Wrobiona - C.L. Taylor - ebook + audiobook + książka

Wrobiona ebook i audiobook

C.L. Taylor

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nowy thriller psychologiczny autorki „Teraz zaśniesz”.

Gdyby twój mąż wrobił cię w morderstwo, jak straszna byłaby twoja zemsta?

Pięć lat temu Olivia Sutherland została skazana za spiskowanie w celu zamordowania męża.

Teraz, gdy wreszcie jest wolna, ma trzy cele: naprawić relacje z nastoletnią córką, odzyskać dobre imię i zdemaskować swojego męża – mężczyznę, który ją wrobił.

Jak daleko będzie w stanie się posunąć, by zrealizować swoje zamiary?

I jak daleko posunie się jej mąż, aby ją powstrzymać?

Okazuje się, że jego kłamstwa sięgają głębiej, niż Olivia mogłaby sobie wyobrazić.

I tym razem to nie jej wolność jest zagrożona, ale jej życie…

C.L. Taylor – autorka bestsellerowych thrillerów psychologicznych, przetłumaczonych na 25 języków. Sprzedaż jej książek przekroczyła już milion egzemplarzy.

Książka, od której nie sposób się oderwać. Porywająca!

Lucy Clarke

Uzależniająca. A zakończenie to prawdziwe mistrzostwo świata!
Claire Douglas

Ta książka jest lepsza niż przejażdżka kolejką górską.
Lisa Jewell

Bardzo solidny thriller psychologiczny. Jestem pod wielkim wrażeniem i świetnie się bawiłam.
Janice Hallett

C.L. Taylor znów to zrobiła. Świetna książka – co za tempo, co za fabuła!
Heidi Perks

Rewelacja – gorąco polecam!

Angela Marsons

Wow! Wyśmienita powieść – całkowicie mnie porwała.

Sarah Pinborough

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 348

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 40 min

Lektor: Czyta: Anna Szawiel, Sebastian Slominski

Oceny
4,3 (438 ocen)
234
131
55
18
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BML88

Nie oderwiesz się od lektury

super pozycja
10
jotka19

Nie oderwiesz się od lektury

genialna! wszystko dopracowane, nawet najdrobniejsza szczegóły. To czysta czytelnicza przyjemność. polecam!
10
askajod167

Nie oderwiesz się od lektury

3.5 całkiem dobry thriller ale pod koniec wszystko jakoś zbyt łatwo się rozwiązuje.. troszkę brak logiki.
10
Jolcyk123

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja;)
10
chicaJola12

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejny,wciągający thriller autorki,od którego trudno się oderwać .Lektorzy - świetni!❤️
10

Popularność




KOBIETĘ, KTÓREJ ODEBRANO WSZYSTKO, CO KOCHAŁA, STAĆ NA BARDZO WIELE.

A PIĘĆ LAT W ZAMKNIĘCIU WYSTARCZY, BY OFIARĘ ZMIENIĆ W DRAPIEŻNIKA.

Najwyższy czas wyrównać rachunki.

Pięć lat temu Olivia Sutherland, właścicielka galerii sztuki, oddana matka i przyjaciółka, planowała rozpocząć życie na nowo. Odejść od męża, Dominica, który przestał zwracać na nią uwagę i zaprzepaścił wszystkie ich oszczędności. Założyć nową rodzinę z ukochaną córką i mężczyzną, który obdarzył ją uczuciem. Zamiast tego… trafiła do więzienia, niesłusznie skazana za próbę zlecenia zabójstwa męża.

Teraz, kiedy wychodzi na wolność, pozbawiona pieniędzy, pracy i dachu nad głową, ma do załatwienia kilka spraw. Naprawić relacje z dorastającą córką, nastawianą przeciw niej przez męża i teściów. Dowieść swojej niewinności i odzyskać dobre imię. No i zdemaskować Dominica – mężczyznę, którego kiedyś kochała i który z zimną krwią ją wrobił.

Jak daleko Olivia będzie w stanie się posunąć, by zrealizować swoje zamiary? I jak daleko posunie się jej mąż, żeby ją powstrzymać?

Okazuje się, że jego kłamstwa sięgają głębiej, niż mogłaby sobie wyobrazić. I nie tylko on chce dalej bez skrupułów niszczyć jej życie…

C.L. TAYLOR

Brytyjska pisarka pochodząca z Worcester. Ukończyła psychologię na Uniwersytecie Northumbrii. Po studiach mieszkała dwa lata w Londynie, a następnie trzynaście lat w Brighton. Obecnie mieszka wraz z partnerem i synem w Bristolu. Karierę literacką rozpoczęła w 2005 roku od wielokrotnie nagradzanych opowiadań publikowanych w gazetach i magazynach dla kobiet, m.in. w „Sunday People” i „Sunday Express”. Jest autorką ośmiu thrillerów psychologicznych, które stały się bestsellerami. Kilkakrotna laureatka nagród Dead Good Books, a także Hearst Big Book oraz Kobo Crime/Thriller, w 2021 roku znalazła się w gronie finalistów prestiżowej nagrody CWA Dagger in the Library. Jej książki sprzedały się w łącznym nakładzie przekraczającym milion dwieście tysięcy egzemplarzy i zostały przetłumaczone na ponad dwadzieścia pięć języków. Prawa do ekranizacji jednej z powieści (The Escape) kupiła firma producencka Feel Films, stojąca za sukcesem emitowanego przez BBC serialu Jonathan Strange i Pan Norrell.

cltaylorauthor.com

W serii ukazały się

SARAH ALDERSON

Wyjazd na weekend

JENNY BLACKHURST

Zanim pozwolę ci wejść

Czarownice nie płoną

Tak cię straciłam

Noc, kiedy umarła

Ktoś tu kłamie

Córka mordercy

Morderstwo na szlaku

JANE CORRY

Ta, która zawiniła

Wszystkie nasze kłamstwa

TANA FRENCH

Ściana sekretów. Wiem, kto go zabił

Zdążyć przed zmrokiem

Lustrzane odbicie

Bez śladu

Kolonia

Ostatni intruz

EGAN HUGHES

To jeszcze nie koniec

ALEX MARWOOD

Dziewczyny, które zabiły Chloe

Zabójca z sąsiedztwa

Najmroczniejszy sekret

Zatruty ogród

Wyspa zaginionych dziewcząt

B.A. PARIS

Za zamkniętymi drzwiami

Na skraju załamania

Pozwól mi wrócić

Dylemat

Dublerka

Terapeutka

Uwięziona

C.L. TAYLOR

Teraz zaśniesz

Zanim powróci strach

Nieznajomi

Jej ostatnie wakacje

Wrobiona

Tytuł oryginału: THE GUILTY COUPLE

Copyright © C.L. Taylor 2022 All rights reserved Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2023 Polish translation copyright © Izabela Matuszewska 2023

Redakcja: Anna Brzezińska Projekt graficzny okładki: Kasia Meszka Zdjęcie na okładce: © Magdalena Wasiczek/Arcangel

ISBN 978-83-6775-918-2

Wydawca

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros|Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu EPUB oraz MOBI

Karol Ossowski

woblink.com

Joemu Woodowi

Rozdział 1Olivia

2014

Kiedy członkowie ławy przysięgłych wracają gęsiego do sali rozpraw, tylko jedna z tych osób spogląda w moją stronę: kobieta po czterdziestce o długich ciemnych włosach i łagodnej owalnej twarzy. Pewnie ma na imię Sarah albo Helen, jej ponure spojrzenie spoczywało na mnie przez ostatnie pięć dni. Jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku i chowam cichą nadzieję, że może dzięki temu ma dla mnie więcej zrozumienia – kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem… i takie tam. A może wierzy, że jestem potworem, jakiego zrobił ze mnie prokurator: intrygantka, oszustka, kobieta przeżarta nienawiścią, opętana obsesją na punkcie pieniędzy i zabijania.

Prawda jest taka, że nie mam pojęcia, co o mnie myśli Sarah-Helen ani co myślała przez cały proces. Gdyby role się odwróciły i to ja zasiadałabym w ławie przysięgłych zamiast na ławie oskarżonych, obserwowałabym podsądną i szukała w jej zachowaniu dowodów winy – czy się nerwowo kręci, denerwuje, przełyka ślinę, rzuca na wszystkie strony niespokojne spojrzenia. Starałam się tego nie robić: siedziałam bez ruchu z wyprostowanymi plecami i szeroko rozstawionymi stopami, dłońmi splecionymi na kolanach i walczyłam z chęcią, by oblizać spieczone wargi.

Tylko raz straciłam zimną krew: kiedy wczoraj mój mąż zeznawał przed prokuratorem. Nie widziałam go od kilku tygodni, wyglądał na zmęczonego: miał ziemistą cerę, włosy, które domagały się fryzjera, a skórę na policzkach i dolnej szczęce suchą i zaczerwienioną od pospiesznego golenia. Nawet przed aresztowaniem nie układało się między nami najlepiej, mimo to wierzyłam, że Dominic obali sugestię oskarżyciela, jakobym tak bardzo pragnęła zachować dawny styl życia, dom, córkę i kochanka, że zleciłam zabójstwo własnego męża. Lecz on nawet nie próbował mnie bronić. Przeciwnie, opowiadał drobiazgowo, jakie toksyczne stało się nasze małżeństwo (to prawda), jak usilnie starał się wszystko naprawić (nieprawda) i jak bardzo nim wstrząsnęło i przejęło go grozą, kiedy odkrył, że zwiększyłam sumę jego ubezpieczenia na życie oraz że szukałam w dark webie płatnego zabójcy (jego zaskoczenie było niczym w porównaniu z moim).

Obgryzałam poszarpane skórki wokół paznokci i próbowałam wysyłać w jego kierunku błagalne myśli: Dominicu, powiedz im prawdę! Powiedz im! W mojej głowie myśli te jaśniały z siłą reflektorów holownika na pustej ciemnej drodze, ale on ani razu nie zerknął w moją stronę. Jego spojrzenie wędrowało z prokuratora na ławę przysięgłych i z powrotem, lecz ani na moment nie zatrzymało się na mnie. Zupełnie jakby niewidzialne pole siłowe chroniło mnie przed ludzkim wzrokiem lub może jakby w ogóle mnie tam nie było. Niewidzialna kobieta. Albo martwa.

Gdy w końcu Dominic opuścił miejsce dla świadków, miałam skórki wokół paznokci pogryzione do krwi.

Kiedy teraz sędziowie zajmują miejsca w ławie przysięgłych, nie patrzę na męża – mój los nie leży już w jego rękach. Moje spojrzenie przez ułamek sekundy odwzajemnia za to Sarah-Helen, po czym błyskawicznie odwraca głowę, lecz to, co dostrzegam w jej wzroku, uderza mnie jak cios między oczy. Ma na twarzy wypisany mój los.

Przed ostatnią sesją sądu mój adwokat, Peter Stimson, powiedział, że nie traci nadziei na uniewinnienie. Przedstawił sędziom dość dowodów, żeby wzbudzić uzasadnione wątpliwości. Pragnę mu wierzyć, ale wyraz, jaki ujrzałam na twarzy Sarah-Helen, czyni to prawie niemożliwym.

Tylko nadzieja pozwoliła mi przetrwać te ostatnie tygodnie. Nadzieja, że ława przysięgłych nie uwierzy w historyjkę wysmażoną przez prokuratora, że przejrzą na wylot spisek, który uknuto, by mnie wrobić. Mam trzydzieści dziewięć lat, jestem właścicielką galerii sztuki, matką, żoną i przyjaciółką. Potrafię odróżnić Jana van Goyena od Rembrandta i upiec śliczne pierniczki na kiermasz organizowany w szkole przez radę rodziców, ale nie jestem w stanie przebiec nawet pięćdziesięciu metrów bez zadyszki.

Przez salę przelatuje szmer niecierpliwego oczekiwania. Sędzia dał znak urzędniczce sądowej, by do niego podeszła. Odgłos jej niskich obcasów stukających o drewnianą podłogę wibruje w mojej piersi i stapia się z dudnieniem serca. Rozmawiają półgłosem. Mój radca prawny i adwokat prostują się na siedzeniach.

Urzędniczka sądowa odwraca się ponownie do sali rozpraw, a mnie zalewa fala strachu. Wszystko to wydaje się takie nierealne – rozprawa, ja siedząca na ławie oskarżonych i czekająca na werdykt. Jeśli uznają mnie za winną, dostanę siedem do dziesięciu lat więzienia. Grace ma dopiero siedem lat. Kiedy wyjdę na wolność, będzie nastolatką.

Urzędniczka odwraca się do ławy przysięgłych.

– Proszę przewodniczącą ławy przysięgłych o powstanie.

Sarah-Helen wstaje i wygładza pogniecioną bawełnianą spódnicę w kwiaty. Jest zdenerwowana. To sprawia, że czuję się jeszcze gorzej.

– Pani przewodnicząca – rozbrzmiewa między ścianami sali sądowej głos urzędniczki – czy sędziowie przysięgli wydali jednoznaczny werdykt w sprawie aktu oskarżenia?

Sarah-Helen cicho odchrząkuje. Kierują się na nią oczy wszystkich obecnych, aż kobiecie różowieją policzki.

– Tak.

– W sprawie zarzutu numer jeden – mówi urzędniczka – czy ława przysięgłych uznaje oskarżoną za winną, czy niewinną zarzucanego jej czynu?

Kiedy usta Sarah-Helen się otwierają, czas zwalnia. Proszę, błagam w duchu. Proszę, proszę. Nie spiskowałam, aby zamordować Dominica. Nie wiem, kto uknuł ten plan, ale nie ja.

– Winną. – W sali wyraźnie dudni głos Sarah-Helen.

Niczego więcej nie słyszę. Usta kobiety się poruszają, a urzędniczka sądowa wraca na swoje miejsce. Na sali rozlegają się szepty, gwar, poruszenie. Twarze, twarze, twarze. Wszystkie na mnie patrzą. Podłoga pod moimi stopami, jeszcze niedawno twarda i solidna, zamienia się w grzęzawisko. Czyjaś dłoń chwyta mnie za łokieć, podtrzymuje i wyprowadza.

Idąc do drzwi wiodących do cel, szukam wzrokiem męża. Siedzi obok mojego wspólnika, Lee, rozmawiają o czymś z ożywieniem. Wstań. Odwracam się w stronę reflektorów i wysyłam mu swoje myśli. Wstań i powiedz, że mnie wrobiłeś. Powiedz im, że jestem niewinna. Powiedz, co zrobiłeś. Dominic porusza się na krześle i patrzy w moim kierunku, jakby wyczuł ciężar mojego wzroku. Nasze oczy się spotykają, a on uśmiecha się z zadowoleniem.

Rozdział 2Dominic

2014

Dominic Sutherland bierze się w garść, kiedy jego adwokat otwiera drzwi bocznego wyjścia z sali rozpraw i uderza w nich ryk dziennikarzy zgromadzonych na korytarzu. Przez ostatnie pięć dni trwania rozprawy nie mógł wejść do sali ani z niej wyjść, żeby nie otaczały go tłumy dziennikarzy i fotografów wykrzykujących jego nazwisko, błyskających mu w twarz fleszami i tarasujących przejście. Jak dotąd udało mu się uniknąć komentarzy mimo ciągnących się za nim pytań i okrzyków: „Czy wybaczysz kiedyś Olivii?! Czy wytrwasz u jej boku, jeśli sąd uzna ją za winną?!”. Teraz jednak musi w końcu coś powiedzieć.

