie niepodległości wszystkich państw, które zostały jej w czasie wojny pozbawione. Ta zasada została pogrzebana na konferencji Wielkiej Trójki w Jałcie, w lutym 1945 roku. Zwłaszcza prezydent amerykański, Roosevelt, nie zrobił wtedy nic, by chociaż ograniczyć Stalinowi możliwość sowietyzacji Polski i innych krajów – od Estonii po Bułgarię – zajmowanych w owym czasie przez Armię Czerwoną.

Co oznacza wkroczenie armii poszerzającej geopolityczne panowanie Moskwy na podstawie układów z partnerami, którzy dzielą Europę Wschodnią na strefy wpływów – najdrastyczniej pokazało doświadczenie wschodniej połowy Polski, „wyzwolonej” w ten sposób przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 roku. I o tym doświadczeniu ma obowiązek przypominać Polska. Streszcza to doświadczenie, choć oczywiście nie wyczerpuje go w całości, jedno słowo: Katyń.

To punkt na mapie pod Smoleńskiem, w pół drogi między Moskwą i Mińskiem. Jedno z miejsc, gdzie na rozkaz władz Związku Sowieckiego dokonano w kwietniu 1940 roku zbrodni ludobójstwa na elicie narodu polskiego. Po sowieckiej agresji na Polskę we wrześniu 1939 roku trafiło do niewoli kilkanaście tysięcy polskich oficerów. W większości byli to powołani pod broń w ostatnim momencie oficerowie rezerwy. W cywilu byli to nauczyciele, lekarze, adwokaci, artyści, urzędnicy. Stalin postanowił tę głowę Polski uciąć, by potem przyszyć nową, złożoną z jego agentów i posłusznych jego panowaniu marionetek. 5 marca 1940 roku Biuro Polityczne KC Partii Bolszewików, ze Stalinem na czele, podjęło decyzję: wszystkich rozstrzelać. Ta decyzja rozstrzygnęła los przetrzymywanych w obozach jenieckich 14 736 „byłych oficerów”. Politbiuro postanowiło dodatkowo, że należy rozstrzelać razem z nimi także większość z ponad 11 tysięcy aresztowanych na okupowanych ziemiach wschodniej Polski „kontrrewolucjonistów”. I to właśnie postanowienie zostało wykonane w ramach operacji nazwanej katyńską, od miejsca, gdzie odkryto już w 1943 r. groby zamordowanych. Katyń, a także ujawnione jako miejsca egzekucji dopiero po 1989 roku Charków i Twer – to trzy główne miejsca tej zbrodni, w których zamordowano łącznie 22 tysiące osób. Niemcy w tym czasie, dodajmy, robili to samo na zajętej przez siebie części Polski. W ramach tak zwanej „Intelligenzaktion” w masowych egzekucjach zabijali od 1939 roku dziesiątki tysięcy przedstawicieli polskich elit. Kiedy w 1943 r. odkryli pod Smoleńskiem masowe groby rozstrzelanych polskich oficerów, a specjalna komisja Czerwonego Krzyża ustaliła bez wątpienia fakt, że tego czynu dokonali Sowieci w roku 1940 – Stalin nie tylko zaprzeczył, ale oskarżył Polaków i ich legalny rząd na emigracji w Londynie o… współpracę z faszystami.

Czy zachodni partnerzy nie widzieli o tej zbrodni i o tym, kto jej dokonał? Wiedzieli. Prezydent Roosevelt został szczegółowo poinformowany przez specjalnego wysłannika na Bałkany, George’a H. Earle’a. Ale podobnie jak Churchill, nie chciał przyjąć tego faktu do wiadomości. Przypomniał mu o tym sam Stalin. Na konferencji w Teheranie w listopadzie 1943 roku rzucił w stronę swoich anglosaskich kolegów znaczącą sugestię: a może by tak rozstrzelać 50 do 100 tysięcy niemieckich oficerów? Byłby spokój z Niemcami… Roosevelt i Churchill nie podjęli tematu.

