Wpół do końca czasu - Magda Adamska - ebook

Wpół do końca czasu ebook

Magda Adamska

5,0

  • Wydawca: Novae Res
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2024
Opis

Nastoletnia Jane Halley ma wyjątkowy dar: dostrzega odkształcenia przestrzeni i śni powtarzające się sekwencje wzorów. Jej życie biegnie spokojnym i uporządkowanym torem – do dnia, w którym spotyka Adama Reiniera, chłopaka pochodzącego z równoświata Tanglum. To właśnie on otwiera przed dziewczyną bramy do równoległych rzeczywistości, tłumaczy jej zdolności i wciąga w skomplikowaną sieć sojuszów oraz konfliktów zagrażających wszystkim wersjom wszechświata.

Wkrótce po poznaniu Adama, Jane odwiedza kolejny niezwykły gość z Tanglum: jej nieżyjący od lat dziadek Stan. Ma on odmienne od Adama plany na przyszłość. Zmuszona do wyboru między dwiema frakcjami, Jane decyduje się wyruszyć w nieznane, aby lepiej zrozumieć swoją rolę w nadchodzących wydarzeniach. W podróży, poza Adamem, towarzyszy jej szkolny kolega, Feliks Cassel. Czy niebezpieczna wyprawa przez alternatywne rzeczywistości przyniesie odpowiedzi na dręczące ją pytania?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 476

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Magda Adamska

Wpół do końca czasu

Rozdział 1

Dziewczyna, która widziała za dużo | Spotkanie pierwszego stopnia | Tajemnicza polana

1

Uƨtet, Liceum Everetta, 1 września 2021 r.

Jane Halley potrafiła widzieć rzeczy niemożliwe. Przedmioty w jej obecności drgały, przesuwały i odkształcały się na przekór prawom fizyki, by po chwili wrócić na swoje pierwotne miejsce. Powietrze barwiło się fluorescencyjnymi kolorami, jakby w jego niewidzialnych gołym okiem strunach rozlano nagle benzynę. Przestrzeń zaś znaczyły powidoki bliżej nieokreślonych i niewyraźnych postaci, które rozmywały się, gdy tylko próbowała skupić na nich wzrok.

Dziewczyna początkowo nie zdawała sobie sprawy z tego, że sposób, w jaki odbiera świat, różni się zasadniczo od postrzegania rzeczywistości przez innych ludzi. Dopiero dziadek Stan, kiedy opowiedziała mu o swoich zdolnościach, uświadomił jej, jak szczególny posiada dar. Z oczywistych powodów zakazał wnuczce głośno o tym mówić, zwłaszcza po wypadku na polanie, w wyniku którego te wizje się nasiliły.

Jane więc milczała i żyła w całkowitej zgodzie z tą dziwaczną wersją wszechświata aż do poniedziałku, 1.09.2021 roku, kiedy to poznała Adama Reiniera.

– W ogóle nie słuchasz tego, co do ciebie mówię. – Łokieć Lily Collins, wbijający się bez litości w żebra, wyrwał ją z zamyślenia. – Ten nowy chłopak stoi z profesorką Rogers. Na pewno będzie w naszej klasie!

Jane odwróciła lekko głowę w kierunku, który wskazywała przyjaciółka.

Był początek roku szkolnego i uczniowie Liceum im. Hugo Everetta w Uƨtet zgromadzili się na uroczystym apelu, z łezką w oku żegnając wakacje, z których wkraczali w kolejny rok nauki z bursztynową opalenizną, wspomnieniami letnich przygód i kilkoma złamanymi sercami. Nowy uczeń zauważył, że Jane spogląda na niego i łagodnie się do niej uśmiechnął. Przez chwilę widziała, jak przestrzeń wokół niego gęstnieje, tworzy fale i rozwarstwienia. Szybko odwróciła wzrok. Niewiele o nim wiedziała. Za to Lily mogłaby się na jego temat doktoryzować. Zresztą, nie tylko ona. Chłopak zdążył już zostać lokalnym bohaterem. Miało to pośredni związek z samą Jane.

Dziesięć lat temu Uƨtet, jak długie i szerokie, żyło jej zaginięciem. Jane miała wtedy sześć lat i pewnej listopadowej nocy zniknęła na kilkanaście minut w pobliżu polany za domem starej Maggie. Taka przynajmniej była jej wersja wydarzeń. Zupełnie inaczej pamiętała ten wypadek jej matka, Marcy Halley, i wszyscy zaangażowani w trwające ponad dwie doby poszukiwania. Dorośli już dawno o tym zapomnieli, ponieważ zadowalały ich poważnie brzmiące, choć dziurawe, raporty policji. Dzieci wciąż jednak żyły legendą o do dziś niewyjaśnionych różnicach w zeznaniach każdej ze stron.

Tak też było z siedmioletnimi synami burmistrza Cassela, bliźniakami Fredem i Georgem, którzy wybrali się na polanę w ostatnich dniach wakacji w poszukiwaniu króliczej nory i cudów po jej drugiej stronie. Ich wycieczka szybko zamieniła się w koszmar, gdy nieopatrznie trafili na pobliskie bagniste tereny i nie potrafili z nich wyjść. Wołanie o pomoc nie przynosiło efektów, gdyż niewiele osób w ogóle zapuszczało się w te rejony. Fred i George bez cienia szans na ratunek byli już zanurzeni w błocie po łokcie, kiedy cudownym zrządzeniem losu trafił na nich Adam Reinier i ocalił im życie.

Burmistrz Cassel na wieść o całej tej historii chciał chłopaka ozłocić, a mieszkańcy Uƨtet z otwartymi ramionami przyjęli go do swojej społeczności. W ten oto sposób nikomu wcześniej nieznany nastolatek rozpoczął życie miejskiego bohatera.

Szept Lily przywołał Jane do rzeczywistości:

– Czy on jest od nas starszy? Wygląda bardzo dorośle.

Dziewczyna powstrzymała się, aby znowu nie spojrzeć w jego stronę. Nigdy nie widziała go z bliska. Przyjaciółka mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź:

– Mam nadzieję, że przyjdzie na wieczorne ognisko i że uda mi się z nim porozmawiać. Choć wszystko wskazuje na to, że nie będzie to łatwe, bo zaraz obsiądą go harpie z trzeciej klasy.

Jane rozbawiła ta wypowiedź. Lily była bystra i inteligentna, i gdyby tylko chciała, mogłaby być jedną z najlepszych uczennic w szkole. Jednak na jej drodze do doskonałości zawsze stawały miłości życia objawiające się średnio co dwa tygodnie.