Media od tygodni śledziły ich historię, zafascynowane dobiegającym czterdziestki dystyngowanym rzeczoznawcą majątkowym, śliczną córeczką o kręconych włoskach, jasnowłosą żoną, jej kochankiem oraz przestępstwem, które omal nie pozbawiło Dominica życia. Delektowały się szczegółami sprawy: romansem Liv, podniesioną sumą ubezpieczenia na życie, anonimowym płatnym zabójcą, którego próbowała wynająć na dark webie, oraz wyznaniem, jakie uczyniła przed Danielle Anderson – trenerką osobistą z siłowni Fit4Life, a zarazem funkcjonariuszką Policji Metropolitalnej.

Dlaczego? Do tego pytania prasa powracała w nieskończoność. Dlaczego kobieta, która miała wszystko, postanowiła zabić swojego męża? Czemu go po prostu nie zostawiła?

– Dominic, wszystko w porządku? – Melanie Price z biura prokuratora kładzie mu dłoń na ramieniu. – Jeśli potrzebujesz kilku minut, żeby…

– Nic mi nie jest.

Uśmiecha się sztywno i wychodzi przez drzwi.

Mruży oczy od fleszy strzelających w jego kierunku, chór głosów wykrzykuje jego imię.

– Dominic! Jak się czujesz?

– Jesteś zadowolony z werdyktu?

– Dominic! Rosie Jones z „Mirror”, czy mogę…

– Panie i panowie! – Melanie podnosi dłoń i gwar cichnie. – Pan Sutherland przygotował oświadczenie. Po jego wygłoszeniu nie będzie odpowiadał na żadne pytania. Dziękuję.

Dominic szybko nabiera powietrza i sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki po oświadczenie, które nabazgrał tego ranka na blacie kuchennym, podczas gdy Grace tłukła się na górze, przygotowując się do szkoły. Z lękiem myśli o rozmowie, którą będzie musiał z nią odbyć, kiedy odbierze ją od koleżanki.

Odchrząkuje i zaczyna czytać:

– Chciałbym podziękować pracownikom Policji Metropolitalnej oraz Prokuratury Generalnej, jak również sędziemu oraz członkom ławy przysięgłych za to, że sprawiedliwości stało się dzisiaj zadość. Dzięki wyrokowi, który wydano na Olivię, po raz pierwszy od długiego czasu będę mógł spokojnie zasnąć. Choć nasze małżeństwo nie było doskonałe, nie potrafię wyrazić, z jakim przerażeniem odkryłem, że moja żona i jej kochanek konspirowali, aby mnie zamordować. – Przerywa, żeby odetchnąć. – Dzięki błyskawicznym i zdecydowanym działaniom policji ich zamiar został udaremniony i mogę dzisiaj do was przemawiać. Chcę podkreślić, że ja i moja córka życzymy sobie, aby uszanowano nasze prawo do prywatności, kiedy przyjdzie nam stawiać czoło temu, co się wydarzyło, i na nowo podejmować przerwane wątki naszego życia. Dziękuję bardzo.

Milczenie trwa nie dłużej niż ułamek sekundy, po czym na nowo wybuchają pytania dziennikarzy. Dominic nie zwraca na nie uwagi.

– Dziękuję pani. – Ściska dłoń Melanie oraz pracownikowi policji z działu wsparcia dla rodzin ofiar, po czym przedziera się między ludźmi, mikrofonami i kamerami w stronę czarnego bmw czekającego kilka metrów dalej.

Siada na tylnym siedzeniu, zamyka oczy i wydyma policzki z głośnym westchnieniem.

– Wszystko w porządku, stary?

Kierowca przygląda mu się w lusterku wstecznym. Jest szerszy w barach niż oparcie fotela, a spod krótko ostrzyżonych włosów wystaje gruba, pofałdowana szyja. Dominic potrafi sobie wyobrazić, jak mężczyzna sięga do schowka, wyjmuje pistolet i odwraca się, żeby wycelować mu prosto między oczy. Śmieje się w duchu z ironii tej myśli.

– Tak, wszystko dobrze, dziękuję. Oakfield Road, proszę. Crouch End.

Kiedy samochód rusza, sięga do wewnętrznej kieszeni. Dotyka dłonią gładkiej, wąskiej powierzchni komórki, po czym prześlizguje się palcami na drugi, tańszy i bardziej toporny telefon. Wyjmuje go i stuka w przyciski, by przeczytać nieodebraną wiadomość.

Składa się tylko z dwóch słów: I co?

Wystukuje odpowiedź.

Nie będzie nam więcej przeszkadzać. Dostała dziesięć lat.

Rozdział 3Olivia

Obecnie – 2019

Pośrodku bloku C wybuchła bójka. Grzmiało już od jakiegoś czasu, a od rana w całym skrzydle wrzało jak w ulu. Można wyczuć, kiedy zanosi się na bójkę, bo w powietrzu wisi napięcie jak przed nadchodzącą burzą. Dla wielu kobiet to wyczekiwana chwila, wytchnienie od przyziemności codziennej rutyny. A sądząc po zgiełku i wrzaskach dochodzących z kręgu otaczających je widzów, nie tylko kobiety szarpiące się w środku dają upust złości i frustracji.

Nie jestem pewna, dlaczego się biją. Zdaje się, że Sabrina nie okazała dość szacunku dziewczynie Gardo, Chanelle. Idą na całego – walą się, szarpią, młócą powietrze ramionami, łokciami, pięściami i paznokciami. Sabrina jest niższa, ale nadrabia to zwalistą posturą. Gardo zadała kilka siarczystych ciosów, lecz jej przeciwniczka nie pozostaje dłużna i mimo krwawiącego nosa i rozdartej wargi oddaje jej z nawiązką.

Kątem oka zauważam, jak Vicki Kelk wpada do nie swojej celi. Wychodzę na korytarz, żeby zobaczyć, o co chodzi. Kelk jest kokainistką. Okradła własną babcię, żeby zdobyć pieniądze na narkotyki. Jest bezwzględna i okrutna. Zmusza dziewczyny do palenia spice’a – syntetycznej marihuany – potem nagrywa, jak się zataczają, jak wpatrują się w pustkę niczym zombie, jak ich ciała wpadają w drgawki, a następnie wysyła filmy na YouTube’a za pomocą przeszmuglowanego smartfona.

Cela, do której się wdarła, należy do Janet i Theresy. Janet jest po sześćdziesiątce i siedzi do dechy. Niewiele mówi, ale czasem, jak na człowieka spojrzy, ma się wrażenie, jakby ktoś chodził po twoim grobie. Theresa jest nowa i kiedy nie siedzi w celi, to znaczy, że kuli się gdzieś przerażona.

Pod wieloma względami przypomina mi mnie.

Kiedy mnie tu przywieziono, najbardziej uderzył mnie hałas – wszystkie te wrzaski, krzyki, łomoty i lamenty. Próbowałam się ukrywać w celi, lecz współlokatorka ostrzegła mnie, że jeśli nie wyjdę na skrzydło i nie wmieszam się w tłum, inne uznają, że jestem słaba, i ściągnę na siebie niepożądaną uwagę.

Nigdzie nie widzę Janet, ale Theresa stoi w kręgu kobiet otaczających bójkę. Mysie kosmyki ma założone za uszy, ramiona skrzyżowane na ciężkiej piersi i spod oka obserwuje awanturę. Kiedy Kelk wpada do ich celi, Theresa szybko odwraca się w moją stronę, po czym rusza w ślad za nią. Przemykam się bliżej, żeby widzieć, co się dzieje. W normalnej sytuacji raczej bym się nie angażowała, ale jutro wychodzę, więc jeśli Kelk postanowi wypowiedzieć mi wojnę, to i tak walka nie potrwa zbyt długo.

– Co robisz? – dobiega mnie głos Theresy, kiedy podchodzę do drzwi.

Kelk stoi przy czajniku i trzyma w dłoni dwie paczki ramenu z makaronem. Prześlizguje się po mnie wzrokiem, po czym odwraca się do Theresy.

– Odpłacę ci się.

– Zostaw je, proszę.

Kelk unosi bluzę i wsuwa zupki za pasek spodni dresowych, a następnie opuszcza bluzę. Jej górna warga wywija się do góry i odsłania w uśmiechu zęby.

– Sama je odbierz, jeśli chcesz.

Theresa stoi bez ruchu, sparaliżowana ze strachu, podczas gdy powinna się jej postawić. Jeśli sprawa skończy się bójką, to skończy się bójką. Tylko w ten sposób może zyskać szacunek. Ale Kelk jest niebezpieczna. Nie zdziwiłabym się, gdyby ukryła w spodniach szczotkę do czyszczenia toalet ze zdjętą końcówką i plastikiem zaostrzonym jak włócznia.

– Daj mi jedną.

Wchodzę do celi i przymykam za sobą drzwi.

Kelk rzuca mi zdziwione spojrzenie.

– Co?

– Ma ich więcej na półce. Rzuć mi jedną. A przy okazji jeszcze paczkę herbaty.

Twarz Kelk rozciąga się w szyderczym uśmieszku.

– Myślałam, że jutro wychodzisz.

– Bo wychodzę. Potrzebuję prezentu pożegnalnego dla Smithy.

Zerkam na Theresę, która przestępuje z nogi na nogę i niespokojnie przebiera rękami wzdłuż boków. Szyja robi jej się czerwona.

Kelk rzuca we mnie makaronem i paczką herbaty w saszetkach w przezroczystym opakowaniu.

Wsuwam je za pasek i przepycham się obok Theresy.

– Co tam jeszcze masz? – Zaczynam grzebać pod pryczą. – Jakieś słodycze? Znaczki? Wiem, że Smithy naprawdę by…

Słowa więzną mi w gardle, bo w tym momencie moja głowa uderza o mur. Theresa popchnęła mnie na ścianę.

– Oddawajcie moje rzeczy! – woła, podczas gdy ja próbuję się odwrócić i wyleźć spod pryczy.

Uderza mnie, gdy się prostuję. Łup! Dokładnie w kość policzkową. Zalewa mnie fala adrenaliny. Walczę, by odzyskać równowagę, a w tej samej chwili Theresa rzuca się na mnie z całą furią. Małe piąstki walą mnie w żołądek, głowę i pierś. Chwytam ją palcami za włosy i odciągam jej głowę w tył, a jednocześnie podnoszę kolano i wciskam jej w brzuch, żeby powiększyć dystans między nami. Wymierzam kilka ciosów, które ześlizgują się po niej. Ale Theresa jest mniej powściągliwa i za każdym razem, kiedy na moim ciele ląduje jej pięść, mam ochotę jęknąć z bólu. Podczas gdy się szamoczemy, od drzwi dobiegają głosy Kelk komentującej z innymi dziewczynami toczącą się walkę.

Po dwóch lub trzech minutach, które wydają mi się wiecznością, wołam:

– Dobrze już, dobrze! Wszystko ci oddam.

Theresa odpycha mnie szorstko na bok. Obserwuje, jak rzucam łupy na pryczę, po czym odwraca się do Kelk.

– Ty też!

Kelk zwężają się oczy, lecz w końcu wkłada rękę za spodnie i rzuca na pryczę dwie paczki ramenu.

– Wynoście się stąd! – Theresa robi krok w jej stronę. – Widowisko skończone. Możecie wszystkie spierdalać!

Podczas gdy Kelk i jej kumpele odchodzą, obejmuję ręką brzuch i cicho jęczę. Theresa naprawdę się zaangażowała, policzek i żebra pieką mnie jak sto diabłów.

Theresa zamyka drzwi.

– Przepraszam, Liv, trochę mnie poniosło.

– Co ty powiesz. – Dotykam dłonią nosa, żeby sprawdzić, czy leci z niego krew. – Nie musiałaś mną rzucać o ścianę. Miałaś poczekać, aż znajdę znaczki i wtedy wziąć zamach.

– Przepraszam. – Krzywi się ze skruchą. – Byłam tak zdenerwowana, że całkiem zapomniałam, jaki był plan.

– W porządku. – Ściskam ją za ramię. – W ten sposób wyglądało bardziej realistycznie. Nic ci nie jest? Nie uderzyłam cię za mocno?

Kręci głową, ale dygoce jak chomik mojej córki tuż przed śmiercią. Opada z niej adrenalina, musi jednak wziąć się w garść, zanim wróci na skrzydło. Zyskała dość szacunku, żeby Kelk przestała szabrować jej celę, ale każdego dnia napływają nowe więźniarki. Theresa będzie musiała sama sobie radzić, jeśli chce przetrwać bez szwanku następne lata. Ja sama też dostałam tę bolesną lekcję.

– Byłam taka zdenerwowana, że Kelk się na mnie rzuci… – zaczyna.

– Nie. Sprawiłaś mi takie manto, że ją…

Przerywa nam syrena. Na górze zauważyli bójkę Sabriny i Gardo. W przerwach, kiedy alarm przycicha, słychać dudnienie butów o betonową podłogę – kobiety wracają biegiem do cel.

– Lepiej już pójdę.

Ruszam do drzwi.

– Dziękuję, Olivio – mówi Theresa. – Mam u ciebie dług wdzięczności.

– Jasne. – Ściskam jej dłoń na pożegnanie. – Uważaj na siebie, dobra?

• • •

– No i co? – Smithy leniwie wyciąga ramię nad swoją pryczą i mierzwi moje włosy. – Zdecydowałaś już, co najpierw zjesz? McDonalda, KFC czy Nando?

Przez trzy lata, kiedy mieszkałyśmy w jednej celi, Kelly Smith na okrągło gadała o jedzeniu. Przez pierwsze dwa lata dzieliłam celę ze starszą kobietą o imieniu Barbara, skazaną za poważne uszkodzenie ciała. Wyglądała, jakby pracowała w fundacji charytatywnej albo w bibliotece, ale miała bezlitosny prawy sierpowy. Przez dziewięćdziesiąt pięć procent czasu była całkiem miła, ale jeśli ktoś jej wszedł w drogę i straciła zimną krew, roznosiła w puch naszą celę. Tylko raz próbowałam ją powstrzymać. Złamała mi wtedy nos.

Kiedy ją przeniesiono, pojawiła się Smithy. Stanęła w drzwiach celi, zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół. Spod luźnego kucyka wymykała się rozwichrzona aureola krótkich myszowatych kosmyków, otaczających jej kanciastą twarz. Usłyszałam od jednej z dziewcząt, że jest złodziejką, więc miałam się na baczności.

– Jestem bardzo ugodową osobą – powiedziałam, kiedy wśliznęła się do środka z przezroczystą plastikową torbą, w której trzymała swoje rzeczy. – Ale jeśli spróbujesz mi coś zwędzić, to będziemy miały problem.

Popatrzyła na mnie przenikliwymi zielonymi oczami spod zmierzwionych rzadkich brwi. Źrenice zwęziły jej się jak główki od szpilki, a ja przygotowałam się na awanturę. W więzieniu dla kobiet bójki nie zdarzają się zbyt często, lecz nowa „celówka” jest zawsze wielką niewiadomą. Mogła być nie tylko złodziejką, ale i psychopatką.

– Dobra, Wasza Wysokość – powiedziała, rozchylając wąskie usta w uśmiechu, a ciasną przestrzeń celi wypełnił jej wschodniolondyński akcent.

Królewna. Lalunia. Pawie Oczko. Tak mnie nazywały inne dziewczęta. Nigdy nie uważałam się za „szykowną”. Pochodzę z Brighton i jestem córką pielęgniarki, ale wyjechałam do Exeter studiować historię sztuki i szlifowałam akcent, żeby dopasować się do otoczenia. Przylgnął do mnie na stałe, nawet kiedy po studiach przeprowadziłam się do Londynu. Ale niewiele więźniarek aż tyle o mnie wiedziało. Dla nich byłam „szykowną blond lalunią, która chciała zabić męża”. Na długo przed pojawieniem się Smithy zrezygnowałam z prób przekonywania ich, że ani nie jestem szykowna, ani nie próbowałam zabić męża.

Jedyną rzeczą, jaka podtrzymywała mnie na duchu przez te pięć lat, była myśl, że kiedyś znowu zobaczę córkę. Na jedynym zdjęciu, jakie ze sobą mam, Grace ma siedem lat. Siedzi na osłonecznionej ławce w Hyde Parku z lodem w ręce i taką rozkoszą na twarzy, jakby spełniły się jej wszystkie marzenia. Była wtedy taką córeczką mamusi. Biegła do Dominica na małe wygłupy (uwielbiała, kiedy przewracało się ją na plecy i kręciło w kółko), ale gdy tylko chciała się przytulić, zawsze przychodziła do mnie. W wieku siedmiu lat była bystrą artystką i nigdy nie owijała w bawełnę. Wiedziała, co jej się podoba, i nie wahała się powiedzieć, że kupiłam obraz, który uważa za brzydki. Każdej niedzieli urządzałyśmy „popołudnie sztuki i rzemiosła”. Siadałyśmy przy kuchennym stole i malowałyśmy obrazy, lepiłyśmy z gliny samoutwardzalnej albo robiłyśmy naszyjniki i bransoletki z koralików. Co wieczór przed spaniem razem czytałyśmy. Ja czytałam kawałek rozdziału, a ona resztę. Potem wołała ze schodów:

– Mamusiu, nie zapomnij wpisać tego, co przeczytałyśmy, do mojego dzienniczka!

Pierwszej nocy w więzieniu przykleiłam sobie zdjęcie Grace pastą do zębów do ściany nad pryczą. Dzięki temu jej buzia była zawsze ostatnią rzeczą, jaką widziałam przed zgaszeniem świateł, i pierwszą po przebudzeniu. Ma teraz dwanaście lat, a ja nie wiem nawet, jak wygląda. Kiedy ostatnio jej dziadkowie przyprowadzili ją na widzenie, miała dziesięć lat. Dzwoniłam do George’a i Esther, pisałam do nich, odwiedziła ich nawet moja przyjaciółka Ayesha. Próbowała ich błagać, żeby przywieźli do mnie Grace, lecz odpowiadali niezmiennie to samo: córka nie chce już mnie widywać, a oni nie mają zamiaru jej do tego zmuszać. Podczas ostatniej wizyty była ponura i wycofana, ale złożyłam to na karb ciężkiego dnia w szkole albo źle przespanej nocy. Ale jakaś maleńka, przerażona cząstka w głębi duszy drżała ciągle ze strachu, że Dominicowi udało się ją nastawić przeciwko mnie. Gdybym wtedy wiedziała, że nie zobaczę jej więcej przez całe dwa lata, przytuliłabym ją i ściskała tak mocno, jakbym miała nigdy jej nie puścić.

– Mam dla ciebie prezent – mówi Smithy, sięgając pod poduszkę.

Wyjmuje cienką zniszczoną książeczkę w miękkiej oprawie, z brązowymi pomarszczonymi ze starości stronicami i rogami pozaginanymi w miejscach, które jej się najbardziej podobały.

– Nie ma mowy. – Kręcę głową. – Nie mogę tego przyjąć.

– Jasne, że możesz. – Macha mi nią przed oczami. – Chcę, żebyś ją miała.

To książka Harry’ego Houdiniego o magii i sekretach sztuczek iluzjonistycznych, lecz także o metodach oszukiwania, kradzieżach kieszonkowych, włamaniach i innych szalbierstwach. Smithy znalazła ją kiedyś na dnie plecaka, który komuś ukradła, i od tamtej pory książka stała się jej talizmanem.

– Przyniesie ci szczęście – dodaje.

Trzepie mnie nią po ramieniu, dopóki nie wyrywam książki z jej ręki.

– Czy odzyska dla mnie również pięć straconych lat życia?

Smithy śmieje się w głos, odsłaniając przy tym dużą szparę między przednimi zębami.

– To nie jakiś pieprzony wehikuł czasu. Stara, mówiłam ci, że zwariujesz od tych ciągłych „co by było, gdyby…”. Musisz patrzeć w przyszłość, a nie oglądać się za siebie. Przeszłość dawno minęła.

– Sutherland!

Aż podskakuję na odgłos dwóch potężnych grzmotnięć o drzwi naszej celi. W zamku zgrzyta klucz i drzwi się otwierają.

– Wychodź! – Strażniczka Davies przyzywa ją palcem. – Pożegnaj się. Czas w drogę i… – Mruży oczy. – Co z twoją twarzą?

– Wpadłam na pryczę, proszę pani.

– Jasne. – Przewraca oczami. – W takim razie masz fart, że wychodzisz.

Z małej kupki moich rzeczy biorę zdjęcie Grace, a resztę rzucam na pryczę Smithy.

– To niewiele, ale przez tydzień nie będziesz potrzebowała kantyny. Dziękuję, Smithy. Serio. Nie dałabym sobie bez ciebie rady przez ostatnie lata.

– Och, odpieprz się. – Śmieje się rubasznie i odpycha mnie. – Zobaczymy się za tydzień.

– Mówię poważnie, Smithy. Pomogę ci po wyjściu. Dam ci pieniądze, tak jak obiecałam, żebyś mogła zrobić ten kurs stolarski.

– Dobra, dobra… Wszystkie tak mówią. – Macha lekceważąco ręką. – Zrobimy to – dodaje, kiedy idę do otwartych drzwi. – Słowo.

Davies unosi brwi.

– Co zrobicie?

– Olivia została wrobiona, proszę pani. Kiedy wyjdę, zamierzamy to udowodnić.

– Wrobili cię, Sutherland? – Strażniczka uśmiecha się pod nosem i odsuwa na bok, żeby mnie przepuścić. – No jasne. Ruszaj się, idziemy.

Rozdział 4Olivia

Ayesha podnosi się z kanapy, na której mam tej nocy spać w jej maleńkim mieszkaniu w północnym Londynie, bierze do ręki spryskiwacz i zrasza paproć stojącą na parapecie. Poprawiam się w fotelu, wsuwam stopy pod pośladki. Dres, który mi wczoraj dała, żebym się mogła przebrać po prysznicu, ma za krótkie nogawki i rękawy, ale przynajmniej nie śmierdzę już więzienną celą.

– Aysh? – mówię znowu. – Proszę.

Ayesha wzdycha i odstawia spryskiwacz.

– To fatalny pomysł. – Wraca na kanapę, bierze poduszkę i kładzie ją sobie na kolana. – Jeśli ktoś cię zobaczy i doniesie na ciebie, zostaniesz…

– Wiem, moja kuratorka dała mi to bardzo jasno do zrozumienia.

– Odeślą cię z powrotem do więzienia. Nie zobaczysz Grace przez wiele lat.

– Nikt mnie nie zauważy.

– Liv, we wtorek masz z nią nadzorowane spotkanie. Wystarczy, że poczekasz trzy dni.

– Muszę ją zobaczyć natychmiast, Aysh. – Pocieram kłykciami mostek, ale to w żaden sposób nie przynosi ulgi od piekącego bólu w piersi. – Minęły dwa lata…

Dobija mnie myśl, że nie wiem, co się z nią dzieje. Muszę ją zobaczyć. Muszę się upewnić, że nic jej nie jest.

Ayesha pociera dłonią kark. Widać, że się łamie.

– Więc jak, pomożesz mi? – pytam. – Zawieziesz mnie do szkoły? Po lekcjach? Nie zamierzam z nią rozmawiać. Obiecuję, że będę tylko siedzieć w samochodzie i obserwować. Jak chcesz, możesz zablokować drzwi.

– Nie mam blokady.

– Proszę, Ayesha, jesteś moją najbliższą przyjaciółką.

Oczy jej pochmurnieją; waha się, jest rozdarta. Pragnie mi pomóc, ale jednocześnie uważa, że powinna mnie chronić przed moją własną lekkomyślnością.

– A jeśli Grace cię zobaczy? I zadzwoni na policję?

– Nie zrobi tego.

– Skąd możesz mieć pewność?

– Ponieważ jest moją córką. – Z desperacji łzy napływają mi do oczu. Wycieram je dłonią. – Kocha mnie. Wiem, że mnie kocha, nawet jeśli mnie również nienawidzi. Proszę, pozwól mi tylko na nią popatrzeć. Więcej nie będę cię o nic prosić.

Ayesha śmieje się łagodnie.

– Czemu mam wrażenie, że nie dasz rady dotrzymać tej obietnicy?

• • •

Przed Longacre Academy nie wolno parkować, więc zatrzymujemy się w najbliższej bocznej uliczce z przystankiem autobusowym. Jeśli Grace nadal mieszka w naszym dawnym domu, będzie musiała minąć samochód Ayeshy w drodze do autobusu.

Ayesha gasi silnik.

– W porządku? – pyta.

– Tak. Nie. Nie, raczej nie.

Czuję się rozdygotana i odklejona, moje stopy wybijają o dywanik samochodowy jakiś oszalały rytm. Marzyłam o tej chwili tak długo, że wydaje mi się sceną z jakiegoś filmu.

– Wychodzą. – Ayesha mruży oczy, wpatrując się w dal. – Widzę kilka granatowych mundurków.

Nigdy wcześniej nie widziałam tych strojów. Kiedy ostatnio odwoziłam Grace do szkoły, miała na sobie intensywnie czerwony sweterek z tarczą szkolną przyszytą na piersi. Sięgała mi wtedy ledwo do ramienia. Nie mam pojęcia, jakiego jest teraz wzrostu.

Przez ulicę przechodzą nieznajome nastolatki, idą w naszym kierunku. Patrzą na siebie albo w telefony. Kiedy nas mijają, żadna nawet nie zerka w naszą stronę.

Ayesha wyciąga rękę i ściska moją dłoń.

– Cała się trzęsiesz. Weź głęboki oddech i spróbuj się uspokoić.

Nie wiem, czy potrafię jeszcze jedno lub drugie. Pragnę tylko zobaczyć swoją córeczkę.

Przez ulicę przechodzi kolejna, większa grupa dzieciaków, a po chwili się rozdziela i część skręca w prawo, część w lewo. Nie widzę wszystkich twarzy. Grace może być jedną z tych osób. Może wraca do nowego domu albo podwożą ją rodzice koleżanki. Może wcale nie idzie do autobusu.

– Liv, pamiętaj, co mi obiecałaś – mówi Ayesha, kiedy moje palce sięgają do klamki. – Nie ruszasz się z samochodu.

Wsuwam dłonie między kolana i ściskam, lecz moja prawa noga nie przestaje drżeć tak mocno, jakby za chwilę miała zrobić dziurę w dywaniku.

– Tam jest! – Zasłaniam dłońmi usta. – Aysh! To ona, ta blondynka między dwiema szatynkami.

Ayesha pochyla się do przodu i przygląda idącym dziewczynkom. Razem z Nancy są matkami chrzestnymi mojej córki, lecz ponieważ Dominic był skończonym dupkiem i nie pozwolił jej się z nią spotkać, kiedy siedziałam w więzieniu, nie widziała Grace od pięciu lat. Robiłyśmy razem praktyki w Sotheby’s, zanim poznałam Doma, i od początku świetnie się rozumiałyśmy. Ayesha odeszła po pół roku, żeby robić magisterkę z biznesu, lecz w przeciwieństwie do większości służbowych przyjaźni, które wietrzeją i blakną, kiedy ludzie przestają spędzać ze sobą osiem godzin dziennie, nasza znajomość z czasem się rozwijała. Chodziłyśmy do barów, klubów, na jogę i do siłowni, żeby spalać nocne paczki chipsów przy butelkach wina. Umawiałyśmy się na wspólne szybkie randki, po czym wychodziłyśmy w połowie, zaśmiewając się do rozpuku ze swoich żenujących pomysłów. Kiedy zaczęłam się spotykać z Dominikiem, Ayesha była jedną z pierwszych osób, której go przedstawiłam. Jej zdanie było dla mnie tak ważne, że denerwowałam się przez całą kolację, dopóki mi w końcu nie powiedziała, że go naprawdę polubiła. Poczułam wtedy, jakby kamień spadł mi z serca.

Dwie ciemnowłose dziewczyny pożegnały się po przejściu przez ulicę i Grace przystaje, patrząc przez chwilę, jak odchodzą. Stoi za daleko, żebym mogła zobaczyć jej wyraz twarzy, ale wydaje się zaniepokojona i pochmurna. Czyżby czuła się samotnie, mieszkając sama z Domem? Czy robi jej się smutno, kiedy nadchodzi czas, by wracać do domu? Może zazdrości koleżankom, że mają pełne, duże rodziny. Tylu rzeczy w życiu swojej córki mogę się tylko domyślać, o tylu rzeczach nie mam pojęcia.

Przez jedną okropną chwilę wydaje mi się, że chce pójść za koleżankami, potem jednak wyjmuje z kieszeni telefon, wkłada słuchawki do uszu i rusza ulicą w naszym kierunku.

Siłą woli próbuję zmusić czas, żeby płynął wolniej. Chcę się jej uważnie przyjrzeć, przestudiować każdy szczegół, żeby wytrzymać do następnego spotkania. Ma dłuższe włosy niż w dzieciństwie, ale tak samo kręcone. Wygląda blado. Zniknął gdzieś zdrowy rumieniec dziecka, które przy każdej sposobności lubiło się bawić na dworze, zaostrzyła się miękka, okrągła linia podbródka i szczęki. Ma wysokie kości policzkowe jak Dom, nos mniejszy niż u nas obojga, pełne różowe usta i moje sine cienie pod oczami. Jest śliczną dwunastoletnią dziewczyną, lecz jest również nadal moim dzieckiem – moją pewną siebie, gadatliwą siedmiolatką, moją rechoczącą, głupiutką trzylatką, niemowlęciem, które trzymałam w ramionach.

– Liv? – dobiega mnie dalekie, niewyraźne brzęczenie głosu mojej przyjaciółki, kiedy sięgam do klamki. – Liv, nie rób tego! Liv, do kurwy nędzy, nie!

• • •

Grace podnosi głowę znad telefonu zaskoczona i zaalarmowana. W jej oczach widać niepewność, mierzy mnie wzrokiem z góry na dół, nieufnie przygląda się mojej twarzy i wreszcie widać, że zaczyna mnie poznawać. Serce podskakuje mi w piersi. O tej chwili marzyłam przez pięć lat: kiedy rzuca mi się w objęcia i w mgnieniu oka wszystko, co się przedtem wydarzyło, znika. Smithy nie miała racji. Można cofnąć czas.

Uśmiecham się i robię krok do przodu, lecz w oczach Grace gaśnie blask, więc przystaję. Zaciska usta i twarz jej tężeje. Patrzymy na siebie, fizycznie tak sobie bliskie, jak nie byłyśmy od lat, a jednak nigdy dalsze.

– Gracie. – Jej imię ulatuje z moich ust przestraszonym szeptem.

Nie tak to miało wyglądać. Nie spodziewałam się zobaczyć na twarzy mojego dziecka tyle gniewu.

– Gracie, tak bardzo za tobą tęskniłam.

Ogląda się za siebie – żeby sprawdzić, czy nie widzą jej koleżanki, czy szukając pomocy? – lecz ulica jest pusta, wszystkie dzieci się rozeszły.

Odwraca się nieufnie w moją stronę.

– Co ci się stało w oko?

Przed wyjściem od Ayeshy rozsmarowałam podkład na fioletowo-zielonym sińcu, ale z równą skutecznością można by zamalowywać mural korektorem.

– Uderzyłam się.

Moja córka podejrzliwie mruży oczy.

– Wyglądasz, jakbyś się biła.

– Wczoraj wyszłam z więzienia. – Słowa wyrywają mi się w pośpiechu. – Wiem, że nie powinnam tu przychodzić, że powinnam poczekać na spotkanie z babcią i dziadkiem, ale nie mogłam. Tak ogromnie za tobą tęskniłam. Myślałam o tobie każdego dnia. To była jedyna rzecz, która utrzymywała mnie przy życiu: myśl, że kiedyś znowu cię zobaczę.

Grace się kuli, cofa, chowa głowę między ramiona, jakby każde słowo, które wypowiadam, było tak odstręczające, że chciałaby zniknąć.

– Wiem, że to dla ciebie szok – ciągnę – tak mnie niespodziewanie zobaczyć, ale…

– Próbowałaś zabić tatę! – Słowa wybuchają z niej, a jej jasnobłękitne oczy, takie jak u Dominica, połyskują gniewem.

– To nieprawda! Przyrzekam ci. Ktoś to wszystko ukartował. Sprawił, żeby tak wyglądało, ale ja naprawdę, naprawdę tego nie zrobiłam.

– Sąd uważał, że zrobiłaś. Nie wysyła się ludzi do więzienia za coś, czego nie zrobili.

To słowa, które wypowiedziała już wcześniej, kiedy miała siedem lat, w czasie naszej pierwszej rozmowy przez telefon. Zabrzmiało to, jakby powtarzała coś, co usłyszała, może od dziadków, może od Dominica. Wtedy przyjęła moje wyjaśnienie, że czasem ludzie popełniają błędy i mamusia bardzo, bardzo się stara, żeby sędziowie jeszcze raz rozpatrzyli jej sprawę. Chwilę później rozmawiałyśmy o tym, co jej się śniło w nocy i w co się bawiła z koleżankami w szkole.

– Gracie. – Robię krok w jej stronę, lecz przez jej twarz przebiega błysk strachu. Boi się, że chcę ją skrzywdzić. Ta myśl łamie mi serce. – Dobrze, nie będę… ja tylko… chciałam cię tylko przytulić. Przepraszam. Wiem, że to dla ciebie wstrząs i nie robię tego tak, jak powinnam.

Oczy zachodzą mi łzami, więc oglądam się na samochód, żeby Grace ich nie zauważyła. Ayesha siedzi pochylona z łokciami na kierownicy i troską wymalowaną na twarzy.

Kiedy ponownie się odwracam, moja córka trzyma w dłoniach komórkę i patrzy w ekran.

– Proszę, nie mów tacie ani babci, że mnie widziałaś.

– Nie będziesz mi rozkazywała, co mam robić.

Głos jej się załamuje w pół zdania i przez ułamek sekundy widzę córeczkę, tę, którą pamiętam sprzed pięciu lat, jak walczy, aby kontrolować swoje emocje.

– Masz rację, nie będę, ale kocham cię, Grace. Chcę, żebyś o tym wiedziała. Wiem, że jesteś na mnie zła, i doskonale to rozumiem. Ale jeśli powiesz komuś o naszym spotkaniu, to wtrącą mnie z powrotem do więzienia.

– I dobrze.

Słowa bulgoczą jej w gardle, ale nie ma w nich mocy.

– Ayesha dała mi swój stary telefon i kupiła kartę SIM, więc mam teraz własny numer. Zapisałam go tu dla ciebie.

Sięgam do kieszeni i wyjmuję złożoną karteczkę. Grace zerka na moją wyciągniętą dłoń, lecz po chwili z powrotem opuszcza wzrok i wbija go w komórkę.

– Położę ją tutaj.

Obok nas stoi kosz na śmieci z połamanym parasolem opartym o podstawę. Kładę świstek między pozaginanymi szprychami. Widzę, że chociaż Grace patrzy w swoją komórkę, uważnie obserwuje, co robię. Jej mięśnie są napięte, gotowe do ucieczki lub walki.

– Wracam teraz do Ayeshy. Zapisałam ci również jej adres, na wszelki wypadek. Byłoby miło, gdybyśmy mogły ze sobą esemesować, kochanie. Tak długo za tobą tęskniłam.

Serce mi wali, kiedy idę z powrotem do samochodu Ayeshy. Proszę – mówię w duchu do córki – nie pozwól mi odejść. Lecz Grace nie podnosi wzroku i nie biegnie, żeby się do mnie przytulić. Patrzy dalej w telefon, podczas gdy Ayesha bez słowa uruchamia silnik i wyjeżdża na ulicę. Odwracam się na siedzeniu i z rozpaczą w sercu obserwuję rozgniewaną, zgarbioną sylwetkę córki, która maleje w oddali, aż w końcu znika.

Rozdział 5Dominic

Jest siódma trzydzieści rano. Dom leży w łóżku z ramionami pod głową i patrzy w sufit. Powinien się pławić w błogości po seksualnym nasyceniu, a zamiast tego rozpierają go złość i irytacja. Detektyw sierżant Danielle Anderson nie powinna leżeć w jego łóżku naga, z kołdrą narzuconą na biodra. Powinna być w swoim domu.

Zamierzał zabrać ją na lunch do miłej restauracyjki w Clapham i oznajmić, że ich związek trwający z przerwami od pięciu lat ulega ostatecznemu zakończeniu. Wiedział, że Dani nie zrobi sceny w miejscu publicznym, ma na to za dużo godności. I rzeczywiście, nie zrobiła. Przyjęła wiadomość ze wzruszeniem ramion oraz cichym śmiechem spod znaku „c’est la vie”, po czym zamówiła następną butelkę wina i zmieniła temat. Trzy godziny później Dom obejmował ją ramieniem i zataczali się razem do taksówki, a po pół godzinie leżeli w łóżku.

I co teraz ma zrobić? Nie chce, by pomyślała, że zmienił zamiar, więc prawdopodobnie będą musieli odbyć kolejną rozmowę. Nie zamierzał wplątywać się w ten romans. Dani była jego trenerką osobistą, czym dorabiała sobie do pensji w policji, i z początku łączyły ich ściśle zawodowe stosunki. W każdym razie do czasu, kiedy poprosiła go o pożyczkę, żeby mogła zapisać siostrę na kurację odwykową w prywatnej klinice. W tym okresie jego inwestycje giełdowe kwitły, więc dał jej pięć tysięcy i powiedział, że nie musi ich zwracać. Uparła się, że odda je w ratach, lecz w końcu spłaciła tylko dwieście funtów, a Dom nie upominał się o resztę. Dobrze mu się wtedy wiodło i sprawiała mu przyjemność myśl, że jego pieniądze komuś pomogły. Doszedł też do wniosku, że nie zaszkodzi mieć policjantkę w kieszeni, na wypadek gdyby potrzebował kiedyś pomocy.

I rzeczywiście tak było.

Ich związek – choć nigdy nie używał tego określenia, ponieważ to, co ich łączyło, było znacznie mniej zobowiązujące – zaczął się pijackim seksem po spotkaniu w knajpie, gdzie umówili się na drinka wkrótce po procesie Liv. To był dobry seks – namiętny i urozmaicony, nieobciążony miłością, która by go komplikowała. Nigdy nie pytał Dani, czy sypia z kimś innym, a ona nie pytała o to jego.

Odrzuca kołdrę i spuszcza nogi na podłogę. Gdyby zerwał z nią po cichu, tylko by się wkurzyła. Będzie musiał połknąć tę żabę i wyjaśnić, że to, co się właśnie wydarzyło, było spontanicznym pożegnalnym seksem. Danielle ceni sobie szczerość i bezpośredniość, co było jedną z rzeczy, które zawsze w niej lubił.

– Dani…

– Dom…

Zaczynają jednocześnie i Dom milknie z wahaniem. Może myślą o tym samym. Jeśli Dani chce z tym wyjść pierwsza, to proszę bardzo.

Zachęca ją skinieniem głowy.

– Mów.

Dani siada, podciąga kołdrę pod szyję, a Dominic patrzy na nią z ukłuciem żalu – nie z powodu straty jako takiej, może bardziej tęsknoty za czymś, czego już nie odzyska. Z jasnobrązowymi oczami, smukłym, lecz kształtnym ciałem i kasztanowymi włosami sięgającymi do ramion i zaczesanymi na bok Dani przypomina gwiazdę lat czterdziestych, Gene Tierney, z filmu Laura, tylko nie tak zadbaną i wymuskaną, ale bardziej prawdziwą, pomiętą, leżącą w rozkopanym łóżku. Co nie znaczy, że Dani w ogóle miałaby pojęcie, kim była Gene Tierney.

Raz, kiedy Olivia siedziała w więzieniu, a Grace wyjechała na szkolną wycieczkę, spędzili z Dani cały wieczór. Włączył wtedy swój ulubiony film, Duch i pani Muir, lecz w połowie Dani wyszła do kuchni po drugą butelkę wina, a kiedy nie wróciła po piętnastu minutach, poszedł jej szukać. Siedziała na stołku przy kuchennym blacie z opróżnioną do połowy butelką i przeglądała wpisy na Instagramie. Więcej nie próbował jej pokazać swojego ulubionego świata filmów. Nie chodzi o to, że poczuł się stary – miał dopiero trzydzieści dziewięć lat i był pewien, że wiele dwudziestosześcioletnich kobiet uwielbia stare czarno-białe kino – lecz uświadomił sobie, że przekroczył granicę. Ludzie, którzy uprawiają seks bez zobowiązań, nie zwierzają się ze swoich pasji. Takie pierdoły są dobre dla zaangażowanych par.

Nazajutrz oznajmił jej, że powinni zrobić sobie przerwę, dać sobie czas i przestrzeń. Dani wyglądała na zaskoczoną, ale nie protestowała. Jego postanowienie przetrwało całe dwa miesiące, do czasu, gdy przytłoczył go nawał pracy. Wysłał jej SMS-a z pytaniem, czy nie ma ochoty na drinka przed snem. Odpowiedziała dopiero na drugi dzień: Miałam służbę, ale mogę być wolna w niedzielę wieczorem. Pasuje?

Żadnych wyrzutów, dąsów czy żalów – zjawiła się, wypiła z nim butelkę wina, po czym zaprowadziła go na górę do sypialni. Nazajutrz rano wyszła, zanim on lub Grace się obudzili, i nie zadała sobie nawet trudu, żeby napisać „dziękuję” albo „było fajnie”, albo „kiedy to powtórzymy?”. Jej wyluzowanie działało odświeżająco. Nigdy przedtem nie spotkał takiej kobiety.

– Dobra, więc po pierwsze: czy masz paracetamol? – Przyciska dłoń do skroni. – Muszę dzisiaj odwalić w pracy kupę roboty i nie mam czasu na kaca.

Dom kiwa głową i czeka na ciąg dalszy.

– Po drugie: nie przejmuj się tym. – Zatacza ręką koło po łóżku i pościeli. – Stało się, i już. Było fajnie, jak zawsze, ale, hmmm… – Zacina się, sprawia wrażenie zakłopotanej. – Zamierzałam powiedzieć o tym wczoraj, ale wyrwałeś się pierwszy, żeby mnie rzucić. – Wybucha śmiechem. – Potem wydawało mi się już niestosowne, żeby o tym wspominać. Uważam, że na swój sposób jesteśmy przyjaciółmi, więc pytam cię teraz, przed wyjściem.

– O co mnie pytasz?

Dom przygotowuje się na najgorsze. Albo chce go prosić o pieniądze, albo czegoś się dowiedziała. Dom ma wielką nadzieję, że chodzi o to pierwsze.

– Mam znowu problem z Casey – mówi ona. – Ma nawrót, i to duży. – Przeczesuje ręką włosy, przebiera palcami po splątanych końcówkach. – Musi wrócić na leczenie do Carmichael House. Robiłam, co mogłam, żeby coś odłożyć, ale nie ma mowy, żebym uzbierała choćby połowę. Może udałoby mi się uskładać parę tysięcy, tyle że tym razem ona musi tam zostać pół roku. Nie wiem, co ją pcha w narkotyki, to coś jednak siedzi w niej dalej i wcale nie minęło.

Dominic spuszcza wzrok. Nie mógłby jej dać takiej sumy, nawet gdyby chciał. Po prostu nie ma już pieniędzy. Pięć lat temu wszystkie jego inwestycje poszły z dymem. Jak na ironię, zdarzyło się to wkrótce po tym, jak lekką ręką dał jej pięć tysięcy, ponieważ jego interesy kwitły. Stracił potem wszystko co do grosza, wszystkie oszczędności swoje i Olivii. Od tamtej pory żyje tylko z zarobków rzeczoznawcy majątkowego i niewiele pieniędzy zostaje mu po wydatkach na jedzenie, ubrania, lekcje gry na flecie dla Grace, po uregulowaniu rachunków, czynszu dla rodziców za dom i opłat za wynajęty samochód. Dani jednak nie ma o tym wszystkim pojęcia. Dla niej, podobnie jak dla większości ludzi, których zna, Dominic jest grubą rybą z londyńskiego City, z wielkim domem w Crouch End i audi spyderem stojącym na podjeździe.

Masuje sobie skronie i zamyka oczy. Nie tylko ona ma kaca.

– Przykro mi, Dani, ale nie mogę.

– Naprawdę? – W jej głosie brzmi zdziwienie. – Wiem, że trzydzieści tysięcy to dużo, ale możemy spisać następną umowę. Oddam ci wszystko co do grosza, obiecuję.

Dominic wstaje i wkładając szlafrok, odwraca się do niej tyłem, żeby nie widziała jego wyrazu twarzy.

– Próbowałaś w banku?

– Nie pożyczają pieniędzy na takie rzeczy.

– Powiedz, że to na samochód.

– Nie dostanę kredytu. – Wymawia oddzielnie każde słowo. – Mam gównianą wiarygodność kredytową: pięć tysięcy debetu i najniższe możliwe raty spłat na karcie kredytowej.

– Mówiłaś, że masz odłożonych kilka tysięcy.

– To za mało. I tak… – Urywa i wzdycha. – Czy chodzi o to, że Olivia wyszła z więzienia?

Dom sztywnieje.

– Skąd wiesz?

– Zadzwoniłam do znajomej, która pracuje w służbach więziennych.

W głowie Dominica zapalają się ostrzegawcze lampki. W ciągu pięciu lat trwania ich romansu ani razu nie przywołał w rozmowie tematu byłej żony.

– Czemu tak sądzisz?

– Bo kiedy się ostatnio spotkaliśmy, słyszałam, jak dzwoniłeś do wychowawczyni córki. Martwiłeś się, że Olivia może się zjawić w szkole.

Pamięta tę rozmowę. Często kontaktował się z wychowawczynią Grace od czasu, kiedy zaczęła chodzić do gimnazjum. Głównie na temat dokuczania.

– Co to ma wspólnego z tobą? – pyta szorstko, unosząc brwi.

– Przyłożyłam rękę do skazania Olivii i jeśli wychodzi na wolność, to chcę o tym wiedzieć.

– Podsłuchując prywatne rozmowy?

Właściwie nie wie, czemu ta wymiana zdań tak go rozdrażniła, ale żyje ostatnio w ciągłym stresie, w dodatku łupie go teraz w głowie i chciałby się wreszcie pozbyć Dani. Popełnił błąd, pozwalając jej zostać na noc.

– Posłuchaj, Dom. – Dani wstaje z łóżka i wciąga dżinsy. – Nie chcesz, żebym się wtrącała, rozumiem to i znikam. Od dzisiaj więcej mnie nie zobaczysz. Ale nie jesteś jedyną osobą, która dźwiga na sobie brzemię odpowiedzialności. Jeśli nie zapewnię siostrze prywatnej opieki, w końcu w którymś momencie przedawkuje i umrze. Tylko ty możesz mi pomóc.

Wciąga podkoszulkę przez głowę, po czym wsuwa majtki i biustonosz do kieszeni dżinsów.

– Powiedziałem ci, że nie mogę.

Stoją po przeciwnych stronach łóżka. Dani patrzy na niego sfrustrowana i rozdrażniona.

– Nie możesz czy nie chcesz?