Dlaczego dzisiaj, 80 lat później, powinniśmy o tym przypominać? Nie dlatego, by przeczyć brutalnym prawom tzw. realizmu politycznego. Jeśli chce się naprawdę przerwać przelew krwi – nie naszej, tylko napadniętych Ukraińców, to trzeba albo zapewnić im szybkie i bezapelacyjne zwycięstwo, albo porozumieć się z napastnikiem, by wspólnie – z Ukrainą oczywiście przy stole, a nie na stole obrad – wynegocjować warunki rozejmu. Nie wolno jednak pomylić napastnika z partnerem ani dać sobie narzucić wielkie kłamstwo jako jeden z warunków takiego układu. Wielkim kłamstwem jest zamazanie odpowiedzialności za zbrodnie, pamięci o ofiarach – ale także pamięci o sprawcach. Dlaczego to ważne? Bo owa pamięć wyraża prawdę o istocie reżimu, który w Rosji znieprawia niestety kolejne już pokolenia: reżimu opartego na agresji wobec sąsiadów, skrywanej lub otwartej (częściej otwartej) nienawiści do Zachodu i stałym dążeniu do jego rozbicia, po plasterku. „Oddajcie nam kawałek prawdy, kawałek pamięci, kawałek Europy Wschodniej, potem Środkowej, oddajcie nam się w końcu w całości – to pomożemy wam obronić się przed tą straszną Ameryką…”. Tak wygląda ta „salami tactics”.

Kiedy Putin ogłosił na konferencji w Monachium w lutym 2007 roku nową zimną wojnę z Zachodem, a w sierpniu następnego roku najechał zbrojnie Gruzję, prezydent Polski Lech Kaczyński starał się budzić pogrążoną w resecie Europę. W 70 rocznicę zbrodni katyńskiej chciał na jej miejscu przypomnieć nie tylko jej fakt, ale także fatalne skutki kłamstwa, które ma zamazywać zbrodnie, a nawet przerzucać odpowiedzialność na ofiary. Razem z delegacją państwową, łącznie 96 osób, nie doleciał jednak na tę uroczystość w Katyniu. Jego samolot 10 kwietnia 2010 roku roztrzaskał się tuż pod Smoleńskiem w niewyjaśnionych do dziś ostatecznie okolicznościach. Ówczesny rząd polski, z Donaldem Tuskiem na czele, całkowicie zaangażowany wtedy (razem z kanclerz Merkel) w reset z Putinem, przyjął tę wersję wydarzeń, jaką ustaliła komisja wyznaczona przez rosyjskiego dyktatora: komisja najlepszych specjalistów w dziedzinie kłamstwa.

Nie przyniosło to nic dobrego. Otwarło drogę do dalszej agresji Putinowi. Polityczne negocjacje nie mogą oznaczać resetu pamięci, kompromisu prawdy i kłamstwa, bo taki kompromis oznacza ostatecznie zawsze sukces kłamstwa i wzmacnia agresora. O tym wołają dziś i zawsze – katyńskie groby.

Tekst publikowany równolegle w ramach globalnego projektu prasowego „Opowiadamy Polskę Światu” realizowanego przez Instytut Nowych Mediów – wydawcę „Wszystko co Najważniejsze”.

Jan ROKITA

Czy wysyłać polskie wojska na Ukrainę?

Felieton na drugą stronę

Trzy kluczowe partie polityczne licytują się ostatnio, która mocniej i głośniej przeciwstawi się jakiemukolwiek polskiemu udziałowi w hipotetycznych siłach pokojowych na Ukrainie. 

Nie ma dwóch zdań, że nadzwyczajna gorliwość i krzykliwość liderów i ich prezydenckich kandydatów w tej materii budzi (przynajmniej we mnie) jakiś polityczny niesmak. Chyba każdy bowiem rozumie, że pryncypialne racje, militarne uzasadnienia czy patriotyczne motywy, podnoszone tak przez Platformę, PiS, jak i Konfederację, nie są przecież głównymi przesłankami owej międzypartyjnej licytacji. 