– Ty, oczywiście, też będziesz, prawda? – dodała po chwili Lily, przyglądając się badawczo koleżance. A widząc, że ta ostatnia zwleka z odpowiedzią, szturchnęła ją w ramię. – O nie, moja panno, nie możesz być takim odludkiem. Zlituj się ten jeden raz. To nasz ostatni rok!

Jane pokiwała głową na znak zgody, co też Lily przyjęła z radością.

– Spotkajmy się przed osiemnastą przy miejskiej bibliotece. Dołączą do nas Greta i Julia. Czuję, że ten wieczór będzie początkiem nowej i pięknej znajomości.

2.

Uƨtet, nad rzeką, 1 września 2021 r.

Wrześniowe popołudnie było ciepłe i czuło się w nim jeszcze drażniący, słodki zapach lata. Uczniowie Liceum im. Hugo Everetta gromadzili się tłumnie nad rzeką przepływającą przez Uƨtet, w okolicach której tradycyjnie organizowano zabawę inaugurującą rok szkolny.

Feliks Cassel siedział pod rozłożystym dębem i patrzył na grupki młodzieży, które powoli zapełniały polanę. Ich rozmowy i śmiech niosły się po wodzie. Wywołało to w nim lekki smutek. To było jego ostatnie ognisko. Oczywiście, przez wiele lat marzył o studiowaniu fizyki w Budorgiƨ i z niecierpliwością czekał na wyjazd do dużego miasta oraz związane z tym nowe przygody, znajomości i rozrywki. Teraz jednak z czułością myślał o tym, co już za kilka miesięcy miał zostawić w domu.

Poruszył się niespokojnie, gdy ze swojego miejsca zobaczył, jak bramę parku przekracza Jane Halley w towarzystwie koleżanek. Nawet z tej odległości dało się zauważyć, jak bardzo dziewczyna odstaje od swoich rówieśniczek. Była od nich o głowę niższa, drobna, miała średniej długości włosy koloru masy perłowej, które co chwila poprawiała, gdyż nierówna grzywka opadała jej na oczy. Swoim zwyczajem trzymała ręce w kieszeniach zbyt dużych, czerwonych ogrodniczek i lekko się garbiła. Mimowolnie zaobserwował, że nie bierze udziału w ożywionej rozmowie towarzyszek.

Lily wyszczerzyła się do niego z daleka, więc pomachał jej ręką na przywitanie. Wszystkie nastolatki odpowiedziały na ten gest. Oprócz Jane, która nie odzywała się do niego od prawie dziesięciu lat. Nie raz próbował zmienić ten stan rzeczy, ale bez powodzenia. Dziewczyna nie chciała mieć z nim do czynienia. Odprowadził ją wzrokiem, a gdy zniknęła wraz z koleżankami za drzewami, odetchnął głęboko i sprawdził telefon. Dochodziła osiemnasta, a jego kumple jak zwykle się spóźniali. Poczekał jeszcze dziesięć minut, a gdy wciąż się nie zjawiali, wstał, otrzepał spodnie i poszedł w kierunku rozpalanego właśnie ogniska.

3.

Uƨtet, nad rzeką, 1 września 2021 r.

Adam Reinier pojawił się na rozpoczęciu roku szkolnego tylko dlatego, że liczył na to, że porozmawia sam na sam z Jane Halley. Usiadł na ławce nad brzegiem rzeki, z której miał dobry widok na gromadzący się powoli tłum uczniów. Odkąd zawitał w Uƨtet, wszystko układało się po jego myśli, a przydział do jej klasy był uwieńczeniem wszystkich starań. Widywał ją jak do tej pory sporadycznie, ale nie znalazł pretekstu, żeby zacząć rozmowę. A ostatnie, czego pragnął, to zniechęcić do siebie tę dziewczynę. Wiedział, że musi być ostrożny. Od tego, czy pozyska jej zaufanie, zależało tak naprawdę wszystko.

Sytuacji nie ułatwiał fakt, że odkąd zupełnym przypadkiem uratował od niechybnej śmierci młodszych braci Feliksa Cassela, stał się lokalną atrakcją. Mieszkańcy Uƨtet machali do niego wesoło, gdy mijał ich na ulicy. Sąsiedzi poklepywali go po plecach, a koleżanki rumieniły się w jego towarzystwie. Miało to swoje zalety. Nikt nie interesował się zbytnio powodem jego przybycia do miasta, a urzędnicy pod kierownictwem burmistrza w jeden dzień załatwili całą papierologię związaną z meldunkiem i przeprowadzką do ciotki Maggie. Nawet zorganizowanie miejsca w klasie Jane było banalnie proste. Z jednej strony przerosło to jego najśmielsze oczekiwania, z drugiej był teraz na świeczniku i każdy nieostrożny ruch mógł popsuć wszystkie plany.

– Możemy się dosiąść? – Usłyszał za sobą wesoły, dziewczęcy głos.

Obrócił lekko głowę i ze zdumieniem stwierdził, że dzisiejszego wieczoru nie mógłby być większym szczęściarzem. Lily Collins stała tuż obok jego ławki, a wśród towarzyszących jej koleżanek znajdowała się sama Jane Halley. Dziewczyna przystanęła z tyłu i nie zaszczyciła go spojrzeniem. Przyjaciółka najpewniej zaciągnęła ją tu siłą, za co też był jej ogromnie wdzięczny.

– Oczywiście, trzymałem te miejsca dla was – powiedział, na co dziewczyny zachichotały. Z rozbawieniem stwierdził, że Jane w reakcji na jego odpowiedź przewróciła oczami.

– Jestem Adam. – Wyciągnął rękę do Lily, która pospiesznie ją uścisnęła. Następnie powtórzył ten gest z Gretą i Julią. Na koniec przywitał się z Jane. Miała szczupłą dłoń o chudych palcach, których kształt znał na pamięć.

– Jane Halley – przedstawiła się, patrząc mu prosto w oczy. Dotyk jej ręki w połączeniu z widokiem tych niesamowitych tęczówek, jednej w kolorze wiosennego nieba i drugiej w połowie szarej, a w połowie zielonej, sprawił, że lekko drgnął. Dziewczyna wyczuła to i podniosła jedną brew. Chciał coś dodać, ale wycofała swoją dłoń.

– Widziałam na apelu, że będziesz w naszej klasie – wtrąciła Greta. Adam z trudem odwrócił wzrok od Jane, żeby odpowiedzieć.

– Jesteście z czwartej e, u profesor Rogers, profil matematyczno-fizyczny? – zapytał uprzejmie, choć doskonale znał odpowiedź. Greta potwierdziła.

– Rogers jest fizyczką i strasznie nas zawsze ciśnie – weszła jej w słowo Julia. – Założę się, że tekst o tym, żebyśmy w tym roku poważnie potraktowali naukę oraz wzięli udział w olimpiadzie padnie na pierwszej lekcji, jutro z samego rana, maksymalnie w trzeciej minucie. – Dziewczyny znowu się roześmiały. Tylko Jane nie zareagowała. Wyglądała, jakby siedziała tu za karę, co w pewien szczególny sposób było urocze.

– A w tym roku czekają nas do tego wszystkiego egzaminy – jęknęła Lily i przysunęła się bliżej niego. – Wiesz już, co będziesz robił po szkole?

Chłopak doskonale wiedział, że jeżeli jego misja się nie powiedzie, to istnieje stuprocentowa szansa, że Lily Collins nie przystąpi do żadnego egzaminu, ponieważ jej świat przestanie istnieć. I że bardzo dużą rolę w zapobiegnięciu tej katastrofie odgrywa jej przyjaciółka, Jane, która aktualnie siedzi tuż obok nich i czubkiem trampka odgarnia piasek.

– Rozważam różne opcje – odrzekł poważnie. – Jane, a ty jakie masz plany?

Usłyszał, jak dziewczyna wzdycha. Była dokładnie taka, jaką ją pamiętał. Lekko szorstka w obyciu i wycofana. Pod maską obojętności skrywała całe to dobro, niezłomne poczucie obowiązku i piękno umysłu, pod każdym względem unikalne i zachwycające. Widział, że się waha, czy ma go zbyć, czy szczerze odpowiedzieć i z radością stwierdził, że wybrała to drugie.

– Chcę wziąć udział w olimpiadzie z fizyki. – Julia mrugnęła do Adama wymownie. – Finaliści mają szansę zdobyć miejsce i stypendium na Uniwersytecie w Budorgiƨ – dodała zajęta dalszym pogłębianiem dziury w ziemi.

– Wszyscy wiemy, że Jane wygra ją z palcem w nosie – skomentowała Lily uroczyście. – Nasza zdolna kujonka nie ma sobie równych i zawsze, kiedy się pojawia na konkursach z tematów ścisłych, to wszyscy inni uczestnicy płaczą.

Adam był pewien, że później, gdy już każde z nich pójdzie w swoją stronę, Lily czeka solidna awantura.

– Może się z nią równać tylko Feliks Cassel. Chyba go poznałeś, prawda? Fred i George to jego mali bracia… których uratowałeś na polanie.

Adam musiał przyznać, że ta gładka zmiana wątku i przekierowanie rozmowy na najbardziej popularny temat w Uƨtet była godna podziwu. Odnotował też, że na dźwięk imienia „Feliks” Jane się spięła. Naprawdę nie chciał być w skórze Lily, gdy przyjaciółki zostaną same.

– Tak, zamieniłem z nim kilka słów – powiedział powoli Adam. – Chyba nie jest w… naszej klasie? – dokończył, udając, że nie wie do końca, o kim rozmawiają, mimo że w rzeczywistości posiadał wiedzę o Feliksie Casselu, która z pewnością wprawiłaby jego towarzyszki w osłupienie.

– O nie, nie. – Zachichotała Lily. – Gdyby był, to nie byłoby w niej Jane. Jak doszło do tego, że pojawiłeś się w Uƨtet? – Dziewczyna po raz kolejny próbowała wrócić do tematu. Adam momentalnie zwiększył czujność. Było to banalne pytanie, ale mocno zastanowił go dobór słów.

– Ciotka Maggie jest coraz bardziej chora i wymaga opieki. Za rok i tak miałem się wyprowadzić z domu, bo studia… – mówił szybko, jakby nie chciał, żeby ktoś mu przerwał i zaczął zadawać dodatkowe pytania. – Z Uƨtet jest niedaleko do miast uniwersyteckich. Mógłbym więc tu wracać na weekendy, żeby jej pomagać.

– To znaczy, że bywałeś już u swojej ciotki? – nie dawała za wygraną Lily, która siedziała coraz bliżej niego. Co jakiś czas ich ramiona ocierały się o siebie. – Nigdy wcześniej cię nie widziałam.

Adam odgarnął niedbałym gestem opadające mu na oczy jasne, proste włosy i odpowiedział:

– Odwiedzam ciocię regularnie, ale w związku z tym, że żyje na odludziu, to trudno tam spotkać kogokolwiek z miasta.

Nastolatka pokiwała głową i nie drążyła dłużej tematu. Jane też milczała. Wiele by dał, aby odkryć, o czym teraz myśli. Ciszę przerwała niosąca się od strony rzeki muzyka, którą już po chwili zastąpił głos dyrektora szkoły. Lily klasnęła w dłonie i energicznie wstała.

– Zaczyna się! A to znaczy, że otwierają stoiska z napojami. Idziemy?

Jane wstała z ławki jako pierwsza, jakby chciała opuścić towarzystwo Adama jak najszybciej. Pozostałe dziewczyny poszły w jej ślady.

– Chodź z nami – zawołała do niego Julia, ale on tylko machnął ręką i odpowiedział jej, że może później do nich dołączy.

Po czym, bardziej do siebie niż do dziewczyn, dodał „Jane”, gdy w tłumie zniknęła mu jasnoszara grzywka nastolatki.

4.

Uƨtet, nad rzeką, 1 września 2021 r.

Jane czuła się nieswojo po tym krótkim spotkaniu z Adamem Reinierem. Chłopak sprawiał wrażenie dziwnie znajomego, a do tego miał aurę, która wytrąciła ją z równowagi. Nigdy wcześniej nie doświadczyła takich wypaczeń rzeczywistości, jak podczas tych kilku minut, gdy siedziała obok niego na ławce. Adam jaśniał, a każdy jego gest tworzył fale w powietrzu. Trwało to jakiś czas, zanim przekształcenia wyciszyły się i wracały już później tylko krótkimi seriami.

Wcześniej widywała coś podobnego u swojego dziadka Stana, ale w jego przypadku były to tylko delikatne załamania i wygięcia czasoprzestrzeni. Niemal niezauważalne w porównaniu z oddziaływaniem Adama.

Cała ta sytuacja sprawiła, że myśli dziewczyny powędrowały w kierunku związku Reiniera z polaną, która w jej życiu miała również wyjątkowe znaczenie. Wydarzenia tego dziwnego listopadowego dnia sprzed dziesięciu lat przyprawiały ją o dreszcze. Większość szczegółów tamtego zajścia się rozmyło i trudno było jednoznacznie stwierdzić, ile z tego wszystkiego przeżyła naprawdę, a ile zostało nadbudowane przez powracające sny i upływ czasu.

Tamtej nocy miała bardzo realistyczny sen. Ktoś ją wzywał. Prosił o pomoc. Ten głos brzmiał tak rozpaczliwie i jednocześnie tak bardzo znajomo, że wstała z łóżka i pobiegła w stronę łąki, z której dobiegało nawoływanie. Była wtedy małą dziewczynką. Bała się ciemności, zimna i majestatycznej, nocnej twarzy drzew, ale poczucie, że jest komuś potrzebna, zwyciężyło. Początkowo las był cichy, nie licząc liści szeleszczących jej pod nogami. Im bardziej jednak wchodziła między drzewa, tym wyraźniej słyszała narastające dudnienie. Czuła, że wszystko wokół niej się trzęsie i zamienia miejscami.

Kiedy zdyszana wpadła na polanę w samym centrum lasu, zalało ją światło. Opadła ze zmęczenia na kolana i zmrużyła oczy. Dudnienie nagle ustało. Polana się wykrzywiała, jakby chciała pożreć całe wieczorne niebo, by za moment odbić je tuż pod stopami.

W końcu, gdy świat jeszcze kilkukrotnie przetasował się w odbitych obrazach, zobaczyła na środku łąki wiszącą kulę, przypominającą bańkę mydlaną. Podeszła do niej na chwiejnych nogach i wyciągnęła rękę w stronę opalizującego punktu. Coś szarpnęło jej ciałem w okolicy pępka. Poczuła, że traci grunt pod stopami i spada w niekończącą się noc. Była niemal pewna, że w oddali widzi… siebie. Ostatnie, co zapamiętała, to swoje zwielokrotnione odbicie, a później podrywające ją z ziemi ramiona Marcy.

Odnaleziono ją nieprzytomną na środku polany po dwóch dniach od wyjścia z domu. Lekarze wykluczyli u niej wszelkiego rodzaju odmrożenia, złamania i wstrząśnienia, ale dziwne uczucie obcości po wydarzeniach w lesie nie pozwalało jej uspokoić myśli. Po tej nocnej przygodzie została jej także pamiątka, którą jeden z doktorów zaklasyfikował jako nietypową, łagodną mutację, charakterystyczną dla zespołu Waardenburga. Przemianę, która sprawiła, że część jej rzęs na lewym oku zrobiła się całkowicie biała. Przekształceniu uległa także tęczówka prawego oka. Z niebieskiej przybrała barwę zielono-szarą, rozdzieloną jasną, nierówną kreską. Poza tymi niezwykłościami pod względem fizycznym nie odnotowano u niej żadnych innych nieprawidłowości.

Po kilku dniach wszystko wróciło do normy. Marcy przestała pytać co każde pięć minut, czy wszystko u niej w porządku i pozwalała wychodzić samej z domu. Jane dziwiła się, słysząc dorosłych, którzy twierdzili, że nie było jej aż dwa dni, gdy ona pamiętała jedynie ten kwadrans, podczas którego biegła przed siebie i bardzo się bała. Nikomu też nie powiedziała o tym, co widziała na polanie. O dziewczynce równie przerażonej jak ona sama. Wyglądającej jak ona sama.

Wydarzenia te zapoczątkowały także w życiu Jane serię regularnych i świadomych snów, w których widywała dziwne znaki i sekwencje. Każda noc kończyła się także sennym biegiem występującym w dwóch wersjach. Czasami pokonywała bezkresną łąkę, nad którą połyskiwało jarzące się tysiącami gwiazdozbiorów niebo. Kiedy indziej mknęła po murach wielkiej twierdzy z identycznym firmamentem. Wspólnym mianownikiem dla tych snów była rozmyta postać stojąca w oddali, do której chciała dotrzeć. Przez dziesięć lat, noc w noc, nigdy jej się to nie udało.

W tamtym czasie doświadczała jeszcze zaników pamięci. Sześcioletnia Jane nie przypominała sobie niektórych koleżanek i sąsiadów. Twierdziła, że posiadała książki, których matka nigdy jej nie kupiła. Mówiła o kocie, którego nigdy nie miała. Początkowo źle reagowała na próby tłumaczenia tego wszystkiego wypadkiem w lesie. Buntowała się, dyskutowała, niekiedy płakała. Najgorzej jednak miały się sprawy dotyczące burmistrza Uƨtet, Wiktora Cassela, i jego syna Feliksa. Codziennie dopytywała, gdzie jest pan Cassel i dlaczego nie przeprowadzają się do jego domu, jak to mieli w planach. Marcy szokował smutek jej dziecka, twierdzącego, że Casselowie byli ich rodziną. Tym bardziej, że nigdy ich tu nie gościła. Ze strachem zastanawiała się, czy do małej Jane dotarły plotki o jej bliskiej znajomości z Wiktorem, po tym jak Jim, jej były mąż, od nich odszedł.

Wraz z upływem miesięcy te epizody ustały, ale Marcy nie mogła pozbyć się wrażenia, że wypadek w lesie odmienił jej córkę trochę za bardzo.

Rozdział 2

Historia pewnej znajomości | Stara Maggie | Światy równoległe

1.

Uƨtet, Liceum Everetta, 2 września 2021 r.

Jane Halley najbardziej na świecie nie lubiła buraków, obiadów na słodko, ludzi niezdecydowanych i niesprawiedliwości. Kochała natomiast ponad wszystko placki ziemniaczane, swojego dziadka Stana i fizykę, na której tego ciepłego, wrześniowego popołudnia nie mogła się ani na moment skupić. A wszystko to za sprawą pani Rogers, która rozpoczęła lekcję od przedstawienia klasie Adama Reiniera i wpadła na pomysł posadzenia go w ławce właśnie z nią. Zajęcia dla uczniów Liceum im. Hugo Everetta prowadzono zawsze w tej samej sali, a to oznaczało, że Adam miał jej towarzyszyć już na stałe. Lily, która musiała ustąpić i przenieść się do ostatniego rzędu, protestowała; choć nie do końca było wiadomo, czy jej rozpacz spowodowana jest faktem, że pozbawiono ją miejsca obok przyjaciółki, czy dlatego, że to nie ona została połączona z nowym kolegą.

Jane nie skomentowała tej zamiany, choć perspektywa dzielenia podręczników z Adamem niezbyt jej się podobała. Po pierwsze, przez najbliższe kilka dni albo nawet i tygodni, oczy wszystkich w klasie będą zwrócone tylko na nich. W końcu siedzi z bohaterem Uƨtet. A po drugie, będzie musiała zachowywać się uprzejmie i odpowiadać na wszystkie pytania, ponieważ jest jego koleżanką z ławki, a on jest tu nowy. To było o wiele gorsze. Nie przepadała za nawiązywaniem znajomości. Stroniła od ludzi. Dobrze czuła się wyłącznie w towarzystwie Lily oraz dziadka Stana, który zmarł dwa lata temu.

Profesorka kontynuowała lekcję, po tym, jak Adam zajął miejsce obok Jane. Dziewczyna przez chwilę przypatrywała mu się kątem oka. Był wysokim nastolatkiem z przydługimi, jasnymi włosami niedbale związanymi z tyłu głowy. Ich kolor pasował do bladoniebieskich oczu, które mrużył podczas studiowania podręcznika, jakby nie do końca dobrze widział.

Chłopak poczuł, że jest obserwowany i spojrzał w jej stronę. Przestrzeń wokół niego zafalowała. Jane lekko się speszyła i skupiła wzrok na pani Rogers, która po standardowym wykładzie z teorii przeszła do zapisywania wzorów i zadań na tablicy. Przerabiany materiał był dziewczynie dobrze znany, dlatego przestała słuchać o wysokości oraz kącie nachylenia równi do poziomu i skierowała myśli w kierunku tajemniczej polany. Często to właśnie wspomnienie łąki jako pierwsze towarzyszyło jej zaraz po przebudzeniu i w ostatnich chwilach przed zaśnięciem. Było kotwicą, do której bezwiednie wracała we wspomnieniach, i największą tajemnicą jej szesnastoletniego życia, którą tak bardzo pragnęła rozwiązać.

Dzwonek oznajmiający koniec lekcji przerwał jej marzenia na jawie. Zebrała swoje rzeczy z biurka, wrzuciła je do dużej torby i wyszła z klasy. Na korytarzu dołączyła do niej Lily i ruszyły na półpiętro w tylnej części szkoły. Tam Lily najpierw zaczęła udawać, że omdlewa, wachlując się ręką, a potem zasypała Jane pytaniami.

– Jak to jest siedzieć z nim w ławce? Coś do ciebie mówił? Może pytał o zadania i go olśniłaś swoją przeogromną wiedzą? Może myślał o mnie? W końcu zajął moje miejsce i na pewno było mu z tego powodu bardzo głupio? Tylko błagam, nie mów mi, że też się w nim zakochałaś, bo nie przeżyję, jeżeli będę musiała wybierać między naszą przyjaźnią a miłością mojego życia… Naprawdę, proszę, nie rób mi tego.

Jane parsknęła i klepnęła lekko przyjaciółkę w czoło.

– Uspokój się, głuptasie.

Spojrzała przez okno i westchnęła cicho. Czasami chciałaby mieć takie podejście do życia jak Lily Collins. Wariować na punkcie każdego nowo poznanego chłopaka, cieszyć się weekendowymi obiadami w The Grudges, przy których do rachunku dodawano ciasteczka z przepowiedniami oraz brać je całkiem na serio, marzyć o wakacjach lub przerwach świątecznych i planować je, jakby były ostatnimi w życiu. A co najważniejsze, nie przejmować się żadnymi polanami, zniknięciami i innymi spotkaniami trzeciego stopnia. Być po prostu normalną dziewczyną z jej nastoletnimi radościami i problemami.

Lily patrzyła na Jane błagalnym wzrokiem, na co ta się roześmiała.

– Po tej pierwszej lekcji mogę stwierdzić na pewno jedno…

– Co takiego?! Powiedz! Jeny, nie trzymaj mnie w niepewności. – Lily prawie skakała w miejscu.

– Że kolega Adam nie dorównuje urokiem i bystrością mojej ukochanej Lily – kontynuowała Jane, próbując zapanować nad ogarniającym ją śmiechem. – I że nigdy, ale to przenigdy, nie skradnie mojego serca, bo ono należy właśnie do niej. Tak mi dopomóż Einstein, Tesla i Bohr. Taka przysięga wystarczy, głuptasie?

Lily spurpurowiała i pokręciła przecząco głową. Jane uważała, że przemowa była przednia i już szykowała się do wyrzutów, a może i pysznej awantury, zakończonej potem płaczem ze śmiechu, gdy usłyszała za swoimi plecami męski głos:

– Uważaj, czego sobie życzysz, Jane.

Poczuła, jak fala gorąca wykwita pąsowymi różami na jej policzkach. Obróciła się powoli, przybierając najbardziej obojętny wyraz twarzy.

– Dlaczego?

Adam popatrzył jej prosto w oczy, a powietrze wokół niego znowu zafalowało.

– Bywa i tak, że życzenia się spełniają w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy my sami nie jesteśmy na nie gotowi. Czasami tak naprawdę wcale nie chcemy, aby się ziściły.

– Słucham?

Chłopak skinął jej głową.

– Do zobaczenia, droga Jane Halley.

Po tych słowach odszedł. Jane z niedowierzaniem spojrzała na Lily. Przyjaciółka maślanym wzrokiem odprowadzała ich przedchwilowego rozmówcę.

– Och, Jane, to takie romantyczne – powiedziała piskliwym głosem. – Gdyby nie fakt, że jestem o ciebie koszmarnie zazdrosna, to już brałabym miarę na twoją białą suknię i welon. Między wami tak iskrzy, że moje prostowane w mozole rano włosy skręcają się w dzikie loki!

– Litości, błagam…

– O nie, miła panno! Kroi mi się tu romans stulecia i nie zamierzam stracić ani ułamka sekundy z tego zacnego wydarzenia.

Ich rozmowę przerwał dzwonek wzywający na lekcję geografii. Jane ruszyła szybko w stronę klasy, nie oglądając się za siebie. Lily, skacząc po dwa stopnie za nią, przy samym końcu schodów nieomal straciła równowagę i wpadła w ramiona profesora Bella. Kiedy Jane weszła do sali, Adam już siedział na swoim miejscu. Na naszym miejscu, poprawiła się i zaklęła w duchu. Zastanawiała się, co sobie o niej pomyślał i co do licha miały znaczyć słowa: „Uważaj, czego sobie życzysz”.

Zerknęła w jego kierunku i z irytacją odnotowała, że chłopak również na nią patrzy. Przestrzeń wokół nich się rozmyła, wybrzuszyła i napęczniała, aż dziewczynie zabrakło tchu. Zacisnęła mocno powieki, póki świat nie wrócił do swojego domyślnego stanu.

Tego dnia przesiedziała z Adamem w ławce jeszcze cztery inne lekcje. Lily na przerwach trajkotała o wydarzeniu z rana i koniecznie chciała widzieć w nich swój wymarzony romans wszechczasów. Jane natomiast milczała i starała się zapomnieć o całym zajściu. Z reguły nie zwracała uwagi na to, co sądzą o niej inni, dlatego tym bardziej niechcianą stawała się myśl, że cała ta sytuacja w ogóle siedzi jej w głowie. Skupiła wzrok na otwartej stronie w zeszycie i równym, okrągłym pismem zaczęła robić notatki z lekcji. Niektóre litery same przeskakiwały do innych linijek.

Jane nie mogła pozbyć się irytującego uczucia zawstydzenia, którego przyczyną był siedzący obok niej chłopak.

2.

Uƨtet, dom starej Maggie, 2 września 2021 r.

Maggie pojawiła się w Uƨtet wiosną 2021 roku. Mówiono, że przybyła z jakiegoś dużego miasta i chciała odpocząć na starość gdzieś na uboczu. Wprowadziła się do zabitej dechami i podniszczonej chaty po Dawsonach, z którymi, jak twierdziła, była prawie że spokrewniona. Przynajmniej takie krążyły na ten temat plotki, możliwe, że rozpuszczane i przez samą Maggie. Nie dało się jednak ukryć, że posiadała dokumenty potwierdzające jej prawo do rudery. Początkowo mieszkańcy Uƨtet byli zadowoleni, że ktoś w końcu doprowadzi do porządku ten stary dom na skraju lasu, ale już wkrótce zadowolenie przeszło w rozczarowanie, a rozczarowanie w pogodzenie się z faktem, że Maggie podniszczoną chałupę planuje raczej jeszcze bardziej zapuścić.

Miała ona, zresztą, ważniejsze rzeczy na głowie. Jej zwierzchnicy byli pod tym względem bardzo precyzyjni. Kobiecie przykazano oczekiwać na przybycie do Uƨtet Adama Reiniera oraz pilnować wejścia do piwnicy pod własną podłogą. To drugie ułatwiał fakt, że stara Maggie nigdy nikogo w swoim domu nie gościła. Pomagała jej w tym oczywiście łatka wariatki, którą zyskała jednego roku podczas festiwalu miejskiego. Po wypiciu kilku głębszych uczepiła się wówczas jednego z krewnych burmistrza i krzyczała na niego, że wie, że jest wysłannikiem jakiejś staruchy i że chce sprowadzić na nas wszystkich koniec świata. Nic więc dziwnego, że goście nie ustawiali się w kolejce do jej domu na popołudniową herbatkę…

Piwnica Maggie przy powierzchownych oględzinach sprawiała wrażenie całkiem zwyczajnego pomieszczenia. Słoiki pełne przetworów z odręcznie wypisanymi etykietami stały w niej na drewnianych półkach, ogórki małosolne zalegały w wielkich beczkach pod ścianą, a nieużywane przedmioty, nietrafione prezenty oraz zardzewiałe narzędzia ogrodowe czekały na lepsze dni.

Z piwnicą związane było także pojawienie się Adama Reiniera. W rzeczywistości chłopak wcale nie był spokrewniony ze starą Maggie, ale tak jak i ona miał zadania do wypełnienia. Dotyczyły one bezpośrednio nastoletniej Jane Halley.

Adam rozsiadł się wygodnie w fotelu przed kominkiem i pozwolił myślom leniwie dryfować. One jednak nieustannie wracały do jasnej twarzy Jane. Wiedział, na co się pisze i jaka jest jego misja. Było to trudne zadanie, ale wierzył, że gdy tylko się spotkają, to sprawy szybko wskoczą na właściwe tory. Po cichu wręcz liczył na to, że dziewczyna podświadomie wyczuje, kim jest, i ich więź na wielu płaszczyznach zbliży go do celu.

– Jak poszło? – zapytała stara Maggie, wchodząc do salonu.

– Niezbyt dobrze.

– Domyśliła się, kim jesteś?

– Wątpię.

Kobieta ciężko usiadła w fotelu naprzeciw niego i jęknęła cicho, gdy coś strzyknęło jej w kręgosłupie.

– Rozmawiałeś z nią w ogóle?

Pokiwał głową, co mogło być zarówno potwierdzeniem, jak i zaprzeczeniem.

– Zlituj się i opowiadaj – ofuknęła go Maggie. – Nie mam ochoty na przeprowadzenie wywiadu z tobą.

– Spotkaliśmy się dziś w szkole. Na pierwszej lekcji nauczycielka posadziła mnie z nią w ławce.

– Cholerne przeznaczenie. – Zarechotała jego towarzyszka, odsłaniając żółte i podniszczone zęby.

– Nie rozmawialiśmy ze sobą w trakcie zajęć, nie było jak. Podczas przerwy trochę ją śledziłem. Widziałem, że idzie ze swoją koleżanką na półpiętro z tyłu budynku. Kręci się tam niewiele osób. Poszedłem za nimi. Nie słyszałem, o czym rozmawiają z daleka, więc postanowiłem, że podejdę i się przywitam. Mówiły o mnie.

Maggie klasnęła dłońmi w kolana i pisnęła cicho.

– Jane przysięgała, że nigdy nie skradnę jej serca, czy coś w tym stylu.

Przerwał, bo czuł, jak niedorzecznie to wszystko brzmi. A przecież chodziło o sprawy najwyższej wagi. Spojrzał na starą Maggie, która pokładała się ze śmiechu tak, że z jej oczu płynęły łzy.

– Naprawdę, aż tak cię to bawi? – zapytał Adam ze znudzeniem, choć miał lekkie wyrzuty sumienia, że jest nieuprzejmy. Maggie była trudna do zniesienia, odkąd uległa wypadkowi, ale to nie usprawiedliwiało jego niegrzecznego zachowania.

Odpowiedź stanowiły tylko coraz wyższe dźwięki, wydobywające się z gardła kobiety, piszczącej z radości. Dopiero po chwili się uspokoiła i zapytała wesoło:

– I co ty na to?

Adam przekazał jej to, co powiedział do Jane na schodach. Maggie wciąż jeszcze rozbawiona pokiwała głową, z trudem dźwignęła się z fotela i położyła swoją dłoń na ramieniu chłopaka.

– Mamy mało czasu – powiedziała już zupełnie poważnie. – Napłynęły raporty z Twierdzy. Nasi przeciwnicy zaczęli działać. Musisz jak najszybciej zaprowadzić dziewczynę do Komendanta.

3.

Uƨtet, Liceum Everetta, 3 września 2021 r.

– Nie wierzę, że będę musiała robić projekt dla Rogers z Jackiem – jęczała Lily od momentu, gdy tylko spotkały się na półpiętrze przed pierwszą lekcją. – Z tobą dostałabym szóstkę bez kiwnięcia palcem.

Jane nie skomentowała ambicji przyjaciółki.

– A teraz będę musiała poświęcić na to każdy wolny wieczór, bo Jack z fizyki jest jeszcze większą nogą niż ja.

– Dacie sobie radę. Jesteś mądrą dziewczyną. Tylko leniwą i rozpuszczoną, jak dziadowski bicz.

– Dzięki Jane, gadka motywacyjna pierwsza klasa. Powinnaś zostać zawodowym coachem. – Lily westchnęła. – Nie, no chyba się zapłaczę…

Jane była zirytowana tą wymianą zdań. Usiadła w swojej ławce i otworzyła książkę. Sama doskonale wiedziała, ile czasu poświęciła na to, żeby obecnie z łatwością radzić sobie z przedmiotami ścisłymi. Wiedza nie spadła na nią z nieba. To prawda, że zagadnienia z tej akurat dziedziny były dla niej szalenie porywające i niejeden wakacyjny wieczór spędziła na tym, aby je zgłębić, podczas gdy Lily szalała bez granic. To mimowolnie zdenerwowało ją jeszcze bardziej. Do tego stopnia, że gdy Adam zadał jej pytanie, które nie do końca usłyszała, warknęła:

– Słucham?!

– Masz już wybrany temat projektu? – zapytał spokojnie.

Uczniowie w klasie rozpoczęli w parach omawianie czekających ich prezentacji.

– Tak, ale nie mam nic przeciwko, żebyś zaproponował swój.

Adam przez dłuższą chwilę milczał, patrząc albo na nią, albo na krajobraz za jej plecami, po czym wyrwał kartkę z zeszytu i zapisał ładnym, równym pismem:

ŚWIATY RÓWNOLEGŁE

Wpatrywała się w te szesnaście liter. Adam nie mógł przecież wiedzieć, jakie to ważne dla niej zagadnienie. Jak od dziecka chłonęła związane z nim książki popularnonaukowe. Jak czasami śniła, że jej dziadek wciąż żyje w wypaczonej wersji tego świata i opowiada o jego niezwykłościach…

– Wszystko w porządku, Jane?

– Masz na to jakiś pomysł? – zapytała, głośno przełykając ślinę.

Nie odpowiedział, tylko zaczął rysować na kartce okręgi, jeden przy drugim w linii poziomej. Potem wokół każdego naszkicował sześciany w taki sposób, że każdy okrąg znajdował się pośrodku jednego z nich.

– Na co patrzę? – wtrąciła Jane.

Znowu nie odpowiedział. Dopisał pod każdym sześcianem jej imię.

– Co to jest? – Stuknęła palcem w kartkę.

Adam spojrzał na nią przeciągle.

– Hm, światy równoległe – odpowiedział powoli, jakby od niechcenia.

– Widzę, że narysowałeś coś, co odpowiada twojej wizji, ale może przeszlibyśmy do konkretów? Bo chyba oprzemy się na czymś więcej niż twoja wyobraźnia? Jakieś teorie chodzą ci może po głowie? Podejście naszego Everetta? – Nie mogła się powstrzymać.

– Jane…

– Co, Jane?

– Nie wiem, czy dobrze robię, zaczynając ten temat na lekcji…

– Oczywiście, że dobrze. Im więcej zrobimy teraz, tym mniej pracy będziemy mieć po szkole.

– Nie o to chodzi.

– Więc o co?

Kiedy Adam obiecywał Komendantowi, że dopilnuje, aby Jane Halley mu zaufała na tyle, że przekona ją do ich sprawy, to temat wydawał mu się ambitny, ale realny. Teraz, gdy siedział z nią w jednej ławce, tak blisko, że czuł zapach jej rumiankowego szamponu, zaczynał wątpić. Patrzył w te jej dziwne oczy i bał się, jak cholera, że to wszystko może nie pójść zgodnie z planem.

– Mam pewien pomysł – powiedział po dłuższej chwili. – Wiem, że może nie mamy tu zbyt dużego pola do własnej interpretacji, ale chciałbym jednak podejść do tego trochę bardziej indywidualnie.

– W porządku, ale wyjaśnijmy sobie jedno. Nie zgodzę się na żadne pseudonaukowe teorie z internetu. Chcę zaliczyć to zadanie i wygrać olimpiadę. Widzę, jak mi się przyglądasz. Tak, jestem kujonem i… tak, albo mi tu zabłyśniesz światami równoległymi, że spadną mi kapcie z nóg, albo robimy po mojemu.

Spojrzała na niego wyzywająco, a on odwzajemnił jej wzrok.

– Pytanie, czy masz odwagę w takim razie odciąć się od tego, co do tej pory wiedziałaś o fizyce – dodał, jak gdyby od niechcenia.

– Dajesz, Einsteinie.

– Powiem ci wszystko, co wiem… I co planuję, ale nie teraz i nie tu. Możemy się spotkać po lekcjach?

– Czemu nie chcesz omówić tego tutaj? Czy to niezdarna próba zaproszenia mnie na randkę? – rzuciła złośliwie. Zerknął na nią badawczo.

– Zanim odpowiem na to pytanie, wyjaśnij mi proszę, co wpłynęło na zmianę w twoim podejściu do mnie? Jeszcze godzinę temu ledwie się odzywałaś, a teraz rozmawiamy, jak najlepsi znajomi. Nie bądź zła, to miłe, ale jestem ciekawy.

Dziewczyna położyła dłoń na kartce, na której wcześniej rysował okręgi i sześciany.

– Te twoje bohomazy – zaczęła powoli. – Nie wiem, skąd je wytrzasnąłeś i gdzie je wcześniej widziałeś, ale chcę… Muszę wiedzieć, co o nich wiesz.

Chciał dopytywać, dowiedzieć się, dlaczego tak bardzo zwróciła na nie uwagę, może je znała przed nim, a to by znaczyło, że mają większe szczęście niż Komendant zakładał. Musiał być jednak ostrożny i pod żadnym pozorem nie mógł jej wystraszyć.

– Wszystko ci opowiem, Jane. Będę czekał na ciebie po szkole i pójdziemy na spacer, okej?

Myślała nad odpowiedzią, po czym po prostu się zgodziła. Odetchnął z ulgą, przyjmując jej reakcję za dobrą monetę.

Jane miała nadzieję, że nie było po niej widać, jak bardzo rysunek Adama wyprowadził ją z równowagi. Znała na pamięć każdą kreskę tego schematu. Nie dało się go z niczym pomylić. Myślami wróciła do polany. Do wieczoru, od którego nawiedzały ją regularnie sny z powtarzającymi się motywami. Do ludzi, których nie znała, a za którymi potwornie tęskniła. I w końcu do jednego z wielu wzorów, które śniła co noc, a których znaczenia nie była w stanie pojąć.

Jej miłość do fizyki wynikała właśnie z tego. Chciała poznać naturę powracających obrazów i rozwiązania szukała w teoriach oraz doświadczeniach z podręczników. Do tej pory nie znalazła niczego, co by pasowało do wizji ze snów. Tymczasem okazało się, że to nie Einstein, Bohr czy Everett mogli przynieść odpowiedzi na dręczące ją pytania, ale ten jasnowłosy chłopak, który nagle pojawił się w jej życiu. Chłopak, który po kilku dniach znajomości w szkolnej ławce, w biały dzień na lekcji fizyki narysował jej sny.

Tak jak obiecał, czekał na nią przed szkołą po ostatniej lekcji. Stał oparty o mur, który otaczał stary budynek i rozmawiał z Hanną Kowalsky, najpopularniejszą dziewczyną w liceum. Hanna reprezentowała szkołę w konkursach recytatorskich, śpiewała w szkolnym chórze, grała w drużynie siatkarskiej, z którą zdobyła po raz pierwszy w jej historii puchar kraju, a do tego naturalnie była obłędnie piękna i szalenie uczynna. Gdyby Jane miała podać definicję ideału, to wskazałaby właśnie pannę Kowalsky, śmiejącą się głośno w tej właśnie chwili z czegoś, co powiedział Adam. Z daleka było widać, że pasują do siebie. Jane miała ochotę zawrócić i pójść w swoją stronę. Może sens, który dostrzegła w rysunku Adama, był tylko pobożnym życzeniem? Może Adam chciał się tym dzisiejszym zaproszeniem na spacer zrewanżować za występ na schodach i utrzeć jej nosa. Przecież usłyszał od Lily, że uwielbia fizykę i najprawdopodobniej wymyślił to wszystko dla żartu.

– O nie, nie, nie, droga panno, nigdzie mi tu nie uciekasz – powiedziała przyjaciółka, która, nie wiadomo skąd, wyskoczyła za jej plecami, złapała ją za rękę i pociągnęła za sobą. – Widać już z daleka, że chcesz zwiać, a przecież jesteś umówiona na spotkanie, z którego relacja należy mi się jak psu buda.

– Lily, to chyba nie ma sensu…

– Trzymajcie mnie, święci pańscy, bo nie wytrzymam. Nagle strach cię obleciał? Przed chłopakiem? Ciebie, Jane?

– Naprawdę tak to wygląda, prawda?

– Yhym – odpowiedziała koleżanka szelmowsko. – No, idź tam do niego, sprawdź, co wie, a po spotkaniu oczekuję dokładnego meldunku z całego tego pikantnego zajścia.

Adam zerkał co rusz na Jane wychodzącą ze szkoły i myślał, czy podejść do niej, czy zaczekać, aż sama go zauważy. Z jednej strony nie chciał się w tak widoczny sposób narzucać. Ostatnie, co było mu teraz potrzebne, to zrazić dziewczynę do siebie. Z drugiej strony nie mógł i nie chciał odkładać w nieskończoność tego, co miał zrobić. Czas uciekał, a przeciwnicy Komendanta mogli być już bardzo blisko.

Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że po krótkiej wymianie zdań z Lily zmierza w jego stronę. Pożegnał się szybko z Hanną i wyszedł jej na spotkanie.

– Gotowa?

– Dokąd idziemy?

– Za domem mojej ciotki jest taka duża polana. Może usiądziemy tam i opowiem ci o moim pomyśle? Chyba mieszkasz niedaleko?

W połowie pytania pożałował, że zaczął od razu od tego tematu, bo Jane zacisnęła szczękę na wzmiankę o łące. Odpowiedziała mu krótkim „okej” i nie odezwała się więcej ani słowem. Szli więc w milczeniu, mijając osiedla domów jednorodzinnych i zagajniki klonów.

Dziewczyna starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest zdenerwowana. Pomijając temat wzorów, dziwiło ją, że Adam wie, gdzie mieszka. Musiał się nią interesować bardziej, niż powinien. Zaproponował jednak polanę, jak gdyby nigdy nic. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że Jane kiedyś na niej zaginęła. Mogło być też wręcz odwrotnie i robił to specjalnie.

Kiedy ich oczom ukazał się znak zakazujący wjazdu w okolicach domu starej Maggie, skręcili na leśną ścieżkę. Wtedy Jane nie wytrzymała i pchnęła chłopaka z całej siły. Było to tak nagłe i niespodziewane, że Adam potknął się i uderzył plecami o pień drzewa. Dziewczyna przyskoczyła do niego, zbliżyła swoją twarz do jego tak bardzo, że praktycznie stykali się nosami i wysyczała:

– Kim, do diabła, jesteś?!

Adam patrzył w te nieziemskie oczy tak, jak robił to tysiące razy wcześniej; w jedno niebieskie z normalną tęczówką, a drugie w połowie przecięte jasną smugą oddzielającą kolor zielony od szarego, błyszczące z gniewu w otoczce białych rzęs. Na aurę, która odkształcała wokół niej powietrze. Miał ochotę ją pocałować, ale szybko się opanował. Odetchnął głęboko i powiedział powoli:

– Spokojnie, Jane, proszę… Daj mi wytłumaczyć.

– Co to za podchody? O co ci chodzi? – nie dawała za wygraną dziewczyna. – Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?

Zawahał się. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli ją teraz rozczaruje, to straci kompletnie jej zaufanie. Znał ją przecież doskonale. Odchrząknął i zaczął cicho:

– Wiem, kim jesteś. Wiem, co cię łączy z tą polaną. Znałem Stana, twojego dziadka. Przyprowadziłem cię tutaj, żeby ci wszystko wyjaśnić i prosić cię o pomoc.

Rozdział 3

Wymyślony przyjaciel z dzieciństwa | Duch z przeszłości | Kobieta na krańcu świata

1.

Uƨtet, 3 września 2021 r.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16

Wpół do końca czasu

ISBN: 978-83-8373-111-7

© Magda Adamska i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Emil Melerski

KOREKTA: Anna Grabarczyk

OKŁADKA: Krystian Żelazo

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek