Wojsko z tektury - Edyta Żemła - ebook + książka

Wojsko z tektury ebook

Edyta Żemła

4,3
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Książka Edyty Zemły to kolejny po „Armii w ruinie” wstrząsający raport o stanie polskiej armii widziany oczami generałów i oficerów.

„Grozi nam wojna, a nie wykorzystujemy doświadczeń tej wojny, która się toczy od kilku lat tuż od naszym nosem. Mamy więc naszą armię w rozsypce i zdestabilizowane przez Trumpa NATO” - mówią bez ogródek. Zamiast gotowych do walki jednostek, mamy rozbudowaną biurokrację, przestarzały sprzęt i brak realnego przygotowania do współczesnego pola walki: „Zbudowaliśmy sobie armię sztabowców. Departamenty, zarządy, inspektoraty, centra, sztaby, szkolnictwo, szpitalnictwo, jakieś jednostki kartografii, geografii, orkiestry pieśni i tańca. To są świetne fuchy. Jeżeli więc sobie uświadomimy, że w tej masie wojskowych urzędników jest tylko 30 tysięcy żołnierzy zdolnych do walki, to strach się bać”.

Autorzy wypowiedzi ujawniają kulisy chaosu, niekompetencji i iluzji wielkiej armii: „Wojna na Ukrainie to wojna dronów. A my ładujemy całą kasę w ciężki sprzęt i długie lufy. Natomiast dronizacja pola walki nadal jest w naszej armii tylko hasłem na konferencjach i sympozjach naukowych. Jakby to było jakieś science fiction. Ukraina wcale nas nie obudziła."

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 180

Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział I. Będzie wojna?

Roz­dział I

Będzie wojna?

Edyta Żemła: Panie gene­rale, będzie wojna?

Ofi­cer wojsk lądo­wych w stop­niu gene­rała: Będzie.

Ofi­cer sił powietrz­nych w stop­niu gene­rała: Tak, nie mam złu­dzeń.

Ofi­cer w stop­niu puł­kow­nika: Będzie.

Ofi­cer Mary­narki Wojen­nej: Tak, Rosja­nie dają wyraź­nie sygnały, że Pol­ska po Ukra­inie może być następna.

Ofi­cer ze sztabu: Wszyst­kie infor­ma­cje z wywia­dów woj­sko­wych państw NATO wska­zują, że tak.

Ofi­cer wojsk lądo­wych, dowódca jed­nostki: Tak, Putin nie zatrzyma się na Ukra­inie.

Ofi­cer ze struk­tur NATO: Myślę, że wybuch wojny to per­spek­tywa od trzech do pię­ciu lat.

Ofi­cer kontr­wy­wiadu woj­sko­wego: Nie liczmy na demo­kratę na Kremlu, bo się prze­li­czymy. To ozna­cza, że wojna nam grozi. Wojna będzie.

Eme­ry­to­wany gene­rał: Tak. Zbli­żamy się do góry lodo­wej. A jeśli ktoś tego nie widzi, to przy­po­mnę, że na Tita­nicu do końca trwał bal.

Pre­mier Donald Tusk w Sej­mie: Według wywia­dow­czych infor­ma­cji Rosja przy­go­to­wuje się do peł­no­ska­lo­wej wojny w ciągu trzech, czte­rech lat. (Wypo­wiedź z 8 marca 2025 roku).

Gene­rał Wie­sław Kukuła, szef Sztabu Gene­ral­nego Woj­ska Pol­skiego: Wszystko wska­zuje na to, że jeste­śmy tym poko­le­niem, które sta­nie z bro­nią w ręku w obro­nie naszego pań­stwa. (Wypo­wiedź z 4 paź­dzier­nika 2024 roku pod­czas inau­gu­ra­cji roku aka­de­mic­kiego w Aka­de­mii Wojsk Lądo­wych we Wro­cła­wiu).

Rozdział II. Wielka armia to fikcja

Roz­dział II

Wielka armia to fik­cja

Edyta Żemła: Jak ni­gdy od 1939 roku wisi nad nami groźba wojny. Jakie mamy realne siły? Ile woj­ska będzie bro­nić naszych gra­nic?

Ofi­cer wojsk lądo­wych w stop­niu gene­rała: Dzi­siaj? Mamy cztery dywi­zje. Jedna dywi­zja nie funk­cjo­nuje, bo jest zwią­zana na gra­nicy. Dla­tego jak naj­szyb­ciej trzeba ją zlu­zo­wać, a do ochrony gra­nicy wysłać żan­dar­me­rię, WOT i wzmoc­nić Straż Gra­niczną. Nie możemy odpu­ścić gra­nicy, bo nam się zrobi baj­zel i wtedy bez­pie­czeń­stwo wewnętrzne będzie zagro­żone. Zostają nam trzy dywi­zje, z czego nazbiera się jakieś trzy­dzie­ści tysięcy żoł­nie­rzy zdol­nych do walki.

Edyta Żemła: Zale­d­wie trzy­dzie­ści tysięcy?! Nie myli się pan?

Ofi­cer wojsk lądo­wych w stop­niu gene­rała: Nie, to nie pomyłka, to realna liczba.

Edyta Żemła: Ale mini­ster obrony zapew­nia, że liczeb­ność woj­ska prze­kro­czyła już dwie­ście tysięcy żoł­nie­rzy. Gdzie w takim razie są ci ludzie?