Rzeczywistą przesłanką (tu – rzecz jasna – nie odkrywam Ameryki) jest narastający nacjonalistyczny nastrój polskiej opinii publicznej, w który trzeba się wpisać, aby mieć szanse wygrać wybory prezydenckie. W tym sensie można z przekonaniem powiedzieć, że majowe wybory głowy państwa już teraz wywarły decydujący wpływ na polską politykę zagraniczną, i to w kierunku wyraźnie populistycznym. Bo też przedwyborcza licytacja w schlebianiu nastrojom nacjonalistycznym ludu nie jest niczym innym jak jedną z najbrzydszych odmian politycznego populizmu.

I prawdę mówiąc, gdybym na ten temat miał tyle do powiedzenia, to nie zabierałbym się za pisanie tego felietonu. A jeśli się jednak zabrałem, to dlatego, że mam przekonanie, iż pomimo tej brzydkiej, populistycznej motywacji liderów Platformy, PiS-u i Konfederacji ktoś musi jednak owych liderów wziąć w obronę. 

Zwłaszcza że w tzw. „głównonurtowych” mediach rzekomi znawcy polskich interesów strategicznych z zapałem piętnują stanowisko naszych polityków, oskarżając nawet polskiego premiera o odegranie decydującej roli w doprowadzeniu do impotencji całej Unii Europejskiej w kryzysie wschodnim, co faktycznie zostało obnażone w wyniku głośnych „narad paryskich”, zwoływanych ostatnio przez Macrona. 

Otóż ani Polska nie odegrała istotnej roli w paryskich manifestacjach europejskiego „imposybilizmu” na Wschodzie, ani też od żadnego poważnego lidera politycznego w Polsce nie można dziś oczekiwać wyrywania się z koncepcjami polskiej militarnej wycieczki gdzieś nad Dniepr i Zaporoże albo nawet dalej – pod Słowiańsk i Donieck. A deficyt realnego myślenia o polityce charakteryzuje w tym przypadku nie trzy główne partie, ale raczej ich zajadłych krytyków.

Zreasumujmy zatem argumenty, jakie mogliby czy też powinni brać pod uwagę polscy liderzy polityczni, zaczynając od tych racji zewnętrznych, które – jak już się rzekło – nie były w tej sprawie decydujące. 

Przede wszystkim cały projekt europejskich sił pokojowych na Ukrainie jest mrzonką, dla której jak dotąd nie widać nawet cienia realności. Żeby nabrać w tej mierze pewności, wystarczy uważnie słuchać tych europejskich przywódców, którzy mówią, iż są gotowi swe wojska wysłać na Ukrainę. Główny zwolennik – prezydent Macron zastrzega się, że jeśli jacyś Francuzi mieliby być na Ukrainie, to „daleko od frontu” i „w niewielkiej liczbie”. Ale jeśli tak, to po co mieliby tam jechać? Drugi skaptowany do tej akcji premier Starmer mógłby się ewentualnie przyłączyć, ale tylko pod warunkiem militarnego udziału Amerykanów. Ale wiemy, że to właśnie Trump kategorycznie wykluczył. O ile dobrze słuchałem, to wśród chętnych jest jeszcze duńska premier Frederiksen, która pokornie daje do zrozumienia, że jeśli wszyscy by tam szli, i to z pomocą Amerykanów, no to i ona jakoś by się dołączyła. I to by było chyba tyle.

Czy ktoś to w ogóle może traktować poważnie? Chyba tylko Macron, który nie od dziś za wszelką cenę, nawet w najgłębszym kryzysie, szuka jakiejkolwiek okazji do zamanifestowania tzw. „europejskiej autonomii strategicznej”, co wobec realiów politycznych i militarnych Europy sprawia, że jego wysiłki wyglądają raczej na wybryki bonapartystyczne niźli realistyczne przedsięwzięcia. 

Ale idźmy dalej w argumentacji. Czy ktoś naprawdę serio myśli, iż wojska krajów NATO, nawet bez parasola ochronnego Ameryki, mogłyby zostać wysłane na Ukrainę za zgodą czy wręcz na wniosek Moskwy? Owszem, NATO-wskich żołnierzy można było do takiej czy innej akcji instalować na Ukrainie, nim przystąpiono do rozmów z Moskwą i wbrew jej woli. Tak jak sugerował to w kwietniu 2022 r., podczas pierwszej wyprawy do Kijowa, Jarosław Kaczyński. Ale i Ameryka, i Europa odżegnywały się wtedy od czegoś takiego niczym diabeł od święconej wody. Więc teraz, gdy rozmowy z Moskwą o rozejmie się zaczęły, a wszelkie decyzje co do Ukrainy wymagają konsensu z Putinem, kremlowski tyran miałby pójść na układ, wprowadzający na Ukrainę korpus państw NATO? Na tę Ukrainę, którą zamierza w całości zlikwidować albo sobie podporządkować, czego rosyjska delegacja nie kryła nawet szczególnie po negocjacjach w Rijadzie? Trudno się dziwić, że oficjalna Moskwa przybierała ostatnio ton ironiczny, informując o kategorycznym odrzuceniu wszelkich takich planów.

No dobrze, ale załóżmy, że Trump jest cudotwórcą, który zaczarowaną różdżką potrafi omamić Putina i osłabić jego umysł, tak że w efekcie Moskwa podpisze się pod prośbą o wojska zachodnie na Ukrainie. (Trochę tak, jak Wałęsa i Wachowski w 1993 roku potrafili na tyle upić w Otwocku Jelcyna, że ten po obudzeniu się nie miał już siły, by protestować przeciw polskiemu wejściu do NATO). I wtedy nad Dniepr i pod Donieck ruszyłby zapewne jakiś nędzny i nieliczny korpusik europejski, źle wyposażony w amunicję (której w Europie w ogóle brak) i uciekający z linii frontu w razie wznowienia prawdziwej wojny. Pamiętamy przecież świetnie rolę, jaką odegrały francuskie i holenderskie siły pokojowe w roku 1995 w Bośni, kiedy bojówki serbskie ruszyły mordować bośniackich mieszkańców. 

I jak myślisz, Czytelniku? Czyż nie jest oczywiste, że pierwsze zbrojne prowokacje, jakie zaplanowaliby Moskale, byłyby skierowane przeciw żołnierzom polskim? Zgodnie z tą dobrze znaną moskiewską rachubą, że nie tylko Ukraińcy, ale i wielu na Zachodzie kupi legendę o awanturniczych Polakach, którzy na Ukrainę przyszli nie po to, aby czynić pokój, ale dlatego, że gna ich tam resentyment podboju ziem dawnej Rzeczypospolitej.

Oczywiście, wszystko to inaczej by wyglądało, gdyby po sławnej prowokacji Hegsetha w Brukseli („Idźcie sobie na Ukrainę, ale bez żadnych gwarancji NATO czy USA”) Europa miała już dawno przygotowany dwustutysięczny korpus, uzbrojony i wyposażony po zęby, wówczas także z polskim udziałem. Można przewidzieć, że Moskwa i tak nie wpuściłaby dobrowolnie takiego korpusu na Ukrainę. Ale przynajmniej taka akcja podniosłaby prestiż Europy, pokazała jej zdolność do samodzielnego działania, a taki mocny korpus mógłby się jeszcze bardzo przydać po prawdopodobnym załamaniu się amerykańskich wysiłków pokojowych. Wtedy – to byłoby całkiem co innego. 

No i tu wracamy do początku. Dlaczego Tusk, Kaczyński czy Bosak mieliby teraz narażać szanse wyborcze swoich kandydatów prezydenckich, zgłaszając swój akces do projektu niepoważnego, nierealistycznego, a wysuniętego przez Amerykę tylko po to, by obnażyć impotencję Europy, a przez Moskwę odrzucanego z ironiczną pewnością siebie? I to na dodatek projektu, który gdyby przy nagłym osłabieniu umysłowym Putina jakimś cudem się urzeczywistnił, to nieuchronnie przybrałby – jak niegdyś w Bośni – postać karykatury, a Polskę i Wojsko Polskie wystawił na ryzykowne moskiewskie prowokacje. Czy ktoś z pryncypialnych krytyków polskiej polityki byłby w stanie mi to wytłumaczyć?

Jan ROKITA

J.D. VANCE

Przesłanie dla Europy

Europejczycy, Wasz głos ma znaczenie, a europejscy przywódcy mają wybór. Nie musimy bać się przyszłości. Europejscy liderzy powinni przyjąć to, co mówi lud, nawet jeśli jest to zaskakujące, nawet jeśli się z tym nie zgadzają

J.D. VANCE

Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych

Konferencja w Monachium

Jedną z kwestii, o których chcę dzisiaj mówić, są oczywiście nasze wspólne wartości. Wspaniale jest ponownie być w Niemczech. Byłem tutaj w zeszłym roku jako senator Stanów Zjednoczonych. Spotkałem się dzisiaj z ministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Davidem Lammym i żartowaliśmy, że obaj w zeszłym roku pełniliśmy inne funkcje niż dzisiaj. Ale teraz nadszedł czas dla nas wszystkich, którzy szczęśliwie otrzymali od swoich obywateli władzę, aby wykorzystywać ją w sposób mądry oraz prowadzący do poprawy jakości życia naszych społeczeństw.

Będąc tutaj przez ostatnie 24 godziny, miałem to szczęście, że mogłem spędzić trochę czasu poza konferencją. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak gościnni są tutaj ludzie, nawet jeśli oczywiście wciąż są wstrząśnięci wczorajszym okropnym atakiem. Pierwszy raz byłem w Monachium z moją żoną, która jest ze mną dzisiaj w ramach swojej prywatnej podróży, i od tamtego czasu jestem zakochany w tym mieście. Jesteśmy bardzo poruszeni wczorajszym atakiem. Nasze myśli i modlitwy są z Monachium i wszystkimi dotkniętymi złem, jakie tu nastąpiło. Myślimy o Was, modlimy się za Was i z pewnością będziemy z Wami myślą w nadchodzących dniach i tygodniach.

Zebraliśmy się na tej konferencji, aby mówić o bezpieczeństwie i zagrożeniach zewnętrznych. Widzę tu dziś wielu wspaniałych dowódców wojskowych. Ale chociaż administracja prezydenta Trumpa jest bardzo zaniepokojona bezpieczeństwem europejskim i wierzy, że możemy dojść do rozsądnego porozumienia między Rosją a Ukrainą, to uważamy również, że w nadchodzących latach ważne jest to, aby Europa zintensyfikowała działania w celu wzmocnienia swoich zdolności obronnych.

Zagrożeniem, które budzi mój największy niepokój w odniesieniu do Europy, nie jest Rosja, nie są Chiny ani nie jest żaden inny zewnętrzny gracz. Najbardziej obawiam się zagrożenia wewnętrznego – odwrotu Europy od jej fundamentalnych wartości, które dzieli ona ze Stanami Zjednoczonymi. Uderzyło mnie, gdy były europejski komisarz niedawno wystąpił w telewizji i z wyraźnym zadowoleniem mówił o tym, że w Rumunii unieważniono wybory. Ostrzegł, że jeśli sprawy nie potoczą się zgodnie z planem, dokładnie to samo może wydarzyć się w Niemczech. Takie beztroskie wypowiedzi są szokujące. Przez lata słyszeliśmy, że wszystko, co finansujemy i wspieramy, robimy w imię wspólnych wartości demokratycznych. Mówiono, że wszystko, od naszej polityki wobec Ukrainy po cenzurę cyfrową, jest obroną demokracji. Jednak gdy widzimy, jak europejskie sądy unieważniają wybory, a wysokiej rangi urzędnicy grożą unieważnieniem kolejnych, musimy zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście stosujemy wobec siebie odpowiednio wysokie standardy. I mówię „o nas”, ponieważ głęboko wierzę, że gramy w jednej drużynie.

Musimy robić więcej, niż tylko mówić o wartościach demokratycznych. Musimy nimi żyć – i to teraz. W żywej pamięci wielu z Was zimna wojna ustawiła obrońców demokracji naprzeciw tyrańskich sił na tym kontynencie. Pomyślcie, po której stronie stały reżimy, które cenzurowały dysydentów, zamykały kościoły i unieważniały wybory. Czy były po stronie dobra? Z pewnością nie i, dzięki Bogu, przegrały. Przegrały zimną wojnę, bo nie ceniły ani nie szanowały niezwykłych darów wolności – wolności do zaskakiwania, popełniania błędów, tworzenia, budowania.

Okazuje się, że nie da się nakazać innowacyjności ani kreatywności – dokładnie tak samo, jak nie można zmusić ludzi do myślenia, odczuwania czy wiary w coś określonego. Wierzymy, że te kwestie są ze sobą głęboko powiązane. Niestety, patrząc na dzisiejszą Europę, czasem trudno powiedzieć, co stało się z niektórymi zwycięzcami zimnej wojny. Spoglądam pod tym kątem na Brukselę, gdzie komisarz Komisji Europejskiej ostrzegł obywateli, że Unia Europejska zamierza wyłączać media społecznościowe w czasach niepokojów społecznych.

Patrzę pod tym kątem na Niemcy, gdzie policja przeprowadzała naloty na obywateli podejrzanych o publikowanie rzekomo antyfeministycznych komentarzy w internecie w ramach „dnia działań przeciwko mizoginii w sieci”. Spoglądam na Szwecję, gdzie dwa tygodnie temu skazano chrześcijańskiego aktywistę za udział w paleniu Koranu, podobne wydarzenie doprowadziło do zamordowania innego takiego aktywisty. Co więcej, sędzia w tej sprawie chłodno zauważył, że szwedzkie przepisy, które rzekomo mają chronić wolność słowa, w rzeczywistości nie pozwalają na „mówienie lub robienie czegokolwiek, co mogłoby obrazić grupę wyznającą dane przekonania”. I co być może najbardziej niepokojące, spoglądam pod tym kątem na naszych przyjaciół w Wielkiej Brytanii, gdzie odwrót od prawa do wolności sumienia stawia podstawowe swobody Brytyjczyków, zwłaszcza religijne, w centrum ataku.

Nieco ponad dwa lata temu w Wielkiej Brytanii oskarżono Adama Smitha Connora, 51-letniego fizjoterapeutę i weterana wojskowego, o „ohydne przestępstwo” stania 50 metrów od kliniki aborcyjnej i cichej modlitwy za trzy osoby – nie przeszkadzał nikomu, nie wchodził z nikim w interakcję, po prostu cicho się modlił. Po tym, jak brytyjskie organy ścigania zauważyły go i zażądały informacji, w jakiej intencji się modli, Adam odpowiedział, że modli się za nienarodzonego syna, którego on i jego była dziewczyna usunęli lata wcześniej. Policjanci nie okazali współczucia. Adam został uznany za winnego złamania nowego prawa o strefach buforowych, które kryminalizuje cichą modlitwę i inne działania mogące wpłynąć na decyzję osoby znajdującej się w promieniu 200 metrów od kliniki aborcyjnej. W konsekwencji został skazany na pokrycie kosztów sądowych, liczonych w tysiącach funtów.