World of Warcraft: Malfurion - Richard A. Knaak - ebook

World of Warcraft: Malfurion ebook

Richard A. Knaak

4,1

Opis

Kiedy świat Azeroth był młody, podobni bogom tytani zaprowadzili w nim ład, kształtując jego lądy i morza. Ich wysiłki sprawiły, że Azeroth stała się wspaniałą krainą – taką, jaką ją sobie wyobrazili. I mimo że tytani już dawno odeszli, ich wizja przetrwała. Zwie się Szmaragdowym Snem – jest bujną, dziką i pierwotną wersją świata World of Warcraft.

Wiele tajemnic spowija Szmaragdowy Sen i jego samotnych strażników – zielone smoki. W minionych czasach druidzi wkraczali do Snu, by go doglądać i kontrolować przepływ życia w Azeroth – na tym polegała ich nigdy niekończąca się misja utrzymywania chwiejnej równowagi w naturze.

Niestety nie wszystkie sny są przyjemne. Szmaragdowy Koszmar, obszar zepsucia wewnątrz Szmaragdowego Snu, zaczął się powiększać i zmieniać wszystko wokół w przerażającą krainę. Objął swym działaniem zielone smoki, które opuszczały go ze zrujnowanymi umysłami i wyniszczonymi ciałami. Druidom zapuszczającym się w gasnący Sen coraz trudniej było się z niego wydostać – czasem okazywało się to wręcz niemożliwe.

Nie były to zresztą jedyne ofiary Koszmaru: oddziaływał on na coraz więcej istot. Wydaje się, że nawet Malfurion Burzogniewny, najznamienitszy z druidów Azeroth, mógł znaleźć się pod jego zgubnym wpływem. Kiedy po świecie zaczynają szaleć niekontrolowane koszmary, rusza wyprawa, której celem jest odszukanie i oswobodzenie arcydruida.

Już wkrótce wrogowie poznają prawdziwe znaczenie nazwiska Burzogniewny!

***

Blizzard Entertainment prezentuje serię Blizzard Legends

Po 25 latach tworzenia znakomitych, wielokrotnie nagradzanych gier takich jak World of WarCraft, StarCraft i Diablo Blizzard Entertainment ponownie wydaje swoje najlepsze książki, tym razem w kolekcjonerskiej szacie graficznej. Wśród nich znajdują się bestsellerowe powieści z listy „New York Timesa”, które wciągną każdego miłośnika fantastyki – nie tylko fanów gier Blizzarda. Zaś ci ostatni – starsi i młodsi – będą mieli okazję poznać wykraczające poza ramy gier historie ich ulubionych bohaterów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 567

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (34 oceny)
13
14
4
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Furion

Nie oderwiesz się od lektury

Świat Warcrafta zawsze był ciekawy, a Richard A. Knaak każdą książkę pisze na najwyższym poziomie. Polecam fanom fantasy!
00

Popularność




Tytuł oryginału World of Warcraft. Stormrage

Copyright © 2020 Blizzard Entertainment, Inc.

Warcraft, World of Warcraft i Blizzard Entertainment są znakami handlowymi i/lub zarejestrowanymi znakami handlowymi Blizzard Entertainment, Inc. w Stanach Zjednoczonych i/lub w innych krajach. Wszystkie pozostałe znaki handlowe w niniejszym dziele należą do ich poszczególnych właścicieli.

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Imiona, nazwiska, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami, instytucjami, przedsiębiorstwami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez zgody posiadacza praw. Niniejsza publikacja nie może być rozpowszechniana w jakiejkolwiek oprawie lub okładce innej niż ta, w której została opublikowana, oraz bez podobnego zastrzeżenia nałożonego na kolejnego nabywcę.

Przekład Piotr CzarnotaAlbion sp. z o.o. (lore)

Redakcja i korekta Julia Diduch, Piotr Budak, Pracownia 12 a

Skład Tomasz Brzozowski

Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz

Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2020. Wszelkie prawa zastrzeżone.

ISBN pełnej wersji 978-83-66360-93-8

Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], www.insignis.pl

facebook.com/Wydawnictwo.Insignis

twitter.com/insignis_media (@insignis_media)

instagram.com/insignis_media (@insignis_media)

Dla ponad dwunastu milionów osób, które tchnęły życie w Azeroth

Podziękowania

Gorące podziękowania dla wszystkich współpracujących ze mną przy tym projekcie oraz moich pozostałych wyprawach do Azeroth! Dziękuję ekipie z Blizzarda: Robowi, Ginie, Evelyn, Micky’emu, Tommy’emu, Jasonowi, Glennowi, Samwise’owi… i wszystkim innym, których tu pominąłem!

Dziękuję pracownikom Gallery Books – mojej zapracowanej redaktorce Jaime, Anthony’emu, Marcowi i innym!

Wreszcie chciałbym bardzo podziękować Chrisowi Metzenowi, który był ze mną od początku!

Dziękuję wam wszystkim!

Rozumiem, że muszę poznać prawdę, gdziekolwiek mnie ona doprowadzi… nawet jeśli będzie mnie to kosztować życie…

Malfurion Burzogniewny, Studnia Wieczności

Prolog

Przysięga krwi

Thura stała na krawędzi wielkiej, poszarpanej otchłani. Jej dłoń instynktownie zacisnęła się na stylisku topora, gdy młoda wojowniczka orków na próżno rozglądała się za przeprawą na drugi brzeg. Choć dopiero niedawno osiągnęła dorosłość, była wprawną, umięśnioną orczycą. Jednak teraz, w obliczu bezskutecznych poszukiwań, zachowywała się jak wylęknione dziecko w grubo ciosanej skórze. Potrząsnęła głową i zaciskając grube wargi, spod których wystawały niewielkie kły, wymamrotała coś w bezgłośnym proteście. Lewą stronę jej twarzy zasłoniły gęste brązowe włosy, które zazwyczaj wiązała w kucyk.

Na drugim brzegu toczyła się zdumiewająca bitwa, w której kluczową rolę odgrywał jej rosły pobratymiec, znany Thurze głównie z dziecięcych wspomnień i opowieści snutych przez Thralla, wodza orków. Był to siwiejący, barczysty wojownik o surowej twarzy, przyodziany w skórzaną zbroję bitewną, podobną do tej, którą sama nosiła. Jego ciało pokrywały blizny z minionych starć oraz wojen. Ryczał pogardliwie na otaczających go potwornych przeciwników.

I doprawdy byli potworni – ork bowiem stawiał czoła demonom Płonącego Legionu, istotom upadłym, znacznie potężniejszym niż ten dzielny samotny wojownik. Wokół nich tryskały jadowite zielonożółte płomienie, których intensywność mogła dorównać jedynie determinacji lśniącej w spojrzeniu brązowych oczu samotnego orka. Uderzając raz za razem podstępnymi ostrzami i inną plugawą bronią, demony próbowały przełamać gardę wojownika, on jednak bezlitośnie odpierał ataki olśniewającym toporem. Co zdumiewające – broń ta była wyrzeźbiona z jednego kawałka drewna.

Nie… „wyrzeźbiona” to złe słowo. Thura przypomniała sobie szamana, który po przyjrzeniu się tej broni oznajmił, że obosieczny topór musiała ukształtować potężna magia. Powiadano, iż był dziełem leśnego półboga i opiekuna przyrody, Cenariusa.

Niezależnie od swego pochodzenia, broń musiała być przesiąknięta magią, przecinała bowiem potężne miecze i solidne zbroje z równą łatwością, jakby przeszywała powietrze. Rany demonów padających od pewnych ciosów orka płonęły złowieszczym zielonożółtym ogniem.

Nagle potwory i samotny wojownik zostali pochłonięci przez gęstą szmaragdową mgłę, zupełnie odmienną od płomieni Legionu. Jej delikatnie niebieskie zabarwienie nadało całej scenie surrealistyczną atmosferę. Thura nie zwracała na to jednak większej uwagi, coraz bardziej poirytowana tym, że nie potrafi przeprawić się na drugi brzeg rozpadliny.

Po lewej stronie orka zmaterializowała się niespodziewanie jakaś nowa, niezwykle frapująca postać. Thura rozpoznawała już niesamowity fioletowy odcień skóry, charakterystyczny dla tych zdumiewających istot. Nocny elf. Ale to nie był przeciętny przedstawiciel tej rasy – jego czoło zdobiło potężne kręte poroże. Co więcej, olśniewające szaty jasno wskazywały, że nie tylko był czcigodnym druidem, opiekunem natury, ale musiał także należeć do elity wśród swoich pobratymców, być może nawet był jednym z arcydruidów.

Jego szeroka, dojrzała twarz, okolona gęstą zieloną brodą, zdradzała silną osobowość, a lśniące złote oczy, widoczne nawet z takiej odległości, były niemal równie fascynujące jak jego rogi.

Nadejście elfiego druida zaparło Thurze dech w piersiach. Przybysz nachylił się do orka i szepnął mu coś do ucha, a sama jego obecność zdawała się dodawać sił walczącemu czempionowi. Widok nocnego elfa pokrzepił go,, że wspólnie pokonają otaczającą ich krwiożerczą hordę demonów, którą samotnie zdążył już solidnie przetrzebić.

W dłoniach elfa pojawił się nagle długi drewniany kostur. Uniósł go wysoko, stojąc za plecami orka, a jeden z krańców laski przekształcił się w ostrze. Tymczasem ork kolejnym cięciem odrąbał podłużny, wąski łeb nazbyt zapalczywego krętorogiego demona.

Nocny elf niespodziewanie dotknął ostrzem laski karku orka. Thura zbyt późno dostrzegła podstęp. Krzyknęła, ale na próżno – ostrzeżenie zniknęło w odległym szczęku oręża.

Na karku wojownika pojawiła się niewielka narośl. Przypominała zwykły chwast, jeden z tych, które Thura rozdeptywała nieświadomie w czasie swoich wędrówek. Ten jednak rósł i rozwijał się w mgnieniu oka.

Ork wreszcie się zorientował. Jednak kiedy tylko sięgnął do karku, jego nadgarstek oplotły ciemnozielone liście. Chwast nie przestawał się rozpleniać, pętając bezwładne ciało wojownika. Liście zaczęły puszczać ciernie, które wbijały się w ciało orka, niemiłosiernie go kalecząc.

Elfi zdrajca cofnął się o krok, patrząc z uśmiechem na swe dzieło. Każdy cierń upuszczał z orka strugę krwi.

Przez ciało orka przebiegł dreszcz. Rozwarł usta i opadł na jedno kolano. Pnącza całkowicie go unieruchomiły, oplatając jego ciało. Nocny elf nie krył uciechy, patrząc na potworne rany zakrwawionego wojownika.

– Broxigar! – krzyknęła Thura, choć wiedziała, że jest już zbyt późno, by uratować powalonego wojownika.

Demony jakby rozpłynęły się we mgle. Nad przepaścią pozostał jedynie nocny elf, jego ofiara oraz Thura. Cofając się o kolejny krok, druid zmierzył orczycę kpiącym spojrzeniem. Jego złote oczy nagle pociemniały, zamieniając się w przepastne czeluści, które chciały pochłonąć duszę Thury.

Nagle zaczęły wypełzać z nich monstrualne, czarne jak noc owady. Z oczu elfa wylewały się gęstym strumieniem chrząszcze, stonogi, karaluchy, które rozpełzły się we wszystkich kierunkach. Na ich drodze momentalnie zaczęły wyrastać drzewa i krzewy, nim jednak rośliny zdążyły się rozwinąć, chmara insektów pokrywała je w całości. Powalały nawet najpotężniejsze drzewa, które natychmiast więdły. Podobnie jak wszystko inne. Świat Thury przemienił się w obrzydliwy, dziwaczny koszmar.

Podły elf zaniósł się śmiechem, a z jego ust wypłynęła kolejna lawina plugawych pomiotów…

I zniknął.

Thura ponownie zawołała umierającego wojownika. Broxigar z trudem uniósł głowę i spojrzał w jej stronę. Udało mu się wyzwolić jedną dłoń z pnączy i wyciągał ją teraz ku Thurze, ściskając magiczny topór.

Wyszeptał czyjeś imię…

Thura wyrwała się ze snu.

Leżała jeszcze przez chwilę, nękana przeszywającymi dreszczami, choć w lesie, który ją otaczał, było całkiem ciepło. Wizje ze snu wciąż kotłowały się w jej głowie, za dnia zresztą bywały równie wyraźne jak nocą.

Thura podniosła się wreszcie, choć wymagało to od niej sporego wysiłku. Niewielkie ognisko, które rozpaliła po zachodzie słońca, dawno już zgasło, pozostawiając kilka pojedynczych, ledwie widocznych smużek dymu. Odłożywszy na chwilę broń, orczyca zasypała palenisko kilkoma garściami ziemi i rozejrzała się za swoim ekwipunkiem. Podniosła niewielką skórzaną sakwę i dzierżąc topór, ruszyła w dalszą drogę.

Każdy dzień wyglądał tak samo. Szła tak długo, aż poczuła się wycieńczona, jadła kolację i zasypiała. Spała aż do chwili, gdy budził ją ten sen i musiała ruszać dalej, wiedząc, że tak będzie lepiej. Na swój makabryczny sposób nawet jej to odpowiadało. Nadmiar snu groził spóźnieniem, a każdy krok przybliżał ją do celu. Już wkrótce pomści swego krewniaka.

Co więcej, uświadamiała sobie również, że musi wykonać jeszcze jedną misję – zapobiec katastrofie, która zagrażała nie tylko jej ludowi, ale wszystkiemu, co żyje.

Ork ze snu, Broxigar, był jej wujem, bratem jej ojca, choć wspólną mieli tylko matkę. Opowieść o tym, jak wraz z towarzyszami stawił czoła siłom Płonącego Legionu, powtarzano niczym legendę. Ocalał tylko Broxigar, zwany najczęściej Broxem. Thura już od dziecka wyczuwała, że nękało go poczucie winy z powodu przeżycia wszystkich swoich druhów.

W końcu Thrall, wielki wódz orków, wysłał przygnębionego weterana z tajemniczą misją. Towarzyszył mu w niej tylko jeden kompan. Nigdy więcej ich nie widziano, wieść jednak niosła, że stary szaman przeniknął do snów i przyniósł stamtąd ów niezwykły topór, który znalazł się w posiadaniu Thralla. Szaman ten opowiadał również, że Brox okazał bohaterstwo i ocalił nie tylko orków, ale wszystkie żywe stworzenia na świecie. Niektórzy twierdzą, że po tych słowach szaman rozpostarł skrzydła i uleciał w noc, przybierając kształt olbrzymiego ptaka lub smoka.

Thura nie była przekonana co do prawdziwości tych opowieści. Jednak po osiągnięciu dojrzałości, gdy dowiodła swych umiejętności bojowych, otrzymała ten osławiony topór z rąk Thralla. Nie licząc jej wuja, Zaurzykła Starszego, który sam niedawno stracił syna w bitwie, była przecież ostatnią żyjącą krewną Broxa. Oręż mógł zostać przekazany komukolwiek z rodziny, ale zaufany szaman Thralla doznał we śnie wizji, według której topór miał przypaść Thurze. Nikt nie wiedział dlaczego, ale wódz postąpił wedle tego wskazania.

Mimo zaszczytu, jaki towarzyszył dzierżeniu takiej broni, Thura nie mogła ignorować ironicznego wymiaru tej sytuacji. Przed laty orkowie dowodzeni przez legendarnego Grommasza Piekłorycza i opętani klątwą krwi demonicznego władcy Manorotha najechali lasy Jesionowej Kniei i zgładzili walczącego dzielnie Cenariusa. Doszło do tego wiele lat przed tym, nim Thrall przypomniał orkom o szacunku wobec natury. Mord półboga to niefortunne wydarzenie, ale Thura nie przyłożyła do niego ręki, miała więc nadzieję, że duch Cenariusa wykaże się dla niej zrozumieniem.

Kiedy tylko wzięła topór do ręki, poczuła się tak, jakby zawsze był jej przeznaczony. Ale kryło się w nim coś więcej, coś, czego sobie z początku nie uświadamiała. Tajemnica wyszła na jaw dopiero później, a i wtedy Thura najpierw starała się ją usilnie ignorować. W końcu to tylko sen…

Albo i nie tylko.

Nie potrzebowała szamana, aby w końcu pojąć prawdę. Wołał ją duch poległego krewnego. Domagał się zemsty. Była pewna, że wizja musi zawierać w sobie choć odrobinę prawdy. Pokazano jej, że Brox zginął z ręki kogoś, kogo uznawał za towarzysza…

Nocnego elfa.

Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale była przekonana, że zdrajca wciąż żył i gdzieś się ukrywał. Musiała tylko skupiać się w czasie tych nocnych wizji. Po przebudzeniu zawsze wyczuwała kierunek, w którym powinna się udać.

Kierunek, w którym udał się zdradziecki morderca dzielnego Broxa.

Jego imię tkwiło w jej głowie od chwili, gdy po raz pierwszy nawiedził ją ten sen, choć nigdy nie usłyszała go z ust powalonego orka.

Malfurion Burzogniewny… Malfurion Burzogniewny…

Uniosła swój topór… topór Broxa… i złożyła przysięgę zmarłemu wujowi. Odnajdzie Malfuriona Burzogniewnego, nie zważając na to, jak daleko będzie musiała się udać i czego będzie wymagać od niej ta przysięga krwi.

Odnajdzie Malfuriona Burzogniewnego… i nie tylko wymierzy mu toporem długo oczekiwaną sprawiedliwość, ale być może zdąży ocalić Azeroth, nim będzie za późno…

Rozdział 1

Teldrassil

Kapłanką nocnych elfów wstrząsnęło złowrogie przeczucie, które nie towarzyszyło jej od czasu upadku Zin-Aszari.

Tyrande Szept Wiatru usiłowała wejść w stan medytacji. Darnassus, nowa stolica nocnych elfów, został w istocie zbudowany w hołdzie dla zdolności przetrwania rasy, nie w celu uczczenia szalonej królowej. Choć Darnassus był dużo mniejszy od poprzedniej stolicy, na swój sposób był równie spektakularny, między innymi ze względu na swe ulokowanie – wysoko w zachodnich gałęziach Teldrassila, Drzewa Świata. Było ono tak wielkie i potężne, że nocne elfy mogły postawić na jego konarach tak imponujące budowle jak Świątynia Księżyca – większość kamienia wykorzystanego do jej budowy została przywieziona z kontynentu i przeniesiona w górę pnia drzewa przy użyciu magii. Nie mniej imponujący od stworzenia nowej stolicy w gałęziach Teldrassila był fakt, iż stanowiła ona największą z kilku znajdujących się na nim osad.

Największą jednak zasługę należało przypisać druidom, którzy swymi mocami wypiętrzyli to drzewo. Tyrande starała się, by nawet najdrobniejsza myśl o druidach nie zakłócała jej potrzeby spokoju. Szanowała ich powołanie, jako że natura zawsze była integralną częścią egzystencji nocnych elfów, ale każda, nawet najbardziej przelotna refleksja na ich temat zawsze wywoływała trapiące myśli o jej przyjacielu z dzieciństwa i kochanku – Malfurionie Burzogniewnym.

Miękkie światło bogini księżyca wpadało do ogromnej komnaty centralnej przez okrągłe okno witrażowe, zmieniając barwę ze srebrnej na delikatnie fioletową. Odzyskiwało jednak swój pierwotny kolor, gdy rozścielało się na błyszczącym basenie otaczającym posąg Haidene – pierwszej arcykapłanki, która jako dziecko usłyszała błogosławiony głos Eluny. Tyrande zwyczajowo siedziała ze skrzyżowanymi nogami na skraju basenu przy ogromnych kamiennych schodach, tuż pod podniesionymi ramionami Haidene, desperacko pragnąc, by jej poprzedniczka oraz bogini zesłały na nią pocieszenie i radę… oraz by pomogły jej odrzucić coraz mocniejszy niepokój. Choć komnata była miejscem, do którego często przychodziły kapłanki i nowicjuszki, by medytować i szukać wewnętrznego spokoju, o tej godzinie Tyrande była tu sama.

Zaciskając powieki, bezskutecznie usiłowała pozbyć się myśli o Malfurionie. Ich burzliwa więź sięgała aż do początku Wojny Starożytnych, gdy to wraz z Malfurionem i Illidanem, jego bratem bliźniakiem, cała trójka utraciła swą młodzieńczą niewinność, stając się zaprawionymi w boju wojownikami. Wspomnienie zdrady Illidana i czas, który spędziła uwięziona w pałacu Aszary, nadal były żywe w jej pamięci. Choć historię przewiezienia jej, gdy była nieprzytomna, poznała dopiero po fakcie, Tyrande czasem wracała myślą do tego wydarzenia, wyobrażając sobie schwytanie przez sługusów Xaviusa, plugawego doradcy królowej, który został przemieniony przez mistrza Legionu w potwornego satyra. Jasno płonęło w niej również wspomnienie ostatnich chwil wojny, gdy nieomal straciła ukochanego Malfuriona po tym, jak udało mu się wygnać większość demonów z ich świata. Bolało ją serce, kiedy wracała w myślach do czasu, gdy ratował ją resztkami swych sił.

Najwyraźniej pamiętała jednak nadzieje i marzenia, którymi żyli we dwoje po zakończeniu konfliktu. Rozmawiali o dalszym wspólnym życiu i o tym, że Azeroth nie będzie już od nich wymagać wielkich poświęceń.

Jednak, ku wielkiemu rozczarowaniu Tyrande, powołanie znów odciągnęło od niej Malfuriona. Zaczął szkolić innych druidów, jako że świat Azeroth wymagał uzdrowienia i to właśnie oni mieli najgorliwiej zajmować się tym zadaniem. A gdy Malfurion decydował się zostawiać Tyrande, by latami kroczyć ścieżkami Szmaragdowego Snu, zastanawiała się, czy kiedykolwiek ją naprawdę kochał.

Tymczasem na Tyrande wbrew jej woli spadł obowiązek spełniania powinności arcykapłanki Eluny, a później – ze względu na okoliczności i konieczność – władczyni swojego ludu. W tej drugiej roli udało jej się wprowadzić spore zmiany w społeczeństwie nocnych elfów, takie jak zlikwidowanie tradycyjnego – i niepozbawionego wad – systemu dowodzenia wojskiem, opartego na rodowodzie, a także powołanie do życia Strażniczek, których dowódczynie awansowały na podstawie osiągnięć i kwalifikacji. Gdyby to od niej zależało, nigdy nie zostałaby przywódczynią, ale nie mogła zrezygnować z tego obowiązku, pragnąc chronić rasę nocnych elfów najlepiej, jak potrafiła.

– Matko Luno, ześlij mi spokój – powiedziała cicho arcykapłanka. Choć żyła już od wieków, fizycznie wyglądała na niewiele więcej lat niż w dniu, gdy obarczono ją obowiązkiem przewodzenia nocnym elfom. Na jej ramiona opadały bujne granatowe włosy, a wyróżniające się gdzieniegdzie srebrne pasma były częścią jej urody od czasu młodości. Miała twarz młodej panny i choć dookoła jej srebrnych oczu pojawiły się pierwsze zmarszczki, były one efektem ostatnich sześciu czy siedmiu lat prawdziwego starzenia się, a nie rezultatem dziesięciu trudnych tysiącleci jej życia.

Jednak starania, by być mądrą władczynią przez ponad sto wieków, odcisnęły piętno na jej wnętrzu, dlatego też arcykapłanka okazjonalnie szukała ukojenia w medytacji. Tyrande prosiła jedynie o godzinę raz na jakiś czas, co było rozsądnym życzeniem wobec Eluny. Przebywając tutaj, w komnacie skąpanej w wiecznym świetle Matki Luny, zwykle nie miała problemów ze skupieniem się. Tym razem jednak poczucie wewnętrznego spokoju ciągle jej umykało. Tyrande zdawała sobie sprawę z powodów tej sytuacji, lecz ciągle nie chciała im się poddać. Skupiła się jeszcze bardziej…

Nagle głośno wciągnęła powietrze. Miękkie światło księżyca rozbłysło, wręcz oślepiając ją… i po raz pierwszy – sprawiając jej ból.

Jej otoczenie kompletnie się zmieniło. Nie siedziała już w bezpiecznych ścianach świątyni – stała teraz w półmroku, a widząc ziemne ściany, od razu uświadomiła sobie, że znajduje się w kurhanie. Poszczególne elementy tej podziemnej komnaty zaczęły się rozświetlać niczym przewracające się strony księgi. Tyrande widziała sakwy z ziołami, zebrane pióra, zęby i inne elementy fauny Azeroth. Były tam też znaki – rozpoznawała niektóre z nich, lecz wiele było nie do rozszyfrowania.

Po jej plecach przebiegł dreszcz. Wiedziała, gdzie się znajduje, i na próżno starała się temu zaprzeczyć.

W jej polu widzenia pojawiła się inna kapłanka Eluny. Tyrande rozpoznała szczupłą, pozbawioną zmarszczek twarz. Merende. Była znacznie młodsza od arcykapłanki, lecz pozostawała szanowaną akolitką Matki Luny.

Za Merende szła inna kapłanka, również znana Tyrande. Za nią – trzecia. Wszystkie miały nisko opuszczone głowy i posępne twarze. Były ubrane w proste srebrne szaty z kapturami. Strój był dobrany do otoczenia – kapłanki nie znajdowały się wśród swoich, lecz u druidów, pod ich czujnym okiem. Bez wątpienia był to kurhan – dom jednego z nich, jeśli można takie miejsce nazwać „domem”.

Gdy Tyrande myślała o tym wszystkim, podążyła wzrokiem – choć nie z własnego wyboru – w stronę miejsca, które przyciągało uwagę zatroskanych kapłanek. Na macie z plecionej trawy leżało nieruchomo ciało, oświetlane przez nikłe srebrne światło Eluny. Jej serce zaczęło bić szybciej, choć przeszłość powinna ją przyzwyczaić do tego widoku.

Nawet w stanie spoczynku jego dumne oblicze nosiło o wiele wyraźniejsze piętno czasu oraz wysiłku, niż miało to miejsce w jej przypadku. Długie zielone włosy zostały ułożone przez kapłanki na jego piersi, gdzie zdawały się stapiać z długą, bujną brodą. Gęste, ostre brwi nadawały mu poważny, kontemplacyjny wygląd.

Był odziany w bardziej wyrafinowany strój niż większość druidów – nie wynikało to jednak z braku skromności, lecz z zajmowanej przez niego pozycji. Potężna zbroja ze sterczącymi cierniami chroniła jego ramiona, tak samo zakryte były jego przedramiona i golenie. Choć pancerz wykonano z drewna, zebranego z szacunkiem z pni martwych drzew, dzięki użyciu czarów był on trwalszy i bardziej wytrzymały od metalu. Szata bez rękawów ciągnęła się aż do sandałów, a po zewnętrznej stronie nóg ozdobiona była wzorem pnących się liści. Niebieski dół szaty zdobiły półksiężyce – być może stanowiące dyskretny hołd dla Eluny.

Malfurion Burzogniewny patrzył złotymi oczami prosto w sufit, lecz jego wzrok był całkiem pusty.

Tyrande chłonęła widok swojego kochanka. Z każdą sekundą jednak coraz bardziej uginały się pod nią nogi. Jak istota tak jasna, tak pełna ducha mogła wyglądać na tak martwą, zagubioną, bez nadziei?

Uśmiechnęła się lekko, patrząc na Malfuriona, który wyglądał królewsko i dystyngowanie. Nocny elf był tak szlachetny, że każdy element jego wyglądu wręcz domagał się uwagi. Z jego czoła wyrastało dumne poroże o długości ponad pół metra. Nie była to wada wrodzona elfa, lecz raczej dar i znamię Cenariusa. Tylko kilku druidów mogło pochwalić się błogosławieństwem tego czterokopytnego półboga – największy i najważniejszy z nich leżał właśnie przed nią.

Gdy rogi zaczęły rosnąć na czole Malfuriona, Tyrande nie była zbyt zaskoczona. Patrzyła na nie jak na dowód uznania jego wielkości, z której zawsze zdawała sobie sprawę.

– Malfurionie… – wyszeptała do ciała, choć nikt nie mógł jej usłyszeć, a zwłaszcza on. – Och, mój Malfurionie… dlaczego znów musiałeś mnie zostawić?

Patrzyła, jak kapłanki klękają przy nieruchomym ciele i kładą dłonie na jego głowie i piersiach. Wiedziała, co robią – sama wydała rozkazy.

Malfurion Burzogniewny był w stanie przetrwać jedynie dzięki błogosławieństwu Matki Luny. Jej adeptki utrzymywały ciało arcydruida przy życiu, na przekór wszystkiemu żywiąc nadzieję, że nadejdzie jeszcze dzień, gdy Malfurion się przebudzi. Wbrew rozsądkowi licząc na to, że jego śniąca postać odnajdzie się i wróci ze Szmaragdowego Snu…

Arcykapłanka desperacko pragnęła stamtąd odejść. W jakim celu Eluna przedstawiała jej ten obraz? Powodował on tylko większy niepokój, przypominał o kolejnych okropieństwach. Nie potrafiła patrzeć na niego w tym stanie, zagubionego… być może na zawsze.

Kobiety cofnęły się o krok. Wszystkie miały grobowe miny. Przychodziły tu dzień w dzień i dobrze znały swe obowiązki.

Skóra arcydruida nagle pociemniała.

Trzy kapłanki nie zareagowały na tę transformację, jakby w ogóle jej nie zauważyły. Tyrande jednak doskoczyła do boku Malfuriona, nie zwracając uwagi na fakt, że jej kształt gładko przepłynął przez ciała kapłanek, jakby były one stworzone z mgły. W tym momencie liczyła się tylko okropna transformacja jej ukochanego.

Tyrande była bezsilna. Nie mogła go nawet dotknąć – pozostało jej tylko obserwować makabryczną przemianę arcydruida. Jego ciało nie tylko ciemniało, ale również pokrywało się skorupą przypominającą korę drzewa. Ramiona i nogi robiły się coraz bardziej sękate. Spomiędzy włosów i brody wystrzeliwały postrzępione hebanowe liście, szybko zasłaniając jego zarost. Liście jednocześnie zaczęły lekko kołysać się na boki, jakby wiejący z oddali wiatr poruszał nimi w tej podziemnej komnacie.

Złote oczy pobladły, odzyskując swój naturalny srebrny kolor, po czym – podobnie jak jego ciało – pociemniały, zmieniając się w czarne doły.

Rytmiczny ruch liści odciągnął spojrzenie arcykapłanki od tych potwornie wyglądających oczu, choć początkowo nie była w stanie stwierdzić, dlaczego się tak stało. W ich drżeniu było coś znajomego. Do ruchu dołączył ledwo słyszalny dźwięk – jednostajny, pulsujący rytm, który wypełniał jej uszy z coraz większą intensywnością.

Bicie serca.

Powiodła dzikim spojrzeniem po pomieszczeniu. Zdawało się, że inne kapłanki tego nie słyszały, choć dźwięk był coraz głośniejszy. W końcu stał się wręcz ogłuszający, liście zadrgały unisono, po czym…

Rytm zaczął zwalniać. Na początku tylko odrobinę, ale stopniowo ustawał, niczym cichnący wiatr.

Jakby serce zaczynało się zatrzymywać…

W panice Tyrande wyciągnęła dłoń w stronę Malfuriona…

Kurhan zniknął. Arcykapłankę powitał mrok i poruszająca cisza. Uświadomiła sobie, że ma zamknięte oczy.

Z głośnym westchnieniem uniosła powieki i przyzwyczaiła wzrok do blasku Eluny, stwierdzając, że nadal siedzi w świątyni. Nad nią ciągle czuwał posąg Haidene. Miejsce wyglądało dokładnie tak samo, jak je zapamiętała – Tyrande wiedziała, że całe doświadczenie trwało nie dłużej niż jeden oddech.

Nie interesowała się jednak zupełnie swoim stanem. Liczyła się wyłącznie ta wizja. Przez wieki otrzymała od swej pani tylko kilka takich darów, a wszystkie były wiadomościami wielkiej wagi. A ta… ta martwiła ją najbardziej ze wszystkich.

Pomimo najszczerszych wysiłków i niezwykłej uwagi kapłanek było już jasne, że Malfurion umiera.

Kruk burzy mocno machał szerokimi, potężnymi skrzydłami, gdy zbliżał się do wyspy. Był duży, nawet jak na przedstawiciela swojego gatunku, w kolorze leśnego brązu z popielatymi czubkami lotek. Na jego głowie miał opadający popielaty grzebień, a z jej boków zwisały pióropusze w tym samym kolorze, przez co ptak wyglądał niczym wiekowy mędrzec. Głębokie srebrne oczy obserwowały otoczenie, nie pomijając żadnego szczegółu.

Choć nocne niebo spowijała gęsta mgła, kruk szybował ze zwinnością, która wskazywała na to, że dobrze znał swoje otoczenie. Gdzieś w oddali zaświeciła błyskawica, a ptak wykorzystał chwilę jasności, aby rozejrzeć się za wyspą.

Nagle samotny wędrowiec musiał zmierzyć się z dziwnie zimnym podmuchem wiatru, który jakby próbował go odepchnąć, niczym ostrzeżenie, że tylko głupiec kontynuowałby podróż. Jednak kruk nieugięcie parł naprzód, walcząc z lodowatym strumieniem powietrza. Wyczuł, że jest bardzo blisko swego celu.

I rzeczywiście – mgły ustąpiły niczym rozsuwająca się kurtyna. Wyspa wreszcie pojawiła w zasięgu wzroku, choć zdawała się maleńka w porównaniu z tym, co na niej się znajdowało i od czego brała nazwę. Ci, którzy widzieli ją z daleka po raz pierwszy, mogli uznać ją za ogromną górę z prostopadłymi zboczami, wznoszącą się tak wysoko, że nawet chmury były zmuszone patrzeć w górę na jej majestat. Jednak gdyby spojrzeli na nią za dnia w dużo bardziej pogodnych warunkach niż te, z którymi mierzył się kruk burzy, odkryliby, że nie była to góra ani struktura zbudowana przez jakąkolwiek cywilizację, ale coś znacznie bardziej niezwykłego.

Było to drzewo.

Zajmowało większość terenu wyspy, nie pozostawiając prawie w ogóle wolnego miejsca. W jego korzeniach znajdowała się wioska portowa, którą zamieszkujące ją nocne elfy zwały Rut’theran. Było jasne, że wyspa istnieje wyłącznie jako miejsce, gdzie rósł ten lewiatan, nadający jej nazwę, z której była wszystkim znana.

Wznosił się tu Teldrassil. Drugie Drzewo Świata.

Dziesięć tysięcy lat wcześniej na górze Hyjal wyrósł Nordrassil, pierwsze Drzewo Świata – odpowiedź na zniszczenie Studni Wieczności, oryginalnego źródła mocy nocnych elfów. Nordrassil został wzniesiony na bazie drugiej Studni stworzonej poprzez zdradę Illidana i pełnił dwie funkcje – nie tylko miał powstrzymać innych od nadużywania magii drugiej Studni, ale również zapobiec zbytniemu przyrostowi jej mocy. Pobłogosławione przez trzy wielkie Smocze Aspekty – Alexstrazę Życiodajną, Nozdormu Wiekuistego oraz Yserę Śniącą, ogromne drzewo nie tylko trzymało pieczę nad Azeroth, ale było również nierozerwalnie związane z mocą i nieśmiertelnością nocnych elfów.

Jednak niecałą dekadę temu czcigodny Nordrassil został straszliwie uszkodzony w trakcie tytanicznej walki z Płonącym Legionem – tymi samymi demonami, których pierwsza inwazja wymusiła jego powstanie. Osłabione drzewo nie było w stanie zapewnić nocnym elfom większości ich olbrzymiej mocy, a co gorsza – ich nieśmiertelności. I choć korzenie Nordrassila powoli odrastały, nieśmiertelność nadal nie powróciła.

W końcu więc druidzi, uspokojeni przez Fandrala, ich nowego przywódcę, wyhodowali Teldrassila, następcę pierwszego Drzewa Świata.

Kruk burzy zmienił tor lotu, widząc drzewo w zasięgu wzroku. Choć Teldrassil nie był tak przytłaczająco ogromny jak jego poprzednik w swoim najlepszym okresie, nikt nie mógł zaprzeczyć, że nowe Drzewo Świata stanowiło żywy cud, fantastyczne dzieło natury i magii Azeroth, którą dysponowali druidzi. Pień Teldrassila był szerszy niż niektóre krainy, ale i tak – przy całej swej niesamowitości – sprawiał wrażenie maleńkiego w porównaniu z ogromną zieloną koroną drzewa, która zdawała się zajmować cały horyzont.

Coś przyciągnęło uwagę ptaka, który odwrócił lekko głowę, by się temu przyjrzeć. Wśród gigantycznych konarów drzewa kruk zauważył ruch w miejscu, gdzie wzniesione zostało kilka kamiennych struktur. W koronie Teldrassila było widać dachy budynków.

Przed oczami migały mu inne, mniejsze osady. Pośród liści zauważył nawet jezioro – tak szerokie i pomarszczone były konary drzewa. Jeszcze dalej sterczał szczyt góry.

Kruk burzy zbliżał się do wyższych konarów. Zauważył tam kolejny cud, wznoszący się na najwyższych z wielkich gałęzi. Z tej znajdującej się w cieniu budowli dochodziło światło – nie były to jednak pochodnie, lecz coś, co wyglądało na żywe światło księżyca.

Swym widokiem wzywał go Darnassus, stolica zamieszkującej drzewo rasy. Nawet z tej odległości było widać, że miasto może rywalizować z tak znanymi metropoliami, jak zbudowany przez ludzi Wichrogród czy należący do orków Orgrimmar.

Drzewo Świata zbierało dość rosy, by tworzyć i zasilać rzeki, strumienie oraz jeziora, które powstawały w jego konarach, a jeden z nich był tak pokaźny, że wzniesiono na nim część stolicy. Nocne elfy sterowały biegiem wody, aby upiększyć ogrody świątynne i stworzyć oszałamiający miejski szlak wodny. Dalej na północ, na drugim brzegu, druidzi stworzyli swoje własne sanktuarium – Cenarionową Enklawę.

Ptak zmienił jednak kurs – nie leciał w stronę Darnassus ani innych niesamowitych miast, znajdujących się u szczytu drzewa. Choć widok był doprawdy zachęcający, cel jego podróży znajdował się dużo niżej.

Ogromny ptak zleciał na wysokość kilkunastu metrów od ziemi, po czym zręcznie zakrzywił skrzydła, aby spowolnić opadanie. Wyciągnął szpony, przygotowując się do lądowania.

Tuż przed dotknięciem ziemi kruk burzy w mgnieniu oka urósł do rozmiarów przewyższających nawet najwyższych ludzi. Jego nogi i pazury zmieniły kształt – te pierwsze zrobiły się dłuższe i grubsze, a te drugie stały się stopami odzianymi w sandały. W tym samym czasie skrzydła zlały się w ramiona, z których wyrosły palce. Zniknęły też pióra, zastąpione gęstwiną zielonych włosów, spiętych ciasno z tyłu głowy, a z przodu będących pokaźną brodą, która spadała na okrytą peleryną pierś.

Dziób cofnął się, stając się mniejszym, choć wciąż wydatnym nosem, a szerokie usta wygięły się w wiecznie goszczący na tej twarzy grymas gniewu. Hebanowe pióra ustąpiły ciału o ciemnofioletowym odcieniu, dzięki któremu można było rozpoznać w zmiennokształtnym mężczyźnie członka rasy zamieszkującej tę wyspę i wszystko, co wznosiło się ponad nią.

Jako nocny elf Broll Niedźwiedziogrzywy wyglądem przypominał większość druidów, choć był od nich bardziej muskularny i wyglądał znacznie bardziej na wojownika. Jego niespokojna, pełna trudów egzystencja dała mu pełniejsze, ostrzejsze rysy twarzy, ale nadal inni druidzi uznawali go za bliskiego pobratymca.

Rozejrzał się. W pobliżu nie było widać żadnych druidów, choć wyczuwał, że znajdują się niedaleko. Pasowało mu to – pragnął momentu odosobnienia przed dołączeniem do reszty.

Po głowie krążyło mu wiele myśli, a większość z nich dotyczyła jego szan’do, nauczyciela. Za każdym razem, gdy wracał pod Teldrassil, barczysty nocny elf wspominał swojego szan’do, wiedząc, że bez niego nie byłby tym, kim jest – choć Broll i tak uważał się za marną podróbkę druida. W rzeczywistości żaden z uczestników tej niespodziewanej kongregacji nie miałby szans tu dotrzeć, gdyby nie legendarny Malfurion Burzogniewny. Dotyczyło to wszystkich, nawet Fandrala.

Malfurion był kimś więcej niż tylko ich przywódcą – był też pierwszym ze śmiertelnych druidów Azeroth, uczniem samego Cenariusa. Leśne bóstwo dojrzało we wtedy jeszcze młodym nocnym elfie wyjątkowe więzi ze światem i postanowiło je pielęgnować. Zanim mistyczne szkolenie Malfuriona zostało zakończone, musiał zmierzyć się w tytanicznej walce z demonami i jego własnymi pobratymcami, wśród których znajdowała się sama królowa nocnych elfów, Aszara, razem z Xaviusem, swym zdradzieckim doradcą. Wielu uważało, że gdyby nie wysiłki Malfuriona, Azeroth po prostu przestałoby istnieć.

Opowieści o jego niesamowitych wyczynach przetrwały próbę czasu. Malfurion poświęcił wiele wieków życia dla dobra swego świata i wszystkich, którym przyszło na nim żyć. Gdy inni padali, on kontynuował ich bitwy. Jako mistrz świata natury, Malfurion stał się również czempionem wojny.

Ostatnimi czasy jednak, gdy po raz kolejny pojawiła się szansa na trwały pokój, Malfurion przeorganizował druidów, próbując znów sprowadzić ich na pierwotną ścieżkę, która była im przeznaczona. Przeszłość była przeszłością, a przyszłość – fascynującą zagadką, którą pragnął eksplorować z właściwym sobie spokojem i ciszą. Sam Malfurion powiedział, że brak nieśmiertelności służy elfom, gdyż zmusza ich do większego udziału w energicznym życiu Azeroth, miast być statecznym, niezmiennym bytem, który jedynie obserwuje upływ czasu.

– Malfurion… – wymamrotał. Poza dwiema innymi postaciami nikt nie wpłynął na Brolla tak mocno jak jego szan’do. Wiele zawdzięczał Malfurionowi… a i tak, podobnie jak cała reszta, czuł bezsilność w obliczu potwornego losu, który został zgotowany arcydruidowi.

Broll mrugnął i wrócił do rzeczywistości. Wyczuł, że ktoś zbliżał się zza jego pleców. Nie musiał nawet się obracać, by wiedzieć, kto to jest. Wystarczył mu zapach, by zidentyfikować tego konkretnego druida.

– Niech las cię błogosławi, Brollu Niedźwiedziogrzywy – zagrzmiał głos nowo przybyłego. – Wyczułem cię i miałem nadzieję, że cię ujrzę.

Broll skinął głową. Choć nie spodziewał się go ujrzeć, ucieszył się, że tak się stało.

– Arcydruid Hamuul Runiczny Totem… Szybko przybyłeś z Gromowych Urwisk.

O ile Broll wyglądem przypominał innych druidów, nie można było tego powiedzieć o jego rozmówcy. Jego tors przypominał korpus nocnego elfa lub człowieka, choć był on jeszcze bardziej barczysty niż potężnie zbudowany Broll. W przeciwieństwie do innych druidów, odziany był w luźne brązowe szaty swojego plemienia. Dwa długie czerwone pasy spinały naramienniki z barwionym na czerwono skórzanym kiltem. Na nadgarstkach znajdowały się czerwone, złote i niebieskie bransolety.

Jednak to, co najbardziej odróżniało Hamuula – nie tylko od Brolla, ale i od pozostałych nocnych elfów – to fakt, że był taurenem. Jego ogromne ciało wspierało się na grubych kopytach, a głowa przypominała głowę byka – znak rozpoznawczy taurenów, choć nikt nigdy nie powiedział tego w twarz żadnemu przedstawicielowi tej rasy, nie ryzykując utraty życia lub zdrowia. Ogromną kufę zdobił ceremonialny kolczyk, a jego długie rogi zakręcone były w bok, a następnie w górę..

Mimo wyróżniającego jego rasę garbu Hamuul miał prawie dwa i pół metra wzrostu. Gładkie szarobrązowe futro zdążyło już posiwieć od dnia, gdy po raz pierwszy spotkał Brolla. Hamuul miał również dwa gęste, także siwiejące warkocze, które zwisały na jego piersiach. Późno odnalazł w sobie powołanie druida – oczywiście w dużym stopniu był to rezultat zachęty ze strony Malfuriona Burzogniewnego. Tauren był pierwszym od prawie dwudziestu pokoleń przedstawicielem swojej rasy, który stał się druidem, i choć pojawili się już kolejni, żaden z nich nie osiągnął tyle co on.

– Podróż przebiegła bez większych niespodzianek. Była wręcz nietypowo spokojna – odparł tauren. Jasnozielone oczy nakryte gęstą brwią zwęziły się, jakby chciał coś dodać, postanowił jednak tego nie robić.

Nocny elf skinął głową, chwilowo wracając w myślach do rozważań, jak zostanie przyjęty przez innych. Już od urodzenia oczekiwano od niego tak wiele – a wynikało to z jednej cechy, którą współdzielił z Malfurionem. Cechy, która według samego Brolla była również dobitnym dowodem na to, jak wielkie były jego niedostatki.

Wyrastające z jego skroni poroże miało ponad pół metra i choć nie było tak imponujące, jak to zdobiące głowę słynnego arcydruida, i tak nikt nie potrafił przejść obok niego obojętnie. Broll wyróżniał się dzięki niemu już jako niemowlę – maleńkie wypustki już wtedy były dowodem tego, że spotkał go zaszczyt. Gdy był dzieckiem, mówiono, że pewnego dnia stanie się legendą.

O ile inni uznawali rogi za dar od bogów, Broll szybko zaczął uważać je za przekleństwo. I jego zdaniem życie do tej pory nieraz dowiodło, że miał rację.

Bo na co mu się właściwie przydały, gdy potrzebował pomocy w najważniejszym momencie swojego życia? Gdy Broll stawiał czoła nawałnicy demonów i nieumarłych, którymi władał plugawy lord otchłani Azgalor, zdawało się, że wreszcie sprawdzą się przepowiednie. Gdy władał Idolem Remulosa, jego druidzkie moce znacząco urosły. Wróg został odparty, podczas gdy towarzysze Brolla wykorzystali jego poświęcenie, by dotrzeć do głównej armii wroga.

Jednak po raz kolejny okazał się za słaby, by wykonać zadanie. Dopadło go wyczerpanie. Azgalor, mistrzowsko władający złowrogim mieczem, Zadrą, w końcu przełamał słabnącą defensywę nocnego elfa. Idol wypadł z rąk Brolla, gdy wbił się w niego miecz Azgalora.

Potęga demonicznego miecza natychmiast skaziła energię figurki, powodując wybuch spaczonej magicznej mocy, która zabiła ostatnią sojuszniczkę walczącą u boku Brolla.

Od tego czasu nocny elf często rozważał odcięcie rogów i przypalenie ich przy skórze, aby zapobiec ich odrośnięciu, ale nigdy nie udało mu się podjąć ostatecznej decyzji.

Broll zdał sobie sprawę, że Hamuul cierpliwie go obserwuje.

– Ona zawsze będzie z tobą. Duchy tych, których kochaliśmy, zawsze nad nami czuwają – zagrzmiał głos taurena.

– Nie myślałem o Anessie – wymamrotał kłamstwo nocny elf.

Hamuul położył uszy płasko po sobie.

– Pokornie przepraszam więc, że o niej wspomniałem.

– Nie zrobiłeś nic złego – odburknął Broll w odpowiedzi na żale taurena. – Ruszajmy. Inni jak zwykle będą się gromadzić przy portalu…

Hamuul zmarszczył brwi.

– Nie zamierzaliśmy udawać się do Cenarionowej Enklawy w Darnassus. Fandral pragnie, by konwokacja odbyła się tutaj… a właściwie naprzeciwko miejsca, gdzie teraz stoimy! Nie wiedziałeś tego?

– Nie… – Broll nie kwestionował decyzji arcydruida. W końcu jako ich przywódca Fandral Jeleniorogi dbał o ich dobro. Jeśli uważał, że mądrzej jest spotkać się na dole niż w Darnassus, niech tak będzie. Na pewno nie zrobił tego bez powodu…

I wtedy to do niego dotarło. Być może Fandral znalazł sposób, aby ocalić ich szan’do?

– Ruszajmy – powiedział do Hamuula, nagle tracąc cierpliwość. Brollem kierowała głęboka, niezachwiana nadzieja, która opanowywała go za każdym razem, gdy tu przybywał – był przekonany, że Fandral wreszcie wie, jak zaradzić tragicznej sytuacji, w której znalazł się Malfurion.

Lecz jeśli było inaczej… nocny elf zadrżał, zastanawiając się, czy druidom zostało jeszcze jakieś wyjście…

Rozdział 2

Konwokacja

Lucan Foxblood nie spał już od wielu dni, zarówno z wyboru, jak i z konieczności. Nawet chwile odpoczynku ograniczał do minimum, jako że każda przerwa w jego niekończącej się podróży wystawiała go na ryzyko zaśnięcia. Jednak zawsze nadchodził moment, gdy kartograf o piaskowych włosach nie mógł udać się dalej – uginały się pod nim nogi i nieprzytomny, śniąc jeszcze zanim dotknął ziemi.

A śnił koszmary… te same, które zabierały wiele osób w miejsca, do których podróżował, takich jak Złote Włości, Zachodni Skraj czy jego dom – Wichrogród.

Lucan wyglądał na kogoś, kto mógł w przeszłości być żołnierzem, i tak rzeczywiście przez chwilę było, choć nigdy nie uczestniczył w żadnym konflikcie. Jednak teraz, mając trochę ponad trzydzieści lat, wyglądał, jakby był w samym środku wojny. Jego niegdyś ciemnobrązowa tunika i spodnie kolorem zbliżone już były do błota, eleganckie przeszycia na rękawach i nogawkach zaczęły się strzępić, a poplamione skórzane buty nosiły ślady pęknięć.

Sam kartograf był w niewiele lepszym stanie niż jego odzienie. O ile jego ogłada była nadal rozpoznawalna, blada skóra i zaniedbany zarost powodowały, że coraz bardziej przypominał powoli rozkładające się stworzenie, kroczące ramię w ramię z Plagą nieumarłych. Jego oczy – zielone niczym oczy kota – były ostatnim elementem wyglądu, w którym można było dostrzec jakikolwiek blask.

W trakcie swych oszalałych wędrówek zdołał stracić wszystkie narzędzia potrzebne w jego fachu, a nawet tobołek, w którym trzymał skromne zapasy i koc. Lucan nie był w stanie przypomnieć sobie nazwy ostatniej osady, w której znalazł miejsce na nocleg. W ogóle ledwo pamiętał swoje życie, nim zostało przejęte przez sny i koszmary, a czasem nie miał nawet pewności, czy te wspomnienia były prawdą, czy jedynie pozostałościami po sennych marach.

Region, przez który podróżował, był gęsto zalesiony, ale równie dobrze mógłby składać się z diamentowych gór – Lucan Foxblood nie zauważał nic i chciał jedynie przeć naprzód.

Mrugnął oczami po raz pierwszy od wielu minut. Otaczający go krajobraz nagle zmienił barwę na szmaragdową z elementami łagodnego niebieskiego, a mgliste powietrze zdawało się otulać chwiejną postać niczym gruby koc. Zniknęło wiele charakterystycznych znaków orientacyjnych, przez co otoczenie kartografa wyglądało jak na wpół ukończony rysunek. Mimo tej niesamowitej przemiany Lucan parł naprzód, nie wyrażając nią żadnego zainteresowania.

Ponownie mrugnął. Świat wrócił do normalnego koloru… lecz zmieniły się jego szczegóły. Nie był to już ten sam region, przez który podróżował. Choć nadal rosły tam drzewa, w oddali pojawiła się osada, której jeszcze chwilę wcześniej tam nie było. Co więcej, do jego nozdrzy dotarł właśnie zapach morza, choć pozostał przez niego niezauważony, podobnie jak posępny cień, który okrył całą okolicę.

Lucan przeszedł obok kamiennego znaku, zapisanego pismem, którego nie mógłby rozszyfrować, choćby nawet udało mu się je zauważyć. Jednak tekst byłby całkiem zrozumiały dla nocnego elfa, który po jego przeczytaniu wiedziałby dokładnie, gdzie zaraz dotrze.

Auberdine…

W twarze Brolla i taurena uderzył zimny, ostry podmuch wiatru, gdy maszerowali do miejsca, gdzie według Hamuula miała odbyć się konwokacja. Obaj druidzi pochylili głowy, napierając w stronę wiatru, jakby był ich wrogiem. Hamuul nie odezwał się słowem, ale głośno burknął, podzielając w ten sposób niepokój nocnego elfa.

Liście głośno zaszumiały nad ich głowami. Zaciekawiony Broll spojrzał w górę.

Druid zamarł w miejscu. Jego oczy rozszerzyły się z grozy.

Teldrassil zmienił się. Wielkie gałęzie były pełne liści, ale wiele z nich nagle wyschło i pomarszczyło się, podczas gdy inne poczerniały i się zwinęły. Wszystkie – nawet te, które były nadal zielone – pokryły się ostrymi cierniami.

Broll usłyszał głos Hamuula, lecz brzmiał on, jakby tauren był o mile stąd. Liście nadal ciemniały i skręcały się, a teraz zaczęły również zmieniać się owoce, którymi obradzał gigant. Wśród pokrzywionych gałęzi rosły okrągłe trupioblade jagody rozmiaru jego głowy i większe, z których dobywał się smród przypominający rozkład. Żaden druid ani nocny elf nie ośmieliłby się zjeść takich darów, nawet gdyby alternatywą była śmierć głodowa.

Potworna metamorfoza nie oszczędziła niczego. Pień Teldrassila popękał w wielu miejscach, a w pęknięciach było widać pulsujące żyły czarnego soku. Zaczął on wypływać z pnia – najpierw kapiąc, po czym zamieniając się w prawdziwy strumień. Na Drzewie Świata pojawiły się maleńkie szkodniki – krocionogi i inne stworzenia wypełzały z pnia w ilościach, które sugerowały jeszcze większe zepsucie wewnątrz pnia.

– Nie… – wymamrotał Broll. – Nie…

Z Teldrassila rozprzestrzeniła się ciemność, szybko przenosząc się poza wyspę i miejsce, gdzie znajdowali się druidzi. Nocny elf nie musiał nawet się obracać – od razu wiedział, że rozniosła się ona poza wyspę i dużo dalej, aż na kontynent, zarażając wszystko chorobą, dobywającą się z wnętrza giganta.

Potem usłyszeli dźwięk przypominający odgłosy nawałnicy. Broll oderwał spojrzenie od pnia i znów spojrzał na koronę drzewa.

To, co wziął za odgłosy ulewy, okazało się jeszcze gwałtowniejszym szumem liści. Gałęzie bujały się na boki, przesuwając się z taką mocą, jakby próbowały uwolnić się od złowieszczych liści.

I udawało im się to. Tysiące makabrycznych liści zaczęło spadać. Rzeczywiście padało, choć krople tego deszczu nie składały się z wody.

Opadające liście również się zmieniły. Stały się niewielkimi czarnymi i szmaragdowymi stworzeniami, które kształtem nieco przypominały nocne elfy, lecz były zgięte niczym taureni, a ich odnóża pochodziły od bestii. Ich sylwetki budziły przerażenie, a złowieszczo zawinięte rogi stanowiły jedyne charakterystyczne elementy ich wąskich głów. Wydawały z siebie syk, który szargał nerwy nocnego elfa, i całymi strumieniami zmierzały w stronę druidów…

– Brollu Niedźwiedziogrzywy, czy wszystko w porządku?

Przestraszony nocny elf zatoczył się do tyłu. Gdy odzyskał równowagę i otworzył oczy, stwierdził, że Drzewo Świata wróciło do swego normalnego wyglądu. Gałęzie były nieruchome, a liście – znów przyczepione do drzewa – miały swój zwykły, soczystozielony kolor.

Zaniepokojony Hamuul nachylił się w stronę elfa. Broll po chwili skinął głową, a rozbrzmiewający dźwięk rogu oszczędził mu konieczności zrozumienia i wytłumaczenia tego, co się właśnie stało.

– Musimy się pospieszyć – ponaglił Broll. – Zaraz rozpocznie się konwokacja.

Tauren mrugnął i podążył za nocnym elfem. Kilka chwil później ujrzeli miejsce, gdzie Fandral zwołał spotkanie.

Było tam więcej druidów, niż Broll widział na jakiejkolwiek innej z niedawnych konwokacji, a z drugiej strony nadchodzili kolejni. Zwłaszcza jedna para natychmiast zwróciła jego uwagę. Ponura młoda kobieta rozmawiała z mężczyzną, który – choć pewny siebie i emanujący mocą – ciągle zaciskał dłonie, jakby coś wzbudzało jego niepokój. Elerethe Dziki Zryw oraz Naralex byli pełni żalu, ale z zupełnie różnych powodów. Elerethe próbowała uratować florę i faunę Doliny Alterak w trakcie ostatniej wojny Przymierza z Hordą, ale nie udało jej się zapobiec zniszczeniu spowodowanemu nie tylko przez dwie wojujące armie, ale również przez szamana orków. Po wojnie poprzysięgła przywrócić dolinę do jej pierwotnego stanu. Kilka lat później nadal przyświecał jej ten sam cel.

Naralex stał się za to ofiarą większych ambicji – pragnął przywrócić życie miejscu, w którym od dawna go nie było. Wspólnie z niewielką grupą podobnie myślących towarzyszy ruszył na Pustkowia, a dzięki zręcznemu posługiwaniu się czarami udało mu się wydobyć wystarczająco dużo wody na powierzchnię wyschniętej krainy, by stworzyć kilka niewielkich oaz. Jednak coś złowrogiego przejęło kontrolę nie tylko nad jego dziełem, ale i nad niczego niepodejrzewającym Naralexem i wieloma z jego towarzyszy. Uwięzieni zostali skażeni – przemienieni w złowieszcze wersje samych siebie, które pragnęły jedynie nieść mrok. Sam Naralex postradał zmysły, tylko po to, by je odzyskać i znów oszaleć, tkwiąc w tym obłędnym cyklu do czasu, gdy niespodziewanie uratowała go grupa poszukiwaczy przygód.

Chociaż jego umysł znów funkcjonował poprawnie, Naralex niestety nie był w stanie sobie przypomnieć, co ich pojmało. Choć na Pustkowiach było aktualnie spokojnie, Fandral zakazał wracać tam jemu oraz wszystkim innym druidom. Arcydruid nie widział sensu w ryzykowaniu życiem i energią dla miejsca, które pod koniec Wojny Starożytnych stało się pustynią za sprawą Wielkiego Rozdarcia. W opinii Fandrala nawet jałowe ziemie miały swoje przeznaczenie w Azeroth.

Ich spojrzenia, jak również kilku innych druidów, były wlepione w nowo przybyłych… i po raz kolejny przypomniały Brollowi o jego wstydzie. Dla każdego druida większa bliskość natury i swego powołania oznaczała większą szansę, iż jego oczy przybiorą złoty blask życia Azeroth. Taki los przypadł im w udziale. Jednak oczy Brolla Niedźwiedziogrzywego nadal były srebrne z lekkim odcieniem niebieskiego, dlatego on sam wydawał się nie mieć szczególnego znaczenia.

Broll starał się wyzbyć frustracji, skupiając się na stojącej nieopodal parze, ale potem rozbrzmiał donośny dźwięk drugiego rogu. Druidzi jak jeden mąż odwrócili się w stronę odgłosu. Jeden druid z zieloną opaską na lewym przedramieniu opuścił kozi róg i odwrócił się w stronę Teldrassila.

Wybrzuszenia kory, na których skupił się trębacz, zaczęły falować. Broll zadrżał, przypominając sobie tę dziwną wizję. Kora rozdzieliła się, zostawiając przerwę wystarczająco dużą, aby nocny elf mógł do niej wejść lub – jak w tym przypadku – z niej wyjść.

Druidzi pochylili głowy na znak szacunku, gdy w ich szeregi wstąpił Fandral Jeleniorogi, roztaczając wokół przywódczą aurę. Jego oczy lśniły złotem, gdy skinieniem witał wszystkich zebranych. Fandral był przyodziany skromniej niż większość druidów nocnych elfów – górną część ciała okrywały jedynie naramienniki z drewna, przypominające kształtem głowy bestii, łącznie z ostrym spojrzeniem ich oczu. Na dłoniach założone miał zakończone drewnianymi elementami wełniane rękawiczki z obciętymi palcami, ciągnące się aż do łokci.

Fandral chodził boso, pragnąc demonstrować jedność z naturą. Na biodrach nosił jedyny ekstrawagancki element ubioru – zdobiony pas z wielką klamrą w kolorze rubinu i zwisającą z niej dekoracyjną, podzieloną na fragmenty obręczą. Przy biodrach wisiały długie, luźne fragmenty kory.

– Las jest życiodajną krwią świata – zaintonował Fandral.

– Las jest życiodajną krwią świata – powtórzył Broll wraz z innymi druidami.

– Teldrassil jest życiodajną krwią świata…

Druidzi ponownie powtórzyli jego słowa.

– Bardzo się cieszę, że tak wielu z was szybko odpowiedziało na wezwanie – powiedział arcydruid. – Niestety muszę potwierdzić straszne pogłoski. Teldrassil jest chory…

Informacja spowodowała, że druidzi z niepokojem zaczęli wymieniać spojrzenia. Prawdę mówiąc, słowa Fandrala nie były wielkim zaskoczeniem, ale wypowiedziane bezpośrednio przez arcydruida nadal brzmiały szokująco. Choć prawie wszyscy druidzi przyłożyli rękę do jego stworzenia, wyhodowanie Teldrassila było pomysłem Fandrala i on najbardziej ze wszystkich dbał o jego stan.

Fandral Jeleniorogi jako pierwszy zasugerował stworzenie drugiego Drzewa Świata, ale Malfurion zawsze był przeciwny temu pomysłowi i blokował jego realizację. Jednak mimo opozycji Malfuriona Fandral pozostawał lojalny – po odkryciu okropnego losu arcydruida Fandral stanął na wysokości zadania i wobec braku protestów ze strony innych przyjął stanowisko przywódcy. Uroczyście oświadczył, że jego pierwszą misją będzie uratowanie ich ukochanego szan’do.

Pod jego przywództwem starsi druidzi Cenarionowego Kręgu ustalili, że nieprzytomne ciało Malfuriona powinno pozostać w jego kurhanie w obdarzanym czcią Gaju Luny. W otoczeniu naturalnej energii świata i magicznej posługi Sióstr Eluny wobec jego ziemskiej powłoki – uznanej przez Siostry za całkowicie zdrową – nie groziła śmierć z głodu lub braku wody. Jednocześnie dawało to nadzieję, że w połączeniu z potęgą Malfuriona umożliwi to jego powrót.

Jednak Fandral nie polegał na samej nadziei. Krąg nie tylko podejmował próby utrzymania w dobrym stanie ciała Malfuriona – starał się również sprowadzić do niego jego ducha. Niestetypróby za każdym razem spełzały na niczym. Zwrócili się nawet do Pani Szmaragdowego Snu – Ysery, wielkiej zielonej smoczycy – ale nawet to nie przyniosło żadnych skutków. Śniąca, jak mówili również na Yserę druidzi, także nie potrafiła się z nim skontaktować.

Do niedawna to wszystko było trzymane w tajemnicy przed społecznością nocnych elfów, a nawet większością Zakonu Sióstr i druidów. Jednak piętrzące się pytania wreszcie zmusiły niechętnego temu Fandrala do poinformowania choćby pozostałych druidów o powadze sytuacji, co było głównym powodem przybycia na konwokację tak wielu z nich. Broll sądził, że podobnie jak on, wszyscy druidzi domyślili się, że spotkanie będzie w jakiś sposób związane z planem uratowania Malfuriona.

Z perspektywy rasy nocnych elfów Teldrassil stanowił jednak co najmniej tak samo ważny, jeśli nie ważniejszy, powód. Pierwotnym celem stworzenia nowego Drzewa Świata było odzyskanie nieśmiertelności i zwiększenie ich mocy. Fandral zdał sobie sprawę, że magiczne drzewo może stanowić ich jedyną nadzieję na odnalezienie śniącej formy ich założyciela i zorganizowanie akcji ratunkowej.

„Jednak jeśli Teldrassil rzeczywiście jest tak bardzo dotknięty chorobą…” – pomyślał Broll, marszcząc brwi, i zauważył podobne grymasy na twarzach Hamuula i reszty.

Fandral krążył między druidami. Jego ostre spojrzenie przelotnie spoczęło na Brollu. Choć nie było to na pewno zamiarem arcydruida, po raz kolejny przypomniało mu ono o jego potwornej porażce, choć prawdę mówiąc, to wspomnienie nigdy całkowicie nie opuszczało jego myśli.

Starszy arcydruid uśmiechnął się niczym ojciec do dzieci.

– Nie pogrążajcie się jednak w czarnej rozpaczy, przyjaciele. Nie wezwałem was tu jedynie po to, by mówić o zgubie…

– Więc jest nadzieja – wyrzucił z siebie jeden z druidów.

– Jest coś więcej niż tylko nadzieja! – oświadczył Fandral. – Wezwałem was tu, pod korzenie Teldrassila, abyśmy mogli pomóc w uzdrowieniu Drzewa Świata!

Arcydruid uśmiechnął się zachęcająco.

– A gdy Teldrassil wróci do zdrowia, będziemy mogli ponownie skupić się na poszukiwaniach Malfuriona Burzogniewnego…

– Lecz jak możemy pomóc Drzewu? – zapytał ktoś inny.

– Dzięki temu.

Arcydruid wyciągnął rękę. Znajdował się tam obiekt, który wszyscy rozpoznali… i który spowodował, że z ust Brolla dobył się jęk grozy i zaskoczenia.

Fandral trzymał w dłoni Idola Remulosa.

Nazwa była myląca, jako że symbol w żaden sposób nie przypominał postaci, której imieniem został nazwany. Figurka zielonego smoka stojącego na tylnych łapach została po prostu stworzona przez Remulosa, nieśmiertelnego syna Cenariusa, który również wyglądał niesamowicie. Dolna część ciała Remulosa była ciałem dumnego jelenia, lecz w miejscu, gdzie powinna zaczynać się szyja, wyrastał potężny humanoidalny korpus. Jego potężne kopyta były rozszczepione. Podobnie jak jego ojciec, Remulos był w połowie leśnym zwierzęciem, a druga połowa najbardziej przypominała druida nocnych elfów. Jednak na tym kończyły się podobieństwa. Ręce miał zakończone drewnianymi, liściastymi szponami, a włosy i broda składały się z liści, krzewów i mchu.

Remulos był również strażnikiem Gaju Luny. Broll zastanawiał się, czy nieśmiertelny druid pojawi się na spotkaniu, choć Remulos już od jakiegoś czasu nie uczestniczył w konwokacjach. Krążyły pogłoski, że na własną rękę poszukiwał Malfuriona…

Lecz Fandral nie przyniósł Idola ze względu na jego walory artystyczne. Był to potężny artefakt magiczny, który bez wątpienia mógł wspomóc czary druidów… jeśli wcześniej nie narobiłby więcej szkody niż pożytku.

Broll nie był w stanie się powstrzymać.

– Arcydruidzie, z całym szacunkiem… czy to na pewno słuszny element naszych starań?

Fandral obrócił się i surowo spojrzał na Brolla.

– Twe obawy są zrozumiałe, drogi Brollu. Lecz smutny los, który spotkał Anessę, nie był twoją winą. Zrobiłeś, co mogłeś, aby ocalić wiele istot i odeprzeć demony.

Broll starał się nie skrzywić, słuchając słów Fandrala, choć w zamierzeniu miały go uspokoić. W jego myślach pojawiła się ludzka twarz – zdeterminowany mężczyzna o ciemnych włosach. Patrząc w oczy człowieka, można było dostrzec, iż cierpiał z powodu straty dotkliwiej niż nocny elf, który się z nim zaprzyjaźnił. Varian Wrynn stał ramię w ramię z Brollem, gdy druid wyruszył, by odzyskać przeklętą figurkę z rąk oszalałego furbolga, a ich więź została wykuta jeszcze wcześniej – gdy obaj byli niewolnikami i gladiatorami. Varian zdecydował się na ten ruch, choć sam nie pamiętał swej przeszłości ani faktu, że tej krainie odebrano człowieka, który był jej królem…

Fandral ponownie odwrócił się od Brolla. Podniósł figurkę, po czym wskazał na Drzewo Świata.

– Kiedyś żywiliśmy je, aby z maleńkiego ziarna urósł ten cudowny lewiatan! Ten wysiłek wiele nas kosztował, lecz po tysiąckroć zebraliśmy jego żniwo. Nowy dom, dość pożywienia i wody dla wszystkich oraz ochrona przed naszymi wrogami…

Druidzi kiwali głowami. Broll zauważył, że Fandral nie wspomniał o nieśmiertelności, której lud nadal nie odzyskał, ale pomyślał też, że skoro Teldrassil jej nie przywrócił, może to być dla arcydruida drażliwa kwestia.

Fandral wysunął Idola w stronę najbliżej stojących druidów. Jeden z nocnych elfów instynktownie zrobił krok w tył.

– Jednak Teldrassil dał nam tak wiele, że wystawił się na chorobę! Teraz znów nas potrzebuje! A w zamian… na pewno pokaże nam sposób na odnalezienie naszego szan’do!

Entuzjazm Fandrala był zaraźliwy. Reszta zgodnie ryknęła z aprobatą.

– Sen jest szybko pożerany przez Koszmar – kontynuował bardziej oficjalnie, potwierdzając straszną wiedzę, która była już udziałem wszystkich. – Nie mamy żadnych wieści od jego pani, więc zakazałem wszystkim innym wejścia do Snu po ostatnich nieroztropnych próbach. – Fandral powiódł wzrokiem po zebranych, jakby czekając na jakikolwiek głos sprzeciwu. – Malfurion na pewno nie chciałby, byśmy poświęcali dla niego kolejnych towarzyszy.

Położył rękę na piersi, po czym narysował na niej okrąg, do którego dodał dwie pionowe zaokrąglone linie. Linie oznaczały rogi Cenariusa, a całość symbolu – Cenarionowy Krąg.

Druidzi klasnęli w ręce, przygotowując się do wysiłku. Broll oczyścił umysł ze zmartwień i małostkowych myśli przystających śmiertelnikom i zaczął wprowadzać się w medytacyjny trans. Stojący obok niego Hamuul zrobił to samo.

Fandral odwrócił się w stronę Teldrassila i dotknął ogromnego pnia wolną ręką. Pociągnął palcami wzdłuż szorstkiej kory.

W Drzewie Świata coś się ruszyło, a każdy druid poczuł to, jakby wydarzyło się w ich własnych ciałach. Nawet w stanie medytacji Broll wyczuł, że do konwokacji dołącza potężna obecność… Esencja Teldrassila, dotykająca wszystkich tych, którzy pomogli mu urosnąć.

Drzewo Świata stanowiło coś więcej niż tylko dom nocnych elfów. Było ściśle połączone z żywotnością całego Azeroth. Jego choroba wpływała nie tylko na okolicę, ale również na ziemie leżące z dala od wyspy. Nawet powietrze i wielkie wody mórz nie były w stanie tego uniknąć. Zły stan Teldrassila powodował, że drzewo nie było w stanie utrzymać równowagi między naturą i rozkładem.

Ziemia zatrzęsła się, ale Broll i inni nie poczuli strachu, nawet gdy spod ich stóp wyrosło coś, co na pierwszy rzut oka przypominało macki.

Jednak było to coś zupełnie innego – korzenie Teldrassila. W kierunku każdego z druidów wysunął się jeden z nich, wyglądając, jakby miał zaraz zaatakować. Żaden z nich jednak się nie odsunął. Wiedzieli, że Teldrassil nie chce ich skrzywdzić, lecz jedynie prosi o pomoc…

Jeden gigantyczny korzeń zaczął już wić się wokół Fandrala. W tym samym czasie wyrosły z niego mniejsze korzonki, które otoczyły arcydruida niczym pnącza, aż został prawie całkiem przez nie owinięty.

Stanowiło to najbardziej spektakularny ze sposobów, w jakie druidzi łączyli się z florą Azeroth. Nie widać było jednak, jak wici przenikały do ich wnętrza, tworząc wręcz jeden wspólny, roślinno-elfi byt.

Fandral ciągle trzymał Idola Remulosa, który rozbłysnął delikatną zielenią – nie tylko kolorem wyrzeźbionego smoka, ale również rzeczywistej bestii, którą przedstawiał. Nawet sam Remulos nie wiedział, z którym z zielonych smoków było związane jego dzieło, jako że tę decyzję podejmowała w tajemnicy Ysera. Niezależnie od tego, który smok został wybrany, bez wątpienia było to potężne stworzenie.

Broll lekko się strwożył, gdy magia figurki dotknęła jego oraz korzeni Teldrassila, ale wiara w arcydruida przezwyciężyła wspomnienia podłego wyczynu artefaktu. Magia przeniknęła do umysłu i duszy druida…

Stał się Teldrassilem, a Teldrassil stał się nim.

Broll nie był w stanie powstrzymać euforii, która go ogarnęła. Czuł się, jakby miał przed sobą całe Azeroth – tak daleko i głęboko sięgały korzenie Drzewa Świata. Patrzył poza wyspę, poza otaczające ją wody…

Lecz zanim jego świadomość mogła sięgnąć jeszcze dalej, Broll poczuł pociągnięcie. Dotknęła go ledwo wyczuwalna słabość. Jednak myśli Fandrala wypełniły jego umysł, zapewniając go – i wszystkich innych – o tym, że jego plan był bezpieczny.

Moc druidów popłynęła do Teldrassila, odżywiając i wzmacniając go. Ich ofiara zawierała tyle woli i chęci, że Broll był przekonany, iż cokolwiek dolegało Wielkiemu Drzewu, zostanie to zmiażdżone, i że zgodnie ze słowami arcydruida, Teldrassil będzie w stanie pomóc im w uratowaniu Malfuriona…

Gdy tylko pomyślał o swym szan’do, jego świadomość doznała wstrząsu. W jego myślach zalęgł się mrok, a druid poczuł taki sam niepokój jak ten, który uderzył go, gdy wyobrażał sobie potworne zepsucie Teldrassila. Broll usiłował pozbyć się tego uczucia, ono jednak tylko narastało…

„Brollu Niedźwiedziogrzywy…”

Wywołanie jego imienia zniszczyło resztki spokoju druida. Czy znał ten głos? Czy to był…

Jego połączenie z Teldrassilem nagle pękło. Broll jęknął i upadł na kolano. Jak przez mgłę wyczuwał swych towarzyszy, w tym Hamuula. Czy to Hamuul go zawołał, jak miało to miejsce wcześniej? Nie, głos zdawał się odrealniony, a jego brzmienie zniknęło z jego myśli bez śladu.

Ciężko mu było się skupić – czuł się jak w trakcie zasypiania, gdy umysł ustępuje miejsca nieświadomości…

Hamuul położył rękę na jego ramieniu. Broll podniósł wzrok. Otoczyła go grupka druidów – w większości byli to jego przyjaciele.

– Nic mi nie jest – uspokoił ich, z trudem łapiąc oddech. – Wybaczcie mi złamanie czaru…

– Nie miałeś z tym nic wspólnego – skomentował Naralex, kucając obok Brolla. Jego głos był pełen zdziwienia. – Hamuul zwrócił uwagę na twoje zgięte ciało i szybko podbiegli do ciebie ci, którzy stali najbliżej, ale to nie ty przerwałeś nasze starania…

Naralex i Hamuul pomogli mu stanąć na nogi. Broll był pełen zakłopotania.

– Jeśli to nie moje niedostatki, to co?

Ale w chwili, gdy wypowiadał te słowa, wyczuł z ziemi, że druidzi nie byli już sami. Szybko zbliżał się do nich jakiś byt.

Broll spojrzał w kierunku Fandrala, stojącego plecami do drzewa, ze wzrokiem utkwionym w ścieżce po ich lewej. Było już jasne, że arcydruid przerwał czar z uwagi na zbliżające się postaci.

W kierunku konwokacji zdecydowanym krokiem maszerowała grupa przybyszek, otaczając swoją przywódczynię. Choć były to nocne elfki, nikt nie wziąłby ich za druidki.

W grupie znajdowały się same kobiety i co było oczywiste – należały do Zakonu. Wszystkie miały przy bokach puste pochwy oraz kołczany na plecach – Broll uznał, że zostawiły broń jako wyraz szacunku dla druidów. Patrząc na ich smukłe sylwetki i wdzięczne ruchy, był w stanie stwierdzić, że te kobiety nie tylko potrafiły zręcznie posługiwać się bronią, ale również walczyć wręcz.

W grupie znajdowało się jedenaście postaci, choć ich zakon liczył znacznie więcej członkiń. Były odziane w błyszczące światłem księżyca, ciągnące się aż po kostki szaty. Na środku ich gorsetów znajdowały się eleganckie, podłużne srebrne łzy, wewnątrz których zatopione były niebieskie sfery. Na biodrach miały zakrzywione, połączone ze sobą pasy, spięte na środku zdobnymi klamrami. Ich szaty były bardzo luźne, by nie krępować ruchów adeptkom sztuk walki. Nawet bez mieczy czy łuków ta jedenastka była gotowa do walki.

Ich przywódczyni zmierzyła wzrokiem druidów – szybko, wręcz niecierpliwie. Rozłożyła ręce, a na zachmurzonym niebie nagle pojawił się większy z dwóch księżyców Azeroth, oświetlając otoczenie.

– Nasza obecność nie jest dla was problemem, prawda? – zapytała grzecznie Tyrande Szept Wiatru. – W końcu nie jest to miejsce, w którym zwykle spotykają się członkowie Kręgu…

– Zakon Eluny jest zawsze mile widziany – odparł Fandral. – Choć niewątpliwie konwokacja druidów nie jest ważnym wydarzeniem dla arcykapłanki bogini księżyca i władczyni nocnych elfów…

– Nie byłoby ważne, nawet pomimo nietypowej lokalizacji – odparła, a sposób, w jaki zmieniła wyraz twarzy na surowszy, spowodował, że druidzi zmieszali się, a Fandral zmarszczył brwi – gdyby sama Eluna nie ujawniła mi straszliwej prawdy.

Druidzi zaczęli wymieniać uwagi. Gestem dłoni Fandral nakazał im uciszyć się.

– Jakaż to „straszliwa prawda”, arcykapłanko? – zapytał, nadal marszcząc brwi.

Tyrande przełknęła ślinę – był to jedyny znak, że te wieści jakkolwiek ją poruszyły.

– Malfurion umiera…

– To niemożliwe! Jego kurhan jest zabezpieczony, a wasze kapłanki codziennie opiekują się jego ciałem. Nie ma powodów, by mówić, iż sytuacja jest tak tragiczna…

– A jednak jest – odparła. – Sytuacja się zmieniła. Malfurion umiera, a my jak najszybciej musimy zacząć działać.

Zanim Fandral mógł odpowiedzieć, Broll wyrzucił z siebie słowa:

– Co więc zrobimy, arcykapłanko?

Głos Tyrande był ostry niczym miecz:

– Najpierw musimy udać się do Gaju Luny.

Rozdział 3

Drzewo

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 4

Wzburzone cienie

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 5

Zdrada druida

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 6

Smoki i sztuczki

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 7

Auberdine

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 8

Lucan

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 9

W pogoni za smokiem

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 10

Jeden za drugim

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 11

Do cienia konaru

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 12

Sługi koszmaru

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 13

Na skraju Koszmaru

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 14

Wewnętrzne koszmary

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 15

Obrona Snu

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 16

Zasięg cienia

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 17

Koszmar ujawniony

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 18

Utracone sny

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 19

Przebudzenie w Koszmarze

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 20

Enklawa

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 21

Wichry nad Wichrogrodem

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 22

Skaza

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 23

Odkupienie Teldrassila

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 24

Zwołanie zastępów

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 25

Dokonany wybór

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 26

Koszmar wewnątrz Koszmaru

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 27

Wewnątrz Oka

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 28

Przed Drzewem

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 29

Dwa drzewa

Rozdział dostępny w wersji pełnej.

Rozdział 30

Zgromadzenie nadziei

Rozdział dostępny w wersji pełnej.