Ofi­cer wojsk lądo­wych w stop­niu gene­rała: W szta­bach, w dowódz­twach, w cen­trach rekru­ta­cji, w skła­dach, w logi­styce. Taką sobie armię zbu­do­wa­li­śmy. Armię szta­bow­ców. Niech pani zoba­czy, ile jest insty­tu­cji woj­sko­wych. Depar­ta­menty, zarządy, inspek­to­raty, cen­tra, sztaby, szkol­nic­two, szpi­tal­nic­two, jakieś jed­nostki kar­to­gra­fii, geo­gra­fii, orkie­stry pie­śni i tańca. To są świetne fuchy i jeżeli ktoś nie ma ambi­cji, żeby być praw­dzi­wym żoł­nie­rzem, nie chce mu się prze­no­sić z gar­ni­zonu do gar­ni­zonu, to może się tam scho­wać i cał­kiem wygod­nie usta­wić. Raj­mund Andrzej­czak, jak został sze­fem Sztabu Gene­ral­nego, zro­bił bar­dzo dobrą ana­lizę, w któ­rej wyli­czył, że w samym gar­ni­zo­nie war­szaw­skim w tych wszyst­kich insty­tu­cjach, o jakich mówi­łem, słu­żyło sied­miu­set puł­kow­ni­ków i dzie­więć­dzie­siąt pro­cent z nich ni­gdy nie ruszało się ze sto­licy. Jako porucz­nik taki gość tra­fia do biura w resor­cie obrony, potem już na etat kapi­tań­ski idzie dwie ulice dalej do jakie­goś dowódz­twa. Tam tro­chę się pokręci i zostaje majo­rem. W innym dowódz­twie dają mu puł­kow­nika. Sam znam ofi­ce­rów w tym stop­niu, któ­rzy poza War­szawą żoł­nie­rza nie widzieli. Tak jest w każ­dym dużym gar­ni­zo­nie. Jeżeli więc sobie uświa­do­mimy, że w tej masie woj­sko­wych urzęd­ni­ków jest tylko trzy­dzie­ści tysięcy żoł­nie­rzy zdol­nych do walki, to strach się bać.

Ofi­cer wojsk lądo­wych, dowódca jed­nostki: Mam kole­gów ze szkoły ofi­cer­skiej, któ­rzy w jed­no­stce woj­sko­wej byli tylko na prak­tyce na ostat­nim roku, jako pod­cho­rą­żo­wie. Woj­ska się brzy­dzili, widoku krwi się bali, wybu­chy ich stre­so­wały, serce ska­kało. A mnie armia nie brzy­dziła. Przez to żona nie­na­wi­dzi teraz woj­ska, bo prze­no­si­łem się z gar­ni­zonu do gar­ni­zonu. Ni­gdzie nie zagrza­li­śmy miej­sca. Misje, ćwi­cze­nia, wyjazdy. W domu ni­gdy mnie nie było. Zosta­łem puł­kow­ni­kiem. Ale tamci też zostali puł­kow­ni­kami…

Ofi­cer wojsk lądo­wych w stop­niu gene­rała: Pani wciąż nie dowie­rza, że tylko trzy­dzie­ści tysięcy żoł­nie­rzy w pol­skiej armii jest zdol­nych do walki w polu. No to zobaczmy, jak to wyglą­da­łoby w prak­tyce. Ojczy­zny będzie bro­nił sze­re­go­wiec, sier­żant, porucz­nik, kapi­tan do szcze­bla dowódcy kom­pa­nii. Oni będą w oko­pach, bo już dowódca bata­lionu będzie na sta­no­wi­sku dowo­dze­nia. Będzie dowo­dził ośmiu­set ludźmi. Tylko żoł­nierz do stop­nia kapi­tana, czyli dowódcy kom­pa­nii, będzie rze­czy­wi­ście wal­czył. Reszta to wspar­cie. A ilu mamy sze­re­gow­ców, sier­żantów, kapi­tanów w linii? Wyj­dzie liczba, jak z naszych rachun­ków, czyli około trzy­dzie­stu tysięcy żoł­nie­rzy.

Mamy nad­miar dowództw, obsa­dzo­nych w cało­ści żoł­nie­rzami. Woj­sko do szta­bów poszło, bo prze­cież porucz­nik musi mieć kaprala do pisa­nia doku­men­tów. Absurd. Na dole nie ma żoł­nie­rzy, w czoł­gach nie ma załóg, w kok­pi­tach nie ma pilo­tów, nie ma nawet kogo wysłać na gra­nicę. Powinni tam jeź­dzić doświad­czeni żoł­nie­rze, a jeż­dżą dobro­wolsi z sze­ścio­mie­sięcz­nym sta­żem czy nawet krót­szym. Pro­blem w tym, że doświad­czo­nych żoł­nie­rzy nie ma w jed­nost­kach. Dla­tego gra­nicę zapy­cha się mło­dzieżą. Póź­niej wycho­dzą takie skan­dale, że jeden strzela do cywil­nego auta, drugi do kolegi, a trzeci popeł­nia samo­bój­stwo. Mini­ster mówi, że mamy ponad dwie­ście tysięcy żoł­nie­rzy, ale wśród nich nie można uzbie­rać kilku tysięcy takich, któ­rzy mogliby wyko­ny­wać zada­nia bojowe na gra­nicy? W szta­bach na róż­nych pozio­mach mamy pełne obsady, tak samo w logi­styce, a jed­no­stek bojo­wych nie mamy. Tu tkwi nasza sła­bość. Nie ma woj­ska w woj­sku. Są sztaby, dowódz­twa i cyferki w Excelu.

Ofi­cer wojsk lądo­wych: Podam pani przy­kład. Dzwoni do mnie dowódca jed­nego z bata­lio­nów i mówi, że nie ma ani jed­nego ofi­cera prze­ciw­lot­nika. Ani jed­nego! To poka­zuje, że na dole nie ma ludzi, nie ma ofi­ce­rów wykształ­co­nych, któ­rzy mogliby zaj­mo­wać odpo­wie­dzialne sta­no­wi­ska.

Ofi­cer sił powietrz­nych: Od star­szych kole­gów sły­szę, że ow­szem, super się służy w dowódz­twie sił powietrz­nych, byłoby nawet ide­al­nie, gdyby nie te cho­lerne jed­nostki pod­le­głe, czyli żoł­nie­rze, bo one tylko pro­blemy gene­rują. W szta­bie, mówią starsi kole­dzy, i tak mie­li­by­śmy dość pracy. Zarząd pisałby do zarządu i cały tydzień byłoby co robić. Tak woj­sko naprawdę wygląda.

Ofi­cer w stop­niu puł­kow­nika: Doświad­cze­nia z Ukra­iny są dla naszych woj­sko­wych nie­wy­godne. Komórki orga­ni­za­cyjne, które od dwu­dzie­stu lat szkolą w ten sam spo­sób żoł­nie­rzy, dajmy na to, z zakła­da­nia opa­trun­ków, musia­łyby to prze­or­ga­ni­zo­wać, zmie­niać zaopa­trze­nie mate­ria­łowe. A co z zaprzy­jaź­nio­nymi dostaw­cami? Dla­tego niczego nie można tknąć w tym skost­nia­łym, sko­rum­po­wa­nym sys­te­mie. Jak wycią­gniesz jeden klo­cu­szek, to wszystko się zawali. Teraz awan­sują, puszą się, pano­szą. Faj­nie im się to wszystko kręci. Przy­cho­dzą do pracy na siódmą. Wycho­dzą o czwar­tej. Ich zda­niem nic nie trzeba zmie­niać. Zna­jomi dostawcy są zado­wo­leni. Dziecko można wkrę­cić na cie­płą posadkę.

Ofi­cer sił powietrz­nych: Podob­nie jest w lot­nic­twie. Zamiast zadbać o spraw­ność F-16, to my budu­jemy komórkę do mody­fi­ka­cji pro­ce­dur natow­skich. Nagle oka­zuje się, że musi być oddzielna komórka, choć przez całe lata nie była potrzebna. Wcze­śniej do komen­danta przy­cho­dził mel­du­nek i wszy­scy wie­dzieli, co mają robić, a teraz co? Nie wie­dzą. Znowu jakieś sta­no­wi­ska trzeba komuś obsta­wić.

Ofi­cer ze sztabu: Gdzie­kol­wiek jakąś nie­po­trzebną jed­nostkę czy insty­tu­cję chcie­li­śmy zli­kwi­do­wać, zawsze był opór. Ile było takich decy­zji, które trzeba było wyco­fać, bo grupa lokal­nych posłów od prawa do lewa to opro­te­sto­wała. Poje­chali do mini­stra, na sej­mową komi­sję i nie pozwo­lili zli­kwi­do­wać jed­nostki, która dla woj­ska była już tylko kulą u nogi. Nie można było tego ruszyć, bo dowódca zatrud­niał ludzi z rodziny posła czy sena­tora. Sio­strze­nic eta­cik dostał. Bra­ta­nek awan­sik. Dla poli­ty­ków dowódca robił festyny, zapra­szał ich na przy­sięgi, woj­sko biło brawo w kam­pa­nii wybor­czej. Tak było za PiS-u i tak jest na­dal. Gdyby ktoś chciał to ruszyć, to ta cała wie­lo­ty­sięczna armia urzę­da­sów będzie krzy­czeć, że im się krzywda dzieje.

Ofi­cer w stop­niu puł­kow­nika: Biu­ro­kra­cja lubi się roz­ra­stać przez pącz­ko­wa­nie. Teraz w woj­sku ma ide­alne warunki. Sztab Gene­ralny wystą­pił na przy­kład z wnio­skiem do mini­stra Kosi­niaka, żeby WOT dostał kil­ka­set dodat­ko­wych eta­tów puł­kow­ni­kow­skich w swo­ich bry­ga­dach. Uza­sad­niali to tym, że ofi­ce­ro­wie w tym stop­niu mieli być skie­ro­wani do two­rze­nia zespo­łów w zakre­sie zarzą­dza­nia i współ­pracy z ukła­dem poza­mi­li­tar­nym, z admini­stracją publiczną. Oni chcieli do tego stwo­rzyć tłu­ste etaty. Kolejne setki urzęd­ni­ków w mun­du­rach. Na szczę­ście temat został ucięty, ale on wcale nie umarł.

Ofi­cer wojsk lądo­wych: Nie będzie łatwo roz­mon­to­wać układ, w któ­rym pasą się setki tysięcy urzęd­ni­ków, któ­rzy awan­sują na wyso­kie sta­no­wi­ska, wyso­kie stop­nie. Potrzeba do tego spo­rej siły. Jeśli ktoś to ruszy, zacznie się straszny lament. Ale ktoś musi to zro­bić. Albo obu­dzimy się w takiej rze­czy­wi­sto­ści, że już nie będzie nic do roboty. Garstka patrio­tów, żoł­nie­rzy z krwi i kości zgi­nie w pierw­szych dniach wojny.

Pod­ofi­cer do spraw łącz­no­ści: Dam pani przy­kład z mojej działki. Doda­tek cyber miał być przy­zna­wany infor­ma­ty­kom, żeby zosta­wali w służ­bie i nie szli do insty­tu­cji cywil­nych, a nie dla kie­row­ni­ków jed­no­stek orga­ni­za­cyj­nych. A jak jest? Komen­dant jed­nego z regio­nal­nych cen­trów Infor­ma­tyki dostał dzie­sięć tysięcy zło­tych dodatku mie­sięcz­nie, jego zastępca osiem tysięcy. Obaj z dzia­ła­niami cyber mają do czy­nie­nia tyle, że sie­dzą przy swoim kom­pu­te­rze. Nato­miast infor­ma­tycy, któ­rzy naprawdę tyrają świą­tek, pią­tek, mają wie­dzę, pokoń­czone kursy, dostali po dwa tysiące zło­tych. Halo! Budzimy się? Insty­tu­cji, gdzie pie­nią­dze idą na boki, a nie do ludzi, któ­rzy powinni tra­fiać do woj­ska, są tysiące. Potem się dzi­wimy, że kadry mamy słabe.

Pod­ofi­cer wojsk lądo­wych: W armii nie ma dziś sza­cunku dla stop­nia woj­sko­wego, bo pod­ofi­ce­ro­wie i sze­re­gowi wie­dzą, jak ten sto­pień nie­któ­rym łatwo przy­szedł i jacy ludzie go mają, choć nie powinni. Docho­dziło do sytu­acji, że pod­ofi­ce­ro­wie nie oddają ofi­ce­rom hono­rów. Dla cywila może to baga­telna sprawa, ale dla woj­ska zasad­ni­cza. Woj­sko to hie­rar­chia. Jest roz­kaz, jest wykon. Bez hie­rar­chii wszystko się roz­pada.

Pod­ofi­cer wojsk powietrz­no­de­san­to­wych: W woj­sku są dwa rodzaje ofi­ce­rów młod­szych. Tacy po szko­łach ofi­cer­skich i tacy po trzy­mie­sięcz­nych kur­sach. Pierwsi przez pięć lat żyją w rygo­rze kosza­ro­wym. Muszą wyko­ny­wać każdy, nawet naj­głup­szy roz­kaz. Dla­tego jak pójdą do jed­no­stek i przyj­dzie roz­kaz, by wyko­nać zada­nie z nara­że­niem życia, to ci żoł­nie­rze go wyko­nają, bo tak są nauczeni. Nato­miast ten po kur­sie będzie dys­ku­to­wał i opo­wia­dał, że roz­kazu nie wykona, bo ma za cia­sne buty. Oczy­wi­ście, świat nie jest czarno-biały. Z cywila też przy­cho­dzą ludzie, któ­rzy po prze­szko­le­niu łapią woj­sko­wego bak­cyla i są dobrymi żoł­nie­rzami. Może też być i tak, że pod­po­rucz­nik po aka­de­mii okaże się kom­pletną fujarą. Żoł­nie­rze jed­nak szybko orien­tują się, z kim mają do czy­nie­nia. Jak wyha­czą, że na dowódcę przy­szedł pan histo­ryk albo peda­gog, który nawet nie wie, jak dzień kosza­rowy wygląda, co to jest regu­la­min, to taki gość będzie miał pro­blemy z utrzy­ma­niem dys­cy­pliny w swoim plu­to­nie czy kom­pa­nii.

Pod­ofi­cer z doświad­cze­niem po misjach: Ofi­ce­ro­wie, któ­rzy wycho­dzą dzi­siaj ze szkół i kur­sów ofi­cer­skich, są tak przy­go­to­wani, że jed­nostki woj­skowe się o nich biją. Jedna chce się ich pozbyć, druga nie chce ich przy­jąć. Taki nasz śro­do­wi­skowy żart, ale on poka­zuje smutną prawdę. Nie­raz musia­łem zaję­cia pro­wa­dzić, bo świeżo upie­czony pod­po­rucz­nik słabo się orien­to­wał w tak­tyce dzia­ła­nia pod­od­działu. Przej­mo­wa­li­śmy więc szko­le­nie na sie­bie, żeby ofi­cer do reszty się nie skom­pro­mi­to­wał w oczach żoł­nie­rzy.

Ofi­cer sił powietrz­nych w stop­niu gene­rała: Pyta pani: czy mamy siłę do walki z Rosją? Wiem jedno, poziom wykształ­ce­nia i wie­dzy ofi­ce­rów Woj­ska Pol­skiego jest żenu­jąco niski. Gdyby dzi­siaj ofi­ce­ro­wie w stop­niu puł­kow­ni­ków i bar­dzo poważ­nych gene­ra­łów dostali narzę­dzia kom­pu­te­rowe, mapy i mieli zapla­no­wać ope­ra­cję, to by pani umarła ze śmie­chu, jak by pani zoba­czyła, co tam się dzieje. Nie znają pod­sta­wo­wych zna­ków tak­tycz­nych, nie znają pod­sta­wo­wych kry­te­riów tak­tycz­nych, nie wie­dzą, jak umiej­sco­wić bata­lion czoł­gów czy lot­nic­two w ugru­po­wa­niu. Nic nie wie­dzą, bo ni­gdy w tym nie uczest­ni­czyli. Ni­gdy. A pani mnie pyta, czy są w sta­nie od nowa zapro­gra­mo­wać woj­sko. Odpo­wiedź będzie krótka: nie. Oni nie będą w sta­nie tego zro­bić.

Ofi­cer wojsk lądo­wych w stop­niu gene­rała: Mamy think tanki, mamy eme­ry­to­wa­nych gene­ra­łów. Nato­miast w samym woj­sku obec­nie nie widzę ludzi, któ­rzy byliby zdolni stwo­rzyć nową stra­te­gię i zre­for­mo­wać woj­sko w taki spo­sób, by stało się praw­dziwą machiną wojenną. Przede wszyst­kim trzeba zro­bić rze­telną ana­lizę sytu­acji i odpo­wie­dzieć na pyta­nie: jakie mamy siły i środki zdolne do uży­cia w razie wojny, gdzie jest odci­nek zagro­że­nia?

Poli­tyk zaj­mu­jący się bez­pie­czeń­stwem: Dosze­dłem do wnio­sku, że musi zgi­nąć pierw­sze dzie­sięć tysięcy ludzi, żeby woj­sko zaczęło się zmie­niać i dosto­so­wy­wać do real­nego pola walki. Mimo real­nej groźby wojny poziom rutyny czasu pokoju jest tak duży, że naprawdę muszą zgi­nąć tysiące ludzi, żeby armia zaczęła dzia­łać ela­stycz­nie. Żeby dojść do tej ela­stycz­no­ści i spraw­no­ści dzia­ła­nia, jaką mają dziś Ukra­ińcy, to potrzebna jest dopiero wojna i trupy. Gorzka dia­gnoza, ow­szem, ale oba­wiam się, że praw­dziwa.

Ofi­cer sił powietrz­nych: Ukra­iń­com zazdrosz­czę jed­nego – że mają naprawdę doświad­czoną i bitną armię. Górują nad nami nie­praw­do­po­dob­nie. Oczy­wi­ście, zbu­do­wali takie woj­sko kosz­tem potwor­nych strat, ale wal­czą dziel­nie i boha­ter­sko. Powiem coś, czego może nie powi­nie­nem mówić, ale już czas o pew­nych spra­wach prze­stać szep­tać, tylko trzeba gło­śno o nich krzy­czeć – gdy­by­śmy to my byli na miej­scu Ukra­iny, to nas już by nie było.

Rozdział III. Dowódcy bez doświadczenia

Roz­dział III

Dowódcy bez doświad­cze­nia

Ofi­cer wojsk lądo­wych w stop­niu gene­rała: Panią tak wstrzą­snęła infor­ma­cja, że w rze­czy­wi­sto­ści mamy zale­d­wie trzy­dzie­ści tysięcy żoł­nie­rzy zdol­nych wyjść na pole walki. No to co pani powie na to, że i tak tymi mar­nymi trzy­dzie­stoma tysią­cami nikt nie będzie umiał dowo­dzić? Mamy mnó­stwo gene­ra­łów, ale kiedy ostat­nio były ćwi­cze­nia dywi­zyjne albo bry­ga­dowe? Nie ma cze­goś takiego. Żaden obecny dowódca, może poza Sta­siem Czosn­kiem, nie widział wię­cej niż bata­lion czoł­gów na poli­go­nie. Śmiem twier­dzić, że oni nawet kom­pa­nii czoł­gów nie widzieli, a dzi­siaj mają trzy gwiazdki na pago­nach.

Ofi­cer wojsk pan­cer­nych: Sto pięć­dzie­siąt czoł­gów na poli­go­nie to jest bry­gada. Pięć­dzie­siąt parę czoł­gów to bata­lion. Już od dawna tyle wozów nie wyje­chało w jed­nym ugru­po­wa­niu bojo­wym, by wyko­nać to samo zada­nie. Nauczy­li­śmy się obsłu­gi­wać Leopardy czy Abramsy. Kie­rowca umie jechać czoł­giem, celow­ni­czy strze­lać, ale to nie ma nic wspól­nego z walką. Ona nie polega na tym, że tak jak Rudy 102, jed­nym czoł­giem wygry­wamy wojnę. Walka polega na tym, że plu­tony się zgry­wają w kom­pa­nie, kom­pa­nie w bata­liony itd. Dopiero wtedy te wszyst­kie ele­menty ukła­dają się jak klocki w puz­zlach. Tylko że od lat nie widzie­li­śmy roz­wi­nię­tego bata­lionu. Gdyby dzi­siaj taki bata­lion ruszył, a ktoś zoba­czyłby cel i zaczął do niego strze­lać, to naraz dzie­sięć pozo­sta­łych czoł­gów zrobi to samo. Tak się dzieje, jeżeli pod­od­działy nie są ze sobą zgrane.

Pod­ofi­cer do spraw łącz­no­ści: Przez osiem lat rzą­dze­nia PiS-u nikt nie doty­kał szko­le­nia, bo ofi­ce­ro­wie zaj­mo­wali się tylko lan­sem i niczym wię­cej. Teraz tam na górze zaj­mują się już chyba tylko roz­da­wa­niem sobie i kole­gom kasy oraz awan­sów. Szko­le­nie jak leżało, tak leży.

Pod­ofi­cer wojsk lądo­wych: Jak już jest jakieś szko­le­nie, to czę­sto wycho­dzi z tego tra­ge­dia z ele­men­tami kome­dii. Kupi­li­śmy na przy­kład w Izra­elu prze­ciw­pan­cerne poci­ski kie­ro­wane Spike. Jeden pocisk to dwa miliony bak­sów. Dużo. Dla­tego prze­ło­żeni stwier­dzili, że szko­limy się na tre­na­że­rach, bo szkoda taką kasę pusz­czać z dymem. Przez kilka lat ze szko­le­niem jecha­li­śmy więc na sucho. W tym cza­sie Szwe­dzi już setki poci­sków wystrze­lali. U nas też w końcu nad­szedł dzień zero. Przy­szła zgoda na strzał ze Spike’a. Do jego odda­nia wysta­wili gościa, który był naj­lep­szy na tre­na­że­rach. To musiał być suk­ces. Dzień przed wiel­kim wystrza­łem na poli­go­nie w Nowej Dębie w krza­kach, na kilo­me­trze od rubieży usta­wili stary czołg. Do środka wsta­wili kozę, taką do ogrze­wa­nia pomiesz­czeń. Dwóch żoł­nie­rzy całą noc w tej kozie haj­co­wało, żeby pocisk kie­ro­wany na ter­mikę na pewno tra­fił w cel. Nie było opcji, żeby nie tra­fił, ale wia­domo, szczę­ściu trzeba pomóc. Następ­nego dnia przy­je­chały komi­sje ze szta­bów. Żoł­nie­rze się usta­wili. Napię­cie się­gnęło zenitu. W końcu padł strzał za dwie bańki. Tra­fił. Zwy­cię­stwo. Wiel­kie urrra! Po wszyst­kim puł­kow­nicy roz­je­chali się do domów i znowu mie­li­śmy dwa lata prze­rwy w strze­la­niach. Tak u nas szko­le­nia wyglą­dają. Wszystko jest robione pod publiczkę. Na końcu ma być suk­ces, żeby gene­rał czy puł­kow­nik mógł o tym zamel­do­wać na górze i pierś do orderu wysta­wić.

Ofi­cer wojsk powietrz­no­de­san­to­wych: Z tymi Spike’ami to w ogóle był cyrk. One tra­fiły do naszej kom­pa­nii wspar­cia. Desant cha­rak­te­ry­zuje się jed­nak tym, że woj­sko jest prze­rzu­cane na duże odle­gło­ści drogą powietrzną na spa­do­chro­nach. Nato­miast cięż­szy sprzęt jest zrzu­cany na zasob­ni­kach towa­ro­wych. Oka­zało się jed­nak, że poci­ski do Spike’a, które dosta­li­śmy, nie mogą być zrzu­cane z samo­lo­tów. W Izra­elu co prawda robią rów­nież wer­sję do desan­to­wa­nia, ale myśmy jej nie kupili, bo była droż­sza. Dali nam więc poci­ski takie, jak dla wojsk lądo­wych. Mogli­śmy sobie na nie popa­trzeć albo przy­wieźć na kołach, jak desant gdzieś wylą­do­wał. Ale jakby wybu­chła wojna, to prze­cież będzie nie­re­alne. Kom­pletna abs­trak­cja.

Pod­ofi­cer z jed­nostki lot­ni­czej: Jakby ktoś z zewnątrz zoba­czył, co woj­sko cza­sem robi, to by ze śmie­chu umarł. Podam przy­kład. To było w zeszłym roku. Dowódcy kazali żoł­nie­rzom łazić po łące i uda­wać, że samo­lot nisko leci, a oni mieli do niego strze­lać ze swo­ich kara­bin­ków, żeby go zestrze­lić lub uszko­dzić. To wyglą­dało tak, że kapral uda­wał, że samo­lot leci, a żoł­nie­rze uda­wali, że do niego strze­lają. Cho­dzili po tej łące i krzy­czeli pif-paf. Naprawdę!

Ow­szem, takie rze­czy woj­sko robiło w cza­sach zasad­ni­czej służby woj­skowej. Rze­czy­wi­ście wtedy ofi­cer usta­wiał ich i krzy­czał: „Do nisko prze­la­tu­ją­cego samo­lotu usta­wić się” i żoł­nie­rze odda­wali salwę. Było to jed­nak w cza­sach, gdy samo­loty niżej i wol­niej latały, a po uli­cach jeź­dziły jesz­cze Syrenki. Dzi­siaj samo­lot nawet nie prze­la­tuje nad jed­nostką, tylko strzela do niej z odle­gło­ści trzy­stu kilo­me­trów. Może się zda­rzyć, że nad żoł­nie­rzami prze­leci śmi­gło­wiec, ale strze­la­jąc do niego z kara­binka, praw­do­po­do­bień­stwo, że go tra­fią, jest nie­wiel­kie. Nato­miast do samo­lotu w życiu nie tra­fią. Po co w tych cza­sach takie szopki urzą­dzać? To wszystko trzeba ure­al­nić, dodać wnio­ski z wojny w Ukra­inie, patrzeć, co Izrael robi, a nie jechać ze szko­le­niem rodem z PRL-u.

Ofi­cer wojsk lądo­wych w stop­niu gene­rała: Wpro­wa­dzamy nowy czołg Abrams czy K2, ale on dalej jeź­dzi tym samym śla­dem na poli­go­nie w Żaga­niu czy w Nowej Dębie jak T-34 z filmu „Czte­rej pan­cerni i pies”, bo tam od lat są wyty­czone te same trasy i cele. Dla­tego, gdyby dzi­siaj pani wzięła eme­ry­to­wa­nych gene­ra­łów, któ­rzy mają już swoje lata, i wsa­dziła ich do czołgu, to bez­błęd­nie tra­fią w cel, bo ten cel od sześć­dzie­się­ciu lat się nie zmie­nił. To jest pro­blem. Na ćwi­cze­niach sku­piamy się na tym, żeby żoł­nierz wystrze­lił z czołgu i tra­fił w cel. W dodatku żoł­nierz z góry wie, do czego strzela, dokład­nie wie, skąd tar­cza wyje­dzie, jedzie po tej samej dro­dze po raz enty. Tak u nas wyglą­dają zaję­cia poli­go­nowe. Nie cho­dzi tylko o woj­ska lądowe. W lot­nic­twie i Mary­narce Wojen­nej jest to samo. W Nada­rzy­cach mamy poli­gon sił powietrz­nych. Tam cele też się nie zmie­niły. Są dokład­nie takie same jak kil­ka­dzie­siąt lat temu. Manewry też są zawsze takie same.

Ofi­cer sił powietrz­nych: Jest tak, dla­tego że mamy zupeł­nie sko­paną meto­do­lo­gię szko­le­nia. Wyszko­li­li­śmy kie­row­ców, wyszko­li­li­śmy dzia­ło­no­wych, wyszko­li­li­śmy pilota. OK, faj­nie. Ale czy wyszko­li­li­śmy dowódcę kom­pa­nii, który umie dowo­dzić tymi kil­ku­dzie­się­cioma pojaz­dami? Czy wyszko­li­li­śmy dowódcę ugru­po­wa­nia, który umie dowo­dzić dwu­dzie­stoma samo­lo­tami, dowódcę zgru­po­wa­nia czoł­gów? Przy­po­mnę, że pro­ces szko­le­nia takiego czło­wieka to jest dzie­sięć lat cią­głego tre­ningu. Ilu takich ludzi mamy w Pol­sce? Nie­wielu. Prze­cież na współ­cze­snej woj­nie nie będzie tak, że pilot jak w wester­nie wylą­duje na środku drogi, ręce położy na rewol­we­rze i sto­czy poje­dy­nek solo. Jak doj­dzie już do walki, to będzie raczej film pod tytu­łem „Sied­miu wspa­nia­łych”. Będziemy musieli współ­dzia­łać, tylko że nie mamy gości, któ­rzy są do tego przy­go­to­wani.

Ofi­cer w stop­niu puł­kow­nika: Jak nie ma szko­le­nia, to nie ma woj­ska. A dla­czego nie ma ćwi­czeń? Bo nie ma ich ani kim, ani czym robić. Kry­ty­ku­jemy okres komuny, ale w komu­nie jed­nostki na poli­go­nie sie­działy sześć mie­sięcy w roku kalen­da­rzo­wym. Świą­tek, pią­tek były ćwi­cze­nia, szko­le­nia, tre­ningi. Woj­sko miesz­kało w namio­tach, nie tak jak teraz: w ogrze­wa­nych i kli­ma­ty­zo­wa­nych kon­te­ne­rach. Nie mówię, że trzeba do tego wró­cić. To byłaby głu­pota. Ale dzi­siaj wszystko jest posta­wione na gło­wie. Mamy woj­sko socjalne. Dowód­com bar­dziej zależy na wygo­dzie żoł­nie­rza niż na porząd­nym tre­ningu. W trak­cie szko­le­nia, oprócz tych umie­jęt­no­ści typowo spe­cja­li­stycz­nych, bojo­wych, mię­dzy żoł­nie­rzami zawią­zy­wało się coś, o czym się nie mówi, ale co jest tak samo ważne – takie nie­for­malne zgra­nie załóg, dru­żyn, plu­to­nów. Ci ludzie żyli ze sobą dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę przez kilka mie­sięcy. Dzie­lili się pro­ble­mami, zawią­zy­wały się przy­jaź­nie, znali swoje rodziny. To pro­cen­tuje póź­niej w dzia­ła­niu, w boju. Teraz tego nie ma.

Gene­rał w rezer­wie: Dowódcy, któ­rzy dziś są na szczy­tach armii, nie dowo­dzili woj­skiem w polu. Ja nie mogłem awan­so­wać wyżej niż dowódca pułku, dopóki ćwi­cze­nia puł­ko­wego nie prze­sze­dłem. Ale to nie były takie ćwi­cze­nia kil­ku­dniowe, jak dziś. Dosta­wa­łem tak w dupę, że aż gwiz­dało. Pamię­tam, że zapy­ta­łem wtedy mojego kapi­tana, kiedy ostatni raz jadł. Odparł: „Nie pamię­tam, dowódco”. A dzi­siaj jak nie ma dwóch cie­płych posił­ków na poli­go­nie, to jest lament i afera w mediach.

Ofi­cer wojsk lądo­wych: Pyta pani o ćwi­cze­nia zgry­wa­jące bry­gady, ale żeby dojść do poziomu bry­gady czy dywi­zji, to trzeba naj­pierw mieć porzą­dek na pozio­mie kom­pa­nia-bata­lion. W swo­ich doku­men­tach zapi­sa­li­śmy, że okres szko­le­nia kom­pa­nii wynosi trzy lata, pod warun­kiem że ludzie przy­cho­dzą już wyszko­leni na swoje sta­no­wi­ska. Pierw­szy rok to są plu­tony i dru­żyny. Potem zgrywa się kom­pa­nia. Na koniec robi się ćwi­cze­nie. Tylko ilu żoł­nie­rzy w Woj­sku Pol­skim, a szcze­gól­nie mło­dych ofi­ce­rów, prze­trwało cztery i pół roku na jed­nym sta­no­wi­sku, żeby mogli oni przejść cały cykl szko­le­niowy? Odpo­wiem: może to jest pięć pro­cent. Nie wię­cej. Rota­cja jest ogromna. Ludzie ska­czą po sta­no­wi­skach jak pijane zające po polach, a żaden nie prze­szedł na każ­dym pozio­mie peł­nego cyklu szko­le­nio­wego.

Ofi­cer wojsk lądo­wych: W tej goni­twie za wła­snym ogo­nem myśmy się tak zapę­dzili, że żoł­nie­rze są potwor­nie zmę­czeni. Woj­sko jest teraz wszę­dzie – i na powo­dzi, i na festy­nie, i w kościele, i na gra­nicy. Na twa­rzach swo­ich majo­rów widzę, jak ciężko zapier­dzie­lają. Przy­go­to­wa­nia do wyjazdu na gra­nicę. Potem służba na gra­nicy. Szko­le­nie dobro­wol­ców, szko­le­nie Legii Aka­de­mic­kiej, szko­le­nie Ukra­iń­ców. Jeśli cho­dzi o samo szko­le­nie, to pro­ble­mem jest to, że ludzie są naprawdę prze­cią­żeni pracą. Pani myśli, że ja nie chciał­bym z żoł­nie­rzami jechać na poli­gon? Nie chciał­bym mieć peł­nych obsad czoł­gów? Nie chciał­bym szko­lić bata­lio­nów? Chciał­bym, tylko że ja nie wiem, w co mam ręce wło­żyć, mimo że z pracy nie wycho­dzę. Pro­szę mi wie­rzyć, każdy dowódca bry­gady chciałby zapa­ko­wać bry­gadę i jechać na poli­gon, spraw­dzić jeden, drugi, trzeci bata­lion. Tylko kiedy oni mają to robić?

Dowódca jed­nostki: Kie­dyś dosta­wa­łem poli­gon, obiekty i się szko­li­li­śmy. A teraz wal­czymy o życie. Mini­ster­stwo Obrony kilka lat temu zli­kwi­do­wało warty cywilne i pół tysiąca żoł­nie­rzy musi zosta­wać na war­cie, żeby gar­ni­zo­nów pil­no­wać. O jakim szko­le­niu mówimy? Nie chce mi się już na ten temat gadać. W dodatku bazu­jemy na sta­rej doku­men­ta­cji szko­le­nio­wej. Reali­zu­jemy stare zapisy dok­try­nalne, które zostały przy­jęte, kiedy nie było wojny w Ukra­inie, nie było nowego sprzętu, nie było pre­sji migra­cyj­nej i sze­regu innych rze­czy. Obecną rze­czywistość wci­skamy w te stare omszałe dok­tryny i powoli się wykań­czamy. Wszy­scy, od góry do dołu, zatra­ci­li­śmy się w jakiejś pustej goni­twie. Woj­sko od dawna już nie jest tym, czym powinno być. Robi wszystko, tylko nie to, do czego zostało powo­łane.

Gene­rał w rezer­wie: Jest takie powie­dze­nie, że „żoł­nierz przede wszyst­kim ma prawo być dobrze dowo­dzo­nym”. Dla­tego wyszko­le­nie mecha­nika czy dzia­ło­no­wego czołgu to dopiero począ­tek drogi. Trzeba wyszko­lić ludzi, któ­rzy umieją to koor­dy­no­wać, któ­rzy popro­wa­dzą bata­lion czoł­gów. Póź­niej trzeba wyż­szego ofi­cera, który te bata­liony zepnie w ugru­po­wa­nie, wezwie samo­loty czy drony jako wspar­cie. Żeby dowo­dzić woj­skiem, to naprawdę doświad­cze­nia się nie prze­sko­czy. Tego nie można się nauczyć w ciągu sze­ściu tygo­dni kursu. Sprzęt można kupić, ale czło­wieka kształ­tuje się latami. Gene­rał co naj­mniej dwa­dzie­ścia lat musi prze­słu­żyć, peł­niąc dyżury bojowe, ćwi­cząc na poli­go­nach, a naj­le­piej na misjach, żeby mógł powie­dzieć o sobie, że jest dowódcą.

Ofi­cer sił powietrz­nych: Zwłasz­cza dzi­siaj kształ­ce­nie dowód­ców i spe­cja­li­stów woj­sko­wych jest bar­dzo istotne. Tym bar­dziej że jest to długi i kosz­towny pro­ces. Powiem, jak to w lot­nic­twie wygląda.

Kupi­li­śmy naj­no­wo­cze­śniej­szy samo­lot na świe­cie, czyli F-35. Samo lata­nie na nim nie jest pro­ste, ale clou tego samo­lotu nie jest lata­nie. Wysła­li­śmy do Sta­nów Zjed­no­czo­nych naszych doświad­czo­nych pilo­tów, któ­rzy dość szybko skoń­czyli Basic Tra­ining. Osią­gnę­li­śmy suk­ces, bo w ciągu kil­ku­na­stu tygo­dni wyszko­lił się pol­ski pilot. Teraz czas na kolejny krok, kiedy ten pilot będzie się uczył, jak wyko­rzy­stać samo­lot taki jak F-35. A to jest już znacz­nie dłuż­szy i bar­dziej skom­pli­ko­wany pro­ces.

Dodat­kowo potrzebni są ludzie, któ­rzy zaj­mują się pla­no­wa­niem misji. Oni też muszą przejść bar­dzo grun­towne szko­le­nie, żeby nie uży­wać samo­lotu F-35 tak jak F-16. W nowej maszy­nie docho­dzi wiele ele­men­tów, jak sie­cio­cen­trycz­ność, sen­sory, wymiana infor­ma­cji z innymi sys­te­mami walki. To jest coś, z czym wcze­śniej na tak dużą skalę nie mie­li­śmy do czy­nie­nia.

Baza lot­ni­cza, w któ­rej sta­cjo­nują samo­loty typu F-16, a za chwilę będą sta­cjo­no­wały F-35, liczy ponad tysiąc ludzi. Wszy­scy muszą przejść prze­szko­le­nie. Trzeba pamię­tać, że do tego są jesz­cze dedy­ko­wane składy paliw, składy amu­ni­cji, całe cen­trum ope­ra­cji powietrz­nych i dowódz­two ope­ra­cyjne, które pla­nuje misje. Jak się to wszystko poli­czy, to na pilota, który sie­dzi w kabi­nie, pra­cują tysiące ludzi.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki